Upadek wielkich imperiów - Thierry Lentz, Patrice Gueniffey - ebook

Upadek wielkich imperiów ebook

Thierry Lentz, Patrice Gueniffey

4,0

Opis

Czy przeznaczeniem historii jest wieczne rozpoczynanie wszystkiego od nowa? To klasyczne pytanie zasługuje na postawienie szczególnie w odniesieniu do zjawiska narodzin i upadku imperiów. Od czasów starożytnych na wszystkich kontynentach pewne krainy za sprawą potęgi miecza, złota i ducha urastały i urastają do rangi dominujących mocarstw i panują nad dużą częścią świata.

Ale tak jak każde imperium powstało, tak również upadło lub kiedyś z różnorodnych przyczyn upadnie.

Imperia – zniszczone przez dwie wojny światowe, upadek totalitaryzmów i schyłek Europy, która od XVI stulecia dominowała nad światem – w czasach świętowania końca historii wydawały się skazane na to, by spłonąć na „stosie marności”. Jednak o ile imperia przemijają, to imperializm nie umiera nigdy, czego dowodem są zadziwiające metamorfozy Chin, nieustanne odradzanie się Rosji, by nie zapominać o trwałej potędze Stanów Zjednoczonych.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 670

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (14 ocen)
4
6
4
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
PawelPKrk

Całkiem niezła

pozycja ciekawa, ale niektóre text( nafaszerowane datami i nazwiskami) mogą być ciężkie w odbiorze dla amatora historii.
00

Popularność




Tytuł oryginalnyLa fin des empires

Projekt okładki i stron tytułowych Radosław Krawczyk

Redaktor prowadzący Joanna Proczka

Redakcja merytoryczna Ewa Grabowska

Korekta Ewa Grabowska Bogusława Jędrasik

Skład i łamanie Plus 2 Witold Kuśmierczyk

Copyright © for the Polish edition and translation by Bellona Sp. z o.o., 2018 Copyright © by Perrin, un département d'Edi8, 2015 Published by arrangement with Lester Literary Agency

Zapraszamy na stronę Wydawnictwawww.bellona.pl

Dołącz do nas na Facebookuwww.facebook.com/Wydawnictwo.Bellona

Księgarnia internetowawww.swiatksiazki.pl

Wydawca Bellona Sp. z o.o. ul J. Bema 87 01-233 Warszawa

ISBN 978-83-11-15422-3

  Wieczny powrót

„Każde imperium upadnie”[1] – napisał Jean-Baptiste Duroselle. Potwierdza to dwadzieścia zaprezentowanych tutaj esejów. Jeśli pominiemy imperia, których historia właśnie trwa – o ile Stany Zjednoczone można nazwać imperium – a także te, których dzieje zaczynają się na nowo – a więc Chiny i być może Rosję – to od czasu podbojów Aleksandra Wielkiego sprzed dwóch tysięcy trzystu lat do imperiów kolonialnych założonych w XIX wieku żadne z nich nie przetrwało. W książce tej zaprezentowano pierwszą całościową historię ich upadku, zapraszając Czytelnika na wędrówkę przez blisko 25 stuleci historii świata.

Różnice między tymi imperiami za bardzo przeważają nad podobieństwami, by można było wypracować jedną metodę opowiedzenia o losach każdego z nich. Tak samo jak ludzie, są one podobne do siebie przede wszystkim za sprawą swojego końca. Poza wspólnym kresem trudno byłoby znaleźć dziedzinę, w której dostatecznie jasno widać, że są one potomstwem tego samego rodu.

Kiedy zdefiniowano imperium jako zdominowanie pewnej liczby bytów politycznych lub niepolitycznych – a więc państw, prowincji, plemion, ludów, kultur – przez inny byt – tym razem już polityczny – to powiedziano wszystko albo prawie wszystko. Istnieją imperia o charakterze terytorialnym, a także takie – choćby imperia stepowe, których dzieje po mistrzowsku zrekonstruował René Grousset[2] – ich terytorialny zasięg jest niepewny, a granice płynne. Znamy imperia lądowe i morskie, przemysłowe i finansowe, a także takie, które związane są z nowymi technologiami. Czyż jeden z bohaterów Ojca chrzestnego Francisa Forda Coppoli nie porównuje mafii do imperium rzymskiego, którym miała się ona inspirować? I rzeczywiście istnieją też imperia zbrodni – dzisiaj być może najpotężniejsze ze wszystkich. Imperium jest więc pojęciem elastycznym, nabiera konkretnego kształtu tylko w odniesieniu do specyficznej formy panowania – zgromadzenia różnych jednostek wokół jakiejś władzy centralnej, której dyrektywy są realizowane w pośrednim i zdecentralizowanym trybie administracyjnym i w zakresie tego imperium – albo kiedy porównuje się je do innych form politycznych występujących w dziejach: miasta-państwa, a później państwa narodowego. Bardziej ogólnie słowo to – wywodzące się od łacińskiego imperium – oznacza władzę najwyższą i – jak mówiono w średniowieczu – „doskonałą suwerenność” tego, kto stanowi prawo i nie podlega prawu nikogo innego. Imperator jest więc królem królów, toteż gdy w XII–XIII stuleciu król Francji, którego tron był w tamtym czasie jeszcze słabo zabezpieczony, postanowił wzmocnić swoją niezależność od innych ziemskich potęg, nakazał legistom, by ogłosili go „imperatorem w swoim królestwie”, co oznaczało, że będąc wyposażony we władzę najwyższą, nie musiał tłumaczyć się przed nikim, z wyjątkiem tej jedynej władzy, którą stawiał ponad sobą, a więc władzy Boga[3].

Imperia, o których będzie tutaj mowa, są od siebie odległe w czasie i przestrzeni. Różnią się też między sobą pod względem formy. Ich prawodawstwo zmierza ku jednolitości jak w imperiach rzymskim albo napoleońskim (jakkolwiek efemeryczne miało się okazać to ostatnie), konfederacji, jak w imperium azteckim, systemowi raczej luźnemu, jak ten w Austro-Węgrzech, lub organizacji tak skomplikowanej jak ta w imperium osmańskim. Ich legitymizacja może się opierać na różnych fundamentach, na przykład na religii, na pragnieniu zniszczenia wrogiego imperium (Aleksander Wielki przeciw Dariuszowi), na poczuciu misji cywilizacyjnej (Rzym, Bizancjum, a później hiszpańskie i francuskie imperia kolonialne, których motywacje miały nie tylko merkantylny charakter) albo też na woli wprowadzenia porządku politycznego zgodnego z prawem religijnym (islam) lub z tym świeckim proroctwem, jakim w przypadku Związku Sowieckiego był marksizm-leninizm.

