Uwaga! Złość - Tyralik-Kulpa Ewa - ebook + audiobook

Uwaga! Złość ebook i audiobook

Tyralik-Kulpa Ewa

4,6

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

19 osób interesuje się tą książką

Opis

Uwaga! Złość - ebook

Uwaga! Złość


Lektura obowiązkowa, błyskotliwie merytoryczna i niezwykle wyzwalająca. Pokazuje, że nie da się żyć bez złości, a nawet nie warto do tego dążyć. Można ją natomiast zrozumieć.

 

Złość – wybucha jak wulkan. Jej rezultaty mogą być bolesne, stanowić źródło wstydu i poczucia winy. Jednak strategie unikania i zaprzeczania jej szybko okazują się nieskuteczne, a nawet niszczące.

Ta książka jest dla ciebie, jeśli:

  • znowu nakrzyczałaś/eś na dziecko lub partnera,
  • nie radzisz sobie z trudnymi emocjami dziecka,
  • masz wyrzuty sumienia z powodu swoich gwałtownych zachowań,
  • chcesz wiedzieć, jak radzić sobie ze złością w rodzinie.

Autorka:
Ewa Tyralik-Kulpa – trenerka umiejętności psychospołecznych rekomendowana przez Polskie Towarzystwo Psychologiczne. Prowadzi warsztaty z empatycznej komunikacji w Szkole Trenerów Komunikacji Opartej na Empatii, na Wydziale Pedagogiki UW i studiach podyplomowych SWPS, a także dla innych organizacji, firm i osób prywatnych. Ukończyła Program Pomocy Psychologicznej w nurcie Gestalt.

Spis treści

Spis treści:
Zamiast wstępu (4)
1. O co chodzi z tą złością (9)

Wszyscy mamy te same poniedziałki (9)

Dlaczego w ogóle się złościmy (12)

Jak działa złość (14)

Instrukcja – jak działa „bomba złości” (15)

Jak reagujemy najczęściej na pojawiającą się złość (16)

Złość to nie tylko złoszczenie się (17)

Stopniowanie złości (23)

Stare wzorce złości (25)

Zdrowe wyrażanie złości (27)

Kodeks złości (28)

2. Złość, mózg i ciało (28)

Mechanizm złoszczenia się (30) Historia rozwoju mózgu i nasza aktualna złość (34)

Stres i rola rodzica (42)

Codzienna praktyka „samodbania” (43)

Codziennik złości (44)

Aktywowanie kory przedczołowej zamiast drażnienia ciała migdałowatego(46)

Gimnastyka płatów czołowych u dziecka (1) (47)

Gimnastyka płatów czołowych u dziecka (2) (47)

Na lewo mózg, na prawo mózg – czyli modalność lewo- i prawopółkulowa (47)

Ćwiczenie – magiczna różdżka złości, czyli stroimy prawą półkulę (51)

Złość „z piwnicy” i złość „z piętra” (51)

Złość jako emocja cielesna (52)

3. Złość w komunikacji (58)

Komunikowanie złości (60)

Złość bez wrzasku i krzyku (64)

Praktyka: minimediacje (66)

Blokady komunikacyjne albo „killery empatii” (68)

„Brudna dwunastka” (72)

Jak unikać komunikacji, nie unikając komunikacji (74)

Język obserwacji a język ocen (76)

Proszenie zamiast żądania (78)

Jak prosić. Model komunikatu w duchu Porozumienia bez Przemocy (80)

Empatia dla siebie (82)

Osoby wysoko wrażliwe (85)

Jak różnie możemy odbierać komunikację (87)

4. Granice a złość (88)

Czym są granice i dlaczego są ważne (89)

Jak mówić, że coś nam nie pasuje. Odmawianie (94)

Jak mówić, że coś nam nie pasuje. Informacja zwrotna (99)

Granice jako sposób na ataki złości (101) Przekonania (103)

Złość „z piętra” a rola granic (106)

5. Złość a rozwój dziecka (110)

Biologia złości (111)

Uczenie się jest ważne – również uczenie się złości (112)

Złość na poszczególnych etapach rozwojowych (114)

Noworodek (114)

Po 3. miesiącu życia (116)

Między 6. a 12. miesiącem życia (118)

Około 1. roku życia (120)

2. rok życia (121)

4. rok życia (126)

Między 5. a 6. rokiem życia (130)

Starsze kilkulatki – wiek wczesnoszkolny (134)

Rywalizacja i złość z przegranej (137)

Złość wieku dorastania (138)

6. Złość: praktyka. Dodatek nieobowiązkowy (142)

Analiza transakcyjna jako narzędzie pracy ze złością (142)

Do czego przydaje się w rodzicielstwie świadomość, że mamy różne stany „ja” (146)

Ciało i emocje (149)

Ciało w ujęciu Alexandra Lowena a praktyka rodzicielska (153)

Focusing (154)

Psychoterapia (155)

Jak wybrać psychoterapię i psychoterapeutę (155)

Popularne nurty psychoterapeutyczne (157)

7. Zakończenie (159)

Bibliografia (165)

FRAGMENT KSIĄŻKI

Spis tre­ści

Za­miast wstę­pu

1. O co cho­dzi z tą zło­ścią

Wszy­scy mamy te same po­nie­dział­ki

Dla­cze­go w ogó­le się zło­ści­my

- Jak dzia­ła złość
- Jak re­agu­je­my naj­czę­ściej na po­ja­wia­ją­cą się złość

Złość to nie tyl­ko złosz­cze­nie się

Stop­nio­wa­nie zło­ści

- Sta­re wzor­ce zło­ści

Zdro­we wy­ra­ża­nie zło­ści

- Ko­deks zło­ści

2. Złość, mózg i cia­ło

Me­cha­nizm złosz­cze­nia się

Hi­sto­ria roz­wo­ju mó­zgu i na­sza ak­tu­al­na złość

Stres i rola ro­dzi­ca

- Co­dzien­na prak­ty­ka „sa­mod­ba­nia”
- Co­dzien­nik zło­ści
- Ak­ty­wo­wa­nie kory przed­czo­ło­wej za­miast draż­nie­nia cia­ła mig­da­ło­wa­te­go
- Gim­na­sty­ka pła­tów czo­ło­wych u dziec­ka (1)
- Gim­na­sty­ka pła­tów czo­ło­wych u dziec­ka (2)

Na lewo mózg, na pra­wo mózg – czy­li mo­dal­ność lewo- i pra­wo­pół­ku­lo­wa

Złość „z piw­ni­cy” i złość „z pię­tra”

- Ma­gicz­na różdż­ka zło­ści, czy­li stro­imy pra­wą pół­ku­lę

Złość jako emo­cja cie­le­sna

3. Złość w ko­mu­ni­ka­cji

Ko­mu­ni­ko­wa­nie zło­ści

Złość bez wrza­sku i krzy­ku

- Prak­ty­ka – mi­ni­me­dia­cje

Blo­ka­dy ko­mu­ni­ka­cyj­ne albo „kil­le­ry em­pa­tii”

- To robi róż­ni­cę
- Kie­dy słu­chasz, słu­chaj
- Ma­gia słu­cha­nia
- „Brud­na dwu­nast­ka”
- Jak uni­kać blo­kad w ko­mu­ni­ka­cji, nie uni­ka­jąc ko­mu­ni­ka­cji

Ję­zyk ob­ser­wa­cji a ję­zyk ocen

Pro­sze­nie za­miast żą­da­nia

- Jak pro­sić – mo­del ko­mu­ni­ka­tu w du­chu Po­ro­zu­mie­nia bez Prze­mo­cy

Em­pa­tia dla sie­bie

Oso­by wy­so­ko wraż­li­we

- Jak róż­nie mo­że­my od­bie­rać ko­mu­ni­ka­cję

4. Gra­ni­ce a złość

Czym są gra­ni­ce i dla­cze­go są waż­ne

Jak mó­wić, że coś nam nie pa­su­je. Od­ma­wia­nie

- Jak roz­go­nić chmu­rę my­śli za­pal­ni­ków

Jak mó­wić, że coś nam nie pa­su­je. In­for­ma­cja zwrot­na

Gra­ni­ce jako spo­sób na ata­ki zło­ści

- Prze­ko­na­nia
- Złość „z pię­tra” a rola gra­nic

5. Złość a roz­wój dziec­ka

Bio­lo­gia zło­ści

Ucze­nie się jest waż­ne – rów­nież ucze­nie się zło­ści

Złość na po­szcze­gól­nych eta­pach roz­wo­jo­wych

- No­wo­ro­dek
- Po 3. mie­sią­cu ży­cia
- Mię­dzy 6. a 12. mie­sią­cem ży­cia
- Oko­ło 1. roku ży­cia
- 2. rok ży­cia
- 4. rok ży­cia
- Mię­dzy 5. a 6. ro­kiem ży­cia
- Star­sze kil­ku­lat­ki – wiek wcze­snosz­kol­ny
- Ry­wa­li­za­cja i złość z prze­gra­nej
- Złość wie­ku do­ra­sta­nia

6. Złość – prak­ty­ka. Do­da­tek nie­obo­wiąz­ko­wy

Ana­li­za trans­ak­cyj­na jako na­rzę­dzie pra­cy ze zło­ścią

- Do cze­go przy­da­je się w ro­dzi­ciel­stwie świa­do­mość, że mamy róż­ne sta­ny „ja”
- Cia­ło i emo­cje

Me­to­da Ale­xan­dra Lo­we­na

- Krzy­cze­nie „NIE!”
- „Złaź!”
- Uzie­mie­nie
- Cia­ło w uję­ciu Ale­xan­dra Lo­we­na a prak­ty­ka ro­dzi­ciel­ska
- Ko­pa­nie w ma­te­rac
- Gra­ni­ce

Fo­cu­sing

Psy­cho­te­ra­pia

- Jak wy­brać psy­cho­te­ra­pię i psy­cho­te­ra­peu­tę
- Po­pu­lar­ne nur­ty psy­cho­te­ra­peu­tycz­ne

7. Za­koń­cze­nie

Bi­blio­gra­fiaZa­miast wstę­pu

„Po­trzą­snę­łam nim… Wte­dy mąż wziął go ode mnie i po­wie­dział, że chy­ba osza­la­łam. A ja już na­praw­dę nie mo­głam, mały darł się od dwóch go­dzin”.

„Szar­pa­łam nim. Chcia­łam, żeby prze­stał bić sio­strę”.

„Wrzesz­cza­łam gło­śniej niż oni, żeby w koń­cu wy­nie­śli się i dali mi po­pra­co­wać”.

„Po­wie­dzia­łam jej, że przez cią­głe noc­ne po­bud­ki, po­bud­ki z jej przy­czy­ny, wy­lą­du­ję w koń­cu w szpi­ta­lu”.

„Krzyk­nę­łam, że je­śli jesz­cze raz zrzu­ci tę mi­skę, to bę­dzie zli­zy­wać je­dze­nie z pod­ło­gi”.

„Wy­rwa­łam jej z ręki za­baw­kę i ka­za­łam na­tych­miast iść spać”.

„Kłó­ci­li­śmy się przy niej tak bar­dzo, aż za­py­ta­ła, czy się roz­wie­dzie­my”.

„Ude­rzy­łem go”.

Ta­kich hi­sto­rii sły­sza­łam wie­le. A ich au­to­rzy to nie je­dy­ni ro­dzi­ce, któ­rym zda­rzy­ło się prze­sa­dzić, a po­tem mę­czyć z po­wo­du kosz­mar­nych wy­rzu­tów su­mie­nia. Za­ry­zy­ku­ję stwier­dze­nie, że każ­dy z nas ma na su­mie­niu ja­kąś sy­tu­ację zwią­za­ną ze zło­ścią, któ­rą wo­lał­by wy­ma­zać z ro­dzin­nej hi­sto­rii. Za­zwy­czaj wspo­mnie­niom tym to­wa­rzy­szy lęk, że przez na­sze nie­opa­no­wa­nie skrzyw­dzi­li­śmy dziec­ko, i wstyd – że oka­za­li­śmy się gor­szy­mi ro­dzi­ca­mi, niż my­śle­li­śmy.

Kie­dy na­sze dzie­ci przy­cho­dzą na świat, jed­ną z rze­czy, któ­re uświa­da­mia­my so­bie bar­dzo szyb­ko, jest na­by­ta na­gle od­po­wie­dzial­ność za dru­gie­go, za­leż­ne­go od nas ma­łe­go czło­wie­ka. To pierw­sza, za­sad­ni­cza zmia­na zwią­za­na z trans­for­ma­cją w ro­dzi­ca. Już nie od­po­wia­da­my tyl­ko za sie­bie, swo­je za­baw­ki i swo­ją pia­skow­ni­cę, ale uzmy­sła­wia­my so­bie, że od tego, co ro­bi­my i mó­wi­my, cał­ko­wi­cie za­le­ży ktoś inny – na­sze dziec­ko. Sama świa­do­mość tego może oka­zać się wy­star­cza­ją­cym po­wo­dem fru­stra­cji. Cho­ciaż pra­gnie­my na­ro­dzin dziec­ka jak ni­cze­go in­ne­go na świe­cie, wie­dząc jed­no­cze­śnie, że zmie­ni to w na­szym ży­ciu do­słow­nie wszyst­ko, ska­la tej zmia­ny więk­szość z nas na­praw­dę za­ska­ku­je. I mimo że dzię­ki po­tom­stwu zy­sku­je­my tak wie­le, ta me­ta­mor­fo­za nie­ro­ze­rwal­nie wią­że się z ja­kimś ro­dza­jem stra­ty (np. snu, spo­ko­ju, wy­go­dy, wol­no­ści, au­to­no­mii, po­czu­cia bez­pie­czeń­stwa), przez co mu­si­my się z ży­ciem uło­żyć na nowo.

Stra­ta jest de­fi­ni­tyw­nym koń­cem pew­ne­go eta­pu. Kie­dy mie­rzy­my się z czymś tak nie­odwo­łal­nym, po­cząt­ko­wo na­sze ego pró­bu­je nas ra­to­wać, pod­po­wia­da­jąc, że „prze­cież nic się nie zmie­ni­ło”. Ży­cie jed­nak szyb­ko uświa­da­mia nam, że nie do koń­ca tak jest, i ła­two wów­czas o gniew. Po­trze­bu­je­my cza­su. Po­trze­bu­je­my rów­nież (nie­raz przy wspar­ciu in­nych osób) upo­rząd­ko­wa­nia ro­dzą­cych się w nas trud­nych emo­cji, żeby w no­wej rze­czy­wi­sto­ści po­czuć się w koń­cu na wła­ści­wym miej­scu. Gdy do­świad­cza­my re­wo­lu­cyj­nej zmia­ny świa­ta we­wnętrz­ne­go i ze­wnętrz­ne­go, do­wia­du­je­my się o so­bie zu­peł­nie no­wych rze­czy. Po­zna­je­my sa­mych sie­bie od po­cząt­ku. Jed­nym z no­wych, fra­pu­ją­cych za­gad­nień jest od­kry­cie, że ist­nie­je w nas złość. I to wca­le nie­ma­ło zło­ści!

