Towarzysze Jehu. Tom 1 - Aleksander Dumas (ojciec) - ebook

Towarzysze Jehu. Tom 1 ebook

Aleksander Dumas ojciec

0,0

Opis

Towarzysze Jehu to dwutomowa powieść historyczno-przygodowa Aleksandra Dumasa, uważanego za jednego z najwybitniejszych autorów dzieł „płaszcza i szpady”. Historia została opublikowana po raz pierwszy w 1857 roku i od tego czasu porywa czytelników w wir wydarzeń rozgrywających się w południowej Francji w czasach Dyrektoriatu i Konsulatu. Opowieść głęboko zakorzeniona w historycznej rzeczywistości została uznana za jedną z najlepiej skonstruowanych powieści tego autora. Nic dziwnego, że doczekała się adaptacji filmowej i telewizyjnej – w 1946 i 1966 roku.

Akcja książki skupia się wokół losów trzech postaci: młodego porucznika Rolanda de Montrevel, Napoleona Bonaparte i tajemniczego Morgana, który okazuje się dowódcą tytułowych towarzyszy Jehu. Ugrupowanie to działa nielegalnie na południu Francji, gdzie prowadzi konspirujące działania mające na celu przywrócenie na tron dynastii Burbonów. Składa się z młodych mężczyzn, z których najstarszy nie skończył nawet trzydziestu lat. Napadają oni na dyliżanse przewożące państwowe pieniądze, by pozyskać środki na odpowiednie uzbrojenie potrzebne do zaplanowanego przewrotu. Tymczasem Napoleon dochodzi do władzy i zostaje Pierwszym Konsulem Republiki Francuskiej. Obiera sobie za cel rozbicie stowarzyszenia i wysyła w tym celu Rolanda, który ma za zadanie złapanie rabusiów i doprowadzenie ich na szafot. Młody porucznik rusza zatem na obławę, nie zdając sobie sprawy z tego, że poluje na wybranka serca swojej młodszej siostry, Charles’a, znanego pod pseudonimem Morgan. Losy bohaterów w końcu się krzyżują, dochodzi do krwawej walki, z której zwycięsko może wyjść tylko jedna strona – mężczyźni w maskach lub zapamiętale ścigający ich Napoleon. Połączenie historycznych faktów z przygodową fikcją sprawia, że Towarzyszy Jehu czyta się z zapartym tchem. Doskonała kompozycja utworu, starannie skonstruowane postaci, sumiennie odtworzona topografia południowej Francji – to wszystko dowodzi prawdziwości stwierdzenia, że powieść ta jest jedną z najlepszych w dorobku Aleksandra Dumasa.

 

Seria wydawnicza Wydawnictwa JAMAKASZ „Biblioteka Andrzeja – Szlakiem Przygody” to seria, w której publikowane są tłumaczenia powieści należące do szeroko pojętej literatury przygodowej, głównie pisarzy francuskich z XIX i początków XX wieku, takich jak Louis-Henri Boussenard, Paul d’Ivoi, Gustave Aimard, Arnould Galopin, Aleksander Dumas (ojciec) czy Michel Zévaco, a także pisarzy angielskich z tego okresu, jak choćby Zane Grey czy Charles Seltzer lub niemieckich, jak Karol May. Celem serii jest popularyzacja nieznanej lub mało znanej w Polsce twórczości bardzo poczytnych w swoim czasie autorów, przeznaczonej głównie dla młodzieży. Seria ukazuje się od 2015 roku. Wszystkie egzemplarze są numerowane i opatrzone podpisem twórcy i redaktora serii.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 407

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




 

 

 

Aleksander Dumas ojciec

 

Towarzysze Jehu

 

Aleksander Dumas (1802-1870), wnuk markiza Davy de la Pailleterie i czarnej niewolnicy Marie Cessette Dumas z San Domingo, syn ich potomka – generała Republiki, też Aleksandra, i jego żony Marii Ludwiki Labouret – córki prowincjonalnego mieszczanina, przychodzi na świat w Villers-Cotterêts w Pikardii. Jego ojciec, bohater kampanii włoskiej, skłócony z generałem Bonaparte podczas wyprawy do Egiptu, aż do swej śmierci w 1806 nie odzyskuje życzliwości Napoleona. W 1823 roku pełen ambicji Aleksander instaluje się w Paryżu z zamiarem zrobienia kariery dramatopisarza. Bywa na spotkaniach literacko-artystycznego salonu młodych romantyków u Charles’a Nodiera w bibliotece Arsenału. W 1831 roku jego sztuka Antony powoduje podobny wybuch entuzjazmu jak Hernani Wiktora Hugo. Ale to nie teatr, lecz powieść historyczna, której poświęca się coraz bardziej, staje się jego przeznaczeniem. W roku 1844 publikuje swe najgłośniejsze dzieła: Trzej Muszkieterowie i Hrabia Monte Christo. W nadzwyczaj obfitej twórczości literackiej korzysta z pomocy współpracowników, z których najsłynniejszym jest Auguste Maquet. Powstają kolejne słynne powieści: Królowa Margot, 20 lat później, Józef Balsamo… Pasmo sukcesów i znaczące dochody umożliwiają mu budowę pałacu Monte Christo w podparyskim Port-Marly. Rozrzutny tryb życia i rozliczni „przyjaciele” doprowadzają go do bankructwa. Jego życie jest równie dynamiczne, jak akcja jego powieści. Odbywa wiele podróży, między innymi do Rosji, z których pisze bogate relacje. W 1860 roku pomaga Garibaldiemu w zjednoczeniu Italii. Przez jego życie przewijają się liczne kobiety, ale żonaty (i rozwiedziony) jest tylko raz. Wydaje gazety, kieruje teatrem. Powieść Towarzysze Jehu, kontynuację powstałej w 1867 roku książki Biali i Niebiescy, pisze w roku 1857, inspirując się tekstami Charles’a Nodiera. Pod koniec życia mieszka u swego syna – też Aleksandra i także pisarza – koło Dieppe nad kanałem La Manche, tam też umiera. W 200-lecie urodzin zostaje przeniesiony z wielką pompą do paryskiego Panteonu.

Aleksander Dumas ojciec

 

 

Towarzysze Jehu

Tom 1

 

Druga część cyklu „Sainte Hermine”

 

Przełożył i przypisami opatrzył Krzysztof Jagusiak

Pięćdziesiąta siódma publikacja elektroniczna wydawnictwa JAMAKASZ

 

Dwudziesty tom serii:

„Biblioteka Andrzeja – Szlakiem Przygody”

 

Tytuł oryginału francuskiego: Les Compagnons de Jéhu

 

© Copyright for the Polish translation by Krzysztof Jagusiak, 2019

 

62 ilustracje, w tym 10 kolorowych: Alphonse de Neuville i Frédéric Lix

(zaczerpnięte z XIX-wiecznego wydań francuskich oraz dostępnych

w Bibliotece Narodowej Francji i innych bibliotekach francuskich)

Ilustracje na okładce i w tekście podkolorował Dariusz Kocurek

 

 

Redaktor serii: Andrzej Zydorczak

 

Redakcja i korekta: Kinga Ochojska

Korekta: Andrzej Zydorczak

Projekt okładki: Barbara Linda

Konwersja do formatów cyfrowych Mateusz Nizianty

 

Wydanie I 

© Wydawnictwo JAMAKASZ, Ruda Śląska 2019

 

ISSN 2449-9137

ISBN 978-83-65753-74-8 (całość)

ISBN 978-83-65753-75-5 (tom pierwszy)

 

 

Prolog

Miasto Awinion

 

Nie jestem pewny, czy wprowadzenie, które prezentuję czytelnikowi, jest naprawdę konieczne, ale nie potrafię się oprzeć pragnieniu zamieszczenia go, jeśli nie w pierwszym rozdziale, to chociaż w prologu tej książki.

Z wiekiem i nabytym literackim doświadczeniem utwierdzam się w przekonaniu, że w naturze i w społeczeństwie nic nie jest oderwane i izolowane. Nie rządzi tam przypadek, lecz logiczny ciąg powiązań. Każde wydarzenie, każdy kwiat wesoły lub smutny, pachnący lub cuchnący, uśmiechnięty lub złowróżbny, który dziś zakwita przed naszymi oczami, był przedtem pączkiem i jego korzenie tkwią nieraz w dalekiej przeszłości, a kiedyś stanie się on owocem.

W młodości człowiek przyjmuje czas tak, jak leci, kochając dzień wczorajszy, nie dba o dzisiejszy i mało przejmuje się jutrzejszym. Młodość jest wiosną z jej świeżością poranków i pięknem wieczorów, a jeśli czasem nadejdzie burza, to się rozpęta, zagrzmi i pójdzie sobie, pozostawiając niebo bardziej niebieskie, atmosferę bardziej odświeżoną i przyrodę radośniejszą niż przedtem.

Po cóż zastanawiać się nad przyczynami burzy, która przemija równie szybko, jak kaprys, przejściowej niczym urojenie? Nim przystąpimy do rozwiązywania tej meteorologicznej zagadki, po nawałnicy nie ma już ani śladu.

Natomiast zupełnie inaczej jest w przypadku załamań pogody, które pod koniec lata zagrażają naszym plonom, a w pełni jesieni niszczą winobranie. Zastanawiamy się wtedy, jaki kierunek obierają, niepokoimy, skąd przychodzą, szukamy sposobów, jak zapobiegać ich skutkom.

Tymczasem myśliciel, historyk, poeta, patrząc na rewolucje, owe zawieruchy w społecznej atmosferze, które ziemię zraszają krwią i zatracają całe pokolenia, znajduje w nich inny przedmiot zadumy niż w nawałnicach z nieba, topiących zbiory i niszczących winobrania, ale przecież tylko w jednym sezonie. W sumie te drugie powodują niewielkie straty, odzyskiwane z nawiązką w roku następnym, chyba że Pan Bóg gniewa się przez kilka lat.