Sama długość trwania poszczególnych imperiów zniechęca do dokonywania jakichkolwiek porównań: kilkanaście lat państw Aleksandra czy Napoleona, niemal sto lat imperiów inkaskiego i azteckiego – o ile to ostatnie będziemy datować na czasy trójporozumienia między miastami Mexico, Texcoco i Tlacopan (1428–1521) – jedno stulecie cesarstwa Karola Wielkiego, trzy stulecia imperium hiszpańskiego, cztery wieki założonego przez sukcesorów Mahometa (wraz z awatarami, które dotrwały do czasów rekonkwisty w końcu XV wieku), pięć wieków Rzymu, osiem niemieckiego Świętego Cesarstwa Rzymskiego, blisko tysiąc lat cesarstwa bizantyjskiego. A przecież można jeszcze dodać dwa tysiące dwieście lat „cesarstw chińskich”, które – jak uświadomi nam Danielle Elisseeff – miały nie mniej niż „dziewięć żywotów”! Nikt nie wie, kiedy imperium zginie – nie wie tego przede wszystkim jego założyciel. I dlatego to założone przez Adolfa Hitlera i zaprogramowane na tysiąc lat zawaliło się po latach siedmiu.

Okoliczności upadku poszczególnych imperiów można porównywać tylko z największą ostrożnością: mamy tu długą „agonię” cesarstwa bizantyjskiego, „chroniczne wyczerpanie” niemieckiego Świętego Cesarstwa u progu XIX wieku i imperium osmańskiego na początku XX stulecia, niedający się przezwyciężyć kryzys sukcesyjny w cesarstwie Karola Wielkiego, militarne klęski Austro-Węgier w roku 1918 i Rosji w 1917, wewnętrzny rozkład w przypadku imperium mongolskiego, a także Związku Sowieckiego w 1991 roku. Imperia często upadają wskutek wojny, ale mogą też się rozpadać w czasie pokoju. Ich koniec czasem jest spokojny i nie towarzyszą mu wielkie lamenty – tak było ze Świętym Cesarstwem Rzymskim w 1806 roku – jednak częściej bywa tragiczny, co w przypadku III Rzeszy przybrało formę prawdziwej apokalipsy[4].

Jeśli zaś chodzi o przyczyny upadku, to są one zbyt różnorodne, by po ich spisaniu i uporządkowaniu możliwe było wykrycie jakichś prawidłowości, a tym bardziej reguł, których zastosowanie we wszystkich przypadkach zapobiegałoby powtarzaniu błędów przeszłości.

Skoro imperium jest zorganizowanym bytem państwowym, albo stara się takim być, to czasem właśnie jego sposób organizacji je osłabia. Jeśli Święte Cesarstwo pogrążyło się w zobojętnieniu, to czyż nie było tak – między innymi, bo to niejedyny powód – dlatego, że z biegiem czasu stało się tak niespójne, iż jego instytucje prawie do niczego już nie służyły, z wyjątkiem organizowania poczty łączącej państwa członkowskie tego zrzeszenia, które długo mieniło się dziedzicem cesarskiego Rzymu? Jeśli imperialna mrzonka Aleksandra nie przeżyła swojego twórcy, to czy nie dlatego, że ten przedwcześnie zmarły zdobywca tak mało troszczył się o organizację zdobytych terytoriów? Czy nie powinniśmy poszukiwać „początku końca” imperium osmańskiego albo imperium mongolskiego w tym, że brakowało w nich politycznej i administracyjnej racjonalności? Czyż niepowodzenie Karola Wielkiego nie miało swych źródeł – pomijając konflikty między jego dziedzicami – w niezdolności do stworzenia amalgamatu kultury frankijskiej i rzymskiej?

Imperium może też cierpieć na osłabiające je choroby wrodzone, czasem nawet tego nie podejrzewając. Demografia potrafi zaburzyć wewnętrzne proporcje, które zapewniają stabilność: rozwój demograficzny Hiszpanii, Japonii, Anglii czy Francji stał się zbyt mało dynamiczny, by utrzymać przy życiu ich potęgę, podczas gdy kraje skolonizowane, czasem przy wsparciu osadników, aspirowały do niepodległości, która jawiła się tym mniej chimeryczna, im bardziej metropolia chyliła się ku upadkowi.

Cóż dopiero mówić o nieskończonej różnorodności politycznej, historycznej, etnicznej, religijnej lub kulturalnej, która może występować w rozległym imperium, a tym bardziej w imperiach kolonialnych? Jeśli zaś imperia rzadko zajmują się usuwaniem tych różnic lub przynajmniej ich zmniejszaniem, ich równowaga siłą rzeczy jest nietrwała i zawsze narażona na załamanie. Bardzo często pokojowa koegzystencja tylu różnych interesów opiera się jedynie na sile i przemocy, po którą sięga imperialna władza, którą dzisiaj mamy tendencję idealizować[5].

Nie mniej ważna jest osobowość imperatora. Nie wystarczy, by był on uważany za pomazańca, wysłannika, boskiego syna lub mieszkańca państwa Boga lub bogów. Boska rękojmia nie zwalnia go z obowiązku posiadania talentu politycznego, zdolności militarnych i umiejętności administracyjnych, nawet jeśli wyjątkowa osobowość kilku założycieli imperiów była przyczyną tego, że ich dzieło nie przetrwało. Czy uwierzylibyśmy, że władza Aleksandra, który kroczył za swoim geniuszem, mogłaby się jakoś zinstytucjonalizować? Czy możemy wyobrazić sobie następcę Napoleona, który utrzymałby jego władzę i zdobycze, gdyby te nie rozwiały się jak sen w śniegach rosyjskiej zimy?

Kiedy imperium istnieje, potrzebuje jeszcze jakiegoś systemu sukcesyjnego, który nie zawiera zarodka osłabienia władzy lub rozpadu terytorium, nie mówiąc już o zagrożeniach właściwych każdemu systemowi dziedzicznemu. Nawet gdybyśmy założyli, że udałoby się przezwyciężyć te rozmaite przeszkody, pozostaje jeszcze kwestia zaakceptowania władzy przez poddanych, o czym świadczy długa lista imperatorów obalonych lub zamordowanych.

Nie pomijajmy też warunków materialnych, które ciążą na władzy zwierzchniej. Tak samo jak środków komunikacji, sieci drogowej i rzecznej, a nawet wyboru wspólnego języka urzędowego. W jaki sposób władza Karola Wielkiego mogła być egzekwowana w całym imperium, skoro trzeba było tygodni, by przesłać najdrobniejszy rozkaz znad Ebro nad Morze Bałtyckie? Jak można mówić o prawdziwej organizacji w „nomadzkim” imperium Czyngis-chana? Jak, przy braku nowoczesnych środków transportu, Montezuma mógł kontrolować terytorium z pewnością o wiele mniej rozległe niż liczące 33 miliony kilometrów kwadratowych cesarskie Chiny, ale pozbawione koni i dróg? Jak później Hiszpania była w stanie trwale utrzymywać spoistość imperium rozciągającego się na nie mniej niż trzech kontynentach?

