Urodzony z ogonem. Diabelskie życie i niegodziwe czasy Antona Szandora LaVeya, założyciela Kościoła Szatana - Brod Doug - ebook

Urodzony z ogonem. Diabelskie życie i niegodziwe czasy Antona Szandora LaVeya, założyciela Kościoła Szatana ebook

Brod Doug

0,0

Opis

Pierwsza ważna biografia ikonicznego założyciela Kościoła Szatana i autoraBiblii Szatana”.

Prowokacyjna i bezkompromisowa biografia Antona Szandora LaVeya, założyciela Kościoła Szatana. Książka przenosi czytelnika do czasów, gdy Amerykanie z zaciekawieniem zapraszali tego makabrycznego showmana do swoich salonów za pośrednictwem „The Tonight Show”, zanim masowa histeria znana jako „Satanic Panic” uczyniła go celem publicznych ataków.

Autor przygląda się bliżej wczesnym latom Howarda Leveya, żydowskiego „odmieńca”, zanim w 1966 roku założył Kościół Szatana, opierając go na niereligijnej, ultralibertariańskiej, skoncentrowanej na „ja” filozofii, zaczerpniętej od Ayn Rand, Friedricha Nietzschego i Aleistera Crowleya. Satanizm LaVeya miał ironiczną, teatralną formę rytuałów znacznie różniącą się od brutalnej, diabelskiej odmiany, która przyczyniła się do powstania „Satanic Panic” w latach 80.

Starannie zbadana i oparta na dziesiątkach nowych wywiadów, a także na niedawno odnalezionej prywatnej korespondencji i dokumentach Kościoła Szatana książka oddziela fakty od mitów, ukazując niezwykłe życie tej kontrowersyjnej, lecz fascynującej postaci amerykańskiej historii.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 424

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Pochwały książki Urodzony z ogonem

„Wciągająca i fascynująca – lektura obowiązkowa”.

– Gillian Flynn,

autorka bestselleru Zaginiona dziewczyna z listy „New York Timesa”

„Co za zabawna, dziwaczna, czasem zachwycająca, czasem niepokojąca historia. Dziękuję, Doug Brod, za tę wspaniałą książkę o niedocenianej postaci z chwalebnie dziwnej historii Ameryki”.

– A.J. Jacobs,

autor książki My Year of Living Constitutionally

„Co się stanie, gdy Szatan weźmie się za show-biznes? Pozwólcie Antonowi LaVeyowi samemu się przedstawić. Ten intrygujący gwiazdor kultury, przypominający Zeliga hochsztapler z rogami i peleryną, zaplątał się w prawdziwą aleję celebryckich koszmarów, m.in. z Jayne Mansfield, Kennethem Angerem, Marilynem Mansonem i Sammym Davisem Jr. Doug Brod trafia w sedno, biorąc pod lupę ten malutki świat, a rezultaty są bardzo zabawne. Arcykapłan Kościoła Szatana wolał stołować się w Olive Garden – kto by pomyślał? Ten i wiele innych bluźnierczych sekretów zostaje ujawnionych w Urodzonym z ogonem. Nakazuję ci przeczytać tę książkę i – tak jak Sammy – wznieść w hołdzie jeden czerwony paznokieć”.

– Jimmy McDonough,

autor Shakey: Neil Young’s Biography oraz Soul Survivor: A Biography of Al Green

„Nie musisz sprzedawać duszy, żeby cieszyć się diabelnie zabawnym spojrzeniem Douga Broda na niesamowitą, prawdziwą historię mistrzowskiego showmana i adwokata diabła – Antona LaVeya. Gdyby to się nie wydarzyło naprawdę, nie uwierzyłbyś w ani jedno słowo!”

– Larry Karaszewski,

współscenarzysta Eda Wooda i Skandalisty Larry’ego Flynta

„Doug Brod jest cudownie utalentowanym pisarzem. Zacznij z powodu diabła, ale zostań z powodu pisarstwa! To zachwycający i dziwny portret niezwykłego człowieka, który staje się cudowny dzięki wnikliwości i dowcipnej prozie Broda. Będziesz się śmiał przez całą drogę do podziemia!”

– Jonathan Ames,

autor A Man Named Doll

„San Francisco, 1967 rok. Podczas gdy poszukiwacze duchowości i palacze zioła zalewają Haight Ashbury, aby rozpocząć Lato Miłości, po drugiej stronie miasta rodzi się inny, mniej nagłośniony ruch – ciemna i demoniczna strona ery Wodnika, pokoju i paczuli. Nazywa się Kościół Szatana, a jego liderem jest brodaty mężczyzna w czarnej pelerynie nazywający się Anton LaVey. LaVey, będąc po części ewangelistą zła, po części showmanem jak P.T. Barnum, przyciągnął do siebie dziwaczną galaktykę ekscentryków: czarowników i dewiantów seksualnych, modnych pogan i arcykapłanów, a nawet garstkę kochających niebezpieczeństwo celebrytów, których pociągał okultyzm. W Urodzonym z ogonem Doug Brod zabiera nas w dziwniejszą od fikcji podróż po ciemnej stronie. Urodzony z ogonem to coś więcej niż tylko fascynująca biografia – to prześwietlenie dziwnej psychiki Ameryki z drugiej połowy XX wieku w wysokiej rozdzielczości”.

– Chris Nashawaty,

autor The Future Was Now: Madmen, Mavericks, and the Epic Sci-Fi Summer of 1982 oraz Caddyshack: The Making of a Hollywood Cinderella Story

„Diabeł tkwi w szczegółach – a Doug Brod łączy je wszystkie w tym dogłębnym, diabelnie zabawnym opisie życia słynnego satanisty Antona LaVeya, jednego z najbardziej fascynujących prowokatorów popkultury XX wieku”.

– Brian Raftery,

autor Best. Movie. Year. Ever.: How 1999 Blew Up the Big Screen

„Trwający całe życie szwindel Antona LaVeya przetoczył się przez chyba każdy możliwy krąg towarzyski powojennej Kalifornii, stwarzając nieprawdopodobne powiązania od Jayne Mansfield po wojskowych oficerów PsyOps, od Ery Wodnika po satanic panic i nie tylko. Z diabelskim dowcipem, a nawet czułością Doug Brod pokazuje, jak przebieranki LaVeya stanowiły lustro, w którym odbijała się mroczniejsza części Ameryki – nie tylko oczywistych hipokrytów, ale także morderców, gangsterów i flirtujących z faszyzmem sępów kultury śmieciowej, którzy wirowali wokół i czepiali się mefistofelesowskiej maskotki”.

– Sean Howe,

autor bestselleru Agents of Chaos: Thomas King Forçade, High Times, and the Paranoid End of the 1970s z listy „New York Timesa”oraz Marvel Comics: The Untold Story

„Chwała Szatanowi? Niekoniecznie. Chwała Dougowi Brodowi? Zdecydowanie tak. Napisał piekielnie dobrą książkę, dowcipną, zwięzłą kronikę jednego z najbardziej godnych uwagi oszustw, jakie kiedykolwiek wymyśliła amerykańska kultura”.

– Glenn Kenny,

autor The World Is Yours: The Story of Scarface oraz Made Men: The Story of Goodfellas

TYTUŁ ORYGINAŁU:

Born with a Tail: The Devilish Life and Wicked Times of Anton Szandor LaVey, Founder of the Church of Satan

Redaktorka prowadząca: Ewelina Kapelewska

Wydawczyni: Agnieszka Fiedorowicz

Redakcja: Anna Płaskoń-Sokołowska

Korekta: zespół

Projekt okładki: Łukasz Werpachowski

Zdjęcie na okładce: © Dennis Stock / Magnum Photos / Forum; © Elizabeth / Stock.Adobe.com

Wyklejka: © Elizabeth / Stock.Adobe.com

DTP: Maciej Grycz

Copyright © 2024 by Doug Brod

This edition published by arrangement with Hachette Books, an imprint of Grand Central Publishing, a division of Hachette Book Group, Inc., New York, NY, USA.