Toteż dawniej, gdybym opowiadał historię, którą prezentuję wam dziś, nie zatrzymałbym się w miejscu, gdzie rozgrywa się pierwsza scena tej książki, lecz przedstawiłbym ją spokojnie, mijając Południe jak każdą inną prowincję i traktując Awinion jak każde inne miasto. A uczyniłbym tak bądź z powodu zapomnienia, bądź z beztroski, a może niewiedzy… Szczęśliwi niewiedzący! Nieszczęśliwi wiedzący!

Ale obecnie to już nie to samo, nie jestem na etapie wiosennych szkwałów1, lecz w wieku letnich burz i jesiennych nawałnic. Dziś, pisząc nazwę Awinion, wywołuję widmo i podobnie jak Antoniusz, który rozwinąwszy całun Cezara, powiedział: „Oto rana uczyniona sztyletem Kaski2, a tę zrobił miecz Kasjusza3, zaś tamtą – ostrze Brutusa”, ja, widząc krwawe ślady w papieskim mieście, piszę: „Oto krew albigensów4, a to krew kamizardów5, tutaj krew republikanów, a tam krew rojalistów, to jest krew Lescuyera, a ta zaś – to krew marszałka Brune’a6”.

Wówczas czuję, jak ogarnia mnie głęboki smutek i zasiadam do pisania. Lecz już po pierwszych zdaniach spostrzegam, że nieświadomie pióro powieściopisarza w mych palcach staje się instrumentem historyka.

No cóż, bądźmy jednym i drugim. Zechciej, czytelniku, darować tych pierwszych dziesięć lub piętnaście stron historykowi. Powieściopisarz zajmie się resztą.

Poświęćmy zatem kilka słów Awinionowi – miejscu, gdzie rozegra się pierwsza scena mojej nowej książki, która trafia w twoje ręce.

Może zanim przejdziemy do ciągu dalszego, rzućmy okiem na to, co pisze o mieście jego oficjalny historyk, François Nouguier7.

„Awinion – według niego – to miasto szlachetne ze względu na swą antyczność, korzystne ulokowane, o wspaniałych murach, radujące się żyznością pól, wdzięczne łagodnością swych mieszkańców, z cudownym pałacem, o pięknych szerokich ulicach, zachwycające strukturą mostów, bogate handlem i znane na całym świecie”.

Niech duch François Nouguiera nam wybaczy, ale nasz obraz tego miasta niezupełnie jest zgodny z jego wyobrażeniem. Ci, którzy Awinion znają, rozstrzygną, kto ma rację – historyk czy powieściopisarz.

Najpierw stwierdzić należy, że Awinion jest miastem specjalnym, miastem skrajnych namiętności. Epoka religijnych rozłamów, które przywiodły w jego mury antagonizmy polityczne, sięga dwunastego wieku. Góra Ventoux dała schronienie Piotrowi Waldo8 i jego waldensom po ich ucieczce z Lyonu. Waldensi byli przodkami tych protestantów, którzy pod nazwą albigensów pozbawili hrabiego Tuluzy siedmiu zamków, jakie Rajmund VI9 posiadł w Langwedocji, a odebranych mu z przez papiestwo.

Będąc potężną republiką rządzoną przez podestów10, Awinion odmówił podporządkowania się królowi Francji. Ludwik VIII11, który stwierdził, że łatwiej jest wybrać się na wyprawę krzyżową do Awinionu, jak to zrobił Szymon de Montfort12, niż do Jerozolimy, jak uczynił to Filip August13, pewnego poranka stanął u bram miasta z kopią gotową do natarcia, w hełmie na głowie, z rozwiniętymi sztandarami i przy wtórze wojennych trąb zażądał, by go wpuszczono.

Mieszczanie odmówili. Jako najdalej posunięte ustępstwo zaproponowali królowi pokojowe wejście do miasta z odkrytą głową, podniesioną kopią i rozwiniętym tylko królewskim sztandarem. Wtedy monarcha rozpoczął trwające trzy miesiące oblężenie. Jak pisze kronikarz, Awinion odpowiadał francuskim żołnierzom strzałą na strzałę, raną za ranę, śmiercią za śmierć.

W końcu miasto się poddało. Armii Ludwika VIII towarzyszył papieski legat – kardynał Romain de Saint-Ange14. To on podyktował warunki kapitulacji, zaiste kapłańskie – twarde i niepodważalne.

Mieszkańcom Awinionu nakazano rozebrać mury obronne, zasypać fosy, zburzyć trzysta wież, oddać statki oraz spalić urządzenia obronne i machiny wojenne. Ponadto mieli zapłacić olbrzymią kontrybucję, wyrzec się herezji waldensów, utrzymywać w Palestynie trzydziestu żołnierzy w pełni uzbrojonych i wyekwipowanych, by mogli wziąć udział w wyzwalaniu grobu Chrystusa. I wreszcie, by czuwać nad wypełnieniem powyższych warunków zapisanych w bulli, przechowywanej do dziś w miejskich archiwach, powołano bractwo pokutne, które poprzez ponad sześć stuleci przetrwało do naszych czasów.

W przeciwieństwie do tych pokutników, zwanych białymi, powstał zakon pokutników czarnych, w pełni przesiąkniętych duchem sprzeciwu Rajmunda z Tuluzy.

Od tej chwili antagonizmy religijne stały się politycznymi, lecz Awinionowi nie wystarczyło pozostawać ziemią herezji. Miasto miało stać się teatrem schizmy.

Co się tyczy francuskiego Rzymu, pozwolę sobie na małą dygresję historyczną. W zasadzie nie jest ona wcale konieczna w prezentowanym temacie i może lepiej byłoby przejść od razu do ciągu dalszego. Mam jednak nadzieję, że czytelnik mi to wybaczy. Piszę przede wszystkim dla tych, którzy w powieści lubią czasem znaleźć także coś więcej niż tylko opowieść.

W 1285 roku na tron Francji wstąpił Filip Piękny15. To bardzo ważny rok w historii powszechnej. Papiestwo, które w osobie Grzegorza VII16 stawiło czoła cesarzowi Niemiec, a pokonane materialnie przez Henryka IV17, odniosło nad nim zwycięstwo moralne, zostało spoliczkowane przez zwykłego sabińskiego szlachcica. Żelazna rękawica Colonny18 zaczerwieniła twarz Bonifacego VIII19.

A jak następca Bonifacego VIII potraktował króla Francji, który był rzeczywistym autorem policzka wymierzonego papieżowi?

Ów następca, pochodzący ze społecznych nizin Benedykt XI20, który być może wykazałby się geniuszem, gdyby mu dano na to czas. Zbyt słaby na frontalne starcie z Filipem Pięknym, znalazł on sposób, którego dwieście lat później pozazdrościł mu założyciel słynnego zakonu: otwarcie i publicznie przebaczył Colonnie.

Przebaczyć Colonnie oznaczało uznać go za winnego. Przebacza się tylko winowajcom. A jeśli Colonna był winny, to król Francji był co najmniej jego wspólnikiem. Za podobną logiką czaiło się pewne niebezpieczeństwo, toteż pontyfikat Benedykta XI trwał tylko osiem miesięcy.

Pewnego dnia, gdy papież zasiadł do stołu, zawoalowana kobieta podająca się za siostrę z klasztoru Świętej Petroneli w Perugii przyniosła mu kosz z figami. Czy była tam ukryta żmija, tak jak u Kleopatry21? Nie wiadomo, ale faktem jest, że nazajutrz tron papieski opustoszał.

Wówczas Filipowi Pięknemu przyszedł do głowy niezwykły pomysł, tak niezwykły, że w pierwszej chwili musiał się wydać halucynacją. Król postanowił przenieść papiestwo z Rzymu do Francji, umieścić je pod strażą i kazać bić monetę dla własnej korzyści.

Panowanie Filipa Pięknego to dojście złota do władzy. Okazało się ono jedynym bogiem tego króla, który spoliczkował papieża. U Ludwika Świętego22 ministrem był duchowny, szacowny opat Suger23 natomiast Filip Piękny ministrami uczynił dwóch bankierów, florentyńczyków Biscio i Musiato.

Jeśli oczekujesz teraz, drogi czytelniku, że przejdziemy w domenę filozoficznego wyklinania złota, to jesteś w błędzie. W XIII wieku złoto oznaczało postęp. Aż dotąd miarą wartości była ziemia. Złoto stało się spieniężoną ziemią, ziemią mobilną, wymienialną, przemieszczalną, podzielną, wysubtelnioną, można powiedzieć – uduchowioną. Dopóki nie wymieniano ziemi na złoto, człowiek na podobieństwo boga Terminusa24, owego kamienia granicznego, miał stopy przymocowane do gruntu. Dotychczas ziemia nosiła człowieka, teraz on mógł nosić ziemię. Jednak złoto należało wydobyć z miejsc, w których przebywało, a było ono tam znacznie trudniej dostępne niż w kopalniach w Chile i Meksyku. Znajdowało się w rękach Żydów i w kościołach. By je wydobyć z tej podwójnej kopalni, potrzebny był ktoś ważniejszy od króla. Potrzebny był papież. Oto dlaczego Filip Piękny, wielki wydobywca złota, postanowił mieć u siebie papieża.

Po śmierci Benedykta XI zwołano konklawe do Perugii. Francuscy kardynałowie stanowili większość. Wybór Filipa Pięknego padł na arcybiskupa Bordeaux, Bertranda de Got25. Wyznaczył mu spotkanie w lesie koło Saint-Jean d’Angély. Bertrand de Got skrupulatnie pospieszył we wskazane miejsce. Król z arcybiskupem wysłuchali mszy, a podczas podniesienia poprzysięgli sobie na Boga, któremu oddawano cześć, bezwzględną tajemnicę.

 

Bertrand de Got nie wiedział jeszcze, o co dokładnie chodziło. Szczegóły poznał dopiero podczas mszy.

