Neron - Aleksander Dumas (ojciec) - ebook

Opis

Romans historyczny pióra mistrza powieściopisarstwa francuskiego – Dumasa, opowiadający o życiu o dziełach rzymskiego cesarza Nerona – który nie najlepiej zachował się w pamięci potomnych – zbrodniarza i szaleńca. To właśnie Neron wsławił się rozkazem spalenia Rzymu i niewyobrażalnymi wprost rzeziami, jakich jego siepacze dopuszczali się na chrześcijanach.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 235

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (1 ocena)
0
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




 

Aleksander Dumas (ojciec)

 

Neron

 

przekład anonimowy

 

Armoryka

Sandomierz

 

Projekt okładki: Juliusz Susak

 

Na okładce: John William Waterhouse (1849–1917), The Remorse of the Emperor Nero after the Murder of his Mother (1878),

licencjapublic domain, źródło: https://commons.wikimedia.org/wiki/File:John_William_Waterhouse__The_Remorse_of_the_Emperor_Nero_after_the_Murder_of_his_Mother.JPG

 

Tekst wg edycji:

Aleksander Dumas (ojciec)

Neron

Romans historyczny

Wyd. E. Wende i spółka

Warszawa 1926

Zachowano oryginalną pisownię.

 

© Wydawnictwo Armoryka

 

Wydawnictwo Armoryka

ul. Krucza 16

27-600 Sandomierz

http://www.armoryka.pl/

 

ISBN 978-83-7950-824-2

 

 

TOM PIERWSZY

 

I

 

 Dnia 7 maja, który Grecy nazywają targelion, roku 57 od narodzenia Chrystusa, a 810 od założenią Rzymu, młoda dziewica, od lat piętnastu do szesnastu, wysoka, piękna i zgrabna, jak uganiająca się za jeleniem Dyana, wybiegła z Koryntu przez bramę zachodnią i skierowała się ku nadmorskiej równinie. Zbliżywszy się do małej smugi, ocienionej z jednej strony gajem oliwnym, z drugiej zaś ograniczonej wijącym się wśród drzew pomarańczowych i różowego lauru strumieniem, zatrzymała się i zajęła zbieraniem kwiatów. Tu ją wabiły wykwitłe w cieniu drzewa Minerwy fiołki, tam zarastające brzegi strumienia lub unoszące się na jego powierzchni narcyzy i grzybienie; te ostatnie odniosły przewagę, bo podskakując ze zwinnością wiewiórki, pobiegła ku strumieniowi.

 Zbliżywszy się ku wybrzeżu, stanęła; ze wzruszenia z szybkiego biegu rozpłynęły się jej po ramionach długie warkocze; uklękła nad wodą, spojrzała w nurty i uśmiechnęła się, widząc się tak piękną. Wistocie była to najpiękniejsza z dziewic Koryntu: oczy czarne i pałające, nos joński, usta koralowe; ciało, mające twardość marmuru i giętkość trzciny, zdawało się być posągiem Fidyasza, ożywionym przez Prometeusza; tylko jej stopy, widocznie zbyt małe do całej postawy, jedyną zdawały się wadą, jeżeli tak nazwać można podobną niedoskonałość w młodej dziewczynie: słowem tak była zachwycającą że jakkolwiek jest kobietą, użyczająca jej w tej właśnie chwili zwierciadła łez swoich Nimfa Pyrena, nie mogła się jednak powściągnąć od odbicia jej obrazu w całej czystości i wdzięku.

 Po chwili niemego zastanowienia, młoda dziewica podzieliła swe włosy na trzy części, splotła dwa warkocze na skroniach połączyła je nad głową uwitym wieńcem z lauru różowego i kwiatów pomarańczowych, i zostawiając w tyle głowy rozspływające się pukle, nachyliła się ku wodzie dla ugaszenia pragnienia.

 Rzeczywistość i obraz zbliżyły się ku sobie nieznacznie, jakby dwie siostry, Nimfa i Najada, które słodki pocałunek jednoczył: zetknęły się już usta w wilgotnej kąpieli, wzdrygnęła się woda, a lekki zefir, wionąc w powietrzu jakby tchnieniem rozkoszy, zasypał wodne kryształy śniegiem wonnej róży i ruchomemi nurtami szybko uniósł do morza.

 Dziewica podniosła się, a skierowawszy oczy ku odnodze, stanęła jak wryta; wytworna galera o dwóch rzędach wioseł, o złoconych bokach i żaglach purpurowych płynęła ku brzegom, pędzona wiatrem od Delos; chociaż jeszcze o ćwierć mili oddalona od lądu, już słychać było głosy majtków, śpiewających hymn do Neptuna. Dziewica poznała tryb frygijski, poświęcony hymnom religijnym; ale zamiast nieokrzesanych dźwięków kalidońskich lub cefalońskich żeglarzy, uderzające jej ucho tony, chociaż jeszcze rozproszone oddaleniem i wiatrem, były umiejętne i zgodne, jak śpiewy kapłanek Apolina. Uniesiona tą melodją, młoda Koryntjanka ułamała kilka gałązek pomarańczowych i laurowych, z zamiarem uwicia wieńca i złożenia go w świątyni Flory, której miesiąc maj był poświęcony: potem krokiem powolnym, ciekawym i bojaźliwym zarazem, postąpiła ku morzu, splatając wonne gałązki.