Do przyczyn wewnętrznych dochodzą jeszcze te związane z trudnością, z jaką przychodzi sprawienie, by imperium zostało zaakceptowane przez potęgi sąsiednie. Przez samo swoje istnienie stanowi ono zagrożenie dla ich bezpieczeństwa. Jest bowiem albo zbyt rozległe i dysponujące zbyt wielkimi zasobami, albo przeciwnie – zbyt ubogie, by zadowolić się tym, co posiada… Musi więc pochłaniać swoich sąsiadów, wciągać ich w orbitę swojej władzy albo zginąć, zalane przez koalicję tych, którzy się go boją lub pożądają jego bogactw i potęgi. Imperium, by przetrwać, musi podbijać, co tak wyjaśnił Bonaparte:

„Moja władza zależy od mojej chwały, a moja chwała od zwycięstw, które odniosłem – zwierzył się pewnego dnia swojemu sekretarzowi, Bourrienne’owi. – Moja potęga upadłaby, gdybym jej nie podpierał większą chwałą i nowymi zwycięstwami. Podbój uczynił mnie tym, kim jestem, i tylko podbój może mnie utrzymać”[6].

U niego pokój realizuje się przez wojnę – przez wojny, które okażą się wojnami bez końca. Jednak podbój kosztem krajów słabszych albo leżących na peryferiach imperiów, z którymi rywalizuje, niczego nie rozstrzyga. Wymaga natomiast odszkodowania, a zdobywcy nie zawsze są na tyle przewidujący, by je przyznać. Aleksander Wielki i Napoleon źle traktowali tych, którzy ich wspierali. W efekcie nie tylko byli porzucani, ale jeszcze widzieli, jak ich dawni dłużnicy przyłączają się do wielkiej, ostatecznej koalicji. Albowiem jeśli jakieś wielkie mocarstwo dąży do umocnienia swojej hegemonii, sprawia, że powstają przeciw niemu coraz szersze koalicje, które w końcu zawsze okazują się zwycięskie. Na myśl natychmiast przychodzą liczne przykłady: Hiszpania, Habsburgowie, Napoleon i III Rzesza, by nie wspomnieć o sfanatyzowanej Japonii generała Tōjō[7].

Nie można też zapominać, że imperia często padały ofiarą swoich finansowych potrzeb, szczególnie wtedy, gdy finansowanie działań wojennych wymagało wprowadzania podatków, których wymiar szybko przekraczał granice wytrzymałości[8]. Potęga imperium zależy bowiem nie tylko od jego siły militarnej, lecz również od ilości bogactw, które jest w stanie zmobilizować w drodze produkcji lub konfiskaty. Środki przeznaczone na rozwój lub utrzymanie hegemonii nie przestają rosnąć zarówno wskutek wzrostu wydatków, jak i niedoboru dochodów. Często to właśnie erozja tego „wigoru wojny” [którym są pieniądze – przyp. tłum.] ostatecznie przyczyniała się do upadku imperium. Aleksander podążył do Egiptu po swoich zwycięstwach pod Tyrem i Gazą, ponieważ chciał zawładnąć żyznymi ziemiami delty Nilu i w ten sposób zapewnić sobie zaopatrzenie w zboże. Bizancjum upadło wskutek powolnego zduszenia wymiany handlowej. Kto wie, ile susze i kryzysy żywnościowe kosztowały imperium Montezumy, znajdujące się pod presją demograficzną, której nie mogło opanować? Tutaj przykłady również można by mnożyć bez końca.

Pomimo całej tej heterogeniczności istnieje wielka pokusa naszkicowania teorii fenomenu imperium. Wielu było takich, którzy tego próbowali, począwszy od Monteskiusza, Edwarda Gibbona i Arnolda Toynbee[9].

Czyż w dziejach Zachodu – by trzymać się tylko jego granic – nie widać łańcucha form politycznych, który od antycznej polis prowadzi do cesarstwa powstałego w wyniku jej zaniknięcia, a następnie do państw narodowych, które w formie suwerennych królestw narodziły się na gruzach cesarstwa rzymskiego po fiasku prób zmierzających do jego wskrzeszenia?[10]

Temat ten zresztą znowu staje się modny, jako że imperia, które jeszcze niedawno zdawały się należeć do definitywnie zamkniętej historii, dzisiaj próbują zastępować państwa narodowe. Pojawia się coraz więcej publikacji na ten temat[11]. Jak już zauważono, imperia istniały na długo przed pojawieniem się narodów, a historia tych ostatnich jest bardzo świeża i krótka. Czyż to nie w Mezopotamii i Asyrii – a więc w kolebce rolnictwa, cywilizacji miejskiej i pisma – pojawiły się pierwsze imperia przed ponad trzema tysiącami lat? Czyż to nie w Chinach za czasów dynastii Tang (618–907) działało najlepiej zorganizowane państwo w dziejach ludzkości? Zauważono również, że o ile naród jest wynalazkiem europejskim, o tyle zjawisko imperium przekraczało granice cywilizacji i pomimo swych niezliczonych niuansów miało wymiar uniwersalny, którego model państwa narodowego nigdy nie mógł osiągnąć, chociaż Europa w czasach swojej potęgi wyeksportowała go do różnych zakątków świata. Uważa się też – zgodnie zresztą z duchem czasu – że między różnymi imperialnymi eksperymentami istnieje dostatecznie dużo punktów wspólnych, by można było naszkicować ich wspólną teorię. O ile jednak kiedyś próbowano szukać elementów tej teorii w dziejach Rzymu, który był postrzegany jako najbardziej oczywisty wzór imperium, o tyle dzisiaj – jako że krytyka europocentryzmu zobowiązuje – podstawy wspólnej interpretacji staramy się znaleźć poza granicami Europy[12]. Trzeba powiedzieć, że dzisiejsi historycy zbyt często cierpią na chorobę porównywania. Zamiast – jak trzeba – wywodzić z każdego indywidualnego doświadczenia historycznego to, co jest w nim uniwersalne za sprawą jego moralnego znaczenia albo płynących zeń nauk, obierają drogę przeciwną. Zakładając z góry istnienie jakiegoś obiektywnego bytu – o którym można powiedzieć to samo, co Joseph de Maistre o Człowieku pisanym wielką literą, że jeśli taki istnieje, to zdecydowanie bez naszej wiedzy[13] – zdają się widzieć w historii ludów, narodów, a nawet imperiów wiele zwykłych, porównywalnych ze sobą odmian jakiegoś jednego losu.

