Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 328
Rok wydania: 2023
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Bierze ją. Zaczyna rżnąć. Chwyta mocno, żeby nie uciekła. Ona próbuje się wydrzeć, jednak nie pozwala jej na to. Pcha. Nie mocno, ale stanowczo. Jest pewny swoich ruchów. Raz, dwa. Dociska. Ona jazgocze rozdzierana na dwie części, a potem na kolejne. Raz, dwa. Na kawałeczki. Rozpada się, a on dalej ją trzyma. Dalej pcha. Czasem się śmieje i poklepuje. Czasem przyprze brzuchem. Poci się i zostawia na niej mokry ślad. Jeszcze jest na czym zostawić, ale zaraz nie będzie. Raz, dwa. Zaraz się rozpadnie, zniknie. Rżnie się. Jest rżnięta.
– …Młody!
– Co?! – odkrzykuję, bo Młody to ja. Bywam też „Studentem” i „Mądrym”, bo kiedyś studiowałem, ale przestałem i skończyłem tutaj. Dla nielicznych jestem „Pawłem”. Taki jestem tu, gdzie indziej będę kimś innym.
– Następna, mówię. Obudź się, zostały trzy godziny, a zobacz, ile tego jest! – Wskazuje stos płyt pilśniowych na stole. Ściągamy kolejną i kładziemy na taśmie pod piły. On pcha, dociska. Ma być równo. Z tych płyt będą meble. Szafy, komody i regały. Nikt nie chce mieć krzywej szafy w domu.
Raper w przenośnym głośniku próbuje zagłuszyć jazgot pił. Mówi przez syntezator, kim jest, że są z nim prawilni ziomale, że są razem od dziesięciu lat i że będą jebać kurwy, bo się dorobili na niekoniecznie legalnych interesach. Mówi o tym, że wszystkie kobiety to szmaty i trzeba je ruchać, jebać należy. Na stole rozsypali koks, wciągną i do rana będą obracać suki z wielkimi tyłkami. Mój kolega tego słucha i jest wniebowzięty. Mój kolega to „Michał”, „Michu” albo „Gruby”.
– Jebać kurwy, jebać. Wszystkie są takie same, wszystkie to kurwy. – W kąciku ust ma resztkę majonezu po kanapce ze schabowym, którą zrobiła mu żona. Matka dwójki dzieci, które on spłodził w radosnym uniesieniu, a ona wypchnęła z siebie z ogromnym bólem i przerażeniem na twarzy. Żona, która służy w domu jako robot wielofunkcyjny: sprząta, gotuje, pierze, opiekuje się dziećmi i jest specjalistką od chorób. W chwilach wolnych od zajmowania się domem pracuje jako kasjerka w osiedlowym sklepie. On, pracownik stolarni, patrzy na mnie teraz i uśmiecha się obrzydliwie, powtarzając za raperem: – Pamiętaj, synku, wszystkie takie same, wszystkie to kurwy.
I tak mija mi wieczór. Przeradza się w godzinę dwudziestą trzecią, a ja daję się gwałcić utworami, które brzmią, jakby ktoś rozsypał na podłodze kolorowe klocki z wypisanymi słowami: „kurwa”, „wódka”, „gang”, „narkotyki” i kazał dzieciom ułożyć je w różnych konfiguracjach.
W każdym numerze występuje kokaina wymiennie z emkami, pigułami lub – u raperów mniej wyrobionych językowo – zwyczajnie twardymi narkotykami. Zwykle braci się nie traci, chyba że są zwykłymi kurwami albo sześćdziesionami, wtedy jebać ich. Będąc przy jebaniu: kobiety są podmiotem władzy, są dupami, cyckami, i tylko czekają, by ciągnąć, dawać i brać za to pieniądze. Im więcej kobiet, tym większy blichtr.
Ta muzyka wchodzi w moje ciało przez pory w skórze, jest pod paznokciami, świerzbi i przyprawia o ból głowy; mam dość, a jest dopiero dziesiąta. Wiem, że jest dziesiąta, bo Michu zarządza przerwę. Siadamy, gdzie popadnie. Ja na taśmie. Dojadam resztę zimnego obiadu z poprzedniego dnia i wypijam czwarty dzbanek kawy. On wyciąga plastikowy pojemnik z sałatką jarzynową w folii aluminiowej i worku śniadaniowym. Żona wie, że on tym plecakiem rzuca, kopie go, przez co sałatka mogłaby się rozlać po całym jego wnętrzu, więc zabezpiecza mu żywność, jak potrafi najlepiej. On odwija kolejne warstwy ochronne i ciska je na ziemię. Najpierw w strzępy idzie worek. Wcale nie był tak mocno zawiązany, żeby nie można było go odwiązać i użyć raz jeszcze, ale ja się nie odzywam, patrzę, jak zgniata folię aluminiową i rzuca ją za siebie, mamrocząc pod nosem.
– I po co to? Po co to wszystko? Na co tyle folii? – mówi, choć już nie pamięta, że zgniótł to sreberko, że rozerwał tę folię. On zapomina, jego ekologia nie dotyczy.
Dostaje się do środka pojemnika i choć wiedział, że wewnątrz jest sałatka jarzynowa, to zaczyna kląć i prychać. Narzeka, że znów to samo, ta sałatka, a on jej nie lubi. Nie cierpi, kurwa. Jest w niej za dużo marchwi, on od dziecka marchwi nie je i ona o tym wie, bo się znają od zawsze, ale ma to w nosie i wszędzie wkrawa marchew, do zup to jej wpierdala tyle, że żurek robi się słodki. Nie dość, że zupy same w sobie są chujowe, to jeszcze zawsze musi być w nich marchew!
Ucisza się, gdy bierze do ust porcję warzyw zatopionych w majonezie. Nie przeżuwa, od razu połyka. Spieszy się z tym połknięciem, bo w głośnikach raper o pseudonimie złożonym ze spółgłosek przedstawia swoich prawilnych ziomeczków, z którymi na jachcie liczą sztos pęgi, i jest sztos, bo kurwy dla Jagiełły wydają jęki.