– Arcybiskupie – zwrócił się doń Filip Piękny – jest w mojej mocy uczynić cię papieżem.

Bertrand de Got, gdy tylko to usłyszał, upadł do stóp króla.

– Co trzeba w tym celu zrobić? – spytał.

– Wyświadczyć mi sześć łask, których zażądam – odparł Filip Piękny.

– Tobie przystoi rozkazywać, a mnie być posłusznym – oświadczył przyszły papież.

Dokonała się poddańcza przysięga.

Król podniósł Bertranda de Got, ucałował go w usta i oznajmił:

– Domagam się od ciebie sześciu następujących łask:

Pierwsza – w pełni pogodzisz mnie z Kościołem i przebaczysz wszystkie złe uczynki, jakich dopuściłem się w stosunku do Bonifacego VIII.

Druga – dopuścisz mnie i moich ludzi do przyjmowania komunii, czego rzymska władza nas pozbawiła.

Trzecia – na pięć lat w moim królestwie przyznasz mi dziesięcinę od duchowieństwa przeznaczoną na pokrycie kosztów wojny we Flandrii.

Czwarta – zniszczysz i wymażesz pamięć o Bonifacym VIII.

Piąta – nadasz godność kardynałów panom Jacopo i Pietro Colonnom26.

Szóstą łaskę i obietnicę zachowuję na później. Oznajmię ci ją w stosownej chwili i miejscu.

Bertrand de Got poprzysiągł spełnienie obietnic i łask – zarówno znanych, jak i nieznanych. Te ostatnie, których król nie śmiał wyrazić razem z pozostałymi, były żądaniem unicestwienia zakonu templariuszy. Poza obietnicą i przysięgą złożoną na Corpus Dominici27 Bertrand de Got oddał swego brata i dwóch bratanków jako zakładników.

Ze swej strony król poprzysiągł, że doprowadzi do wyboru arcybiskupa na papieża.

Scena ta, która rozegrała się na skrzyżowaniu dróg w ciemnym lesie, bardziej przypominała zawarcie paktu między czarnoksiężnikiem i demonem niż podejmowanie wzajemnych zobowiązań przez króla i papieża. Toteż koronacja monarchy, mająca miejsce jakiś czas potem w Lyonie, nie znalazła uznania w oczach Boga. Na przechodzący orszak królewski runął mur obwieszony gapiami, raniąc króla i zabijając księcia Bretanii. Papieża przewrócono, a jego tiara potoczyła się do błota.

Bertrand de Got został wybrany papieżem i przyjął imię Klemensa V. Klemens V dokonał wszystkiego, co obiecał Bertrand de Got. Filip został uniewinniony, jemu i jego ludziom przywrócono prawo do komunii, kardynalska purpura okryła ramiona Colonnów, Kościół został zmuszony do opłacania wojny w Flandrii i wyprawy krzyżowej Filipa Walezjusza28 przeciwko cesarstwu greckiemu. Ale pamięci o Bonifacym VIII nie dało się ani zniszczyć, ani wymazać, ale przynajmniej okryto go niesławą. Mury Temple zrównano z ziemią, a templariuszy spalono w pobliżu mostu Pont Neuf.

Powyższe decyzje wydano jako edykty. Od kiedy należało to do ziemskiej władzy, zarzucono nazwę „bulla”. Wszystkie edykty wychodziły z Awinionu.

Filip Piękny był najbogatszym królem monarchii francuskiej. Posiadał niewyczerpany skarb: był nim jego papież. Kupił go sobie i posługiwał się nim. Poddawał go wyciskaniu, jak to się czyni z owocami, i tak jak z owoców uzyskuje się cydr lub wino, z papieża płynęło złoto.

Papiestwo spoliczkowane przez Colonnę w osobie Bonifacego VIII, zrzekło się panowania nad światem za pontyfikatu Klemensa V.

Opowiedzieliśmy, w jaki sposób nastał krwawy król i złoty papież. Wiadomo też, jak odeszli. Jacques de Molay29 z wysokości swego stosu wyznaczył im rok na stawienie się przed Bożym Majestatem.

 

Arystofanes30 oznajmia: „Umierający starcy mają ducha wróżki”.

Klemens V odszedł pierwszy. Ujrzał we śnie pożar swego pałacu.

„Od tej chwili – pisze Baluze31 – posmutniał i wkrótce zmarł”.

Siedem miesięcy później przyszła kolej na Filipa. Niektórzy twierdzą, że zginął podczas polowania, zaatakowany przez dzika. Jest wśród nich Dante, który napisał: „Ten, którego widziano nad Sekwaną, jak fałszuje monety, zginie od kłów dzika”.

Natomiast Guillaume de Nangis32 przypisuje królowi-fałszercy śmierć jeszcze bardziej naznaczoną ręką Opatrzności: „Wyniszczony przez nieznaną medykom chorobę, zmarł ku wielkiemu zdumieniu współczesnych. Jego tętno i mocz nie wyjaśniły ani przyczyny choroby, ani nadchodzącego zgonu”.

Tron po Filipie Pięknym przejął jego syn Ludwik X Kłótliwy33, zwany też królem nieład lub królem harmider, a po Klemensie V papieżem został Jan XXII34.

Awinion stał się wówczas prawdziwym drugim Rzymem. Jan XXII i Klemens VI35 koronowali miasto na królową luksusu, natomiast ówczesne obyczaje uczyniły z niego królową rozpusty i ospałości. W miejscu wież zburzonych przez Romaina de Saint-Ange wielki mistrz zakonu Świętego Jana z Jerozolimy – Fernandez de Heredia36 – otoczył miasto pasem murów obronnych. Wśród mnichów zapanowała rozwiązłość. Z klasztorów uczynili sobie miejsca rozpusty i doczesnych uciech. Tamtejsze kurtyzany zrywały diamenty z tiary, by przyozdabiać nimi bransolety i naszyjniki. Awinion miał kontakt z Vaucluse, skąd docierały łagodne i melodyjne utwory Petrarki37.

Taka sytuacja trwała aż do wstąpienia na tron Karola V38, władcy mądrego i religijnego. Postanowił on skończyć z tym skandalem. Wysłał zatem do Awinionu marszałka Boucicauta39, by przepędził stamtąd antypapieża Benedykta XIII40. Lecz ów na widok królewskich żołnierzy przypomniał sobie, że nim został papieżem Benedyktem, był kapitanem Pedro de Luna. Bronił się pięć miesięcy, osobiście dyrygując z wysokości zamkowych murów wojennymi machinami, znacznie bardziej śmiercionośnymi niż papieskie klątwy. W końcu zmuszony do ucieczki, wydostał się z miasta ukrytym przejściem, zostawiając za sobą sto zrujnowanych domów i cztery tysiące martwych mieszkańców. Schronił się w Hiszpanii, gdzie król Aragonii udzielił mu azylu. Tam co rano ze szczytu wieży, w asyście swych dwóch kapłanów, z których uczynił swe święte kolegium, błogosławił światu, któremu od tego wcale nie wiodło się lepiej, i wyklinał swych wrogów, którzy z tego powodu bynajmniej nie mieli się gorzej. Wreszcie przeczuwając zbliżającą się śmierć i z obawy, by schizma nie zakończyła się na nim, mianował swych dwóch wikariuszy kardynałami, nakazując im, by po jego zgonie jeden z nich wybrał drugiego papieżem. Tak też się stało. Nowy papież przez jakiś czas kontynuował rozłam, wspierany przez proklamującego go kardynała. W końcu obydwaj nawiązali kontakt z Rzymem, dokonali honorowego wyznania winy i powrócili na łono świętego Kościoła, jeden jako arcybiskup Sewilli, a drugi – Toledo.

Od tego czasu aż do 1790 roku Awinion, wdowa po papieżach, rządzony był przez papieskich legatów i wicelegatów. Przez siedem dziesiątków lat w mieście urzędowało siedmiu papieży, było tam też siedem szpitali, siedem bractw pokutnych, siedem klasztorów męskich i siedem żeńskich, a także siedem parafii i siedem cmentarzy. Ci, którzy znają Awinion, wiedzą, że w mieście tym istniały i nadal istnieją dwa miasta: miasto księży, czyli rzymskie, i miasto kupieckie, czyli francuskie.

Miasto księży posiada papieski pałac, setkę kościołów i niezliczoną ilość dzwonów zawsze gotowych sygnalizować pożar lub żałobnie ogłaszać mord.

Miasto kupieckie ma Rodan, robotników zakładów jedwabniczych i krzyżujące się drogi handlowe z północy na południe i z zachodu na wschód, z Lyonu do Marsylii i z Nîmes do Turynu.

Miasto francuskie to miasto przeklęte, tęskniące za królem, pragnące wolności, czujące odrazę do faktu bycia ziemią niewoli, ziemią należącą do księży i mającą za pana kler.

 

Nie chodzi tutaj jednak o kler pobożny, tolerancyjny, dobroczynny i przestrzegający swych obowiązków, żyjący wśród ludzi po to, by ich pocieszać i pouczać, ale bez ingerencji w ich radości i pasje. Chodzi o kler nacechowany intrygami, ambicjami i chciwością, czyli o dworskich opatów rywalizujących z opatami rzymskimi – leniwych, rozpustnych, eleganckich i bezczelnych królów mody i salonów, całujących ręce dam, których byli adoratorami i tym się szczycili, a dających swą dłoń do ucałowania kobietom z ludu, którym czynili zaszczyt, biorąc je za kochanki.

Jako przykład takiego duchownego posłużyć może ksiądz Maury41 – dumny jak książę, bezczelny jak lokaj, syn szewca, o arystokratycznych ambicjach syna wielkiego pana.

