Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
31 osób interesuje się tą książką
Wciągająca powieść o hollywoodzkiej księżniczce, która chce zrujnować sobie życie… i mrukliwym ochroniarzu, który ją ratuje.
Wpakowałam się w kłopoty zbyt wiele razy i było o mnie głośno w tabloidach.
No i co z tego, że mój sutek się wyślizgnął i chciał się przywitać z paparazzi?
Jednak po tym wydarzeniu mój ojciec postawił przede mną ultimatum – albo odetnie mnie od pieniędzy i przestanie płacić za moje wygodne życie, albo zgodzę się na ochroniarza pod moim dachem.
A konkretniej – atrakcyjnego, groźnego, boskiego opiekuna, który przy okazji ma doświadczenie w stawianiu ludzi do pionu.
Panie i panowie, Ransom Lockwood.
A teraz zmusza mnie do robienia dziwnych rzeczy. Mam skończyć z imprezami, wygłupami, znaleźć sobie pracę…
Z jednej strony – niech spada. Dla mnie nie ma już ratunku. Z drugiej?
Z drugiej sama chcę go uratować.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 501
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Czas: 11 godz. 9 min
Lektor: Katarzyna Domalewska
Piekło zesłało nam najgorszą chorobę i my, ludzie, nazywamy ją miłością.
– Conny Cernik
Pang, która prosiła o tę książkę.
I wszystkim, którzy nie prosili, ale potrzebowali.
Ostrzeżenie:
Ta książka zawiera sceny molestowania seksualnego
i sceny seksu, na który nie wyrażono wyraźnej zgody.
Prolog
HALLION[1] THORNE ZNOWU PRZYŁAPANA!
Autorka: Anna Brooks,
redaktorka w „Yellow Vault”
Odkąd jej ostatni chłopak, futbolista Kieran Edwards, wyoutował się dwa miesiące temu, Hallion nie przestaje szaleć! A teraz półnaga imprezuje na mieście. Zgadza się, moi drodzy czytelnicy! Wzrok was nie myli. Hallie Thorne świeciła sutkami. I to uczepiona największego ciacha telewizji.
Co dalej? Moim zdaniem – ośrodek odwykowy dla celebrytów.
Może i ma branie u hollywoodzkich przystojniaków, ale krążą plotki, że tatuś jej nie znosi.
Hallie
Okej. Chwileczkę. Wciśnijmy pauzę. Powstrzymajcie się od osądów.
Wiem, że źle to wygląda. Nie mówię tutaj o tym nieszczęsnym sutku – bo moje cycki są świetne, to chyba mój największy atut – ale przysięgam, że wszystko inne mogę wyjaśnić.
Oto historia mojego upadku.
Opowieść o tym, jak cała Ameryka zobaczyła mój sutek.
Cofnijmy się w czasie o rok, do momentu, gdy zdjęcie mojej piersi można było znaleźć na każdej stronie internetowej, we wszystkich magazynach, tabloidach i na kontach w social mediach. W którymś momencie było już tak źle, że zastanawiałam się, czy nie załatwić sobie ochroniarza i chodzić po mieście w wielkich okularach przeciwsłonecznych. Istna tragedia.
Nie żebym miała się czego wstydzić. Media określały moje ciało mianem „apetycznego” – miałam szerokie biodra, miseczki w rozmiarze D i taki tyłek, że niejednego rapera zainspirowałby do napisania kawałka.
Tylko że... sam sutek nie był tutaj problemem.
Bo był to sutek Pierwszego Dziecka Białego Domu.
Ameryka miała obsesję na punkcie faktu, że ja, Hallie Margaret Thorne, byłam dzieckiem prezydenta Thorne’a, a także chodzącą porażką życiową.
Tatuaże, włosy w wiśniowym odcieniu, gruba kreska na powiece i mierna uczelnia, którą rzuciłam po jednym semestrze, ponieważ nie potrafiłam się dopasować.
Wszyscy myśleli, że wiodę życie usłane różami, a moim jedynym zadaniem jest nieschrzanienie wszystkiego. Ale właśnie to nieustannie robiłam – niszczyłam każdą rzecz, której dotknęłam.
Ostatnio jednak posunęłam się za daleko.
„Yellow Vault” nie kłamało. Moi rodzice rzeczywiście mieli mnie po dziurki w nosie. Dlatego uznali, że ich śliczne, niezrównoważone dziecię potrzebuje ochrony, porządnego potrząśnięcia i zarazem ostrzeżenia. Postanowili sięgnąć po broń ostateczną.
I tutaj pojawia się Ransom Lockwood.
Groźny, posępny, przerażający. Taki, że nic tylko go brać. Mój nowy ochroniarz.
Pardon, funkcjonariusz ochrony osobistej.
Diabeł, który zniszczył mi życie i pozbawił resztek poczucia własnej wartości.
Ten zawzięty obrońca skradł mi serce, rozwalił je na kawałki, a potem oddał mi resztki z krzywym uśmiechem na twarzy.
Nazywają go Robotem, ale według mnie ta ksywka do niego nie pasuje.
Wierzę, że wciąż ma serce. Jest dobrze ukryte, otoczone grubym murem, pokryte bliznami, ale wciąż bije.
Dlatego też musicie wiedzieć, że ten sutek poniekąd zniszczył mi życie. Ale również je uratował. A przynajmniej jakąś część mnie.
Tę wartą uratowania.
Tę, która przetrwała.
Upadek księżniczki
Włożenie małej czarnej było błędem.
Dotarło to do mnie, gdy tylko zajęłam miejsce na tylnym siedzeniu cadillaca mojego kierowcy. Ukryłam twarz pod czerwoną maską z cekinami.
Jedno z siedzeń zajmował już mój najlepszy przyjaciel Keller. Przeglądając się w kamerce telefonu, poprawiał luźny kosmyk, który wymknął się spod idealnie ułożonej blond grzywy. Włożył piękną złotą maskę w rzymskim stylu.
– Hej, Den! Do Chateau Marmont – poleciłam kierowcy, poprawiając gorset sukienki.
Keller schował telefon do kieszeni garnituru Prady i posłał mi oceniające spojrzenie.
– Skarbie, ten gorset wygląda, jakby zaraz miał wystrzelić w kosmos. W jakim rozmiarze jest ta kiecka?
Usiadłam prosto i posłałam mu oburzone spojrzenie, chociaż miał rację – materiał opinał mnie tak ciasno, że będę musiała go rozciąć, żeby go ściągnąć.
– Ubrania Balmaina są maksymalnie w rozmiarze M – wymamrotałam na swoją obronę.
– Cóż, z tego, co widzę, zaraz pęknie ci zamek, więc sugeruję, żebyś wróciła do domu i się przebrała. – Keller wygładził niewidzialną zmarszczkę na materiałowych spodniach.
Dennis spojrzał na mnie we wstecznym lusterku, pytając, czy ma zawrócić. Pokręciłam głową. Przecież ja zawsze noszę rozmiar M. A czasami nawet S (ale na pewno nie w okresie między Świętem Dziękczynienia a Bożym Narodzeniem. Lub po Wielkanocy. Lub wtedy, gdy mam PMS).
Niestety ubrania od projektantów są tworzone z myślą wyłącznie o wieszakach. Kocham swoje ciało i każdą ciężko zarobioną komórkę cellulitu. Zdawałam sobie sprawę, że projektanci rzadko wypuszczają ubrania w rozmiarach odpowiadających przeciętnym sylwetkom. Ich M to w rzeczywistości S, ich S to XS, a ich L... nie istnieje. Nigdy jednak nie kupiłam niczego w sklepie. W trosce o środowisko zawsze szukałam kiecek w second-handach, co znacznie ograniczało mój wybór.
– Zostaję w tej sukience – oznajmiłam.
– Nie na długo, jeśli twoje cycki mają coś do powiedzenia w tej kwestii – wymamrotał Keller.
– Zwyczajnie zrobiłeś się zrzędliwy, bo masz worki pod oczami.
– Mam worki pod oczami?! – zagrzmiał Keller.
Uśmiechnęłam się i wzruszyłam ramionami.
– Nie, ale teraz już wiesz, jak to jest, kiedy najlepsza przyjaciółka krytykuje twój wygląd. Boli, prawda?
Dwadzieścia minut później Dennis zatrzymał się przed Chateau. Zacisnęłam rękę na jego ramieniu i przytuliłam się do niego.
– Dzięki, Den! Dzisiaj masz już wolne. Wrócę do domu Uberem.
– Chyba jednak poczekam – stwierdził ostrożnie sześćdziesięciopięciolatek. – Twoi rodzice nie będą zadowoleni, jeśli wrócisz Uberem.