All rights reserved.

Copyright © 2025 for the Polish edition by ILLUMINATIO an imprint of Wydawnictwo Kobiece Agnieszka Stankiewicz-Kierus sp.k.

Copyright © for the Polish translation by Krzysztof Grudnik, 2025

Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.

Wydanie elektroniczne

Białystok 2025

ISBN 978-83-8417-156-1

Grupa Wydawnictwo Kobiece | www.WydawnictwoKobiece.pl

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Katarzyna Błaszczyk

DLA RACHEL I SASHY ORAZ DLA SHARI, PIEKIELNEJ SIOSTRY

„Nosi maskę, a jego twarz rośnie tak, by się w nią wpasować”.

– GEORGE ORWELL

„Dajcie mu maskę, a powie wam prawdę”.

– OSCAR WILDE

„Czy naprawdę chcemy dać tym ludziom prawdę? Gdyby ją dostali, co by z nią zrobili?”

– ANTON SZANDOR LAVEY

Inwokacja

„Proszę przyciemnić światła”.

To polecenie kapłana w czarnej pelerynie – ma jakiś metr osiemdziesiąt wzrostu i jest dobrze zbudowany, nosi hebanową bródkę i wąsy przystrzyżone tak, by odsłaniały rynienkę podnosową. Niebywale spiczaste brwi górują nad atramentowymi, zmrużonymi oczami, za którymi znajduje się para lekko spiczastych uszu. Na jego szyi wisi duży okrągły wisiorek. Złowrogi wygląd kapłana przywodzi na myśl Minga Bezlitosnego, wroga międzygalaktycznego bohatera komiksów Flasha Gordona, a właściwie wielu innych złoczyńców ze złotej ery magazynów pulpowych. Temu złowrogiemu obliczu przeczy jednak nieco komiczne nakrycie głowy z przesadnej wielkości wdowim szpicem otoczonym przez parę dziesięciocentymetrowych rogów. Postrzępione krawędzie materiału świadczą o jego zużyciu podczas trwającej już dekadę halloweenowej maskarady.

Stoi przed kamiennym kominkiem, na którego pokrytej fioletowym aksamitem obudowie leży zwrócona twarzą do góry rudowłosa kobieta, ledwo zakrywająca swoją nagość kocem w lamparcie cętki. Wetknięte w ludzkie czaszki świece oświetlają jej urodziwe kontury. Nad ołtarzem wisi duży okrągły znak przedstawiający głowę kozła wewnątrz odwróconego pentagramu, którego pięć punktów wskazuje na hebrajskie litery lamed, waw, jod, taw i nun, oznaczające „Lewiatana”: morskiego potwora, Diabła. To sigil Baphometa, taki sam znajduje się na medalionie kapłana. Dwa punkty pentagramu skierowane w górę symbolizują dwoistość obecną w naturalnych procesach – negatywne/pozytywne, męskie/żeńskie, pchanie/ciągnięcie – natomiast trzy punkty skierowane w dół reprezentują odrzucenie chrześcijańskiej Trójcy Świętej.

W tej prowizorycznej kaplicy ukrytej wewnątrz czarnego wiktoriańskiego domu na zwykłej ulicy San Francisco w Kalifornii wypchane sowy, kruki i szczury, stojące wysoko na półkach, są świadkami piekielnego rytuału, a prawdziwy, żywy, dwustukilogramowy lew o imieniu Togare porykuje od czasu do czasu i tłucze łapą o pręty swojej klatki na podwórku.

Kapłan uderza w gong. Ładna blondynka, jego partnerka, trzyma mosiężny kielich. Ściska dużą otwartą księgę w jednej ręce i dzwonek w drugiej, mężczyzna dzwoni ku „czterem głównym punktom kompasu: Szatanowi oznaczającemu ogień, Belialowi oznaczającemu ziemię, Lucyferowi oznaczającemu powietrze i Lewiatanowi oznaczającemu morze i wodę”.

Następnie odkłada dzwon i bierze miecz. Ponownie wskazuje kierunki, mówiąc: Nomine Satani Lucifer excelsis. Trudno określić jego akcent, ale bliżej mu do Północnej Dakoty niż Hadesu. „W imię naszego wielkiego boga, Szatana Lucyfera, rozkazuję ci wyjść i obdarzyć ich swoim błogosławieństwem”. Kręci mieczem nad głową.

Owi „oni” to trzydziestopięcioletni dziennikarz John Raymond oraz dwudziestosześcioletnia Judith Case, była bywalczyni nowojorskich salonów, która pracuje w firmie doradztwa emerytalnego. Raymond, siwiejący i przystojny mężczyzna, z ciemnym lokiem opadającym na czoło, nosi ciemny sweter z golfem i marynarkę w jodełkę. Brunetka Case, nosząca modną krótką fryzurę z grzywką, ubrana jest w elegancką czarną wełnianą sukienkę. Na piersiach mają ten sam okrągły wisiorek.

Raymond umieszcza na palcu kobiety pierścień w kształcie ankh, egipskiego hieroglificznego symbolu życia.

„Wasze przysięgi zostały dobrowolnie złożone – intonuje kapłan. – Na mocy Szatana przekazuję was teraz we wzajemne posiadanie”. Mówi Raymondowi, by „wziął tę kobietę”, a on tak właśnie postępuje, wyciągając lewą rękę, by przyciągnąć ją do siebie, chwytając za szyję i zamykając ją w teatralnie przedłużonym pocałunku.

„Rege Satanis! – wykrzykuje uczeń Lucyfera, oddając po łacinie frazę „Króluj, Szatanie!”.

Duchowny czyta wszystkim zgromadzonym wiersz Zmartwychwstanie (Resurrection) autorstwa makabrycznego pulpowego pisarza i poety Clarka Ashtona Smitha, a następnie Hymn do Pana (Hymn to Pan) okultysty Aleistera Crowleya: „Przepełniony żądzą światła! O człowieku! Mój człowieku! Wyjdź z nocy”.

Dalej śpiewa w enochiańskim, ezoterycznym języku pochodzącym z szesnastowiecznej Anglii. W pewnym momencie kapłan błogosławi swoich gości fallusem (nieprawdziwym), po czym wydaje westchnienie ulgi na zakończenie nabożeństwa.

„Cóż, to wszystko”, mówi. Misja zakończona.

Anton Szandor LaVey, najwyższy kapłan Kościoła Szatana, przeprowadził tej nocy taką piętnastominutową ceremonię co najmniej pięć razy z rzędu, oświetlony uciążliwie gorącym światłem reflektorów, na oczach kamer telewizyjnych i międzynarodowych agencji informacyjnych.

Oprócz członków Kościoła wśród zgromadzonych na tym diabelskim weselu, które odbyło się wtorkowym wieczorem 31 stycznia 1967 roku w rezydencji LaVeya przy 6114 California Street w dzielnicy Richmond, znalazło się kilka znanych osobistości. Wśród nich: Fritzi Armstrong, właścicielka księgarni Metaphysical Town-Hall i czołowa astrolożka San Francisco od wczesnych lat 40., pisarka Lenore Kandel, której tomik The Love Book (Księga miłości) został niedawno uznany za naruszenie stanowych przepisów o nieprzyzwoitości, ponieważ zawierał wiersz To Fuck with Love (Jebać miłość); oraz piosenkarka i aktorka Barbara McNair, kuśtykająca o kulach, z połamaną stopą w gipsie i różową wstążką wokół palca. Gdzie był Allen Ginsberg? Niestety, wybitny poeta beatników zrezygnował w ostatniej chwili.