Szy­ku­jąc się do roli ro­dzi­ców, z po­zo­ru uświa­da­mia­my so­bie, że wszyst­ko się dia­me­tral­nie zmie­ni; że ja­kiś etap – przy­naj­mniej czę­ścio­wo albo na ja­kiś czas – do­bie­gnie koń­ca, a w na­szym ży­ciu po­ja­wi się ktoś cał­ko­wi­cie od nas uza­leż­nio­ny, kto bę­dzie po­trze­bo­wał cza­su, mi­ło­ści, cier­pli­wo­ści, opie­ki i pie­nię­dzy. Jed­no­cze­śnie fan­ta­zje zwią­za­ne z ro­dzi­ciel­stwem pod­su­wa­ją nam sie­lan­ko­we ob­ra­zy ro­dem z re­klam oraz se­ria­li. Słod­kie nie­mow­lę­ta gru­cha­ją do nas z uśmie­chem, przed­szko­la­ki sa­mo­dziel­nie i po­my­sło­wo ba­wią się w ogród­ku albo gu­stow­nie urzą­dzo­nym po­ko­ju (i chcą od nas tyl­ko cze­ko­la­dy lub ser­ka), prze­wi­ja­nie jest oka­zją do fraj­dy, a na go­rącz­kę wy­star­czy po­dać od­po­wied­ni lek, a wszyst­kie kło­po­ty znik­ną. Na In­sta­gra­mie albo Fa­ce­bo­oku dzie­ci na­szych zna­jo­mych są grzecz­ne i ra­do­sne, żad­na py­za­ta bu­zia nie krzy­wi się od pła­czu, nie sły­chać świ­dru­ją­ce­go krzy­ku. A sami zna­jo­mi – świe­żo upie­cze­ni ro­dzi­ce – wy­glą­da­ją na zre­lak­so­wa­nych oraz śle­dzą­cych tren­dy mody i nur­ty no­wo­cze­snej pe­da­go­gi­ki. Z taką lek­ko­ścią łą­czą ży­cie ro­dzin­ne z za­wo­do­wym! Wnę­trza ich do­mów są czy­ste i schlud­ne, sa­mo­cho­dy błysz­czą na ze­wnątrz, a przy­jem­nie pach­ną w środ­ku. Zda­rza się też, że ktoś – zwy­kle są to nasi ro­dzi­ce, cio­cie, oso­by ze star­sze­go po­ko­le­nia – za­ser­wu­je nam zda­nie w sty­lu: „Bie­da­ku, two­je ży­cie się skoń­czy, że­gnaj, im­pre­zo, wi­taj w świe­cie do­ro­słych!”. Ale, ale! Prze­cież oni nie mają ra­cji! Ow­szem, bywa, że zo­ba­czy­my na spa­ce­rze skrzy­wio­ną nad wóz­kiem, wy­cień­czo­ną mat­kę nie­mow­la­ka albo ojca wrzesz­czą­ce­go na kil­ku­let­nie­go brzdą­ca w ko­lej­ce po lody. Tak, „tam­ci” ro­dzi­ce są może źli bądź umę­cze­ni, ale szyb­ko so­bie prze­cież wy­tłu­ma­czy­my, że to oni so­bie nie ra­dzą, że po­win­ni się ja­koś ogar­nąć! U nas na pew­no bę­dzie ina­czej. Mamy więk­szą wie­dzę i nie­mal nie­ogra­ni­czo­ny do­stęp do eks­perc­kich po­rad na te­mat każ­de­go sty­lu ro­dzi­ciel­stwa. Do tej pory ra­dzi­li­śmy so­bie zresz­tą ze wszyst­kim kon­cer­to­wo: w pra­cy, w zdo­by­wa­niu gór­skich szczy­tów na wa­ka­cjach, w pro­wa­dze­niu auta oraz zaj­mo­wa­niu się psem. Poza tym na dziec­ko cze­ka już świet­nie wy­po­sa­żo­na, naj­wyż­szej ja­ko­ści wy­praw­ka. Nam się złość, bez­rad­ność i umę­cze­nie zwy­czaj­nie nie przy­tra­fią.

Po­kła­dy zło­ści, któ­re ujaw­nia­ją się wraz z po­stę­po­wa­niem na­sze­go ro­dzi­ciel­stwa, na­praw­dę po­tra­fią za­sko­czyć i wpę­dzić w po­czu­cie winy. W do­tych­cza­so­wym ży­ciu więk­szość spraw uda­wa­ło nam się za­ła­twiać z twa­rzą. Prze­cież nie krzy­czy się na współ­pra­cow­ni­ków ani tym bar­dziej na sze­fa! We dwo­je też ja­koś w koń­cu się doga­dy­wa­li­śmy, sko­ro do­trwa­li­śmy do tego mo­men­tu. A pa­no­wa­nie nad emo­cja­mi jest ozna­ką pro­fe­sjo­na­li­zmu i doj­rza­ło­ści, praw­da? Zwłasz­cza gdy je­ste­śmy ko­bie­ta­mi. Tak, bo to my, ko­bie­ty, by­ły­śmy i je­ste­śmy umie­jęt­nie ćwi­czo­ne w ukry­wa­niu nie­za­do­wo­le­nia. Nie­za­do­wo­lo­na, zi­ry­to­wa­na, a tak­że roz­złosz­czo­na ko­bie­ta to ję­dza, he­te­ra, udrę­ka, nie­zrów­no­wa­żo­na baba, wa­riat­ka… A my prze­cież nie je­ste­śmy wa­riat­ka­mi. Ależ skąd.

Na­stęp­stwem wie­lo­let­nie­go tłu­mie­nia wła­sne­go ko­bie­ce­go sprze­ci­wu jest umie­jęt­ność prze­wi­dy­wa­nia i po­rząd­ko­wa­nia wszyst­kich szcze­gó­łów rze­czy­wi­sto­ści na ta­kim po­zio­mie, żeby po­wo­dów do zło­ści po pro­stu nie było. I do cza­su ro­dzi­ciel­stwa cał­kiem do­brze nam to szło. Per­fek­cjo­nizm da­wał nam po­czu­cie kon­tro­li i spo­ko­ju – miał on wpraw­dzie swo­ją cenę, ale od­cię­te od emo­cji nie do koń­ca ją za­uwa­ża­ły­śmy.

Gdy zo­sta­je­my ro­dzi­ca­mi, za­ska­ku­je nas fakt, że wraz z ro­dzi­ciel­stwem na­gle wkro­czy­ła do na­szych do­mów złość. Że cza­sem już w trak­cie cią­ży nie star­cza nam ani sił, ani cier­pli­wo­ści. Że mamy po ko­kar­dę, że czę­ściej się kłó­ci­my. Że aż tak się róż­ni­my w swo­ich wi­zjach. Że wrzesz­czy­my na dzie­ci i war­czy­my na sie­bie. Że ta sek­sow­na dziew­czy­na za­mie­ni­ła się w wiecz­nie nie­za­do­wo­lo­ną mę­czen­ni­cę. Że na nie­go w ogó­le nie moż­na li­czyć, że ni­cze­go nie ro­zu­mie. Że dzie­ci wcho­dzą nam na gło­wę i je­ste­śmy wo­bec tego bez­rad­ni, bo prze­cież każ­dą re­ak­cją moż­na im „spa­czyć psy­chi­kę”. Że nie mamy naj­mniej­szej ocho­ty na­wet na odro­bi­nę sza­leń­stwa, któ­re „przed dzieć­mi” było na po­rząd­ku dzien­nym. Że ma­lu­chy tak po­tra­fią wrzesz­czeć. Że wszę­dzie pa­nu­je nie­ustan­ny ba­ła­gan. Że od dwóch lat nie prze­spa­li­śmy ani jed­nej nocy. Że nie mo­że­my ni­g­dzie wy­je­chać we dwo­je. Że w pra­cy też się zmie­ni­ło, bo nie je­ste­śmy w sta­nie prze­sia­dy­wać w biu­rze tak jak kie­dyś. Że dzie­ci bar­dzo nam prze­szka­dza­ją, gdy chce­my po­pra­co­wać. Że ma­ru­dzą. Że tak czę­sto cho­ru­ją. Że nas te­stu­ją. Że wszy­scy nam mó­wią, co mu­si­my albo po­win­ni­śmy jako ro­dzi­ce. Że nie ma sek­su albo jest taki na szyb­ko. Że dzie­ci się złosz­czą…

Złość jest ele­men­tem ro­dzi­ciel­stwa, z któ­rym przy­cho­dzi nam się mie­rzyć nie­mal od po­cząt­ku. Wszy­scy je­dzie­my na tym sa­mym wóz­ku, bo wszy­scy się zło­ści­my i zło­ścić bę­dzie­my. Chce­my jak naj­le­piej, więc jest nam trud­no, kie­dy to nie wy­cho­dzi. W re­zul­ta­cie zda­rza się nam – mó­wiąc ko­lo­kwial­nie – do­wa­lać so­bie, ob­wi­niać sa­mych sie­bie, a cza­sem za­prze­czać, że w ogó­le jest ja­kiś pro­blem. Ro­dzi­ciel­ska złość to te­mat tabu, zły wilk, któ­re­go sami bo­imy się chy­ba bar­dziej niż na­sze dzie­ci.

Ma­rzy mi się, żeby złość sta­ła się nor­mal­nym te­ma­tem, o któ­rym mo­że­my roz­ma­wiać i któ­rym po ludz­ku mo­że­my się za­jąć. Po ludz­ku, czy­li z wy­ko­rzy­sta­niem peł­ne­go po­ten­cja­łu wyż­szych warstw kory no­wej mó­zgu. Oraz po ludz­ku, czy­li z da­niem so­bie pra­wa do by­cia tyl­ko czło­wie­kiem i po­peł­nia­nia ludz­kich błę­dów, a tak­że na­pra­wia­nia ich.

Chcia­ła­bym, żeby każ­dy z nas od­szu­kał na kar­tach tej książ­ki zro­zu­mie­nie dla swo­jej ro­dzi­ciel­skiej zło­ści i dał so­bie na nią we­wnętrz­ną zgo­dę. Jed­no­cze­śnie chcę prze­ko­nać czy­tel­ni­ków, że da się na­uczyć od­dzie­la­nia zło­ści od za­cho­wań, któ­re są jej efek­tem. To wła­śnie te za­cho­wa­nia, nie sama złość, pro­wa­dzą do wy­tę­żo­nej pra­cy nad sobą, aby nie krzyw­dzić dzie­ci i sa­mych sie­bie.

Je­stem pew­na, że kie­dy po­ja­wia się złość, po­win­ni­śmy ją uznać – za­le­ga­li­zo­wać, przy­jąć i dać so­bie do niej pra­wo. My, ro­dzi­ce, nie mamy lek­ko, a złość jest nam w tym wszyst­kim bar­dzo po­trzeb­na. Jest po­słań­cem ja­kiejś waż­nej dla nas war­to­ści, za któ­rą tę­sk­ni­my i któ­ra wy­da­je się w da­nym mo­men­cie tak bar­dzo nie­do­stęp­na, że aby w ogó­le móc zwró­cić się w jej stro­nę, za­cho­wu­je­my się ina­czej, niż­by­śmy chcie­li, za­po­mi­na­jąc o in­nych waż­nych dla nas war­to­ściach, ta­kich jak cier­pli­wość, wspar­cie czy sza­cu­nek.

Je­że­li krzy­czy­my, gro­zi­my, ośmie­sza­my, szar­pie­my i bi­je­my, to war­tość, dla któ­rej zda­rza się nam to ro­bić, z pew­no­ścią jest dla nas bar­dzo istot­na. Sko­ro po­ja­wia się tak ogrom­na fru­stra­cja, że aż mu­si­my po­trzą­snąć kimś in­nym (w tym przy­pad­ku na­szym dziec­kiem), i przez mo­ment nie ma dla nas zna­cze­nia, że wy­rzą­dza­my mu krzyw­dę, pod spodem musi się kryć COŚ WAŻ­NE­GO…

Z se­tek prze­pro­wa­dzo­nych roz­mów na­uczy­łam się jed­ne­go: w więk­szo­ści przy­pad­ków cho­dzi o to, że jako ro­dzi­ce (a sze­rzej mó­wiąc: jako lu­dzie w ogó­le) de­spe­rac­ko chce­my być zo­ba­cze­ni, usły­sza­ni, zro­zu­mia­ni, wzię­ci pod uwa­gę. Po­trze­bu­je­my też by­cia sku­tecz­ny­mi – spraw­dze­nia się, zda­nia ro­dzi­ciel­skie­go eg­za­mi­nu, czy­li wy­cho­wa­nia czło­wie­ka zdro­we­go, spraw­ne­go, ra­dzą­ce­go so­bie z wy­zwa­nia­mi tego świa­ta. I jesz­cze przy tym wszyst­kim do­brze by było utrzy­mać dom oraz waż­ne dla nas re­la­cje.

Tu­taj po­ja­wia się py­ta­nie: czy ak­cep­ta­cja i „za­go­spo­da­ro­wa­nie” wła­snej zło­ści to coś prost­sze­go niż wal­ka z dziec­kiem? Ta książ­ka po­ka­że czy­tel­ni­ko­wi, że tak się da. Że da się żyć ze zło­ścią.1

O co cho­dzi z tą zło­ścią

Złość bu­dzi nie naj­lep­sze sko­ja­rze­nia, zwłasz­cza kie­dy przy­po­mni­my so­bie nasz ostat­ni ro­dzi­ciel­ski wy­buch. Z pew­no­ścią wo­li­my o nim nie my­śleć. Jak to się dzie­je, że po­tra­fi­my tak gwał­tow­nie wy­buch­nąć, a po­tem rów­nie moc­no od­czu­wać wy­rzu­ty su­mie­nia? Je­śli nie przyj­rzy­my się uważ­nie dzi­kie­mu zwie­rzę­ciu we­wnątrz nas, nie bę­dzie­my w sta­nie go oswo­ić, zro­zu­mieć oraz… do­ce­nić.

Wszy­scy mamy te same po­nie­dział­ki

To był po­nie­dzia­łek rano. Sam ten fakt nie na­stra­jał mnie do świa­ta zbyt przy­jaź­nie już na sa­mym po­cząt­ku dnia. Wsta­łam o 6.30, żeby ogar­nąć się i przy­go­to­wać śnia­da­nie, za­nim ru­szę do po­ko­ju cór­ki, by obu­dzić ją do przed­szko­la. O 7.00 za­dzwo­nił bu­dzik przy jej łóż­ku. Sto­jąc w drzwiach, ob­ser­wo­wa­łam, jak cór­ka mru­czy coś przez sen i przy­kry­wa gło­wę koł­drą. Gdy­by to był week­end, kil­ka mi­nut przed 7.00 sta­ła­by już z ma­skot­ką w ręku przy na­szym łóż­ku. Gdy­by to był week­end, nie po­trze­bo­wa­ła­by bu­dzi­ka, aby wy­sko­czyć z po­ście­li ni­czym sprę­żyn­ka i oświad­czyć do­bit­nie: „Nie będę już spać!”. Nie­ste­ty, po­nie­dzia­łek rzą­dzi się in­ny­mi pra­wa­mi.

Pstryk­nię­ciem włącz­ni­ka roz­ja­śni­łam je­sien­ny pół­mrok po­ko­ju.

– Czas wsta­wać, ko­cha­nie!

– Nie.

– Jest siód­ma. Czas wsta­wać! – po­wie­dzia­łam sta­now­czo, ale czu­le. – Je­śli te­raz nie wsta­niesz, spóź­ni­my się do przed­szko­la.

Nie­za­do­wo­lo­ne mam­ro­ta­nie spod koł­dry, wresz­cie ura­żo­ny pisk:

– PRZY­TU­LA­SKA!

– No do­bra. – Przy­sia­dłam na jej łó­żecz­ku. – Chwil­kę się po­przy­tu­la­my, ale za pięć mi­nut…

– No DO­OBRA… – fuk­nę­ła cór­ka. De­kla­ra­cję po­trak­to­wa­łam po­waż­nie i ma­chi­nal­nie usta­wi­łam bu­dzi­ko­wą drzem­kę. Pięć mi­nut, tyl­ko pięć mi­nut… Sama nie bez przy­jem­no­ści wtu­li­łam się w za­spa­ne ciał­ko.

Nie­trud­no się do­my­ślić, że dzwo­nie­nie za­brzmia­ło ze zdwo­jo­ną siłą o 7.05.

– Wsta­je­my!

Ci­sza, wresz­cie gło­śne:

– NIE!!!

– Ale prze­cież nie tak by­ły­śmy umó­wio­ne… – za­pro­te­sto­wa­łam sła­bo. Po­de­rwa­łam się z dzie­cię­cych ob­jęć i ener­gicz­nie od­su­nę­łam koł­drę chro­nią­cą nasz cie­pły, sen­ny ko­kon. W oczach cór­ki za­lśni­ły łzy.

– Nie chcę iść do przed­szko­la!

Rącz­ki za­ci­snę­ły się w piąst­ki. Łzy. Mo­rze łez.

– Nie pój­dę do przed­szko­la! – Szlo­cha­ją­cy mały czło­wiek, od­wró­cił się do mnie ple­ca­mi. – Ni­g­dy!

Po­czu­łam, jak ogar­nia mnie fala go­rą­ca. Jak bę­dzie dzi­siaj?

Przy­znam się od razu, że cza­sem nie wy­trzy­mu­ję. W gło­wie po­ja­wia się go­ni­twa my­śli, a moja uwa­ga ga­lo­pu­je za nią: „Jesz­cze zo­ba­czy­my, czy nie pój­dziesz! Moja mama mia­ła ra­cję, roz­pu­ści­łam cię jak dzia­dow­ski bicz! Mój mąż też mógł­by się ogar­nąć i cho­ciaż tro­chę w to włą­czyć. Za­wsze wszyst­ko na mo­jej gło­wie! Dzi­siaj na pew­no nie mogę się spóź­nić, bo mamy spo­tka­nie z klien­tem!”.

Tym ra­zem moje my­śli osią­gnę­ły ob­ro­ty ra­so­we­go sil­ni­ka raj­do­we­go i po krót­kiej chwi­li usły­sza­łam swój wła­sny krzyk:

– WSTA­WAJ NA­TYCH­MIAST!!! JE­ŚLI NIE BĘ­DZIESZ GO­TO­WA ZA PIĘT­NA­ŚCIE MI­NUT, PO­JE­DZIESZ W PI­ŻA­MIE!

Co da­lej? Prze­stra­szo­na cór­ka sku­li­ła się w so­bie, wsta­ła i po­słusz­nie po­szła w stro­nę ła­zien­ki. A ja mo­men­tal­nie utknę­łam po uszy w po­czu­ciu winy. Mo­gło być go­rzej – mło­da mo­gła nie pod­dać się tak ła­two i roz­sz­lo­chać jesz­cze gwał­tow­niej, całą sobą. Mo­gła wy­rwać mi koł­drę oraz scho­wać się pod nią. A ja w re­ak­cji na to­mo­głam da­lej wrzesz­czeć i wrzesz­czeć, jesz­cze gło­śniej, jesz­cze groź­niej…

Zda­rza się też jed­nak tak, że sły­szę jej pierw­sze sło­wa i re­je­stru­ję mo­ment, w któ­rym robi mi się go­rą­co. Za­miast roz­grze­wać na nowo sil­nik wła­snej zło­ści, wbrew wszyst­kie­mu sku­piam się na cie­le. Na so­bie. Co się dzie­je?

