Trzynastu Morderców - Maya Szymańska - ebook

Trzynastu Morderców ebook

Maya Szymańska

4,3

Opis

Trzynastu Morderców to trzeci tom cyklu Ostatnia Wiedźma. Nieoczekiwanie katastrofa lotnicza nie kończy przygód Alicji i wiedźma po trzech dniach wraca do świata żywych. Kontynuuje poszukiwania dwunastki, której będzie przewodzić w śmiertelnej walce przepowiedzianej dawno temu. Sprawa nie jest łatwa, ponieważ Egzekutorzy depczą jej po piętach, do gry wraca Gizela kierowana demonem, Maks dalej myśli tylko o seksie, a Sky… jest. Czy Al podoła zadaniu i Trzynastu Morderców stanie wspólnie do walki?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 655

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (3 oceny)
2
0
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Shego

Całkiem niezła

To nie recenzja. To rozpaczliwe wołanie do Autorki, aby nie wierzyła korektorom i redaktorom. Niestety w książce są błędy ortograficzne, które gryzą w oczy. Ale książka jest OK. Prosze pisać dalej, z przyjemnością się Panią czyta.
00

Popularność




Maya Szymańska

Trzynastu Morderców

© Maya Szymańska, 2023

Trzynastu Morderców to trzeci tom cyklu Ostatnia Wiedźma. Nieoczekiwanie katastrofa lotnicza nie kończy przygód Alicji i wiedźma po trzech dniach wraca do świata żywych. Kontynuuje poszukiwania dwunastki, której będzie przewodzić w śmiertelnej walce przepowiedzianej dawno temu. Sprawa nie jest łatwa, ponieważ Egzekutorzy depczą jej po piętach, do gry wraca Gizela kierowana demonem, Maks dalej myśli tylko o seksie, a Sky… jest. Czy Al podoła zadaniu i trzynastu morderców stanie wspólnie do walki?

ISBN 978-83-8324-826-4

Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero

Po śmierci

Alicja zrozumiała, że nie słyszy nic poza doskonałą ciszą. To było pierwsze, co do niej dotarło, gdy otoczyła ją błoga ciemność. Potem odkryła, że nic ją już nie boli. To dobrze, pomyślała, ale natychmiast zrozumiała, jak bardzo się myli. Ich samolot zaczął spadać. Pojedyncze obrazy majaczyły w jej wspomnieniach, choć nie do końca umiała je poukładać w logiczną całość. Coś na granicy świadomości, jakaś jedna, natrętna myśl…

— Umarłam — szepnęła, natychmiast zmuszając się do otworzenia oczu.

Ujrzała jasność tak rażącą, że natychmiast opuściła powieki. Ktoś delikatnie ujął jej dłoń i ścisnął. W tym jednym geście było tak wiele desperacji, a jednocześnie tak dużo zaufania. Wiedźma ponownie spróbowała otworzyć oczy i rozejrzeć się dookoła. Musiała sprawdzić, kto wyszedł jej na spotkanie.

— Sky? — spytała ze zdziwieniem, gdy rozpoznała niską kobietę stojącą tuż obok niej.

Piromanka skinęła głową na powitanie. Była blada i lekko drżała, ale stała dumnie wyprostowana, jakby rzucała wyzwanie samej śmierci. „Na to jedno już trochę za późno” — pomyślała Alicja, rozglądając się dookoła.

Niewiele mogła podziwiać. Obie stały w centrum dużego holu wyłożonego białymi kaflami. Właściwie wszystko dookoła było białe, poza kilkoma złotymi i czerwonymi akcentami. Tuż przed umarłymi znajdowały się schody prowadzące do góry. Piękne, szerokie, zdobione złotymi poręczami.

— Schody do nieba — szepnęła wiedźma, a potem lekko pokręciła głową.

No cóż. Nigdy nie była dobrym człowiekiem i wiedziała, że tak się to skończy, ale mimo wszystko poczuła teraz ukłucie żalu. Schody zablokowano czerwoną szarfą rozpostartą między dwoma złotymi słupkami. Na środku szarfy zawieszono tabliczkę z pięknie wykaligrafowanym napisem: „Wstęp wzbroniony”. Wiedźma nie miała wyboru. Pozostała jej już tylko jedna droga.

— A zatem windą prosto do piekła — powiedziała cicho do siebie.

Spojrzała na windę znajdującą się tuż obok schodów, do której prowadził czerwony dywan. Sama winda, pozbawiona luster, w środku też okazała się czerwona. Jedynie panel kontrolny z dwoma guzikami wykonano w złocie. Alicja domyśliła się, jakie to guziki — w dół i zamykający drzwi. No cóż, przynajmniej nie będzie mogła się pomylić. Już miała dać krok w kierunku urządzenia, gdy dotarło do niej, że i tam znajdują się dwa złote słupki, a między nimi łącząca je czerwona szarfa i tabliczka z napisem: „Nieczynne”.

— Co teraz? — Usłyszała ciche pytanie Sky.

„No właśnie…” — pomyślała, sama się nad tym zastanawiając. Co teraz? Za nimi nie było nic, a przed nimi dwie zablokowane drogi. Jakby śmierć zdawała się niewystarczającą karą. Nie chciało ich Niebo, nie pragnęło ich Piekło, zostały skazane na trwanie w zawieszeniu. Tylko czemu obie naraz, jeśli ciężar ich win był wyraźnie różny?

— Nie wiem, Sky — odpowiedziała po stanowczo zbyt długiej chwili ciszy. — Nie mam pojęcia.

— Czy to powinno tak wyglądać? — Niższa kobieta spojrzała na Alicję, wyraźnie wystraszona.

— Nie jestem pewna, ale chyba nie.

— Myślisz, że uda nam się obejść tę szarfę na schodach? — Cień nadziei zawitał w głosie niższej.

— Nie sądzę, by to było tak łatwe.

Mimo że wiedźma użyła możliwie jak najdelikatniejszego tonu, trzymająca ją dłoń Sky zacisnęła się ze strachu.

Podczas gdy dusze obu kobiet zastanawiały się, co dalej, za ich plecami

czasoprzestrzeń została rozdarta, a z odwiecznego mroku wyłoniły się dwie silne ręce. Szczupłe dłonie wystrzeliły z szybkością atakującej kobry, pochwyciły ramiona obu ofiar katastrofy lotniczej i wciągnęły je w mrok. Melodyjny głos, w którym pobrzmiewała wyraźnie złość, wysyczał cicho:

— Jeszcze z wami nie skończyłem!

Szpital

Alicja otworzyła oczy i dostrzegła biel. Wszechobecną biel. Znowu. Potem jednak do jej umysłu dotarł ból. Po śmierci nie powinno nic boleć, prawda? Odetchnęła głęboko, ale wtedy dotarło do niej coś jeszcze — głośne pikanie aparatury medycznej. „Boże, nie pozwól, bym była zaintubowana” — błagała, przełykając ślinę. Ślina. No tak. Odetchnęła jeszcze głębiej, dziękując za ten jeden problem mniej.

— Trzy dni i cztery godziny — szepnął ktoś siedzący tuż obok niej.

Z trudem odwróciła wzrok i spojrzała na siedzącego tuż obok niej Cienia. Chciała się odezwać, ale nie była w stanie.

— Cztery złamane żebra, mocny wstrząs mózgu, pęknięcie czaszki, złamana kość udowa prawa, lewy obojczyk, zmiażdżony prawy nadgarstek i wióry z miednicy.

Wiedźma otworzyła szerzej oczy, nie kryjąc przerażenia. Aparatura tuż obok niej zaczęła wariować.

— Uspokój się. Samolot spadł, a wy dwie byłyście jedynymi, które przeżyły.

Alicja otworzyła usta, ale żaden dźwięk się z nich nie wydobył, poza cichym charczeniem.

Prawa dłoń złapała mężczyznę za poły marynarki i przyciągnęła go bliżej.

— Co? — Kobieta wydusiła ze spierzchniętego gardła.

— Też chciałbym to wiedzieć, Al. Wszystko, co wymieniłem, i o wiele więcej, powinnaś mieć wpisane w karcie, a tymczasem masz tylko gips na lewej nodze. Sam jestem ciekaw historii, która się kryje za tym cudownym ozdrowieniem.

Alicja skrzywiła się, opadając ciężko na łóżko. Dotarło do niej, skąd ten ból. Nielekarz ją uleczył, ale nie miał pewnie zbyt wiele czasu i…

— Forsowne leczenie — szepnęła niemal bezgłośnie.

Cień skinął głową, choć wiedźma nie miała pojęcia, czy zrozumiał ten termin.

— Kiedyś lubiłem książki fantasy. Teraz coś z fikcji się przydaje. Za ile minie ból? Wzruszyła nieporadnie ramionami.

— Czas ucieka. Nie możesz tu zostać — powiedział nagle, patrząc gdzieś daleko przed siebie. — Inni muszą się zebrać razem. To da nam trochę czasu.

„Chciałabym móc się ruszyć” — pomyślała z rozbawieniem, bo wyobraziła sobie siebie czołgającą się do wyjścia.

— Jesteś pewien? — spytała cicho.

— Tak. Masz godzinę na opuszczenie szpitala. Potem będzie za późno.

Kobieta poczuła, jak ciarki przechodzą jej po plecach. Za późno na co? Właściwie nie musiała nawet pytać. Doskonale wiedziała na co — na całe jej cholerne życie.

— Daj mi chwilę — poprosiła, a Cień skinął posłusznie głową.

Przymknęła oczy i skupiła się najlepiej, jak tylko umiała. W głowie przywołała obraz Lisa, ale ten nie odpowiedział na wezwanie. Ponowiła próbę, jednak wtedy coś do niej dotarło. Cała trójka była związana ze sobą. Jeśli ona ledwie przeżyła, być może tamci poświęcili się i oddali jej własną moc. Być może…

— Nie jesteśmy aż tak wspaniałomyślni, żeby bez powodu oddawać swoje życie, wiedźmo.

„Kolejny problem mniej” — pomyślała Alicja nie kryjąc ulgi.

— Nie jesteśmy w stanie ci pomóc. Przykro nam. Wchłonęłaś większą część naszej mocy w czasie

regenerowania się po forsownym leczeniu. Nie wyciągniemy cię stamtąd. Nie mamy się nawet jak zmaterializować.

A to już trochę gorzej. No trudno. Zawsze zostawało jej jeszcze jedno wyjście.