Michu próbuje nadążyć za raperem, ale wchodzi w tekst o półtorej sekundy za późno. Myli słowa, choć tego nie słyszy, nie musi, wierzy we własną zajebistość. Sięga ręką za szafę z ostrzami do pił tarczowych i wyciąga czteropak.
Pracowałem tu dwa tygodnie, kiedy on wrócił z urlopu. Przyszedł do pracy zły na cały świat. Cztery dni był z rodziną nad morzem. Żona nie zabrała z domu kremu z filtrem do opalania. Wiadomo, na miejscu nie kupił, bo za drogo liczą, więc się spalił. W drodze powrotnej były korki jak skurwysyn i zanim wyjechali z Mielna, minęły dwie godziny i cztery groźby rozwodu.
Mieliśmy nocną zmianę, podobnie jak dziś. Spytał mnie, czy jestem git, czy będę robił problemy, jeśli – dajmy na to – otworzy sobie piwo. Machnąłem ręką, więcej nie spytał.
Zwykle wypija dwa piwa, ale kilka razy zdarzyło mu się wypić cztery. Raz przyszedł do pracy i miał już wypite cztery, w ciągu zmiany tylko się doprawił. Pięć płyt krzywo przycięliśmy. Przytnij źle pięć płyt, a cztery szafy, każda po sto dziewięćdziesiąt dziewięć złotych, nie znajdą klienta. Na następnej zmianie powiedział mi, że tamtego wieczoru zjebaliśmy i musimy się lepiej pilnować. Znów tylko machnąłem ręką.
Teraz otwiera puszkę. Na dwa hausty opróżnia połowę ciepłego piwa. Beka głośno, wbijając pięść w mostek, i dumny z osiągnięcia wraca do jedzenia sałatki.
– Co się tak krzywisz? – pyta, a ja nie wiem, co odpowiedzieć; zaskoczył mnie. Nie wiedziałem, że się krzywię. Fakt, podbrzusze boli mnie od rana, ale myślałem, że mam ten ból tylko w sobie, nie gdzieś na zewnątrz.
– Coś mnie kłuje w brzuchu.
– Bo żresz te papryki, pomidory i inne gówna, a po tym tylko się srać chce. Idź do kibla, bo mi tu kloca usadzisz. Jeszcze czterdzieści minut i spadamy.
Chowam do plecaka pudełko po jedzeniu i idę do łazienki. Szeroko stawiam nogi, uważnie, mam otarcia. Przechodzę przez główną halę. Pod ścianami leżą płyty wiórowe, paździerzowe, garść drewnianych, dużo sklejki, wyroby drewnopodobne. To są pieniądze. Pod ścianami leżą pieniądze.
By dotrzeć do toalety, muszę przejść przez całą halę, na końcu przeciskam się między blatami przygotowanymi do ścięcia. Pomieszczenie z pisuarem ma półtora na półtora metra. Na podłodze leżą wióry, papierki po batonach, nie większe od mojego paznokcia kulki taśmy aluminiowej. Nie widzę ich, ale wiem, że tam są. Jest tu też umywalka do połowy wypełniona zzieleniałą wodą i fragment zaśniedziałego, połamanego lustra. Wchodząc tutaj, wbijam się w gęsty odór szczyn. Nie ma muszli klozetowej, bo nie ma tu kobiet. Nie sikam. Nie robię nic, tylko odpoczywam. Przyszedłem odetchnąć od Micha, od tego, co reprezentuje, człowieka sprzed sieci. Ukształtowanego na opowieściach o męskości mizogina, radykalnego konsumpcjonisty, wyznawcy Boga Ojca. Człowieka, którym ja nie jestem.
Robię lekki przysiad. Syczę. Kłuje mnie podbrzusze, po prawej stronie. Nie jest to silny ból. Zniosę go. Tylko nie mogę wykonywać gwałtownych ruchów. Przed przyjściem do pracy większość dnia spędziłem przed komputerem i nie bolało. Ból pojawił się rano, kiedy brałem prysznic, i wrócił teraz. To pewnie nic groźnego, muszę tylko odpocząć.
Trzy głębokie wdechy i kilka złych myśli później wracam do Micha, zmęczenie przygniata mnie do podłogi; ta kawa nic nie dała. Marzę o tym, by wrócić do domu i położyć się w łóżku.
W ciemnej hali widać snop światła z roztańczonym cieniem Micha. Mój kolega z pracy dla zachowania kondycji od czasu do czasu boksuje się z powietrzem. Trzy ciosy prawą pięścią, jeden cios lewą. Twierdzi, że jest w tym dobry. Twierdzi, że kiedyś boksował w juniorach. Teraz chce, żeby jego syn też walczył. Twierdzi, że każdy facet powinien umieć się bić. Ja nigdy się nie biłem. Kiedyś mu o tym wspomniałem, spojrzał na mnie, jakby się zastanawiał, czy robię sobie z niego żarty. Nie umiem się bić. Ominął mnie kult Rockiego i Pierwszej krwi. Choć bliżej mi do Taksówkarza, do jego braku zgody na zastany obraz świata, to jednak nie wiem, czy potrafiłbym być tak stanowczy jak główny bohater tego filmu, Travis Bickle – musiałem wygooglować to nazwisko.
Lata dziewięćdziesiąte pamiętam jak przez mgłę. Jedyną traumą mojego pokolenia jest jedenasty września z perspektywy dziecka, które tego wieczoru nie obejrzało wieczorynki. Żyję w czasach pokoju, więc po co mam się bić?
– No, żeby umieć. Zawsze może pojawić się jakiś wszarz – odpowiada Michu, wyprowadzając uderzenia. Dwa razy lewą, raz prawą. Nie bije mocno. Nie pracuje nogami. Nie prostuje łokcia, ale i tak jest z siebie zadowolony.