Powróćmy jednak do zacytowanego na początku tego wstępu słynnego zdania Jeana Baptiste’a Duroselle’a. „Każde imperium upadnie” – napisał on w 1981 roku po tym, jak Hélène Carrère d’Encausse przepowiedziała już załamanie się imperium sowieckiego[14]. Bez wątpienia oni oboje sądzili – czasami błędnie – że przyszłość ZSRS jest narażona na szwank wskutek jego rosnącej niezdolności do utrzymania spójności imperium, podczas gdy w rzeczywistości to kryzys samego systemu komunistycznego – rozkład jego centrum – miał w końcu doprowadzić do dezintegracji jego imperium. Niemniej pozostaje faktem, że lata osiemdziesiąte, zapoczątkowane powstaniem w Polsce NSZZ Solidarność i zakończone obaleniem muru berlińskiego, z całą pewnością oznaczały koniec pewnego cyklu – cyklu dezintegracji imperiów, który rozpoczął się wraz z XX stuleciem. Rzesza Niemiecka, cesarstwo austro-węgierskie, cesarstwo rosyjskie oraz imperium osmańskie zostały zmiecione przez nawałnicę z lat 1914–1918, Chiny dynastii Qing obalone przez rewolucję w 1911 roku, podczas gdy druga wojna światowa miała stanowić zapowiedź upadku imperiów kolonialnych stworzonych w XIX stuleciu. Zawalenie się imperium sowieckiego, które nastąpiło pół wieku później, wydawało się potwierdzać ten wyrok: czas imperiów terytorialnych dobiegł końca. Z trzech najważniejszych typów organizacji politycznej, wokół których obracała się historia świata – miasta-państwa, imperium i państwa narodowego – to drugie spoczęło na mocno przepełnionym cmentarzu umarłych reżimów politycznych, a zwycięstwo stało się udziałem państwa narodowego – od tego momentu jedynej możliwej formy politycznej. Tak samo jak w okresie międzywojennym geografia Europy wzbogaciła się o nowe, mniej lub bardziej stabilne państwa powstałe na gruzach obalonych imperiów, tak samo po drugiej wojnie światowej świat od Afryki do Azji zapełnił się nowymi państwami, których liczbę jeszcze bardziej zwiększył upadek Związku Sowieckiego w 1991 roku.

Ćwierć wieku po obaleniu muru berlińskiego odnosi się już inne wrażenie. Niektóre z tych nowych państw osłabły albo – jak dawna Jugosławia – całkiem zniknęły. Oczywiście państwa i narody pozostały głównymi aktorami na scenie światowej polityki, ale i jedne, i drugie straciły zarówno na godności, jak na stabilizacji i potędze. Państwo narodowe naprawdę nie ma już dobrej prasy. Narodziło się na początku epoki nowożytnej, gdzieś między połową XVI i XVII wieku, jako odpowiedź Europy na rozdźwięki religijne pomiędzy protestantami i katolikami, które rozprzestrzeniły się na kontynencie i zagroziły jego zrujnowaniem. Państwo sprawujące suwerenną władzę na terytorium określonym powszechnie uznawanymi granicami i nad ludnością, która na tym obszarze żyła, jawiło się jako warunek pokoju wewnętrznego, bezpieczeństwa zewnętrznego, spokojnego korzystania z praw, wolności i swobód gwarantowanych przez władzę publiczną, a nawet z możliwości zbiorowego uczestniczenia w sprawach wspólnoty, co – krótko mówiąc – było politycznym wyrazem pewnej idei dobra wspólnego.

Od tamtego czasu wydarzyło się wiele tragedii. Państwo narodowe zostało obciążone wieloma negatywnymi, choć nie zawsze uzasadnionymi wyobrażeniami. Miało więc ono trwożliwie zamknąć się w swoich granicach i żywić wrogie uczucia wobec świata zewnętrznego, opierać się przed cyrkulacją zarówno ludzi, jak i dóbr, być protekcjonistyczne i egoistyczne, przedkładać dominację nad wolnością, podporządkowywać interesy społeczeństwa swoim własnym interesom, celebrować obywatelskość, ale i uświęcać nierówności, być heroldem ideologii odpowiedzialnym za wywołanie dwóch wojen światowych, eksploatować planetę w celu zaspokojenia swojej żądzy władzy, starać się za wszelką cenę wyplenić różnice obyczajów i wierzeń i wreszcie – odpowiadać za masakry i ludobójstwa, które okryły żałobą XX stulecie.

Unia Europejska powstała po drugiej wojnie światowej w opozycji do odpowiedzialnych za tę tragedię państw narodowych, ponieważ uznano, że pokój europejski nadejdzie poprzez federalizm, który ograniczając suwerenność narodów, pozwoliłby pójść dalej i z większym sukcesem niż wcześniejsze, nieśmiałe próby zacieśnienia więzi między państwami. Pojawiły się one w czasach kongresu wiedeńskiego w latach 1814–1815, po zakończeniu wojen rewolucyjnych i napoleońskich, a więc długo po tym, jak opat de Saint-Pierre zredagował na początku XVIII wieku jeden z pierwszych projektów „wiecznego pokoju”, a także później – z chwilą przyjęcia w 1864 roku pierwszej konwencji genewskiej (w sprawie traktowania rannych żołnierzy) i powołania do życia Ligi Narodów w roku 1919. Ta Europa o federalnych skłonnościach, otwarta i pozbawiona wewnętrznych granic nie podbiła – delikatnie mówiąc – serc Europejczyków, jednak narody utraciły w niej dużą część swoich praw i prestiżu. Wojny, które pustoszyły byłą Jugosławię w latach 1991–1999, oraz późniejsza dekompozycja narodów Bliskiego i Środkowego Wschodu, będąca skutkiem zamachów z 11 września 2001 roku i amerykańskiej interwencji w Iraku w roku 2003, obciążyły i tak już niezbyt imponujące dossier sprawy narodowej. Imperium i civitas – w szerokim sensie – znalazły w tym możliwość nieoczekiwanego powrotu do łask, nawet jeśli prawdą jest, że szeroko podzielane dzisiaj odczucie stania „na krawędzi jednej z tych wielkich szczelin ludzkiej historii, które zmieniają jej bieg” zmusza w efekcie do bycia bardziej czujnym wobec „ogromnych głębin historii”[15].

Jak powiedziano wcześniej, być może nigdy dotąd imperia nie były przedmiotem tylu prac naukowych. Istnieją uzasadnione powody tego wzrostu zainteresowania. Czyż Chiny nie starają się zwiększyć swojej potęgi we własnej strefie wpływów, a postsowiecka Rosja nie próbuje odnowić za pomocą tradycyjnej dyplomacji wszystkich zjawisk – z wyjątkiem kalifackich pokus w regionie Żyznego Półksiężyca – o których sądziliśmy, że są już pogrzebane pod piaskiem czasu[16]? W powietrzu wyczuwalny jest zapach déjà vu. Nie jest więc dzisiaj czymś nielogicznym ponowne odkrywanie historii, starodawności i długowieczności imperiów.