Zrozumiałym jest, że dwie kategorie ludzi, z których jedna reprezentowała herezję, a druga ortodoksję, jedna – stronnictwo francuskie, a druga – rzymskie, jedna – monarchię absolutną, a druga – postępową konstytucję, nie były czynnikami korzystnymi dla zachowania pokoju i bezpieczeństwa w papieskim mieście. Zrozumiałym jest, że z chwilą wybuchu rewolucji w Paryżu, gdzie rozpoczęła się ona zdobyciem Bastylii, obydwa stronnictwa ciągle rozgrzane wojnami religijnymi z czasów panowania Ludwika XIV nie pozostaną wobec siebie bezczynne.

Powiedzieliśmy: Awinion – miasto księży, dodajmy: miasto nienawiści. Nigdzie lepiej nie uczy się nienawidzić niż w klasztorach. Serce dziecka, które wszędzie indziej jest wolne od złych namiętności, w Awinionie od urodzenia wypełnia dziedziczna nienawiść, od ośmiuset lat przechodząca z ojca na syna, a z końcem nienawistnego życia piekielna spuścizna przejmowana jest przez potomstwo.

Toteż na pierwszy krzyk wolności, jaki wydała Francja, miasto francuskie podniosło głowę, pełne radości i nadziei. Nadeszła dlań wreszcie chwila, by pełnym głosem kwestionować akt pozbycia się miasta i całej prowincji wraz z pół milionem mieszkańców przez nieletnią królową dla odkupienia jej zbrodni42. Jakim prawem owi mieszkańcy zostali sprzedani in œternum43 najcięższemu i najbardziej wymagającemu z panów, czyli biskupowi Rzymu?

Francja miała się zjednoczyć na Polu Marsowym w braterskim uścisku Święta Federacji44. Czyż Awinion nie był również częścią tego kraju? Wybrano deputowanych. Ci udali się do legata i grzecznie poprosili go o opuszczenie miasta, dając mu na to dwadzieścia cztery godziny. W odpowiedzi papiści zabawili się nocą i powiesili na szubienicy manekina z trójkolorową kokardą.

Reguluje się Rodan, kanalizuje Durance, buduje groble, by powstrzymać nawałnice płynnych lawin, w które zamieniają się bystre potoki w okresie topnienia śniegu na stokach Mont Ventoux. Ale owego strasznego strumienia, żywego strumienia ludzkiego potoku, który toczył się stromymi ulicami Awinionu, nawet Pan Bóg nie próbował zatrzymać, gdy nabrał już rozpędu.

Na widok noszącego narodowe barwy manekina, kołyszącego się na końcu sznura, francuskie miasto powstało z okrzykiem wściekłości. Czterech papistów podejrzanych o dokonanie profanacji: dwóch markizów, jednego mieszczucha i jednego robotnika, wywleczono z domów i powieszono na miejscu kukły.

Działo się to jedenastego czerwca 1790 roku.

W imieniu miasta napisano do Zgromadzenia Narodowego podanie o przyłączenie Awinionu do Francji, razem z Rodanem, handlem, Południem i połową Prowansji. Ale Zgromadzenie Narodowe było akurat w okresie reakcyjnym, nie chciało sporów z Rzymem i układało się z królem. Sprawa została więc odroczona.

W takiej sytuacji zdarzenia w Awinionie zamieniły się w bunt i papież mógł zrobić z miastem to, co dwór zrobiłby z Paryżem po wzięciu Bastylii, gdyby Zgromadzenie odroczyło proklamację Praw Człowieka.

Papież zarządził zniesienie wszystkich przemian w hrabstwie Venaissin45, przywrócenie przywilejów szlachty i kleru oraz inkwizycji w całej jej mocy.

Rozwieszono papieskie dekrety.

Jeden jedyny człowiek w biały dzień przy wszystkich podszedł wprost do muru, na którym widniał dekret, po to, by zerwać dokument. Nazywał się Lescuyer. Nie był to bynajmniej człowiek młody, jego czynu nie mógł więc tłumaczyć poryw wieku. Był niemal starcem, Francuzem pochodzącym z Pikardii. Cechowały go zapalczywość i rozwaga. Ów były notariusz od dawna mieszkał w Awinionie.

To, co uczynił, było zbrodnią, która wstrząsnęła rzymskim miastem, zbrodnią tak wielką, że Madonna zapłakała! No cóż, Awinion to już Italia. Za wszelką cenę potrzeba mu cudów, a jeśli Bóg ich nie czyni, zawsze znajdzie się ktoś, kto się tym zajmie. Oczywiście taki cud musi być związany z Madonną. Jest ona bowiem wszystkim dla Italii, tej krainy pełnej poezji. Dusza, serce, język Włochów, wszystko pozostaje nasycone tymi dwoma słowami: La Madonna.

Cud wydarzył się w kościele kordelierów. Tam też pospieszył tłum. Sprawa była bardzo poważna, skoro Madonna płakała. Do tego rozeszła się pogłoska, która doprowadziła emocje do wrzenia. Przez miasto wieziono olbrzymi, zamknięty kufer. Wzbudził on nieukrywaną ciekawość mieszkańców. Co też mógł zawierać?

Dwie godziny później nie był to już jeden kufer. W stronę Rodanu transportowano osiemnaście waliz.

Jeden z tragarzy wyjawił, co zawierają. Okazało się, że to majątek banku pobożnego46, który stronnictwo francuskie zabierało z sobą, wynosząc się z Awinionu. Otóż wywóz oznaczał grabież biedoty.

Im uboższe miasto, tym bogatszy bank pobożny. Niewiele takich instytucji mogło się równać bogactwem z bankiem w Awinionie.

Taki czyn to już nie sprawa poglądów. To kradzież, ohydna kradzież. Biali i niebiescy pobiegli do kościoła kordelierów z krzykiem. Żądali wyjaśnień od władz miejskich.

Lescuyer był sekretarzem w merostwie.

Przedstawiono go tłumowi nie jako tego, który zrywa papieskie dekrety – znalazłby w tej kwestii wielu obrońców – ale jako tego, który zlecił strażnikowi banku pobożnego, by udzielił pozwolenia na zabranie majątku.

Wysłano czterech ludzi, żeby pochwycili i przyprowadzili Lescuyera do kościoła. Znaleziono go na ulicy, gdy spokojnie podążał na merostwo. Mężczyźni rzucili się na niego i z dzikimi wrzaskami zawlekli do świątyni.

Gdy się tam znalazł, zobaczywszy w patrzących na niego oczach skry, wygrażające mu zaciśnięte pięści i usłyszawszy krzyki żądające jego śmierci, Lescuyer pojął, że przywleczono go nie do domu Pana, lecz do jednego z tych kręgów piekieł, o których zapomniał Dante.

Przypuszczał jedynie, że skierowana przeciw niemu nienawiść wiązała się z zerwaniem papieskiego dekretu. Wszedł na ambonę niczym na mównicę i głosem człowieka, który nie tylko nie ma sobie nic do zarzucenia, ale także gotów jest ponownie zrobić to samo, oznajmił:

– Bracia, uważam rewolucję za konieczność. Zatem postąpiłem stosownie do mych uprawnień…

Fanatycy zrozumieli, że jeśli Lescuyer się wytłumaczy, będzie ocalony. A przecież nie o to im chodziło. Rzucili się na mówcę, ściągnęli go z ambony i pchnęli w środek rozszczekanej sfory. Ta zaciągnęła go przed ołtarz, skandując rodzaj przerażającego okrzyku, mającego w sobie coś z syku węża i ryku tygrysa – owo zabójcze „Zu! Zu! Zu!”, tak charakterystyczne dla awiniońskiej ludności. Lescuyer znał ten złowieszczy wrzask. Usiłował schronić się u stóp ołtarza. Nie znalazł tam schronienia, upadł. Jakiś robotnik, reperator materaców, uzbrojony w pałkę, uderzył go w głowę tak silnie, że drewno rozłamało się na dwa kawałki.

Wówczas tłum doskoczył do tego biednego ciała, ruchem typowym dla ludzi Południa, charakteryzującym się połączeniem dzikości i wesołości. Mężczyźni, śpiewając, tańczyli na brzuchu urzędnika, podczas gdy kobiety przy pomocy nożyczek rozcięły, lub raczej rozszarpały mu wargi, aby odpokutował za wypowiedziane przeciw papieżowi bluźnierstwa.

Ze środka tej strasznej grupy dobywał się krzyk, lub też bardziej rzężenie:

– W imię Boga! W imię Matki Boskiej! W imię ludzkości! Zabijcie mnie od razu!

To błagalne charczenie zostało wysłuchane. Oprawcy zgodnie się odsunęli. Pozostawili oszpeconego i zakrwawionego nieszczęśnika, by napawał się własną agonią.

Trwała ona pięć godzin, podczas których biedne ciało dygotało na stopniach ołtarza pośród wybuchów śmiechu, obelg i kpin tłumu. Oto, jak zabija się w Awinionie.

Ale chwila, są przecież jeszcze inne sposoby.

Ktoś ze stronnictwa francuskiego wpadł na pomysł, by pójść do banku pobożnego zaczerpnąć informacji. Wszystko było tam w jak najlepszym porządku. Nie wyniesiono ani franka. Zatem skoro Lescuyer okazał się niewinny, to można powiedzieć, że zginął tak okrutną śmiercią jako patriota.

W tym czasie przebywał w Awinionie człowiek mający wpływ na ludność.

Ci wszyscy okrutni przywódcy z Południa zdobyli tak złą sławę, że wystarczyło wymienić nazwisko jednego z nich, by każdy – nawet zupełny analfabeta – wiedział, o kogo chodzi.

Tym człowiekiem był Jourdan47. Samochwała i kłamca, potrafił wmówić prostym ludziom, że to on obciął głowę gubernatorowi Bastylii. Nazywano go więc Jourdan Obcinacz Głowy.