Woził mnie nieustannie, odkąd skończyłam osiem lat, i znał moich rodziców lepiej niż ja sama. Pan i pani Thorne woleli, bym nie opuszczała domu – ale nie z troski. Nie byłam idealną córką. Już sam fakt mojego istnienia przysparzał im wstydu. Najmilszą rzeczą, jaką matka powiedziała na mój temat w wywiadzie, było to, że dodaję tej rodzinie charakteru. Jakbym była ozdobną poduszką. I dlatego nie przejmowałam się tym, co pochwalają, a co nie.
– Keller będzie mi towarzyszyć – zapewniłam, żeby go uspokoić. – Zadba, bym nie wpakowała się w kłopoty. Prawda, Kel?
– O ile będę w stanie. – Keller wyszedł z cadillaca, z ekscytacją przyglądając się imponującej fasadzie budynku. – W końcu napastnik może być uzbrojony, a dobrze wiesz, że nie znoszę widoku krwi. Albo jeśli poderwie mnie jakiś przystojniak. W stylu Zacka Efrona z filmu o Tedzie Bundym. Jeśli to będzie Zac Efron w wydaniu z High School Musical, to masz moje pełne wsparcie.
– Jeśli jednak znajdziesz jakiegoś Zacka z High School Musical, wiedz, że nie wyciągnę cię z aresztu za dobieranie się do nieletniego – wypaliłam.
Keller uniósł kciuk.
– Jestem pewien, że ta rozmowa pocieszyła Dennisa. Teraz wierzy, że będziesz trzymać się z dala od kłopotów.
Przysunęłam do ust mój minismartfon.
– Siri, przypomnij mi, żeby zrobić laleczkę voodoo mojego najlepszego przyjaciela, a rano uczynić z niej poduszeczkę na szpilki.
– Wydarzenie dodane do kalendarza – oznajmiła Siri mechanicznym głosem.
Wyskoczyłam z auta i posłałam Dennisowi anielski, uspokajający uśmiech i złączyłam dłonie jak do modlitwy.
– Ale poważnie, Den. Będę się zachowywać. Wracaj do domu. Jestem pewna, że Ethel czeka na ciebie ze swoimi słynnymi pierniczkami.
Pogładził się po podbródku.
– Faktycznie wspominała dzisiaj rano, że zamierza zrobić nową porcję...
Dennis i Ethel pod wieloma względami byli dla mnie rodziną bardziej niż mama i tata. Spędzałam z nimi święta, opiekowali się mną, kiedy chorowałam, i pojawiali się na wywiadówkach, gdy moi rodzice byli zajęci konferencjami dotyczącymi zmian klimatu lub przepytywaniem kogoś podczas kongresu.
Dennis przeniósł wzrok z mojego wymuszonego uśmiechu na otwartą bramę Chateau. Przywoził mnie tutaj tak często, że wiedział, jak to się skończy – upiję się, wydam kupę kasy, a potem całą noc będę wymiotować na tapicerkę cadillaca szampanem, który kosztował więcej niż jego garnitur.
Nie chciał się później ze mną męczyć. I wcale mu się nie dziwiłam. Sama ledwie siebie tolerowałam. I właśnie dlatego postanowiłam dzisiaj utopić smutki w trunkach.
Westchnął i rozmasował skroń.
– Tylko bądź ostrożna, w porządku? I wróć do domu wcześniej.
– Postaram się, Den. Pozdrów ode mnie Ethel!
Uchylił rąbka kaszkietu.
– Może sama wkrótce złożysz jej wizytę?
Dennis i Ethel mieszkali w Los Angeles tylko ze względu na mnie, mimo że tęsknili za Wschodnim Wybrzeżem, za swoją rodziną. Miałam z tego powodu wyrzuty sumienia, dlatego wolałam nie odwiedzać ich domu w Encino, żeby pić słabą herbatę, oglądać powtórki teleturniejów i pokazywane mi przez Ethel zdjęcia wnuków, z którymi nie widywali się z mojego powodu. Za bardzo mnie to bolało. Nie znalazłam na tyle mocnego alkoholu, by wypalić to poczucie winy. A przynajmniej jeszcze nie.
– Będę o tym pamiętać, Den.
Odjechał, zostawiając nas w oparach spalin. Uch. Muszę go namówić, by zmienił samochód na teslę.
Keller złapał mnie pod ramię, zerkając na słynny biały budynek z błyskiem w oku.
– W końcu znaleźliśmy się w swoim naturalnym środowisku.
Bal maskowy został zorganizowany przez klinikę chirurgii plastycznej, aby zebrać pieniądze dla weteranów wojennych, którzy odnieśli poważne poparzenia skóry. Razem z Kellerem włożyliśmy do koperty po pięć tysięcy, ale żadne z nas nie pojawiło się na uroczystej kolacji. Keller nie lubił jeść w miejscach publicznych (nie ściemniam), a ja nie chciałam być bombardowana prośbami i pytaniami o moją rodzinę.
– Wiesz... – Odrzuciłam na plecy burgundowe warkocze, kiedy ruszyliśmy w stronę baru, mijając po drodze pracowników hotelu, którzy również mieli na twarzach maski. – Chateau Marmont słynie z tego, że ściągają tu zarówno ludzie pnący się po drabinie towarzyskiej, jak i ci bliscy upadku. Jak myślisz, do której kategorii się zaliczamy?
– Żadnej. – Keller zaciągnął mnie do dębowego baru hotelowego, otoczonego znajomymi bordowymi stołkami, nad którymi wisiały żyrandole w pasującym do nich stylu. – Jesteśmy tylko pięknymi piekielnymi pomiotami. Urodzonymi w wyższych sferach, mającymi niskie oczekiwania. Nigdzie nie pasujemy.
Keller był synem Asa Nelsona, frontmana She Wolf, największej żyjącej legendy rock and rolla. Nasze nazwiska mogły nam otworzyć wiele drzwi – które nie zawsze prowadziły w dobre miejsca.
Zasiedliśmy przy barze. Barman Frederik bez słowa podsunął mi koktajl marmont mule, a Kellerowi zmieszał jego ulubiony blue velvet. Frederik miał na twarzy białą króliczą maskę, która podkreślała jego przeszywające niebieskie oczy.
– Powinienem zabrać go do domu – wymamrotał Keller, szturchając mnie łokciem.
– Mam wrażenie, że to nie jest przyzwoity facet.
– To mój ulubiony typ – stwierdził mój przyjaciel. – I twój zresztą też.
Zbyłam ten komentarz milczeniem. Keller myślał, że sypiam z każdym napotkanym facetem. I to nie jego wina – takie sprawiałam wrażenie. Ale nie lubiłam przypominać sobie, że okłamywałam najlepszego przyjaciela.
Nawet nie zdążyliśmy spróbować drinków, bo zostaliśmy otoczeni przez początkujące aktorki, gwiazdę programu telewizyjnego i trenerkę lajfstajlową, która z pewnością pracowała jako hostessa w znanej restauracji The Ivy. Wszyscy sterczeli obok nas i usiłowali przekonać każdego, kto chciał ich słuchać, że właśnie stoją u progu sławy. Tak spędzaliśmy z Kellerem wieczory. Każdy, co do jednego. Na imprezach, piciu, poznawaniu ludzi, udawaniu, że świat jest wielką piniatą, która zaraz wybuchnie i zasypie wszystkich kontraktami z branży modowej, okładkami w „Vogue’u” i Oscarami.
Byliśmy elitą towarzyską. Młodymi, bogatymi, znudzonymi ludźmi.
Decydowaliśmy sami o sobie i wszyscy pragnęli kontaktu z nami.
Teoretycznie oboje mieliśmy pracę.
Dwudziestosiedmioletni Keller był właścicielem Main Squeeze, firmy oferującej luksusowe soki detoksowe, którymi żywiły się modelki Victoria’s Secret i uczestniczki programu Żony Beverly Hills.
Natomiast ja byłam influencerką, co oznaczało, że płacono mi w komplementach i luksusowych towarach za polecanie produktów – od ubrań i torebek aż po tampony – moim obserwującym, których miałam osiemset tysięcy. Ta tak zwana praca zajmowała mi dwie godziny w tygodniu, ale bardzo ją sobie ceniłam. Może dlatego, że była to jedyna część mojego życia, której nikt nie mógł naruszyć ani jej zmienić. Należała tylko do mnie. Sama ją rozwinęłam, byłam za nią odpowiedzialna. Uważałam, że w ten sposób odniosłam pewien sukces.
– Czyż to nie jest zabawne? – odezwałam się, mieszając wykałaczką w kieliszku. – Udajemy ciężko pracujących członków społeczeństwa, a tabloidy po prostu to łykają.
Dwie aktorki, gwiazdka reality show i trenerka ewakuowały się z baru, gdy tylko zauważyły, że do hotelu wkroczyła gwiazda netflixowego serialu, mająca na twarzy maskę średniowiecznego lekarza dżumy.
