Twórcy nie swoich natchnień - Kristian Kowalski - ebook

Twórcy nie swoich natchnień ebook

Kristian Kowalski

2,0

Opis

Praktycznie na każdym kroku jesteśmy oszukiwani przez media, kolejne rządy i autorytety, a czasem, o zgrozo… przez siebie samych! Jeżeli naprawdę astronauci amerykańscy z projektu Apollo XI postawili stopę na Księżycu w 1969 roku, dlaczego teraz nie ma misji na Srebrny Glob z użyciem najnowocześniejszego sprzętu? Skoro nowojorskie bliźniacze wieże w 2001 roku uległy zawaleniu w wyniku wysokiej temperatury, gdzie podział się materiał tworzący niegdyś gmachy? Jak to jest możliwe, że muzułmański amator ledwo radzący sobie z pilotowaniem awionetki mógł dokonać precyzyjnego uderzenia pasażerskim samolotem w Pentagon, nie naruszając trawnika? Kto z nas zdaje sobie sprawę, że natchnienia, jakie odczuwamy mogą pochodzić z rzeczywistości nadprzyrodzonej, od Diabła i jego lucyferystycznych aniołów? Czy przedstawiciele obcych „cywilizacji” mają naturę demoniczną? Spróbujmy odpowiedzieć na te pytania.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 153

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
2,0 (1 ocena)
0
0
0
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Kristian Kowalski
Twórcy nie swoich natchnień
© Copyright by Kristian Kowalski 2023Tekst zgodny z oryginałem przepisał Jerzy Przybylski
ISBN 978-83-7564-687-0
Wydawnictwo My Bookwww.mybook.pl
Publikacja chroniona prawem autorskim.Zabrania się jej kopiowania, publicznego udostępniania w Internecie oraz odsprzedaży bez zgody Wydawcy.

Lądowanie na Księżycu

Najlepszym przykładem na omamienie zbiorowe nowoczesnych społeczeństw, dawkowane na specjalne okazje, jest ślepa wiara w lot na Księżyc. To publiczne kłamstwo, zabetonowane w umysłach ludzi niezdolnych do trzeźwego myślenia, oddziałujące na wyobraźnię trzech pokoleń od niemal pół wieku i utwierdzone przez niezliczone produkcje filmowe z gatunku SF miało mieć miejsce 20 lipca 1969 roku na Księżycu. Według oficjalnych doniesień, trzech amerykańskich astronautów z zespołu pilotów oblatywaczy: Neil Armstrong, Edwin „Buzz” Aldrin i Michael Collins wystartowało 16 lipca 1969 roku w statku kosmicznym o nazwie „Apollo 11” z Centrum Kosmicznego imienia zamordowanego prezydenta USA Johna F. Kennedy’ego i obrało kurs na srebrną planetę. Rakieta nośna oznaczona jako SA506 miała masę startową około trzech tysięcy ton wraz z modułem załogowym i zdołała unieść astronautów w przestrzeń kosmiczną. Droga do celu odległego od Ziemi o 384 400 km miała trwać cztery dni, a kiedy pierwszy z załogi wyszedł do wrogiego środowiska i dotknął podeszwą buta księżycowego pyłu, zgromadzona przed telewizorami publiczność (ludzkość?) usłyszała pamiętne zdanie Neila Armstronga: „Dla człowieka to jeden mały krok, dla ludzkości skok ogromny”. Ten przekaz, podtrzymywany przez niezliczoną ilość specjalistów od zbiorowej hipnozy i przez czołowe rządowe agencje, wdarł się w wyobraźnię kilku pokoleń, zatruwając zdrowy osąd i zagłuszając uczciwą krytykę wobec niedorzeczności zrodzonych przez czas i wyobrażenia. Negacja wyczynu amerykańskiej instytucji NASA i stąpanie po widzianym z Ziemi jej naturalnym satelicie budzi natychmiastową reakcję wyczulonych na „poprawność polityczną” wyznawców wiary w modernizm i demokrację. Pierwszą jest kpina i niedowierzanie, że ktoś ośmiela się wątpić w sukces misji amerykańskiej załogi i ciężką pracę kilkutysięcznego zespołu naukowców, inżynierów i techników. Drugą jest natychmiastowy sprzeciw do uczciwej analizy, niechęć do zagłębiania się w fakty, nielogiczne tłumaczenia i nonsensy filmowo-fotograficzne, jakie puszczano w obieg przez dekady. Płaszczyzna intelektualna, gdzie ściera się argumentacja, jest polem bitwy, gdzie można, jeśli się tylko chce, utarte przekonanie o zacofanych bliźnich zweryfikować, podobnie jak uprzedzenia wobec amatorów-detektywów, wśród których są naprawdę poważni i rzetelni badacze tajemnic historii. Obojętność na luki i błędy w rozumowaniu, przyjęcie punktu widzenia i otwarcie się na głos ogółu skutkuje poważnym błędem w postaci zagłuszania głosu sumienia na obiektywną prawdę.