Nie potrzebuję rywali. Wolę obyć się bez sporów, ale już mu tego nie mówię. On też nie pyta. Podgłaśnia muzykę. Głośnik lekko charczy, a raper mówi o wkładaniu banknotów w pizdy. Zostało nam dwadzieścia pięć minut uników, ustępstw i grzecznościowego niezwracania na siebie uwagi. Dwadzieścia pięć minut, podczas których zastanawiam się, jak ten człowiek – powtarzający zapamiętale, do znudzenia, noc w noc, jak mantrę słowa obrażające kobiety, ubliżające drugiemu człowiekowi, budujące silną polaryzację między prawilnymi mężczyznami, którym czasem zdarza się stracić kontrolę, wypić i uderzyć, a tymi innymi, nie-tożsamymi – może wrócić po pracy do domu i spojrzeć żonie w oczy? Czy potrafi czule do niej mówić? Czy zwraca się do niej uprzejmie? Czy umie wziąć córkę na ręce? Brzydzę się nim i jego zwyczajami. Chowam w sobie dużo współczucia dla jego rodziny.
– Kolejna, raz-raz, nie będę tu kwitł po godzinach! – Jest głośniejszy, ma czerwone wypieki na policzkach. Musiał wypić drugie piwo, kiedy byłem w łazience.
Kończymy pracę na siedem minut i trzydzieści sekund przed czasem.
– Kurwa, późno – stwierdza, patrząc w telefon. Na tapecie ma sztuczną, nagą kobietę. Efekt odpowiedniego makijażu, oświetlenia i retuszu. Takich jak ona w realnym świecie nie znajdzie, ale też nie zamierza szukać. Wystarczy mu wiara w możliwość jej istnienia i przytyki robione żonie, że nawet nie próbuje być taka jak ona. – Kończymy. Wszystko pocięte. Liczyłeś, czy się zgadza?
– Musi się zgadzać – odpowiadam, chociaż nie wiem, czy to mówię ja, czy słowa tylko odklejają się od moich ust. – Pocięliśmy tyle, ile było.
– Chuj, jutro będą się martwili. Idziemy.
Cała podłoga jest labiryntem ułożonym ze stosów desek różnej długości. Z tych stosów zaczną powstawać kształty, a z kształtów meble. Z mebli będą pieniądze.
Gasimy światło, zamykamy drzwi na klucz. Żegnamy się. Zwykłe „cześć”. Nie podajemy sobie ręki. Nigdy nie podajemy sobie ręki. On chyba uważa, że jestem gejem, bo noszę kolorowe T-shirty. Michu uznaje tylko czerń i w wyjątkowych sytuacjach, jak chrzest czy komunia dziecka, biel. Idę na autobus z nadzieją, że złapię dzienny kurs. On wsiada do samochodu. Niemieckie auto, czyste, umyte i wypielęgnowane. Po przekręceniu kluczyka w stacyjce wydaje mi się, że coś brzęczy w silniku. Rytmicznie, co kilka sekund, jakby coś się tam klinowało. On tego nie słyszy, radio gra zbyt głośno. Odjeżdża, chociaż pił. Kiedyś z nim o tym rozmawiałem, powiedział, że piwo to nie alkohol, a jeśli w jego krwioobiegu znalazły się jakieś promile, to spalił je, dźwigając płyty.
Wraca do domu, do żony, która nie wygląda tak jak kobieta na tapecie telefonu. Do syna, który ma problemy z nauką, ale dobrze gra w piłkę, i do córki, która choć przynosi wysokie stopnie, to zaczyna mieć duże problemy z samooceną. Wraca, by usiąść w ulubionym miejscu na kanapie, włączyć telewizor i odciągnąć zawleczkę z następnej puszki, a potem patrzeć w ekran bez zrozumienia spraw, które go nie dotyczą, i słuchać o realnych problemach, które próbuje przekazać mu żona. Będzie słuchał i denerwował się, że musi tu być, że ona znów coś od niego chce, że do niego mówi. O czym? O tym, że w sklepie chcą kogoś zwolnić, jeszcze nie wie kogo, ale będą musieli kogoś zwolnić. Sprzedaż spada. Zwłaszcza teraz. Na dodatek obok powstaje duży market, ludzie będą chodzili do tego marketu, bo większy wybór i taniej, na pewno w markecie będzie taniej. Spojrzy na nią poirytowany i nic nie powie. Nie musi. Jej będzie przykro. Ten wzrok to wyrzut i zarzut jednocześnie. Wyrzut lat spędzonych razem, wyrzut słów boleśnie wypalonych w mózgu i zarzut tego, że ona przestała być kobietą, którą była piętnaście lat temu. Poczuje się z tym źle, słaba, bo chciałaby wrócić do tego, co było przed piętnastoma laty, przed pracą w sklepie, niekończącymi się domowymi zajęciami i opieką nad dziećmi i mężem, które ją zmieniły. Poczuje, że to, kim się stała, to jej wina, przecież koleżanki znajdują czas na chodzenie z kijkami, fitness, basen czy siłownię. Ona źle zarządza czasem, mogłaby więcej się starać – myśli, choć nie wie, czy to jeszcze jej własne myśli, czy słowa Micha przeszczepione do jej głowy, dlatego nic już nie powie.
Ze zwieszoną głową powłóczy do sypialni. Po drodze zajrzy do dzieci. Nie stać ich na większe mieszkanie, więc dzieci śpią razem, w jednym pokoju. Córka po lewej stronie, syn po prawej. Ściany w pokoju są w kolorze jasnej oliwki. To znaczy były w takim kolorze, kiedy je malowali, teraz przydałoby się je odświeżyć, ale mąż nie ma czasu. Pracuje.
Część pokoju córki jest czysta, nieskazitelna jak jej wykrochmalona biała pościel. Na ścianach nic nie wisi, bo obklejanie ścian kojarzy się dziewczynce z brudem. Na biurku stoi lampka z pochylonym kloszem, jakby przepraszała, że musi tam stać. Dwie kartki samoprzylepne mają przypomnieć córce o sprawdzianie z geografii oraz o odebraniu brojlera z masarni.