Właśnie tak to już było w Los Angeles. Można poznać tu mnóstwo ludzi, jeśli tylko nie szuka się prawdziwej przyjaźni.
Keller spojrzał na mnie spod zmarszczonych brwi.
– Mów za siebie. Ja mam normalną pracę. Jestem właścicielem firmy produkującej soki. Sam testuję wszystkie receptury.
– Och, Keller. – Poklepałam go po dłoni spoczywającej na barze i uniosłam drinka. – Ja w tym momencie również „testuję recepturę”. Nie zrozum mnie źle, to świetne hobby, ale chodzi mi o to, żadne z nas nie potrzebuje pieniędzy.
Nigdy o tym nie rozmawialiśmy, ale zawsze zakładałam, że Keller również dostaje pokaźną sumkę od swojego ojca.
– Nie, Hal, ty nic nie rozumiesz. Mam prawdziwą pracę. – Odchylił się na stołku. – Płacę ludziom wynagrodzenie, co kwartał chodzę na spotkania z księgowością i marketingiem i tak dalej. Jeśli ja się nie wywiążę, ludzie nie będą mogli zajmować się swoimi obowiązkami.
Widać, że nie chciał się do tego przyznać. Oboje liczyliśmy na to, że rodzice opłacą nam czynsz, samochody i wydatki na życie. Ja przynajmniej miałam odwagę mówić o tym wprost.
Wzięłam łyk drinka i z trudem nabrałam powietrza do płuc, bo ciasna kiecka mi to uniemożliwiała.
– Jasne, oczywiście. Chodziło mi o to, że mamy przyjemną pracę, więc tak naprawdę nie czujemy, że pracujemy.
Keller przewrócił oczami.
– Wcale nie o to ci chodziło.
Miał rację. Ale po wizycie w salonie kosmetycznym, gdzie poddałam się zabiegowi głębokiego oczyszczania twarzy, byłam zbyt zmęczona, by się teraz spierać.
– Zauważyłem, że zjawiła się Perry Cowen. – Keller skinął głową za siebie. – Ma zarąbisty nowy balejaż.
Nawet się nie odwróciłam.
– Nie jestem pewna, czy nowy kolor włosów uratuje jej zgniłą duszę.
– Ojej. Widać, że w kolejce u Boga stałaś po urodę, bo na pewno nie po życzliwość. – Keller zeskoczył ze stołka. – Pójdę się przywitać.
– Ale przecież ona jest taka denna, Kel. – Zmarszczyłam nos.
– Zachowuj się, gdy mnie nie będzie. – Keller obejrzał się pospiesznie w odbiciu metalowego wiaderka na wino, a potem ruszył w stronę swojego celu.
Perry Cowen była wschodzącą projektantką mody i kobietą, za którą nie przepadałam. Głównie dlatego, że zaprojektowała suknię na kolację przedślubną mojej siostry Hery. A każda osoba, która kolegowała się z moją siostrą, była dla mnie wrogiem.
Perry sprzedała również historię na mój temat gazecie, tuż po nieszczęśliwym wypadku, w którym poza mną główną rolę odegrała suknia druhny i niespodziewanie ostry sos do pizzy. Byłam pewna, że to ona, ponieważ w tamtym momencie w pomieszczeniu nie znajdował się nikt, kto byłby skłonny wyjawić te informacje. Moja mama była zniesmaczona samym faktem, że łączyły nas te same geny, tata nie był mściwy, a Hera... nie lubiła, kiedy trafiałam na okładki gazet z powodu jakichś skandali.
Uniosłam rękę i dałam znać Frederikowi, by przygotował mi dwa kolejne drinki i szota. Potrzebowałam odwagi w płynie, żeby przetrwać ten wieczór. Czułam się okropnie samotna, mimo że znajdowałam się w sali pełnej ludzi.
Perry była bolesnym przypomnieniem, że kawał drogi stąd, w Dallas, mieszkała najidealniejsza Pierwsza Córka, jaka kiedykolwiek stąpała po tej ziemi.
Moja dwudziestodziewięcioletnia siostra.
Była szczupłą kobietą o nieco męskiej urodzie. Taką, jaką widuje się na okładkach „Vogue’a”. Ogarnięta, błyskotliwa i dobrze wychowana.
Hera ukończyła medycynę na Uniwersytecie Stanforda wraz ze swoim narzeczonym, którego poznała już w liceum, i właśnie planowała wesele, a jednocześnie odbywała staż w Centrum Medycznym Uniwersytetu Baylor.
Całej jej życie było skrupulatnie zaplanowane.
A ja nawet nie potrafiłam kontrolować swoich piersi (które wciąż napierały na szyfonowy gorset, próbując się uwolnić).
Wlałam w siebie dwa drinki i jednego szota, a potem zaryzykowałam spojrzenie w stronę Kellera i Perry, którzy roześmiani stali w kącie pokoju. Perry klepnęła go w pierś. Wokół mnie kręcili się zamaskowani ludzie. Niektórzy tańczyli, inni całowali się w mrocznych zakątkach sali. To było moje życie. Szpilki i drinki w wygórowanych cenach. Pusty dom, pełne konto bankowe i brak partnera. W mojej piersi pojawiła się dziura, która zaczynała obejmować coraz większą przestrzeń, aż zaczęło mi się wydawać, że wszyscy ją widzą.
Dałam znać Frederikowi, by podał mi kolejnego szota. Uwinął się w mgnieniu oka. Niestety równie szybko pojawił się Wes Morgan, trener celebrytów.
Wes prowadził program Big Fat Loser, którego treść była równie paskudna jak nazwa. „Pomagał” celebrytom stracić na wadze, wrzeszcząc na nich, kiedy kolana się pod nimi uginały i wymiotowali ze zmęczenia, a on w tym czasie paradował bez koszulki. Próbował wciągnąć mnie do trzeciego sezonu, obiecując, że w dwa miesiące schudnę do rozmiaru XS. Przez pierwsze piętnaście sekund nie wiedziałam, czy się roześmiać, czy wpakować sobie do buzi chipsa i głośno go przeżuć, ale ostatecznie rozłączyłam się bez słowa.
Najwyraźniej po ostatniej rozmowie czuł niedosyt.
– Co tam, Hallion? – Oparł się łokciami o bar tuż obok mojego drinka i posłał mi oślepiająco biały uśmiech. Hallion było ksywką nadaną mi przez tabloidy za moje odpały. – Czy kiedyś wspominałem, że ja też pochodzę z Teksasu?
Miał na włosach tyle wosku, że można by wyrzeźbić kolejny posąg do muzeum Madame Tussaud. I nie byłaby to Dakota Fanning. Raczej Dwayne Johnson.
– Nie włożyłeś maski – stwierdziłam beznamiętnym tonem.
– Nie potrzebuję jej. – Wzruszył ramionami, uśmiechając się jeszcze szerzej. – Właśnie patrzysz na człowieka, który przekazał dziesięć patyków na pomoc weteranom.
Wbiłam wzrok w sufit, czekając, aż natręt sobie pójdzie.
– Słyszałaś, co mówiłem?
– Tak. – Wyjęłam wisienkę z pustego kieliszka i wyssałam z niej cały alkohol. – Wspomniałeś o tym dosłownie sekundę temu.
– Chodziło mi o to, że oboje pochodzimy z Teksasu.
– Ale ja wcale nie pochodzę z Teksasu – odparłam znudzona. Zawiązałam językiem pętelkę na ogonku wisienki i wyplułam go na rękę.
– Naprawdę? – Nachylił się tak bardzo, że niemal udusiłam się smrodem jego wody kolońskiej. Musiał się w niej wykąpać. – Mógłbym przysiąc, że prezydent Thorne...
– Pochodzi z Dallas. Tak, tak. Ale ja urodziłam się w Waszyngtonie i tam spędziłam pierwsze osiem lat mojego życia. Potem rodzice wysłali mnie do Nowego Jorku do szkoły z internatem, na szwajcarski obóz letni, na brytyjskie obozy zimowe, na francuskie soirée. Dlatego żadna ze mnie Teksanka. Bardziej kosmopolitka, jeśli mam być szczera...
Po jego pustym spojrzeniu domyśliłam się, że odpłynął po kosmopolitce. Może nawet przy słowie soirée.
Co prawda spędziłam w Teksasie trochę czasu, ale nigdy z własnej woli. Rodzice zawsze błagali mnie, targowali się ze mną i próbowali siłą zaciągnąć mnie do „domu”, zachęcając miejscowymi szkołami i bliskością rodziny. Zawsze olewałam ich starania. Teksas był zbyt upalny, zbyt spokojny. Jeśli mam być szczera, taka ze mnie Teksanka jak z zakonnicy dziwka. Poza tym wiedziałam, dlaczego zależy im na moim towarzystwie – po prostu zyskałby na tym ich wizerunek. Pokazaliby w ten sposób, że przynajmniej starają się zapanować nad swoim nieokiełznanym dzieckiem.