Głównym celem poruszenia zagadnienia jest odradzające się jak Feniks z popiołu pytanie brzmiące: jak to jest, że inżynierowie i konstruktorzy amerykańscy, dysponując technologią rakietową z przełomu lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych zdołali wylądować na powierzchni Księżyca w roku 1969, a obecnie, po pięćdziesięciu latach, dysponując lepszą technologią, nie lądują tam ekspedycje Amerykanów, Rosjan, Japończyków?

Wersja skrócona tego rozbudowanego pytania brzmi: „Dlaczego teraz nie lądują?”. Tak sformułowane pytanie doczekało się dwóch odpowiedzi.

Odpowiedź kryjąca argument na „tak” streszcza się mniej więcej do odpowiedzi: „Nie muszą ponownie tam latać, bo już odwiedzili to miejsce. Nic tam nie ma oprócz pyłu”.

Odpowiedź kryjąca stanowisko przeciwne na „nie” brzmi: „Nie mogą powtórzyć tego wyczynu, bo nigdy tam nawet nie dolecieli na rzut beretem”. Istnieje wiele pytań, które niedwuznacznie wskazują, że przekaz medialny z przylądka Huston był wyreżyserowany z uwagi na sytuację geopolityczną, potrzebę „chwili” i zaangażowanie społeczeństw świata zachodniego w tzw. „zimną wojnę” z pierwszym państwem satanistycznym w epoce nowożytnej na Ziemi, czyli z Rosją Radziecką.

Ale nim przejdziemy do poszczególnych argumentów „za” i „przeciw”, warto zwrócić uwagę na pewien charakterystyczny trend lat siedemdziesiątych, pozornie potwierdzający prawdziwość podróży w mroczną przestrzeń kosmosu. To usilne dążenie ludzi pozostających pod wpływem szatańskich mamideł, aby przekonać innych o prawdziwości teorii ewolucji, połączyło się z inną niebezpieczną iluzją ubraną w naukowe pióra. Myli się ten, kto twierdzi, że nie miały one wpływu na wiarę ludzi w Chrystusa. Były to trzy „pewniki”, akademickie dogmaty, szyldy reklamowe najwybitniejszych przedstawicieli uniwersyteckich naukowców, które razem i z osobna okazały się tragiczną pułapką, trucizną, jaka oszukała pokolenia, mega fałszerstwem. Były to teorie rodem z piekła o dalekosiężnym znaczeniu wybiegającym w przyszłość, negujące Boga. Przypadek? Są to:

1. Teoria ewolucji i wiek Ziemi

2. Lądowanie na Księżycu.

3. Istnienie cywilizacji pozaziemskich.

Ta diabelska trójca, uzupełniająca się w każdym szczególe, wpoiła przekonanie, że istot ludzkich nie stworzył Bóg Przedwieczny, lecz w wyniku procesu ewolucji małpa przeistoczyła się w człowieka. Czy to twierdzenie jest mądre? Druga hipoteza o milionach lat, niezliczonych cyklach czasowych oznaczonych w podręcznikach i książkach geologicznych z zadziwiającą, podejrzaną precyzją ma potwierdzać pierwszą teorię. Trzecia natomiast zaprogramowana była i jest na absurd, że istnieją we wszechświecie formy żywe określane jako fenomeny UFO. Innym mirażem było, że naród amerykański, miłujący wolność, wyprzedził technicznie i moralnie naród rosyjski, który poddany błędowi komunizmu, nie zdołał osiągnąć tego, co przeciwnicy. To złudzenie wyższości miało również otumanić odbiorców przekazu o geniuszu myśli konstruktorów zdolnych pokonać odległość międzyplanetarną i zanegować czynniki duchowe. Na taką trzystopniową konstrukcję nie ma miejsca dla Boga. Pierwszy człowiek w kosmosie Jurij Gagarin miał ponoć powiedzieć, widząc zarysy gór, mórz i lądów: „Patrzyłem i patrzyłem, ale nie zobaczyłem Boga”. Przypuszcza się, że to buńczuczne hasło zostało puszczone w obieg przez Nikitę Chruszczowa, następcę Stalina. Jak pokazała historia, towarzysze z KC rzadko mówili prawdę, a w zasadzie cały czas kłamali.

Aż do dziś panuje powszechne przekonanie, że w latach siedemdziesiątych XX wieku było jeszcze kilka innych ekspedycji na Księżyc zakończonych sukcesem. Jednak one nie cieszyły się już popularnością i zapomniano o nich. Później program nad badaniem kosmosu i eksploatacją srebrnej kuli oświetlonej słońcem podobno przeszedł w inną fazę poprzez wysłanie w przestrzeń kosmiczną bezzałogowych sond z powodu bezpieczeństwa ludzi i mniejszych kosztów. Punktem kulminacyjnym, potwierdzającym troskę o życie pilotów, uwiarygodniającym ryzyko wysyłania astronautów poza orbitę i na „orbitalne stacje satelitarne”, była katastrofa amerykańskiego promu kosmicznego „Challenger” w dniu 28 stycznia 1986 roku. Opinia publiczna płacąca podatki została uspokojona i poinformowana (choć właściwym słowem byłby zwrot: „urobiona”), że bezpieczeństwo astronautów wszystkich misji Apollo 1–17 ma priorytet. Dlatego zakończono loty na Księżyc… Nie zakończono jednak kolejnych wojen kolonialnych prowadzonych przez następne rządy amerykańskie. Były to m.in. inwazja na Irak ’91, Serbię ’99, Afganistan ’03 i kolejny raz na Irak ’03, destabilizacja Libii ’14, Egiptu, Syrii. Widać więc, że ekipy rządzące Ameryką Północną, z Barackiem Obamą na czele, politykiem o kilkunastu twarzach, odpowiedzialnym za destabilizację połowy świata i śmierć setek tysięcy cywilów podbijanych państw i Amerykanów, nie przestały wydawać pieniędzy na konflikty zbrojne. Ten podstępny, chirurgiczny zabieg propagandowy na umyśle odbiorcy zatroskanego o swoje sprawy umyka uwadze nas wszystkich, podobnie jak olbrzymie koszty wojen… Nieznajomość pewnych szczegółów nie przynosi ujmy, podobnie jak nieumiejętność powiązania ze sobą niezbitych wydarzeń, układających się w pewną całość, trudną do zrozumienia z bliskiej perspektywy. Co innego niechęć do poznania prawdy! Miraże, jakimi codziennie karmi się społeczeństwa, polegają również na tym, że dawkuje się szczątkową, fragmentaryczną wiedzę przy jednoczesnym rozluźnieniu obyczajów, braku przyzwoitości i przyzwoleniu na dewiacje zniekształcające rzeczywistość. Jednak lenistwo duchowe i intelektualne nie ma usprawiedliwienia.

Ten dłuższy wstęp był konieczny do objaśnienia fałszu organizacji NASA i ludzi zdolnych sprzedać diabłu najświętsze wartości.

Jak to właściwie było z lądowaniem na pustyni bez życia na obcej planecie? Wszystko wskazuje, że prawdopodobnie tak.