Syn ma plakat Lewandowskiego nad łóżkiem. Dzieci długo się spierały o to, czy powinien wisieć na ścianie. Spór ukrócił ojciec, stwierdzając, że syn ma prawo demonstrować swoje wartości i zainteresowania, zwłaszcza jeśli chłopiec rozwija owe pasje, gra i tatko może być z niego dumny, a ona, córka, może zostać ze swoimi sterylnymi ścianami w lewej części pokoju, może się uczyć, bo poza tym chyba nic nie robi. Jak będzie chciała, to sobie powiesi Einsteina, prawda, tato?
Pod łóżkiem chłopca leży piłka i zabłocone korki. Matka prosiła, żeby po każdym treningu wynosił je na balkon, ale on tego nie robi. Dość, że zaczął wyciągać buty z klubowej torby zaraz po przyjściu do domu. W przeszłości zdarzało się, że przypominał sobie o korkach dopiero w szatni klubu sportowego i po rozwarciu zamka torby odór spoconych stóp zastygał w powietrzu niczym poranna mgła, przez co koledzy zaczęli nazywać chłopca „Śmierdzielem” i dzieciak prawie zrezygnował z treningów. Problem ze śmierdzącymi stopami ma po niej, po matce. Mąż często jej to wypomina, a ona nie może z tym nic zrobić.
Zanim położy się w łóżku, wyniesie korki na balkon. Żeby to zrobić, będzie musiała przejść przed ekranem telewizora, co Michał skwituje pogardliwym cmoknięciem. W łóżku zwinie się w kłębek. Będzie czekała, aż on do niej przyjdzie. Będzie miała nadzieję, że ją przytuli, powie coś. Ale on będzie milczał, odwróci się plecami i zaśnie, a ją do snu utuli kwaśny odór wypitego przez męża alkoholu. Jest taki sam jak jego ojciec – twierdzi teściowa – a jego ojciec był dobrym człowiekiem. Zmarł trzy lata temu. Serce nie wytrzymało.
Nie wiem, czy Michu tak spędza czas po pracy, bo nigdy o tym nie rozmawialiśmy, ale tak go sobie wyobrażam. Bastion patriarchatu. Miejsce, gdzie żyje strach przed tym, co niemęskie.
Dojeżdżam w pobliże kamienicy, w której wynajmuję pokój. Wysiadam z busa, nogi się pode mną uginają, oczy pieką ze zmęczenia, w głowie szumi, a podbrzusze kłuje, ale jestem coraz bliżej łóżka. Przechodzę przez rynek, gdzie pod drewnianymi barakami próbuje spać kilku bezdomnych. Idę szybko, nie zwracam uwagi na ból i otarcia. Wchodzę do obskurnej klatki. Tynk odchodzi ze ścian. Drewniane stopnie skrzypią pod moimi stopami. Na pierwszym piętrze znajduje się świeżo wymalowana swastyka. Na następnej kondygnacji widnieje sierp. Imitator symboli upadłych imperiów nie zdążył namalować młota. Ktoś go pognał albo sam uznał, że aktualne wyobrażenie o minionych potęgach jest wyblakłe, już nie szokuje, więc szkoda na nie czasu.
Nie wiem. Nie mam co narzekać, płacę za miejsce w mieszkaniu, nie za klatkę schodową.
Wyciągam klucze. Są cztery, gubię się, który jest właściwy. To przez zmęczenie. Kawa pobudza umysł, za którym ciało nie nadąża. Potrzebuję na chwilę zamknąć oczy. Boję się, że kiedy to zrobię, to już ich nie otworzę. Kwas pod powiekami weżre się w moje gałki. Rozwarcie ślepi spowoduje wylanie trucizny na twarz, tak czuję. Moja głowa jest ołowianą bryłą osiadłą na karku i to też czuję. Gwałtowny ruch i głowa potoczy się z karku na schody, zrobi dużo hałasu. Między bryłą z ołowiu a karkiem jest jeszcze piach, dużo tego piachu. Wysypać go ze mnie, a zostanie tylko pusty, skórzany wór, tak mi się wydaje.
Odganiam myśli o własnej żałości i trafiam na właściwy klucz. Mieszkanie jest duże, po jakiejś staruszce, tanio odnowione. Podłoga w przedpokoju została pomalowana na białe i czarne kwadraty, kuchnia ma działający piekarnik i nową, nieśmierdzącą lodówkę, a łazienkę obklejono naklejkami imitującymi gres. Spersonalizowane pod troje studentów, którzy chcą żyć z wrażeniem mieszkania o wyższym standardzie, czymkolwiek to jest.
Mój pokój znajduje się na końcu wąskiego korytarza. Mijam rząd butów. Głównie moich i współlokatora. Lokatorka ma w pokoju dużą komodę na buty. Zzuwam trampki, czuję, jak moja głowa przesuwa się na skraj karku. Jeden nieostrożny ruch i zleci, wbije się w podłogę, przebije do sąsiadów. Czerwonym okiem zobaczę boazerię na ich ścianach.
Wchodzę do pokoju, tu linoleum imituje panele, tylko współlokatorka ma prawdziwe panele podłogowe. Pomieszczenie wydaje się przestrzenne, bo nie mam w nim wielu rzeczy, a przestrzeń jest ważna, pozwala zachować wrażenie porządku. Lubię porządek. Ale do mojej świadomości dociera tylko powidok. Na biurku obok laptopa stoją dwie szklanki pokryte tłustymi odciskami palców i talerz po obiedzie. Krawędź biurka oblepiają białe zacieki, dużo ich jest. Gęsto nimi jest. Dowód wstydu, miałem je zmyć, ale jakoś zapomniałem. Pod biurkiem leżą majtki i skarpetki. Moje egzuwium. Mam regał, na regale książki, raczej popularni autorzy, jakieś komiksy. Przed kanapą, na skraju stolika leży kolejna książka. Otwarta, jakbym dopiero co od niej odszedł, ale ostatni raz czytałem całe eony temu. Rozbieram się, ubrania zostawiam obok plecaka. Zasnę na kanapie, nawet nie będę jej rozkładał.