 Tymczasem zbliżyła się biremma [statek o dwóch rzędach wioseł] i już nietylko mogła dziewica słyszeć dokładnie melodję, ale nawet widzieć twarze śpiewaków: jeden koryfeusz śpiewał inwokację do Neptuna którą za każdym zwrotem powtarzały chóry w tak słodkim i subtelnym rytmie, że całość harmonji zdawała się naśladować regularne poruszenia majtków, zginających się ku wiosłom i wioseł spadających do morza. Koryfeusz, śpiewający główną melodję, zdawał się być panem statku; stał przy sztabie i akompanjował sobie na cytrze o trzech strunach, podobnej do tej, którą snycerze dają Euterpie, Muzie harmonji; u nóg jego leżał niewolnik okryty długą, azjatycką szatą, której krój zdawał się być właściwy tak obu płciom, iż młoda dziewica nie poznała, czyli to był mężczyzna czy kobieta. Muzykalni wioślarze stali przy swoich ławach i takt wybijali rękami, dziękując Neptunowi za przychylny wiatr, który ich darzył wypoczynkiem.

 Widok ten, który na dwa wieki przedtem, ściągnąłby zaledwie uwagę dziecka, szukającego konch w piasku nadmorskim, zdziwił w najwyższym stopniu młodą dziewczynę. Korynt nie był już tem, czem za czasów Sylli: wspólzawodnikiem i bratem Aten; konsul Mummiusz, zdobywszy go szturmem w roku 608 od założenia Rzymu, wyciął w pień wszystkich obywateli, zaprzedał w niewolę kobiety i dzieci, spalił domy, rozwalił mury, posłał do Rzymu posągi, a obrazy, z których jeden chciał kupić Ataljusz za miljon sestercyj, poszły pod nogi rzymskich żołnierzy, których Polibiusz widział grających w kości na tem arcydziele Aristidesa, z Teb. Odbudowany w ośmdziesiąt lat potem przez Juljusza Cezara, który osadził w nich rzymską kolonję i powrócił do życia, jeszcze nie odzyskał bynajmniej dawnej swojej świetności. Obecnie prokonsul rzymski, chcąc mu przywrócić cokolwiek dawnego znaczenia, ogłosił na dziesiąty maja i dni następne, igrzyska nemejskie, istmickie i florejskie, na których miał uwieńczyć najsilniejszego atletę, najzręczniejszego woźnicę i najumiejętniejszego śpiewaka. Skutkiem tego od dni kilku tłumy cudzoziemców ze wszystkich krajów zbiegały się do stolicy Aktei, nęcone ciekawością, lub też żądzą zdobycia nagród, co nadawało miastu, jeszcze słabemu wskutek wylewu krwi i bogactw straconych, świetność i zgiełk jego dni upłynionych; jedni przybywali na wozach, inni na koniach, inni znowu na statkach, które najmowali lub budowali umyślnie; żaden jednak nie zawinął do portu na tak przepysznym okręcie, jakim był przybijający w tej chwili do brzeg, o który niegdyś toczyli spór Apollo z Neptunem.

 Gdy wyciągnięto na piasek biremmę, majtkowie przystawili do pokładu stopnie z drzewa cvtrynowego, wysadzanego srebrem i miedzią, i zstąpił po nich śpiewak; cytrę zarzucił na plecy, wsparł się na niewolniku, któregośmy widzieli leżącego u jego nóg. Śpiewak był pięknym młodzieńcem od dwudziestu siedmiu do dwudziestu ośmiu lat; miał włosy jasne, oczy niebieskie, brodę złotawą; odziany był w tunikę purpurowo-niebieską, zasnutą złotemi gwiazdami chlamydę, na szyi zaś miał szarfę, od węzła której długie końce spływały do pasa. Drugi zdawał się być młodszy o lat dziesięć: było to dziecię, zaledwie zbliżające się do wieku młodzieńczego. Miał chód powolny, minę cierpiącą i smutną; ale świeżość jego lica zawstydziłaby cerę kobiety, skóra różana i przezroczysta mogłaby walczyć o pierwszeństwo z miękkością najrozkoszniejszych dziewic ateńskich, a ręka biała i pulchna zdawała się raczej stworzona do wrzeciona lub igły, niż do miecz i lub włóczni. Odziany był w białą szatę do kolan, obrzuconą palmami złotemi; włosy w gęstych splotach spadały mu na odkryte ramiona, a na piersiach wisiało na złotym łańcuchu małe zwierciadełko, osadzone perłami.

 W chwili gdy miał dotknąć ziemi, towarzysz zatrzymał go nagle; młodzieniec wzdrygnął się.

 — Czego chcesz, panie? — rzekł głosem łagodnym i bojaźliwym.

 — Lewą nogą chciałeś stanąć na brzegu i tym nierozważnym postępkiem mogłeś narazić owoce wszystkich mych wyrachowań, dla których przybywam tu w dniu błogiej wróżby.

 — Masz słuszność, panie — rzekł młodzieniec, poczem wszedł na brzeg nogą prawą, a towarzysz jego uczynił to samo.

 — Cudzoziemcze — rzekła młoda dziewica do starszego z dwóch przybylców słysząc, iż przemawiał w jońskim języku — ziemia Grecji, którąbądź dotkniesz jej nogą, przychylną jest każdemu, co na niej staje w przyjaznem usposobieniu: jest to kraina miłości, poezji i walki; ma ona wieńce dla kochanków, poetów i wojowników. Ktokolwiek jesteś, przyjmij ten, nim pozyskasz inny, po który zapewne przybywasz.

 Młody człowiek żywo ujął i włożył na swą głowę wieniec, który mu podawała Koryntjanki.

 — Bogowie są nam przychylni! — zawołał. — Drzewo pomarańczowe, to jabłoń Hesperidow, której złote owoce dały zwycięstwo Hippomenowi, wstrzymując bieg Atalanty, a ten laur różowy, to drzewo ulubione przez Apolina. — Jak się nazywasz, proroczko szczęścia?