Pierwszą przyczyną uruchomienia obłędu w upieraniu się, że przedstawiciele rodzaju ludzkiego spacerowali na Księżycu, był element zazdrości, niezdrowego współzawodnictwa i chciwości. Reszta i cały wyścig zbrojeń to tylko tło, zewnętrzna dekoracja. Meritum sprawy pozostaje sfera uczuć człowieka. W Piśmie Świętym w pierwszym liście św. Pawła do Tymoteusza odnajdujemy wzmiankę o przyczynach konfliktu kłamstwa z prawdą:

Bowiem korzeniem wszelkiego zła jest chciwość. Niektórzyogarnięci nią odstąpili nawet od wiary i nabawili się licznychudręk. (1Tym. 6, 10)

Zdobycie przewagi w rywalizacji ze śmiertelnym wrogiem, bez względu na cenę życia osób uczestniczących w konflikcie bloku wschodniego i zachodniego, spowodowało uruchomienie procesu określanego przez psychologów jako „wyścig szczurów”. To zwiększenie obrotności organizmu, nienaturalna eksploatacja ma tę cechę, że trwa intensywnie, lecz krótko. Nie inaczej jest w świecie polityki. Podczas zwiększającego się konfliktu między władcami Kremla a dygnitarzami urzędującymi w Białym Domu i ich satelickimi „sprzymierzeńcami” o strefy wpływów bardzo ważnym czynnikiem była dziedzina propagandy odgrywająca szczególną czy wręcz priorytetową rolę w kształtowaniu toku myślenia własnych społeczeństw i oddziałująca na wrogi obóz. Naród rosyjski, odcięty od prawdziwych faktów w dobie epoki komunizmu, od dziesięcioleci był przekonywany o swej wyjątkowej roli w dziejach świata. Naród amerykański poddany podobnej terapii – terror zastąpiono jednak wartością banknotów, dolarami – manipulowany od czasów pierwszej wojny światowej, a może wcześniej, miał wpajane przeświadczenie o wybitnej roli, jaką miał odegrać w dziejach świata. Oba bloki polityczne, konkurujące ze sobą w wielu dziedzinach, były i są rządzone przez wąską grupę osób dysponujących nadzorem nad wojskiem, aparatem bezpieczeństwa, mediami i naukowcami zdolnymi wytworzyć wynalazki zmieniające codzienność. „Wyścig zbrojeń” przeobraził się w pewnym punkcie w personalną rywalizację i w groteskowe zaklinanie rzeczywistości, w powszechne kłamstwo zaakceptowane „dla dobra sprawy i narodu” przez coraz to większe kręgi osób związanych z tajnymi programami. Tak więc rywalizacja i podążająca za nią niczym cień chciwość zwycięstwa były motorem napędowym zespołów ekip odpowiedzialnych za bycie liderem wśród narodów świata. Ambicje polityków zdolnych do wszystkiego i będących na ich usługach dziennikarzy resortowych rozbudziły nadzieję zwycięstwa, robiąc tło do powszechnego poczucia wyższości. Epos zwycięstwa nad hitlerowskimi wojskami oddalał się z biegiem lat i zarówno Stany Zjednoczone Ameryki Północnej, jak i Rosja Sowiecka weszły w fazę szarej rzeczywistości. Ucichły fanfary defilad zdobywców Berlina, gdzie Rosjanie w 1945 roku dokonywali zbiorowych gwałtów i morderstw, ustały jawne rabunki, przemienione w skrytą eksploatację podbitych terenów Polski, Węgier, Niemiec Wschodnich i innych krajów. Granice wpływów w Europie zostały ustalone (z wyjątkiem płonącej Afryki), lecz nastała konieczność okazania przewagi w czasach „pokoju”.