Za­ci­skam zęby. Od­dech mi przy­spie­sza. Świa­do­mie za­czy­nam od­dy­chać wol­niej. Wi­dzę bez­rad­ną dziew­czyn­kę, któ­ra za­ci­snę­ła piąst­ki i pła­cze. Na­praw­dę sły­szę te­raz, jak mówi, że nie chce iść do przed­szko­la. Bio­rę ko­lej­ny od­dech. W su­mie to na­wet ją ro­zu­miem. Sama też bym wo­la­ła nie spie­szyć się dzi­siaj na spo­tka­nie z klien­tem. I wca­le nie chce mi się iść do tej pra­cy…

– Wi­dzę, że chy­ba je­steś bar­dzo, ale to bar­dzo zła. Na­praw­dę. Wi­dzę i sły­szę.

– Nie chcę iść do przed­szko­la!!!

– No nie chcesz. Nie­faj­nie wy­cho­dzić te­raz z cie­płe­go łóż­ka, co? To na­praw­dę może czło­wie­ka roz­zło­ścić.

Ci­sza.

– Wiesz, ro­zu­miem cię. Bar­dzo nie lu­bię po­nie­dział­ków. Tyle lat cho­dzę co rano do pra­cy, a w po­nie­dział­ki wciąż mi trud­no. Boję się, nie mam ocho­ty. I przez to też je­stem tro­chę zła.

Ci­sza. Pra­we oko ły­pie nie­śmia­ło w moim kie­run­ku. Ciał­ko jak­by odro­bi­nę się roz­luź­nia.

– Wziąć cię na ręce i za­nieść do ła­zien­ki, jak wte­dy, kie­dy by­łaś bar­dzo ma­lut­ka?

Kiw­nię­cie gło­wą, za­spa­na bu­zia lą­du­je na moim ra­mie­niu. Od­dy­cham głę­biej. I jesz­cze raz. I jesz­cze.

Moja cór­ka jest już w przed­szko­lu, a jej twarz de­fi­ni­tyw­nie roz­ch­mu­rza się w szat­ni na wi­dok uko­cha­nej ko­le­żan­ki. Jadę na spo­tka­nie, na któ­re chy­ba jed­nak zdą­żę. Za kie­row­ni­cą roz­my­ślam: „By­cie mamą jest cza­sem strasz­nie wy­czer­pu­ją­ce. Za­bie­ra masę ener­gii. Trze­ba mieć jed­no­cze­śnie wraż­li­wość mo­ty­la i skó­rę sło­nia. Tak trud­no zna­leźć rów­no­wa­gę mię­dzy roz­pusz­cza­niem a wy­cho­wa­niem. Ta cała złość to bar­dzo, bar­dzo skom­pli­ko­wa­ny te­mat – na­wet dla ko­goś do­ro­słe­go, tak jak ja”.

Je­śli w mo­jej hi­sto­rii zna­leź­li­ście coś, co pa­su­je i do wa­szej – dzie­li­my ten sam los. Je­ste­śmy ro­dzi­ca­mi i te­mat dzie­cię­cej, a tak­że na­szej, do­ro­słej zło­ści prę­dzej czy póź­niej nas do­pad­nie.

Je­stem ro­dzi­cem, tak jak wy. Od wie­lu lat zaj­mu­ję się tak­że za­wo­do­wo ko­mu­ni­ka­cją. Spe­cja­li­zu­ję się w po­dej­ściu, któ­re na­zy­wa się Po­ro­zu­mie­niem bez Prze­mo­cy, uczę się psy­cho­te­ra­pii Ge­stalt. Po­ma­gam lu­dziom do­ga­dać się ze sobą, zwłasz­cza wte­dy, kie­dy jest bar­dzo, ale to bar­dzo trud­no. Każ­de­go dnia – czy w mo­jej pra­cy, czy w ży­ciu ro­dzin­nym – wi­dzę, jak ogrom­ną rolę w ko­mu­ni­ka­cji od­gry­wa­ją emo­cje. Wiem też, że cho­ciaż ma­rzy­my, by się nie zło­ścić, ra­czej nam to nie wy­cho­dzi.

Dla­cze­go w ogó­le się zło­ści­my

Złość to emo­cja, któ­ra bu­dzi masę ne­ga­tyw­nych sko­ja­rzeń i bar­dzo nie chce­my jej prze­ży­wać, choć nie da się bez niej żyć. Mie­sza nam się cza­sem z fu­rią, wście­kło­ścią, lę­kiem, bez­rad­no­ścią, agre­sją. Oce­nia­my ją jako szko­dli­wą, za­gra­ża­ją­cą, psu­ją­cą krew i re­la­cje. Czę­sto wkła­da­my spo­ro ener­gii w to, aby stłu­mić ją u sie­bie oraz u na­szych dzie­ci. Czy słusz­nie? Cho­ciaż ro­zu­miem, dla­cze­go tak ro­bi­my, to je­stem ab­so­lut­nie prze­ko­na­na, że nie war­to tłu­mić zło­ści.

Czym w ogó­le jest złość? Po co nam ona? Lu­bię de­fi­ni­cję na­zy­wa­ją­cą ją emo­cją alar­mo­wą, czy­li taką, któ­ra mówi nam o czymś waż­nym i mo­bi­li­zu­je do dzia­ła­nia. Złość daje znać, że nasz wew­nętrz­ny świat jest w nie­bez­pie­czeń­stwie. Po­ja­wia się rów­nież wte­dy, gdy mamy po­czu­cie, że ktoś lub coś na­ru­sza na­sze gra­ni­ce (psy­cho­lo­gicz­ne lub fi­zycz­ne), a tak­że gdy uwa­ża­my, że ktoś po­wi­nien speł­nić ja­kieś na­sze po­trze­by. I w tym kon­tek­ście je­ste­śmy po pro­stu na nią ska­za­ni – nie mamy bo­wiem moż­li­wo­ści spra­wo­wa­nia ta­kiej kon­tro­li nad świa­tem ze­wnętrz­nym, aby inni ro­bi­li za­wsze to, na czym nam za­le­ży, w taki spo­sób, w jaki chce­my, a na­sze war­to­ści i przy­zwy­cza­je­nia były za­wsze re­spek­to­wa­ne. W du­żym uprosz­cze­niu mo­że­my więc spoj­rzeć na złość jako na we­wnętrz­ną ener­gię, któ­rą czu­je­my w cie­le, któ­ra ma po­móc w unik­nię­ciu lub za­trzy­ma­niu sy­tu­acji nie­słu­żą­cej nam lub za­da­ją­cej rany.

Złość jest emocją alarmową, która daje nam znać, że nasz dobrostan jest zagrożony.

Kie­dy pod­czas warsz­ta­tów roz­ma­wiam z ro­dzi­ca­mi o zło­ści, oka­zu­je się, że tym, cze­go nie ak­cep­tu­ją, są za­cho­wa­nia bę­dą­ce efek­tem po­ja­wia­ją­cej się zło­ści – za­cho­wa­nia dzie­ci lub ich wła­sne. Jak ja to do­brze ro­zu­miem! Sama nie lu­bię krzy­ków ani fo­chów. Nie lu­bię, kie­dy moje dzie­ci są na­bur­mu­szo­ne, kie­dy mó­wią, że ich nie ko­cham albo że to one nie ko­cha­ją mnie. Trud­no mi się po­go­dzić z tym, że mogą ko­goś ude­rzyć albo ob­ra­zić sło­wem. Nie lu­bię tak­że swo­je­go wła­sne­go kry­ty­kanc­twa, po­to­ku wy­rzu­tów i wrza­sku, któ­re w zło­ści wciąż jesz­cze po­tra­fię za­ser­wo­wać oto­cze­niu. Ale czy to zna­czy, że nie lu­bię zło­ści?

To nie jest ta­kie pro­ste. Moja dro­ga do po­lu­bie­nia się ze zło­ścią była dość dłu­ga i trud­na. Wiem jed­nak na pew­no, że war­to ją po­ko­nać. Do­brze pa­mię­tam, ile ener­gii i zdro­wia kosz­to­wał mnie daw­ny na­wyk – tłu­mie­nie zło­ści. Oka­zy­wa­ło się ono przede wszyst­kim nie­sku­tecz­ne, po­nie­waż kie­dy w koń­cu wy­bu­cha­łam, mój atak miał siłę ra­że­nia bom­by ato­mo­wej (tak na­praw­dę był już wte­dy nie zło­ścią, a fu­rią) i zo­sta­wiał po so­bie zglisz­cza.

Jak dzia­ła złość

War­to zwró­cić uwa­gę na to, że mię­dzy zło­ścią jako taką a złosz­cze­niem się (czy­li za­cho­wa­nia­mi i dzia­ła­nia­mi po­dej­mo­wa­ny­mi w wy­ni­ku zło­ści) jest pew­na prze­strzeń, któ­ra dla mnie oka­za­ła się nie­za­stą­pio­nym klu­czem do zła­ma­nia kodu de­struk­cyj­nych, nie­po­żą­da­nych za­cho­wań.

Wróć­my jed­nak do po­cząt­ku, czy­li do sy­tu­acji, kie­dy na­sze dziec­ko nie chce iść do przed­szko­la. Co ta­kie­go się wte­dy dzie­je? Co dzie­je się w nas, gdy jesz­cze nie wrzesz­czy­my? Czę­sto na­wet nie zda­je­my so­bie spra­wy, że coś nad­cho­dzi, praw­da?

W przy­pad­ku zło­ści cia­ło i psy­chi­ka idą ze sobą ra­mię w ra­mię. Cia­ło ak­ty­wu­je fi­zjo­lo­gicz­ny me­cha­nizm stre­su. Pod­no­si się po­ziom hor­mo­nów: ad­re­na­li­ny, no­ra­dre­na­li­ny, kor­ty­zo­lu, ak­ty­wu­ją się róż­ne ukła­dy i or­ga­ny na­sze­go cia­ła, aby po­pchnąć nas do ak­tyw­no­ści skie­ro­wa­nej na ze­wnątrz. Złość od­czu­wa­my w cie­le: mamy po­bu­dzo­ne mię­śnie, wię­cej krwi na­pły­wa nam do twa­rzy i rąk, czę­sto na­pi­na­my wła­śnie te oko­li­ce (być może nie jest wam obce po­czu­cie za­ci­śnię­tych szczęk i pię­ści).

Do tego mo­men­tu więk­szość z nas ma po­dob­nie. Są­dzę, że trud­no się na tę ro­sną­cą złość gnie­wać. Ona po pro­stu po­ja­wia się i bę­dzie się po­ja­wiać. Chy­ba nikt z nas nie wma­wia so­bie, że może tak do koń­ca ste­ro­wać wła­sną fi­zjo­lo­gią.

Rów­no­cze­śnie kie­dy kon­tro­lę nad nami przej­mu­je fi­zjo­lo­gia, jest też z nami na­sza psy­chi­ka – w gło­wie po­ja­wia­ją się my­śli. Czę­sto to my­śli, któ­re mo­że­my po­rów­nać do za­pal­ni­ków, pre­cy­zyj­nie za­pro­gra­mo­wa­nych ele­men­tów apli­ka­cji. Mogą one za­cząć zbro­ić bom­bę i spo­wo­do­wać wy­buch. Ta­kim za­pal­ni­kiem jest np. myśl, że dziec­ko robi nam na złość albo że je­ste­śmy do kitu jako ro­dzi­ce. Po­nie­waż znaj­du­je­my się w sta­nie po­bu­dze­nia fi­zjo­lo­gicz­ne­go, tra­ci­my do tych my­śli dy­stans i ła­two się one na­krę­ca­ją. To taki mo­ment, kie­dy nie bar­dzo po­tra­fi­my – ani my, ani dziec­ko – my­śleć lo­gicz­nie, obiek­tyw­nie oraz spo­koj­nie się wy­ra­żać. Nie­ła­two nam o ła­god­ność, zro­zu­mie­nie czy życz­li­wość. Na­praw­dę trud­no tego wte­dy od sie­bie wy­ma­gać. War­to też wie­dzieć, że ten stan po­bu­dze­nia ma swo­ją mie­rzal­ną na­uko­wo gra­ni­cę cza­so­wą – może trwać od 7 do 20 mi­nut.

Ży­cio­we kło­po­ty po­ja­wia­ją się za­zwy­czaj, kie­dy to, co za­dzia­ło się na po­zio­mie fi­zjo­lo­gii, wy­rzu­ci­li­śmy na ze­wnątrz i zro­bi­li­śmy coś nie do koń­ca tak, jak zro­bi­li­by­śmy, bę­dąc „naj­lep­szą wer­sją sie­bie”. Przy­kła­do­wo na­wrzesz­cze­li­śmy na ko­goś. Wy­rzu­ci­li­śmy czy­jeś rze­czy. Ude­rzy­li­śmy ko­goś. Albo dzia­ła­jąc nie­co de­li­kat­niej: po­wie­dzie­li­śmy coś, co inną oso­bę za­bo­la­ło czy na­ru­szy­ło jej god­ność. I po­czu­li­śmy przy tym wy­rzu­ty su­mie­nia, a cza­sem też bez­rad­ność, bo nie mamy po­my­słu, jak mo­gli­by­śmy za­cho­wać się ina­czej. Nie wie­my, co ze swo­ją zło­ścią zro­bić. Nie uczy­my się tego ani w szko­le, ani w domu. Po­sta­wy, z któ­ry­mi się sty­ka­my, by­wa­ją skraj­ne: jest to albo agre­sja, albo nie­złosz­cze­nie się, czy­li od­cię­cie od szan­sy wy­ra­że­nia zło­ści. Cza­sem prze­czu­wa­my, że mo­gło­by to wy­glą­dać ina­czej, ale na­praw­dę trud­no jest nam okre­ślić jak.

In­struk­cja – jak dzia­ła „bom­ba zło­ści”:

- Zmia­ny na po­zio­mie fi­zjo­lo­gii – hor­mo­nal­ne i w cie­le.
- Zmia­nom w cie­le po­wo­du­ją­cym po­bu­dze­nie za­czy­na­ją to­wa­rzy­szyć my­śli za­pal­ni­ki.
- Re­ak­cja stre­so­wa na my­śli za­pal­ni­ki – cia­ło re­agu­je więk­szym po­bu­dze­niem.
- Zwięk­szo­ne po­bu­dze­nie – po­ja­wia się wię­cej my­śli za­pal­ni­ków.
- Re­ak­cja cia­ła na my­śli za­pal­ni­ki.

Jak re­agu­je­my naj­czę­ściej na po­ja­wia­ją­cą się złość

Możemy wyróżnić dwa rodzaje reakcji w odpowiedzi na pojawienie się złości:

- za­cho­wa­nia agre­syw­ne:
- krzyk1,
- bi­cie,
- po­py­cha­nie,
- stra­sze­nie,
- gro­że­nie,
- ośmie­sza­nie,
- za­wsty­dza­nie.
- za­cho­wa­nia bier­no-agre­syw­ne:
- igno­ro­wa­nie dru­giej oso­by („Już się do tego za­bie­ram” i wpa­try­wa­nie się w fo­te­lu w ekran te­le­fo­nu),
- zło­śli­we ko­men­to­wa­nie, ob­ra­ża­nie, dys­kre­dy­to­wa­nie przed­sta­wio­ne jako żar­to­wa­nie („Oj, o co się zło­ścisz, prze­cież tyl­ko żar­tu­ję!”),
- za­prze­cza­nie emo­cjom, cho­ciaż wi­dać, że ktoś aż się go­tu­je w środ­ku,
- od­trą­ca­nie,
- w związ­ku: na­gra­dza­nie sek­sem za „wła­ści­we za­cho­wa­nie”,
- nie­do­trzy­my­wa­nie obiet­nic i zrzu­ca­nie winy na dru­gą stro­nę – tzw. od­wra­ca­nie kota ogo­nem („Nie zro­bi­łem tego, bo i tak ni­g­dy nie je­steś za­do­wo­lo­na, je­śli coś zro­bię”),
- przed­sta­wia­nie przy in­nych dru­giej oso­by w nie­ko­rzyst­nym świe­tle.

Co za­tem ro­bić, kie­dy u nas lub u dziec­ka po­ja­wia się złość? Jak prze­ko­nać się, że złość po­ma­ga – se­rio! – bu­do­wać praw­dzi­wie bli­ską re­la­cję, bo to wła­śnie dzię­ki niej uświa­da­mia­my so­bie swo­je gra­ni­ce, po­ka­zu­je­my, na co się zga­dza­my, a na co nie? Jak wy­ko­rzy­stać siłę tkwią­cą w zło­ści do po­zy­tyw­nych zmian, a nie za­mie­niać jej w trud­ną do ogar­nię­cia fu­rię, agre­syw­ne za­cho­wa­nia, bier­ną agre­sję lub inne nie­słu­żą­ce nam dzia­ła­nia?