 — Nazywam się Aktea — odpowiedziała rumieniąc się dziewica.

 — Aktea! — zawołał starszy z przybylców. — Słyszysz, Sporusie? Nowa wróżba: Akte, znaczy brzeg. Tak więc ziemia Koryntu czekała na mnie z swym wieńcem.

 — Cóż w tem dziwnego? Czyż nie jesteś ulabieńcem bogów, Lucjuszu? — odpowiedziało dziecię.

 — Jeśli się nie mylę — zapytała bojażliwa dziewica — przybywasz dla ubiegania się o jedną z nagród, obiecanych zwycięzcom przez prokonsula rzymskiego?

 — Łączysz talent odgadywania z darem piękności — rzekł Lucjusz.

 — I masz pewnie krewnych w Koryncie?

 — Cała moja rodzina jest w Rzymie.

 — Może przyjaciela?

 — Jedynym moim przyjacielem jest ten, ktérego widzisz, i jak ja jest obcy w Koryncie.

 — Może więc jakich znajomych?

 — Żadnych.

 — Dom nasz jest obszerny, a mój ojciec gościnny — rzekła dalej dziewica. — Czy Lucjusz raczy nas obdarzyć pierwszeństwem? Zaniesiemy modły do Kastora i Poluksa, aby mu byli przychylni...

 — Czy nie jesteś czasem ich siostrą Heleną, młoda dziewico? — przerwał Lucjusz, uśmiechając się. — Mówią, że lubiła ona kąpać się w źródle, które musi być stąd niedaleko. To źródło miało dar przedłużania życia i uwieczniania piękności. Wenus objawiła tę tajemnicę Parysowi, a ten musiał powierzyć ją tobie. Jeżeli to prawda, prowadź mię do tego błogiego źródła, piękna Akteo: odkąd bowiem cię ujrzałem, chciałbym żyć wiecznie, aby widzieć cię zawsze.

 — Niestety! nie jestem boginią — odpowiedziała Aktea — a źródło Heleny nie ma tych cudownych przymiotów; zresztą, nie mylisz się względem jego położenia, gdyż oto tu, o kilka kroków, spada do morza ze szczytu skały.

 — Ten więc gmach, który wznosi się przy niem, jest świątynią Neptuna?

 — Tak jest. A ta ulica ocieniona sosnami, wiedzie do stadium. Powiadają, że dawniej stał posąg przed każdem drzewem; ale zabrał je Mummiusz i na zawsze opuściły moją ojczyznę dla twojej. Czy chcesz pójść tą ulicą, Lucjuszu? Wiedzie ona do domu mojego ojca.

 — Co myślisz o tem zaproszeniu, Sporusie? — zapytał młody człowiek towarzysza, zmieniając język i mówiąc po łacinie.

 — Myślę, że Fortuna nie dala ci powodu wątpienia o jej dla ciebie stałości.

 — Dobrze, zawierzmy jej i ten raz jeszcze, nigdy bowiem nie przedstawiała mi się pod tak pociągającą i czarowną postacią.

 Zmieniając znowu mowę i odzywając się w języku jońskim, którym mówił z największą czystością, rzekł do Aktei:

 — Prowadź nas, młoda dziewico, jesteśmy gotowi ci towarzyszyć. Sporusie, zaleć Libikusowi, aby czuwał bacznie nad Febe.

 Aktea udała się naprzód, a niewolnik, wypełniając rozkaz swojego pana, wrócił na okręt.

 Zbliżywszy się do stadium, Aktea zatrzymała się.

 — Patrz — rzekła do Lucjusza — oto gymnasium. Jest w pogotowiu i świeżym przesypane piaskiem, pojutrze bowiem dzień igrzysk, które rozpoczynają zapasy. Na prawo, z drugiej strony strumienia, u końca tej sosnowej ulicy, wznosi się hippodrom; drugi dzień, jak ci wiadomo, zostanie poświęcony wozowym wyścigom. Nakoniec w połowie drogi do tego pagórka w kierunku cytadeli, widzisz teatr, w którym najbieglejszy śpiewak ma otrzymać palmę zwycięstwa. O którą z tych trzech nagród zamyśla ubiegać się Lucjusz?

 — O wszystkie trzy, Akteo.

 — Jesteś zarozumiały, młodzieńcze.

 — Liczba trzy podoba się bogom — rzekł Sporus, dopędzając towarzysza, poczem goście, pod przewodnictwem pięknej swej gospodyni, udali się w dalszą drogę.

 Zbliżając się do miasta, Lucjusz zatrzymał się.

 — Co znaczy ten wodotrysk — zapytał — i te płaskorzeźby uszkodzone? Zdają się one należeć do najpiękniejszych czasów Grecji?

 — Jest to wodotrysk Pyreny — objaśniła Aktea — w tem właśnie miejscu jej córkę zabiła Djana, a widząc boleść matki, zamieniła ją w źródło nad ciałem dziecka, które opłakiwała. Co do płaskorzeźby, jest ona dziełem Lizippa, ucznia Fidjasza.

 — Patrz, Sporusie — zawołaj z zapałem młodzieniec — patrz, co za uczucie! co za wyraz! Jest to potyczka Ulissesa z kochankami Penelopy, nieprawdaż? Czy widzisz, jak ten człowiek raniony umiera? Pocisk ugodził go niżej serca; dwa cale wyżej, a nie byłoby konania. O! biegłym był mistrzem ten snycerz i znał dobrze swą sztukę. Rozkażę przenieść ten marmur do Rzymu lub Neapolu; chcę go mieć w mojem atrium. Jeszczem nigdy nie widział człowieka, umierającego z taką prawdą boleści.