— Nie kpij ze mnie, idiotko. Już dość mocy zmarnowałem na składanie was dwóch do kupy. Jak myślisz, dzięki komu żyjecie? Bo raczej nie dzięki twojemu szczęściu. Weź się w garść i użyj mózgu. Po coś ci go do tej czaszki wpakowano i raczej nie po to, żeby zapobiec przeciągom.

„Ja ciebie też” — pomyślała Alicja, słuchając zirytowanego głosu Nielekarza. Już miała mu powiedzieć, że chyba jedna mała przysługa nie jest aż tak problematyczna dla kogoś jego pokroju, gdy jej umysł niemal rozsadziły obrazy. Zacisnęła powieki, wstrzymała oddech, zmusiła się, by nie krzyczeć. Wszystko trwało ułamek sekundy, który jej wydawał się całą wiecznością. Telepatyczny przekaz. Najgorszy jego rodzaj. „Cholerny sukinsyn” — zawyła w myślach, trzymając się za głowę. Kiedy się za nią złapała? Kiedy usiadła? Dlaczego aparatura milczała? „Za dużo pytań” — skarciła samą siebie w myślach. — „Po kolei”. Ignorując przerażonego mężczyznę siedzącego tuż obok, wzięła głęboki oddech i skupiła się na przesłanych jej informacjach.

Samolot, ona i Sky w środku, krzyki innych pasażerów, głos Lisa, wściekłość. Moc. Dużo mocy. Krew. Ci, którzy zaatakowali, musieli zostać zabici. Nikt nie mógł się o niczym dowiedzieć. Uderzenie w ziemię. A jednak umarły. Na chwilę, ale umarły. Znów głos Lisa. Nielekarz, który w ostatniej chwili przywraca je do życia. Kolejna krew. Ktoś jeszcze to widział. Lalka. Lalka zabrał je z wraku i przeniósł w zupełnie inne miejsce. Gdzie? Dlaczego? Wypadek samochodowy. Nie miał mieć miejsca, ale potrzebowali sposobu na ukrycie prawdy. Więcej krwi, służby ratownicze wyciągają je z niemal całkowicie zniszczonego pojazdu. Ktoś krzyczy, że to cud. W drugim samochodzie nie mieli tyle szczęścia. Z czwórki nikt nie przeżył. Próbują je cucić, ale to nic nie daje. Zabierają je do szpitala.

Odetchnęła z ulgą, gdy dotarło do niej, że nic więcej w tych obrazach nie ma, a przynajmniej nic ważnego.

— Nic ważnego? — spytał wściekły Nielekarz. — To nic ważnego to między innymi usunięcie informacji o tym, że byłyście na pokładzie samolotu. Myślisz, że to takie proste? Lis musiał opętać połowę pieprzonego lotniska, żeby tego dokonać w sposób, który nie pozostawi śladu. Usunąć informacje o was, usunąć z monitoringu nagrania, na których was widać, wymazał was z pamięci tych, których mijałyście. Do tego zorganizowanie wypadku…

— No skoro już przy tym jesteśmy, to mam jedno pytanie — wtrąciła, czując, że nastrój Nielekarza zaczyna jej się udzielać. — Po co ten cały pieprzony wypadek?

Na chwilę umilkł. Znała ten rodzaj ciszy. Właśnie rozważał, czy powinien tracić czas na użycie przemocy. Przewróciła oczami, starała się wyrzucić z umysłu wszelkie myśli, które mogłyby go do tego ostatecznie przekonać.

— Ten wypadek był po to, żebyście trafiły do szpitala.

— Ale jeśli nas uleczyłeś, to…

— Ciebie.

— Co?

— Powiedziałem, że uleczyliśmy niemal w pełni tylko ciebie, nie tą drugą idiotkę.

— Ale…

— Myśl — warknął, po czym wyraźnie poczuła, jak opuścił jej umysł.

„Myśl” — powiedział, jakby nie próbowała tego robić przez cały czas. Potarła twarz dłońmi.

— Myśl — szepnęła cicho sama do siebie.

Siedzący obok mężczyzna powiedział coś cicho, ale nie zrozumiała wypowiedzianych przez niego słów. Jej umysł miał w tej chwili ważniejsze zadania niż słuchanie mężczyzny. Pomasowała skronie, pozwoliła myślom błądzić i liczyła, że właściwa odpowiedź pojawi się magicznie sama z siebie, gdy ona…

— Sky jest człowiekiem — powiedziała, nagle doznając jednak owego magicznego olśnienia.

No tak. Sky mogła mieć swój talent, ale fizycznie dalej była człowiekiem i ból wywołany forsownym leczeniem mógłby stać się czymś, czego by zwyczajnie nie wytrzymała. Nielekarz zrobił dla niej tyle, ile mógł, ratując jej przy tym życie, jednak część obrażeń wciąż wymagała interwencji.

— W jakim stanie jest Sky? — spytała Cienia.

— Stosunkowo dobrym, ale nie znam szczegółów.

— Jest przytomna?

— Nie.

— Dlaczego?

W pierwszym odruchu chciał ją spytać, skąd niby miałby to wiedzieć, ale oboje wiedzieli skąd. Ze swoich wizji.

— Lekarz, pod którego opiekę trafiła, konsultował się z innym. Nie zrozumiałem, o czym dokładnie mówili, ale chodziło o uraz głowy na skutek wypadku. Coś im się nie zgadzało z badaniami. Maszyny wariowały.

Skinęła głową, dziękując za odpowiedź.

— Czas ucieka, Al — dodał, nim zdołała go spytać, czy wie, kiedy Sky się wybudzi.

„Może to i lepiej” — pomyślała z żalem. To ciekawa przygoda, ale ich drogi powinny się teraz rozejść. Przy niej Sky nigdy nie byłaby bezpieczna. Zresztą, po czymś takim pewnie nawet nie będzie chciała mieć z nią nic więcej do czynienia, więc…

— Wyjdź — powiedziała do Cienia. — Wróć… potem.

Mężczyzna wstał i wyszedł. Nie zadawał żadnych pytań ani nie próbował obrazić Alicji. „Złoty człowiek” — pomyślała, bo doceniała to z całego serca.

Oddychając ciężko, wcisnęła guzik wzywający obsługę. Chwilę potem do sali weszła niska pielęgniarka. Wiedźma nie miała czasu się jej przyglądać. Gdy tylko tamta zatrzymała się przy łóżku, Alicja zdołała dotknąć jej biodra. Pielęgniarka osunęła się na ziemię, tracąc przytomność. Chwilę później pacjentka wstała i odłączyła sobie sama kroplówkę oraz aparaturę mierzącą funkcje życiowe. Gips. Potem będzie musiała się nim zająć.

— Przywiozłem ci ubrania — powiedział Cień, wchodzący ponownie do sali.

Przyjęła bez słowa niewielką reklamówkę, po czym spokojnie zdjęła z siebie szpitalną koszulę i, nie dbając o obecność mężczyzny, zaczęła nakładać bieliznę. Pomógł jej bez słowa. Czuła, jak się jej przygląda, niemal słyszała bijące mu mocniej serce, ale żadne z nich nie powiedziało ani nie zrobiło nic w kierunku zbliżenia się do siebie. Czas beztroskiej głupoty minął bezpowrotnie.

— Wychodzimy? — Usłyszała, gdy założyła jeden z przyniesionych butów.

Z oczywistych względów drugi pozostał wciąż w reklamówce, którą teraz Alicja podała Cieniowi, mówiąc:

— Ty wychodzisz. Ja muszę jeszcze coś zrobić.

— Dwie sale dalej, po lewej stronie — powiedział Cień, opuszczając pokój. Skinęła głową i ruszyła przed siebie.

Stanęła koło łóżka Sky. Piromanka wciąż była nieprzytomna, choć w jej ciele nie pozostało już nic, co wymagałoby leczenia. Alicja rozumiała, dlaczego niższa kobieta wciąż się nie wybudziła. Gdyby tylko otworzyła oczy, wyłaby z bólu i nikt nie rozumiałby dlaczego. Tak było lepiej. Jeszcze przez kilka dni potrzebowała odpoczynku, którego u boku wiedźmy raczej by nie zaznała.

— Teraz rozumiesz, czym się zajmuję, ale wiesz też, czym to grozi — szepnęła jej prosto do ucha.

— Wiem, że mnie słyszysz. Nie szukaj mnie, Sky. Nie musisz ginąć w taki sposób. To nie jest twoja wojna.

Wyprostowała się i odwróciła na pięcie. Była gotowa do wyjścia, gdy wbrew sobie dodała:

— Jeśli jednak nie zmienisz zdania, znajdź mnie. Będę czekać.

Wyszła pośpiesznie, ignorując zdumione spojrzenia personelu. Wiedziała, że nikt jej nie zatrzyma. Krążąca dookoła niej moc paraliżowała innych i wywoływała w ich sercach irracjonalny lęk, który jeszcze na długo skutecznie zamknie im usta. Przed budynkiem czekał na nią Cień. Nie zdziwiła się, widząc w jego dłoni kluczyki od samochodu.

— Hamburg? — spytała spokojnie.

— Obawiam się, że już nieaktualne — odpowiedział mężczyzna i wręczył Alicji jakąś ulotkę.

Wiedźma spojrzała na nią, wysoko unosząc brwi. Napis na samej górze głosił: „Hipnoza — uniwersalna forma leczenia czy czysta szarlataneria?”

Hipnotyzer

Alicja szła posłusznie za Cieniem, przeciskając się między setkami stłoczonych ludzi oczekujących na kolejną część wykładu poświęconego ziołolecznictwu.

— Nie bardzo rozumiem, po co mamy wysłuchiwać całego panelu, jeśli możemy faceta dorwać w przerwie albo po skończonym wykładzie — powiedziała cicho, delikatnie obejmując mężczyznę i uśmiechając się do niego ciepło.

— Żebyś mogła go zobaczyć i przygotować się lepiej do spotkania — odpowiedział tamten. Uśmiechał się niemal z czułością. — Odrobina wiedzy cię nie zabije, Al.

— Jeśli tak uważasz — rzuciła, odsuwając się lekko.

Minęli największy tłum, potem przeszli przez trochę mniejszy, wreszcie dotarli do sali, w której za parę minut miało się odbyć spotkanie z pewnym hipnotyzerem, wyjątkowo ich interesującym. Na korytarzu zebrało się zaledwie trzydzieści osób, nie zapowiadało się też, aby miało przyjść więcej słuchaczy.

— Chyba nie jest zbyt znany — rzuciła Alicja, siadając na jednym z wolnych krzesełek ustawionych pod ścianami.