Chcę to zrobić, powtarzam sobie, jestem pewien, że to zrobię.
Moją mantrę przerywa pukanie do drzwi. Kamil, współlokator, on zawsze puka. Waham się, bo nie wiem, czy chcę go teraz oglądać. Miałem przecież iść spać. Teraz spać, już, a on to zakłóca, burzy mój plan, rozstraja mnie.
– Mogę? – szepcze.
Pozwalam.
Wchodzi. Ma na sobie wyblakłą koszulkę i dresy, co oznacza, że dziś nigdzie nie wychodził. Ja jestem w samej bieliźnie, przez chwilę patrzy na mnie z dezaprobatą, jakby chciał powiedzieć, że mam się czymś okryć, ale przypomina sobie, że jesteśmy u mnie, i tym razem przemilcza moją nagość. On nie lubi nagości tej własnej, jak i cudzej.
– Widziałeś? – Jest wzburzony, a ja nie wiem, czy widziałem, bo nie wiem, co mogłem widzieć, ale wiem, co zaraz nastąpi, dlatego, żeby przyspieszyć ciąg wydarzeń, od razu mówię, że nie widziałem, dopiero wszedłem do domu. – Idź do kuchni. W głowie się nie mieści. Taki syf zrobiła. Niby kolacja dla niej i jakiegoś nowego. Słuchaj, znów ma innego, po głosie poznałem, że to nowy. Tamten brzmiał inaczej i przestał przychodzić trzy dni temu. Następnego znalazła. Kolację zrobiła. Loda mogła mu zrobić zamiast kolacji, też byłby zadowolony. Zresztą, to pewnie teraz robi. Ale idź do kuchni. Zobacz, jak tam wygląda. Brudna patelnia na kuchence. W zlewie garnek i talerze, nawet wodą nie zalała. Zaschnie do rana i tak będzie stało przez kolejne dni. Umyje dopiero, gdy następnego przyprowadzi. Chuj mnie strzela. Kolację robiła, a byli głośno, jakby nie tylko kolację robili. Cały czas jakieś śmiechy, piski. On nie mówi, krzyczy tak głośno, że pomyśleć się nie da. Dłużej tego nie zniosę. Weź z nią porozmawiaj.
Mówię, że pogadam, ale nie teraz. Mówię, że miałem trudny dzień, chociaż myślę o tym, że był taki sam jak każdy inny. Mówię mu, że jestem zmęczony, bo ostatniej nocy nie mogłem spać, co też prawdą nie jest, bo nie spałem z własnego wyboru.
– Też chciałem coś zjeść, ale już do tej kuchni nie wejdę. Dziwnie tam pachnie. – Skarga uchodzi z niego na resztkach złych emocji. Wyrzucił z siebie już wszystko, więc przybiera spokojniejszy ton. – Pizzę zamówiłem, chcesz przyjść? Coś pooglądamy.
Odmawiam. Jestem rozstrojony, a przecież tylko chciałem spać. Piach w karku trzeszczy, oczy łzawią ze zmęczenia. Myślę o tym, co mówię, ale nie wiem, czy z ust wypadają te dźwięki, które chcę wypuścić. Boli mnie podbrzusze, krocze też o sobie przypomina. Otarcia się żarzą.
Biorę prysznic, miałem nie brać, ale nie zasnąłbym ze świadomością, że pokrywa mnie brud. Lepił się do mnie cały dzień.
Trę mocno. Chcę go wymazać, bo to kolejny dzień, którego dla mnie nie było. Kolejne rozmowy, których nie przeprowadziłem. Kawy, których nie wypiłem. Chwile, których nie przeżyłem. Trę mocno, bo czuję się zbrukany, stłamszony. Czuję, jak trzęsie mi się broda. Czemu, przecież to był zwykły dzień? Dlaczego go żałuję? Biorę wdech, żeby się opanować. Zapominam o Michu. Przecież nie ma nic złego w tym, że myśli i czuje inaczej niż ja. Wydech. Znów mam pośredniczyć między współlokatorami, ale do tego przywykłem. Zrobię to. Wdech. Nie jest źle. Po prostu muszę zapomnieć o tym dniu. On był żaden, w tym problem. Nie było go.
Jedyne miejsce, z którym obchodzę się delikatnie, to mój penis. Namydlam go i ostrożnie ściągam odłażący naskórek. Wydech.
Kolejny dzień tkwiłem w świecie wirtualnym. Wdech.
Wychodzę z wanny, na jej dnie osiadło ostatnie kilkanaście godzin. Ścieżka drewnianego pyłu kieruje się do odpływu. Spłukuję ją. Dzień wymazany. Jeśli się postaram, następny będzie inny. Zaciskam pięści. Zamykam i powoli otwieram oczy. Jest dobrze, jest lepiej. Nie czuję już takiego zmęczenia. Świeżo umyte ciało delikatnie paruje. Napletek nawilżam kremem. Jest spuchnięty i piecze. Oglądam swoje podbrzusze, porównuję stronę lewą z prawą. Nie widzę różnicy, a jednak po tej prawej coś mnie kłuje. Ubieram bokserki, które miałem dziś na sobie. Zdejmę je, gdy położę się na kanapie.
W łóżku szybko odpływam. Jest mi ciepło, miło i przytulnie. Pościel pachnie, bo ją niedawno prałem, dbam o to, by spać w czystej pościeli. Powieki, jakby odzwyczajone od zamykania, opadają powoli. Jestem na granicy snu. Cieszę się. Chyba się uśmiecham. Zasnę, wiem już, że zasnę…
…ale w tym momencie… Momencie, kiedy uświadamiam sobie, że zaczynam śnić, nachodzi mnie myśl, by sprawdzić w internecie, z czym może się wiązać ból w podbrzuszu. Próbuję odgonić tę myśl, ale nie potrafię, przykleiła się do mojej świadomości. Nie zostawi mnie, dopóki jej nie spełnię, a ja przecież chcę ją spełnić, bo chcę pozbyć się tego bólu. Biorę telefon do ręki. Atakuje mnie blask wyświetlacza. W wyszukiwarkę wpisuję frazę „ból w podbrzuszu” i czytam kolejne odpowiedzi: bóle związane z cyklem miesiączkowym, ból związany z problemami ginekologicznymi, ból związany z chorobami przewodu pokarmowego… Nic z tego mi nie pasuje. Ból związany z chorobami układu moczowego. Myślę o tym, czemu nie? Często śpię nago, przy otwartym oknie. Mogłem przeziębić sobie pęcherz. Wystawiam diagnozę, z której jestem zadowolony. Odkładam telefon.