Odkrywamy na nowo przede wszystkim zasługi „cywilizacyjne”, z których z pewnością nie czerpią już korzyści stare narody zachodnie. W tym samym czasie co imperia ponownie wzrasta w siłę civitas – mikroskopijna wspólnota w zestawieniu z ogromną „federacją” imperialną, nieskończenie mała, ale i nieskończenie wielka, bo zajmująca cały przód sceny w chwili, gdy zanika, a przynajmniej niknie we mgle ta „średnia” jednostka, czyli naród. Uważano ją dotąd za dostatecznie silną, by załagodzić wpływ naturalnych i społecznych różnic między jej członkami, a jednocześnie zbyt rozległą, by sprawy publiczne mogły być przedmiotem kolektywnej debaty i kontroli. W imperium nie ma demokracji. Prawdziwej demokracji nie ma też w civitas, której mieszkańcy żyją tak blisko siebie i są ze sobą tak ściśle związani najróżniejszymi zależnościami społecznymi, że niezbędny dla poczucia obywatelskości proces wyodrębnienia staje się niemożliwy. O ile imperium może mieć tylko poddanych, a nie obywateli, civitas zna jedynie krewniaków, sprzymierzeńców, wrogów, bogaczy i biedaków.

Odrobinę tylko przesadzając, moglibyśmy powiedzieć, że dominującą tendencją w Europie początku trzeciego tysiąclecia wydaje się powrót do Europy średniowiecznej, tej z czasów niemieckiego Świętego Cesarstwa Rzymskiego, które powołując się na dziedzictwo cezarów, stało na czele wielkiej liczby miast i księstw i gwarantowało ich współistnienie w łonie zbiorowości nieco mniej niespójnej niż dzisiejsza Unia Europejska, gdzie państwa z trudem znajdują swoje miejsce, a narody nie ufają sobie wzajemnie, a jednak wspólnoty o charakterze niepolitycznym, kultury, miasta, prowincje, regiony i „plemiona” określane ich obyczajami lub wierzeniami żyją jak u siebie. Od Bałkanów po Hiszpanię i od Szkocji po Włochy poszczególne części, powoli i z trudem łączone ze sobą w długotrwałym procesie budowy państwa i narodu, odrywają się od siebie i aspirują do jakiejś autonomii, która mogłaby się rozwijać wyłącznie w ramach czegoś, co mniej lub bardziej oznaczałoby powrót do formy imperialnej. Europa przyszłości? Być może stara Europa księstw, którą państwa zniszczyły w epoce renesansu, ale bezkształtna, beztreściowa i nietrwała[17]. Inaczej mówiąc, sławi się kosmopolityzm cesarstwa Habsburgów, jednak pomijając milczeniem wojny i akty przemocy, które stanowiły integralną część imperialnej historii nieodłącznie związanej z przewagą militarną. To właśnie tę głęboką przemianę narodu w coś, co można by nazwać „neoimperializmem”, na który zresztą kontynent europejski nie ma monopolu i który Samuel Huntington opisał w wizjonerskiej i czasem niewłaściwie rozumianej książce[18].

Można się zastanawiać, co z tego „imperialnego rozdziału” historii ludzkości tak bardzo zachwyca dzisiaj. Nawet „imperia stepowe”, nawet imperium osmańskie – przynajmniej sprzed epizodu kemalistycznego i jego masakr na wielką skalę – znajdują uznanie naszych współczesnych. Trzeba powiedzieć, że w tym wypadku zbyt często odmalowuje się historię za pomocą dzisiejszych słów oraz idei.

Czy ich niezbędny ekspansjonizm, ich pragnienie nieustannego rozszerzania swoich granic, ich dążenie do sprawowania powszechnej jurysdykcji – „Austria est imperare orbi universo” – nie są ich najsłynniejszymi dzisiaj cechami?

Jeśli zrobić wyjątek dla historii Chin, czyli Państwa Środka zajętego głównie obroną granic terytoriów, które uznawało za historycznie chińskie, i zapewnianiem ich spójności pod rządami scentralizowanej władzy, a także dla dziejów Japonii, która zamknęła się w 1639 roku, zrywając wszystkie albo prawie wszystkie kontakty ze światem zewnętrznym[19], historia większości imperiów to historia wojen. Prowadziły je one, by rozszerzyć swoje terytorium, a następnie się bronić, kiedy ekspansja doprowadziła je do konfrontacji z innymi mocarstwami, równie mocno przekonanymi o swojej absolutnej prawowitości i przepełnionymi takim samym pragnieniem władzy i troską o swoje własne bezpieczeństwo.

Oczywiście to nie zaborczy i wojowniczy charakter większości imperiów tak bardzo oczarowuje wyobraźnię ludzi współczesnych. Cenimy w nich raczej sposób rządzenia, który w istocie narzuciła władzy imperialnej rozległość terytoriów poddanych jej imperium. To właśnie ona uniemożliwiała zorganizowanie tych obszarów – tak bardzo od siebie oddalonych i różniących się między sobą pod każdym względem – w jedną całość, która odnalazłaby swoją jedność w jednej wierze, jednym sposobie życia czy wspólnocie interesów. Wobec tego nie mogło wchodzić w rachubę zmniejszanie albo wyplenianie różnic, tylko zapewnienie ich współistnienia w obrębie imperium. Owa soft power, stanowiąca oczywiście przeciwieństwo modelu narodowego, zmniejsza różnice i niweluje partykularyzmy, ale jest też czynnikiem politycznej jedności i społecznej homogenizacji. Imperium nie zwalcza różnic w obyczaju czy religii – ono je akceptuje. Rzymianie włączyli je do wspólnej kultury obywatelskiej, podczas gdy Chińczycy narzucili im kuratelę administracji cesarskiej, natomiast Mongołowie powstrzymywali się od jakiejkolwiek ingerencji w zarządzanie swoimi posiadłościami, pozostawiając to lokalnym pośrednikom[20]. To dobrze tłumaczy tę popularność, jaką teraz cieszy się imperium: wydaje się ono historycznym wyrazem dominujących dzisiaj wartości, czyli pluralizmu, różnorodności i tolerancji.

Następnym motywem tej rehabilitacji jest pokój. O ile większość imperiów opierała się na fundamencie religijnym, który zapewniał im prawowitość, prawdą jest również, że od czasów pax romana idea imperium zawsze była związana z ideą pokoju. Jest w tym pewien paradoks, bo czyż większość imperiów nie została wywalczona z bronią w ręku i czyż później nie upadła w wyniku wojny? A jednak imperium, tak długo jak istniało, było też – przynajmniej wirtualnym – zjednoczeniem znanego świata pod władzą jednego pana, dostatecznie dalekiego, by jego władza nie była za bardzo odczuwalna, i wystarczająco bliskiego, by utrzymać porządek i spokój nawet na rubieżach rozległych posiadłości. I tak właśnie założenie cesarstwa rzymskiego przez Augusta pozwoliło obywatelom burzliwej republiki wyrwać się z zabójczego kręgu wojen domowych I wieku p.n.e. i ochronić zdobycze odziedziczone po tejże republice. Uniwersalne jedynowładztwo zapewniało bezpieczeństwo i wielkość, ale za cenę wolności obywatelskiej.