Ponad pięćdziesięciu dziennikarzy i fotografów – w tym Joe Rosenthal, który zrobił kultowe zdjęcie amerykańskich marines podnoszących flagę na Iwo Jimie pod koniec II wojny światowej – stłoczyło się w małym salonie tej pomalowanej na czarno kamienicy na ceremonii, wprowadzając zupełny chaos. „Reporterzy rzucali się na każdego autentycznego gościa, którego udało im się znaleźć – zauważył jeden z obserwatorów – i czasami przez pomyłkę przeprowadzali wywiady ze sobą nawzajem”.

W pewnym momencie przed domem zatrzymał się wóz strażacki na sygnale, z którego wyskoczyli strażacy z siekierami. Fałszywy alarm.

Po nabożeństwie Lois Murgenstrumm, dwudziestojednoletnia kobieta z ołtarza, poprosiła o szklankę wody. „Tam na ołtarzu było bardzo gorąco” – powiedziała. LaVey wyjaśnił później, że nie leżała na ołtarzu: „Ona jest ołtarzem”. Wytłumaczył, że ołtarz nie powinien być „zimną, sztywną płytą ze sterylnego kamienia lub drewna. Powinien być symbolem entuzjastycznego pożądania i zaspokojenia”.

Ze szczerbatym uśmiechem opisał ślub jako „zawarty nie w niebie, ale w piekle, będącym formą, z której niebo zostało odlane i która utrzymuje religię przy życiu od samego początku”. Ale czy ta posługa, zapowiadana jako pierwszy satanistyczny ślub, była w ogóle ślubem? W końcu para nie zadała sobie trudu, aby uzyskać zezwolenie na ślub cywilny.

„Jestem wyświęconym duchownym w Kościele Szatana, który założyłem i którego prawo może nie uznać”, powiedział LaVey.

„To była tylko przysługa – przekazał LaVey jednemu z reporterów. – Nadal będą musieli pójść do urzędu i wybulić dwa dolary, żeby nadać temu oficjalny charakter”.

Raymond przyznał dziennikarzom, że był już dwukrotnie żonaty. „W obu przypadkach brałem chrześcijańskie śluby. Lwy zniszczyły chrześcijan lata temu. Radzimy sobie bez nich – wyjaśnił, po czym dodał: – Nie mogę się doczekać miłego życia, w którym będę z zapałem oddawał się siedmiu śmiertelnym grzechom”.

W wywiadach udzielonych zebranym dziennikarzom Raymond – który pracował dla lewicowego „Sunday Ramparts”, „Honolulu Advertiser” i „Christian Science Monitor” – odpowiedział na kilka innych pytań w cynicznie wymijający sposób, na przykład dopytując: „Czy masz na myśli religię, w której zostałem wychowany, czy religię, którą wychowałem?”. Nastawiony radykalnie, udzielił riposty na jedno pytanie, rozpoczynając polityczną tyradę: „To małżeństwo jest tak samo ważne jak wojna w Wietnamie lub traktaty, które mamy z innymi krajami. Państwo nie uznaje Kościoła Szatana i dopóki tego nie zrobi, ja nie uznaję państwa”.

Na przyjęcie goście udali się do podziemnego baru, ostrożnie schodząc po drabinie przez zapadnię. „Kiedy zstępujesz z ostatniego szczebla drabiny i odwracasz się w półmroku, stajesz przed dziwnym widokiem – czytamy w jednym z raportów – pełnowymiarową podobizną mężczyzny w marynarskim garniturze. Z otwartego rozporka wystawał ogromny penis”. Po wejściu do tego pokoju, który LaVey nazwał Jaskinią Nieprawości, goście wznosili toasty za nowożeńców kieliszkami alkoholowego ponczu zawierającego korzeń mandragory – afrodyzjak – i pachnącego olejkiem eukaliptusowym.

„San Francisco Examiner” donosił, że astrolog i seksuolog Gavin Arthur, wnuk 21. prezydenta USA Chestera Alana Arthura i domniemany kumpel LaVeya, podarował parze czarnego kota o imieniu Pisces (Ryby). (Oburzony Arthur wkrótce napisał do gazety: „Nie miałem nic wspólnego z tymi ludźmi, nie mówiąc już o dawaniu im prezentu”).

Jeden z dziennikarzy zauważył, że o poczuciu humoru LaVeya świadczyły napisy na drzwiach łazienki – z jednej strony „Mężczyźni”, a z drugiej „Kobiety”. „Wewnątrz, nad toaletą, znajduje się tabliczka zabrana ze starego teatru: »Panie pozostają na miejscach siedzących podczas całego przedstawienia«”. Przed ceremonią reporterzy przeprowadzili wywiad z Raymondem i Case stojącymi przed jedną z bardziej dziwacznych ozdób w salonie: gablotą zawierającą coś, co wyglądało na ludzki szkielet z uniesioną górną częścią czaszki, jakby uchylał czapkę.

Biorąc pod uwagę frekwencję, nic dziwnego, że ślub trafił na języki całego świata, pojawiając się na pierwszych stronach gazet od Stockton w Kalifornii po Huddersfield w Anglii i od Bismarck w Północnej Dakocie po Burlington w Północnej Karolinie – w artykułach rozpowszechnianych przez agencje United Press International, Associated Press i Reuters. „Czarownik prowadzi satanistyczne wesele”, „Satanistyczne wesele niepokoi od początku do końca”, „Golasy na weselu w jaskini Szatana”, krzyczały – czy raczej w większości przypadków chichotały – nagłówki.

W dniu 28 lipca para zdecydowała się na legalizację związku, zlecając urzędnikowi stanu cywilnego w San Francisco wydanie aktu małżeństwa podpisanego przez LaVeya i wymieniającego Diane LaVey i artystę Davida Trufanta jako świadków. „Uważam to za oficjalne uznanie – powiedział LaVey, po czym dodał: – ale nie posunąłbym się tak daleko, by powiedzieć, że państwo to sankcjonuje lub akceptuje”. Państwo również nie posunęło się tak daleko. Departament Sprawiedliwości odmówił wydania opinii na temat legalności związku. „Nie mówimy, czy to dobre, czy złe, ponieważ po prostu tego nie wiemy”, stwierdził rzecznik. Ponieważ jednak kalifornijski Kodeks cywilny uznaje śluby udzielane przez każdego kapłana w wieku powyżej dwudziestu lat – licencjonowanego lub nie – małżeństwo uznano za legalne.

LaVey wykorzystał całą tę uwagę, aby udać się do Los Angeles i wystąpić w programie The Tonight Show z udziałem Johnny’ego Carsona, który w tamtym czasie był najpopularniejszym gospodarzem nocnych programów telewizyjnych w Ameryce. Chociaż w programie Tonight Show zazwyczaj występowali showbiznesmeni, tacy jak Desi Arnaz, Bill Dana i Phil Harris – inni goście tego odcinka z 3 października 1967 roku – czasami zapraszano poważniejsze osoby, takie jak jedna z idolek LaVeya, filozofka Ayn Rand, która pojawiła się w tym programie trzy razy tamtego roku.

Kilka miesięcy wcześniej LaVey wystąpił w ogólnokrajowym formacie Joe Pyne Show, gdzie znalazł się w ogniu pytań zuchwałego gospodarza, któremu przypisuje się wynalezienie nowoczesnego stylu agresywnego wywiadu telewizyjnego. Odziany w czarną pelerynę z karmazynową podszewką, połyskujący nawazelinowaną łysiną arcykapłan – spokojny, elokwentny, uwodzicielsko pociągający – pozostawał niewzruszony i w dobrym humorze, gdy jego rozmówca wykorzystywał każdą okazję, by nie tylko nazwać go „cwaniakiem” i „trochę oszołomem”, ale także wytykać mu brudne paznokcie, a noszony przez niego medalion Bafometa nazwać „małym czerwonym yo-yo”.