— Nie opinii publicznej. W pewnych kręgach jest legendą — odpowiedział cicho Cień, bacznie obserwując, czy nikt ich nie słucha.

— Paranoja? — spytała wiedźma z rozbawieniem.

Skrzywił się, słysząc jej żart, ale nic na niego nie odpowiedział. Zamiast tego odwrócił się plecami do pozostałych czekających i na chwilę przymknął oczy.

— Spodziewasz się najazdu tajnych służb?

— Nie. Sprawdzam, czy jesteśmy bezpieczni.

— Bezpieczni przed czym?

Otworzył oczy i rzucił kobiecie mordercze spojrzenie, mówiąc jednocześnie:

— Przed tymi, którzy postanowią wykorzystać twoją zbytnią pewność siebie.

Na ustach wiedźmy zagościł lekki uśmieszek. Pokręciła głową, podniosła się z krzesełka, po czym przyciągnęła delikatnie Cienia do siebie i szepnęła mu bezpośrednio do ucha:

— Dwadzieścia dwie osoby szukające sensu życia, dziewięć towarzyszących, cztery chore na raka, dwie mające guza mózgu i liczące na cud. Po przeciwnej stronie korytarza ochroniarz z pustym pokrowcem na broń mającym wyglądać groźnie, a tuż nieopodal mężczyzna z nożem ukrytym za paskiem, ale on się do nas nie wybiera, a śledzi kobietę flirtującą z brunetem w garniturze.

Odsunęła się, spojrzała mężczyźnie prosto w oczy, po czym uniosła lekko brew, jawnie rzucając mu wyzwanie. Ten przyglądał się jej przez chwilę uważnie. Nie mówił nic, ale wyglądał na kogoś, kto nie wierzy w ani jedno usłyszane słowo. Potem jednak role się odwróciły i to on przyciągnął do siebie kobietę, by wyszeptać jej bezpośrednio do ucha:

— Dwunastu utalentowanych, na których czele masz stanąć ty. Czterech, którzy spróbują cię zabić, i trzech, którzy zechcą cię chronić. Reszta wciąż nie zdecydowała. Zgaduj, kto jest kim.

Uśmiech momentalnie zniknął z twarzy wiedźmy. Kobieta ponownie usiadła na krzesełku, po czym bez słowa wzmocniła wszystkie bariery i zaczęła uważniej obserwować otoczenie.

***

Mężczyzna sięgnął po kubek z kawą i dopił ostatni łyk. Przejrzał po raz kolejny notatki, po czym z ciężkim westchnieniem poprawił włosy, przygotowując się mentalnie na opuszczenie przydzielonego mu pokoiku. Za chwilę wygłosi nudną i nijaką przemowę do grupy ograniczonych idiotów, którzy nie zrozumieją ani słowa. Potem odmówi cudownego uleczenia pozostałym, a jeśli dobrze pójdzie, to nawet da radę szybko wymknąć się bez odpowiadania na niezręczne i denne pytania. Dzień jak co dzień — jednym słowem. Co on tu w ogóle robił? A tak. Obiecał swojemu mentorowi.

Klamka się poruszyła, zamek zgrzytnął, drzwi zostały uchylone. Do środka wszedł ochroniarz, skinął mu głową, po czym pokazał zegarek. Mężczyzna westchnął ciężko. Kolejny łysy troglodyta. Powinien był odmówić przyjazdu tutaj. Powinien był po prostu…

— Jest na widowni. — Głos wydobył się z ust ochroniarza, ale z całą pewnością do niego nie należał.

Hipnotyzer skinął głową, pytając jednocześnie:

— To dobrze czy źle?

— Nie wiem. Sam oceń.

Znów skinął głową i podniósł się, gotowy do wyjścia. Ciało ochroniarza drgnęło, spojrzało na hipnotyzera, a tajemniczy głos przemówił po raz kolejny:

— Uważaj na nią. Może próbować cię zabić.

Mężczyzna zamarł, uważnie przyglądał się łysemu dryblasowi.

— Dlaczego miałaby to zrobić?

— Nie wiem. A dlaczego miałaby tego nie robić?

— Bo stoję po jej stronie.

— Dla niej może to nic nie znaczyć.

Coś w tych słowach zastanowiło hipnotyzera i zmusiło go do przemyślenia całej sprawy. Po dłuższej chwili milczenia spytał cicho:

— Nie wiesz na pewno?

Od kiedy pamiętał, tajemniczy głos prowadził go przez życie. Nigdy się nie mylił, nigdy nie popełnił błędu, zawsze był pewien tego, co mówił.

— Nie potrafię przeniknąć do jej umysłu.

To było coś nowego. Nowego i niepokojącego. Mężczyzna przestąpił nerwowo z nogi na nogę.

— Jest aż tak…

— Nie ona. Coś czuwa nad bezpieczeństwem jej umysłu. Coś, co o mało nie rozerwało mnie na strzępy za samą próbę przeniknięcia osłon. Uważaj na nią.

— Przecież… — Hipnotyzer umilkł, widząc, jak głowa ochroniarza osuwa się bezwładnie na jego pierś.

Głos odszedł, odmówił dalszych wyjaśnień. Na ogół tak robił, więc nie powinno to nikogo dziwić. To, co jednak mogło śmiało niepokoić, to jego brak wiedzy. Głos wiedział zawsze, a teraz? „Będę musiał przekonać się sam, o co w tym chodzi” — pomyślał z niezadowoleniem hipnotyzer, wychodząc z garderoby.

***

Otworzono wreszcie salę wykładową. Alicja usiadła na tyłach, tuż obok usiadł Cień. Inni pchali się do przodu, przeciskali i gotowi byli zacząć się bić o miejsca w pierwszym rzędzie. Kobieta była w stanie zrozumieć desperację chorych, ale pozostali? Westchnęła cicho, czując się rozczarowaną postawą tych ludzi. Popatrzyła na przygotowaną mównicę. Jakie to wszystko pompatycznie niepotrzebne w tak niewielkim pomieszczeniu. Po co mu, u licha, mikrofon, skoro sala nie była wypełniona nawet w połowie? Żeby wszystkich ogłuszyć ryczącym głośnikiem?

— Mało tu ludzi — rzuciła szeptem, nie oczekując konkretnej odpowiedzi.

— Tym lepiej dla nas — odpowiedział Cień, przyglądając się własnym dłoniom. — Obawiałem się, że będą tłumy. W końcu to najlepszy absolwent elitarnej szkoły hipnozy w Moskwie.

— Po widowni bym tego nie powiedziała.

Cień przewrócił oczami, po czym spojrzał na wiedźmę z miną kogoś, kogo życie zdołało już zmęczyć.

— Jest jednym z nas. Jest najlepszy w tym, co robi. Oczywiście, że nie będzie tu tłumów, Al.

Jakie tłumy gnają do ciebie po pomoc?

Wiedźma chciała odpowiedzieć, że zadane pytanie dotyczy zupełnie odmiennej kwestii, ale dała sobie z tym spokój. Cień miał rację. Była najlepsza w tym, co robiła, ale nie robiła tego na pokaz. W jej przypadku zbytnie zwracanie na siebie uwagi mogło się okazać fatalne w skutkach, więc w przypadku pozostałych musiało być tak samo. Już chciała się głośno przyznać do błędu, gdy z przodu sali zapanowało jakieś poruszenie. Do mównicy podszedł wysoki blondyn o niesamowicie jasnych oczach. Był przystojny, choć ani trochę w jej guście. Klasyka męskiego piękna — mocno zarysowana broda i kości policzkowe, szerokie barki, wysportowana sylwetka. Jedyne, co jej się w nim naprawdę spodobało, to hipnotyzujące spojrzenie, ale do cholery, w końcu był hipnotyzerem. Rozczarowałaby się, gdyby miał zeza.

— Witam państwa — powiedział głosem miłym dla ucha.

— Iwan? — spytała Alicja, spoglądając na Cień.

Siedzący obok niej mężczyzna pokręcił głową z rezygnacją.

— Michaił. Jestem niemal pewien, że twoje podejście od jakiejś formy rasizmu dzieli tylko krok.

— Przecież nie jest czarny.

Hipnotyzer właśnie się przedstawiał i tłumaczył, kim jest, gdy nagle umilkł, przyglądając się jedynej dwójce obecnych, która ani trochę go nie słuchała. Alicja dostrzegła irytację w jego oczach. Nic sobie z niej nie robiąc, pomachała mu dyskretnie, po czym zaczęła liczyć płytki na suficie. „To chyba ona” — pomyślał mężczyzna stojący przy mównicy. Była ładną kobietą, ale mimo tego poczuł się nią rozczarowany. Nie dostrzegł w niej nic… magnetycznego ani wyrafinowanego. Nie tego się spodziewał. Wrócił do przerwanego wykładu. Pozostał czujny, choć trudno było tę kobietę brać na poważnie.

***

Sky otworzyła oczy. Alicji nie ma w szpitalu — to jej pierwsza myśl. Dopiero po niej pojawiło się kluczowe pytanie: czy ona sama w ogóle żyje? Nic ją nie bolało, ale była słaba i wciąż ledwie przytomna. Raczej nie tak powinna się czuć, gdyby okazała się martwa, prawda? Zaczęła rozglądać się dookoła. Szpital. Niezły, całkiem przyzwoity, ale szpital. Jak ona się tu znalazła? Nagle wróciły wszystkie wspomnienia. Mięśnie Sky odruchowo boleśnie się napięły. Leciały samolotem, maszyna zaczęła spadać, powinny były umrzeć. Ba! Umarły, do cholery! Widziała zaświaty i rozmawiała w nich z Alicją, a potem ktoś złapał ją brutalnie za ramię, dosłownie wyrywając z tamtego miejsca.

— Obudziła się pani? — Usłyszała czyjś zaniepokojony głos.

W drzwiach stała młoda lekarka. Sky zmusiła się do skinienia głową, po czym wzięła kilka głębokich oddechów i rozluźniła mięśnie.

— Proszę się nie bać. Jest pani bezpieczna. Wszystko jest pod kontrolą, nic pani nie jest. Proszę oddychać.

Głos wydawał się dobiegać zza grubej kotary. Był przytłumiony, słaby, nijaki. Sky najwyraźniej słyszała bicie własnego serca. Biło i biło coraz szybciej, aż do niskiej kobiety dotarło, dlaczego się tak strasznie boi.

— Rachunek… za pobyt… tutaj…? — wydukała nerwowo.

— Uregulowany — odpowiedziała lekarka, ze zdziwieniem patrząc na pacjentkę. Sky odetchnęła z ulgą, po czym straciła przytomność.