Je­stem głę­bo­ko prze­ko­na­na, że nie­złosz­cze­nie się i ucze­nie tego sa­me­go dzie­ci jest niedź­wie­dzią przy­słu­gą. Wiem też, że aby mło­dy czło­wiek na­uczył się ra­dzić so­bie ze zło­ścią, musi przejść przez mo­men­ty wy­ra­ża­nia jej na róż­ne spo­so­by. Nie ma na­uki bez prób i błę­dów. A my, ro­dzi­ce, mo­że­my w tym dzie­ciom po­móc, re­agu­jąc ade­kwat­nie na to, co ro­bią, a tak­że dzię­ki temu, że sami na­uczy­my się ob­cho­dzić z wła­sną zło­ścią i po­ka­że­my, że bywa ona w ży­ciu cał­kiem przy­dat­na.

Złość to nie tyl­ko złosz­cze­nie się

Oso­by zna­ją­ce mnie ja­kieś dwa­dzie­ścia lat temu po­wie­dzia­ły­by o mnie, że „Ewka ni­g­dy się nie zło­ści”. Rze­czy­wi­ście, trud­no było wów­czas spo­tkać czło­wie­ka, na któ­re­go choć­by tro­chę na­krzy­cza­łam. By­łam ra­czej za­wsze uśmiech­nię­ta, mia­łam po­czu­cie, że ja­koś ze wszyst­kim so­bie po­ra­dzę. Mia­łam też pew­ność, że tak do­brze ogar­niam rze­czy­wi­stość, iż nic nie jest w sta­nie wy­pro­wa­dzić mnie z rów­no­wa­gi. Z umie­jęt­no­ści pa­no­wa­nia nad emo­cja­mi by­łam zwy­czaj­nie dum­na. Nie­mal ide­al­na ce­cha, je­śli cho­dzi o ra­dze­nie so­bie ze zło­ścią, praw­da? Wy­obra­żam so­bie na­wet, że to wła­śnie tego moż­na chcieć się na­uczyć, się­ga­jąc po tę książ­kę: opa­no­wa­nia, po­ke­ro­wej twa­rzy, trzy­ma­nia „dzie­cin­nych emo­cji” na wo­dzy.

Nie­ste­ty moje pa­no­wa­nie nad zło­ścią oka­za­ło się sze­ro­ko roz­po­wszech­nio­ną w świe­cie prak­ty­ką od­ci­na­nia się od emo­cji i ro­bie­nia wie­le, żeby ich nie czuć. Na­sze cia­ła i umy­sły, chcąc nas ochro­nić przed cier­pie­niem zwią­za­nym z prze­ży­wa­niem nie­przy­jem­nych emo­cji, na­uczy­ły się od nich od­ci­nać, a sko­ro to zro­bi­ły, mu­sia­ło to być w ja­kimś okre­sie ży­cia bar­dzo po­trzeb­ne, aby­śmy prze­trwa­li oraz po­ra­dzi­li so­bie (zwy­kle jako dzie­ci). Jed­nak w koń­cu przy­cho­dzi cia­łu za­pła­cić za to cenę. Ja ją za­pła­ci­łam pew­ne­go mroź­ne­go po­po­łu­dnia, kie­dy to ka­ret­ka na sy­gna­le za­wio­zła mnie z pra­cy do szpi­ta­la, bo ze­mdla­łam – moje ci­śnie­nie sko­czy­ło pod su­fit, a ser­ce nie mo­gło się uspo­ko­ić. Cia­ło wy­po­wie­dzia­ło mi po­słu­szeń­stwo. Koszt ma­ga­zy­no­wa­nia i prze­twa­rza­nia wła­snej nie­wy­ra­żo­nej zło­ści stał się dla mnie fi­zycz­nie nie do udźwi­gnię­cia.

Mój per­fek­cyj­ny, opa­no­wa­ny świat roz­padł się na jesz­cze wię­cej ka­wał­ków, kie­dy uro­dzi­ło się moje pierw­sze dziec­ko. Z prze­wi­dy­wal­nej, jako tako kon­tro­lo­wa­nej prze­ze mnie rze­czy­wi­sto­ści tra­fi­łam do miej­sca, o któ­rym nikt nie pi­sał w książ­kach dla przy­szłych mam. By­łam zmę­czo­na, nie­wy­spa­na i prze­ra­żo­na. Moje dziec­ko pła­ka­ło, a ja nie wie­dzia­łam cze­mu. Krzy­cza­ło, a ja nie wie­dzia­łam, o co mu cho­dzi i co mam zro­bić, aby prze­sta­ło. Nad ży­ciem ma­łe­go czło­wie­ka nie da się mieć peł­nej kon­tro­li, cho­ciaż przy­znam, że de­spe­rac­ko pró­bo­wa­łam. Wła­śnie wte­dy za­czę­łam – czę­sto z cał­ko­wi­cie bła­he­go po­wo­du – mie­wać ata­ki zło­ści, któ­re trwa­ły krót­ko, lecz ra­ni­ły jak ostry nóż i któ­rych ani mój mąż, ani ja sama, ani chy­ba nikt w za­sa­dzie nie ro­zu­miał.

Złość, nad któ­rą do­tych­czas wy­da­wa­ło mi się, że zna­ko­mi­cie pa­nu­ję, za­czę­ła mi wy­cho­dzić usza­mi. W za­sa­dzie cały czas by­łam zła (albo smut­na, bo smu­tek, cho­ciaż może się to wy­da­wać za­ska­ku­ją­ce, ma ze zło­ścią wie­le wspól­ne­go), cią­gle kry­ty­ko­wa­łam (pa­trząc z boku – nie wia­do­mo dla­cze­go) mo­je­go męża. Mia­łam prze­cież uko­cha­ną, wy­cze­ka­ną có­recz­kę, part­ne­ra, któ­ry się sta­rał, jak po­tra­fił naj­le­piej, do­brze płat­ny urlop ma­cie­rzyń­ski i wie­le in­nych po­wo­dów, żeby cie­szyć się ży­ciem. Coś tu było nie tak. I to bar­dzo!

Wła­śnie wte­dy, z ma­leń­ką có­recz­ką w no­si­dle, po­ja­wi­łam się na pierw­szej se­sji te­ra­peu­tycz­nej. By­łam zde­spe­ro­wa­na, ma­rzy­łam o tym, by zro­zu­mieć, co się ze mną dzie­je i dla­cze­go tak się złosz­czę. Prze­ka­żę wam, cze­go na­uczy­łam się od tam­tej pory.

Przede wszyst­kim zro­zu­mia­łam, że bar­dzo czę­sto nie po­zwa­la­my so­bie na wy­ra­ża­nie i oka­zy­wa­nie zło­ści – za­rów­no wo­bec in­nych, jak i tej zło­ści oso­bi­stej, na wła­sny uży­tek. Wy­pie­ra­nie jej na po­zio­mie in­stynk­tu wca­le nie jest dla nas bez­piecz­ne. Utrzy­my­wa­nie zło­ści w ukry­ciu kosz­tu­je nas masę ener­gii, jest w do­dat­ku ska­za­ne na po­raż­kę – raz uru­cho­mio­nej ener­gii nie da się uni­ce­stwić, ona po pro­stu znaj­dzie ja­kiś spo­sób, nie­ste­ty zwy­kle de­struk­cyj­ny lub au­to­de­struk­cyj­ny, aby wy­do­stać się na ze­wnątrz.

Pio­ru­nu­ją­ce wra­że­nie zro­bi­ła na mnie li­sta The­odo­re’a Isa­aca Ru­bi­na, psy­cho­te­ra­peu­ty, au­to­ra Księ­gi gniewu2. Uświa­do­mi­ła mi, że złość może przy­bie­rać naj­róż­niej­sze ma­ski: sta­ny i za­cho­wa­nia, któ­re nie­ko­niecz­nie ze zło­ścią nam się ko­ja­rzą, a wy­ra­ża­ją wła­śnie ją. In­ny­mi sło­wy – złość, któ­ra nie ma na­tu­ral­ne­go uj­ścia, może przy­brać inną, od­mien­ną po­stać.

Złość może wy­ra­żać się przez:

- lęk, ner­wi­cę, we­wnętrz­ne ro­ze­dr­ga­nie, po­czu­cie roz­bi­cia,
- sta­ny de­pre­syj­ne,
- po­czu­cie winy,
- gło­dów­ki, prze­sad­ne ob­ja­da­nie się,
- pra­co­ho­lizm, nad­miar ćwi­czeń, za­jęć,
- bez­sen­ność lub uciecz­kę w sen,
- nie­ja­sne tro­ski o przy­szłość (za­mar­twia­nie się),
- dzi­wacz­ne my­śli, ob­se­sje, ka­le­cze­nie się, za­cho­wa­nia au­to­agre­syw­ne (na­wet ta­kie „nie­win­ne” jak ob­gry­za­nie pa­znok­ci czy wy­ry­wa­nie so­bie wło­sów),
- cho­ro­by psy­cho­so­ma­tycz­ne (np. mi­gre­ny nie­wia­do­me­go po­cho­dze­nia) lub pa­ra­dok­sal­ne dzia­ła­nie ukła­du im­mu­no­lo­gicz­ne­go, któ­ry za­miast bro­nić nas przed za­gro­że­nia­mi, ata­ku­je wła­sny or­ga­nizm,
- au­to­sa­bo­taż (na­ło­gi, skłon­ność do ura­zów, wy­pad­ków, gu­bie­nie rze­czy),
- sub­tel­ny sa­bo­taż in­nych (spóź­nia­nie się, gu­bie­nie czy­ichś rze­czy, nie­do­trzy­my­wa­nie ter­mi­nów, umów),
- ty­ra­nię (w po­sta­ci ata­ków słow­nych albo przez po­sta­wę mę­czen­ni­cy/ka – ofia­ry),
- by­cie nad­mier­nie mi­łym,
- pro­wo­ko­wa­nie in­nych, w efek­cie cze­go sta­je­my się ofia­ra­mi czy­jejś agre­sji,
- wiecz­ne zmę­cze­nie, brak sił,
- cią­głe po­ucza­nie in­nych,
- bra­wu­rę sa­mo­cho­do­wą (i inne nie­bez­piecz­ne za­cho­wa­nia na dro­dze).

Roz­po­zna­je­cie te za­cho­wa­nia? Ja nie­któ­re punk­ty z li­sty Ru­bi­na zna­łam na­praw­dę do­brze. Ba, chy­ba mogę za­ry­zy­ko­wać stwier­dze­nie, że by­łam w nich mi­strzy­nią. Tyl­ko nie uświa­da­mia­łam so­bie zu­peł­nie, że wy­ra­żam nimi swo­ją złość.

Dla­te­go te­raz, kie­dy roz­ma­wiam z ro­dzi­ca­mi na warsz­ta­tach i po­ja­wia się u nich fan­ta­zja, aby już ni­g­dy się nie zło­ścić, mó­wię gło­śno „NIE!”. Uni­kać zło­ści po pro­stu się nie da i nie by­ło­by to zdro­we! To bar­dzo in­ten­syw­na oraz ak­ty­wi­zu­ją­ca emo­cja – je­śli nie po­zwa­la­my so­bie na jej „wy­pusz­cza­nie”, bę­dzie w nas sie­dzieć i w koń­cu albo nas za­tru­je, za­blo­ku­je, po­zba­wi ener­gii, a wraz z nią ra­do­ści ży­cia, albo znaj­dzie uj­ście, tyl­ko zu­peł­nie nie tam, gdzie by­śmy chcie­li, i nie wte­dy, kie­dy by­śmy chcie­li. Nie mam wąt­pli­wo­ści, że gdy­by­śmy w dzie­ciń­stwie mo­gli się na na­szych ro­dzi­ców bez­piecz­nie po­zło­ścić oraz na­uczy­li­by­śmy się, jak to ro­bić, aby nie szko­dzić ni­ko­mu, na na­szych dro­gach by­ło­by zde­cy­do­wa­nie mniej pi­ra­tów dro­go­wych!

Są oczy­wi­ście oso­by, któ­re na oko złosz­czą się mniej, i oso­by, któ­re złosz­czą się wię­cej. Wpływ na to ma na pew­no wy­cho­wa­nie – wie­le za­le­ży od tego, czy gdy by­li­śmy dzieć­mi, w ogó­le mo­gli­śmy oka­zy­wać złość. W jaki spo­sób to ro­bi­li­śmy? Jak zło­ści­li się nasi ro­dzi­ce? Czy ich złość była ra­nią­ca dla nas, czy nie? Czy na­uczy­li­śmy się, że tak na­praw­dę może ona przy­nieść coś do­bre­go?

Wie­le za­le­ży rów­nież od na­sze­go cha­rak­te­ru i oso­bo­wo­ści – są lu­dzie, któ­rzy będą mie­li mniej­szą ten­den­cję do jaw­ne­go oka­zy­wa­nia zło­ści niż np. oso­by na­sta­wio­ne na kon­fron­ta­cję.

Nie­któ­rym trud­niej przy­cho­dzi od­czu­wa­nie zło­ści niż żalu czy smut­ku, więc się smu­cą. Są też tacy, któ­rzy mają pro­blem z od­czu­wa­niem smut­ku, za to ła­two im się zło­ścić i na­ru­szać gra­ni­ce in­nych przez wrza­ski, obe­lgi, trza­ska­nie drzwia­mi czy bi­cie. Jesz­cze inni z ko­lei są wiecz­nie nie­za­do­wo­le­ni, sta­le ko­goś kry­ty­ku­ją i po­ucza­ją – prze­by­wa­jąc z nimi, mamy nie­kie­dy wra­że­nie, jak­by ich nie­wy­ra­żo­na złość osią­gnę­ła stan chro­nicz­ny i wy­cho­dzi­ła z nich usza­mi. Są tacy, któ­rzy jak­by utknę­li w ży­ciu i nie mogą zro­bić kro­ku w przód. Oraz tacy, któ­rzy się jak­by za­mro­zi­li3. I chcia­ła­bym tu wy­raź­nie pod­kre­ślić, że da­le­ka je­stem od pięt­no­wa­nia tego, że tacy je­ste­śmy. Na­sze spo­so­by ra­dze­nia so­bie ze zło­ścią wy­pra­co­wy­wa­li­śmy, kie­dy by­li­śmy ma­ły­mi, za­leż­ny­mi od do­ro­słych dzieć­mi. Po­ra­dzi­li­śmy so­bie z tym te­ma­tem naj­le­piej, jak umie­li­śmy, i ta wy­pra­co­wa­na po­sta­wa słu­ży­ła nam przez wie­le lat. Jed­no­cze­śnie te­raz, kie­dy je­ste­śmy już do­ro­śli, mo­że­my zde­cy­do­wać, że z ja­kie­goś po­wo­du chce­my ina­czej. A na­sze wła­sne dzie­ci są cu­dow­nym po­wo­dem, żeby tego „ina­czej” spró­bo­wać.

Dru­gą waż­ną rze­czą, któ­rej na­uczy­łam się o zło­ści, jest to, że rzad­ko kie­dy w do­ro­słym ży­ciu czu­je­my zwią­za­ną z nie­wy­go­dą da­nej chwi­li czy­stą złość. Nie­wy­go­da da­nej chwi­li jest np. wte­dy, kie­dy ele­ganc­ka pani na szpil­kach znie­nac­ka bo­le­śnie na­dep­nie nam na sto­pę albo ktoś, prze­cho­dząc obok, za­ha­czy nas siat­ka­mi peł­ny­mi za­ku­pów.

W więk­szo­ści przy­pad­ków nie jest to ta­kie pro­ste. Na­sza złość bar­dzo rzad­ko wy­ni­ka wy­łącz­nie z nie­wy­go­dy da­nej chwi­li. Złość, któ­ra prze­cież dzie­je się w cie­le i psy­chi­ce, po­tra­fi uru­cho­mić w na­szych gło­wach róż­ne sta­re ob­ra­zy oraz my­śli (wspo­mnia­ne wcze­śniej my­śli za­pal­ni­ki) zwią­za­ne z jej prze­ży­wa­niem albo za­trzy­my­wa­niem. Rów­nie szyb­ko po­tra­fi pod­łą­czyć się do oce­anu wspo­mnień, któ­rych kom­plet­nie nie je­ste­śmy świa­do­mi. To tak, jak­by za­pa­lać świa­teł­ka na cho­in­ce – kie­dy za­pa­la­my jed­no, roz­bły­ska cały łań­cuch. Złość rzad­ko kie­dy ty­czy się za­tem tyl­ko mo­men­tu, w któ­rym ją prze­ży­wa­my. Czę­sto uru­cha­mia w nas dużo, dużo wię­cej: po­czu­cie za­wo­du, utra­ty bez­pie­czeń­stwa, zra­nio­ne uczu­cia. I to „wię­cej” zwy­kle po­cho­dzi z na­sze­go dzie­ciń­stwa, z na­szych re­la­cji z opie­ku­na­mi – ro­dzi­ca­mi, na­uczy­cie­la­mi, dziad­ka­mi, ro­dzeń­stwem, gru­pą ró­wie­śni­czą – kie­dy to, jak w ży­ciu, ja­kaś część na­szych po­trzeb nie była speł­nio­na i coś nas za­bo­la­ło, zra­ni­ło, a nie bar­dzo mo­gli­śmy po­ka­zać ani wy­ra­zić, że nam się to nie po­do­ba. W do­dat­ku ta nie­wy­ra­żo­na złość mie­sza­ła się nam czę­sto (i mie­sza na­dal) z in­ny­mi emo­cja­mi: stra­chem, wstrę­tem czy smut­kiem, któ­rych też nie mo­gli­śmy wy­ra­zić. I dla­te­go te­raz, kie­dy na­sze dziec­ko albo part­ner mówi do nas coś w ten sam nie­lu­bia­ny spo­sób, w któ­ry zwra­ca­ła się do nas nie­za­do­wo­lo­na bab­cia czy groź­ny tata, na­sza re­ak­cja bywa rów­nież emo­cjo­nal­ną od­po­wie­dzią na tam­to, a nie tyl­ko na to, co mówi na­sze dziec­ko czy mąż – tu i te­raz.