Żyję w czasach teleporad. Rozwiązania na tyle nowoczesnego, że kiedy o tym piszę, mój kilkuletni Office podkreśla słowo „teleporada”. Jestem o krok przed czymś nowym, przed całkowitą symbiozą świata opartego na prawach fizyki i wirtualnego. Oba światy są tak samo realne, bo w jednym i drugim istnieję tak samo. Opuszkami palców czuję nadchodzącą nowoczesność, w której urządzenia będą definiowały nasze choroby. Wystarczy jakiś mikroczip w organizmie, który przeskanuje ciało i prześle przez aplikację informację do urządzenia, z którego odczytam wynik badania. Być może to urządzenie będzie podłączone bezpośrednio do mózgu i od razu, w tej samej sekundzie, w której mikroczip zdiagnozuje przypadłość, poznam trawiącą mnie patologię. A może nie. Może tylko usprawiedliwiam swoje błędy.
Telefon leży na stoliku, obok otwartej książki. Mógłbym teraz spokojnie zasnąć, ale nie robię tego. Robię coś zupełnie odwrotnego i kiedy tylko zaczynam, złoszczę się na samego siebie. Miałem spać. Jednak Dorian z Obrazu podpowiada mi, że powinienem się nagrodzić za postawienie diagnozy.
Telefon trzymam w garści. Zapominam o śnie, zapominam o zmęczeniu, bólu, o tym, że nie cierpię swojej pracy, że zaprzepaściłem studia i okłamuję rodziców, mówiąc im, że nadal studiuję, choć swoją edukację zakończyłem pięć lat temu. Zapominam o tym, że ostatnie święta wytrzymałem w domu rodzinnym tylko przez kilka godzin. Zapominam o moich współlokatorach. Świat przestaje dla mnie istnieć. Nie ma świata. Jest nagroda.
Ekran rozbłyska mi w twarz, otwieram kartę incognito. Tryb stworzony dla takich jak ja. Przeglądarka w telefonie ładuje się zbyt wolno. Doskakuję do laptopa. Otwieram go, monitor już się świeci. Wita mnie pięknymi krajobrazami ekranu logowania. Włączam okno prywatne.
Spieszę się, bo Dorian z Obrazu się spieszy. Nie chce dopuścić do głosu tego, który jest zmęczony i chciałby się wyspać, wziąć swoje życie w garść, pozbierać rozsypane elementy i jeszcze raz spróbować je ułożyć. Tego, którego boli podbrzusze, a napletek piecze od ciągłego pocierania, tego, który chciałby pójść na prawdziwą randkę. Znaleźć dziewczynę, dokończyć studia i założyć rodzinę. Spieszę się, bo on nie zniknął na długo. Jest gdzieś tutaj, Dorian, ale nie ten z obrazu, ten drugi, czai się w mojej głowie i czeka. Obiecuję mu, że położę się spać, jeśli na mailu nie będzie żadnej wiadomości.
Oboje wiemy, że kłamię.
Wpisuję login uroboros20. Uroboros to staroegipski symbol węża stale pożerającego swój ogon i odradzającego się na nowo, symbol nienasycenia. Kiedy zakładałem tego maila, dużo czytałem na temat starożytnych cywilizacji, zapoznałem się z eposem o Gilgameszu, kolejnymi wersjami potopów i kosmologią.
Atum stworzył świat ze swego ejakulatu.
Brak wiadomości, czuję zawód, jakby odtrącił mnie ktoś bardzo bliski, a nie osoba, z którą wymieniłem najwyżej kilka wiadomości.
Bez względu na to, ile lat spędzi się w sieci, brak informacji zwrotnej zawsze boli tak samo. Znajomości trwają nie dłużej niż do pierwszego wyjścia z sieci. Stąd trudno mi odejść od komputera. Jestem zmęczony i bywam głodny, ale gotów jestem do tych drobnych poświęceń, by poczuć przeżycia kogoś przez kilka minut dłużej. Głód to nic, tak samo jak brak snu.
W kamienicy mamy problem z instalacją i starymi przewodami. Kiedy po raz kolejny dochodzi do spięcia i bezpieczniki się wybijają, ubieram przewieszone przez krzesło spodnie dresowe i ze wzwodem w bokserkach wybiegam na klatkę schodową, do skrzynki z prądem. W takich chwilach moi współlokatorzy i sąsiedzi nie istnieją. Liczy się doświadczanie w sieci.
Teraz moje dresy są w pralce, chciałem dzisiaj wcześniej się położyć, więc przed wyjściem do pracy wstawiłem pranie.
Dorian chciał. Myślał, że brak dresów odciągnie mnie od szukania okazji do wejścia w świat wirtualny. Mylił się, więc próbuje wzbudzić we mnie wyrzuty sumienia, mówi, że mógłbym wywiesić pranie, a nie gapić się w ekran i żałować, że moja skrzynka odbiorcza jest pusta. Chce mnie zatrzymać w świecie fizycznym, ale ja nie umiem go wysłuchać. Odpowiadam, że nie będę wyciągał prania o tej porze, bo obudzę współlokatorów. Zrobię to rano. Wstanę wcześniej i przed wyjściem do pracy wywieszę pranie.