***

Bliźniaczki po raz kolejny rozłożyły karty i po raz kolejny nie dostrzegły w nich nic. Przez chwilę w ciszy kontemplowały smak własnej porażki. Potem wpadły w furię.

Rzucały, niszczyły, wrzeszczały, przeklinały. Wyrzucały z siebie frustrację na każdy możliwy sposób. Jeszcze nigdy nikt ich nie oślepił, nigdy nikt nie obronił się przed ich taliami. Były niezawodne, były najlepsze! Nie miała prawa kryć się przed nimi!

Destrukcja dobiegła końca po piętnastu minutach. Z pokoju nie zostało wiele. Żadna z kart nie uległa zniszczeniu, ale to nie powinno dziwić. Same je tworzyły, same je zabezpieczały, same wysycały je mocą. Nic nie mogło ich uszkodzić. Zmęczone i zasapane, usiadły ponownie na sofie, jedna obok drugiej, po czym bez słowa zebrały karty, oczyściły je, przetasowały, a potem po raz kolejny rozłożyły talię. Jeśli nie mogły odszukać nią wiedźmy, to trudno. Wciąż mogły jednak sprawdzić pozostałych. Zaczęły od Cienia, ale przekaz nie miał sensu.

— Ukrywa się — warknęła pierwsza bliźniaczka, na co druga natychmiast dodała:

— …w jej polu. Tak. W końcu wybrał…

— …adekwatne imię.

Zebrały karty, przetasowały, sprawdziły hipnotyzera. Wiedziały, że wiedźma pojechała się z nim spotkać. Jeśli i tu odczyt będzie zaburzony, poznają przynajmniej jedną odpowiedź. Wykładały kartę za kartą, ale wszystko wyglądało tak, jak powinno. Żadnych zaburzeń, żadnych anomalii.

— Przecież jest teraz obok niego — warknęła jedna z sióstr.

— Musi tam być, ale…

Spojrzały po sobie, po czym obie syknęły niczym rozwścieczone kocice i znów zaczęły zbierać karty. Rozłożyły rozkłady dla każdego z nich, każdego talentu, ale nie zaobserwowały żadnych zmian.

— Oszukuje nas!

— Wodzi za nos!

— Okłamuje!

— Bawi się naszym kosztem!

Obrażone spojrzały na siebie, po czym ponownie złożyły kart. Tym razem jednak złożyły je na dobre i ukryły w kieszeniach sukienek. Nie odezwały się już więcej ani słowem. Gdy obsługa weszła do pokoju, bez słowa zaczęła sprzątać bałagan, a bliźniaczki nie ruszyły się ze swoich miejsc nawet na chwilę. Powoli, bardzo powoli na ich twarze zaczął wpełzać uśmiech. „Zbudziła się” — pomyślały obydwie, kryjąc się z własnym zadowoleniem. — „Nareszcie się zbudziła”.

***

Hipnotyzer zakończył wykład, po czym opuścił salę, odmawiając prób cudownego uleczenia kogokolwiek. Tłumaczył, że jedna sesja to za mało na tak trudne przypadki. Kłamał. Jedna sesja była wystarczającą ilością czasu potrzebnego do zakodowania komuś niemal wszystkiego. Istniał tylko jeden problem. On nie czuł się zbawcą tego świata, a żadnego z tych ludzi nie było stać na jego usługi. Koniec w tym temacie.

Nie czekał, aż wiedźma podejdzie. Właściwie w ogóle zignorował jej obecność. Nie potrafił sobie wyobrazić, jak niby miałby zacząć z nią rozmowę albo co miałby jej powiedzieć. Długo marzył o tym dniu, a gdy wreszcie on nadszedł, poczuł się oszukany. Wszystko było takie… pospolite. Zero magii, której się spodziewał. Myślał o tym, gdy wchodził do garderoby. O osiemnastej miał zarezerwowany lot w biznes klasie. Oczywiście planował go zignorować, ale w obecnej sytuacji być może nie miał po co zostawać w tym mieście na dłużej.

— Nie wpuszczaj nikogo — powiedział do mijanego dryblasa pełniącego funkcję ochroniarza.

Dryblas przytaknął, a mężczyzna zamknął za sobą drzwi. Podszedł do torby z ubraniami, wyjął z niej telefon, gdy usłyszał, jak drzwi się otwierają. A przecież prosił o coś raptem minutę temu! Zirytowany, odwrócił się na pięcie i spojrzał prosto w oczy wiedźmy.

— Witaj — powiedziała kobieta.

— Życzyłem sobie, aby mi nie przeszkadzano — odpowiedział zmęczonym głosem hipnotyzer. — Jak widać nie wyraziłem się wystarczająco jasno.

— Mówisz o facecie, którego mijałam? Ach, ależ on próbował mnie zatrzymać.

— Więc dlaczego tu stoisz?

— Bo on śpi?

Mężczyzna minął kobietę, wyjrzał na zewnątrz i faktycznie zobaczył, jak dryblas śpi, sztywno wyprostowany i oparty o ścianę.

— Nieźle — powiedział, chowając głowę z powrotem do pomieszczenia. — Ale to trochę za mało, żeby zrobić na mnie wrażenie.

— To doskonale się składa, bo nie planuję robić na tobie wrażenia — odpowiedziała wiedźma. Podeszła do okna i wyjrzała na zewnątrz. Po chwili dodała: — Ta rozmowa zmierza donikąd.

Niechętnie, ale zgodził się z nią. Odwróciła się ponownie twarzą do niego, uśmiechnęła lekko, po czym wyciągnęła w jego kierunku dłoń, przedstawiając mu się. Odpowiedział tym samym. Dokładnie w chwili, gdy podawał jej rękę, spojrzał jej głęboko w oczy i lekko pociągnął do siebie, po czym błyskawicznie zaczął odliczać od trzech. Gdy doszedł do dwóch, zachwiał się lekko, a chwilę później osunął na ziemię, walcząc z własnym ciałem.

— Co.… mi zrobiłaś? — spytał z wyrzutem.

— A co ty próbowałeś mi zrobić? — odpowiedziała mu pytaniem na pytanie. Potrząsnął głową, zmusił się do zachowania przytomności.

— Chcesz mnie zabić?

Pokręciła głową.

— Zabawne, bo właśnie miałam zadać ci to samo pytanie.

— Jestem twoim sojusznikiem — zapewnił, choć wiedział, że raczej nie uwierzy mu tak łatwo. Uwierzyła. Chwilę potem odzyskał wszystkie siły i stanął na własnych nogach.

— Uprzedzono mnie, że możesz spróbować mnie zabić — wyznał po chwili, nie mogąc zrozumieć, co właściwie działo się z nim wcześniej.

— Żeby plan wypalił, wszyscy musicie być żywi…

Umilkła, patrząc na drzwi. On też na nie spojrzał. O co jej chodziło? Chwilę później klamka drgnęła. Alicja usłyszała czyjeś kroki czy kogoś wyczuła? Nie zdążył o to spytać. Do pomieszczenia wsunęła się drobna kobieta o krótkich, brązowych włosach. Wiedźma spojrzała na hipnotyzera, ale ten pokręcił tylko głową, po czym zwrócił się do kobiety:

— Co pani robi w mojej garderobie?

Nieznajoma zawstydziła się, nerwowo rozejrzała dookoła, ale po chwili zmusiła się do powiedzenia:

— Przepraszam, że się tak zakradłam i panu przeszkadzam. Jestem pana ogromną fanką. Czytałam publikacje na pana temat, od dawna chciałam pana spotkać, ale wcześniej nie było okazji…

Mówiła coś dalej, ale hipnotyzer jej nie słuchał. Do pokoju wszedł mężczyzna, którego widział wcześniej u boku wiedźmy. Tamten podszedł do niego i niemal bezgłośnie szepnął:

— Chce się z tobą przespać, żeby zajść w ciążę. Utrudni ci życie, jeśli dasz się ponieść.

Michaił skrzywił się wymownie, po czym powiedział tak, aby niska kobieta wyraźnie go usłyszała.

— Nie mam zwyczaju sypiać z nieznajomymi.

— To fatalnie się składa — odpowiedział z rozbawieniem Cień, odsuwając się błyskawicznie od hipnotyzera.

Niska kobieta najpierw skrzywiła się lekko, potem zmarszczyła brwi, po czym otworzyła usta, ale zamknęła je, nic nie powiedziawszy. Zrobiła się czerwona, zbladła, szepnęła coś niezrozumiałego do samej siebie… Dopiero w tym momencie do Michaiła dotarło, że przez cały ten czas trzymała prawą rękę za plecami. Co tam chowała? Książkę? Kwiatka? Gdy na drobnej budzi zagościł grymas czystej nienawiści, mężczyzna wreszcie się domyślił — trzymała w niej nóż.

Miał tylko chwilę, by zareagować. Natychmiast spróbował odskoczyć najdalej, jak tylko mógł, krzycząc jednocześnie:

— Trzy, dwa, je… — Nóż był już w powietrzu, a napastniczka okazała się szybsza, niż przypuszczał. Takie zahipnotyzowanie nie mogło się udać, wiedział o tym. Ona nawet nie patrzyła mu w oczy, tylko w serce, w które celowała. Co jednak miał do stracenia? Nic. — ...den, śpisz!

Zamarła, nóż upadł na podłogę. Hipnotyzer odetchnął z ulgą. „To nie mogło zadziałać” — pomyślał, przyglądając się kobiecie. No tak. Bo to wcale nie zadziałało. Spojrzał z niedowierzaniem, jak napastniczka desperacko próbuje złapać powietrze i chwyta się za serce.

— Czy ona ma zawał?! — krzyknął, wystraszony. Doskoczył do niej i ostrożnie położył ją na ziemi.

— Tego mi tylko potrzeba, kurwa mać! Trupa na pieprzonym zjeździe na kompletnym zadupiu. Nie stójcie tak, tylko wezwijcie karetkę!

— Po co? — spytała wiedźma, nie kryjąc zadowolenia.

Niedoszła zabójczyni zamknęła oczy. Hipnotyzer zaczął nią nerwowo potrząsać, obawiając się najgorszego, ale nie. Po chwili z niedowierzaniem odkrył, że kobieta zwyczajnie chrapie i zaczyna się lekko ślinić.

— Co do kurwy…

Umilkł, gdy sens tego wszystkiego powoli zaczął do niego docierać. Odwrócił się w stronę dwóch chodzących przyczyn jego problemów, spojrzał wiedźmie prosto w oczy i wymownie uniósł brwi. W odpowiedzi kobieta nonszalancko wzruszyła ramionami, nie odezwawszy się słowem.