W roku 1961, w oparciu o doświadczenia zdobyte na wojnie, po wielu nieudanych próbach zakończonych śmiercią kosmonautów – „ochotników”, radzieckim inżynierom i konstruktorom udało się wystrzelić 12 kwietnia 1961 roku z kosmodromu Bajkonur statek o nazwie „Wostok 1” z lotnikiem Jurijem Gagarinem. Sterowany z Ziemi statek kosmiczny krążył sto osiem minut poza orbitą i został szczęśliwie sprowadzony z powrotem. Na bezpiecznej wysokości pilot katapultował się zgodnie z instrukcją. Statek kosmiczny „Wostok 1” tracił kolejne elementy wyposażenia, a w momencie krytycznym kabina została odłączona od modułu. Radziecki astronauta miał spaść na spadochronie na terenie Rosji. Jeżeli radziecki pilot Jurij Gagarin rzeczywiście osiągnął aż taką wysokość, że widział zarysy lądów, gór i mórz wraz z poświatą pierścienia oddzielającą mroczny kosmos od żywej planety, oznaczać mogło to tylko jedno. Komuniści brali górę. To wydarzenie wzbudziło wśród amerykańskich kół rządzących zaniepokojenie. Jednak wzbicie się na określoną wysokość i przenikanie w wehikule wyposażonym w silniki i korzystającym z mocy praw aerodynamiki nie jest jeszcze dowodem na lądowanie na innej planecie.

Kiedy wiadomość o wystrzeleniu rakiety z Rosjaninem na pokładzie obiegła świat, nastąpiło coś, co można określić jako reakcję łańcuchową. Natychmiast zrodziły się spekulacje, nieuzasadnione wizje możliwe do zrealizowania w przeciągu pięćdziesięciu lat i zazdrość pomieszana z chciwością. Fakt – czy rzeczywiście miało to miejsce? – przebywania poza orbitą ziemską przez sowieckiego pilota, reprezentanta bloku komunistycznego wymusił reakcję Amerykanów. Nieskrępowana żadnymi granicami wyobraźnia ludzka podziałała na wszystkich, zazdrość o zdobycie przestrzeni kosmicznej przez Rosjanina dotknęła w sposób szczególny zachodnich polityków. Ówczesne supermocarstwo – posiadające arsenał jądrowy, flotę pancerników i lotniskowców, liczne dywizje wojska – w oczach opinii publicznej przegrywało z rywalem na froncie walki o podbój kosmosu. Politycy z kręgu prezydenta Johna Fitzgeralda Kennedy’ego, siedzący w cieniu architekci globalnej polityki, w przeciwieństwie do administracji Dwighta Eisenhowera, byli bardzo zainteresowani stworzeniem nowego ogólnoświatowego sukcesu narodu amerykańskiego. W kwietniu 1961 roku Amerykanie utwierdzani, że mają moralny mandat do praktykowania najazdów w imię instalowania demokracji, usłyszeli o klęsce w Zatoce Świń oddziałów mających obalić komunistyczny reżim Fidela Castro. Wystawieni na odstrzał bojownicy zostali zmasakrowani przez oczekujących na nich komunistów. Porażka ta była policzkiem, niemiłym doświadczeniem, podobnie jak radzieckie prowadzenie w wyścigu o dominację w dziedzinie rozwoju sprzętu technicznego. Wówczas zrodziła się niedorzeczna, obłędna i niemożliwa w owym czasie do realizacji idea, będąca iluzją.

Na jednym z publicznych wystąpień prezydent USA powiedział: „Wierzę, że nasz naród powinien postawić sobie za cel, aby przed końcem tej dekady wysłać człowieka na Księżyc i sprowadzić go bezpiecznie na Ziemię”1. Tak zrodziła się niedorzeczność.

Sam Szatan natchnął J. Kennedy’ego do wypowiedzenia tych słów. Rozbudzony entuzjazm ogarnął szerokie masy społeczeństwa, które i tak w owym czasie zaczęły być oszukiwane i kontrolowane przez rządzących z tylnego fotela, nietykalnych i niewidzialnych. Haczyk ambicji został połknięty, a przy okazji miliony dolarów z budżetu państwa zostały przekazane na program „podboju kosmosu”. Nie przeznaczono ich na walkę z przestępczością, bezrobociem i pomocą humanitarną dla krain ogarniętych nędzą. Skuteczną reklamą do ugruntowania przesłania o możliwości przedostania się na odległą planetę, w konstrukcji niewiele lepszej od hermetycznych samolotów z epoki drugiej wojny światowej, były coraz to śmielsze filmy SF (science fiction). Machina propagandy ruszyła, mając nowy cel do wykonania. 20 lutego 1962 roku pilot John Glenn odbył lot na orbicie okołoziemskiej, trwający pięć godzin. Rakiety – nośniki typu Saturn I wdzierały się do świadomości ludzi zainteresowanych finałem programu i wyprzedzeniem Rosjan w wyścigu wynalazków niemających żadnych widoków na polepszenie bytu ludzi. Liczył się prestiż.