Tak naprawdę zwał się Mathieu Jouve. Nie pochodził z Prowansji, lecz z Puy-en-Velay. Najpierw zajmował się poganianiem mułów na nierównych wzniesieniach otaczających jego rodzinne miasto. Następnie został żołnierzem, lecz nieznającym wojny. Wojna uczyniłaby go może bardziej ludzkim. Potem w Paryżu pracował w karczmie. W Awinionie zaś handlował czerwonym barwnikiem do tkanin.

Zebrał trzystu ludzi, zdobył miejskie bramy, pozostawił w nich połowę swej kompanii, a z resztą, poprzedzony dwoma armatami, skierował się na kościół kordelierów.

Ustawił działa naprzeciw świątyni i na chybił trafił strzelił w jej kierunku.

Mordercy rozpierzchli się jak spłoszone ptactwo, zostawiając na stopniach kilku zabitych. Jourdan ze swymi ludźmi, przekroczywszy trupy, wszedł do świętego przybytku. Pozostał tam już tylko posąg Madonny i nieszczęsny Lescuyer. Jeszcze oddychał. Jourdan i jego ludzie postępowali ostrożnie, by nie dobić umierającego. Jego agonia była najlepszym sposobem do podżegania. Zabrali to, co pozostało z tej żywej istoty, w trzech czwartych już rzężącego trupa, i nieśli krwawiące, wstrząsane konwulsjami ciało. Na ich widok wszyscy uciekali i zamykali za sobą drzwi i okna.

Po upływie godziny Jourdan dzięki pomocy swoich trzystu ludzi stał się panem całego miasta. Lescuyer wyzionął ducha. To nie miało jednak znaczenia. Jego agonia przestała już być potrzebna. Obcinacz Głowy korzystał z przerażenia, jakie wzbudził w tłumie, i kazał uwięzić około osiemdziesięciu osób – morderców lub domniemanych morderców Lescuyera. Bodaj trzydziestu z nich pewnie nawet nie było w kościele. Ale jeśli nadarza się okazja sprzyjająca wyeliminowaniu wrogów, trzeba z niej skorzystać, bo taka trafia się raczej rzadko.

Tych osiemdziesiąt osób zostało stłoczonych w wieży Trouillas. W rzeczywistości jej historyczna nazwa to wieża Glacière. Dlaczego zatem zwie się ją inaczej? Określenie „Trouillas” jest plugawe i pasuje do plugawych czynności, jakich tam dokonywano. Wieża służyła bowiem za teatr inkwizycyjnych tortur. Dziś jeszcze na jej murach widzi się tłustą sadzę, unoszącą się z kiedyś płonących stosów, na których spalało się ludzkie ciała. Dziś jeszcze pokazuje się zwiedzającym pieczołowicie zachowywane narzędzia tortur: kocioł, piec, łoża, łańcuchy, lochy, a nawet stare kości. Niczego tam nie brakuje.

W tej właśnie wieży zbudowanej przez Klemensa V zamknięto osiemdziesięciu zatrzymanych. Owa grupa więźniów okazała się poważnym kłopotem. Kto miał ich sądzić? Jedynymi legalnymi sądami były sądy papieskie. Czy należało zabić tych nieszczęśników tak, jak oni zabili Lescuyera?

Jak już powiedzieliśmy, jedna trzecia z nich, a może i połowa nie tylko nie uczestniczyła w masakrze, ale nawet nie postawiła stopy w kościele. Zabicie ich jawiło się jednak jako jedyne rozwiązanie – można je było przecież wpisać na konto odwetu. Jednak by zabić osiemdziesiąt osób, musiano by zorganizować odpowiednią liczbę katów.

Jourdan urządził zaimprowizowany sąd w jednej z sal Pałacu Papieskiego. Był tam kancelista, który nazywał się Raphel. Był przewodniczący – Barbe-Savournin de la Roua, pół Włoch, pół Francuz przemawiający ludową gwarą. Było tam jeszcze trzech lub czterech zatraceńców, piekarz, rzeźnik. Ich nazwisk nikt nie zachował.

 

To właśnie oni krzyczeli:

– Trzeba ich wszystkich zabić. Jeśli choć jeden przeżyje, pozostawimy świadka!

Lecz jak już powiedzieliśmy, wśród oskarżonych brakowało zabójców. Pod ręką pozostawało na dziedzińcu około dwudziestu osób należących do uboższych warstw ludności Awinionu: perukarz, szewcy, murarz, stolarz. Ich uzbrojenie stanowiła przypadkowa broń: jeden miał szablę, drugi – bagnet, jeszcze inny – żelazny pręt, lub nawet tylko utwardzony w ogniu kawałek drewna. Wszystkich nagle ostudził drobny, październikowy deszcz.

Trudno byłoby zrobić z tych ludzi morderców. Nic to! Czyż jest coś trudnego dla diabła? Podczas tego typu wydarzeń bywają momenty, kiedy wydaje się, że Opatrzność gdzieś sobie poszła. Wtedy przychodzi kolej na Szatana.

Na tym dziedzińcu, zimnym i zabłoconym, Szatan pojawił się osobiście.

Przybrał oblicze lokalnego aptekarza nazwiskiem Mendes. Rozstawił on oświetlony dwoma latarniami stolik, a na nim umieścił szklanki, dzbanki, konwie i butelki.

Jaki piekielny napój znajdował się w tych tajemniczych naczyniach o dziwnych kształtach? Tego nikt nie wie, ale efekt spożycia trunku jest już dobrze znany. Ci wszyscy, którzy napili się diabelskiego likieru, nagle odczuli przypływ nieodpartej wściekłości, potrzebę zabijania i rozlewu krwi. W tym momencie wystarczyło pokazać im drzwi wieży, by zaraz rzucili się na więźniów. Masakra trwała całą noc. W ciemnościach dały się słyszeć krzyki, skargi i charczenie umierających.

Zabijano wszystkich, zarzynano wszystkich – mężczyzn i kobiety. Trwało to długo. Jak powiedzieliśmy, mordercy byli pijani i źle uzbrojeni, a jednak zadanie wykonali.

Wśród zabójców bestialskim okrucieństwem i nieumiarkowanym pragnieniem krwi wyróżniał się pewien dzieciak. Był nim syn Lescuyera. Zabijał bez opamiętania. Przechwalał się, że sam swymi dziecinnymi rękoma uśmiercił dziesięciu mężczyzn i cztery kobiety.

– Tak! Mogłem mordować do woli – mówił. – Nie mam jeszcze piętnastu lat, nic mi nie zrobią.

Nieżywych i rannych – zwłoki i umierających – wrzucano na dno wieży Trouillas48. Spadali z wysokości sześćdziesięciu stóp. Najpierw pozbywano się mężczyzn, dopiero później kobiet. Mordercy potrzebowali czasu, by zgwałcić ciała tych, które były ładne i młode.

O dziewiątej rano, po dwunastu godzinach od rozpoczęcia masakry, z głębi tego grobu rozlegał się jeszcze głos:

– Litości! Dobijcie mnie, nie mogę umrzeć.

Pewien człowiek, rusznikarz Bouffier, spojrzał na dno wieży. Inni się nie odważyli.

– Kto to krzyczy? – pytano go.

– To Lami – oznajmił Bouffier.

A gdy już wrócił do pozostałych, dopytywali:

– No i co tam zobaczyłeś w dole?

– Dziwaczną marmoladę – odparł. – Mieszankę mężczyzn i kobiet, księży i ładnych dziewczyn. Można skonać ze śmiechu.

„Zaprawdę, jakże szkaradną liszką jest człowiek…!” – mówił hrabia Monte Christo do pana de Villefort49.

W tym właśnie mieście, jeszcze zakrwawionym, jeszcze gorącym, jeszcze wstrząśniętym tymi okrutnymi zdarzeniami, poznamy dwóch głównych bohaterów mojej powieści.

 

 

 

 

1Szkwał – nagły, gwałtowny, ale krótkotrwały wiatr, połączony na ogół z opadami.

2Publiusz Serwiliusz Kaska (84-42 p.n.e.) – rzymski senator, jeden z zabójców Cezara (zadał pierwszy cios), podczas bitwy pod Filippi popełnił samobójstwo.

3Gajusz KasjuszLonginus (ok. 85-42 p.n.e.) – rzymski generał, republikanin, jeden z zabójców Cezara, podczas bitwy pod Filippi rozkazał własnemu niewolnikowi, by go przebił.

4Albigensi (inaczejkatarzy) – religijno-społeczny ruch w średniowiecznej Francji; m.in. głosili ubóstwo i przeciwstawiali się hegemonii kleru; uznani za heretyków, byli prześladowani i tępieni przez inkwizycję.

5Kamizardzi – uczestnicy powstania w latach 1702-1709 zorganizowanego przez wyznawców kalwinizmu w południowej Francji przeciwko prześladowaniom przez królewskie katolickie wojska.

6Guillaume Marie-Anne Brune (1763-1815) – napoleoński marszałek, słaby dowódca, ale doskonały organizator, zamordowany przez motłoch w Awinionie.

7François Nouguier (1625-17?) – żyjący w Awinionie historyk, autor dzieła Historia chronologiczna kościoła, biskupów i arcybiskupów w Awinionie.

8Piotr Waldo (ok. 1140-ok. 1217) – francuski filantrop i kaznodzieja; twórca religijnego ruchu waldensów, uznanego za heretycki i prześladowanego przez kościół katolicki.

9Rajmund VI (1156-1222) – hrabia Tuluzy; oskarżony o sprzyjanie albigensom, stał się jednym z celów zorganizowanej przeciw nim w 1208 roku krucjaty; w 1215 roku został wyklęty przez papieża i pozbawiony dóbr.

10Podesta – ustanowiony w XII wieku przez cesarza najwyższy urząd miejski o uprawnieniach sądowych i wojskowych, praktykowany w niektórych republikach miejskich, głównie we Włoszech, a obsadzany przez obcych książąt lub rycerzy.