Kie­dy wście­kam się nie­kie­dy na mo­je­go męża, ła­two mi za­po­mnieć, o co się w da­nym mo­men­cie kłó­ci­my, bo uru­cha­mia mi się „nie­wy­złosz­czo­na” złość z daw­nych kłót­ni na po­dob­ne te­ma­ty. A na usta ci­sną się sło­wa: „Bo ty za­wsze my­ślisz tyl­ko o so­bie i ni­g­dy nie ra­czysz na­wet za­dzwo­nić i uprze­dzić, że bę­dziesz póź­niej!”. My­śli za­pal­ni­ki prze­ska­ku­ją od jed­nej do dru­giej, pod­su­wa­jąc ob­ra­zy tych wszyst­kich mo­men­tów, w któ­rych mój mąż miał za­dzwo­nić, że bę­dzie póź­niej, a tego nie zro­bił. My­śli te uło­ży­ły mi się w gło­wie w nie­zbyt przy­jem­ne prze­ko­na­nie, że on się ze mną nie li­czy, a to prze­ko­na­nie znam też z dzie­ciń­stwa. Uświa­do­mi­łam so­bie pod­czas wła­snej te­ra­pii, że nie­któ­re za­cho­wa­nia mo­ich ro­dzi­ców in­ter­pre­to­wa­łam jako nie­wi­dze­nie mnie i nie­bra­nie mnie pod uwa­gę. Oczy­wi­ście zło­ści­łam się na to, tyle że do­brze ukry­łam tę złość w so­bie. I ra­czej nie mia­łam szan­sy wy­ra­zić jej wo­bec nich.

------------------------------------------------------------------------

1 Każ­de­mu z nas zda­rza się krzyk­nąć. Dla mnie waż­na jest in­ten­cja, któ­ra się za tym kry­je. Cza­sem krzy­czy­my, bo czu­je­my się bez­rad­ni i chce­my być usły­sza­ni, a kie­dy in­dziej krzy­czy­my z in­ten­cją ob­ra­że­nia ko­goś, ob­wi­nie­nia za na­sze emo­cje, prze­stra­sze­nia, groź­by. Taki ro­dzaj krzy­ku „boli” bar­dziej.

2 T.I. Ru­bin, Księ­ga gnie­wu, tłum. N. Ra­dom­ski, Po­znań 1999.

3 Zob. M. Ja­nusz­kiewcz, Co się kry­je za zło­ścią?, https://www.swps.pl/stre­fa-psy­che/blog/re­la­cje/19840-co-sie-kry­je-za-zlo­scia (data do­stę­pu: 09.09.20).

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 202

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 5 godz. 40 min

Oceny
4,6 (322 oceny)
207
93
16
5
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
aleksandrasyczewska

Nie oderwiesz się od lektury

Książka jest świetna - dostarcza rzetelnej wiedzy i bardzo przyjemnie się czyta. Bardzo pomocna w zrozumieniu zachowań swoich i dzieci, a do tego pełna praktycznych rozwiązań. Polecam serdecznie!
00
karola1335

Nie oderwiesz się od lektury

Bardo fajna ksiazka
00
igakuba

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo dobra lektura dla rodziców i nie tylko
00
ZlotaRybka00

Całkiem niezła

Ciekawa pozycja, nie tylko w kontekście wychowywania dzieci. Dość mocno nasycona nurtami himanistycznymi, przez co może nie trafiać do osób o o skrajnie "matematyczno-logicznym" podejściu do świata, którym ciężko się otwierać na inne sposoby myślenia.
00
Dziubdziubecze87

Nie oderwiesz się od lektury

Fenomenalna książka. Pozwala ujrzeć światło w, z pozoru, beznadziejnej sytuacji człowieka, który nie umiał nigdy wyrażać emocji. Uczy. Dziękuję, że ta książka powstała.
00

Popularność




Wydawnictwo: Natuli

Wydawca: Michał Dyrda

Redakcja merytoryczna: Natalia Fiedorczuk-Cieślak, Alicja Szwinta-Dyrda

Redakcja językowa: Adrian Kyć

Korekta: Aleksandra Brambor-Rutkowska

Ilustracje: Kamila Loskot

Projekt okładki: Emilia Kucharczuk

Projekt typograficzny i skład: Bogumiła Dziedzic

Zdjęcie na okładce: Magdalena Trebert

E-book: Kagira

©Natuli / natuli.pl

©Ewa Tyralik-Kulpa / ewatyralik.com / szkolatrenerowempatii.pl

Wydanie pierwsze 2020

ISBN 978-83-66057-26-5

Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część tej książki nie może być wykorzystywania ani powielana w jakikolwiek sposób bez pisemnej zgody, z wyjątkiem krótkich cytatów zawartych w krytycznych artykułach i recenzjach.

Spis treści

Zamiast wstępu

O co chodzi z tą złością

Wszyscy mamy te same poniedziałki

Dlaczego w ogóle się złościmy

Jak działa złośćJak reagujemy najczęściej na pojawiającą się złość

Złość to nie tylko złoszczenie się

Stopniowanie złości

Stare wzorce złości

Zdrowe wyrażanie złości

Kodeks złościZłość, mózg i ciało

Mechanizm złoszczenia się

Historia rozwoju mózgu i nasza aktualna złość

Stres i rola rodzica

Codzienna praktyka „samodbania”Codziennik złościAktywowanie kory przedczołowej zamiast drażnienia ciała migdałowategoGimnastyka płatów czołowych u dziecka (1)Gimnastyka płatów czołowych u dziecka (2)

Na lewo mózg, na prawo mózg – czyli modalność lewo- i prawopółkulowa

Złość „z piwnicy” i złość „z piętra”

Magiczna różdżka złości, czyli stroimy prawą półkulę

Złość jako emocja cielesna

Złość w komunikacji

Komunikowanie złości

Złość bez wrzasku i krzyku

Praktyka – minimediacje

Blokady komunikacyjne albo „killery empatii”

To robi różnicęKiedy słuchasz, słuchaj Magia słuchania „Brudna dwunastka”Jak unikać blokad w komunikacji, nie unikając komunikacji

Język obserwacji a język ocen

Proszenie zamiast żądania

Jak prosić – model komunikatu w duchu Porozumienia bez Przemocy

Empatia dla siebie

Osoby wysoko wrażliwe

Jak różnie możemy odbierać komunikacjęGranice a złość

Czym są granice i dlaczego są ważne

Jak mówić, że coś nam nie pasuje. Odmawianie

Jak rozgonić chmurę myśli zapalników

Jak mówić, że coś nam nie pasuje. Informacja zwrotna

Granice jako sposób na ataki złości

PrzekonaniaZłość „z piętra” a rola granicZłość a rozwój dziecka

Biologia złości

Uczenie się jest ważne – również uczenie się złości

Złość na poszczególnych etapach rozwojowych

NoworodekPo 3. miesiącu życiaMiędzy 6. a 12. miesiącem życiaOkoło 1. roku życia2. rok życia4. rok życiaMiędzy 5. a 6. rokiem życiaStarsze kilkulatki – wiek wczesnoszkolnyRywalizacja i złość z przegranejZłość wieku dorastaniaZłość – praktyka. Dodatek nieobowiązkowy

Analiza transakcyjna jako narzędzie pracy ze złością

Do czego przydaje się w rodzicielstwie świadomość, że mamy różne stany „ja”Ciało i emocje

Metoda Alexandra Lowena

Krzyczenie „NIE!”„Złaź!”UziemienieCiało w ujęciu Alexandra Lowena a praktyka rodzicielskaKopanie w materacGranice

Focusing

Psychoterapia

Jak wybrać psychoterapię i psychoterapeutęPopularne nurty psychoterapeutyczneZakończenie

Bibliografia

Zamiast wstępu

„Potrząsnęłam nim… Wtedy mąż wziął go ode mnie i powiedział, że chyba oszalałam. A ja już naprawdę nie mogłam, mały darł się od dwóch godzin”.

„Szarpałam nim. Chciałam, żeby przestał bić siostrę”.

„Wrzeszczałam głośniej niż oni, żeby w końcu wynieśli się i dali mi popracować”.

„Powiedziałam jej, że przez ciągłe nocne pobudki, pobudki z jej przyczyny, wyląduję w końcu w szpitalu”.

„Krzyknęłam, że jeśli jeszcze raz zrzuci tę miskę, to będzie zlizywać jedzenie z podłogi”.

„Wyrwałam jej z ręki zabawkę i kazałam natychmiast iść spać”.

„Kłóciliśmy się przy niej tak bardzo, aż zapytała, czy się rozwiedziemy”.

„Uderzyłem go”.

Takich historii słyszałam wiele. A ich autorzy to nie jedyni rodzice, którym zdarzyło się przesadzić, a potem męczyć z powodu koszmarnych wyrzutów sumienia. Zaryzykuję stwierdzenie, że każdy z nas ma na sumieniu jakąś sytuację związaną ze złością, którą wolałby wymazać z rodzinnej historii. Zazwyczaj wspomnieniom tym towarzyszy lęk, że przez nasze nieopanowanie skrzywdziliśmy dziecko, i wstyd – że okazaliśmy się gorszymi rodzicami, niż myśleliśmy.

Kiedy nasze dzieci przychodzą na świat, jedną z rzeczy, które uświadamiamy sobie bardzo szybko, jest nabyta nagle odpowiedzialność za drugiego, zależnego od nas małego człowieka. To pierwsza, zasadnicza zmiana związana z transformacją w rodzica. Już nie odpowiadamy tylko za siebie, swoje zabawki i swoją piaskownicę, ale uzmysławiamy sobie, że od tego, co robimy i mówimy, całkowicie zależy ktoś inny – nasze dziecko. Sama świadomość tego może okazać się wystarczającym powodem frustracji. Chociaż pragniemy narodzin dziecka jak niczego innego na świecie, wiedząc jednocześnie, że zmieni to w naszym życiu dosłownie wszystko, skala tej zmiany większość z nas naprawdę zaskakuje. I mimo że dzięki potomstwu zyskujemy tak wiele, ta metamorfoza nierozerwalnie wiąże się z jakimś rodzajem straty (np. snu, spokoju, wygody, wolności, autonomii, poczucia bezpieczeństwa), przez co musimy się z życiem ułożyć na nowo.

Strata jest definitywnym końcem pewnego etapu. Kiedy mierzymy się z czymś tak nieodwołalnym, początkowo nasze ego próbuje nas ratować, podpowiadając, że „przecież nic się nie zmieniło”. Życie jednak szybko uświadamia nam, że nie do końca tak jest, i łatwo wówczas o gniew. Potrzebujemy czasu. Potrzebujemy również (nieraz przy wsparciu innych osób) uporządkowania rodzących się w nas trudnych emocji, żeby w nowej rzeczywistości poczuć się w końcu na właściwym miejscu. Gdy doświadczamy rewolucyjnej zmiany świata wewnętrznego i zewnętrznego, dowiadujemy się o sobie zupełnie nowych rzeczy. Poznajemy samych siebie od początku. Jednym z nowych, frapujących zagadnień jest odkrycie, że istnieje w nas złość. I to wcale niemało złości!

Szykując się do roli rodziców, z pozoru uświadamiamy sobie, że wszystko się diametralnie zmieni; że jakiś etap – przynajmniej częściowo albo na jakiś czas – dobiegnie końca, a w naszym życiu pojawi się ktoś całkowicie od nas uzależniony, kto będzie potrzebował czasu, miłości, cierpliwości, opieki i pieniędzy. Jednocześnie fantazje związane z rodzicielstwem podsuwają nam sielankowe obrazy rodem z reklam oraz seriali. Słodkie niemowlęta gruchają do nas z uśmiechem, przedszkolaki samodzielnie i pomysłowo bawią się w ogródku albo gustownie urządzonym pokoju (i chcą od nas tylko czekolady lub serka), przewijanie jest okazją do frajdy, a na gorączkę wystarczy podać odpowiedni lek, a wszystkie kłopoty znikną. Na Instagramie albo Facebooku dzieci naszych znajomych są grzeczne i radosne, żadna pyzata buzia nie krzywi się od płaczu, nie słychać świdrującego krzyku. A sami znajomi – świeżo upieczeni rodzice – wyglądają na zrelaksowanych oraz śledzących trendy mody i nurty nowoczesnej pedagogiki. Z taką lekkością łączą życie rodzinne z zawodowym! Wnętrza ich domów są czyste i schludne, samochody błyszczą na zewnątrz, a przyjemnie pachną w środku. Zdarza się też, że ktoś – zwykle są to nasi rodzice, ciocie, osoby ze starszego pokolenia – zaserwuje nam zdanie w stylu: „Biedaku, twoje życie się skończy, żegnaj, imprezo, witaj w świecie dorosłych!”. Ale, ale! Przecież oni nie mają racji! Owszem, bywa, że zobaczymy na spacerze skrzywioną nad wózkiem, wycieńczoną matkę niemowlaka albo ojca wrzeszczącego na kilkuletniego brzdąca w kolejce po lody. Tak, „tamci” rodzice są może źli bądź umęczeni, ale szybko sobie przecież wytłumaczymy, że to oni sobie nie radzą, że powinni się jakoś ogarnąć! U nas na pewno będzie inaczej. Mamy większą wiedzę i niemal nieograniczony dostęp do eksperckich porad na temat każdego stylu rodzicielstwa. Do tej pory radziliśmy sobie zresztą ze wszystkim koncertowo: w pracy, w zdobywaniu górskich szczytów na wakacjach, w prowadzeniu auta oraz zajmowaniu się psem. Poza tym na dziecko czeka już świetnie wyposażona, najwyższej jakości wyprawka. Nam się złość, bezradność i umęczenie zwyczajnie nie przytrafią.

Pokłady złości, które ujawniają się wraz z postępowaniem naszego rodzicielstwa, naprawdę potrafią zaskoczyć i wpędzić w poczucie winy. W dotychczasowym życiu większość spraw udawało nam się załatwiać z twarzą. Przecież nie krzyczy się na współpracowników ani tym bardziej na szefa! We dwoje też jakoś w końcu się doga­dywaliśmy, skoro dotrwaliśmy do tego momentu. A panowanie nad emocjami jest oznaką profesjonalizmu i dojrzałości, prawda? Zwłaszcza gdy jesteśmy kobietami. Tak, bo to my, kobiety, byłyśmy i jesteśmy umiejętnie ćwiczone w ukrywaniu niezadowolenia. Niezadowolona, zirytowana, a także rozzłoszczona kobieta to jędza, hetera, udręka, niezrównoważona baba, wariatka… A my przecież nie jesteśmy wariatkami. Ależ skąd.

Następstwem wieloletniego tłumienia własnego kobiecego sprzeciwu jest umiejętność przewidywania i porządkowania wszystkich szczegółów rzeczywistości na takim poziomie, żeby powodów do złości po prostu nie było. I do czasu rodzicielstwa całkiem dobrze nam to szło. Perfekcjonizm dawał nam poczucie kontroli i spokoju – miał on wprawdzie swoją cenę, ale odcięte od emocji nie do końca ją zauważałyśmy.