Niemniej musimy ze smutkiem stwierdzić, że tak doniosłe wydarzenie w dziejach ludzkości, jak wyprawa na Księżyc ma swoje mroczne tajemnice, budzące zdziwienie nieścisłości i kłamstwa wchodzące w ramy WIELKIEGO ZWIEDZENIA ludzi żyjących w czasach ostatecznych. Powtórzmy raz jeszcze fundamentalne pytanie, będące kluczem do zrozumienia powstania teorii spiskowej.

Dlaczego obecnie, pomimo rozwoju technologii, nie wysyła się na Księżyc załogowych statków? DLACZEGO?

Na to pytanie odpowiedział w sposób urągający logice czołowy przedstawiciel astronautów z NASA, inżynier i chemik Don Pitt. Jego wyjaśnienie brzmiało: „Poleciałbym na Księżyc w nanosekundzie, ale PROBLEM jest taki, że nie mamy technologii, by to ponownie robić. Mieliśmy ją, ale zniszczyliśmy tę technologię i jest to bolesny proces, by ją ponownie odbudować”2. Czy to jakiś żart? W 1969 roku NASA miało technologię zdolną do przelotu kapsuły z ludźmi przez strefę kosmicznego zimna i próżni na powierzchnię Księżyca, a po pięćdziesięciu latach tę technologię utracono? Przyjęcie takiego wytłumaczenia jest nie tylko nonsensem, ale również, a może przede wszystkim naiwnością. Ale to nie wszystko. Aaron Renan, niegdyś entuzjasta dokonań misji „Apollo 11”, współcześnie sceptyk, podczas jednego z wywiadów upublicznił wiadomość, że w archiwach agencji NASA, pomimo zgody, oryginalnych taśm nie odnaleziono. Tę informację potwierdził administrator budynku archiwum Flight Director, Gene Kranz. Aaron Renan w ten sposób skomentował tę zagadkę: „I teraz, kiedy NASA mówi, że wszystkie taśmy zostały utracone… to jest to coś niesamowitego! Bo to nie jest tylko jedna taśma, ale całe pomieszczenie z taśmami podpisanymi „Apollo 11” – lądowanie na Księżycu. Ktoś musiał tam iść i fizycznie je usunąć. Udowodnienie prawdziwości lądowania człowieka na Księżycu to duże wyzwanie, a nie powinno być żadnym wyzwaniem. Powinny być taśmy i dużo dowodów”3. Wydawać by się mogło, że ten „skarb ludzkości”, przechowywany w Goddard Space Center w Maryland, jakby dziedzictwo pionierów podboju Kosmosu na miarę Sfinksa, Piramid i Bóg wie czego, powinien być strzeżony niczym źrenica oka. Tak nie jest. Dlaczego? Ponieważ przy obecnej zdolności analizy obrazu natychmiast wykryto by kłamstwo i manipulację. Dlatego taśmy te zaginęły, przyszli jacyś niezidentyfikowani złodzieje i ukradli, a władze agencji przechodzą nad tym do porządku dziennego. Podobnie jak prasa i media. Dziwne i podejrzane?

Oto kilka wybranych spostrzeżeń, rzucających cień na rzetelność przekazu z transmisji „na żywo” i na Centrum Kontroli Lotów Kosmicznych.