11Ludwik VIII Lew (1187-1226) – od 1223 roku król Francji (w 1216 roku proklamowany królem Anglii); by umocnić władzę królewską w Langwedocji, przyłączył się do krucjaty przeciwko hrabiemu Tuluzy Rajmundowi VII.

12Szymon de Monfort (1160-1218) – francuski rycerz i możnowładca; uczestnik IV wyprawy krzyżowej; dowodził krucjatą przeciw albigensom w roku 1209; w roku 1215 otrzymał tytuł hrabiego Tuluzy i dobra po Rajmundzie VI.

13Filip II August (1165-1223) – król Francji od 1179 roku, uczestnik III wyprawy krzyżowej (1191), wspierał też wyprawę przeciw katarom, od jego panowania zaczęto używać nazwy Francja (wcześniej – państwo Franków).

14Romain de Saint-Ange (XII w.-1243) – właściwie Romano Bonaventura; włoski kardynał, od 1216 roku wpływowy legat papieski we Francji.

15Filip IV Piękny (1268-1314) – król Francji od 1285 roku, przeniósł siedzibę papieży do Awinionu, zlikwidował rycerski zakon templariuszy.

16Grzegorz VII (1020-1085) – papież od 1073 roku; reformator kościoła katolickiego, w konflikcie papiestwa z cesarstwem upokorzył Henryka IV w 1077 roku w Cannosie.

17Henryk IV (1050-1106) – król Niemiec od 1056 roku, ukoronowany na cesarza w 1084 roku przez „antypapieża” Klemensa III.

18Sciarra Colonna (1270-1329) – senator rzymski; stronnik Filipa Pięknego z papieżem Bonifacym VIII, rzekomo spoliczkował papieża w 1303 roku w Anagni.

19Bonifacy VIII (1235-1303) – papież od 1294 roku; usiłując wzmocnić władzę kościoła, wszedł w ostry konflikt z Filipem Pięknym, a także z wpływową rzymską rodziną Colonnów.

20Benedykt XI (1240-1304) – papież od 1303 roku; dążył do załagodzenia sporów papiestwa z Filipem Pięknym i rodziną Colonnów.

21Kleopatra (69-30 p.n.e.) – od 51 roku p.n.e. królowa (ostatnia) hellenistycznego Egiptu; słynąca ze swej urody kochanka Juliusza Cezara i Marka Antoniusza; rzekomo popełniła samobójstwo (sprowokowała węża, by ją ukąsił).

22LudwikIX Święty (1314-1370) – król Francji od 1226 roku, organizator i uczestnik VI i VII wyprawy krzyżowej.

23Suger (ok. 1081-1151) – benedyktyn, kronikarz, opat Saint-Denis, budowniczy tamtejszej bazyliki; doradca królów Ludwika VI i Ludwika VII; nie mógł być doradcą Ludwika Świętego.

24Terminus – w mitologii rzymskiej bóg granic i znaków granicznych; przedstawiany jako popiersie na kamieniu granicznym.

25Bertrand de Got, czyli Klemens V (ok. 1264-1314) – papież od 1305 roku, pierwszy z papieży zasiadających od 1309 roku w Awinionie.

26Jacopo lub Giacomo (ok. 1250-1318) i Pietro(1260-1326) Colonnowie – włoscy kardynałowie, drugi był bratankiem pierwszego, z arystokratycznej rodziny Colonnów; stronnicy Filipa Pięknego, wyklęci przez papieża Bonifacego VIII.

27Corpus Dominici (łac.) – Ciało Pana.

28FilipVIWalezjusz (1293-1350) – król Francji od 1328 roku; bratanek Filipa Pięknego; za jego panowania rozpoczęła się wojna stuletnia; zawsze marzył o zorganizowaniu wyprawy krzyżowej.

29Jacques de Molay (1243-1314) – ostatni wielki mistrz zakonu templariuszy, spalony na stosie po likwidacji zakonu.

30Arystofanes (ok. 446-385 p.n.e.) – najbardziej znany komediopisarz starożytnej Grecji.

31Etienne Baluze (1630-1718) – jezuita, historyk i prawnik, zajmował się głównie historią kościoła.

32Guillaume de Nangis (?-1300) – benedyktyński kronikarz; jego Kronika łacińska kontynuowana była przez innych; stąd prawdopodobnie wskazanie go jako autora przez A. Dumasa.

33Ludwik X Kłótliwy (1289-1316) – król Francji od 1314 roku, za jego panowania monarchia nieco podupadła.

34Jan XXII (1244-1334) – papież od 1316 roku, wybrany po ponad dwuletnim okresie sporów.

35Klemens VI (1291-1352) – papież od 1342 roku, czwarty z kolei w Awinionie.

36Juan Fernandez de Heredia (ok. 1310-1396) – w zakonie joannitów od 1328 roku, jako wielki mistrz od 1376 roku.

37FrancescoPetrarca (1304-1374) – renesansowy poeta włoski, zasłynął zwłaszcza miłosnymi Sonetami do Laury.

38Karol V Mądry (1338-1380) – król Francji od 1364 roku; wzmocnił monarchię francuską; za jego panowania doszło do tzw. wielkiej schizmy w kościele katolickim (1378-1417), gdy jednocześnie było dwóch, a nawet trzech papieży.

39Boucicaut (1366-1421) – właściwie Jean Le Maingre; słynący z męstwa i rycerskich cnót marszałek Francji, uczestniczył w wyprawach Krzyżaków na Litwę, po klęsce pod Azincourt w 1415 roku zmarł w angielskiej niewoli.

40Benedykt XIII (1342-1422) – drugi antypapież awinioński od 1394 roku; początkowo dążył do zakończenia schizmy; czteroletnie oblężenie Awinionu zakończyło się ugodą w 1403 roku; Benedykt XIII z Awinionu uciekł dopiero po powtórnym wypowiedzeniu mu posłuszeństwa przez Francję w 1408 roku za panowania Karola VI, a nie Karola V, jak podaje A. Dumas.

41Jean-Sifrein Maury (1746-1817) – pisarz, duchowny, kardynał, deputowany do Stanów Generalnych, bronił monarchii, w okresie Cesarstwa aktywnie popierał Napoleona, czym bardzo naraził się papiestwu.

42Chodzi o Joannę I (1326-1382), hrabinę Prowansji i królową Neapolu od 1343 roku, która oskarżana o zabójstwo swego męża Andrzeja Andegaweńskiego i w obliczu zagrożenia ze strony jego brata – Ludwika Węgierskiego, dla uzyskania poparcia papieża Klemensa VI sprzedała mu Awinion w 1348 roku, odłączając go tym samym od Prowansji.

43In œternum (łac.) – na zawsze, na wieki.

44Święto Federacji – wielkie rewolucyjne święto zorganizowane czternastego lipca 1790 roku, w pierwszą rocznicę zdobycia Bastylii; w Paryżu uroczystości odbywały się na Polach Marsowych.

45Hrabstwo Venaissin – historyczna kraina w Prowansji, która w latach 1274-1791 była enklawą Państwa Kościelnego we Francji.

46Bank pobożny (fr. mont-de-piété, łac. montes pietatis) – powstała w XV wieku z inicjatywy franciszkanów instytucja udzielająca ubogim nieoprocentowanych pożyczek pod zastaw; kapitał kredytowy bazował na dobrowolnych ofiarach; banki pobożne rozpowszechnili zwłaszcza jezuici.

47Mathieu Jouve zwanyJourdanObcinacz Głowy (1746-1794) – były przestępca, który stał się słynącym z okrucieństwa rewolucjonistą; zgilotynowany.

48W istocie mordowanych wrzucano na dno sąsiadującej z wieżą Trouillas wieży Latryn (tour des Latrines), służącej do sanitarnych celów w czasach papieży, zwanej również wieżą Chłodni – nazwa ta wzięła się od funkcji, jaką budowla pełniła w późniejszych czasach.

49Pan de Villefort – jeden z głównych negatywnych bohaterów powieści Hrabia Monte Christo Aleksandra Dumasa.

Rozdział I

Osiemnastowieczny bufet

 

Dziewiątego października 1799 roku przy pięknej, jesiennej, śródziemnomorskiej pogodzie, która pozwala dojrzewać pomarańczom w Hyères i winogronom w Saint-Péray, czyli w dwóch skrajnych miejscach Prowansji, zaprzężona w trzy pocztowe konie kalesza50 pędziła, aż dudniło, po moście na rzece Durance łączącym Cavaillon i Château-Renard. Powóz kierował się na Awinion, dawne papieskie miasto, które osiem lat wcześniej przyłączył do Francji dekret z dwudziestego piątego maja 1791 roku, co potwierdzone zostało podpisanym w Tolentino w 1797 roku traktatem pomiędzy generałem Bonaparte i papieżem Piusem VI51.

Pojazd wjechał przez bramę Aix i nie zmniejszając prędkości, przemierzył całe miasto krętymi, wąskimi ulicami, chroniącymi zarówno od wiatru, jak i od słońca. Zatrzymał się pięćdziesiąt kroków od bramy Oulle, przed hotelem Palais-Egalité, który zwał się kiedyś hotelem Palais-Royal. Do tej właśnie nazwy stopniowo zaczęto powracać i taką nazwę nosi on do dziś.

Tych kilka niby nic nieznaczących słów odnośnie nazwy hotelu, przed którym zatrzymał się skupiający naszą uwagę pocztowy powóz, ilustruje dość dobrze stan, w jakim znalazła się Francja pod rządami reakcji termidoriańskiej reprezentowanej przez dyrektoriat.

Po rewolucyjnej walce, która toczyła się od czternastego lipca 1789 roku do dziewiątego thermidora 1794 roku52, po dniach piątego i szóstego października53, dwudziestego pierwszego czerwca54, dziesiątego sierpnia55, drugiego i trzeciego września56, dwudziestego pierwszego maja57, dwudziestego dziewiątego thermidora58 i pierwszego prairiala59, po widoku spadających głów króla i jego sędziów, królowej i jej oskarżyciela, żyrondystów i kordelierów, umiarkowanych i jakobinów, Francja odczuła najohydniejsze i najbardziej mdłe znużenie, znużenie rozlewem krwi.