„Ślub dwojga ludzi bez licencji na oczach nagiej laski leżącej na ołtarzu – wykrztusił Pyne. – Nie mam pojęcia, co to ma być!”.

A była to historia, która trafiła także do innego rodzaju magazynu pulpowego, takiego, który opisywał serca złamane, a nie wyrwane z piersi. Nosił tytuł „True Confessions”.

Ponad trzydzieści lat po tym wydarzeniu John Raymond zdecydował, że nadszedł czas, aby samemu wyznać prawdę. Tamten satanistyczny ślub? To była fikcja, podpucha, afera. W odpowiedzi na artykuł, który ukazał się w alternatywnej gazecie „SF Weekly”, o słabej kondycji Kościoła Szatana, napisał w liście do redakcji, opublikowanym w lipcu 1998 roku, że po raz pierwszy spotkał LaVeya miesiąc przed ślubem, kiedy pisał o nim dla „Berkeley Citizen”, gazety społecznościowej, którą redagował. Stwierdził, że satanista jest „modny, cyniczny i zabawny […]. Był człowiekiem z marzeniami. Ale zamiast patrzeć w niebo, spoglądał w innym kierunku”. LaVeyowi spodobał się artykuł i zadzwonił do Raymonda, aby sprawdzić, czy autor chciałby pomóc w rozreklamowaniu rodzącego się Kościoła.

Raymond rozważał tę ofertę przez kilka dni, dopóki, jak powiedział, „neonowa żarówka nad moją głową nie zaczęła migać jak 10-dolarowa dziwka z ciężkim nałogiem”. Olśniło go: zorganizują pierwsze na świecie satanistyczne wesele, łącząc Raymonda i jego dziewczynę Case w bezbożnym małżeństwie.

Zadzwonił do Freda Gardnera, przyjaciela, a także byłego kolegi z „Berkeley Daily Gazette”, i poprosił, by ten pomógł mu przygotować kilka informacji prasowych. „Później tego dnia – wspomina Raymond – poprosiłem nawet Judy o rękę. »Czemu nie«, odpowiedziała, mieszając makaron z serem. Jej namiętność zawsze była spoiwem, które trzymało nas razem. I jeszcze jej gotowanie”.

Case powiedziała „True Confessions”, że para została przedstawiona LaVeyowi wcześniejszej jesieni. „Gdy tylko wzięliśmy udział w kilku wykładach Antona i jego Wewnętrznym Kręgu, piątkowych spotkaniach rytualnych – wspominała – zdaliśmy sobie sprawę, że idee tego Kościoła wyrażają nasze własne przekonania lepiej niż jakiekolwiek inne zorganizowane wyznanie”.

Ojciec Case, Edward, prawnik i były powiernik New York State Power Authority, nie skomentował ślubu, ale powiedział, że „na pewno nie weźmie w nim udziału”.

Nie musiał się martwić. Dziewiątego października felietonista „San Francisco Chronicle”, Herb Caen, który z zapartym tchem relacjonował przygotowania do uroczystości, napisał, że para się rozstała i zamierza rozwieść. Mimo to dziwaczna, pospiesznie zaaranżowana ceremonia zdołała wepchnąć LaVeya i jego roczny Kościół w wir kulturalnych rozmów. W ciągu następnych trzech dekad stał się on nie tylko wywrotowym celebrytą i autorem bestsellerów, ale także często niezrozumianą i oczernianą twarzą bluźnierstwa i zła w Ameryce.

„Po wyjściu ostatniego gościa i prasy Fred, Anton, Judy i ja wybuchnęliśmy śmiechem”, wspomina Raymond.

„Naprawdę nam się udało – powiedział mu LaVey. – I mogę się założyć, że te buraki wrócą po więcej”.

1

Narodziny ciemnej gwiazdy

Wyrostek ogonowy, czyli właściwie ludzki ogon, może przybierać różne formy. Czasami pojawia się jako guz, wydłużenie kręgów lub tkanka mięśniowa, naczynia krwionośne i nerwy owinięte skórą. Jest to kończyna tak rzadka, że przed 2017 rokiem w literaturze medycznej zidentyfikowano tylko 195 przypadków jej wystąpienia. Ale właśnie to, zdaniem Antona Szandora LaVeya, wyrastało znad jego pośladków, kiedy 11 kwietnia 1930 roku w szpitalu Franklin Boulevard w Chicago został wydalony z łona Gertrude Levey.

„To naprawdę bardzo przeszkadzało we wszystkim, co robiłem”, przyznał później. Kiedy Anton miał około dwunastu lat, a wyrostek ten był już kilka razy podwiązywany i odsączano z niego płyny, zaczął siedzieć bokiem. Opowiedział o wydarzeniu z pewnego biwaku: „Przewróciłem się i musiałem się przy tym w niego uderzyć. Następnego dnia zaczęło swędzieć. Dwa dni później był tam już poważny stan zapalny”. Silny ból wysłał go na ostry dyżur. Twierdził, że z powodu braku miejsc operację usunięcia dodatkowych kręgów w pobliżu dolnej części kręgosłupa przeszedł na noszach w korytarzu. Lekarze nie chcieli go uśpić, ale podane znieczulenie miejscowe nie pomogło. Radził sobie z bólem, gryząc lateksową poszewkę na poduszkę i wyginając metalowy pręt na krawędzi łóżka.

Anton Szandor LaVey nadał sobie to kwieciste, abrakadabrowe miano (czasami zapisywane jako La Vey), gdy był nastolatkiem. Na akcie jego urodzenia widnieje niejaki Howard Stanton Levey, a w miejscu daty, zanim to poprawiono, widniał 11 marca, czyli dzień urodzin jego matki.

Dwudziestosiedmioletnia Gertrude i jej dwudziestosześcioletni mąż, Michael Joseph Levey, ojciec Howarda, niedługo wcześniej zamieszkali z rodzicami i siostrą Gertrude Glorią przy 3826 Maypole Avenue w chicagowskim West Garfield Park, dzielnicy, w której wielu Żydów osiedliło się wśród irlandzkich, niemieckich i włoskich imigrantów. Michael, rodowity chicagowianin, był jednym z ośmiorga dzieci Meyera Leveya, handlarza owocami, i jego żony Anny, córki rosyjskich Żydów imigrantów.

Urodzona w Cleveland w stanie Ohio jako córka Barisa i Luby (Libby) Coultonów, Gertrude miała również siedmioro rodzeństwa. Jej rodzice, także Żydzi z Rosji i Ukrainy, wyemigrowali do Stanów Zjednoczonych około 1892 roku. Baris pracował przy montażu pieców w Hamilton w stanie Ohio na początku XX wieku, a następnie przeniósł swoją rodzinę do Chicago, gdzie prowadził kiosk z gazetami.

Gdy Howard miał trzy lata, jego rodzice wyjechali na zachód do Modesto w Północnej Kalifornii, gdzie jego ojciec był kierownikiem browaru Rainier Beverage Company. Po trzech latach Leveyowie przenieśli się sto sześćdziesiąt kilometrów dalej na zachód do Corte Madera, zielonej, liczącej około tysiąca mieszkańców wioski w hrabstwie Marin; to między innymi rosnące w niej sekwoje dostarczały drewna używanego do budowy miasta San Francisco, leżącego zaledwie dwadzieścia cztery kilometry na południe. W 1940 roku rodzina przeprowadziła się na Redwood Avenue 18. Michael pracował jako sprzedawca akcesoriów samochodowych w S. Levin’s Auto Supply na Van Ness Avenue w San Francisco, podczas gdy Gertrude, która jako nastolatka była maszynistką w agencji reklamowej, pozostała w domu.