Pamięć o tym „złotym wieku” – który skończył się w III stuleciu n.e. – odcisnęła głęboki ślad na europejskiej świadomości, zwłaszcza że obok wciąż żywego wspomnienia o ogromnym imperium, które zjednoczyło pod jedną władzą tak wiele różnych ludów, pojawił się drugi uniwersalny ideał, czyli chrześcijaństwo, które aspirowało do zjednoczenia wiernego ludu pod berłem namiestnika Chrystusa, by zaprowadzić ten lud do zbawienia wiecznego. Cesarzowi niemieckiemu, który podawał się za prawowitego dziedzica cesarskiego Rzymu, wyrósł rywal w dziedzinie uniwersalizmu – papiestwo, które około roku 1000, w epoce reformy gregoriańskiej, marzyło o podporządkowaniu duchowej i doczesnej władzy namiestnika Chrystusa wszystkich władz świeckich, cesarza, królów i książąt[21]. Konflikt między cesarstwem i papiestwem trwał kilka stuleci i był naznaczony wieloma wojnami, spiskami oraz przypadkami ekskomunikowania cesarzy przez papieży i obalania papieży przez cesarzy. Dwaj kandydaci do rzymskiego dziedzictwa i uniwersalnej władzy tracili w tym sporze swoje siły i z zaciętej walki wyszli mocno wyczerpani. Cesarz niemiecki na zawsze stracił szansę na budowę światowego imperium, a papież – na dodanie władzy świeckiej do swoich prerogatyw duchowych. Ich starcie pozwoliło na to, by kasztany z ognia wyciągnął trzeci złodziej: król Francji, który odmawiając podporządkowania się samozwańczemu dziedzicowi cezarów, a także odrzucając kuratelę, jaką papież chciał mu narzucić również w dziedzinie spraw doczesnych, ogłosił się „cesarzem w swoim królestwie” – Rex est imperator in regno suo – odzyskując dla siebie rzymskie imperium i tym samym dając początek historii nowoczesnego państwa. Prace naukowe pokazały, jak bardzo juryści, a nawet duchowni sekundowali wysiłkom Kapetyngów – przede wszystkim Filipa Pięknego – by na bazie prawa rzymskiego i prawa kanonicznego argumentować za królewską prerogatywą i przeforsować ją wobec dwóch uniwersalnych potęg: cesarstwa i Kościoła, które dominowały nad europejską historią aż do początku XIII wieku[22].

Europa wyszła z tego długiego konfliktu odmieniona. Skoro król Francji ogłosił się „cesarzem” u siebie, cesarz był królem tylko w Niemczech. Koło fortuny się obróciło, choć idea cesarstwa miała jeszcze odzyskać swą świetność, gdy koronę niemiecką odziedziczą Habsburgowie. Jednak cesarstwo Karola V, a także późniejsze lądowe i morskie imperia Hiszpanii, Anglii, Francji i Niemiec miały mało wspólnego z dawnym cesarskim dążeniem do władzy uniwersalnej, nawet jeśli Karol V niewątpliwie pragnął zszyć tunikę Chrystusa i panować w jego imieniu nad ponownie zjednoczonym światem. Bardziej zajmowały się one rywalizacją, która zmuszała państwa europejskie do walki o supremację albo czasem hegemonię. Niedługo później imperium kontynentalne zostało zastąpione przez imperializm kolonialny. Od tego czasu imperialne tytuły i posiadłości będą zwiększały splendor i autorytet państw, nie będąc już pierwotną przyczyną ich potęgi.

Trzeba powiedzieć, że idea imperium, z natury rzeczy dążącego do uniwersalnej dominacji, źle przystosowywała się do świata, który nie tylko nie przestawał się powiększać, ale też utracił pierwotną jedność, jaką zapewniała izolacja jednych wielkich cywilizacji od drugich.

„W roku 1200 ludzkość była [nadal] podzielona na kilka cywilizacyjnych wysepek, które żyły pod swoimi kloszami albo raczej utrzymywały ze sobą jedynie sąsiedzkie stosunki, przy czym niektóre były całkowicie odcięte od innych”[23].

Tak więc Europa narodziła się z rozkładu rzymskiego świata śródziemnomorskiego i – można powiedzieć – z podwójnego odosobnienia. Pomiędzy VIII i XI stuleciem obszar zebrany kiedyś w całość w imperium rzymskim rozpadł się na trzy części – tę ściśle europejską, gdzie monarchie barbarzyńskie przejmowały spadek po Rzymie, oraz dwie inne, z których jedna została zdominowana przez cesarstwo bizantyjskie, a druga – przez nową religię muzułmańską. O ile wyprawy krzyżowe długo utrzymywały uniwersalistyczną mrzonkę o odbudowie jedności politycznej świata zjednoczonego przez chrześcijaństwo, o tyle śmiertelny cios idei monarchii uniwersalnej zadał kilka wieków później renesans muzułmańskiej ekspansji w połowie XV wieku, następnie odkrycia geograficzne z końca tego samego stulecia i wreszcie protestancka reformacja, która podzieliła Europę kilka lat później. O ile pierwotna ekspansja muzułmańska została zatrzymana, to zajęcie Konstantynopola przez Turków w roku 1453, późniejsze ich wtargnięcie na Bałkany aż po Węgry, nieco tylko zrekompensowane przez odzyskanie Andaluzji w roku 1492, przyczyniły się do jeszcze większego zamknięcia się Europy, której polityczne rozdrobnienie, już wtedy szeroko potwierdzone, musiało stanowić przeszkodę dla jakiegokolwiek wspólnego zaangażowania na rzecz wypędzenia – jak mówił Tasso – „ohydnego Turka”. Czyż Franciszek I nie zawarł kilka lat później sojuszu z Wysoką Portą, przedkładając tym samym interesy strategiczne i handlowe swojego królestwa nad dobro wiary? Było wręcz odwrotnie – zagrożenie tureckie przyczyniło się do dalszej partykularyzacji Europy, a za sprawą tego niedającego się przezwyciężyć rozdrobnienia dało dowód na oryginalność i wyjątkowość jej cywilizacji.