Gdy zostajemy rodzicami, zaskakuje nas fakt, że wraz z rodzicielstwem nagle wkroczyła do naszych domów złość. Że czasem już w trakcie ciąży nie starcza nam ani sił, ani cierpliwości. Że mamy po kokardę, że częściej się kłócimy. Że aż tak się różnimy w swoich wizjach. Że wrzeszczymy na dzieci i warczymy na siebie. Że ta seksowna dziewczyna zamieniła się w wiecznie niezadowoloną męczennicę. Że na niego w ogóle nie można liczyć, że niczego nie rozumie. Że dzieci wchodzą nam na głowę i jesteśmy wobec tego bezradni, bo przecież każdą reakcją można im „spaczyć psychikę”. Że nie mamy najmniejszej ochoty nawet na odrobinę szaleństwa, które „przed dziećmi” było na porządku dziennym. Że maluchy tak potrafią wrzeszczeć. Że wszędzie panuje nieustanny bałagan. Że od dwóch lat nie przespaliśmy ani jednej nocy. Że nie możemy nigdzie wyjechać we dwoje. Że w pracy też się zmieniło, bo nie jesteśmy w stanie przesiadywać w biurze tak jak kiedyś. Że dzieci bardzo nam przeszkadzają, gdy chcemy popracować. Że marudzą. Że tak często chorują. Że nas testują. Że wszyscy nam mówią, co musimy albo powinniśmy jako rodzice. Że nie ma seksu albo jest taki na szybko. Że dzieci się złoszczą…

Złość jest elementem rodzicielstwa, z którym przychodzi nam się mierzyć niemal od początku. Wszyscy jedziemy na tym samym wózku, bo wszyscy się złościmy i złościć będziemy. Chcemy jak najlepiej, więc jest nam trudno, kiedy to nie wychodzi. W rezultacie zdarza się nam – mówiąc kolokwialnie – dowalać sobie, obwiniać samych siebie, a czasem zaprzeczać, że w ogóle jest jakiś problem. Rodzicielska złość to temat tabu, zły wilk, którego sami boimy się chyba bardziej niż nasze dzieci.

Marzy mi się, żeby złość stała się normalnym tematem, o którym możemy rozmawiać i którym po ludzku możemy się zająć. Po ludzku, czyli z wykorzystaniem pełnego potencjału wyższych warstw kory nowej mózgu. Oraz po ludzku, czyli z daniem sobie prawa do bycia tylko człowiekiem i popełniania ludzkich błędów, a także naprawiania ich.

Chciałabym, żeby każdy z nas odszukał na kartach tej książki zrozumienie dla swojej rodzicielskiej złości i dał sobie na nią wewnętrzną zgodę. Jednocześnie chcę przekonać czytelników, że da się nauczyć oddzielania złości od zachowań, które są jej efektem. To właśnie te zachowania, nie sama złość, prowadzą do wytężonej pracy nad sobą, aby nie krzywdzić dzieci i samych siebie.

Jestem pewna, że kiedy pojawia się złość, powinniśmy ją uznać – zalegalizować, przyjąć i dać sobie do niej prawo. My, rodzice, nie mamy lekko, a złość jest nam w tym wszystkim bardzo potrzebna. Jest posłańcem jakiejś ważnej dla nas wartości, za którą tęsknimy i która wydaje się w danym momencie tak bardzo niedostępna, że aby w ogóle móc zwrócić się w jej stronę, zachowujemy się inaczej, niżbyśmy chcieli, zapominając o innych ważnych dla nas wartościach, takich jak cierpliwość, wsparcie czy szacunek.

Jeżeli krzyczymy, grozimy, ośmieszamy, szarpiemy i bijemy, to wartość, dla której zdarza się nam to robić, z pewnością jest dla nas bardzo istotna. Skoro pojawia się tak ogromna frustracja, że aż musimy potrząsnąć kimś innym (w tym przypadku naszym dzieckiem), i przez moment nie ma dla nas znaczenia, że wyrządzamy mu krzywdę, pod spodem musi się kryć COŚ WAŻNEGO…

Z setek przeprowadzonych rozmów nauczyłam się jednego: w większości przypadków chodzi o to, że jako rodzice (a szerzej mówiąc: jako ludzie w ogóle) desperacko chcemy być zobaczeni, usłyszani, zrozumiani, wzięci pod uwagę. Potrzebujemy też bycia skutecznymi – sprawdzenia się, zdania rodzicielskiego egzaminu, czyli wychowania człowieka zdrowego, sprawnego, radzącego sobie z wyzwaniami tego świata. I jeszcze przy tym wszystkim dobrze by było utrzymać dom oraz ważne dla nas relacje.

Tutaj pojawia się pytanie: czy akceptacja i „zagospodarowanie” własnej złości to coś prostszego niż walka z dzieckiem? Ta książka pokaże czytelnikowi, że tak się da. Że da się żyć ze złością.

1

O co chodzi z tą złością

Złość budzi nie najlepsze skojarzenia, zwłaszcza kiedy przypomnimy sobie nasz ostatni rodzicielski wybuch. Z pewnością wolimy o nim nie myśleć. Jak to się dzieje, że potrafimy tak gwałtownie wybuchnąć, a potem równie mocno odczuwać wyrzuty sumienia? Jeśli nie przyjrzymy się uważnie dzikiemu zwierzęciu wewnątrz nas, nie będziemy w stanie go oswoić, zrozumieć oraz… docenić.

Wszyscy mamy te same poniedziałki

To był poniedziałek rano. Sam ten fakt nie nastrajał mnie do świata zbyt przyjaźnie już na samym początku dnia. Wstałam o 6.30, żeby ogarnąć się i przygotować śniadanie, zanim ruszę do pokoju córki, by obudzić ją do przedszkola. O 7.00 zadzwonił budzik przy jej łóżku. Stojąc w drzwiach, obserwowałam, jak córka mruczy coś przez sen i przykrywa głowę kołdrą. Gdyby to był weekend, kilka minut przed 7.00 stałaby już z maskotką w ręku przy naszym łóżku. Gdyby to był weekend, nie potrzebowałaby budzika, aby wyskoczyć z pościeli niczym sprężynka i oświadczyć dobitnie: „Nie będę już spać!”. Niestety, poniedziałek rządzi się innymi prawami.

Pstryknięciem włącznika rozjaśniłam jesienny półmrok pokoju.

– Czas wstawać, kochanie!

– Nie.

– Jest siódma. Czas wstawać! – powiedziałam stanowczo, ale czule. – Jeśli teraz nie wstaniesz, spóźnimy się do przedszkola.

Niezadowolone mamrotanie spod kołdry, wreszcie urażony pisk:

– PRZYTULASKA!

– No dobra. – Przysiadłam na jej łóżeczku. – Chwilkę się poprzytulamy, ale za pięć minut…

– No DOOBRA… – fuknęła córka. Deklarację potraktowałam poważnie i machinalnie ustawiłam budzikową drzemkę. Pięć minut, tylko pięć minut… Sama nie bez przyjemności wtuliłam się w zaspane ciałko.

Nietrudno się domyślić, że dzwonienie zabrzmiało ze zdwojoną siłą o 7.05.

– Wstajemy!

Cisza, wreszcie głośne:

– NIE!!!

– Ale przecież nie tak byłyśmy umówione… – zaprotestowałam słabo. Poderwałam się z dziecięcych objęć i energicznie odsunęłam kołdrę chroniącą nasz ciepły, senny kokon. W oczach córki zalśniły łzy.

– Nie chcę iść do przedszkola!

Rączki zacisnęły się w piąstki. Łzy. Morze łez.

– Nie pójdę do przedszkola! – Szlochający mały człowiek, odwrócił się do mnie plecami. – Nigdy!

Poczułam, jak ogarnia mnie fala gorąca. Jak będzie dzisiaj?

Przyznam się od razu, że czasem nie wytrzymuję. W głowie pojawia się gonitwa myśli, a moja uwaga galopuje za nią: „Jeszcze zobaczymy, czy nie pójdziesz! Moja mama miała rację, rozpuściłam cię jak dziadowski bicz! Mój mąż też mógłby się ogarnąć i chociaż trochę w to włączyć. Zawsze wszystko na mojej głowie! Dzisiaj na pewno nie mogę się spóźnić, bo mamy spotkanie z klientem!”.

Tym razem moje myśli osiągnęły obroty rasowego silnika rajdowego i po krótkiej chwili usłyszałam swój własny krzyk:

– WSTAWAJ NATYCHMIAST!!! JEŚLI NIE BĘDZIESZ GOTOWA ZA PIĘTNAŚCIE MINUT, POJEDZIESZ W PIŻAMIE!

Co dalej? Przestraszona córka skuliła się w sobie, wstała i posłusznie poszła w stronę łazienki. A ja momentalnie utknęłam po uszy w poczuciu winy. Mogło być gorzej – młoda mogła nie poddać się tak łatwo i rozszlochać jeszcze gwałtowniej, całą sobą. Mogła wyrwać mi kołdrę oraz schować się pod nią. A ja w reakcji na tomogłam dalej wrzeszczeć i wrzeszczeć, jeszcze głośniej, jeszcze groźniej…

Zdarza się też jednak tak, że słyszę jej pierwsze słowa i rejestruję moment, w którym robi mi się gorąco. Zamiast rozgrzewać na nowo silnik własnej złości, wbrew wszystkiemu skupiam się na ciele. Na sobie. Co się dzieje?

Zaciskam zęby. Oddech mi przyspiesza. Świadomie zaczynam oddychać wolniej. Widzę bezradną dziewczynkę, która zacisnęła piąstki i płacze. Naprawdę słyszę teraz, jak mówi, że nie chce iść do przedszkola. Biorę kolejny oddech. W sumie to nawet ją rozumiem. Sama też bym wolała nie spieszyć się dzisiaj na spotkanie z klientem. I wcale nie chce mi się iść do tej pracy…

– Widzę, że chyba jesteś bardzo, ale to bardzo zła. Naprawdę. Widzę i słyszę.

– Nie chcę iść do przedszkola!!!

– No nie chcesz. Niefajnie wychodzić teraz z ciepłego łóżka, co? To naprawdę może człowieka rozzłościć.

Cisza.

– Wiesz, rozumiem cię. Bardzo nie lubię poniedziałków. Tyle lat chodzę co rano do pracy, a w poniedziałki wciąż mi trudno. Boję się, nie mam ochoty. I przez to też jestem trochę zła.

Cisza. Prawe oko łypie nieśmiało w moim kierunku. Ciałko jakby odrobinę się rozluźnia.

– Wziąć cię na ręce i zanieść do łazienki, jak wtedy, kiedy byłaś bardzo malutka?

Kiwnięcie głową, zaspana buzia ląduje na moim ramieniu. Oddycham głębiej. I jeszcze raz. I jeszcze.

Moja córka jest już w przedszkolu, a jej twarz definitywnie rozchmurza się w szatni na widok ukochanej koleżanki. Jadę na spotkanie, na które chyba jednak zdążę. Za kierownicą rozmyślam: „Bycie mamą jest czasem strasznie wyczerpujące. Zabiera masę energii. Trzeba mieć jednocześnie wrażliwość motyla i skórę słonia. Tak trudno znaleźć równowagę między rozpuszczaniem a wychowaniem. Ta cała złość to bardzo, bardzo skomplikowany temat – nawet dla kogoś dorosłego, tak jak ja”.

Jeśli w mojej historii znaleźliście coś, co pasuje i do waszej – dzielimy ten sam los. Jesteśmy rodzicami i temat dziecięcej, a także naszej, dorosłej złości prędzej czy później nas dopadnie.

Jestem rodzicem, tak jak wy. Od wielu lat zajmuję się także zawodowo komunikacją. Specjalizuję się w podejściu, które nazywa się Porozumieniem bez Przemocy, uczę się psychoterapii Gestalt. Pomagam ludziom dogadać się ze sobą, zwłaszcza wtedy, kiedy jest bardzo, ale to bardzo trudno. Każdego dnia – czy w mojej pracy, czy w życiu rodzinnym – widzę, jak ogromną rolę w komunikacji odgrywają emocje. Wiem też, że chociaż marzymy, by się nie złościć, raczej nam to nie wychodzi.

Dlaczego w ogóle się złościmy

Złość to emocja, która budzi masę negatywnych skojarzeń i bardzo nie chcemy jej przeżywać, choć nie da się bez niej żyć. Miesza nam się czasem z furią, wściekłością, lękiem, bezradnością, agresją. Oceniamy ją jako szkodliwą, zagrażającą, psującą krew i relacje. Często wkładamy sporo energii w to, aby stłumić ją u siebie oraz u naszych dzieci. Czy słusznie? Chociaż rozumiem, dlaczego tak robimy, to jestem absolutnie przekonana, że nie warto tłumić złości.

Czym w ogóle jest złość? Po co nam ona? Lubię definicję nazywającą ją emocjąalarmową, czyli taką, która mówi nam o czymś ważnym i mobilizuje do działania. Złość daje znać, że nasz wew­nętrzny świat jest w niebezpieczeństwie. Pojawia się również wtedy, gdy mamy poczucie, że ktoś lub coś narusza nasze granice (psychologiczne lub fizyczne), a także gdy uważamy, że ktoś powinien spełnić jakieś nasze potrzeby. I w tym kontekście jesteśmy po prostu na nią skazani – nie mamy bowiem możliwości sprawowania takiej kontroli nad światem zewnętrznym, aby inni robili zawsze to, na czym nam zależy, w taki sposób, w jaki chcemy, a nasze wartości i przyzwyczajenia były zawsze respektowane. W dużym uproszczeniu możemy więc spojrzeć na złość jako na wewnętrzną energię, którą czujemy w ciele, która ma pomóc w uniknięciu lub zatrzymaniu sytuacji niesłużącej nam lub zadającej rany.

Złość jest emocją alarmową, która daje nam znać, że nasz dobrostan jest zagrożony.

Kiedy podczas warsztatów rozmawiam z rodzicami o złości, okazuje się, że tym, czego nie akceptują, są zachowania będące efektem pojawiającej się złości – zachowania dzieci lub ich własne. Jak ja to dobrze rozumiem! Sama nie lubię krzyków ani fochów. Nie lubię, kiedy moje dzieci są naburmuszone, kiedy mówią, że ich nie kocham albo że to one nie kochają mnie. Trudno mi się pogodzić z tym, że mogą kogoś uderzyć albo obrazić słowem. Nie lubię także swojego własnego krytykanctwa, potoku wyrzutów i wrzasku, które w złości wciąż jeszcze potrafię zaserwować otoczeniu. Ale czy to znaczy, że nie lubię złości?

To nie jest takie proste. Moja droga do polubienia się ze złością była dość długa i trudna. Wiem jednak na pewno, że warto ją pokonać. Dobrze pamiętam, ile energii i zdrowia kosztował mnie dawny nawyk – tłumienie złości. Okazywało się ono przede wszystkim nieskuteczne, ponieważ kiedy w końcu wybuchałam, mój atak miał siłę rażenia bomby atomowej (tak naprawdę był już wtedy nie złością, a furią) i zostawiał po sobie zgliszcza.

Jak działa złość

Warto zwrócić uwagę na to, że między złością jako taką a złoszczeniem się (czyli zachowaniami i działaniami podejmowanymi w wyniku złości) jest pewna przestrzeń, która dla mnie okazała się niezastąpionym kluczem do złamania kodu destrukcyjnych, niepożądanych zachowań.

Wróćmy jednak do początku, czyli do sytuacji, kiedy nasze dziecko nie chce iść do przedszkola. Co takiego się wtedy dzieje? Co dzieje się w nas, gdy jeszcze nie wrzeszczymy? Często nawet nie zdajemy sobie sprawy, że coś nadchodzi, prawda?

W przypadku złości ciało i psychika idą ze sobą ramię w ramię. Ciało aktywuje fizjologiczny mechanizm stresu. Podnosi się poziom hormonów: adrenaliny, noradrenaliny, kortyzolu, aktywują się różne układy i organy naszego ciała, aby popchnąć nas do aktywności skierowanej na zewnątrz. Złość odczuwamy w ciele: mamy pobudzone mięśnie, więcej krwi napływa nam do twarzy i rąk, często napinamy właśnie te okolice (być może nie jest wam obce poczucie zaciśniętych szczęk i pięści).

Do tego momentu większość z nas ma podobnie. Sądzę, że trudno się na tę rosnącą złość gniewać. Ona po prostu pojawia się i będzie się pojawiać. Chyba nikt z nas nie wmawia sobie, że może tak do końca sterować własną fizjologią.

Równocześnie kiedy kontrolę nad nami przejmuje fizjologia, jest też z nami nasza psychika – w głowie pojawiają się myśli. Często to myśli, które możemy porównać do zapalników, precyzyjnie zaprogramowanych elementów aplikacji. Mogą one zacząć zbroić bombę i spowodować wybuch. Takim zapalnikiem jest np. myśl, że dziecko robi nam na złość albo że jesteśmy do kitu jako rodzice. Ponieważ znajdujemy się w stanie pobudzenia fizjologicznego, tracimy do tych myśli dystans i łatwo się one nakręcają. To taki moment, kiedy nie bardzo potrafimy – ani my, ani dziecko – myśleć logicznie, obiektywnie oraz spokojnie się wyrażać. Niełatwo nam o łagodność, zrozumienie czy życzliwość. Naprawdę trudno tego wtedy od siebie wymagać. Warto też wiedzieć, że ten stan pobudzenia ma swoją mierzalną naukowo granicę czasową – może trwać od 7 do 20 minut.