 — Jest to jeden z ostatków naszej dawnej świetności — rzekła Aktea — miasto pyszni się niemi i jak matka, co utraciła najpiękniejsze swe dzieci, tem silniej przywiązana jest do tych, ktore jej pozostały. Wątpię, czyś tak bogaty Lucjuszu, abyś mógł zakupić te szczątki.

 — Zakupić! — odpowie Lucjusz z wyrazem niewysłowionej pogardy. — Nie potrzebuję kupować, gdy mogę wziąć. Jeżeli zapragnę tego mars muru, mieć go będę, chociażby cały Korynt był temu przeciwny.

 Sporus ścisnął pana swego za rękę.

 — Jeżeli tylko piękna Aktea — dodał Lucjusz spostrzegłszy się — nie zapragnie, aby ten mars mur pozostał w jej Ojczyźnie.

 — Równie nie pojmuję twojej władzy jak i mojej w tym względzie, Lucjuszu! zawsze jednak dziękuję ci za to, coś powiedział. Zostaw nam nasze szczątki. Rzymianinie i nie dokonywaj dzieła twoich ojców. Oni przybyli jako zwycięzcy — ty jako przyjaciel; co z ich strony było barbarzyństwem, z twojej byłoby świętokradztwem.

 — Uspokój się, młoda dziewico — rzekł cjusz — zaczynam bowiem spostrzegać, że Korynt posiada stokroć szacowniejsze rzeczy nad płaskorzeźbę Lizippa, która jest zawsze tylko marmurem. Gdy Parys przybył do Lacedemony, nie uwiózł stamtąd ani posągu Minerwy, ani Djany, ale Helenę, najpiękniejszą Spartankę.

 Aktea spuściła oczy pod ognistem spojrzeniem Lucjusza i idąc czas jakiś w milczeniu, weszła nakoniec do miasta. Dwaj Rzymianie postępowali za nią.

 Korynt odzyskał ruch i żywość dawnych dni swoich. Ogłoszenie igrzysk, które miały być obchodzone, zwabiły ludność nietylko ze wszystkich części Grecji, ale nawet z Sycylji, Egiptu i Azji. Każdy dom miał gościa i przybysi nasi wielkiej doznaliby trudności w znalezieniu przytułku, gdyby Merkury, bożek podróżnych, nie wysłał na ich spotkanie gościnnej dziewicy. Pod jej przewodaictwem, przebyli główny targ miasta, gdzie wystawione były w pomieszaniu papyrus i len Egiptu, kość słoniowa Libji, kobierce Kartaginy, daktyle Fenicji, purpura Tyru, skóry Cyreny, kadzidło i mirra Syrji, niewolnicy Frygji, konie Selimentu, miecze Celtyberów i koral Gallów. Idąc dalej, weszli na plac, na którym wznosił się niegdyś posąg Minerwy, arcytwór Fidjasza, potem skierowali się ku jednej z ulic, rozchodzących się z tej przestrzeni i o kilka kroków zatrzymali się przed starcem, stojącym na progu swojego domu.

 — Mój ojcze — rzekła Aktea — oto Zeus przysyła ci gościa; spotkałam go w chwili, gdy wysiadał ze statku i ofiarowałam mu w twojem imieniu gościnę.

 — Witam cię z uprzejmością, złotobrody młodzieńcze — odpowiedział Amikles.

 To rzekłszy, otworzył jedną ręką drzwi swego domu, a drugą podał Lucjuszowi.

 

II

 

 Nazajutrz młody Rzymianin, Aktea i jej ojciec, zgromadzeni w triclinium około zastawionej go stołu, zabierali się do wybrania króla biesiady. Starzec i młoda dziewica chcieli bez losowania zaszczyt ten uczynić cudzoziemcowi; ale gość ich, czy to przez przesąd, czy przez szacunek dla zwyczaju, nie przyjął ofiarowanej sobie korony. Przyniesiono więc kości i podano kubek starcowi, który wyrzucił los Herkulesa. Rzut Aktei, wydał los Wozu. Nakoniec ta ostatnia podała kubek Rzymianinowi, który wziął go z widocznym niepokojem, wstrząsał długo, ze drżeniem wysypał kości na stół i wydał okrzyk radości, widząc wynik rzutu; był to los Wenery, wszystkie inne przeważający.

 — Patrz, Sporusie — zawołał w języku łacińskim — patrz, jak stanowczo są z nami bogowie. Jowisz nie zapomina, że jest ojcem mojego plemienia... Los Herkulesa, Wozu i Wenery. Mógłżeby nastąpić wypadek szczęśliwszej wróżby dla tego, co przybywa walczyć o pierwszeństwo w zapasach, gonitwach i śpiewie, a ten ostatni czyliż mi nie zapowiada podwójnego triumfu?

 — Tyś się w dniu szczęśliwym urodził — odpowiedział niewolnik — i słońce dotknęło cię wprzód, nim sam ziemi dotknąłeś. I tym razem, jak zawsze, zwyciężysz wszystkich współzawodników.