Odkrycie Ameryki, do którego doszło w tym samym roku, w którym król Hiszpanii zakończył rekonkwistę kalifatu kordobańskiego, a następnie znalezienie drogi do Indii wokół Przylądka Dobrej Nadziei (1498) miały skutek w postaci swego rodzaju zmniejszenia Europy, jako że świat stał się bardziej rozległy. Wtedy nie żywiono już żadnej uniwersalistycznej idei, tym bardziej że zaledwie kilka lat później, bo w 1517 roku, Luter, przybijając swoich 95 tez na drzwiach kościoła Wszystkich Świętych w Wittenberdze, dał sygnał do schizmy religijnej, która miała ostatecznie zburzyć ideę jedności politycznej zgodnej z jednością wiary, wzmocnić kuratelę państw nad Kościołami i zwiększyć dynamikę formowania się suwerennych monarchii.

Od tego momentu cesarstwo mogło być już tylko wspaniałym wspomnieniem opiewanym przez poetów. Jego nazwa była pełna odniesień i nieuchronnie przywodziła na myśli wielkość Rzymu i marzenie o powszechnym pokoju, a jeśli Napoleon przywrócił je w roku 1804, to oczywiście nie tylko po to, by jaśnieć szczególnym blaskiem pomiędzy suwerenami swoich czasów, ale też po to, by przyozdobić się najwyższym z możliwych tytułów. Zresztą senior rodu Habsburgów, który właśnie tracił swój tytuł cesarza niemieckiego, zgadzał się na wyniesienie tego, który był tylko dożywotnim konsulem, ale pod warunkiem że on sam i jego sukcesorzy otrzymają tytuł cesarza Austrii. Nie tracił na takiej zamianie, bo już od dawna – przynajmniej od czasu pojawienia się Prus w roli mocarstwa – Święte Cesarstwo Rzymskie Narodu Niemieckiego nie było niczym więcej jak tylko pustym opakowaniem. Jak wiadomo, epizod napoleoński przyczynił się do afirmacji sprawy narodowej w Europie, nawet jeśli sam świadczył też o ścisłym związku, jaki w umysłach ludzi istniał między cesarstwem i poszukiwaniem Graala pokoju. „Cesarstwo to pokój”, ogłosi Napoleon III, czyniąc aluzję nie tyle do geopolitycznej rzeczywistości, ile do mitu głęboko zakorzenionego w zbiorowej wyobraźni – mitu, który nie zawsze był kłamliwy.

Czyż Stefan Zweig, będąc świadkiem katastrofy Europy, którą tak bardzo kochał, nie wracał pamięcią do szczęśliwych czasów, w których cesarska monarchia austro-węgierska pozwalała tak wielu różnym narodom i wspólnotom żyć w harmonii i z dala od tumultów historii?

„Szukając formuły odpowiedniej dla określenia czasów przed pierwszą wojną światową (była to epoka mojej młodości), myślę, że najwłaściwsza nazwa dla nich to »złoty wiek pewności i bezpieczeństwa«. Wszystko w naszej tysiącletniej bez mała monarchii austriackiej wydawało się mocno ugruntowane, a państwo samo – najwyższą rękojmią tej trwałości. […] Wszystko w tym rozległym państwie stało mocno i niezmiennie na swoim miejscu, a na najwyższym – sędziwy cesarz. Gdy umrze, wiedziano (lub przypuszczano), że przyjdzie inny i nic się nie zmieni w tym dobrze uregulowanym świecie porządku i ładu. Nikt nie wierzył w wojny, w rewolucje i przewroty. Wszelki radykalizm, wszelki gwałt wydawał się wręcz niemożliwy w tej epoce rozsądku”[24].

Austriacki pisarz opisał szczęście, jakie dają pokój, spokój, a przede wszystkim złudna wiara w to, że można umknąć przed historią i jej nieuchronnymi tragediami. I właśnie to wyobrażenie przyczynia się do dzisiejszej ponownej popularności imperiów, a także tłumaczy, dlaczego patrzymy na nie tak przychylnie. Kojarzą się one z uporządkowanym światem, w którym każdy może żyć pod protekcją opiekuńczej władzy, a ta – troszcząc się przede wszystkim o to, by jej słuchano – wymaga od swoich poddanych niewielu wyrzeczeń. Imperium – nawet bez treści i władzy, a przede wszystkim bez władzy – byłoby pod tym względem bardziej nowoczesne niż naród albo republika, które gwarantują godność i wolność tylko w zamian za poświęcenia, z poświęceniem życia włącznie. Łagodne imperium obiecuje rozsądne szczęście i uwalnia od trudu bycia wolnym. I pod tym względem jest dobrze zestrojone z wrażliwością współczesnych ludzi.

Tymczasem, jak wiemy, historia toczy się dalej, a jej aktorami – poza niestałą Europą, która wyobrażała sobie, że uwolniła się od Historii, i którą Historia już dopada – nie są już imperia, tylko państwa i narody. Stany Zjednoczone, Rosja, Chiny, Iran, Izrael i jeszcze kilka innych, które jutro będą decydowały o przyszłości świata, dają dowód na długowieczność modelu wynalezionego przez Europę w epoce nowożytnej i na wieczne powracanie tragizmu, którym Historia się żywi. Jak przed morskimi prądami, tak samo trzeba zawsze mieć się na baczności przed fundamentalnymi siłami geopolityki: czyż Niemcy – w chwili gdy piszemy te słowa – nie burzą Europy po raz trzeci w ciągu jednego stulecia?

Jeśli zaś chodzi o marzenia o imperiach, to rozwiały się one tak samo jak sen o powszechnym pokoju, którego były ucieleśnieniem w większym stopniu niż jakikolwiek inny system rządów. I właśnie teraz zapraszamy Czytelnika do zapoznania się z opowieścią o chwili, w której ta mrzonka się rozwiewa.

Patrice Gueniffey

Thierry Lentz

1 Jean-Baptiste Duroselle, Tout empire périra. Théorie des relations internationales, Publications de la Sorbonne, Paris 1981. Również Jean Tulard twierdzi, że imperia są „skazane na śmierć”. Zob. J. Tulard, Les Empires occidentaux de Rome Berlin, Paris 1997, s. 12.

2 René Grousset, L’Empire des steppes: Attila, Gengis-Khan, Tamerlan, Payot, Paris 1989.

3 Zob. Jacques Krynen, L’Empire du roi, idées et croyances politiques en France, XIIIe–XVe siècle, Gallimard, Paris 1993.

4 Ian Kershaw, La Fin, Allemagne (1944–1945), Seuil, Paris 2012.

5 Gabriel Martinez-Gros słusznie zauważył w swoich pracach poświęconych Ibn Chaldunowi (1332–1406) i historii porównawczej imperiów, że o ile pokój gwarantowany przez imperia w obrębie ich granic dzisiaj jawi się jako „humanitarna zdobycz” albo nawet „wreszcie osiągnięta zgodność pomiędzy słynną pokojową naturą człowieka i organizacją społeczeństwa”, czyli jakby powrót ludzkości „do Edenu sprzed grzechu”, o tyle przez większą część historii ludzkiej pokój z pewnością był uważany za „cenne dobro”, ale takie, którego osiągnięcie było możliwe za cenę „rozbrojenia naturalnego barbarzyństwa ludzkości” dzięki przemocy „odpowiedzialnej za państwo mniejszości”. Zob. idem, Brève histoire des empires, comment ils surgissent, comment ils s’effondrent, Seuil, Paris 2014, s. 7–8.