Niektóre wypowiedzi teoretycznych „ekspertów”, osób zatrudnionych w instytucji NASA dotyczące zagadnień kosmosu wzbudzają uzasadnioną podejrzliwość i potwierdzają raczej manipulację, jaka ogarnęła część ludzkości po hipnotycznej telewizyjnej relacji z „lądowania” na Księżycu. By nie narazić się na śmieszność, niewielu decyduje się publicznie zakwestionować możliwość pokonania pierścieni promieniowania sprzętem opartym na technologii z lat 50/60 XX wieku. Tymczasem nieostrożne wypowiedzi młodych fizyków i inżynierów z NASA sugerują właśnie coś wręcz odwrotnego niż wersja poddawana przez czołowe serwisy informacyjne i instytuty naukowe. Oto przykład sprzeczności: „Gdy zaczynamy się oddalać od Ziemi, przekraczamy punkt »Pasów van Allena«, z powodu promieniowania bardzo niebezpieczną strefę! Takie wielkie promieniowanie, jakie tam występuje, może uszkodzić elektroniczne systemy kierowania pojazdem kosmicznym! »Kapsuła Oriona« posiada ochronę, to będzie testowana, kiedy »Orion« będzie przelatywał przez Pasy van Allena, przez ich wysokie promieniowanie. Wszystkie czujniki nagrają dane promieniowania, jakie pojawią się w Kapsule Oriona, gdy ta będzie przelatywała przez Pasy van Allena. Musimy rozwiązać te PROBLEMY, ZANIM WYŚLEMY LUDZI PRZEZ tę strefę kosmosu!”4

Jednak jak wynika z oficjalnej wersji historii, przed rokiem 1969 naukowcy amerykańscy  opracowali  technologię umożliwiającą bezpiecznie przeniknięcie śmiertelnej strefy kosmicznej. „Dowodem” był przecież film i zdjęcia publikowane przez Agencję Kosmiczną z misji Apollo XI. Inny oficjalny przedstawiciel NASA podczas transmisji ze stacji „orbitalnej” zanegował również przypuszczenie, że moduł z trzema astronautami oraz późniejsze ekspedycje programu „Apollo” dotarły na Srebrzysty Glob: „OBECNIE POTRAFIMY LATAĆ TYLKO NA NISKIEJ ORBICIE ZIEMI!!! To najdalej, gdzie potrafimy dolecieć. A ten nowy system, który budujemy, pozwoli nam polecieć dalej, pozwoli zabrać ludzi dalej do Systemu Słonecznego i go zbadać. Mamy dolecieć NA KSIĘŻYC, do pasa asteroid, jest wiele miejsc, gdzie chcemy lecieć, dlatego budujemy ten system, który wreszcie nam na to pozwoli”5.

Przyjrzyjmy się zatem z bliska niewiarygodnym fenomenom będącym częścią programu kosmicznego, uwieńczonego zamontowaniem proporca w przestrzeni pozbawionej podobno tlenu, wypełnionej próżnią. Niezwykle trudną do wytłumaczenia anomalią jest fragment instalowania flagi amerykańskiej na Księżycu. Reżyserzy i „kosmonauci” zajmujący się umocowaniem masztu nie zwrócili uwagi, że FLAGA POWIEWAŁA W PRÓŻNI pomimo braku powietrza atmosferycznego i wiatru. Trzepoczący materiał wyklucza w jakimkolwiek stopniu przebywanie w warunkach pozaziemskich. Trzeba być niezwykle uprzedzonym i zaślepionym, aby lekceważyć to przeczące prawom fizyki zjawisko.

Narzędziem, jakim dysponowali piloci-astronauci, był moduł lądownik: „Kilka miesięcy przed tym historycznym lądowaniem prototyp »LEM« przetestowano w powietrzu w bazie wojskowej Ellington. Kiedy kamery »NASA« rejestrowały próbny lot, Neil Armstrong toczy walkę o kontrolę nad pojazdem. Następnie około dziewięćdziesięciu metrów nad ziemią traci kontrolę nad lądownikiem. W ostatnich sekundach Armstrongowi udaje się katapultować, bezpiecznie lądując. Jeśli samolot był tak niestabilny i trudny do prowadzenia w ziemskich warunkach, jak to jest możliwe, że „LEM” lądował bezbłędnie sześć razy w tak trudnym i obcym środowisku na Księżycu?”6.