 — Niestety! były czasy — rzecze starzec językiem, którym mówił cudzoziemiec — iż Grecja przedstawiłaby przeciwników godnych walczenia z tobą o zwycięstwo; ale już minęła dla nas epoka, w której Milon Krotończyk sześć razy został uwieńczony na igrzyskach pityjskich, a Ateńczyk Alcybiades siedm wozów posłał na igrzyska olimpijskie i zdobył cztery nagrody. Grecja już postradała swą sztukę i siłę, a Rzym od czasów Cycerona wysyła do nas wszystkie swe dzieci i wszystkie nam palmy wydziera. Niech więc Jowisz; którego się mienisz potomkiem, wspiera ciebie, młodzieńcze! Po chlubie bowiem odniesienia zwycięstwa przez jednego z moich współziomków, za największą poczytałbym przyjemność, gdyby los posłużył mojemu gościowi. Tymczasem moja córka przyniesie ci wieniec z kwiatów, zanim będziesz miał prawo ozdobić skronie laurowym.

 Aktea wyszła i za chwilę powróciła, niosąc wieniec z mirtu i szafranu dla Lucjusza, z bluszczu dla swego ojca, a z róż i lilij dla siebie; oprócz tych, niewolnik przyniósł większe girlandy, które biesiadnicy włożyli na szyje. Poczem Aktea usiadła na łożu ze strony prawej, Lucjusz położył się na miejscu konsularnem, a starzec, stojąc między córką i gościem, odbył libację z wina, odmówił modlitwę do bogów, poczem położył się także mówiąc do młodego Rzymianina:

 — Widzisz, mój synu, żeśmy zjednoczeni podług przepisanych warunków, ponieważ liczba biesiadników, jeżeli mamy wierzyć jednemu z nasszych poetów, najmniej wyrównywać powinna liczbę Grecji, a najwięcej Muz. Niewolnicy, podajcie pierwsze dania.

 Przyniesiono zastawioną tacę; słudzy stanęli, gotowi na każde skinienie. Sporus położył się u nóg swego pana, ofiarując mu długie swe włosy do ocierania rąk i scissor [krajacz] rozpoczął swe dzieło.

 Na początku drugiego dania, gdy już pierwszy apetyt biesiadników został zaspokojony, starzec zwrócił oczy na swego gościa i wpatrując się z dobrotliwym wyrazem starości w piękną twarz Lucjusza, której blond włosy i złotawa broda szczególną nadawały cechę, zapytał:

 — Czy przybywasz z Rzymu?

 — Tak jest, mój ojcze — odpowiedział młodzieniec.

 — Prosto ze stolicy?

 — Wsiadłem na okręt w porcie Ostyi.

 — Czy zawsze czuwają bogowie nad boskim cezarem i jego matką?

 — Zawsze.

 — Czy cezar przygotowuje jaką wojenną wyprawę?

 — W tej chwili uległe mu są wszystkie ludy. Cezar, pan świata, obdarzył nas pokojem, podczas którego zakwitły sztuki; zamknął świątynię Janusa, poczem wziął lirę, dla złożenia bogom dziękczynień.

 — I czyliż się nie obawia, aby inni panowali, gdy on zajęty śpiewaniem?

 — Co! — rzekł Lucjusz porywczo, marszcząc brwi — myślą więc w Grecji, że cezar jest dzieckiem?

 — Nie, ale się obawiają, by nie zapóźno został mężem.

 — Wszakże przywdział szatę męską na pogrzebie Brytannika?

 — Brytannikus oddawna został na śmierć skazany przez Agrypinę.

 — Tak jest, ale cezar go zabił. Ja ci to mówię, ja... Nieprawdaż, Sporusie?

 Dziecię podniosło głowę i uśmiechnęło się.

 — Zamordował brata! — zawołała Aktea.

 — Oddał synowi to, co matka dla niego samego przygotowała. Jeżeli nie wiesz sama, dziewczyno, spytaj ojca, który zdaje się być świadomym tych rzeczy, a on ci powie, że Messalina posłała żołnierza, aby zabił Nerona w kolebce, że już miał żołnierz uderzyć, gdy dwa węże wypadły z łoża dziecięcia i odegnały centurjona... Nie, nie, uspokój się, mój ojcze, Neron nie jest ani tak niedołężny jak Klaudjusz, ani szalony jak Kaligula, ani nikczemny jak Tyberjusz, ani histrjonem, jak August.

 — Mój synu — rzekł starzec przelękniony — czyś się zastanowił nad tem, że słowa twoje są bluźnierstwem przeciw bogom?

 — Zabawni bogowie, przez Herkula! — zawołał Lucjusz — zabawny to bóg Oktawjusz, który obawiał się ciepła, zimna, piorunów, który przybył z Apolonji i ukazał się starym legjom cezara, kulejąc jak Wulkan; zabawny bóg, którego ręka była tak słabą, iż nie mogła dźwignąć ciężaru pióra, który przeżył wiek, nie śmiejąc ani razu okazać się panem i umarł pytając, czy dobrze grał swoją rolę! Zabawny bóg Tyberyusz, ze swym Olimpem w Kaprei, na którym siedział ukryty, jak morski zbójca na okręcie, uwięzionym kotwicą, mając po prawicy Trazyllesa, przewodnika duszy, a po lewicy Charyklesa, dozorcę ciała; który posiadając świat i mogąc, jak orzeł, rozpostrzeć nad nim swe skrzydła, ukrył się w dziurze skały, jak sowa! Zabawny to bóg ów Kaligula, któremu napój głowę zawrócił, a który mniemał że jest wielki, jak Kserkses, ponieważ postawił most z Puzzoli do Bai, i potężny jak Jowisz, ponieważ naśladował huk grzmotu, nakazując toczyć wóz spiżowy po moście miedzianym; który mienił się narzeczonym księżyca, a którego Chereasz i Sabinus dwudziestu razami miecza posłali aby zawarł to małżeństwo w niebie! Zabawny to bóg ów Klaudjusz, którego znaleziono za obiciem, gdy go szukano chcąc ofiarować władzę, który będąc niewolnikiem i igraszką czterech żon swoich, podpisał akt małżeństwa jednej z nich. Mesaliny z Syliuszem swym wyzwoleńcem; zabawny bóg, któremu drgały kolana, a wargi za każdem słowem powlekały się pianą, któremu plątał się język i głowa trzęsła mimowolnie; zabawny bóg, który przebył cały żywot w pogardzie, nie umiejąc stać się postrachem, a który umarł, najadłszy się grzybów, uzbieranych przez Halotusa, obranych przez Agrypinę i przyrządzonych przez Lokustę! Ach! raz jeszcze, jakże zabawni bogowie i jak szlachetnie muszą wyglądać w Olimpie, obok Herkulesa, pana maczugi, Kastora woźnicy i Apolina, boga liry!