Kłamię, wiem, że kolejną noc spędzę przed komputerem, zasnę dopiero wtedy, kiedy świat fizyczny i wirtualny zaczną zlewać się w jedno, kiedy będzie mi najlepiej, osiągnę nirwanę. Po przebudzeniu będę szukał tego wrażenia, uczucia, tego ulotnego stanu. On się tego kłamstwa domyśla, a mimo to milknie. Jest słaby, bo ja jestem słaby.
Nad nami góruje uśmiech Doriana z Obrazu.
Otwieram jeszcze jedną stronę w przeglądarce. Wchodzę na forum erotyczne, gdzie anonimowi ludzie spotykają się w pokojach na pogawędki. Tłumaczę Dorianowi, że tylko sprawdzam, czy znajdę tutaj jakąś wiadomość, może nie dokończyłem rozmowy przy poprzedniej wizycie. Wysilam się niepotrzebnie, on już nie odpowiada. Milczy, stracił siły. I dobrze. Cały oddaję się pożądaniu, Dorianowi z Obrazu. Uroborosowi.
Loguję się jako uroboros20. Wybieram serwer spośród ośmiu dostępnych, przechodzę do okna, w którym po lewej stronie mam listę dostępnych osób. Mężczyźni są oznaczeni błękitnymi awatarami, kobiety różowymi, ale to tylko płeć awatara. Więcej dzieje się w opisie każdego profilu. Większość z nas znalazła już albo poszukuje swojej tożsamości płciowej. Są osoby męskie, żeńskie, bigender albo nieodnoszące się do żadnej z powyższych. Część personalizuje awatary, wklejając w miniaturkę swoje zdjęcia, roznegliżowane postacie rysunkowe, bohaterów z mang czy gwiazdy filmów porno. Zdarzają się też zdjęcia ludzi nieistniejących, wizerunki osób stworzonych przez algorytm, który skleił ze sobą fotografie kilku różnych fizjonomii. Możemy stać się, kim chcemy. Węgier gra rolę Anglika, mężczyźni mogą być kobietami, a ciche kobiety w jednej chwili przeobrażają się w dominy. Wyzwalamy swoją osobowość. Uwalniamy umysły z okowów ciała. Chcesz mieć osiem macek? Proszę bardzo. Zamiast dziur po trądziku wolisz ogromnego penisa? Nie ma sprawy. Bądź łagodny, bądź szorstki, bo to świat wirtualny, nieograniczony, możesz go personalizować. Jeśli możesz sobie pozwolić, by jego fragmenty kapały w twoje życie fizyczne, by je zmieniły, wsiąkniesz w ten świat. Pozwól zniknąć różnicom stawianym przez świat fizyczny, płeć, umiejętności czy kolor skóry. Bądź wolny.
Selekcjonuję listę dostępnych forumowiczów. Zazwyczaj rozmawiam z kobietami, wiek nie ma znaczenia. Błękitne awatary omijam, mężczyźni mnie nie pociągają, przekonałem się o tym. Z kilku błękitnych awatarów spoglądają na mnie oczy sterczących cyklopów – nowicjusze, nie pojmują, że ciała nie mają znaczenia.
W tej chwili spośród trzydziestu dziewięciu dostępnych osób piętnaście to kobiety. Cztery nie mają żadnego awatara, być może są tu po raz pierwszy albo należą do tych kont, które wysyłają linki do stron z wirusami. Omijam je. Sześć kont w awatarze ma rysunkową postać – te mnie nie interesują, bo nie wiem, co przedstawiają. Zostało pięć osób. Potencjalnych kobiet do potencjalnej rozmowy. Przeglądam ich zdjęcia. Właśnie jedna stała się nieaktywna, być może była to ta, z którą dobrze by mi się rozmawiało; żałuję swojej opieszałości. Mogłem od razu do niej napisać.
Pozostały cztery awatary. Wydaje mi się, że na jednym z nich rozpoznaję pracę algorytmu. Osoba na zdjęciu ma idealnie gładką skórę. Jest nienaturalnie rozjaśniona. Oczywiście, mogła to poprawić w programie do obróbki zdjęć, ale tło również jest dziwnie czyste. Chodnik i drzewa. Nie ufam takim zdjęciom. Najczęściej są to konta prowadzone przez boty starające się zająć mój czas, odebrać mi radość z przeżywania. Odrzucam je.
Zostały trzy osoby. Piszę do nich o tym, co mnie podnieca, i pytam, czy są zainteresowane rozmową. W międzyczasie próbuję się pobudzić. Dotykam swojego krocza, ostrożnie, na początku niechętnie. Mój penis płonie, na napletku mam zgrubienia od gojących się podrażnień. Samo prącie jest masą zwiotczałego mięśnia, obkurczonego, z za dużą ilością luźnej skóry. Mój penis lepi się do jąder rozpłaszczonych na krześle, wsiąkających w siedzenie. Obraz zużywającego się materiału. Ze strachem szarpię się za skórę, boję się, że tym razem nie uda mi się go pobudzić, że nie będzie w stanie zesztywnieć. Po kilkunastu chwilach gorączkowego szarpania – nie wiem, czy pod wpływem rozmów na forum, czy wykonywanych ruchów – zmienia się. Pobudzam się.
Nagle dociera do mnie odgłos kroków na korytarzu. Nie lubię tej chwili, kiedy świat fizyczny nachodzi na wirtualny. Serce przyśpiesza. Krew buzuje w skroniach. Myślałem, że już wszyscy śpią. Nie chcę, by przyłapano mnie na masturbacji. Słyszę śmiech. Jej śmiech. Dźwięk łyżeczek wrzucanych do zlewu. Uspokajam się. Nie wejdzie tutaj, jeśli ma kogoś, ale wolę zachować ostrożność, więc podłączam telefon do głośników i puszczam muzykę. Nie głośno, tylko tyle, by wypełniła pokój, ale nie przesiąkła za drzwi. Coś niezajmującego, jakiś Bob Dylan czy David Bowie. Czekam, aż moja lokatorka wyniesie się z mojej świadomości, i zapalam lampkę przy biurku. Nie chcę niszczyć sobie wzroku siedzeniem w ciemnościach.