Życiowe kłopoty pojawiają się zazwyczaj, kiedy to, co zadziało się na poziomie fizjologii, wyrzuciliśmy na zewnątrz i zrobiliśmy coś nie do końca tak, jak zrobilibyśmy, będąc „najlepszą wersją siebie”. Przykładowo nawrzeszczeliśmy na kogoś. Wyrzuciliśmy czyjeś rzeczy. Uderzyliśmy kogoś. Albo działając nieco delikatniej: powiedzieliśmy coś, co inną osobę zabolało czy naruszyło jej godność. I poczuliśmy przy tym wyrzuty sumienia, a czasem też bezradność, bo nie mamy pomysłu, jak moglibyśmy zachować się inaczej. Nie wiemy, co ze swoją złością zrobić. Nie uczymy się tego ani w szkole, ani w domu. Postawy, z którymi się stykamy, bywają skrajne: jest to albo agresja, albo niezłoszczenie się, czyli odcięcie od szansy wyrażenia złości. Czasem przeczuwamy, że mogłoby to wyglądać inaczej, ale naprawdę trudno jest nam określić jak.

Instrukcja – jak działa „bomba złości”:

Zmiany na poziomie fizjologii – hormonalne i w ciele.Zmianom w cielepowodującym pobudzenie zaczynają towarzyszyć myśli zapalniki.Reakcja stresowa na myśli zapalniki – ciało reaguje większym pobudzeniem.Zwiększone pobudzenie – pojawia się więcej myśli zapalników.Reakcja ciała na myśli zapalniki.

Jak reagujemy najczęściej na pojawiającą się złość

Możemy wyróżnić dwa rodzaje reakcji w odpowiedzi na pojawienie się złości:

zachowania agresywne:krzyk1,bicie,popychanie,straszenie,grożenie,ośmieszanie,zawstydzanie.zachowania bierno-agresywne:ignorowanie drugiej osoby („Już się do tego zabieram” i wpatrywanie się w fotelu w ekran telefonu),złośliwe komentowanie, obrażanie, dyskredytowanie przedstawione jako żartowanie („Oj, o co się złościsz, przecież tylko żartuję!”),zaprzeczanie emocjom, chociaż widać, że ktoś aż się gotuje w środku,odtrącanie,w związku: nagradzanie seksem za „właściwe zachowanie”,niedotrzymywanie obietnic i zrzucanie winy na drugą stronę – tzw. odwracanie kota ogonem („Nie zrobiłem tego, bo i tak nigdy nie jesteś zadowolona, jeśli coś zrobię”),przedstawianie przy innych drugiej osoby w niekorzystnym świetle.

Co zatem robić, kiedy u nas lub u dziecka pojawia się złość? Jak przekonać się, że złość pomaga – serio! – budować prawdziwie bliską relację, bo to właśnie dzięki niej uświadamiamy sobie swoje granice, pokazujemy, na co się zgadzamy, a na co nie? Jak wykorzystać siłę tkwiącą w złości do pozytywnych zmian, a nie zamieniać jej w trudną do ogarnięcia furię, agresywne zachowania, bierną agresję lub inne niesłużące nam działania?

Jestem głęboko przekonana, że niezłoszczenie się i uczenie tego samego dzieci jest niedźwiedzią przysługą. Wiem też, że aby młody człowiek nauczył się radzić sobie ze złością, musi przejść przez momenty wyrażania jej na różne sposoby. Nie ma nauki bez prób i błędów. A my, rodzice, możemy w tym dzieciom pomóc, reagując adekwatnie na to, co robią, a także dzięki temu, że sami nauczymy się obchodzić z własną złością i pokażemy, że bywa ona w życiu całkiem przydatna.

Złość to nie tylko złoszczenie się

Osoby znające mnie jakieś dwadzieścia lat temu powiedziałyby o mnie, że „Ewka nigdy się nie złości”. Rzeczywiście, trudno było wówczas spotkać człowieka, na którego choćby trochę nakrzyczałam. Byłam raczej zawsze uśmiechnięta, miałam poczucie, że jakoś ze wszystkim sobie poradzę. Miałam też pewność, że tak dobrze ogarniam rzeczywistość, iż nic nie jest w stanie wyprowadzić mnie z równowagi. Z umiejętności panowania nad emocjami byłam zwyczajnie dumna. Niemal idealna cecha, jeśli chodzi o radzenie sobie ze złością, prawda? Wyobrażam sobie nawet, że to właśnie tego można chcieć się nauczyć, sięgając po tę książkę: opanowania, pokerowej twarzy, trzymania „dziecinnych emocji” na wodzy.

Niestety moje panowanie nad złością okazało się szeroko rozpowszechnioną w świecie praktyką odcinania się od emocji i robienia wiele, żeby ich nie czuć. Nasze ciała i umysły, chcąc nas ochronić przed cierpieniem związanym z przeżywaniem nieprzyjemnych emocji, nauczyły się od nich odcinać, a skoro to zrobiły, musiało to być w jakimś okresie życia bardzo potrzebne, abyśmy przetrwali oraz poradzili sobie (zwykle jako dzieci). Jednak w końcu przychodzi ciału zapłacić za to cenę. Ja ją zapłaciłam pewnego mroźnego popołudnia, kiedy to karetka na sygnale zawiozła mnie z pracy do szpitala, bo zemdlałam – moje ciśnienie skoczyło pod sufit, a serce nie mogło się uspokoić. Ciało wypowiedziało mi posłuszeństwo. Koszt magazynowania i przetwarzania własnej niewyrażonej złości stał się dla mnie fizycznie nie do udźwignięcia.

Mój perfekcyjny, opanowany świat rozpadł się na jeszcze więcej kawałków, kiedy urodziło się moje pierwsze dziecko. Z przewidywalnej, jako tako kontrolowanej przeze mnie rzeczywistości trafiłam do miejsca, o którym nikt nie pisał w książkach dla przyszłych mam. Byłam zmęczona, niewyspana i przerażona. Moje dziecko płakało, a ja nie wiedziałam czemu. Krzyczało, a ja nie wiedziałam, o co mu chodzi i co mam zrobić, aby przestało. Nad życiem małego człowieka nie da się mieć pełnej kontroli, chociaż przyznam, że desperacko próbowałam. Właśnie wtedy zaczęłam – często z całkowicie błahego powodu – miewać ataki złości, które trwały krótko, lecz raniły jak ostry nóż i których ani mój mąż, ani ja sama, ani chyba nikt w zasadzie nie rozumiał.

Złość, nad którą dotychczas wydawało mi się, że znakomicie panuję, zaczęła mi wychodzić uszami. W zasadzie cały czas byłam zła (albo smutna, bo smutek, chociaż może się to wydawać zaskakujące, ma ze złością wiele wspólnego), ciągle krytykowałam (patrząc z boku – nie wiadomo dlaczego) mojego męża. Miałam przecież ukochaną, wyczekaną córeczkę, partnera, który się starał, jak potrafił najlepiej, dobrze płatny urlop macierzyński i wiele innych powodów, żeby cieszyć się życiem. Coś tu było nie tak. I to bardzo!

Właśnie wtedy, z maleńką córeczką w nosidle, pojawiłam się na pierwszej sesji terapeutycznej. Byłam zdesperowana, marzyłam o tym, by zrozumieć, co się ze mną dzieje i dlaczego tak się złoszczę. Przekażę wam, czego nauczyłam się od tamtej pory.

Przede wszystkim zrozumiałam, że bardzo często nie pozwalamy sobie na wyrażanie i okazywanie złości – zarówno wobec innych, jak i tej złości osobistej, na własny użytek. Wypieranie jej na poziomie instynktu wcale nie jest dla nas bezpieczne. Utrzymywanie złości w ukryciu kosztuje nas masę energii, jest w dodatku skazane na porażkę – raz uruchomionej energii nie da się unicestwić, ona po prostu znajdzie jakiś sposób, niestety zwykle destrukcyjny lub autodestrukcyjny, aby wydostać się na zewnątrz.

Piorunujące wrażenie zrobiła na mnie lista Theodore’a Isaaca Rubina, psychoterapeuty, autora Księgi gniewu2. Uświadomiła mi, że złość może przybierać najróżniejsze maski:stany i zachowania, które niekoniecznie ze złością nam się kojarzą, a wyrażają właśnie ją. Innymi słowy – złość, która nie ma naturalnego ujścia, może przybrać inną, odmienną postać.

Złość może wyrażać się przez:

lęk, nerwicę, wewnętrzne rozedrganie, poczucie rozbicia,stany depresyjne,poczucie winy,głodówki, przesadne objadanie się,pracoholizm, nadmiar ćwiczeń, zajęć,bezsenność lub ucieczkę w sen,niejasne troski o przyszłość (zamartwianie się),dziwaczne myśli, obsesje, kaleczenie się, zachowania autoagresywne (nawet takie „niewinne” jak obgryzanie paznokci czy wyrywanie sobie włosów),choroby psychosomatyczne (np. migreny niewiadomego pochodzenia) lub paradoksalne działanie układu immunologicznego, który zamiast bronić nas przed zagrożeniami, atakuje własny organizm,autosabotaż (nałogi, skłonność do urazów, wypadków, gubienie rzeczy),subtelny sabotaż innych (spóźnianie się, gubienie czyichś rzeczy, niedotrzymywanie terminów, umów),tyranię (w postaci ataków słownych albo przez postawę męczennicy/ka – ofiary),bycie nadmiernie miłym,prowokowanie innych, w efekcie czego stajemy się ofiarami czyjejś agresji,wieczne zmęczenie, brak sił,ciągłe pouczanie innych,brawurę samochodową (i inne niebezpieczne zachowania na drodze).

Rozpoznajecie te zachowania? Ja niektóre punkty z listy Rubina znałam naprawdę dobrze. Ba, chyba mogę zaryzykować stwierdzenie, że byłam w nich mistrzynią. Tylko nie uświadamiałam sobie zupełnie, że wyrażam nimi swoją złość.

Dlatego teraz, kiedy rozmawiam z rodzicami na warsztatach i pojawia się u nich fantazja, aby już nigdy się nie złościć, mówię głośno „NIE!”. Unikać złości po prostu się nie da i nie byłoby to zdrowe! To bardzo intensywna oraz aktywizująca emocja – jeśli nie pozwalamy sobie na jej „wypuszczanie”, będzie w nas siedzieć i w końcu albo nas zatruje, zablokuje, pozbawi energii, a wraz z nią radości życia, albo znajdzie ujście, tylko zupełnie nie tam, gdzie byśmy chcieli, i nie wtedy, kiedy byśmy chcieli. Nie mam wątpliwości, że gdybyśmy w dzieciństwie mogli się na naszych rodziców bezpiecznie pozłościć oraz nauczylibyśmy się, jak to robić, aby nie szkodzić nikomu, na naszych drogach byłoby zdecydowanie mniej piratów drogowych!

Są oczywiście osoby, które na oko złoszczą się mniej, i osoby, które złoszczą się więcej. Wpływ na to ma na pewno wychowanie – wiele zależy od tego, czy gdy byliśmy dziećmi, w ogóle mogliśmy okazywać złość. W jaki sposób to robiliśmy? Jak złościli się nasi rodzice? Czy ich złość była raniąca dla nas, czy nie? Czy nauczyliśmy się, że tak naprawdę może ona przynieść coś dobrego?

Wiele zależy również od naszego charakteru i osobowości – są ludzie, którzy będą mieli mniejszą tendencję do jawnego okazywania złości niż np. osoby nastawione na konfrontację.

Niektórym trudniej przychodzi odczuwanie złości niż żalu czy smutku, więc się smucą. Są też tacy, którzy mają problem z odczuwaniem smutku, za to łatwo im się złościć i naruszać granice innych przez wrzaski, obelgi, trzaskanie drzwiami czy bicie. Jeszcze inni z kolei są wiecznie niezadowoleni, stale kogoś krytykują i pouczają – przebywając z nimi, mamy niekiedy wrażenie, jakby ich niewyrażona złość osiągnęła stan chroniczny i wychodziła z nich uszami. Są tacy, którzy jakby utknęli w życiu i nie mogą zrobić kroku w przód. Oraz tacy, którzy się jakby zamrozili3. I chciałabym tu wyraźnie podkreślić, że daleka jestem od piętnowania tego, że tacy jesteśmy. Nasze sposoby radzenia sobie ze złością wypracowywaliśmy, kiedy byliśmy małymi, zależnymi od dorosłych dziećmi. Poradziliśmy sobie z tym tematem najlepiej, jak umieliśmy, i ta wypracowana postawa służyła nam przez wiele lat. Jednocześnie teraz, kiedy jesteśmy już dorośli, możemy zdecydować, że z jakiegoś powodu chcemy inaczej. A nasze własne dzieci są cudownym powodem, żeby tego „inaczej” spróbować.

Drugą ważną rzeczą, której nauczyłam się o złości, jest to, że rzadko kiedy w dorosłym życiu czujemy związaną z niewygodą danej chwili czystą złość. Niewygoda danej chwili jest np. wtedy, kiedy elegancka pani na szpilkach znienacka boleśnie nadepnie nam na stopę albo ktoś, przechodząc obok, zahaczy nas siatkami pełnymi zakupów.

W większości przypadków nie jest to takie proste. Nasza złość bardzo rzadko wynika wyłącznie z niewygody danej chwili. Złość, która przecież dzieje się w ciele i psychice, potrafi uruchomić w naszych głowach różne stare obrazy oraz myśli (wspomniane wcześniej myśli zapalniki) związane z jej przeżywaniem albo zatrzymywaniem. Równie szybko potrafi podłączyć się do oceanu wspomnień, których kompletnie nie jesteśmy świadomi. To tak, jakby zapalać światełka na choince – kiedy zapalamy jedno, rozbłyska cały łańcuch. Złość rzadko kiedy tyczy się zatem tylko momentu, w którym ją przeżywamy. Często uruchamia w nas dużo, dużo więcej: poczucie zawodu, utraty bezpieczeństwa, zranione uczucia. I to „więcej” zwykle pochodzi z naszego dzieciństwa, z naszych relacji z opiekunami – rodzicami, nauczycielami, dziadkami, rodzeństwem, grupą rówieśniczą – kiedy to, jak w życiu, jakaś część naszych potrzeb nie była spełniona i coś nas zabolało, zraniło, a nie bardzo mogliśmy pokazać ani wyrazić, że nam się to nie podoba. W dodatku ta niewyrażona złość mieszała się nam często (i miesza nadal) z innymi emocjami: strachem, wstrętem czy smutkiem, których też nie mogliśmy wyrazić. I dlatego teraz, kiedy nasze dziecko albo partner mówi do nas coś w ten sam nielubiany sposób, w który zwracała się do nas niezadowolona babcia czy groźny tata, nasza reakcja bywa również emocjonalną odpowiedzią na tamto, a nie tylko na to, co mówi nasze dziecko czy mąż – tu i teraz.

Kiedy wściekam się niekiedy na mojego męża, łatwo mi zapomnieć, o co się w danym momencie kłócimy, bo uruchamia mi się „niewyzłoszczona” złość z dawnych kłótni na podobne tematy. A na usta cisną się słowa: „Bo ty zawsze myślisz tylko o sobie i nigdy nie raczysz nawet zadzwonić i uprzedzić, że będziesz później!”. Myśli zapalniki przeskakują od jednej do drugiej, podsuwając obrazy tych wszystkich momentów, w których mój mąż miał zadzwonić, że będzie później, a tego nie zrobił. Myśli te ułożyły mi się w głowie w niezbyt przyjemne przekonanie, że on się ze mną nie liczy, a to przekonanie znam też z dzieciństwa. Uświadomiłam sobie podczas własnej terapii, że niektóre zachowania moich rodziców interpretowałam jako niewidzenie mnie i niebranie mnie pod uwagę. Oczywiście złościłam się na to, tyle że dobrze ukryłam tę złość w sobie. I raczej nie miałam szansy wyrazić jej wobec nich.

Stopniowanie złości

Wiemy już, że złość jest uczuciem alarmowym, czyli pojawia się wtedy, kiedy chcemy wyrazić, czego pragniemy, albo dla odmiany – chcemy się ochronić, a nawet kogoś zaatakować, by o coś zawalczyć. Zwykle wybuch nie pojawia się znikąd, ma wiele przyczyn, także tych nieuświadomionych. Potrafimy jednak zobaczyć, jak przebiega dynamika odczuwania złości.

Według Alexandra Lowena, psychoterapeuty i twórcy bioenergetyki4, uczucia alarmowe dają się stopniować. Opowiem o tym stopniowaniu na dobrze znanym wielu z nas przykładzie: partner lub partnerka nie może czegoś znaleźć, kiedy my akurat jesteśmy zajęci czymś innym. Co się dzieje, kiedy w takiej sytuacji osiągam kolejne stopnie złości?