 Długie milczenie nastąpiło po tych nierozważnych i świętokradzkich wyrazach. Amikles i Aktea z zadziwieniem przypatrywali się swemu gościowi, gdy wszedł niewolnik i oznajmił przybycie posłańca od Knejusa Lentula. Starzec zapytał, czy posłaniec ten przybywał do niego, czy też do gościa, którego miał w domu. Niewolnik o tem nie wiedział i liktor został wprowadzony.

 Przybywał on do cudzoziemca. Prokonsul dowiedział się, że okręt zawinął do portu, że pan jego miał zamiar ubiegania się o nagrodę, rozkazywał mu przeto stawić się w pałacu prokonsularnym, dla zapisania swego nazwiska i oświadczenia, w którem z trzech igrzysk zamierzał uczestniczyć. Amikles i Aktea powstali aby przyjąć rozkazy prokonsula; Lucjusz wysłuchał ich leżąc.

 Gdy liktor skończył, Lucjusz dobył kilka tabliczek z kości słoniowej, naprowadzonych woskiem, napisał na jednej z nich stylem kilka wierszy, wycisnął pieczęć swoim pierścieniem i oddał odpowiedź swą liktorowi, rozkazując zanieść ją do prokonsula. Wahał się liktor zdziwiony; Lucjusz dał znak rozkazujący; żołnierz ukłonił się i wyszedł. Poczem Lucjusz klasnął w ręce na niewolnika, podał mu swą czarę, która wnet napełniła się winem, wychylił z mej połowę za pomyślność gospodarza i jego córki i oddał resztę Sporusowi.

 — Młodzieńcze — rzekł starzec, przerywając milczenie — mówisz, żeś Rzymianinem, a jednak zaledwie mogę temu uwierzyć. Jeżeliś żył w grodzie cezarów, powinienbyś mieć większe uszanowanie dla reprezentantów władcy Rzymu i świata: prokonsul jest tu panem tak samowładnym i tak szanowanym, jak sam Klaudjusz Neron w Rzymie.

 — Czyś zapomniał, że bogowie zrównali mię z cezarami, obierając królem biesiady? Czy kiedykolwiek widziano, aby król schodził z tronu na rozkazy prokonsula?

 — Czyliżeś odmówił posłuszeństwa prokonsulowi? — spytała Aktea z przestrachem.

 — Nie, ale napisałem do Lentula, że jeżeli chce wiedzieć, jak się nazywam i w jakim celu przybyłem do Koryntu, winien przyjść sam, aby o to zapytać.

 — I sądzisz, że on przyjdzie? — spytał starzec.

 — Bezwątpienia — odpowiedział Lucjusz.

 — Tu, do mego domu?

 — Słuchaj — rzecze Lucjusz.

 — Cóż takiego?

 — To on stuka do drzwi: poznaję brzęk rózeg liktorów. Każ otworzyć, mój ojcze i zostaw nas samych.

 Starzec i jego córka, zdziwieni udali się ku drzwiom; Lucjusz leżał nadal.

 Nie mylił się wistocie: był to sam Lentulus. Czoło jego potem zroszone, okazywało, jak skwapliwie biegł na wezwanie cudzoziemca: spytał głosem szybkim i niespokojnym, gdzie jest szlachetny Lucjusz i jak tylko wskazano mu miejsce, zrzucił togę i wszedł do triclinium; drzwi się za nim zamknęły, a liktorowie uszykowali się natychmiast za niemi.

 Nikt nie wiedział, co zaszło podczas tego widzenia się, bo po kwadransie oddalił się prokonsul, a Lucjusz przyszedł pod peristil, gdzie Amikles używał przechadzki z Akteą; twarz jego była spokojna i uśmiechnięta.

 — Mój ojcze — rzekł — wieczór tak jest pogodny, czy nie zechcesz towarzyszyć gościowi twemu do cytadeli, skąd ma być widok wspaniały? Chcialbym się nadto przekonać, czy wypałniono rozkazy cezara, który dowiedziawszy się, że mają być obchodzone w Koryncie igrzyska, odesłał starożytny posąg Wenery pragnąc, aby sprzyjała Rzymianom, przybywającym dla ubiegania się o nagrody.

 — Niestety! mój synu — odpowiedział Amikles — zbyt jestem już stary, abym mógł służyć w górach za przewodnika, ale oto Aktea, która wyrównywa Nimfie lekkością; niech ona ci towarzyszy.

 — Dziękuję ojcze, nie prosiłem cię o tę łaskę z obawy, aby jej Wenus nie pozazdrościła i nie chciała mścić się nade mną za piękność twojej córki. Ale ty mi ją ofiarowujesz, więc nabieram odwagi.

 Aktea uśmiechnęła się zapłoniona i posłuszna skinieniu ojca, udawszy się najprzód do swej komnaty, wróciła po chwili, obwinięta zasłoną z całą skromnością rzymskiej matrony.