Ta uwidoczniona na filmie z epoki NIESTABILNOŚĆ GWIEZDNEGO LĄDOWNIKA paradoksalnie obniża wiarygodność instytucji NASA. Naukowiec Ralph Rene twierdzi, że przyczyną chybotania była wada konstrukcyjna: „Lądownik miał pojedynczy, zamontowany pośrodku silnik, a do tego w górnej części kilka silników manewrowych, ułatwiających pilotom kontrolę nad torem lądowania. Wystarczyło przesunąć dźwignię sterowania o cal, a lądownik już tracił równowagę i zaczynał się przechylać7. Pośpiech, z jakim wprowadzono do eksploatacji pojazd dostosowany w wyobraźni twórców do warunków panujących na Księżycu, również przyczynił się do zwiększenia podejrzeń. Analiza wnętrza kabiny pilotów w lądowniku wskazuje ponadto, że NIE BYŁO OSOBNEGO POMIESZCZENIA CIŚNIENIOWEGO. W momencie jednorazowego otwarcia śluzy całe powietrze zostało natychmiast usunięte z pomieszczenia. Kłamstwem jest więc twierdzenie, że w kabinie był osobny zapas tlenu, bezpieczna strefa, że po „starcie” z powierzchni srebrnego globu kosmonauci mogli zdjąć hełmy z aparatami tlenowymi. Urządzenia do „produkcji” tlenu nie były zdolne odtworzyć zasobów, jakie podobno były w momencie startu. W warunkach ziemskich strażak poruszający się w dymie niesie ze sobą butlę tlenową z zapasem na dwadzieścia minut. Po tym czasie, jeśli nie wyjdzie ze strefy, gdzie nie może oddychać, umrze. Współcześnie próbuje nam się wmówić, że maleńki moduł posiadał zasoby powietrza zdolnego zaspokoić potrzeby astronautów, aparat do wytwarzania tlenu i hermetyczność ochraniającą kabinę przed próżnią kosmosu. Wiele osób nie ma wyobrażenia o sile nacisku próżni na konstrukcję. Podobieństwem jest kadłub okrętu podwodnego na głębokości trzech tysięcy metrów pod powierzchnią wody i siła ciśnienia naciskającego na materię. Najmniejsza milimetrowa dziura rozerwałaby łódź na strzępy. Praw fizyki nie da się oszukać.

Jak wynika z dokumentacji projektu, lądownik miał pojedynczy silnik zamontowany w centrum i silniki korekcyjne zamieszczone w górnej powierzchni wehikułu. Ogon natomiast i kabina, według sceptycznych badaczy, znających się na sztuce pilotowania, stały się najbardziej narażonymi punktami konstrukcji, a drobna zmiana kąta nachylenia spowodowałaby w każdych warunkach natychmiastowe przesunięcie środka ciężkości, co z kolei doprowadziło do niekontrolowanej reakcji lądownika i wpadnięcie w obrotowy wir pokracznej konstrukcji, oddziałującej innością na ludzką wyobraźnię.

Jest wiele niepokojących pytań i niejasności związanych z „lotem” na Księżyc. Według oficjalnych ustaleń, astronauci mieli być otoczeni próżnią i zimnem. Na Srebrnym Globie podczas księżycowej nocy temperatura powierzchni poza modułem, na którym przylecieli, ma wynosić -180 stopni, zaś podczas oświetlania powierzchni przez słońce ma wzrastać do +123° Celsjusza. Inne dane to w dzień 123°C, w nocy 233°C. To rzeczywiście bardzo duża rozpiętość temperatury narażająca kosmicznych żeglarzy na ryzyko utraty życia w przypadku rozhermetyzowania kombinezonu: „John Moulding, fizyk z NASA powiedział, że potrzebowaliby oni co najmniej dwumetrowej osłony ochraniającej ich przez cały czas. Tymczasem skaczą oni po Księżycu w dwucalowym skafandrze”8. Jakiekolwiek