Wes cmoknął językiem, nie przestając się szczerzyć jak głupi do sera. Te zęby nie mogły być prawdziwe. Jego bicepsy również.
– Jeśli chcesz, z radością zabiorę cię na wycieczkę. Mimo że urodziłem się i wychowałem w Houston, Dallas znam jak własną kieszeń.
– Nie wybieram się tam. – Wbiłam wzrok w dno pustego kieliszka.
– W takim razie możemy spotkać się tutaj, w Los Angeles. – Dotknął łokciem mojego przedramienia. Natychmiast odskoczyłam.
– Jestem zajęta obżeraniem się ciastkami.
– Nie bądź taka drażliwa, Hallion. Chodziło o zwykłe interesy, wiesz? – Przeczesał ręką włosy, ale były sztywniejsze niż beton. – Po prostu sądziłem, że byłabyś dobrą kandydatką.
– A ty nadałbyś się idealnie do taksydermii – wytknęłam znużonym tonem.
– Wiesz co? Dopasuję się do ciebie, tylko podaj mi datę. Naprawdę uważam, że oboje skorzystalibyśmy na swoim towarzystwie.
Był następną osobą, która widziała we mnie jedynie przepustkę do sławy. To kolejny facet, który by mnie wykorzystał, może nawet przemocowiec. Tacy ludzie jak Wes przypominali mi, dlaczego zrezygnowałam ze związków z mężczyznami. Oni wszyscy czegoś ode mnie chcieli, ale na pewno nie partnerskiej relacji. Byłam dla nich jedynie drabiną, która pomoże im dostać się na szczyt.
Mój żołądek skręcił się boleśnie.
Chciałam wrócić do domu.
Niestety nie miałam domu. Moja posiadłość była tylko stertą cegieł bez duszy.
– Poproszę moją asystentkę, żeby skontaktowała się z twoją. – Zeskoczyłam ze stołka.
– Ale ja nie mam asystentki – odparł skonfundowany.
Ja też nie. A teraz rozgryź to, Einsteinie.
Przywołałam Frederika, żeby poprosić go o rachunek. Walić Kellera. Musiałam się stąd wymiksować. Niech on sobie rozmawia z Perry, której nowe pasemka podkreślały kości policzkowe. Rzuciłam im ostatnie spojrzenie. Znajomi Perry wypytywali Kellera o jego wytwórnię soków. Pławił się w ich uwadze. Czy tylko ja nie nabierałam się na jego pozerską pracę?
Opłaciłam rachunek, dałam Frederikowi czterdzieści procent napiwku i wyszłam na zewnątrz, omijając ludzi, którzy próbowali zatrzymać mnie na pogawędkę. Wes podążał za mną niezniechęcony. Już nie był zwykłym wrzodem na dupie, tylko stalkerem.
– Zaczekaj, dokąd ty się wybierasz? – Próbował położyć mi rękę na ramieniu. Syknęłam, odpychając go niemal brutalnie.
Nie dotykaj mnie. Nawet się nie waż. Nigdy i pod żadnym pozorem.
– Do domu. – Przyspieszyłam. Moje szpilki stukały o ciemną podłogę.
Byłam na siebie wściekła, bo nie wzięłam kurtki. Teraz przydałoby mi się coś, żeby zakryć cycki i powstrzymać je przed wypłynięciem z gorsetu. Chociaż, jak teraz o tym myślałam, wspomniane cycki nie wydawały się takie ściśnięte. I było mi dziwnie zimno. Spojrzałam w dół i zrozumiałam dlaczego – moja prawa pierś przedarła się przez materiał. Dosłownie wisiała luźno, powiewała na wietrze jak flaga na maszcie, kiedy wypadłam z hotelu, żeby wezwać Ubera.
Krzyknęłam i próbowałam upchnąć ją w sukience.
– O kurde. – Wes zachichotał, opierając się o pobliską ścianę. – Wygląda na to, że panienki postanowiły się przewietrzyć.
– Zamknij się.
Rzuciłam się w stronę hotelowej recepcji, żeby zapytać o możliwość pożyczenia jakiejś kurtki. Ale wszędzie było tyle ludzi. W dodatku maska przysłaniała mi wzrok. Zerwałam ją z twarzy i rzuciłam na podłogę, rozglądając się gorączkowo.
Kurtka. Potrzebowałam kurtki. Tylko że znajdowałam się w Los Angeles, gdzie nikomu nie jest potrzebne dodatkowe okrycie.
– Po co ta złość, Hallion. Pozwól, że odwiozę cię do domu.
– Nie, dzięki. – Zakryłam klatkę piersiową ramionami i przyspieszyłam. Już niemal dotarłam do recepcji.
– Jeśli poprosisz konsjerża o kurtkę, domyśli się, co się stało, i sprzeda historyjkę prasie.
Zatrzymałam się pośrodku lobby. Wes wiedział, jak przyciągnąć moją uwagę.
– Naprawdę chcesz znowu zostać upokorzona? Szczególnie po tej historii z pizzą, którą opublikowało na twój temat „Page Six”? – Jego głos zatopił się w mojej skórze jak ostre pazury.
Miał rację. Gdybym przyznała, że pękła mi sukienka, historia mogłaby trafić do gazet. Hera by się wściekła, a moi rodzice... kto wie, co by zrobili. Pewnie odcięliby mnie od pieniędzy i zmusili do przeprowadzki do Teksasu.
Nie miałam żadnych życiowych umiejętności. Poza obieraniem mandarynek za jednym zamachem. I choć sztuczka robiła wrażenie, nie nadawała się do CV.
Obróciłam się na pięcie, wciąż zakrywając tors rękami.
Groźnie zmrużyłam oczy.
– Nie ufam ci.
Uniósł ręce w obronnym geście.
– A powinnaś. Jesteś córką prezydenta Thorne’a. Bohaterką narodową. Nigdy bym cię nie skrzywdził. Czy naprawdę uważasz, że jestem taki głupi?
Na jego nieszczęście odpowiedź brzmiała „tak”. Ale skoro on w siebie wierzył, może ja też powinnam. Przynajmniej dzisiaj.
Każda komórka w moim ciele mówiła, że to zły pomysł, ale przecież nie miałam lepszych opcji.
– Przyrzeknij, żadnych sztuczek.
– Obiecaj mi wspólne zdjęcie, a zgodzę się na wszystko. Przed rozpoczęciem piątego sezonu muszę się znowu znaleźć na pierwszych stronach gazet.
Zamknęłam oczy i westchnęłam ciężko.
Byłam wściekła.
– A czy pokazanie się z krąglejszą dziewczyną nie wpłynie na ciebie negatywnie, skoro twoją pracą jest odchudzanie ludzi? – Otworzyłam oczy i uśmiechnęłam się niewinnie.
– No właśnie, w tej kwestii... – Wes wypuścił rozdrażniony oddech. – Po tym, jak jeden z moich odcinków stał się viralem, dostałem łatkę fatfoba. Dasz wiarę, że coś takiego mnie pogrążyło?
Świetnie. A więc miałam zostać jego kołem ratunkowym, żeby mógł potem mówić: „Nie mam nic przeciwko grubym ludziom, przyjaźnię się z nimi”. Chciało mi się krzyczeć.
– Jedna kawa w knajpie przy Rodeo Drive. – Uniosłam palec ostrzegawczo. – Na więcej się nie napalaj.
– Dobra, ale nie możesz wyglądać, jakbyś się mną brzydziła – targował się dalej. – Ludzie mają myśleć, że dobrze się bawisz w moim towarzystwie.
– Gdybym miała takie umiejętności aktorskie, teraz odbierałabym Oscara, a nie polecała kremy na trądzik na Instagramie. – Roześmiałam się z sarkazmem.
– Daj spokój, Hallie.
Westchnęłam.
– Ale zamierzam zamówić ciastko.
– Powiem parkingowemu, żeby przyprowadził moje auto. – Puścił do mnie oko, a ja w zamian pokazałam mu środkowy palec.
Wes opuścił lobby zamaszystym krokiem, jakby był królem tego miejsca. Po kilku minutach wrócił i zastał mnie ukrytą we wnęce, niedaleko wyjścia. Byłam tu prawie niewidzialna. Moje serce waliło dziko, jakby chciało przedrzeć się przez skórę.
Nikt nie mógł się dowiedzieć, że pękła mi sukienka.
– Cholera, długo jeszcze? – Wes wyciągnął szyję, żeby sprawdzić, czy jego auto już podjechało. – Umówiłem się z laską z Tindera.