Mały Howard nie lubił sportu i był typem mola książkowego, zafascynowanym opowieściami przygodowymi Jacka Londona i Marka Twaina, a także rozrywkowymi historiami fantastycznymi i makabrycznymi. Zachwycony słuchowiskami radiowymi z bohaterskimi postaciami, takimi jak Zielony Szerszeń, Samotny Strażnik i Cień – mściciel w stylu noir, który wiedział, jakie zło czai się w sercach ludzi – pochłaniał także klasyczne powieści. Przeczytał Frankensteina i Draculę w wieku sześciu lat i stał się fanem Thomasa Carnackiego – okultystycznego detektywa stworzonego przez Williama Hope’a Hodgsona, a także pulpowych potworności magazynu „Weird Tales”, który publikował utwory H.P. Lovecrafta, Roberta E. Howarda i Clarka Ashtona Smitha. Jako nastolatek czytał książki o magii i hipnotyzmie, lubił też The Command to Look, podręcznik fotografii autorstwa Williama Mortensena, który opisywał psychologiczne podejście do robienia zdjęć.

Chociaż miał przyjaciół, to wyglądając dość dziwnie – miał duże uszy, wąskie oczy, wydłużoną owalną głowę, gęste falowane włosy – z dumą został swego rodzaju wyrzutkiem. „Nigdy nie byłem buntownikiem – powiedział później – ponieważ nigdy nie byłem częścią niczego, przeciwko czemu mógłbym się buntować. Nigdy nie byłem akceptowany przez grupy”.

Jedną z grup, która jednak go zaakceptowała, byli Cubs, chłopięca organizacja organizująca zajęcia i zachęcająca dzieci do dobrych uczynków. Jako członek Cub Pack Nr 3 w Larkspur School w pobliskim San Anselmo jedenastoletni Howard otrzymał odznakę Niedźwiedzia. Chociaż jego rodzice nie byli religijni, jednym z obowiązków członków tej rangi było omówienie z troskliwym dorosłym, „co to znaczy wypełniać swój obowiązek wobec Boga”. Sama odznaka – jaskrawoczerwony filcowy emblemat w kształcie rombu – zawierała wyhaftowany złotą nicią zarys głowy niedźwiedzia i litery „CUBS BSA”, czyli Boy Scouts of America.

Rodzice Howarda, oboje zarejestrowani jako demokraci, byli niezdecydowaną parą, która, jak później wspominał, nigdy nie wyrażała opinii. „Od najmłodszych lat podążali za moimi radami w takich sprawach, jak wybór samochodu i ogólnie wszystko, co wymagało estetycznego spojrzenia”, wspominał. Dali mu również szerokie pole manewru, by robił to, co chciał, choć gdy zaczynał muzykować, jego matka powiedziała, by uważał na swoje ręce. Howard lubił instrumenty dęte blaszane, perkusyjne, dęte drewniane i smyczkowe, ale wybrał keyboard, ponieważ doceniał jego szeroki zakres. W Tamalpais High School w Mill Valley, jako oboista w zespole klasycznym, podczas koncertów bożonarodzeniowych grał Bacha, Mozarta i im podobnych.

Zafascynowany cudami inżynierii i architektury, twierdził, że był jednym z pierwszych, którzy przeszli przez most Golden Gate, kiedy po raz pierwszy otwarto go dla pieszych w 1937 roku. Jednak to Międzynarodowa Wystawa Golden Gate w San Francisco w latach 1939–1940, na sztucznie utworzonej wyspie Treasure Island, miała na chłopca głębszy wpływ. To tam, wśród cudów nowoczesnej technologii, udało mu się zakraść do Nude Ranch Sally Rand, prowokacyjnej atrakcji prowadzonej przez królową burleski, gdzie podziwiał kowbojki topless kręcące lassami i rzucające podkowami. Przyjaciel zdradził mu wówczas, że wśród skąpo odzianych pań rozpoznał swoją nauczycielkę ze szkółki niedzielnej – po latach LaVey przyznał, że to właśnie tego typu hipokryzja doprowadziła go do satanistycznego objawienia.

Inna atrakcja tej wystawy, ufundowana przez rząd replika zrujnowanej kamienicy, zainspirowała Howarda do stworzenia w domu własnego miniaturowego miasta. Jeśli jednak cokolwiek na tych targach mogło zostać uznane za satanistyczne, były to Incubator Babies – żywe wcześniaki w nowoczesnym środowisku szpitalnym w Gayway, zaaranżowanym w „strefie zabawy” Treasure Island.

Później LaVey wspominał, że kiedy w wieku około pięciu lat zobaczył, jak jego towarzyszka zabaw się zmoczyła, zaczął gustować w sikających dziewczętach. Był to przykład „inercji krystalizacji erotycznej”, którą zdefiniował jako punkt zakorzenienia seksualnego fetyszu. Teoretyzował, że mężczyźni urodzeni w różnych epokach będą mieli odmienne fiksacje. Jeśli LaVey, który osiągnął pełnoletność w latach 40., miał swój typ, była to pulchna, mocno umalowana dziewczyna gangstera o bladej, półprzezroczystej skórze. Która sikała w majtki.

Jako obrońca zwierząt LaVey twierdził, że w wieku jedenastu lat strzelił z wiatrówki do chłopca celującego w ptaka. Będąc nieskruszonym dowcipnisiem, nie mógł wyjść z wrażenia, kiedy po raz pierwszy zetknął się z katalogiem wysyłkowym firmy Johnson Smith & Company, zawierającym reklamy bzyczków-elektryczków, poduszek-pierdziuszek i proszku wywołującego kichanie. To kompendium nowatorskich gadżetów dostarczyło mu bardziej łagodnej broni wywołującej zakłopotanie zamiast obrażeń. „Były tam najbardziej przerażające przykłady nieludzkiego traktowania człowieka przez człowieka – powiedział później. – Wszystko oczywiście przedstawione jako forma dobrej zabawy i rozrywki”.

Kiedy w 1939 roku rozpoczęła się II wojna światowa, zainteresowanie Howarda, podobnie jak wielu chłopców w tamtych czasach, przeniosło się z wiatrówek na broń wojskową, mundury i strategie. Zaoszczędził pieniądze, by kupić sobie katalog uzbrojenia marynarki wojennej. Do szkoły ubierał się jak francuski legionista albo zakładał kurtkę lotniczą i biały szalik. Twierdził, że jego wujek, który podczas wojny był członkiem patroli łodzi podwodnych, zaszczepił w nim miłość do oceanu, a po wojnie, wiosną 1945 roku, towarzyszył krewnemu w Niemczech przy odbudowie lądowisk armii amerykańskiej. Tam, jak powiedział, zapoznał się z nazistowskimi filmami okultystycznymi i niemieckim ekspresjonizmem, które później wpłynęły na jego filozofię i estetykę.

W latach 30. i 40. nie brakowało bohaterów, których młody człowiek mógł wynosić na piedestał. LaVey jednak rozkoszował się wyczynami prawdziwych banitów. Demagogiczny polityk Huey Long, chicagowski gangster Al Capone, rosyjski mistyk Grigorij Rasputin, osiemnastowieczny sycylijski okultysta Alessandro Cagliostro, handlarz bronią Basil Zaharoff – jego idolami byli ludzie, którzy wytyczali własne ścieżki, a także pisarze, tacy jak John Milton i Friedrich Nietzsche, eksplorujący cnoty egoizmu.