Rozmowy na forach erotycznych trwają, rozwijają się i obumierają. Bardzo często zamierają. Ta zmienność, budowanie w jednej chwili kilku zupełnie różnych narracji sprawia mi przyjemność. Zmieniam pokoje, zmieniam serwery. Odpalam też inne strony: gry erotyczne, kamery. Szprycuję się wieloma bodźcami, tak jest mi lepiej. Rzadziej oglądam porno, gotowe filmy nie dają mi możliwości wpływania na ich przebieg. Nie interesuje mnie zwłaszcza porno wielkich wytwórni. Jest zbyt androcentryczne.
To, co jest odkryte, nie podnieca, niszczy wyobrażenie tego, czego można by doświadczyć, odsłaniając ciało, więc twórcy z branży szukają sposobu, by eskalować wrażeniami. Szokować obrazem. Pokazać więcej. Być głośniejszym. Brutalniejszym. Gwałtowniejszym. Zwykły makijaż to za mało. Oczy są wyraźnie zaznaczone, bo w oczach kryją się emocje, radość, strach, ból. Usta są wypełniane, żeby lepiej było widać ich ruchy. Jest jeszcze biust… W zasadzie to był biust. Ewoluował, zmienił się na potrzeby męskiej widowni. Przekształcił się w wiecznie sterczące, gotowe do przyciągania wzroku bomby ze smutnymi uśmiechami blizn u podstawy piersi. Patrzymy na te silikonowe potwory, bo przyciągają spojrzenia. Jak tablice do darta przyciągają lotki. Jest pierś, wielka i okrągła, w niej sutek – otoczka brodawki i sama brodawka, na której skupia się uwaga. Jeżeli chirurg spieprzy sprawę, użyje tanich materiałów i pierś nie będzie przyciągać naszego wzroku, aktorka nie odniesie sukcesu. Stąd na operacje decydują się kobiety, które pracują w biznesie od lat. Zmusza ich do tego producent, fani oraz kontrakty, które podpisują. Chcą zostać na topie, bo chcą zarabiać, utrzymać życie na poziomie, do którego przywykły.
Przekonuje się te kobiety do przeobrażeń, do wpisywania swojego wizerunku w męski punkt widzenia. Do przekraczania granic, do skarykaturyzowania swojej postaci. Wielkie tyłki, wielkie cycki, wielkie usta. Duże oczy i wąskie talie. Porno kreuje wyidealizowany świat skuteczniej niż Hollywood.
Ale porno to tanie science-fiction. Byśmy uwierzyli, że ktoś jest z obcej planety, musi wyglądać obco. Byśmy uwierzyli, że emocje przeżywane w porno są prawdziwe, musi być brutalnie, porywczo i głośno. Efektywnie. Obejrzyjcie film bez dźwięku. Nic nie poczujecie. Dlatego nie oglądam zawodowego porno, zostawia za mało miejsca na to, co nie jest fizyczne.
Trzecia forumowiczka odczytała moją wiadomość i nie odpisała. W słuchawkach słyszę, jak w innej zakładce młoda dziewczyna przed kamerą dostała duży napiwek, a jej wibrator ożył. Przełączam się między oknami, szukam jej, by doświadczyć razem z nią jej uniesień, ale kiedy odnajduję właściwą kartę, jest już po wszystkim. Wracam do czatu. Mam nadzieję, że forumowiczka ma chwilowy problem z siecią. Czekam, aż mi odpowie, a w międzyczasie przełączam okna. Sprawdzam maila, czekam. Głównie czekam. Dużo jest w tym czekania, a jest już bardzo późno. Patrzę na zegar. Druga w nocy. Później niż zakładałem, ale czego mam się spodziewać, skoro skończyłem pracę o jedenastej. To nic. Poczekam jeszcze dziesięć minut, jeśli nikt mi nie odpisze, pójdę spać. Napletek mnie piecze. Dotykam swojego penisa tylko tyle, by nie zwiotczał. Najgorsze, co może się wydarzyć w trakcie wielogodzinnych sesji przed komputerem, to wiotki penis. Poczucie słabości i bezsilności.
Dochodzi godzina trzecia, a potem czwarta. Tracę kontakt z oboma światami. Film mi się urywa. Nie wiem, czy już śnię, czy jeszcze się onanizuję. Tracę wyobrażenia. Mój penis się kurczy. Wyłączam przeglądarki, nigdy o tym nie zapominam.
W łóżku oddaję głos Dorianowi. Niech mówi. Twierdzi, że zawaliłem, że mnie poniosło. Straciłem kolejną noc i pewnie większość następnego dnia. Po co? Dla chwilowej podniety. Dla ulotnej korzyści. Ona już przepadła, nie ma jej. Każe żałować. Żałuję. Każe przyrzec, że już tego nie zrobię. Obiecuję. Oboje wiemy, że kłamię. Mówi mi, że jestem uzależniony. Nie zaprzeczam. Po przebudzeniu to on będzie musiał się postarać, by wyglądać na wypoczętego, zdrowego. Zrobi to, bo będzie mu wstyd za mnie. Za nas. Nie chce stanąć przed światem ze swoim problemem. Już wolałby zostać alkoholikiem, uzależnić się od trawy, leków przeciwbólowych, niż tkwić w świecie z łatką onanisty. Ze szkarłatną literą.
A nad nami góruje Dorian z Obrazu.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji
Uroboros, czyli reportaż onanisty
ISBN: 978-83-8313-822-0
© Szymon Rogowicz i Wydawnictwo Novae Res 2023
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga pisemnej zgody Wydawnictwa Novae Res.
REDAKCJA: Agata Dobosz
KOREKTA: Angelika Kotowska
OKŁADKA: Izabela Surdykowska-Jurek
Wydawnictwo Novae Res należy do grupy wydawniczej Zaczytani.
Grupa Zaczytani sp. z o.o.
ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia
tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]
http://novaeres.pl
Publikacja dostępna jest na stronie zaczytani.pl.
Opracowanie ebooka Katarzyna Rek