Telefon, który trzymałam w ręce, zaczął wibrować. Bez wątpienia Keller. Nie mogłam odebrać, bo zakrywałam piersi ramionami, a poza tym wciąż miałam do niego żal o to, że rozmawiał z Perry Cowen.
Nadal czekaliśmy na samochód Wesa – zajmowało to więcej czasu, niż powinno. Za każdym razem, gdy trener próbował zacząć ze mną jakiś temat, zbywałam go nieuprzejmym „daruj sobie”.
W końcu Wes oznajmił, że jego auto już stoi pod hotelem. Złapał mnie za łokieć, ciągnąc w stronę wyjścia.
– Nie dotykaj mnie! – jęknęłam. Byłam zła na siebie, że mój głos wybrzmiał tak słabo i piskliwie.
Gdy tylko wyszliśmy na zewnątrz, wszystko wydarzyło się w mgnieniu oka. Byłam zmuszona puścić pierś, żeby odepchnąć jego rękę. W tym momencie rozległ się błysk fleszy. Instynktownie uniosłam rękę, żeby osłonić oczy. Mój prawy cycek uwolnił się i przywitał z dziesiątką paparazzich, których Wes ewidentnie zaprosił, żeby obfotografowali nasze wspólne wyjście.
Cholera.
Będę mieć z tego powodu przesrane u czterdziestego dziewiątego prezydenta Stanów Zjednoczonych.
Anthony’ego Johna Thorne’a.
Czyli mojego ojca.
Rozdział pierwszy
Ransom
Muszę cię o coś zapytać i nie możesz odmówić.
Tom wpadł do mojego gabinetu i rzucił na biurko lśniący magazyn, z rodzaju tych, które widuje się w poczekalni u drogiego dentysty.
– Nie – odparłem bezczelnie, nie odrywając wzroku od ekranu komputera.
Mój partner biznesowy opadł ze śmiechem na krzesło naprzeciwko i poluzował kołnierzyk koszuli.
– Pozwoliłem ci usiąść? – zapytałem, stukając w klawiaturę.
– Ale to ważne – zapewnił łagodnie. On cały był łagodny: z charakteru, z wyglądu, nawet w sposobie mówienia. Jego przeciętność mnie drażniła. Trochę mniej niż u innych ludzi, ale na tyle, że nie miałem ochoty na jego towarzystwo, chyba że sam go sobie zażyczyłem. Co prawie nigdy się nie zdarzało.
Stąd też nasuwało się pytanie – co on tutaj, u diabła, robił?
– Wynocha. – Zacisnąłem zęby na końcówce długopisu.
– Najpierw musimy porozmawiać.
– Rozmowy są przereklamowane, milczenie jest złotem. – Wyplułem na biurko długopis, który przetoczył się po blacie i opadł na kolana Toma. Pewnie chciał zaprosić mnie na rodzinny obiad albo co gorsza: na golfa. Z jakichś niezrozumiałych powodów mój partner biznesowy nie rozumiał, że nie mam ochoty na towarzystwo, a jeszcze mniej interesuje mnie jego sport dla starców. Moje zainteresowania obracały się wokół crossfitu, cipek i czerwonego mięsa. A przede wszystkim – samotności. Nie miałem rodziny i ani trochę mi to nie przeszkadzało. A tym, że próbował wciągnąć mnie do swojej, wcale nie zyskiwał w moich oczach.
Jego nalegania, by spędzać razem więcej czasu, poskutkowały tym, że miałem jeszcze mniejszą ochotę na wspólne aktywności. Już wystarczy, że spędziliśmy razem czasy młodości. I żaden z nas nie miał związanych z tym dobrych wspomnień.
– Chodzi o pracę. – Chwycił piłeczkę antystresową, która leżała na moim biurku, i zacisnął na niej palce.
Niechętnie oderwałem wzrok od ekranu, żeby zrobić sobie przerwę – właśnie pisałem mejla do klienta, by powiadomić go, że gdy tak się obnosi na Instagramie ze swoją kolekcją rolexów, sam się prosi o rabunek.
Byłem współwłaścicielem Lockwood & Whitfield Protection Group. W związku z tym moja praca polegała głównie na wyjaśnianiu głupim i bogatym ludziom, dlaczego powinni przestać robić głupie rzeczy, przez które mogą wpakować się w kłopoty. W tym przypadku bogaty dziedzic nie stosował się do kontraktu zawartego z moją firmą. Agent, którego wyznaczyłem do ochrony, przekazał mi, że jeden z naszych klientów poinformował dwa miliony trzysta tysięcy swoich followersów, w którym hotelu w Nowym Jorku się zatrzymał, a nawet podał piętro.
Ten człowiek w żaden sposób nie zasłużył na swoje bogactwo, nie wspominając już o powietrzu, którym oddychał.
Niańczenie bogaczy nie było spełnieniem moich marzeń, ale dobrze płacili i była to odpowiednia praca dla człowieka o moich kwalifikacjach. Alternatywę stanowiło zajęcie płatnego zabójcy, z tym że choć nie przepadałem za ludźmi, nie chciałem wylądować przez nich w pace.
Tom podsunął mi magazyn.
– Na co mam zwrócić uwagę? – Złapałem gazetę. Z okładki patrzyła na mnie młoda kobieta z włosami jak syrenka z bajki Disneya. Z rozdartej sukienki wylewał się cycek, a sutek został zasłonięty małą żółtą gwiazdką. Nagłówek poniżej głosił: „Hallion zaliczyła wtopę! Słynna imprezowiczka świeci cyckiem”. – Nieważne. – Rzuciłem mu gazetę na kolana. – Mam już swoją odpowiedź. Pieprzona latawica.
– Ale gorąca latawica – poprawił Tom z bezczelnym uśmiechem. – W środku znajdziesz zdjęcie bez cenzury.
– Gdybym miał trzynaście lat, pewnie bym się ucieszył, ale jestem dorosły i chcę wiedzieć, co ona ma z nami wspólnego.
– To Hallie Thorne. – Tom wcisnął mi gazetę do ręki. – Coś ci świta?
– A powinno? – Odchyliłem się na krześle, coraz bardziej znudzony tą rozmową. Nie oglądałem telewizji. Było tam za dużo ludzi, a jak już wcześniej ustaliliśmy, nie przepadam za nimi. Telewizja również przypominała mi o rzeczach, które inni mieli, a ja nie – o przyjaciołach, rodzinie, ciekawych zainteresowaniach. A ta laska wyglądała jak prezenterka programu o metamorfozach.
– To córka prezydenta Anthony’ego Thorne’a.
Zwróciłem kolejne zniesmaczone spojrzenie w stronę okładki.
– Pewnie wdała się w listonosza.
W ogóle nie przypominała swojego ojca. Jej ojciec nie wygladał jednak jak pin-up girl.
– W każdym razie – kontynuował Tom – właśnie dzwonił do mnie były szef ochrony Thorne’a, Robert McAfee. Kiedyś się poznaliśmy. Po tym incydencie prezydent chce zatrudnić dla niej ochroniarza.
– Masz na myśli: po publicznym obnażaniu się?
– Jak zwał, tak zwał. – Roześmiał się. – W każdym razie McAfee polecił nas, bo mamy doświadczenie z oligarchami, aktorami i politykami. Thorne wydaje się zainteresowany współpracą, jeśli podpiszemy wszelkie dokumenty gwarantujące im pełną anonimowość.
– A nie mógł pociągnąć za kilka sznurków i załatwić jej kogoś z Waszyngtonu? – zapytałem zdziwiony.
Teoretycznie tylko byli prezydenci i ich małżonkowie mieli zapewnioną przez rząd dożywotnią ochronę. Ale istniały sposoby, by to obejść, na przykład gdyby córeczka mieszkała w domu rodziców, a zapewne tak było, bo wyglądała na siedemnaście lat, i wtedy mogłaby „pożyczyć” ochroniarzy rodziców, jeśli oni znajdowaliby się na terenie posiadłości.
Poza tym pokazywanie sutków publicznie nie wiąże się z żadnym ryzykiem, co oznaczało, że tatuś chciał załatwić nianię do pilnowania jego niepokornej córki.
A mnie nie interesowało zmienianie komuś pieluch.
– Uparł się, że musi to być ktoś z sektora prywatnego. Zależy mu na absolutnej dyskrecji – wyjaśnił Tom.
– Życzę powodzenia, bo ta kobieta chyba nic nie robi dyskretnie. – Przeczesałem ręką włosy. Trochę je zapuściłem. Powinienem się ostrzyc.
– McAfee wciąż jest szefem ochrony w Białym Domu. – Tom pogładził się po podbródku.
– Należy mu się za to medal. – Wrzuciłem do ust dwie pastylki gumy do żucia.