Jako urodzony autodydakta LaVey wcześnie porzucił szkołę średnią, woląc zadawać się z typami spod ciemnej gwiazdy: hazardzistami, alfonsami i prostytutkami. Twierdził, że poznał sekrety handlu przestępczego i życia na marginesie dzięki bratu swojego ojca, Billowi „LaVeyowi”, który był blisko związany z ekipą gangstera Bugsy’ego Siegela, dopóki za uchylanie się od płacenia podatków nie trafił do federalnego więzienia na McNeil Island w stanie Waszyngton. (Sprzedawca nazywający się William Levey/LaVey odsiadywał wyrok w McNeil, ale za oszustwa pocztowe. Poza tym przebywał tam od marca 1938 roku do listopada 1941 roku, czyli na wiele lat przed tym, kiedy miał wprowadzać swojego siostrzeńca w przestępczy półświatek).

LaVey twierdził, że wiosną 1947 roku – po tym, jak popadł w kłopoty z prawem – ruszył w trasę z cyrkiem Clyde’a Beatty’ego, gdzie pracował najpierw jako opiekun lwów i tygrysów, a następnie jako treser. Utrzymywał, że stał się tak biegły w obchodzeniu się z wielkimi kotami, że podczas karmienia kładł własny posiłek obok ich jedzenia i naśladował warczenie zwierząt. Wzajemne zaufanie miało być tak bezgraniczne, że czasami spał w ich klatkach.

To właśnie na trasie z Beattym LaVey zaczął profesjonalnie grać na kaliope, wykorzystując okazję, kiedy pewnego dnia etatowy muzyk Fred Mullen za dużo wypił. Ten instrument, organy wykorzystujące gaz, parę lub sprężone powietrze do wytwarzania radosnych dźwięków karuzeli za pomocą zestawu dużych gwizdków, odtąd stał się jego ulubionym. Howard stwierdził, że może akompaniować nie tylko zwierzętom, ale także takim gwiazdom cyrku jak Hugo Zacchini („ludzka kula armatnia”), akrobatom Flying Wallendas, jeźdźcom na koniach Hannefords i artystom trapezowym Concellos.

Mimo całego jego rzekomego wkładu nazwisko LaVeya nie pojawia się na kartach cyrkowej Season Route Book & Souvenir Program z 1947 roku, która wymienia chyba każdą osobę związaną z trasą, aż do ostatniego rzeźnika, elektryka i muzyka, w tym Freda Mullena. Nie byłby to jedyny raz, gdy nazwisko LaVeya nie pojawiło się w dokumentacji pracy, którą rzekomo wykonał.

Po zakończeniu sezonu cyrkowego skusił go karnawał na Zachodnim Wybrzeżu. Jeśli stali bywalcy cyrku Beatty’ego reprezentowali wierzchołek wielkiej góry, to uczestnicy karnawału warczeli w ciemności jej tuneli. LaVey twierdził, że spędził trochę czasu, pracując w Crafts 20 Big Shows, przy karnawale Foley & Burk oraz w Pike, parku rozrywki nad oceanem w kalifornijskim Long Beach. Wspominał, że w czasie tego sezonu karnawałowego spotkał takich artystów, jak Francesco Lentini, który urodził się z trzema nogami, Bill Durks, który miał dwie twarze, i Człowiek Struś, który potrafił na zawołanie zwracać połknięte przedmioty. Szczególnie zafascynowało go jednak to, co działo się w „obozie wróżek”, gdzie wróżbici czytali z dłoni, a mentaliści rozpracowywali frajerów. To właśnie tam LaVey mógł patrzeć i się uczyć.

Mniej więcej w tym czasie, jak wspominał, LaVey dostąpił kolejnej satanistycznej epifanii, która powtórzyła jego doświadczenie z Treasure Island. Pracował w centrum handlowym, ale jednocześnie dorabiał jako organista na spotkaniach ewangelizacyjnych w pobliskiej świątyni. Ci sami faceci, których widział na niedzielnych zgromadzeniach, teraz gapili się na wyszczerzone pląsające striptizerki. „Wiedziałem, że Kościół chrześcijański opiera się na hipokryzji – powiedział później – i że cielesna natura wyjdzie z człowieka bez względu na to, jak bardzo zostanie oczyszczona lub ubiczowana przez jakąkolwiek oświeconą religię”.

Rozwinął swój własny styl, wzorując się na gangsterach z filmów noir: garnitury z szerokimi klapami i uwydatnionymi ramionami, poszetki, eleganckie kapelusze panama i delikatny zarost. Jesienią 1948 roku zaczął pracować w domach burleski. W jednym z nich, Mayan Theatre w centrum Los Angeles, miał towarzyszyć młodej artystce o imieniu Marilyn Monroe, która była akurat między występami. Później powiedział jednemu z dziennikarzy, że zapowiadano ją jako „Marion Marlow”, co wydaje się mało prawdopodobne, ponieważ niegdyś współlokatorką Marilyn Monroe była piosenkarka o imieniu Marion Marlowe. LaVey utrzymywał, że Monroe robiła tam striptiz po tym, jak Columbia Pictures odmówiła dwudziestodwuletniej aktoreczce przedłużenia kontraktu.

Para, jakżeby inaczej, wdała się w gorący dwutygodniowy romans i zamieszkała razem w motelu przy Washington Boulevard, jak Howard powiedział reporterowi i biografowi kilkadziesiąt lat później. Innemu dziennikarzowi wyznał z kolei, że zamieszkał z Monroe na miesiąc w hollywoodzkim hotelu Oban przy Yucca Street, ponieważ nie tylko miała samochód i zarabiała dwanaście dolarów dziennie – o dwa więcej niż on – ale także lubiła „dobre rżnięcie”. Jej skłonności erotyczne opisywał słowami: „Podchodziła do seksu jak mała dziewczynka, nieśmiało dostosowując się do wymagań swojego partnera. […] Jęczała, stękała i pociła się jak wielu z nas, ale kiedy doszła, zaczynała zgrzytać zębami. A czasem, kiedy zupełnie traciła kontrolę, puszczała bąki”.

Po zakończeniu tego romansu Los Angeles straciło dla niego cały swój brudny urok. W 1949 roku mieszkał ze swoimi podróżującymi za pracą rodzicami i osiemdziesięcioletnią babcią Libby – która owdowiała, gdy miał sześć lat – w San Francisco przy 790 Thirty-Second Avenue, przecznicy na północ od Golden Gate Park na zachodnim krańcu miasta. Anton, wymieniony w ówczesnym spisie powszechnym jako bezrobotny, twierdził, że dorywczo grał na organach podczas lokalnych pokazów striptizu w klubach i na wieczorach kawalerskich, a także pracował w agencji, w której robił zdjęcia nagim kobietom. Aby uniknąć konieczności odbycia służby wojskowej podczas wojny w Korei, podobno wkręcił się na zajęcia z kryminologii w City College of San Francisco, mimo że nigdy nie ukończył szkoły średniej (tak można przeczytać w artykule z 1991 roku, bo sama uczelnia nie miała dowodów na jego przyjęcie).

Podobno też podczas wieczornych występów muzycznych nawiązał współpracę z organizacjami syjonistycznymi, które przewoziły broń do od niedawna niepodległego Izraela. „Chcieli mnie wynająć do grania na jakimś pokazie mody czy czymś podobnym, a stamtąd miałem się dostać do doków, gdzie ładowano skrzynie z bronią na statki płynące do Izraela”. Niektórzy z przemytników, nazywani przez niego „ideologicznymi najemnikami”, mieli ambiwalentny stosunek do sprawy, w której maczali palce, co było również elementem filozofii i atrakcyjności jego handlującego bronią bohatera Basila Zaharoffa. „Wielu z nich jednak wydawało się bardziej zainteresowanych udoskonalaniem innowacyjnej technologii, z którą eksperymentowali, niż tym, kto padał ofiarą ich nowych materiałów wybuchowych”.