Nie zapragnęła jednak powrotu do monarchii, ale do silnego rządu, do którego mogłaby mieć zaufanie i na którym mogłaby się oprzeć, który działałby w jej imieniu, podczas gdy ona mogłaby wreszcie odpocząć.

Zamiast takiego nieprecyzyjnie określonego rządu Francja miała słaby i niezdecydowany dyrektoriat złożony w owym czasie z lubieżnego Barrasa60, intrygującego Sieyèsa61, dzielnego Moulina62, nieliczącego się Rogera Ducos63 i uczciwego, ale zbyt naiwnego Gohiera64.

W rezultacie na zewnątrz Francja prezentowała się nader mizernie, a wewnątrz panował bardzo wątpliwy porządek.

Prawdą jest, że w opisywanym czasie republikańskie armie okryte chwałą kampanii 1796 i 1797 roku, chwilowo odepchnięte w kierunku Francji przez nieudolność Scherera65 w Weronie i Cassano oraz z powodu porażki i śmierci Jouberta66 pod Novi, znowu podjęły ofensywę. Moreau67 pobił Suworowa68 pod Bassignano. Brune zwyciężył księcia Yorku69 i generała Hermanna70 pod Bergen71. Masséna72 unicestwił Austriaków i Rosjan pod Zurychem. Korsakow73 ledwie uszedł, Austriak Hotz i trzech innych generałów zginęło, a pięciu dostało się do niewoli.

Pod Zurychem Masséna uratował Francję podobnie jak dziewięćdziesiąt lat wcześniej Villars74 ocalił ją pod Denain75.

Natomiast sytuacja wewnątrz kraju wcale nie wyglądała dobrze, a rząd dyrektorów miał, trzeba to przyznać, poważne kłopoty z wojną w Wandei oraz z rozbojami na Południu, z którymi można było powiązywać awiniończyków.

Niewątpliwie dwaj podróżni wysiadający z pocztowego powozu naprzeciw drzwi hotelu Palais-Royal mieli jakieś powody, by obawiać się stanu ducha, w jakim znajdowała się ciągle niespokojna ludność papieskiego miasta, bo tuż za Orgonem, w miejscu, gdzie droga rozwidla się w trzech kierunkach – do Nîmes, do Carpentras i do Awinionu, pocztylion zatrzymał konie i odwróciwszy się, zapytał:

– Obywatele przejeżdżają przez Awinion czy przez Carpentras?

– Która droga jest krótsza? – rzeczowym i przenikliwym głosem spytał jeden z dwóch podróżnych. Wyglądał na co najwyżej trzydzieści lat i przypuszczalnie był starszy od swego towarzysza.

– Oczywiście droga przez Awinion, obywatelu, i to co najmniej o półtorej ligi76.

– Zatem jedźmy przez Awinion – padła odpowiedź.

Pojazd ponownie ruszył galopem, co oznaczało, że podróżni obywatele, jak zwał ich pocztylion, mimo że określenie „pan” zaczęło już powracać do rozmów, płacili przewodnikowi co najmniej trzydzieści su77.

Ten sam pośpiech objawił się też po wejściu do hotelu.

Podobnie jak w powozie, głos zabrał starszy z podróżnych. Zapytał, czy można natychmiast zjeść obiad, a ton, w jakim pytanie to zostało sformułowane, wskazywał na to, że jest gotów darować sobie wyszukane gastronomiczne wymagania, byle tylko posiłek jak najszybciej znalazł się na stole.

– Obywatelu – odparł gospodarz, który na odgłos zajeżdżającego powozu wybiegł z serwetką w dłoni, by przywitać podróżnych – będziecie szybko i wygodnie obsłużeni w waszym pokoju. Ale jeśli mogę sobie pozwolić dać wam radę…

Zawahał się.

– Ależ proszę mówić! Proszę mówić! – zachęcił go młodszy z podróżnych, odzywając się po raz pierwszy.

– No cóż, proponuję wziąć obiad z bufetu, jak to przed chwilą uczynił podróżny, na którego już czeka gotowy do drogi pojazd. Dania są smaczne i już przygotowane.

Mówiąc to, gospodarz jednocześnie wskazał na nadzwyczaj wygodnie urządzony powóz zaprzężony w dwa konie, których kopyta stukały o bruk, podczas gdy pocztylion czekał cierpliwie przy oknie, opróżniając butelkę wina z Cahors.

W pierwszym odruchu ten, do którego propozycja została skierowana, chciał odmówić, lecz po sekundzie zastanowienia starszy z nich, jakby wyciszając nieco swe początkowe zdeterminowanie, spojrzał pytająco na towarzysza.

Wzrok młodszego wyrażał odpowiedź: „Wiesz przecież, że jestem na twoje rozkazy”.

– W porządku, niech będzie – oznajmił ten, który najwidoczniej decydował. – Zjemy obiad z bufetu.

A zwracając się do pocztyliona, z kapeluszem w dłoniach oczekującego rozkazów, rzekł:

– Niech najpóźniej za pół godziny konie będą zaprzęgnięte do powozu.

Kierując się według wskazówek gospodarza, dwaj podróżni weszli w końcu do sali jadalnej. Starszy z nich podążał przodem.

Wiadomo, jakie wrażenie wywołują zazwyczaj nowoprzybyli. Tak też stało się i tym razem. Wszystkie spojrzenia skierowały się na wchodzących. Rozmowa, która sprawiała wrażenie ożywionej, natychmiast się urwała.

Współbiesiadnicy byli ludźmi przywykłymi do życia w zajazdach: podróżnik, na którego czekał zaprzężony powóz, handlarz win z Bordeaux chwilowo przebywający w Awinionie z powodów, o których opowiemy, oraz z kilku podróżnych udających się dyliżansem z Marsylii do Lyonu.

Nowoprzybyli pozdrowili zebrane towarzystwo lekkim skinieniem głowy i ulokowali się na samym krańcu długiego stołu, w odstępie trzech lub czterech wolnych nakryć od pozostałych.

To, rzec by można, arystokratyczne dystansowanie się podwoiło ciekawość obecnych. Wyczuwali, że niewątpliwie mają do czynienia z osobami wysokiej rangi, choć przyodzianymi z największą prostotą.

Obydwaj nosili buty z cholewami wywiniętymi na krótkich spodniach, surdut z długimi połami, podróżne okrycie i kapelusz z szerokim rondem. Tak w owej epoce ubierała się większość młodych ludzi. Natomiast od elegantów z Paryża, a nawet z prowincji odróżniały ich długie i proste włosy oraz czarne krawaty ciasno zawiązane w sposób wojskowy.

Modnisie – bo taką nazwę nadano młodym ludziom podążającym za modą – nosili włosy w kształcie psich uszu wydętych na skroniach lub związane w pęk z tyłu głowy, a także olbrzymi krawat o długich, zwisających końcach, w którym zanurzała się broda. Zdarzało się, że w reakcyjnym stylu posuwali się nawet do używania pudru.

Ci dwaj młodzieńcy reprezentowali dwa kompletnie przeciwne typy.

Starszy z nich, który zwykle przejmował inicjatywę, jak to już zauważyliśmy, i którego głos nawet podczas najbardziej zażyłej rozmowy oznaczał się przyzwyczajeniem do rozkazywania, miał, jak wspomnieliśmy, około trzydziestu lat. Jego czarne włosy, rozczesane z przedziałkiem na czole, opadały wzdłuż policzków aż na ramiona. Miał śniadą cerę człowieka podróżującego po krajach śródziemnomorskich, cienkie wargi, prosty nos, białe zęby i oczy sokoła, jakimi Dante obdarzył Cezara.

Był wzrostu raczej niskiego niż średniego. Miał delikatne dłonie, a stopy małe i eleganckie. W jego zachowaniu dawało się zauważyć pewne skrępowanie, wskazujące na to, że chwilowo nosił ubranie, do którego zupełnie nie był przyzwyczajony. Gdyby wdał się w konwersację na brzegu Loary, a nie Rodanu, jego rozmówca na pewno dostrzegłby w akcencie pewne naleciałości włoskie.

Jego towarzysz wyglądał na młodszego o dwa lub trzy lata.

Był to przystojny, młody człowiek o zaróżowionej cerze, włosach blond, prostym, solidnym nosie i silnie zarysowanym, ale niemal pozbawionym zarostu podbródku. Mierzył około dwóch cali więcej niż jego towarzysz. Będąc wzrostu powyżej średniego, był bardzo proporcjonalnie zbudowany, a jego ruchy cechowała ujmująca swoboda. Można przypuszczać, że jeśli nawet nie posiadał nadzwyczajnej siły, to z pewnością wyróżniała go niezwykła zręczność.

Choć podobnie ubrany i traktujący towarzysza jak równego sobie, sprawiał wrażenie, jakby darzył go nadzwyczajnym szacunkiem. Nie mogło to wynikać z różnicy wieku, zatem niewątpliwie z powodów społecznego zaszeregowania. Zresztą tytułował swego kompana obywatelem, podczas gdy tamten zwał go po prostu Rolandem.

Siedzący przy stole goście zapewne nie dokonali w całej rozciągłości tych wszystkich spostrzeżeń, które zaprezentowaliśmy, by lepiej wprowadzić czytelnika w tok naszej opowieści, bo po kilku sekundach uwagi poświęconej nowoprzybyłym odwrócili od nich wzrok i na chwilę przerwana rozmowa znów powróciła na swoje tory.

Przyznać trzeba, że dotyczyła tematu w najwyższym stopniu interesującego podróżujących. Chodziło o napad na dyliżans transportujący sumę sześćdziesięciu tysięcy franków rządowych pieniędzy. Zdarzenie miało miejsce w dniu poprzednim na drodze wiodącej z Marsylii do Awinionu, pomiędzy Lambesc i Pont-Royal.