– To poważna sprawa, Ran. Zlecenie zakłada rozpoczęcie pracy od zaraz. I płacą niezłą sumkę, bo aż dwieście pięćdziesiąt tysięcy kawałków za miesiąc.
– To robota dla niańki – odparłem.
– No właśnie. Zero wysiłku. Będziesz tylko spijał śmietankę.
Nie rozumiałem, dlaczego Tom tak się napalił na to zlecenie. Jeśli sprawdzimy się w pracy dla Anthony’ego Thorne’a i Roberta McAfee’ego, będziemy mieć szansę na klientów ze stolicy, a to dopiero była interesująca perspektywa.
Tom i ja jesteśmy byłymi oficerami kontrwywiadu, dlatego rządowe posady są poza naszym zasięgiem. Waszyngton na ogół nie zlecał ochrony jednostkom zewnętrznym. Woleli szkolić własnych ludzi i płacić im za pracę z rządowych pieniędzy, pieprzone sknery. Ale jeśli jakimś cudem udało ci się nawiązać z nimi współpracę, można było liczyć na wysokie stawki, ciągłość zleceń i prestiż, a przy tym prowadzić własną firmę.
Nie wspominając już o tym, że razem z Tomem chcieliśmy otworzyć w przyszłym roku dział cyberbezpieczeństwa. A rządowe kontakty z pewnością byłyby nam na rękę.
– Ta laska mieszka w Teksasie? – Przypomniałem sobie akcent prezydenta Thorne’a, dzięki któremu przekonał do siebie kury domowe z przedmieść, co w trakcie reelekcji zapewniło mu zwycięstwo w kilku dodatkowych stanach.
Tom pokręcił głową.
– W Los Angeles.
Miasto, którego nie znosiłem najbardziej.
– Dobra. Zajmij się tym. – Wzruszyłem ramionami. – Przydziel tę sprawę Maksowi. Jego rodzina pochodzi z Oceanside. Jest tak blady, że przy okazji trochę się opali.
Max wyglądał jak typowy emo nastolatek z filmów. Byłem również pewien, że taki gość jak on nie tknie kijem tej bogatej dziuni. Będzie miał na nią dobry wpływ.
Tom podrapał się po karku, wiercąc się na krześle.
– Max jest dobry, ale to żółtodziób. Mógłby stać na czatach. To osoba, którą można sparować z kimś bardziej doświadczonym w terenie. Dla nas to przełomowe zlecenie. Musimy zadbać o tę dziewczynę, żeby potem zdobyć nowe kontakty. To tylko pół roku.
– Niech Jose obejmie dzienną zmianę.
– Jose jest w Szkocji, pamiętasz?
Oczywiście, że nie pamiętałem. Co ja, jego matka?
– A co z Kentem? – warknąłem.
Tom pokręcił głową.
– Jest na urlopie wychowawczym.
– Ktoś pozwala mu coś wychowywać? – Skrzywiłem się. Kent sprawiał wrażenie sadysty. Kiedyś uderzył jakiegoś paparazzi za to, że ten zapytał go o godzinę.
– Nie coś, a kogoś. Przecież razem poszliśmy na brit milę[2] jego syna.
Wiedziałem, do czego zmierzał, i w ogóle mi się to nie podobało. Trzy tygodnie temu skończyłem swoją ostatnią robotę w terenie – chodziło o bezpieczeństwo członka brytyjskiej rodziny królewskiej – i oznajmiłem Tomowi, że już więcej nie będę pilnować żadnych sławnych ludzi.
Na pewno zatęsknię za kobietami z innego kraju, a w szczególności za prywatnymi odrzutowcami, ale nic nie było warte użerania się z kimś dwadzieścia cztery godziny na dobę. Tym bardziej jeśli zlecenie dotyczyło młodych kobiet.
Takie były najgorsze.
Co więcej, to ja byłem odpowiedzialny za prześwietlenie i zatrudnienie nowych pracowników działu cyberbezpieczeństwa, a to prawie jak dwa i pół etatu.
Poza tym, co on sobie myślał? Chciał wysłać mnie do Los Angeles? Kiedy byłem tam ostatnio, zadziały się takie rzeczy, że do tej pory tego nie przetrawiłem.
Sam musisz przyznać, że nigdy nie wyznałeś Tomowi całej prawdy. Skąd niby miał wiedzieć, dlaczego zrezygnowałeś i wybrałeś samotność?
Sądząc po oczach Toma, które wyglądały jak oczy kota ze Shreka, zależało mu na tym, żebym to ja zadbał, aby mała bezwstydnica nie pokazała więcej światu swoich stref intymnych.
– Chyba cię pogięło – rzuciłem.
– Chciałeś powiedzieć, że jestem praktyczny. – Tom podniósł się, szykując do sprzeczki.
Zaciągnąłem się powietrzem.
– Czujesz to?
– Ale co?
– Smród twojej ściemy.
Roześmiał się.
– Posłuchaj, wiem, że wcześniej o tym nie rozmawialiśmy...
– A co z działem cyberbezpieczeństwa? – Zerwałem się na równe nogi, gotowy ukręcić mu kark. – Kto zajmie się otwarciem? Już zobowiązaliśmy się przed klientami. A ty nawet nie jesteś w stanie zrobić prezentacji w PowerPoincie.
Kiedyś widziałem, jak usiłuje znaleźć w telefonie emotkę gówna.
– Przecież to może poczekać, aż skończymy tę robotę. Kiedy otworzymy dział, będą nam potrzebni klienci z górnej półki – oponował Tom.
– Czyli zabieramy się do pracy od dupy strony? – Odpiąłem mankiety koszuli i podciągnąłem rękawy aż do łokci. – Jeszcze nie dostaliśmy żadnego zlecenia, nie wspominając o tym, że nie mamy kontaktów.
– Thorne chce nas zatrudnić. A konkretnie ciebie. Ransoma Lockwooda. Robota. Człowieka bez serca, bez współczucia, który do nikogo się nie przywiązuje. Jest świadomy tego, że miałeś do czynienia ze ściśle tajnymi sprawami. Wie, że kilkukrotnie uratowałeś księcia Pierre’a od śmierci. Wykonujesz swoją pracę bezbłędnie i nie będzie cię kusić, żeby przelecieć jego córkę.
– Lepiej bym tego nie ujął.
Przeciętny seks mnie nudził i frustrował, a większość kobiet była... cóż, właśnie przeciętna. Wolałem pieprzyć się na ostro, w sposób niekonwencjonalny i z partnerkami, które były skłonne podpisać długą listę rzeczy dozwolonych i zakazanych. Można powiedzieć, że mój gust był dosyć mroczny. Szczególnie jeśli chodzi o fantazje z kontrolowanym odgrywaniem scen gwałtu.
Moje łóżkowe partnerki lubiły być brane siłą, a ja lubiłem je zmuszać. W tego typu pierwotnej zabawie chodziło o pokazanie władzy. Dla jasności, nigdy nie chciałem nikogo zgwałcić. Jednak lubiłem gonitwę, poprzedzającą ją ekscytację wynikającą z przesuwania naszych granic. Wszystkie moje partnerki – będące inteligentnymi kobietami na wysokich stanowiskach podzielającymi moje perwersje – wyrażały na to pełną zgodę.
Podobały mi się eleganckie, władcze kobiety, które – podobnie jak ja – lubiły pogrywać ze swoimi demonami.
Nie miałem ochoty na grzeczną, szukającą atencji nastolatkę.
Tom zacisnął usta w cienką kreskę.
– Thorne otworzy przed nami niejedne drzwi.
– Nie – rzuciłem głosem nieznoszącym sprzeciwu.
– Nie masz wyboru! – Tom walnął otwartą pięścią w blat.
– A to ciekawe. – Uniosłem brew. – Tylko patrz, jak kończę tę rozmowę.
Wziąłem swój telefon i ruszyłem w stronę wyjścia. Wspólnik złapał mnie za rękaw.
– Ran, proszę cię.
Odwróciłem się w jego stronę i wycedziłem:
– Już mówiłem, żadnych nastolatek. Ostatnia próbowała w środku nocy przywiązać mnie do łóżka i zgwałcić.
Musiałem połamać drewniane wezgłowie, żeby poluzować skórzane paski, którymi mnie unieruchomiła. Nie wniosłem oskarżenia tylko dlatego, że jej ojciec jest trzecim najbogatszym człowiekiem na ziemi i sowicie opłacono moje milczenie.
Tom roześmiał się nerwowo.
– Cóż, bycie przystojnym pociąga za sobą ryzyko. Na twoim miejscu nie miałbym nic przeciwko.