Pewnej nocy w Playland at the Beach, nadmorskim parku rozrywki na zachodnim krańcu miasta, LaVey poznał ładną blondynkę o imieniu Carole Lansing, urodzoną w San Francisco córkę bankiera i zastępcy sekretarza w ratuszu. Była drobna, olśniewająca i miała zaledwie piętnaście lat, kiedy pobrali się w 1951 roku. W następnym roku urodziła córkę, której nadali imię Karla Maritza. Początkowo LaVeyowie mieszkali w mieszkaniu przy Czterdziestej Siódmej Alei, niedaleko Playland. „Siedziałam w łóżeczku i słyszałam krzyki dzieci na kolejce górskiej”, wspominała później Karla.

LaVey twierdził, że swój talent do robienia zdjęć i zainteresowanie przestępczością wykorzystał w pracy fotografa w Departamencie Policji San Francisco (SFPD). Ale ociekające krwią ofiary morderstw i zmasakrowane ciała wydobyte z wraków samochodów szybko odbiły się na psychice młodego ojca, który stwierdził: „Nie ma Boga. […] Tam, na górze, nie ma nikogo, kto by się tym przejmował. Człowiek musi nauczyć się odpowiadać przed sobą i innymi ludźmi za swoje czyny”. (Po tym, jak SFPD stwierdziło później, że nikt o jego nazwisku nigdy u nich nie pracował, LaVey uznał, że dokumentacja jego zatrudnienia została prawdopodobnie usunięta).

Wkrótce podjął pracę jako swego rodzaju profesjonalny pogromca duchów, badając sprawy, które policja uznała za niepoważne – dziwne dźwięki dochodzące ze strychu, latające spodki itp. Używał dyktafonu, kamery na podczerwień i thereminu, by wykrywać wszelkie zjawiska paranormalne. Było to dla niego idealne zajęcie, pozwalające mu jednocześnie zaspokajać sceptycyzm i upodobanie do dziwactw. Przy okazji odkrył, dlaczego ludzie są złaknieni religii: muszą wierzyć w jakąś zewnętrzną siłę, aby wyjaśnić rzeczy, których nie rozumieją. Klienci zaczęli płacić mu za wypędzanie rzekomych złych duchów, a także rozwiązywanie innych osobistych problemów za pomocą hipnozy.

Pierwszego listopada 1955 roku LaVey został członkiem związku muzyków w San Francisco. Choć grał na wielu instrumentach, jedynym wymienionym w rejestrze były „organy elektroniczne”. Wkrótce zaczął występować w licznych lokalach w całym mieście. Podczas gdy jazzowy trębacz Chet Baker i Shecky Greene – komik z kręgu z Borschta Belta – zabawiali elitę w Blackhawk i Bimbo’s 365, Anton Szandor LaVey (często zapowiadany jako unikalny organista z San Francisco) grał dla ciem barowych i miłośników nocnego życia w Ethel’s i Wilshire.

W 1956 roku jego rodzice kupili stary wiktoriański dom przy 6114 California Street za 9500 dolarów. Wkrótce LaVey wprowadził tam swoją młodą rodzinę. Później twierdził, że to właśnie on odkrył tę nieruchomość podczas poszukiwań nowego lokum, utrzymując, że była to dawna spelunka i dom publiczny należący do „Mammy” Pleasant. (Mary Ellen Pleasant, abolicjonistka, przedsiębiorczyni i filantropka, uważana jest za jedną z pierwszych czarnoskórych milionerek w Stanach Zjednoczonych, które dorobiły się własną pracą).

Jednak szarawy, łupkowy kolor elewacji domu nie pasował do wizerunku, który kreował LaVey. Musiał go przemalować na czarno.

2

Dandys w półświatku

Lokalne media zaczęły zwracać uwagę na tę dziwną postać. Herb Caen napisał w swoim artykule z 30 września 1957 roku o „wysokim, chudym facecie noszącym brodę i trencz”, którego spotkał, gdy LaVey sprzedawał prace przedstawiające szkielet i sępa na lokalnym festiwalu sztuki. „Nikt nie chce kupować moich obrazów – powiedział LaVey, który upierał się, że to przykłady jego przyjemniejszych prac. – Od tego czasu stworzyłem kilka naprawdę ponurych”. Wyczuwając szansę, LaVey zaprosił Caena do swojego domu, aby poznał jego pupila, tarantulę Bruno. „Siedzi na kominku, ja drapię go po plecach, a on podnosi jedną z tylnych nóg i macha nią, aby pokazać, że mu się to podoba”.

W niedzielne popołudnia i wieczory pod koniec 1959 roku LaVey grał na organach w Mori’s Point Inn, restauracji i barze obok pola golfowego w Pacifica w Kalifornii, pół godziny jazdy od miasta. W pewnym momencie jego harmonogram uległ zmianie i pojawiła się nowa atrakcja – Dancing Friday Night to Anton La Vey’s Orchestra. Dzięki wszechstronnym organom rzeczywiście mógł imitować brzmienie całego zespołu.

Pewnej nocy Diane Von Joo, siedemnastoletnia woźna pracująca w pobliskim kinie, zatrzymała się w barze podczas randki ze swoim szefem. Wnuk LaVeya Stanton napisał później: „Anton grał na organach Hammonda, a na ich szczycie stała niezapalona świeca. Diane skorzystała z okazji, aby poznać mężczyznę, którego później nie poślubi, zapalając świecę od zapałki w drodze do damskiej toalety”. Nie minęło wiele czasu, zanim ta dwójka wdała się w romans.

W grudniu LaVey pojawił się w kolumnie Question Man „San Francisco Chronicle” – ośmiu osobom zatrzymanym na skrzyżowaniu Dwudziestej Pierwszej Alei i Geary Boulevard zadano pytanie: „Jaki jest najlepszy sposób na dogadywanie się z ludźmi?”. „Każdy lubi być uważany za odrębną jednostkę i nie trafiać do jednego worka z innymi – zaczął odpowiedź LaVey, żeby zaraz zwięźle podsumować swoją filozofię: – Jeśli traktujesz ludzi tak, że nie czują się dla ciebie jedynie kolejną z wielu osób, wtedy cię szanują”.

Z żoną i małą córką w domu LaVey pracował jako wolny strzelec. Dziesiątego maja 1960 roku, będąc członkiem Peninsula Organ Society, zagrał w Burlingame Women’s Club na imprezie pod nazwą Circus Daze, która kusiła występami klaunów i akrobatów. Później, w październiku tego samego roku, podczas występu sponsorowanego przez Capuchino High School Parent-Teacher Association w San Bruno, zafundował słuchaczom recital muzyki organowej, w tym jazzu, bluesa, ballad popowych i melodii cyrkowych.

Steve Leialoha po raz pierwszy spotkał LaVeya około 1960 roku, kiedy organista zaczął umawiać się z Diane. Leialoha, wówczas ośmioletni, mieszkał ze swoją rodziną naprzeciwko domu tej kobiety w Pacifica, niedaleko Mori’s Point Inn. Uwagę sąsiadów zwrócił niezwykły samochód LaVeya zaparkowany przy ulicy: Cord z 1937 roku z wysuwanymi reflektorami. Jego właściciel z przyjemnością prezentował swój wehikuł dzieciom. „Był świetnie ubrany – wspomina Leialoha, który wyrósł na popularnego artystę komiksowego. – Nosił biały golf pod czarną sportową marynarką, czarne miał też włosy i kozią bródkę. Beatowa moda w najlepszym wydaniu”.