 — Czy siostra moja ślub jaki zawarła — rzekł Lucjusz — albo byłażby kapłanką Minerwy, Djany lub Westy?

 — Nie, mój synu — odpowiedział starzec, biorąc Rzymianina za rękę i odprowadzając na stronę, — ale wiem o tem, że Korynt jest miastem kobiet, hołdujących miłości. Przez pamięć na to, że ich pośrednictwo ocaliło niegdyś gród ten od najazdu Kserksesa, kazaliśmy je malować, jak Ateńczycy wizerunki swych wodzów po bitwie maratońskiej; odtąd tak się obawiamy, aby nam na nich nie brakło, że zakupujemy je w Bizancjum, na wyspach Archipelagu, a nawet w Sycylji... Odznaczają się one odkrytą twarzą i łonem. Uspokój się, Aktea nie jest kapłanką Minerwy, Djany ani Westy; ale nie chce być poczytaną za czcicielkę Wenery.

 Wznosząc głos potem, dodał:

 — Idźcie, moje dzieci, a ty, córko, z wierzchołka wzgórza wskaż naszemu gościowi wszystkie nasze stare pamiątki.

 Lucjusz i Aktea udali się w drogę. Po kilku chwilach przebyli bramę północną i weszli na ścieżkę, wiodącą do cytadeli. Dwa razy zatrzymywała się Aktea: raz aby ukazać Lucjuszowi groby dzieci Medei; drugi aby ukazać miejsce, w którem Bellerofon otrzymał z rąk Minerwy konia Pegaza. Nakoniec zbliżyli się do cytadeli. U wnijścia przytykającej do niej świątyni, Lucjusz poznał posąg Wenery, okryty świetną zbroją. Po prawej jego stronie znajdował się posąg Miłości, a po lewej Słońca, pierwszego z bóstw, które czczono w Koryncie. Lucjusz upadł na twarz i modlił się.

 Po dopełnieniu tego pobożnego obowiązku, młoda para udała się ścieżką, przerzynającą święty gaj i wiodącą na wierzchołek pagórka.

 Wieczór był pogodny, niebo czyste, a morze spokojne. Koryntjanka szła przodem, podobna do Wenery, wiodącej Eneasza drogą do Kartaginy. Lucjusz, idąc za nią, napawał się wonnościami, jakie wydawały sploty jej gęstych warkoczy. Ona co chwila obracała się, a że wyszedłszy z miasta, spuściła na ramiona zasłonę, Rzymianin pożerał płonacemi oczyma tę śliczną głowę, którą chód przyśpieszony okrasił barwą nową. W miarę, jak wchodzili na górę, widnokrąg coraz bardziej się rozszerzał. Przybywszy nakoniec na szczyt pagórka, Aktea stanęła pod morwą i oparłszy się o nią dla odetchnienia, rzekła do Lucjusza:

 — Jesteśmy na miejscu. Co mówisz o tym widoku? Czyż on nie dorównywa okolicom Neapolu?

 Rzymianin milcząc zbliżył się do niej, oparł się ręką na gałęzi drzewa i zamiast przypatrywać się widokowi, wlepił w Akteę wzrok tak pałający miłością, że dziewica, czując występujące na twarz swą rumieńce, spiesznie mówić zaczęła, dla ukrycia swojego zmieszania:

 — Patrz na wschód. Chociaż już mrok zapada, widać cytadelę ateńską, podobną do punktu białgo i pagórek Sunium, odbijający się na wodnej fali, jak ostrze włóczni. Bliżej, wśród morza Saronickiego, widzisz wyspę, mającą kształt końskiej podkowy; to Salamina, pod którą walczył Eschilles i gdzie Kserkses został pobity. Ku południowi, w kierunku Koryntu, o dwieście stadjów od nas, możesz widzieć, Nemeę i las, gdzie Herkules zabił lwa, którego skórę nosił zawsze, jako godło zwycięstwa. Nieco dalej, u stóp łańcucha gór ograniczającego widnokrąg, leży Epidaurus ulubiony przez Eskulapa, a za nim Argos, ojczyzna króla królów. Na zachód, w złotej fali zachodzącego słońca, u krańca bogatych równin Sycjony, za tą modrą linją morskiej przestrzeni, czy widzisz Samos i Itakę? A teraz odwróć się od Koryntu i patrz na północ: oto na prawo Cyteron gdzie oślepiony był Edyp; na lewo Leuktry, gdzie Epaminondas pobił Lacedemończyków; a przed nami Platea, gdzie Persowie zwyciężeni zostali przez Arystidesa i Pauzanjasza. Potem, w środku tego łańcucha gór, przebiegającego od Attyki do Etoli, Helikon, okryty sosnami, mirtami laurami, i Parnas, z dwoma śnieżnemi szczytami, między któremi płynie źródło Kastalji, udarowane przez Muzy własnością napawania duchem poetycznym tych, którzy piją zeń wodę.

 — Tak jest — rzecze Lucjusz — kraina twoja jest ziemią wielkich pamiątek. Na nieszczęście, nie wszystkie jej dzieci przechowują je ze czcią podobną twojej, młoda dziewico;, ale pociesz się, jeżeli Grecja nie jest już potężną, jest wszakże zawsze piękna, a piękno władniejsze jest od siły.

 Aktea wzniosła rękę do zasłony, ale zatrzymał ją Lucjusz.