– Zapomniałeś już, co wydarzyło się podczas mojego ostatniego pobytu w Los Angeles? – Zazgrzytałem zębami. Nie znał całej historii, ale wiedział wystarczająco dużo, by zdawać sobie sprawę, że nie zamierzałem tam wracać.
– Wydarzyło się mnóstwo złych rzeczy. – Tom odchrząknął. – Ale minęło już wiele lat. Nie możesz unikać tego miasta w nieskończoność.
Oczywiście, że mogłem. Los Angeles nie miało mi nic do zaoferowania poza zanieczyszczonym powietrzem, kiepskimi hollywoodzkimi filmami i żarciem w kosmicznych cenach.
– Sam to zrób. – Wbiłem palec w jego klatkę piersiową.
– Zrobiłbym to w mgnieniu oka, ale w następnym tygodniu zaczynam zlecenie dla Fernsa. – Dostał fuchę na miejscu u burmistrza Chicago. – Chyba że chcesz się zamienić. Ja pojadę do Los Angeles. Zapakuję Lisę i dzieciaki i zamieszkamy w wielkiej posiadłości.
Zastanowiłem się nad tym. Burmistrz Ferns miał tyle wrogów, że z trudem pomieściliby się na boisku futbolowym, ale nie to martwiło mnie najbardziej.
Chodziło raczej o fakt, że niecałe dwa miesiące temu pieprzyłem się z obiema jego córkami – i to jednocześnie. Na swoją obronę muszę powiedzieć, że nie byłem świadomy ich pokrewieństwa, kiedy jedna z nich ssała mi jaja, a druga pozwalała robić sobie palcówkę.
Rozeszliśmy się w miłej atmosferze, ale nie chciałem kusić losu. Świadome wpakowanie się w taką sytuację byłoby proszeniem się o kłopoty.
W przypadku córki Thorne’a tak bym nie ryzykował.
Nie pieprzę się z osobami, które mam chronić. To była moja naczelna zasada.
Poza tym ona nie była w moim typie.
Przecież miała jakieś... Ile? Siedemnaście lat?
I Tom miał rację. Pozwalałem, by Los Angeles przejęło nade mną władzę, na którą nie zasługiwało. To tylko miasto. Brzydkie, brudne, drogie, ale tylko miasto.
Nie chciałem pracować dla głupiej dziuni, nie chciałem przenosić się do Los Angeles i nie chciałem rozmawiać z ludźmi, chyba że było to absolutnie konieczne.
Ale do tej pory nigdy nie uciekałem przed wyzwaniem i ta laska tego nie zmieni.
Tom zamrugał wyczekująco.
– Z czym wiąże się to zlecenie? – Oparłem się ramieniem o ścianę.
Westchnął z ulgą i puścił mój rękaw.
– To robota niskiego ryzyka. Dziewczyna jest bardzo aktywna w social mediach. Ciągle informuje ludzi o swoim położeniu. Ale koniec końców to tylko czyjaś córka, wiesz? Ryzyko jest znikome, bo nie spędza z ojcem wiele czasu. Thorne najbardziej martwi się tym, że grożą jej napaść i rabunek. Stała się łatwym celem, szczególnie po ostatnim incydencie, gdy była pijana i obmacał ją ten kretyn z telewizji.
Westchnąłem ciężko, przyciskając palce do zamkniętych powiek. Oby to dziecko nie przywiązało mnie do łóżka skórzanymi pasami.
– Jeśli mam się na to zgodzić, chcę dostać prywatny numer Thorne’a.
– Już wyraził zgodę – oznajmił niespodziewanie Tom.
Cholera.
Widać, że Anthony Thorne nie był zachwycony swoją małą szajbuską.
– Oraz spotkanie w sprawie otwarcia naszego działu cyberbezpieczeństwa z tym McAfeem, gdy zlecenie dobiegnie końca. Będzie musiał załatwić dla mnie parę rzeczy.
– Już się tym zająłem, Ran. Jest tego świadomy. – Tom entuzjastycznie pokiwał głową.
– To moja ostatnia fucha w terenie – syknąłem ostrzegawczo.
– Przysięgam na mały palec. – Tom wyciągnął do mnie rękę, a ja wygiąłem mu palec boleśnie, przyciągając go do siebie.
– Ostatni, kurwa, raz. – Mocno wykręciłem mu rękę.
– Aua!
Puściłem go i wyszedłem z gabinetu, potrącając go ramieniem.
– A ty dokąd?! – wrzasnął za mną.
– Dźgnąć się w gardło.
Rozdział drugi
Ransom
Wcale się nie dźgnąłem.
I pożałowałem tego, gdy dwadzieścia cztery godziny po mojej rozmowie z Tomem przemierzałem zatłoczone, brudne lotnisko w Los Angeles.
Kiedy byłem tu ostatnio, jakieś kilka lat temu, jako agent kontrwywiadu, polało się mnóstwo krwi. Rzeź rodem ze Squid Game. Był to jeden z powodów mojego wyjazdu. Bałem się, że jeśli tego nie zrobię, stracę resztki człowieczeństwa.
Tak naprawdę nie zależało mi na byciu przyzwoitym facetem. Chodziło tylko o to, by nie zmienić się w mordercę wymachującego maczetą, który straci nad sobą panowanie.
Odsiadka w więzieniu wcale mnie nie pociągała. Słyszałem, że tamtejsze żarcie pozostawia wiele do życzenia.
Decyzję o odejściu podjąłem również ze względów czysto finansowych, ponieważ jako agent kontrwywiadu nie zarabiałem nawet połowy tego, co we własnej firmie. Logiczne, prawda?
A skoro mowa o logicznych działaniach, trzeba było się dostać do domu tej Hallie, zanim postanowi udokumentować na TikToku swoją wizytę u ginekologa. Musiałem wziąć taksówkę, żeby dotrzeć tam jak najszybciej, bo McAfee poinformował mnie, że smarkula ma cztery auta – stały na jej sześciogarażowym parkingu pod wielką posiadłością w Hollywood – a do tego prywatnego kierowcę.
Niechętnie wyjrzałem przez okno, ściskając na kolanach torbę sportową, i po raz kolejny pomyślałem o tym, jakie Los Angeles jest niewiarygodnie szpetne. Zniszczone budynki, obleśne knajpy, zaśmiecone ulice, mosty wymalowane graffiti i ulice obstawione stoiskami handlowymi, których było więcej niż w markecie.
Na domiar złego powietrze osiągnęło taki stopień zanieczyszczenia, że życie w tej dziurze było równie szkodliwe dla zdrowia co palenie dwóch paczek papierosów dziennie. Trzeba naprawdę mieć nie po kolei w głowie, żeby przeprowadzić się tu dobrowolnie.
Nie oczekiwałem wiele od tego miasta, od Hallie Thorne również.
Mimo że nigdy nie miałem prawdziwego domu, Chicago uważałem poniekąd za swoją bazę. To tam pracowałem, odpoczywałem, pieprzyłem się z kobietami i mieszkałem w budynku zapewniającym maksymalną ochronę, w penthousie wartym trzy miliony dolarów.
Ja, chłopak, który kiedyś musiał jeść resztki znalezione w śmietniku za sklepem spożywczym.
– To tutaj. – Kierowca zgasił silnik przed posiadłością, która wyglądała jak figurka origami złożona przez dziecko mające dziesięć kciuków. Na widok czegoś takiego niejeden architekt zszedłby na zawał. Dwa sześciany, czarny wzniesiony na białym, stanowiące dwie kondygnacje, przeszklone z każdej strony, dzięki czemu widać było „obiecujące” wnętrze – tapeta w stylu vintage, tandetne obrazy i wielki, kiczowaty żyrandol.
Dałem kierowcy napiwek i zatrzasnąłem za sobą drzwi samochodu.
McAfee ostrzegał mnie, że córka Thorne’a jest uparta i niepokorna, więc zamiast sterczeć pod drzwiami i dobijać się do środka, wyciągnąłem drucik, pogmerałem w dziurce od klucza i wszedłem do środka.
Budynek został wyposażony w najlepszy system alarmowy, ale – tak jak podejrzewałem – nie chciało jej się z niego korzystać.
Dom, podobnie jak zamieszkująca go osoba, był nieogarnięty. Po salonie walały się maski i sukienki, wszędzie leżały nieotwarte paczki i torby z podarunkami od drogich marek. Telewizor grał na full. Właśnie leciał jakiś koreański serial o młodych, nabzdyczonych nastolatkach ubranych w szkolne mundurki. Całą ścianę zajmowało wielkie czarno-białe zdjęcie. Przedstawiało zbuntowaną księżniczkę – siedziała na parapecie i spoglądała na rozciągający się za oknem Manhattan, mając na sobie tylko czarne pończochy do kolan i siateczkową woalkę przysłaniającą jej oczy.