6 Louis-Antoine Fauvelet de Bourrienne, Mémoires, Ladvocat, Paris 1831, vol. 10, t. III, s. 214.

7 Hideki Tōjō (1884–1948), w latach 1940–1944 premier cesarstwa Japonii, skazany na śmierć i stracony w 1948 r.

8 Paul Kennedy, Naissance et déclin des grandes puissances, transformations économiques et conflits militaires entre 1500 et 2000, Paris 2004. O szczególnym przypadku imperium napoleońskiego, zob. Pierre Branda, Le Prix de la gloire. Napoléon et l’argent, Fayard, Paris 2006.

9 Przykładami niech będą Considérations sur les causes de la grandeur des Romains et de leur décadence (1734) Monteskiusza (wyd. pol. Rozważania o przyczynach wielkości Rzymian i o ich upadku, tłum. L. Sługocki, Łódź 2000), The history of the decline and fall of the Roman Empire (1776–1788) Edwarda Gibbona (wyd. pol. Zmierzch Cesarstwa Rzymskiego, t. 1 tłum. S. Kryński, t. 2 tłum. Z. Kierszys, Warszawa 1960; oraz Upadek Cesarstwa Rzymskiego na Zachodzie, tłum. I. Szymańska, Warszawa 2000), a także dwunastotomowe dzieło A Study in History (1934–1961) Arnolda Josepha Toynbee (wyd. pol. Studium historii, wersja skrócona przez D.C. Somervella, tłum. J. Marzęcki, Warszawa 2000).

10 Na temat dziejów zachodnich form politycznych, zob. Pierre Manent, Przemiany rzeczy publicznej: od Aten do całej ludzkości, tłum. W. Dłuski, Gdańsk 2014.

11 Zob. m.in.: Thierry Ménissier, L’Idée d’empire dans la pensée politique, historique et philosophique, L’Harmattan, Paris 2006; Jane Burbank, Frederick Cooper, Empires, de la Chine ancienne à nos jours, Payot, Paris 2010; Alessandro Stanziani, Bâtisseurs d’empires: Russie, Chine et Inde à la croisée des mondes, XVe–XIXe siècle, Paris 2012; G. Martinez-Gros, op. cit.

12 Zob. m.in. cytowaną już pracę Gabriela Martineza-Grosa, który pokazuje, że Ibn Chaldun we wstępie do swojej Kitab al-ibar… (Księgi pouczających przykładów…) podaje klucz interpretacyjny umożliwiający opisanie strukturalnych osobliwości i dziejów większości imperiów.

13 W swoich Considérations sur la France (Rozważaniach o Francji) napisał on w odniesieniu do rewolucyjnych konstytucji „stworzonych dla człowieka”: „Otóż na świecie wcale nie ma człowieka. W swoim życiu widziałem Francuzów, Włochów, Rosjan etc., a dzięki Monteskiuszowi wiem nawet, że można być Persem, jednak jeśli chodzi o człowieka, to oświadczam, że nigdy w życiu go nie spotkałem, a więc jeśli on istnieje, to zdecydowanie bez mojej wiedzy”. (Joseph de Maistre, Œuvres, wyd. P. Glaudes, R. Laffont, Paris 2007, s. 235).

14 Hélène Carrère d’Encausse, L’Empire éclaté, Flammarion, Paris 1978.

15 G. Martinez-Gros, op. cit., s. 11–12.

16 Zob. J. Burbank, F. Cooper, op. cit.

17 „Kiedy historyk patrzy na mapę regionów ekonomicznych Unii Europejskiej – pisał niedawno Jean Meyer – a zwłaszcza gdy zaznacza na tej mapie miejsca, w których występują prądy regionalistyczne i ruchy separatystyczne, nie może się oprzeć wrażeniu, że znowu widzi mapę księstw i hrabstw średniowiecza z czasów przed pojawieniem się potężnych królestw francuskiego, hiszpańskiego i angielskiego. Jakby Unia Europejska groziła zniszczeniem państwom narodowym, zarówno tym dawniejszym, jak i tym zrodzonym w XIX wieku”. („El Universal”, 4 sierpnia 2013).

18 Samuel P. Huntington, Zderzenie cywilizacji i nowy kształt ładu światowego, tłum. H. Jankowska, Warszawa 1997.

19 Po zakazaniu wyznawania wiary chrześcijańskiej w roku 1635 japońska władza cesarska ograniczyła relacje z obcokrajowcami do kontaktów z małą kolonią kupców chińskich i holenderskich, którym pozwolono prowadzić interesy na wyspie Dejima w zatoce Nagasaki. Japonia pozostawała zamknięta na kontakty z zagranicą aż do podpisania konwencji z Kanagawy, narzuconej przez Amerykanów 31 marca 1854 roku i zmuszającej ten kraj do otwarcia się na handel z Zachodem.

20 Zob. J. Burbank, F. Cooper, op. cit.

21 H.-X. Arquillière, Saint Grégoire VII, essai sur la conception du pouvoir pontifical, Vrin, Paris 1934.

22 J. Krynen, op. cit. Na temat konfliktu między Filipem Pięknym i papieżem Bonifacym VIII zob. J. Fournier, Le Problème de l’Église et de l’État sous Philippe le Bel, Louvain 1926.

23 Jean-Michel Sallmann, Le Grand Désenclavement du monde (1200–1600), Payot, Paris 2011, s. 11.

24 Stefan Zweig, Świat wczorajszy, tłum. M. Wisłowska, Warszawa 1958, s. 12–13.

1   Koniec Imperium Aleksandra

(336–323)

Claude Mossé

Imperium Aleksandra, którego budowa trwała nieco ponad dziesięć lat, przeżyło swojego twórcę zaledwie o lat kilkanaście i skończyło się wraz ze śmiercią dwóch jego następców, będących ostatnimi przedstawicielami dynastii macedońskiej. Później padło łupem tych, którzy towarzyszyli Aleksandrowi w czasie podboju, przy czym każdy z nich starał się zostać panem jednej części tego imperium, a nawet odbudować je całe dla siebie. Przyjęcie tytułów królewskich (306–304 r.) przez trzech najsilniejszych konkurentów doprowadziło do powstania trzech wielkich królestw hellenistycznych: Macedonii Antygonidów, Azji Seleukidów i Egiptu Lagidów.

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.