Odczuwam rozdrażnienie, rodzaj niewygody. Przykład: muszę pilnie odpowiedzieć na służbowy e-mail, a równocześnie mąż pyta z drugiego pokoju, czy wiem, gdzie jest jego krawat.Przychodzi irytacja, intensywniejsza niż rozdrażnienie. Zjawia się wtedy, kiedy mąż zaczyna szukać krawatu w pokoju, w którym jestem, i głośno trzaska szufladami.Pojawia się złość. Mąż prosi, żebym sprawdziła, czy przypadkiem na tym krawacie nie siedzę. Krzyczę: „Nie siedzę!!!”, reaguję spontanicznie, ale ciągle w kontakcie z rzeczywistością – nie chodzi mi przecież o zerwanie relacji z moim mężem.Kiedy mąż się obraża albo marudzi, że w tym domu nigdy nie może niczego znaleźć, moja kontrola wysiada, a ładunek emocji przekracza kubaturę pokoju – pojawia się wściekłość, której cechą charakterystyczną jest brak adekwatności do sytuacji i oderwanie od rzeczywistości. Logika przestaje mieć dla mnie znaczenie – zaczynam wrzeszczeć, że to on nigdy nie dbał o porządek oraz że nie jestem jego służącą.Niewykluczone, że na końcu ogarnie mnie furia. Mogę wtedy na chwilę całkowicie stracić kontakt z rzeczywistością i samą sobą. W przypadku mojej kłótni z mężem – wywalić np. rzeczy z garderoby na podłogę, a także kopać leżącą tam torebkę.

Z wielu moich rozmów z uczestnikami warsztatów o złości wynika ważna obserwacja: orientują się oni, że coś się z nimi dzieje, dopiero wtedy, kiedy są już na etapie… wściekłości. Niestety zapanowanie nad sobą, będąc tak daleko, graniczy z cudem. To bardzo trudny moment na poradzenie sobie z emocjami; jest trochę tak, jakbyśmy chcieli zatrzymać rozdrażnionego tyranozaura – i jak się wkrótce przekonamy, porównanie do wielkiego kręgowca wcale nie jest bezzasadne! Adekwatna reakcja jest możliwa, jeśli zdamy sobie sprawę z naszych emocji dużo wcześniej. Warto się tego nauczyć, bo inaczej działamy tak, jakbyśmy mieli zepsute czujniki bólu i odkrywali, że się parzymy, dopiero wtedy, gdy widzimy czerwony ślad na skórze.

Równie często słyszę historie o tym, jak dużo energii wkładają rodzice w świadome tłumienie złości, a przyświeca im myśl, że nie chcą skrzywdzić swoich dzieci. I to także kończy się awaryjnym lądowaniem na planecie wściekłości.

Stare wzorce złości

Problemy ze złością dotyczą dwóch kwestii: albo nie umiemy czy też nie pozwalamy sobie kontaktować się z nią wewnętrznie i odcinamy się od niej, albo wprost przeciwnie – dajemy się owładnąć złości, która szybko zamienia się we wściekłość, i działamy pod jej wpływem w sposób niekontrolowany.

Mechanizm ten dotyczy nas wszystkich, mężczyzn i kobiet. Na moje warsztaty rodzicielskie przychodzą bardzo świadomi ludzie, którym wychowanie dzieci leży na sercu i którzy nie chcą powielać starych, dobrze sobie znanych wzorców. Szukają nowych dróg i nagle okazuje się, że te drogi wcale nie są takie szerokie i dobrze oznakowane.

Dlaczego tak jest:

Wzorce i działania, których nie chcemy stosować wobec własnych dzieci, są w nas wdrukowane. W dodatku często w ogóle nie zdajemy sobie z nich sprawy. Działamy wedle osobistych autopilotów, bez świadomości, jaki tryb w nich zaprogramowano. Ustawienia fabryczne dla naszych wzorców złości powstały w bardzo młodym wieku, tak młodym, że nasza samoświadomość nie była wówczas w pełni rozwinięta.Wjechanie na mało znaną trasę oznacza jazdę z przygodami i wyprawę w nieznane. Nawet jeśli wcześniej udało nam się zaopatrzyć w jakąś mapę, droga może nas zaskoczyć, a niespodzianki bywają stresujące. Kiedy zaś jesteśmy w stresie, sięgamy zwykle po stare, sprawdzone wzorce i łatwo wtedy o krok wstecz.Próbowanie nowych zachowań, których efektów do końca nie znamy, w świecie, w którym z różnych stron docierają do nas sprzeczne informacje oraz przekazy, może naruszać nasze poczucie bezpieczeństwa. Każda zmiana stresuje, bo walczy w nas stare i nowe.To, czego nauczyliśmy się jako dzieci, ma dla nas wartość – pomagało nam przecież żyć we własnym otoczeniu i czuć się jego częścią. Wsparło nas w przetrwaniu, w końcu chodzimy po tej ziemi i czytamy tę książkę! Dlatego czasem, kiedy wprowadzamy coś nowego, pojawiają się takie myśli: „Czy to na pewno słuszne?”; „A co, jeśli się mylę?”; „A co, jeśli moi rodzice mieli rację”? Możemy doświadczyć lęku przed utratą czegoś, co było ważne i dobre. I jest to bardzo uzasadniony lęk.Nie dokonujemy tych zmian w laboratorium, tylko w życiu. Bywamy zmęczeni, śpiący, zapracowani, nie mamy siły. Nie zmieniamy tylko swego życia, bo przecież żyjemy w układzie, rodzinie – kiedy następuje w nas zmiana, zmienia się cały układ, i to czasami w sposób, który zaskakuje. A kiedy zmienia się system, to całość międzyludzkiej maszynerii potrafi mocno zgrzytać.

W pokoleniu moich rodziców złość była jasno zdefiniowana. Mama nie miała przyzwolenia na jawną złość, za to często bolała ją głowa, przestawała się odzywać i następowały ciche dni. Był brak przyzwolenia społecznego na bezpośrednie wyrażanie trudnych, gwałtownych emocji przez kobiety, zostawała im więc tzw. bierna agresja. Tata jednak mógł walnąć pięścią w stół i krzyknąć, a w niektórych domach i uderzyć. Męska złość w postaci agresywnych zachowań była społecznie dopuszczalna, ba, nawet całkowicie normalna. W takim modelu kultury uważane dziś za agresywne wyrażanie złości wiązało się z męskością i odnosiło do etosu mężczyzny – myśliwego, wojownika. Szorstkość, „twarda ręka”, rozkazy, a w niektórych domach klapsy były atrybutami mężczyzn i przyzwalano na nie. Nieakceptowane były natomiast jawnie agresywne zachowania kobiet, co przejawia się choćby w powiedzeniu, które jako dziecko słyszałam aż do znudzenia: „Taka ładna dziewczynka i tak się brzydko złości?!”.

Dziś wygląda to inaczej – jawnie złoszcząca się kobieta nie jest aż tak silnie piętnowana, ponieważ jej zachowanie postrzega się jako wyraz dążenia do niezależności, za to złoszczący się „w stary sposób” mężczyzna bywa oceniany krytycznie. Męska agresja i złość stały się nowym tabu, czymś niechcianym, hamowanym5.

Kobiety opowiadają o tym, że się złoszczą i wściekają, ale na koniec dnia zostają z wyrzutami sumienia i poczuciem, że ze wszystkim są same, bo ich partnerzy przestają się czymkolwiek interesować. Teraz to mężczyznom zdarza się korzystać ze strategii bierno-agresywnych. Mówią oni o tym, że czują się, jakby mieli związane ręce, że czegokolwiek nie zrobią, i tak jest źle, ich partnerka się złości, więc wolą odpuszczać i nie robić nic. Czasem opowiadają, jak w rezultacie tych konfliktów wycofują się ze wspólnego życia, w tym z rodzicielstwa.

Wygląda na to, że stare wzorce złoszczenia nie do końca się sprawdzają, a nowych, które by nam pasowały i służyły, jeszcze nie mamy. Skąd zresztą mamy je wziąć?

Zdrowe wyrażanie złości

Na szczęście mam też dobrą wiadomość. Współcześni badacze mózgu dowodzą6, że kilka procent naszych reakcji emocjonalnych rzeczywiście działa na zasadzie odruchu, co oznacza, że nie bardzo możemy nad nimi zapanować. Pozostałe jednak – ponad 90%, w tym złość – ze względu na powiązania z procesami poznawczymi, może podlegać naszemu wpływowi. Poza historiami związanymi z problemami neurologicznymi czy też chorobami psychicznymi naprawdę można nauczyć się wyrażać złość w sposób świadomy i zdrowy. I ta książka w tym pomoże.

Kodeks złości

Co warto wiedzieć:

Złość jest zdrowa. Nie jest zdrowe trzymanie złości w sobie, tłumienie i odcinanie się od niej.Na pojawienie się impulsu złości nie mamy wpływu. Na to, co z nim zrobimy – tak!Złość jest reakcją fizjologiczną i psychiczną – dotyczy naszego ciała i umysłu.Złość warto wyrażać jawnie. Dzieci czują naszą złość, nawet jeśli ukrywamy ją pod „spokojnymi” uwagami – a wtedy nie wiedzą, czemu ufać.Wyrażania złości można się nauczyć i jest to proces, a nie jednorazowa akcja.Jeśli umiemy wyrażać złość jednocześnie empatycznie i asertywnie, nikomu nie stanie się krzywda, a nasze relacje będą szczęśliwsze.Bierna agresja oraz zachowania agresywne (przemocowe) nie są zdrowe.Nasze dzieci powinny się złościć, żeby były zdrowe i rozwijały skrzydła.Uczenie siebie i dzieci radzenia sobie ze złością nie zawsze okazuje się łatwe i przyjemne, ale długofalowo jest warte starań – zyskają na tym nasze relacje z dziećmi i ich przyszłość.Ze złością łatwiej sobie radzić z profesjonalnym wsparciem (np. terapią) – chronicznej złości można się pozbyć, a zyskuje się przy tym więcej spokoju i radości.

Pojawia się teraz pytanie: od czego zacząć? I dlaczego bywa tak trudno?

Mit nr 2 – złość niszczy relacje z innymi

Wprost przeciwnie – dzięki dawaniu przestrzeni swojej i czyjejś złości możemy nauczyć się rozpoznawać własne granice, a także respektować granice innych ludzi. A to bardzo służy zdrowym relacjom.

Mit nr 3 – nie wolno (nie powinno) się złościć

Jak najbardziej wolno! Nasze dzieci nie uczą się kompetencji społecznych poprzez mówienie im, co powinny, a czego nie powinny, i opowiadanie, jak mają to robić. One uczą się głównie przez obserwację oraz kontakt z nami. Jeśli pozwolimy sobie na złoszczenie się, one także będą mogły się złościć. A to jest po prostu bezcenne dla ich rozwoju, dla zdobywania autonomii i budowania zdrowego poczucia własnej wartości.

Mit nr 4 – dobrzy rodzice się nie złoszczą

Nieprawda: złoszczą się wszyscy. Pojawienie się złości to proces fizjologiczny i niezależny od woli. Niekiedy odnosimy wrażenie, że się nie złościmy, ale nasze dzieci mają na ten temat odmienne zdanie. „Pewne duńskie badanie przeprowadzone w czterech przedszkolach pokazało, że większość dzieci czuje się krytykowana i ganiona przez 80% czasu, który spędzają z dorosłymi, podczas gdy dorośli oceniali ten czas na 20%. Ta różnica bierze się stąd, że dorośli uważają swoje zachowanie za agresywne tylko wtedy, gdy idzie w parze z podnoszeniem głosu lub agresywną gestykulacją i postawą”7. Złościmy się wszyscy, nie zawsze świadomie.

Mit nr 5 – grzeczne dzieci się nie złoszczą

Wszystkie dzieci się złoszczą. Nie wszystkie jednak mają to szczęście, że mogą swoją złość wyrazić i przy wsparciu rodziców nauczyć się zarządzać sobą, gdy się pojawi. Nauka zdrowego i konstruktywnego złoszczenia to proces, który trwa całe dzieciństwo i wiek nastoletni. Z każdym etapem rozwoju dziecko nabiera nowych kompetencji, ale ten proces po prostu trwa długo.

Mit nr 6 – złoszczenie się to krzyczenie

Nie tylko. W zależności od tego, co było nam wolno w dzieciństwie, złoszczenie się może przybierać najróżniejsze formy – od sączenia jadu miłym tonem, po gubienie kluczyków od samochodu i spóźnianie się na spotkania.

Mit nr 7 – złoszczące się dziecko musi znać granice

Złoszczące się dziecko uczy się granic – własnych i cudzych. A to proces, który wymaga czasu, cierpliwości i serca.

Mit nr 8 – każda agresja jest zła i należy ją tępić

Gryzienie, kopanie, bicie, dokuczanie, czyli zachowania powszechnie uważane za agresywne, są dziecięcymi sposobami na uzyskanie czegoś ważnego – być może akceptacji, być może szacunku, być może uwagi. Zanim zaczniemy je tępić, warto sprawdzić, co się pod nimi kryje i czy możemy jakoś wesprzeć agresora. Warto również pamiętać, że kiedy zdarzają się po raz pierwszy, dziecko nie jest świadome, co zrobiło i że to np. drugą osobę boli. Agresywne zachowania dzieci są normą, a naszym zadaniem, jako rodziców, jest wspieranie młodych ludzi w uczeniu się skutków takich zachowań i odkrywaniu czym tę agresję można zastąpić.

Mit nr 9 – wyrażanie złości jest raniące

Jeśli jesteśmy świadomi własnych intencji przy wyrażaniu złości (bo przecież co innego nakrzyczeć na kogoś, by rozładować wewnętrzne napięcie, a co innego zrobić to w celu bycia usłyszanym) i poznamy zasady empatycznej komunikacji, mamy duże szanse, że nikogo nie zranimy, a także pomoże nam to tworzyć relacje, które biorą pod uwagę i kogoś, i nas.

Mit nr 10 – inni ludzie są winni temu, że się złościmy

To chyba najpowszechniejszy mit na temat złości, jaki znam. A jednak prawda jest zgoła odmienna – autorami naszej złości jesteśmy my sami. Oczywiście życie i inni ludzie dostarczają niemało powodów, bodźców i okazji, aby pojawiła się w nas złość. Ta jednak rodzi się dlatego, że własny dobrostan jest naruszony. I to my wybieramy, co z naszą złością zrobimy.

Zdrowe złoszczenie się to kompetencja, którą można praktykować – w każdym wieku i bez ograniczeń. Jak to robić:

Dzięki świadomości – przez uświadamianie sobie, że złość się pojawiła lub mogła pojawić („Zezłościło mnie to!”).Dzięki czuciu – przez pozostawanie w fizycznym kontakcie ze złością („Czuję ściśnięte gardło i zwarte pośladki, jest mi gorąco, zaciskam pięści…”).Dzięki wyrażaniu własnych myśli, które ma zdolność osłabiania ładunku złości – przez nazywanie tego, co nas zezłościło (czyli bodźca, najczęściej związanego z jakąś trudną sytuacją, czyimś zachowaniem, myślami zapalnikami) oraz odnajdywanie i nazywanie naszych naruszonych wartości czy potrzeb, które domagają się uszanowania, spełnienia.

Życzę wam wiele radości i satysfakcji z odkrywania zdrowej złości dla was i waszej rodziny – wierzę, że dzięki niej relacje staną się bardziej autentyczne, szczere, żywsze, a co za tym idzie – bliższe!

1 Każdemu z nas zdarza się krzyknąć. Dla mnie ważna jest intencja, która się za tym kryje. Czasem krzyczymy, bo czujemy się bezradni i chcemy być usłyszani, a kiedy indziej krzyczymy z intencją obrażenia kogoś, obwinienia za nasze emocje, przestraszenia, groźby. Taki rodzaj krzyku „boli” bardziej.

2 T.I. Rubin, Księga gniewu, tłum. N. Radomski, Poznań 1999.

3 Zob. M. Januszkiewcz, Co się kryje za złością?, https://www.swps.pl/strefa-psyche/blog/relacje/19840-co-sie-kryje-za-zloscia (data dostępu: 09.09.20).

4 Alexander Lowen był doktorem prawa i amatorem sportu. Interesowało go połączenie między ciałem a umysłem. Praktykował jogę i progresywną relaksację mięśniową, uczył się także terapii oddechem u Wilhelma Reicha. Miał 36 lat, kiedy rozpoczął studia medyczne w Genewie i ukończył je w 1951 roku (jako psychiatra). Podobno podczas jednej z sesji terapeutycznych u Reicha spontanicznie wstał i zaczął uderzać pięściami w materac, krzycząc. Ulga, jakiej doświadczył, dała mu impuls do stworzenia własnej metody pracy. Gdy wrócił do Ameryki, zaczął rozwijać wraz z Johnem Pierrakosem, już bez Reicha, własne podejście terapeutyczne, które nazwał analizą bioenergetyczną (bioenergetyką). W 1956 roku wraz z kardiologiem Stephenem Sinatrą założył Międzynarodowy Instytut Analizy Bioenergetycznej. Jego trwające ponad 60 lat badania mają ogromny wpływ na rozwój współczesnej psychiatrii i psychoterapii.

5 Określenia „nowe tabu” używam za terapeutą i autorem książek Jesperem Juulem.

6 W. Sztander, Kilka prawd o złości, „Niebieska Linia” 2001, nr 6, http://www.psychologia.edu.pl/czytelnia/137-emocje-i-nastroj/1480-kilka-prawd-o-zlosci-wanda-sztander.html (data dostępu:10.12.2019).

7 Tamże, s. 5.