LaVey w końcu znalazł dość solidną pracę w Lost Weekend, przy 1940 Taraval Street, sześć kilometrów na południe od swojego domu. Lost Weekend, od dawna będący wizytówką dzielnicy Sunset, był barem koktajlowym, wyróżniającym się jedną cechą szczególną. I nie, nie chodzi o to, że w 1961 roku George Salinger, brat sekretarza prasowego prezydenta Johna F. Kennedy’ego, Pierre’a Salingera, był tam menadżerem. Mowa o mieszczącym się w lokalu pokoju odsłuchowym w stylu art déco, prostokątnym i długim na jakieś piętnaście metrów. Z tyłu, po jego prawej stronie, stał sztuczny ceglany kominek, a nad nim wisiał portret aktora Raya Millanda, gwiazdy filmu z 1945 roku o alkoholiku w ciągu*. W pokoju znajdowały się również potężne organy Wurlitzera. W przeciwieństwie do częściej spotykanych organów Hammonda z dwiema klawiaturami Wurlitzer, ze swoją skomplikowaną konstrukcją i elektropneumatycznymi rurami, mógł naśladować orkiestrę symfoniczną. „To był zwykły bar z sąsiedztwa, z tym wyjątkiem, że wiedzieli o nim maniacy organów”, mówi Edward Millington Stout III, być może najlepszy na świecie konserwator Wurlitzera. Miał dwadzieścia kilka lat, gdy na prośbę organisty Larry’ego Vannucciego objął pieczę nad główną atrakcją Lost Weekend. Innym tamtejszym organistą był Dewey Cagle, którego syn dekady później zbliżył się do rodziny LaVeya.

Stout wspominał, że budowa Wurlitzera, jednego z około 2200 wyprodukowanych egzemplarzy, była dość skomplikowana: „Z centrum klubu korytarz prowadził do dwóch łazienek po lewej stronie. Po prawej było biuro. Dalej sześć schodów prowadziło na drugi poziom”. To właśnie tam zabezpieczono przekaźnik Wurlitzera, który działa jak mózg organów. Nad automatem do papierosów na końcu baru, na czterech nogach stał chryzoglot, instrument perkusyjny brzmiący jak wibrafon, który łączył się z przekaźnikiem. Dwie komory mieszczące piszczałki organów ulokowane były nad łazienkami, wystając na poddasze budynku, obok okiennic. Dźwięk, który przez nie przechodził, często budził sąsiadów, czasami nawet zrywając ich z łóżek.

LaVey zastępował akurat mającego wolny wieczór Vannucciego, kiedy spotkał Stouta. Szybko się zaprzyjaźnili.

Dla ludzi takich, jak LaVey i Vannucci „było to przyzwoite życie”, twierdzi Stout, choć ze względu na to, że organista nie miał bezpośredniego kontaktu z publicznością, nie mógł liczyć na sute napiwki. Konsola, przy której siedział muzyk, znajdowała się na platformie nad barem, zatem patrzył on na ludzi z góry. Ogromne lustro na ścianie za nim wisiało pod kątem czterdziestu pięciu stopni, dzięki czemu klienci mogli zobaczyć, jak jego palce poruszają się po klawiszach.

Vannucci, który w 1960 roku wydał płytę ze swoimi ulubionymi utworami granymi na Wurlitzerze, urozmaicał sety balladami i standardami jazzowymi, takimi jak Mood Indigo czy Sophisticated Lady. LaVey, dla kontrastu, proponował kiczowatą mieszankę, zawierającą takie kompozycje, jak Espańa Cańí, Boléro Ravela i Yankee Rose, wesoły numer zespołu tanecznego z 1927 roku. LaVey, jak przyznawał Stout, miał charakterystyczne podejście do muzyki, które opisywał jako „karuzelowo-cyrkowe brzmienie”. Nie myślał o tym jednak zbyt wiele w tamtym czasie. „LaVey był ograniczony – twierdził Stout. – Jego repertuar był ograniczony”.

„Moja siostra dała mi kilka rodzinnych albumów, a jeden z nich dotyczył San Francisco Theater Organ Society – mówił syn Deweya Cagle’a, John Aes-Nihil (skrót od Aesthetic-Nihilism), filmowiec i archiwista subkultur. – Pomyślałem, że może był tam Larry Vannucci, i miałem rację. Potem pomyślałem, że może jest tam Anton. I jest jedna strona o nim: »Golden Gate Organ Club zaprasza na koktajl dla dwojga podczas Lost Weekend, 12 czerwca 1960 roku. Profesor Anton LaVey przy organach. Anton podróżował po całym świecie z największymi cyrkami, uszczęśliwiając ludzi grą na kaliope«”.

Kilka lat młodszy Stout pamięta zabawne oblicze LaVeya, oceniając go jako żartownisia par excellence. Razem specjalizowali się w robieniu scen. Ich celem byli często pracownicy restauracji i klienci.

„Zejdźmy na dół i zabawmy się” – powiedział kiedyś LaVey.

„Muszę tam wejść jako jakaś postać – odparł Stout. – Masz może stare garnitury w naprawdę złym stanie?”

„W piwnicy jest chyba jeden spleśniały”.

„Idealnie”.

Stout, facet drobnej postury, zakładał stary garnitur większego mężczyzny, na głowę zatykał okulary ochronne, które nosił podczas prac naprawczych, a następnie zamazywał szkła mieszanką popiołu papierosowego i plwociny. „Były całe zamglone, wyglądały, jakby od stu lat nikt ich nie czyścił – wspominał. – Potem wcielałem się w postać półgłówka o imieniu Edgar, co przychodziło mi łatwo”. Z LaVeyem, odgrywającym rolę prostego człowieka, wchodzili do restauracji i wywoływali zamieszanie. „Mieliśmy niezły ubaw, wkurzając ludzi i gapiąc się na nich”, mówił Stout.

Mężczyznom podczas ich wypraw często towarzyszyła Virginia Cullen. Była weteranką policji w San Francisco, która w wieku dwudziestu sześciu lat, jako jedna z pierwszych kobiet, zdobyła oficjalne miano „policjantki”. Pod pseudonimem „Siostra Marie Koven” zasiliła pierwszy skład Magicznego Kręgu LaVeya, rodzaju okultystycznego salonu, którego członkowie spotykali się w jego domu.

Cullen, była żołnierka piechoty morskiej, która na początku swojej policyjnej pracy działała pod przykrywką prostytutki narkomanki, kontynuowała swoją barwną karierę. Pewnej sierpniowej nocy w 1963 roku po służbie wypiła kilka drinków, obserwując, jak jej przyjaciel Anton bawi się w Lost Weekend. Następnie wsiadła do samochodu i odjechała. Twierdziła potem, że pojazd jadący za nią zmusił ją do zjechania na krawężnik w pobliżu jej domu. Mężczyzna, który według niej wyglądał groźnie, podszedł do okna od jej strony i zrobił nieprzyzwoitą uwagę, więc Cullen wyciągnęła służbowy rewolwer, strzeliła mu w udo, po czym aresztowała go za napaść. Kiedy w lutym następnego roku stolarz o imieniu Carl Dee został postawiony przed sądem, powiedział, że strzeliła do niego bez powodu. LaVey zeznał, że był świadkiem, jak Dee śledził Cullen, choć trudno sobie wyobrazić, jak mógł to widzieć. Dee został uniewinniony, a reputacja Cullen została nadszarpnięta.

Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej

* Chodzi o film The Lost Weekend (Stracony weekend), do którego tytułu nawiązywała nazwa lokalu (przyp. red.).

Podziękowania

Dostępne w wersji pełnej

Źródła i uwagi

Dostępne w wersji pełnej