— To twoja sprawka? — spytał. Jakoś nie mógł w to uwierzyć.

— Nie wiem. Tak myślisz? — odpowiedziała pytaniem na pytanie.

— To nie czas na głupie gierki. Odpowiedz mi.

Roześmiała się złośliwie, po czym spojrzała mu prosto w oczy:

— Tak, to ja ją wyłączyłam z gry. Uznałam, że przeszkadza. No, chyba że się pomyliłam i jednak miałeś ochotę umrzeć właśnie tu, w tym momencie. Jeśli tak, wystarczy tylko słowo… A nie. Zapomniałam. Jesteś mi potrzebny. Niestety wszyscy jesteście mi potrzebni.

— Jak to zrobiłaś?

— Nie ważne jak. Ważne, żeby do ciebie dotarło, że gdybym chciała cię zabić, już byłbyś martwy.

Zimy dreszcz przebiegł mężczyźnie po kręgosłupie. Do cholery, głos nie kłamał, gdy ostrzegał, że wiedźma jest niebezpieczna. Jak ona tego dokonała? Zresztą, nieważne. Przynajmniej jedna kwestia się wyjaśniła. Podniósł się z kolan, wyjął telefon z wewnętrznej kieszeni marynarki, wybrał numer.

Po chwili usłyszał znajomy, kobiecy głos. W swoim ojczystym języku przekazał instrukcje:

— Zamknij biuro i odwołaj wszystkie spotkania. Przeproś i uprzedź, że w ciągu najbliższego miesiąca…

— Trzech — poprawił go uprzejmie Cień.

— Trzech — powtórzył hipnotyzer, krzywiąc się lekko. — Powiedz, że w ciągu trzech kolejnych miesięcy nie wrócę do pracy. Jeśli będą się dopytywać, powiedz, że to kwestie rodzinne i nic więcej nie wiesz, ale sprawa jest bardzo poważna, a ja sprawiałem wrażenie mocno roztrzęsionego. Żadnych zbędnych kłamstw. Zrozumiałaś? Doskonale. W ciągu…

— Tygodnia — podsunął drugi mężczyzna.

— …tygodnia odezwę się i przekażę ci dalsze instrukcje.

Kobieta po drugiej stronie linii nie zadawała żadnych pytań. Przywykła do wykonywania poleceń, a nie polemizowania z nimi. Chwilę później połączenie zostało zakończone, a troje talentów obserwowało się bacznie.

— Co teraz? — spytał w końcu hipnotyzer.

Cień spojrzał na wiedźmę, dając jasno do zrozumienia, że wszystko zależy ostatecznie od niej. Kobieta zastanawiała się przed chwilę, po czym pokręciła lekko głową w odpowiedzi na własne, przemilczane wątpliwości.

— Teraz ruszamy dalej — oznajmiła w końcu i dodała: — Pora znaleźć pozostałych. Jeśli chcesz, jedź z nami. Jeśli nie, podamy ci adres i spotkamy się w odpowiednim czasie.

Nie musiał się długo zastanawiać nad odpowiedzią. Nie podobało mu się to wszystko, ale do cholery, był na to od dawna przygotowany.

— Ruszajmy — warknął, po czym sięgnął po swoją torbę. — Nic tu po nas.

Opuścili budynek. Nie dbali o wyjaśnianie czegokolwiek komukolwiek. Mieli dość własnych problemów, by przejmować się jeszcze śpiącym ochroniarzem i wariatką z nożem. W końcu świat sam się nie spali, prawda?

Chcesz mnie zabić?

Sky opuściła szpital, nie kryjąc ulgi. Nienawidziła igieł, białych fartuchów, a jeszcze bardziej — dziwnych pytań. „Boli coś?” — „Boli”. „A co?” — „A tutaj”. „A jak?” — „Niemocno”. „Ale kuje? Piecze? Pali?” — „Panie, do cholery! Boli! Nikt mi flaków nie palił, więc nie wiem, czy pali!” I tak dalej. Nieważne. Uciekła stamtąd.

Wyszła frontowymi drzwiami, przeszła przez ulicę i właśnie zmierzała na postój taksówek, gdy dotarły do niej dwie rzeczy. Po pierwsze — nie ma bladego pojęcia, gdzie niby miałaby jechać. Po drugie — właśnie stanęła twarzą w twarz z Gizelą.

— O. — Wyrwało się z jej ust, na co w odpowiedzi usłyszała:

— O!

Z satysfakcją odnotowała, że było to „O!” o wiele bardziej zaskoczone niż jej własne. To dobry sygnał. Gizela na nią nie polowała.

— Co tutaj robisz? — spytała dziewczynę. Miała tylko cichą nadzieję, że ta nie postanowi rozszarpać jej gardła w centrum miasta.

— A ty? — spytała tamta, albo raczej to, co w niej siedziało.

— Tak się raczej nie dogadamy.

— Raczej nie.

Na chwilę zapadła cisza, obie panie uważnie się sobie przyglądały. Patowa sytuacja, ale przecież nie mogły trwać tak w nieskończoność. Piromanka źle znosiła zimny wiatr i mżawkę. Fakt, że tamto coś nawet nie zwróciło uwagi na pogodę, oznaczał jedno — to do Sky należał kolejny ruch, bo inaczej sama skaże się na zamarznięcie.

— Chcesz mnie zabić? — wypaliła, nie myśląc nad tym, co właśnie mówi. Demon uniósł wysoko brwi, nie krył zdziwienia.

— Nie jesteś zbyt bystra, co?

— Ej! Zadałam ci pytanie, chyba wcale nie takie głupie. Szczególnie po naszym ostatnim spotkaniu wydaje się całkiem sensowne.

— Jeśli tak stawiasz sprawę, to ja też powinienem spytać, czy chcesz mnie zabić. To jak?

Planujesz mnie spopielić?

Kobieta zamyśliła się na chwilę, po czym zaprzeczyła. Demon skinął głową, jakby takiej właśnie odpowiedzi się spodziewał.

— Wiedźmy tu nie ma, prawda? Wiesz, gdzie mogę ją znaleźć?

— Raczej tobie tego mówić nie powinnam! — oburzyła się Sky, splatając ręce na piersi.

Demon wyglądał na wyraźnie zrezygnowanego. Przymknął oczy, wziął głęboki wdech, potem coś do samego siebie mruknął i nagle wypowiedział słowa, których piromanka zupełnie się nie spodziewała:

— Omówimy to przy kawie? Bo ciało zaczyna mi się wychładzać, a na razie to moja jedyna sprawna powłoka.

Zdziwienie, niedowierzanie, zaskoczenie i jeszcze wiele innych emocji, które zagościły w sercu i umyśle Sky, wymieszało się ze sobą, a potem znalazło ujście w postaci jednego tylko słowa:

— Co?

— Powłoka. Ciało. Gizela. Nieważne. Idę na kawę. Jak chcesz, to zapraszam.

— Planujesz mnie wyprowadzić w odosobnione miejsce i opętać? Demon uderzył się otwartą dłonią w czoło.

— Dorotko, ty rzadka kretynko, użyj mózgu choć raz.

Po plecach Sky przebiegł bardzo nieprzyjemny dreszcz. Demon dostrzegł, jak mocno kobieta wzdrygnęła się, słysząc własne imię z jego ust, więc z szerokim, bardzo podłym uśmiechem dodał:

— Naprawdę uwierzyłaś, że je przede mną ukryjesz? Nie żartuj, Dorotko. W dowolnej chwili mógłbym rozłożyć twój umysł na czynniki pierwsze. Jest tylko jeden problem, wiesz? Wyrosłem z układanek z mniejszą ilością puzzli niż dwadzieścia. I tak na marginesie to nie, nie interesuje mnie twoje ciało. Musiałbym je całkowicie sobie podporządkować, a to… niepraktyczne. Gizela jest na mnie otwarta, więc mogę wchodzić i wychodzić, u ciebie mógłbym tylko wejść. Moc zniszczyłaby w końcu komórki i doprowadziła do rozpadu powłoki. A zresztą. Po co ja ci to mówię? Niewiele z tego rozumiesz, prawda? — Sky skinęła niepewnie głową. — Tak też myślałem. Na początek zacznijmy od tego, że za rogiem jest kawiarnia. Jeśli chcesz kawę, to zapraszam. Jeśli nie, to idź w swoją stronę i mam nadzieję, że się więcej nie spotkamy.

— Dlaczego miałabym iść z tobą? — wydusiła z siebie niepewnie kobieta.

Demon przyglądał się jej przez chwilę uważnie, jakby był nie do końca pewien, czy pyta poważnie, czy tylko gra na zwłokę. W końcu jednak odpowiedział znużonym głosem:

— Bo nie wiesz, gdzie jest wiedźma, prawda? Ja też nie wiem. Ty chcesz ją znaleźć, ja też tego chcę. Możemy ze sobą współpracować, ale mam nad tobą pewną przewagę. Ja umiem ją wytropić. Ty znów możesz być z nią w kontakcie, co też jest pomocne. Jeśli połączymy siły, szybko ją namierzymy. Proste.

— Bez sensu — odpowiedziała Sky, ale gdy demon ruszył do kawiarni, poszła za nim.

***

Hipnotyzer pozwolił się poprowadzić do samochodu tamtej dwójki. Nie wiedział, czy może im ufać ani czy w ogóle powinien to brać pod uwagę, ale czuł, że oto nadeszła chwila, na którą szykował się całe życie.

— Dokąd teraz? — spytał. Wsiadł do samochodu i zapiął pas.

Wiedźma, która usiadła obok kierowcy, spojrzała na niego z rozbawieniem.

— Nie mam bladego pojęcia. Pytaj jego.

Wskazany mężczyzna milczał. Patrzył się przed siebie pustym wzrokiem, usta lekko mu drżały, ale poza tym wydawał się zupełnie nieświadomy tego, co dzieje się dookoła niego. Co z nim było nie tak? Do cholery, chyba nie pozwoli mu prowadzić, prawda?

— Co mu jest? — spytał, zaniepokojony.

— Sprawdza trasy — odpowiedziała tajemniczo kobieta, gdy zapalała papierosa.

Poczęstowała gościa, a gdy skorzystał, podała mu plastikowy pojemnik po cukierkach mający posłużyć za popielniczkę.

— Jak niby sprawdza trasy? W swojej głowie?

Wiedźma roześmiała się na to pytanie.

— Talent — powiedziała, jakby to jedno słowo miało wszystko wyjaśnić.