 Koryntjanka zadrżała, lecz nie miała odwagi oprzeć się śmiałości młodzieńca: coś nakształt gęstego obłoku zasłoniło jej oczy, a czując zginające się pod sobą kolana, oparła się o pień morwy. Była wówczas ta rozkoszna godzina, która nie jest dniem ani nocą; zmrok, powlekający wschodnią część widnokręgu, okrywał Archipelag i Attykę. Tymczasem ze strony przeciwnej, morze Jońskie, toczące ogniste fale i niebo, pełne złotych obłoków zdawało się być przedzielone jaskrawem, jak puklerz w ogniu rozczerwieniony słońcem, które już zaczynała gasić w wodach niższą część swej tarczy. Jeszcze jakby z ula dolatywał gwar miejski; wszystkie jednak glosy doliny i góry konały jeden po drugim; czasem tylko rozległ się w stronie Cyteronu przenikliwy śmiech pasterza, albo podnosił się od morza Saronickiego krzyk rybaka, wyciągającego na brzeg swą łódkę. Owady nocne zaczynały w trawie brzęczeć, a fosforyczne chrząszczyki, rozsypane tysiącami w ciepłem powietrzu wieczornem, jaśniały, jak iskry niewidocznego ogniska. Wszystko wskazywało, że natura, strudzona dzienną pracą, usypiała powoli i że całe życie umilknie za chwilę, szanując rozkoszny spoczynek.

 Młoda para zachowywała głębokie milczenie pod wpływem tego uroczego wrażenia, gdy nagle strony portu Lechejskiego zabrzmiał ryk tak przerażający, że Aktea wzdrygnęła się z przestrachu. Rzymianin odwrócił głowę z żywością i skierował oczy ku swej biremmie, która zarysowywała się w zatoce nakształt konchy złocistej. Młoda dziewica, przejęta uczuciem mimowolnej bojaźni, pomknęła szybko ku drodze do miasta. Ale zatrzymał ją Lucjusz. Uległa milcząc i jakby zwyciężona wyższą potęgą, wsparła się znowu o drzewo, albo raczej o rękę, którą Lucjusz opasał jej kibić, a zwiesiwszy w tył głowę, wpatrywała się w niebo wpół otwartemi oczyma. Lucjusz pożerał ją pałającem spojrzeniem, a chociaż czuła, jak ją obejmował jego wzrok palący, nie miała siły wydrzeć się pod władzy tego uroku. Powtórny ryk, bliższy i nierównie straszniejszy, przerwał słodką ciszę i obudził Akteę z rozmarzenia.

 — Uciekajmy, Lucjuszu! — zawołała z przestrachem — uciekajmy! Jakieś dzikie zwierzę błąka się w górach... Przejdźmy tylko ten gaj święty, a staniemy w świątyni Wenery albo w cytadeli. Pójdź Lucjuszu, pójdź.

 Lucjusz uśmiechnął się.

 — Czy Aktea może się czego obawiać będąc przy mnie — zapytał. Co do mnie czuję, że dla niej nie wahałbym się uderzyć na wszystkie potwory, które zwyciężył Tezeusz, Herkules i Kadmus.

 — Lecz czy wiesz, co znaczą te ryki? — rzecze drżąca dziewica.

 — Wiem — odparł Lucjusz uśmiechając się — to ryk tygrysa.

 — Jowiszu! — zawołała Aktea, rzucając się w objęcia Rzymianina — Jowiszu, ratuj nas!

 Znów ryk, jeszcze bliższy i groźniejszy od pierwszych, zabrzmiał w przestrzeni. Lucjusz odpowiedział nań krzykiem prawie podobnym. W tejże chwili z gaju świętego wyskoczyła tygrysica i zatrzymała się, wspinając na tylnych łapach, rozglądając się i szukając czegoś. Lucjusz gwizdnął przenikliwie. Zwierzę rzuciło się, przesadzając krzewy mirtu i różowego lauru i skierowało się ku niemu z oznakami radości. Nagle Rzymianin uczuł na swem ręku cały ciężar młodej Koryntjanki; omdlała z przestrachu.

 Gdy Aktea powróciła do przytomności, znalazła się w objęciach Lucjusza, a tygrysica, leżąc u nóg jego, wspierała pieszczotliwie na kolanach pana straszną swą głowę, której ślepia płonęły, jak rozżarzone węgle. Na ten widok młoda dziewica ukryła twarz na piersi młodzieńca; z przestrachu, czy też ze wstydu, sięgnęła ręką ku swej rozwiązanej przepasce, która o kilka kroków leżała na ziemi. Lucjusz spostrzegł ten ruchu i odpinając opasujący szyję tygrysicy naszyjnik z czystego złota, przy którym wisiało jeszcze ogniwo zerwanego łańcucha, przepasał nim gibką kibić Aktei. Podjąwszy potem przepaskę ze wstążki, którą rozwiązał ukradkiem, utwierdził jeden jej koniec u szyi zwierza, a drugi wplótł między drżące palce dziewczyny. Następnie milcząc udali się ku miastu. Aktea jedną ręką wspierała się na ramieniu Lucjusza, a drugą prowadziła uległą tygrysicę, która przed chwilą takiej trwogi ją nabawiła.

 U wnijścia do miasta, spotkali nubijskiego niewolnika, któremu poruczoną była straż nad Febe. Biegł on za nią przez pola i zgubił z oczu w chwili, gdy zwierzę, wpadłszy na ślad swego pana, biegło ku cytadeli. Postrzegłszy Lucjusza, ukląkł i spuścił głowę, oczekując kary, na którą przez swój niedozór zasłużył; ale Lucjusz zbyt był szczęśliwy w tej chwili, by się mógł okazać okrutny: zresztą Aktea patrzała nań tak błagalnie.

 — Powstań Libikusie