Już po pierwszych słowach dotyczących tej sprawy dwaj młodzieńcy nadstawili uszu z nieukrywanym zainteresowaniem.

Do napadu doszło na trasie, którą właśnie przyjechali, a mężczyzna opowiadający zdarzenie, bezpośrednio uczestniczył w owym drogowym dramacie.

Był nim handlarz win z Bordeaux.

Szczegóły wydarzenia najbardziej interesowały podróżnych, którzy dopiero co przybyli dyliżansem i wkrótce mieli odjechać. Pozostali, już tutaj zadomowieni biesiadnicy, sprawiali wrażenie obeznanych z tego typu katastrofami i sami dorzucali różne szczegóły zamiast ich wysłuchiwać.

– Zatem twierdzisz, obywatelu – mówił gruby pan, do którego tuliła się przerażona wysoka i chuda kobieta – że rozbój miał miejsce na tej samej drodze, którą my przybyliśmy?

– Tak, obywatelu, między Lambesc i Pont-Royal. Czy pamiętasz miejsce, gdzie droga wspina się i biegnie między dwoma wzgórzami? Jest tam pełno skał.

– Tak, tak, drogi przyjacielu – odezwała się kobieta, ściskając ramię swego męża – ja je zauważyłam. Powiedziałam nawet: „To bardzo nieprzyjemne miejsce. Wolę tędy przejeżdżać za dnia niż nocą”.

– Ależ, droga pani – głos zabrał młodzieniec, który grasejował78 zgodnie z modą epoki i który przy innych okazjach, rozmawiając w trakcie posiłku, zapewne reprezentował monarchię – zapewniam, że dla panów towarzyszy Jehu79 nie ma różnicy pomiędzy dniem i nocą.

– Co mówisz, obywatelu! – krzyknęła dama, jeszcze bardziej przerażona. – Czyżby napadu dokonano za dnia?

– Za dnia, obywatelko, o godzinie dziesiątej rano.

– A ilu ich było? – spytał gruby pan.

– Czterech, obywatelu.

– Ukryci przy drodze?

– Nie, nadjechali konno, dobrze uzbrojeni i zamaskowani.

– Taki już ich zwyczaj – objaśnił młody bywalec bufetowych obiadów. – Założę się, że oznajmili: „Proszę nie stawiać oporu. Włos wam z głowy nie spadnie. Chcemy tylko rządowych pieniędzy”.

– Dokładnie tak, obywatelu.

– Następnie – kontynuował ten, który zdawał się być doskonale poinformowany – dwóch zeskoczyło z koni, rzucili wodze swym towarzyszom i zmusili przewoźnika do wydania im pieniędzy.

– Obywatelu – gruby mężczyzna był zachwycony – opowiadasz zdarzenie, jakbyś je widział na własne oczy.

– Pan tam być może był – spostrzegł jeden z podróżnych na wpół żartobliwie, na wpół podejrzliwie.

– Nie wiem, obywatelu, czy mówiąc to, miałeś zamiar mnie obrazić – beztrosko zareagował młody człowiek, który tak uprzejmie i tak trafnie sekundował opowiadającemu – ale moje poglądy polityczne sprawiają, że twych podejrzeń nie uważam za zniewagę. Gdybym miał pecha znaleźć się pośród tych, których napadnięto, lub zaszczyt bycia pomiędzy napadającymi, otwarcie przyznałbym się zarówno w jednym, jak i w drugim przypadku. Lecz wczoraj o godzinie dziesiątej rano, czyli dokładnie w chwili napadu na dyliżans cztery ligi stąd, jadłem śniadanie tutaj, dokładnie w tym samym miejscu. Na dodatek, proszę, z tymi dwoma obywatelami, którzy obecnie siedzą na prawo i na lewo ode mnie.

– A ilu was było w dyliżansie? – spytał młodszy z dwóch podróżnych, którzy jako ostatni zasiedli do stołu.

– Chwileczkę, było nas chyba… tak, z pewnością, było nas siedmiu i trzy kobiety.

– Siedmiu mężczyzn, nie licząc woźnicy?! – zdumiał się Roland.

– Dokładnie.

– I siedmiu mężczyzn pozwoliło się ograbić czterem bandytom? Wyrazy mego uznania, panowie.

– Wiedzieliśmy, z kim mamy do czynienia – wyjaśniał handlarz winem – więc nie zamierzaliśmy się bronić.

– Jak to?! – zdziwił się młody człowiek. – Wiedzieliście, z kim macie do czynienia? Ależ mam wrażenie, że to byli złodzieje, że to byli bandyci!

– Nic podobnego, przedstawili się!

– Przedstawili się?

– Oznajmili: „Panowie, obrona jest bezcelowa. Szanowne panie, proszę się nie obawiać. Nie jesteśmy rozbójnikami. Jesteśmy towarzyszami Jehu”.

– Tak – dodał młody bywalec bufetu – oni uprzedzają, żeby uniknąć nieporozumień. To taki ich zwyczaj.

– A niech to! – żachnął się Roland. – A któż to taki ów Jehu, co ma tak uprzejmych towarzyszy? To ich szef?

– Szanowny panie – do rozmowy włączył się człowiek, którego ubranie wskazywało na świeckiego księdza, a który sprawiał wrażenie nie tylko bywalca hotelowego bufetu, ale też osoby wprowadzonej w sekrety zaszczytnej korporacji, jakiej zasługi omawiano – gdybyś był bardziej zaznajomiony z Pismem Świętym, niż sprawiasz wrażenie, wiedziałbyś, że Jehu zmarł jakieś dwa tysiące sześćset lat temu. W rezultacie nie może on napadać dyliżansów na drogach w naszych czasach.

– Szanowny księże – odparł Roland, rozpoznając człowieka Kościoła – ponieważ pomimo cierpkiego tonu wydajesz się człowiekiem bardzo wykształconym, pozwól biednemu nieukowi, by cię zapytał o nieco szczegółów dotyczących owego Jehu zmarłego dwa tysiące sześćset lat temu, a który pomimo tego nadal ma zaszczyt posiadać towarzyszy noszących jego imię.

– Jehu – ksiądz podjął temat tym samym kwaśnym tonem – był królem Izraela namaszczonym przez Elizeusza80 pod warunkiem, że ukarze zbrodnie domu Achaba i Izebel81 oraz uśmierci wszystkich kapłanów Baala82.

– Szanowny księże – roześmiał się młody człowiek – dziękuję za wyjaśnienie. Nie wątpię, że jest dokładne i przede wszystkim bardzo naukowe, ale przyznaję, że właściwie niewiele się z niego dowiedziałem.

– Jak to, obywatelu? – zdziwił się bywalec bufetowych obiadów. – Nie rozumiesz, że Jehu to Jego Królewska Mość Ludwik XVIII, namaszczony pod warunkiem ukarania zbrodni rewolucji i uśmiercenia kapłanów Baala, czyli tych wszystkich, którzy w jakikolwiek sposób przyczynili się do zaistnienia tej szkaradnej rzeczy zwanej republiką?

– Ależ tak! – potwierdził młody człowiek. – Zrozumiałem. A czy do tych, z którymi towarzysze Jehu podjęli walkę, zaliczasz również dzielnych żołnierzy, którzy obce wojska wypchnęli poza granice Francji, i znamienitych generałów dowodzących armiami Tyrolu, Sambry i Mozy oraz Italii?

– Oczywiście, ich przede wszystkim, i zwłaszcza ich.

Oczy młodzieńca cisnęły błyskawice, nozdrza się rozszerzyły, a usta zacisnęły. Podniósł się z krzesła, ale towarzysz pociągnął go za połę surduta i posadził z powrotem, jednym spojrzeniem nakazując milczenie.

Po okazaniu takiego dowodu swej władzy milczący dotychczas przybysz zabrał głos po raz pierwszy.

– Obywatelu – zwrócił się do młodego uczestnika obiadu – wybacz dwóm podróżnym, którzy przybywają z krańca świata, powiedzmy z Ameryki lub Indii, a opuścili Francję dwa lata temu i nie widzą nic o tym, co tutaj się działo, w związku z czym pragnęliby się dowiedzieć.

– Ależ oczywiście – odparł zaindagowany – to całkiem naturalne. Proszę pytać, udzielimy wyjaśnień.

– Zatem – kontynuował młody człowiek o oku orła, prostych, czarnych włosach i granitowej cerze – teraz, gdy wiem już, kim jest Jehu i w jakim celu powstało jego towarzystwo, chciałbym się dowiedzieć, co owi towarzysze robią z zabieranymi pieniędzmi.

– Och! Mój Boże, to bardzo proste, obywatelu. Wiesz, jak bardzo ważną sprawą jest przywrócenie monarchii Burbonów?

– Nie, nic mi o tym nie wiadomo – odparł młody brunet głosem, któremu na próżno starał się nadać naiwne brzmienie. – Jak już mówiłem, przybywam z krańca świata.

– Jak to! Nie wiedziałeś o tym? No to zobaczysz. Za sześć miesięcy będzie to faktem dokonanym.

– Naprawdę?

– Tak, jak mam zaszczyt cię o tym informować, obywatelu.

Dwaj młodzi ludzie o wojskowym usposobieniu wymienili spojrzenia i uśmiechnęli się, podczas gdy młody blondyn zdawał się hamować swoje ożywione zniecierpliwienie.

Ich rozmówca kontynuował:

– Lyon jest kwaterą główną konspiracji, jeśli w ogóle można nazwać konspiracją spisek organizowany w biały dzień. Nazwa „rząd tymczasowy” pasowałaby lepiej.

– Niech będzie, obywatelu – zgodził się młody brunet z uprzejmością, która bynajmniej nie była pobawiona drwiny – powiedzmy, rząd tymczasowy.

– Ów rząd tymczasowy posiada swój sztab i swoje armie.