„Talent” — powtórzył w myślach hipnotyzer. Nie do końca rozumiał, co niby ma przez to na myśli.

Już miał się dopytać, gdy ten drugi zamrugał i spokojnie oznajmił:

— Na Hamburg jest za późno, a na Nowy Orlean za wcześnie. Azjata sam do nas dotrze, więc też możemy go zostawić w spokoju. Jest zbyt wiele różnych możliwości, Al, i trudno mi je wszystkie sprawdzić. Wszystko się zmienia, chyba ktoś od nas próbuje w to ingerować.

— Udało ci się cokolwiek ustalić?

— Jedno. Demon pije kawę ze Sky.

Hipnotyzer nie zrozumiał ani słowa z tej dziwnej rozmowy, ale widocznie miała ona całkowity sens dla wiedźmy, która gwałtownie nabrała powietrza i z niepokojem spojrzała na kierowcę.

— Jeśli to żart, to…

— To nie żart. One są obecnie priorytetem, choć mnie też to nie odpowiada. Zadzwoń do Sky. Zostawiłem jej w torbie telefon, a w twoim zapisałem numer. Powiedz, żeby przywlekła demona ze sobą.

— Dlaczego niby miałabym jej to kazać zrobić?

— Nie wiem. Ale to cholernie ważne, Al — odpowiedział mężczyzna i uruchomił silnik samochodu.

Hipnotyzer był pewien, że wiedźma odmówi wykonania owego telefonu. Zdziwił się, gdy bez słowa sięgnęła po komórkę, po czym wykręciła numer. W czasie krótkiej i chaotycznej rozmowy kierowca znów się odezwał. Rzucił od niechcenia:

— Wrocław. Zatrzymamy się w hotelu niedaleko dworca. Będziemy tam dwa dni.

Kobieta powtórzyła to tej, z którą rozmawiała, a chwilę potem po prostu się rozłączyła, nie kryjąc frustracji. Michaił chciał zadać tysiąc pytań, ale ostatecznie żadne nie przeszło mu przez usta.

— Wyjaśnimy ci wszystko na miejscu — obiecała, nie patrząc nawet na niego.

Skinął głową, uznając, że tak chyba będzie najlepiej. Sam też musiał kilka spraw przemyśleć. Do cholery, co tu się właściwie działo?

***

Sky piła właśnie czekoladę z kawałkami marcepanu, gdy pojawiło się wyprzedzenie. Dzwonił telefon — i to telefon w jej torbie. Skąd on się tam do cholery wziął? Natychmiast zaczęła go szukać. Był włożony do bocznej kieszeni, ale kto go tam niby włożył? Jej własny pewnie nie przetrwał katastrofy…

— Halo?! — krzyknęła, odbierając już po pierwszym sygnale. Domyślała się, kogo zaraz usłyszy w słuchawce.

— Witaj, Sky. Masz towarzystwo, prawda? Mam do ciebie prośbę…

— Znowu mnie zostawiłaś! To ci już weszło w krew? Bo to mało zabawne…

— Wiesz, że…

— Nic nie wiem, Al. Ale teraz to zły moment na wyjaśnienia. Widzisz, jest taki mały…

— Wiem. Gizela i jej współlokator są obok.

— Skąd wiesz? Poza tym.. nie.

— Sprowadź demona do mnie.

— Nie wierzę ci.

— To ważne i, Sky, na litość boską, przestań odpowiadać przede mną.

Piromanka umilkła na dłuższą chwilę. W tym czasie wiedźma podała jej miejsce, w którym będzie czekać na nią i jej nietypowego towarzysza. Próbowała protestować, ale wiedźma nie zamierzała jej słuchać ani tym bardziej się nią przejąć.

— Nie podoba mi się to — warknęła, kończąc połączenie.

Demon przyglądał się jej uważnie. Wiedział, z kim rozmawiała. Nie było sensu kłamać, poza tym instrukcje okazały się dość jasne, a przesłanie ukryte w stwierdzeniu „Zdecyduj się, czy chcesz nam

pomagać, czy żyć spokojnie, i przestań histeryzować!” — dość jasne.

— Jedziemy do Wrocławia — powiedziała, zrezygnowana.

Zgodził się, jakby było to najbardziej oczywistą kwestią pod słońcem.

Pamięć przeszłości

Dotarli na miejsce, a celem był hotel niedaleko dworca. Szybko się zameldowali, potem zjedli wspólnie kolację, wreszcie udali się każde do swojego pokoju. Nie rozmawiali wiele. Wszystko, co winno zostać omówione, zostawili sobie na kolejny dzień. Teraz byli po prostu zmęczeni od nadmiaru wrażeń, zmęczeni swoim towarzystwem i — przede wszystkim –zmęczeni niewiadomymi, jakie nagle zaczęły mnożyć się na ich drodze. Cisza stała się tym, czego teraz pragnęli. Cisza i dobry sen.

Alicja weszła do swojego pokoju, rzuciła rzeczy na jakąś niską półkę, po czym odwróciła się w stronę łóżka, gotowa paść na nie w ubraniu i butach. „W życiu należy cenić przede wszystkim proste przyjemności” — pomyślała z zadowoleniem, zamykając oczy.

— Niezbyt jest gościnna, prawda? — Usłyszała nagle głos Lisa i poczuła, jak coś w jej sercu powoli umiera.

— Ani trochę — odpowiedział Nielekarz.

Wiedźma powstrzymała się przed jęknięciem. Miała ochotę zignorować obecność tej trójki, bo była pewna, że Lalka stoi obok, ale dała sobie z tym pomysłem od razu spokój. Jeśli tych troje współpracowało, to oznaczało kłopoty. Uniosła powieki, usiadła ciężko, spojrzała na swoich nieproszonych gości.

— Czego chcecie? — spytała, czując się pustą w środku.

— Ach, jakże chłodno. — Lis przekrzywił widmowy łepek, po czym zamachał ogonem. — A chcieliśmy ci jedynie pomóc.

Alicja skrzywiła się lekko, przez chwilę się nie odzywała, ale że żaden z jej rozmówców nie dodał niczego od siebie, spytała w końcu podejrzliwie:

— Czy ta pomoc będzie polegała na łamaniu mi kości, forsownym leczeniu, miażdżeniu mi umysłu albo rzucaniu po ścianach?

— Jeśli nas zdenerwujesz, to owszem. — Uprzedził Nielekarz. Wyraźnie miał gorszy dzień.

Kobieta skinęła głową na znak, że pojęła ostrzeżenie. Zdjęła buty, związała włosy, usiadła wygodnie na łóżku, po czym skinęła, by zaczęli mówić. Nielekarz spojrzał na Lisa, Lis na Nielekarza, Lalka jęknął cicho, aż w końcu istota utkana z dymu nie wytrzymała presji.

— Czas ucieka, ale o tym wiesz. To poważny problem, choć bardziej dla nas niż dla ciebie. Plan poszedł w rozsypkę, będziemy musieli improwizować. Wytyczono nowe priorytety.

Umilkł, jakby to, co właśnie powiedział, wyjaśniło wszelkie wątpliwości. Alicja westchnęła cicho.

— Jakie priorytety? — spytała w końcu, na co odpowiedział jej szybko Nielekarz:

— Utrzymanie was przy życiu wystarczająco długo.

Przytaknęła, choć od środka wypełnił ją chłód. Egzekutorzy… Przypomniała sobie samolot.

Zatem zaczęli polowanie, a skoro tak, to…

— Po co demon? Jestem na celowniku, a on przykuje tylko niepotrzebną uwagę.

— Pamiętasz, dlaczego tak szybko kazałem ci zacząć posługiwać się talentem? — spytał czarnowłosy mężczyzna, mierząc Alicję martwym wzrokiem.

Pamiętała. Pamiętała śmierć obcego mężczyzny, pamiętała obławę w lesie, pamiętała zimno i poczucie winy. Pamiętała, że zawiodła, ale pamiętała też powód tego wszystkiego.

— Ukryłeś się w moim cieniu, to rozumiem, jednak co to ma wspólnego ze mną i demonem? Mam skryć się w jego cieniu? Poza mną wciąż pozostaje problem dwunastu pozostałych talentów, które…

— Kupi nam czas, dziewczyno. Szczególnie teraz, gdy zmądrzał na tyle, by zacząć używać mózgu. Jego smród zatrze posmak twojego talentu. Pozostali są tylko ludźmi. Owszem, przykują uwagę, ale wciąż będą tylko ludźmi.

Lis przytaknął, ale wiedźma pozostała nieprzekonana. Brzmiało zbyt prosto i zbyt łatwo, by mogła uwierzyć w skuteczność całego planu.

— Wiemy, co robimy. Nie zaprzątaj sobie tym głowy, a przynajmniej nie na tym etapie.

— Skąd możesz być tego aż tak pewny?

Dziwny odgłos wydobył się z gardła Lisa. W pierwszej chwili Alicja pomyślała, że istota się dusi albo próbuje odkaszlnąć, potem jednak dotarło do niej, czym był ten dźwięk naprawdę. Lis próbował się nie śmiać.

— Co go tak bawi?

— Nie mam pojęcia, ale jeśli kiedykolwiek udzieli ci odpowiedzi, lepiej, żeby ją sobie dobrze przemyślał. Wracając do twojego pytania, ty też byś to wiedziała, gdybyś posiadała swoje dawne wspomnienia. Ta, za którą masz zginąć, wpoiła ci procedury obowiązujące w Niebie.

— Może i tak, ale jak słusznie zauważyłeś, te wspomnienia są dla mnie obecnie niedostępne, dlatego się was o to pytam. Poza tym, czemu nie używasz jej imienia?

Mężczyzna uśmiechnął się w ten charakterystyczny, chłodny sposób, zwiastujący kłopoty.

— Którego, dziewczyno? Al? Bożego Intelektu? O które imię pytasz? Może o to dawne? O Alfę i Omegę Nowego Świata?

Wiedźma przewróciła oczami, a przynajmniej to planowała zrobić, gdy dotarło do niej, że nie widzi nic. Jej ciało wygięło się nienaturalnie, z ust wydobył się niemy krzyk, a ból sparaliżował zdolność myślenia. Nim zrozumiała, co się z nią działo, umysł wypełniły obrazy.

Stała na niewielkim wzgórzu i obserwowała okolicę. Lada moment mieli się tu zjawić osławieni Egzekutorzy. Było jej zimno, była zmęczona, nie miała ochoty wcale na to wszystko patrzeć.

— Po co mi to? — spytała kobietę stojącą u jej boku.

Jej mistrzyni zaciągnęła się papierosem i nie odpowiedziała na pytanie. Łatwo zignorować własną uczennicę, prawda? Łatwo też zapomnieć, że ona marznie, pada na twarz ze zmęczenia, a do tego ma złamane trzy kości. O wielu rzeczach łatwo zapomnieć, gdy było się nieśmiertelną legendą.

— To mi się do niczego nie przyda. Zresztą, musimy robić to dzisiaj? Mamy przed sobą prawie całą wieczność i słowo honoru, następnym razem będę bardziej uwa…

Umilkła, gdy zza rogu wyjechała ściśle strzeżona karawana. Dokładnie w tej samej chwili na dachu jadącej pośrodku karety zmaterializował się ktoś ubrany w czarny uniform. Wyglądał, jakby był gotowy zaatakować wszystkich. Ba! On nawet wyglądał na kogoś, kto zabiłby wszystkich, nim tamci w ogóle by go zauważyli. Maskował się tak samo, jak jej mistrzyni maskowała obecność ich obu. Nagle dał krok. Jeden jedyny krok w lewą stronę. Kareta wjechała na kamień, podskoczyła, koło odpadło, konie spłoszyły się, całość runęła na bok i z rozpędem uderzyła w potężne drzewo. Posypały się drzazgi. Patrzyła na to, czując, jak wewnątrz gaśnie jedno życie.

— Tylko tyle? — spytała. Starała się brzmieć nonszalancko, choć w środku drżała ze strachu.

— Im więcej umiesz, tym mniej polegasz na własnej sile, ale po twoim ostatnim wystąpieniu wątpię, byś kiedykolwiek to pojęła.

— Ja nie…

— Nadejdzie czas, gdy zapragniesz zadać mi tysiąc pytań, ale nie będzie mnie wtedy przy tobie. Od tego, ile teraz zapamiętasz, zależeć będzie twoje nic niewarte życie. Jeśli wciąż nie rozumiesz, jak ważne są te przypadkowe sekwencje, to oznacza tylko jedno: wciąż jesteś niczym więcej niż ludzkim czerwiem.

Otworzyła oczy, złapała oddech, powstrzymała się od krzyku. Bała się. Nie pierwszy raz ujrzała w wizji swoją dawną mistrzynię, ale tym razem było inaczej. Tym razem poczuła smak jej mocy i świadomość tak ogromnej potęgi zwyczajnie ją przeraziła. Kim ona była, do diabła? „Gdybym dysponowała ułamkiem tego, co ona, świat należałby do mnie” — pomyślała, ale w jej sercu nie było nawet odrobiny pożądania.

— Już? Wróciłaś do nas? Więc wróćmy do tematu. Powiedz mi, o wspaniała wiedźmo, jakich jeszcze imion chciałabyś, bym zaczął używać? Prawdziwych imion pochodzących z minionych czasów?

Gdyby ta rozmowa miała miejsce jeszcze rok temu, rzuciłaby Nielekarzowi wyzwanie. Teraz jednak Alicja nie była tamtą idiotką pełną głupiego buntu. Uniosła dłoń i powiedziała cicho:

— Zrozumiałam.

— Nie, nie sądzę — odpowiedział mężczyzna i zmaterializował sobie w dłoni papierosa. — Nie sądzę ani trochę.

Lis z zaciekawieniem obserwował całą scenę. Przekrzywił łepek, ale nic nie powiedział. Lalka zwrócił się do niego, ale Alicja nic nie usłyszała, bo przekazał mu samą myśl. Nielekarz uśmiechnął się złośliwie.

— Chyba masz rację. Tak byłoby dla niej lepiej, ale jest jeden problem, wysoki. Ona nie może pamiętać wszystkiego. Zbudzenie jej w tym momencie oznaczałoby koniec wszystkiego.

Lalka spojrzał na mężczyznę i znów wiedźma miała pewność, że coś powiedział, choć przecież żaden dźwięk nie wydobył się z jego ust.

— A jak uważasz? Co by się stało? Nawet przy założeniu, że to słabe ciało by jakoś to zniosło, wciąż pozostaje problem reszty świata i hordy rozwścieczonych egzekutorów.

Jakaś myśl, przebłysk, a potem ze zdziwieniem słuchała słów, które wypływały z jej własnych ust.

— Co się stało z dawnym pokoleniem? Ci egzekutorzy, których widziałam, nie są nawet po części tak groźni, jak ci, których pamiętam.

Lis zaśmiał się cicho, a Nielekarz skrzywił. Lalka coś powiedział, na co mężczyzna warknął:

— Tak, to jest drugie realne zagrożenie dla naszego planu, dlatego wytłumacz swojemu futrzastemu przyjacielowi, żeby dał sobie z tym spokój.

— Ten problem da się łatwo rozwiązać, a na razie nie mamy lepszego pomysłu. No, chyba że o czymś nam nie mówisz.

Lis wydawał się bawić przednio. Alicja nigdy nie widziała go w tak dobrym humorze. To samo w sobie było już cholernie niepokojące.

— O czym wy mówicie? — spytała, próbując cokolwiek z tego wszystkiego zrozumieć.

Nielekarz nie odezwał się słowem, a mimo tego Lalka cofnął się o krok, a Lis położył po sobie uszy. Oczywiście ona sama została zwyczajnie zignorowana. Wiedźma potarła zmęczone oczy. Chciała iść spać, ale dotarło do niej, że ma być może jedyną okazję zadać pewne pytania i wyegzekwować jakąkolwiek odpowiedź. Póki się kłócili, póty chętniej będą działać sobie na nerwy i wyjawiać to, co druga strona zapragnie zataić.

— Jesteście silniejsi od nowego pokolenia egzekutorów. Dlaczego się nim po prostu nie zajmiecie? — To nie było złośliwie. Chciała to wiedzieć, a nie im dokuczyć. Wyczuli to, więc mierząc się dalej wzrokiem, rzucili tylko:

— Bo każdy zabity pajac z nowego pokolenia przyciągnie wzrok zwierzchnika.

— No ale…

— Bordowoskrzydli — powiedział Nielekarz.

Nim zdołała cokolwiek odpowiedzieć, po raz drugi ból wypełnił jej umysł, a wraz z nim nadeszły obrazy, o których jednak wolałaby nie pamiętać.

Ujrzała ich z daleka, ukryta w bezpiecznym cieniu swojej mistrzyni. Wiedziała, że nic jej nie grozi, bowiem żaden z nich nie odważyłby się na konfrontację ze sławnym Bożym Intelektem. Wiedziała to, a jednak poczuła lęk.

Stało ich dwunastu, ubranych w bordowe uniformy Nieba. Krój nie pasował do nich ani trochę. Nie dostrzegła w nich ani krzty pokory, miłosierdzia czy zrozumienia. W ich oczach płonęły za to dzikość, chaos, pragnienie przemocy. Byli ludźmi. Owszem, dano im ciała i moc, ale wciąż w głębi serca byli tylko ludźmi, do tego jednymi z tych, którym nigdy nie powinno się dać władzy.

Nawet z tak dużej odległości czuła ich przytłaczającą moc. Oni jej nie ukrywali, nie dbali o żadne pozory. Chcieli, by wszyscy wiedzieli, kim są i do czego są zdolni. Nie rozumiała tego. Okazali się tak inni od jej wyobrażenia o nich, że z trudem przychodziło jej się z tym pogodzić.

— Czy oni… — Umilkła, nie wiedząc, o co właściwie chce spytać.

— Złożyli przysięgę Niebu, ale złożyli też przysięgę Radzie Starszych Pierwszego Poziomu. Służą Niebu tylko wtedy, gdy nie koliduje to z interesami ich panów.

— Ale przecież…

— To kundle na krótkich łańcuchach. Dużo szczekają, ale niewiele mogą. Potrafią boleśnie poszarpać, ale tylko gdy mają pewność, że jesteś od nich słabsza.

— Przecież mało kto jest od nich silniejszy!

Mistrzyni uśmiechnęła się pobłażliwie, po czym westchnęła cicho, mówiąc:

— Czterysta lat tłuczenia ci do łba odrobiny rozsądku. Ktoś mógłby pomyśleć, że ziarno wiedzy już zacznie kiełkować, a tu dalej nic. Twój mózg jest niczym najbardziej wyjałowiona ziemia. Nie ma w nim miejsca dla wiedzy, która będzie ci potrzebna.

Chciała odpowiedzieć, ale wiedziała, że nie będzie to mądre. Wróciła wzrokiem do dwunastu Łączników Drugiego Pokolenia. W imię Nieba właśnie wszczynali wojnę, katując tych, którzy napatoczyli im się pod rękę. To nie powinno tak wyglądać. Niebo nie wysłałoby… Spojrzała raz jeszcze na swoją nauczycielkę i cofnęła wszystko, co właśnie powiedziała. Niebo musiało być przerażającym miejscem.

— Niebo jest oazą, ale działania, które podejmuje, muszą być adekwatne do przemocy, jaką mają zwalczyć. Anioł będzie cię kochał mimo wszelkich wad i niedoskonałości, ale ten sam Anioł sięgnie po miecz i poćwiartuje cię na setki kawałków, jeśli twoje istnienie zagrozi bezpieczeństwu Nieba i dusz w nim przebywających.

— Dlaczego Niebo mówi o miłości, a potem zabija i…

Twarz Bożego Intelektu zwróciła się w jej stronę, a stalowe oczy przeszyły ją na wylot. Irytacja, jaka się w nich tliła, okazała się o wiele bardziej przerażająca niż pokaz siły dwunastu głupców. To pomogło. Znów zaczęła myśleć, a nie tylko mówić.

— Bo zabijacie ciała, a dusze zabieracie ze sobą, leczycie i wprowadzacie w kolejne ciała. Cykl reinkarnacyjny — powiedziała cicho.

— To nie takie proste, ale nie liczę, że zrozumiesz niuanse. Na dziś starczy. Bijący od ciebie smród strachu zaczyna działać mi na nerwy.

Otworzyła oczy. Drżała lekko i ciężko oddychała. Jak przez mgłę usłyszała głos Lisa mówiącego:

— ...trzeciej wizji może nie przetrzymać. Nadwyrężasz jej umysł. Sam mówiłeś, że lepiej nie budzić jej do końca.

— Wiem o tym. Na dziś koniec.

Spojrzała na Nielekarza. Mężczyzna przyglądał się jej badawczo, ale w jego oczach nie dostrzegła zbytniej troski. Nie zdziwiło jej to specjalnie. Właściwie w ogóle jej to nie zdziwiło. Coś innego nie dawało jej jednak spokoju.

— Czasem używałeś przy mnie imion albo słów związanych z moim poprzednim życiem — powiedziała cicho. Odchrząknęła, gdy usłyszała, że chrypi, po czym dodała: — Wtedy nie dopadały mnie wizje. Co mi zrobiłeś?

— Nic, Alicjo. To nie magia.

— Coś wyzwoliło wspomnienia.

— Nie grzeb w nich zbyt głęboko. Przeszłość to przeszłość. Wiedza w niej zawarta jest pożyteczna, ale też niebezpieczna.

Spojrzała prosto w te martwe oczy i zrozumiała, że się z nim zgadza. Miał rację. Nie wiedziała dlaczego, jednak czuła całą sobą, że miał rację.

— Wiem o tym, ale mimo wszystko chciałabym zrozumieć.

— Tu nie ma…

— Nazwy wymawiał w języku Nieba. Dlatego — oznajmił Lis, wyraźnie zadowolony z możliwości zdenerwowania mężczyzny.

„Język Nieba” — powtórzyła w myślach Alicja i nagle dotarło do niej, że go zna. Nie umiałaby się nim posłużyć, ale zna go i rozumie.

— Wiem, o czym myślisz. Masz wypisaną na twarzy głupią dumę. — Usłyszała zirytowany głos mężczyzny. — Zanim wpadniesz w samozachwyt, pozwól, że cię olśnię. Każdy zna to, co nasz ignorancki Lis nazwał językiem Nieba. Każdy na jakimś etapie tam mieszkał. Nie musisz się go uczyć, został ci wpojony w chwili powstania duszy. Każdy go zrozumie, bo to nie słowa ani akcent, a sposób przekazywania myśli.

Wiedziała o tym. Nie rozumiała, jak to działa, ale wiedziała o wszystkim. Dziwne. Gdyby miała sama to mówić, w głowie miałaby pustkę, ale gdy tylko Nielekarz wypowiadał kolejne słowa, ona mogła tylko przytakiwać, dziwiąc się, jak proste jest to wszystko. „Każdy go zna” — pomyślała i nagle ta myśl wydała jej się kluczową. Obracała ją w zmęczonym umyśle, bawiła się nią, szukała dla niej zastosowania. Nagle ją olśniło. Nie w kwestii języka Nieba, ale wysunięty wniosek był równie ważny.

— Bordowoskrzydli na mnie polują — powiedziała, nagle czując paraliżujący lęk.

— Na nas wszystkich, jeśli ci to pomoże.

— Co zrobią, jeśli mnie znajdą? Zabiją mnie?

Lis najeżył się, słysząc to pytanie, a Nielekarz roześmiał się na całe gardło, choć w tym śmiechu nie było ani odrobiny wesołości.

— Och, ty niepoprawna, optymistyczna idiotko. Gdy cię znajdą, rozerwą twoją duszę na strzępy i unicestwią cię raz na zawsze. Bądź tego pomna. Śmierć ciała, nawet najbardziej bolesna, to przy tym czysta rozkosz.

Jeśli wcześniej się bała, a jej wnętrze wypełniał nieprzyjemny chłód, to teraz niewiele brakowało, by ze strachu popuściła. Nielekarz zniknął bez słowa, chwilę potem odszedł Lalka. Lis przyglądał jej się jeszcze przez chwilę, jakby chciał oszacować szanse, jakie dzięki niej mieli. W końcu i on zniknął. Została sama ze swoimi myślami. Ani trochę jej się to nie podobało.

— Gdzie ten demon, Sky? — jęknęła cicho, dziękując w głębi serca Bogu, że nie pożarła go przy pierwszej lepszej okazji. — Potrzebuję go.

Opadła na poduszki, otuliła się szczelnie kołdrą, ale to nic nie dało. Uczucie zimna nie chciało odejść. Po raz pierwszy od lat spała przy zapalonym świetle i w ubraniu. Wiedziała, że to głupota, ale tak czuła się bezpieczniej. W razie czego przynajmniej była gotowa do ucieczki.

I do tego Francuzka

Rano spotkali się w hotelowej restauracji. Wszyscy zmęczeni, z podkrążonymi oczami, jakby nie spali całą noc. Nie odezwali się do siebie słowem, a powitanie ograniczyli zgodnie do skinienia głową. „Witam w świecie dorosłych, gdzie każdy jest wypruty do cna z chęci życia, a entuzjazm karany jest śmiercią” — pomyślała Alicja, czekając na kelnerkę.

Podano im menu, które przejrzeli, gdy już zmusili się do tego. Wiedzieli, że powinni zjeść śniadanie, ale czasem zdrowy rozsądek nie ma wystarczającej siły przebicia.

— Kawa — powiedzieli zgodnie, gdy młoda dziewczyna przyszła zebrać zamówienie.

— Trzy razy kawa, tak? — powtórzyła, by zapisać w notesie. — Z ekspresu, z mlekiem?

— Z ekspresu, czarna. — Znów odpowiedzieli jednocześnie.

— Coś do jedzenia? Jajecznica może…

— Nie.

Spojrzała na nich, nie kryjąc braku sympatii. Alicja uniosła lekko brew, ale nie powiedziała nic. Dziewczyna odwróciła się na pięcie i poszła do baru. Wiedźma przesunęła wzrokiem po swoich towarzyszach. To będzie trudny poranek.

***

Kobieta o ogniście rudych włosach obudziła się w świetnym nastroju. Wzięła prysznic, zeszła do hotelowej restauracji, zamówiła porządne śniadanie. Uśmiechała się, choć niewiele mówiła. Była tu obca, nie znała języka, ale już za dwa dni miała wrócić do domu. To ta myśl napawała ją optymizmem — ona oraz świadomość, że ukryła się przed wzrokiem wiedźmy.

Wiedziała, kim jest. Od zawsze zdawała sobie sprawę z tego, że jest wyjątkowa. Kierowała swoim życiem rozsądnie, ostrożnie wybierała drogę, którą szła. Zagwarantowało jej to spokój, renomę w odpowiednich kręgach i pieniądze. Nie starczyło zbytnio czasu na relacje osobiste, ale noce takie, jak choćby ta, spędzane z przystojnymi mężczyznami albo kobietami… Przyjemny dreszcz przebiegł jej wzdłuż kręgosłupa. Och, wczoraj faktycznie było doskonale! Szkoda, że rano musiał wracać do pracy. Nie miałaby nic przeciwko jeszcze jednej takiej przygodzie.

Jadła w ciszy, niezupełnie zwracając uwagę na otoczenie. Znaki ostrzegające ją przed wiedźmą zniknęły. Trzy razy zmieniała hotel, cztery razy przekładała wylot. Owszem, rozumiała, że jej miejsce jest wśród pozostałych, ale wolność była jej zbyt droga, by miała się tak łatwo poddać. Ceniła sobie swobodę. Ceniła ją wysoko, więc dlaczego miałaby oddawać ją tak tanio? Nigdy nie była z tych, które godzą się z życiem tylko dlatego, że los coś postanowił. Do tej pory dobrze na tym wychodziła, teraz też tak będzie. Czuła to.

***

Sky spojrzała na demona siedzącego naprzeciwko niej. Na jakiś czas zniknął, żeby coś sprawdzić, ale już wrócił. O dziwo… cieszyło ją to. Jechały całą noc pociągiem, miały dwie przesiadki, a do tego więcej czasu spędziły na dworcu niż w samych maszynach. Dwie drobne kobiety same na peronie. O tak, demon się przydał.

— Dojeżdżamy? — spytał, wyglądając przez okno.

— Następna stacja — odpowiedziała Sky, uważnie mu się przyglądając.

Jego największą zaletą było to, że wyglądał na rozsądnego. Sky to doceniała. Gizelę postrzegała jako lekko opóźnioną, żeby nie powiedzieć, że zupełnie upośledzoną. Jednym słowem — była kulą u nogi. Demon przynajmniej umiał skutecznie odstraszyć kłopoty, nie mówił cieniutkim głosikiem i gdy siedział w ciele idiotki, jej oczy zdradzały, że mózg pracuje. Piromanka nie wierzyła, że kiedykolwiek to powie, ale do cholery, demon był o wiele milszym towarzyszem niż gospodarz ciała.

***

Wypili kawę, spojrzeli po sobie, dalej milczeli. Powinni zacząć rozmawiać, ale jakoś usta nie chciały się otworzyć, a myśli — ubrać w logiczne słowa.

— Zbierz się do kupy. Nie macie czasu do stracenia — powiedział Lis, siedzący na środku stolika.

Alicja spojrzała na niego, nie kryjąc irytacji. Zaburzał piękny stan zawieszenia, psuł doskonałą ciszę, jaka między nimi zaległa, a do tego… miał rację. Westchnęła ciężko, potrząsnęła lekko głową.

— Co teraz? — spytała, dziwiąc się sobie samej, że jednak zmusiła się do odezwania.

— Nie mam pojęcia — odpowiedział hipnotyzer i tylko z grzeczności nie dodał, jak bardzo go to wszystko nie obchodzi.

Cień uniósł wzrok, spojrzał po pozostałych, po czym zaskoczył ich, oznajmiając:

— Trzy razy zmieniała hotel, zmieniała też termin wyjazdu. Omal jej nie zgubiłem, wprowadziła straszny chaos w wizjach, ale mam ją. Jest dwa hotele od nas.

Pozostali skinęli głowami. Rosjanin potarł wciąż lekko opuchniętą twarz i zapytał:

— Kim ona jest?

Odpowiedziała mu cisza. Do stolika właśnie szła kelnerka. Zrozumiał przekaz i sam umilkł. Czekał. Dziewczyna pochyliła się lekko nad stolikiem, gdy do mężczyzny dotarło, jak bardzo jest w tym trio niepomocny. Nie zastanawiając się długo, spojrzał kelnerce prosto w oczy:

— Trzy, dwa, jeden. Twoje ciało jest doskonale rozluźnione, a umysł usypia. Wycofujesz się, odpocząć, łączysz z Wszechświatem, odpowiadasz na nasze pytania.

Dziewczyna zamarła, potem jakby lekko zapadła się w sobie i zamknęła oczy, gotowa do wykonywania kolejnych poleceń wydawanych przez tego, który jej to zrobił. Wiedźma i widzący spojrzeli na hipnotyzera z uznaniem. Michaił od razu poczuł się lepiej. Teraz przynajmniej coś robił.

— Poszukujemy pewnej kobiety. Gdzie ona jest?