Odwróciłem głowę i zawiesiłem wzrok na regałach ciągnących się przez cały salon. Nie spieszyło mi się z poznaniem mojej nowej klientki. Można się o człowieku wiele dowiedzieć, patrząc na książki, które czyta.
Półki uginały się od najnowszych bestsellerów polecanych przez kluby czytelnicze Oprah Winfrey i Reese Witherspoon. Wziąłem jedną książkę i ją przekartkowałem. Strony wciąż pachniały tuszem i drewnianą nutą charakterystyczną dla księgarni. Kartki były posklejane, a sztywne grzbiety zdradzały więcej niż tytuły: to były tylko rekwizyty. Księżniczka najpewniej nie przeczytała żadnej z tych książek.
Po szybkiej inspekcji parteru leniwym krokiem wspiąłem się na górę. Tam również nie zastałem córki Thorne’a. Jedynym, co świadczyło o jej obecności, był ciąg ubrań prowadzących od korytarza do głównej sypialni.
Ostatnia rzecz – różowy, koronkowy stanik – został rzucony przy dwuskrzydłowych drzwiach wychodzących na balkon. A tam, wyciągnięta na leżaku, naga jak w dniu narodzin i z ręcznikiem zakrywającym twarz, spoczywała dziewczyna, którą wcześniej widziałem na okładce magazynu.
Czy ona ma alergię na ubrania?
Podszedłem do niej, nie zatrzymując się, żeby rzucić okiem na jej atuty. Miała dwadzieścia jeden lat, jak przeczytałem w trakcie lotu. Tak jak podejrzewałem – dziecko, szczególnie w zestawieniu ze mną, dwudziestodziewięcioletnim facetem. Nie wspominając już o tym, że ostentacyjne gapienie się jest w złym guście. Byłem przecież profesjonalistą i wcale nie musiałem podglądać nagich kobiet. Jedna perwersja mi wystarczy.
Stanąłem bezpośrednio nad nią, zasłaniając jej słońce. Zadrżała, kiedy mój cień niespodziewanie ją ochłodził. Stałem nieruchomo i czekałem, aż zauważy moją obecność. Nie zamierzałem jej dotykać. Na ogół nie zbliżałem się do swoich klientów.
Właściwie, jeśli tylko miałem wybór, wolałem nikogo nie dotykać.
Chyba że oczywiście było to częścią odgrywanej fantazji, w której miałem nad wszystkim pełną kontrolę.
Dziewczyna zerwała ręcznik z twarzy i się przeciągnęła.
– Keller? Przyniosłeś mi kombuchę? Czuję, że się odwodniłam. Ale dla jasności, wciąż jestem na ciebie zła za...
Urwała i zrobiła wielkie oczy, bo w końcu mnie zauważyła.
– Cześć, Hallie. – Uśmiechnąłem się chłodno.
W odpowiedzi ta mała smarkula chwyciła pierwszą lepszą rzecz z podłogi – butelkę wody San Pellegrino – rozbiła ją o oparcie i zamachnęła się, celując w moje udo. Niemal drasnęła mnie w kolano, ale zdążyłem złapać ją za nadgarstek i go wykręcić – nie na tyle, by go złamać, ale żeby ostrzec ją, że ma się zachowywać, bo pożałuje.
– Nie przyszedłem tu, żeby zrobić ci krzywdę, ale tak się stanie, jeśli się nie uspokoisz.
Pęknięta butelka opadła na podłogę. Kopnąłem ją na drugi koniec balkonu. Dziewczyna krzyknęła, patrząc na mnie niewinnymi niebieskimi oczami, wielkimi jak u jelonka, który po raz pierwszy widzi swoją matkę.
– P-proszę... – wyjąkała. – D-dam ci wszystko. Biżuterię, co tylko chcesz.
Wszystko, byle tylko nie musiała przed nikim odpowiadać. Typowy bachor. Rodzice musieli ją ostrzec, że nie dam się nabrać na jej zagrywki.
– Nie interesuje mnie nic, co masz – rzuciłem cicho. Łagodnie mówiąc.
– Będę walczyć. – Próbowała wyrwać nadgarstek, wiercąc się na leżaku. – Będę krzyczeć i cię pogryzę.
Uważaj, bo mi się spodoba, pomyślałem.
Poluźniłem uścisk na jej nadgarstku.
– Zwolnijmy na chwilę. Czy...
Hallie zaczęła krzyczeć. Były to ogłuszające wołania o pomoc. Musiałem ją uciszyć, więc przycisnąłem dłoń do jej ust. Próbowała mnie ugryźć, kopiąc nogami na prawo i lewo, żeby się uwolnić. Jezu, jeśli tak zareagowała na spotkanie ze mną, to jak musiała się zachować, kiedy jej ojciec oznajmił, że dostanie nowego ochroniarza?
Wbiła paznokcie w moją skórę aż do krwi, a kilka kropli spłynęło po jej podbródku. Musiałem odwrócić wzrok. Za bardzo kojarzyło mi się to z moimi nocnymi zabawami.
– Możesz walczyć, ile wlezie. Ale to ty pierwsza się zmęczysz – wyjaśniłem niewzruszony. Przycisnąłem ją do leżaka. Nawet nie musiałem używać siły. – Pogódź się z tym, panno Thorne.
A potem zaczęła płakać.
Bez wątpienia była to jedna z wielu histerii, które czekają mnie z tą laską. Czy ona naprawdę chciała, żeby ktoś ją obrabował i zabił? Nie każdy z moich klientów życzył sobie ochroniarza, który nie odstępowałby go na krok, ale żaden do tej pory nie próbował mnie tak zażarcie atakować.
Dziewczyna miała szczęście, że zależało mi na kontaktach Anthony’ego Thorne’a, bo w przeciwnym razie już dawno opuściłbym ten dom.
Jej łzy spłynęły po wierzchu mojej dłoni i zniknęły za mankietem marynarki.
– Przestań. – Nie dotykałem niczego poza jej twarzą i ramionami. I nie zapuszczałem się wzrokiem niżej niż do szyi. – To dla twojego dobra.
Wyrwał jej się zduszony szloch.
– Proszę cię, nie gwałć mnie.
Ścięło mi krew w żyłach, a żółć podeszła do gardła.
Myślała, że chcę ją zgwałcić?
Kiedy odkleiłem rękę od jej twarzy i zrobiłem krok w tył, wykorzystała sytuację i rzuciła się w stronę drzwi sypialni.
Nie tknąłbym jej trzymetrowym kijem, nawet gdyby zależała od tego przyszłość planety. Walić misie polarne i lasy deszczowe.
– Czy ty właśnie powiedziałaś „zgwałcić”?
Przez przypadek zerknąłem na jej tyłek, kiedy sunęła po podłodze jak kiepska aktorka w tanim horrorze. Już zrozumiałem, dlaczego prezydent Thorne chciał zadbać o jej bezpieczeństwo. Dziewczyna aż prosiła się o kłopoty. Miała okrągły i jędrny tyłek. Wytatuowany bluszcz wił się wokół jej nogi i znikał po wewnętrznej stronie uda. Typowy facet pewnie zastanawiałby się, jak to by było – złapać za jej pośladki, oprzeć ją o jeden z tych wyrąbanych kredensów i wejść w nią bezlitośnie, gdy ona błagałaby, żeby przestał.
Ale nie ja.
Leniwym krokiem ruszyłem za nią. Dziewczyna wpadła na szafkę nocną i zaczęła rozpaczliwie macać powierzchnię mebla i łóżka. Szlochała tak bardzo, że nie była w stanie się odezwać.
– Tego szukasz? – Uniosłem jej telefon. Wszelkie kolory odpłynęły z jej twarzy. Wydawała się tak szczerze przerażona, że zaczynało być mi głupio.
– Następnym razem nie zostawiaj otwartych drzwi. Skoro mam już twoją niepodzielną uwagę, wyjaśnijmy sobie coś: nie przyszedłem tu, żeby cię skrzywdzić, okraść, a już na pewno nie zamierzam cię gwałcić. Włóż coś na siebie i spotkajmy się na dole, panno Thorne. Musimy porozmawiać.
Opuściłem sypialnię i zszedłem na dół do kuchni, żeby przypuścić atak na jej lodówkę. Nie jadłem nic od śniadania. Niestety, nie byłem aż tak głodny, żeby sięgnąć po cokolwiek, co tam znalazłem – same świeżo wyciskane soki, gotowe sałatki i zdrowe batoniki zbożowe, które wyglądały jak pasza dla konia.
Hallie dołączyła do mnie dwadzieścia minut później. Miała na sobie sukienkę, która wyglądała, jakby zrobiono ją na szydełku. Cała się trzęsła i patrzyła na mnie szeroko otwartymi oczami. Jej twarz poczerwieniała i napuchła, więc domyśliłem się, że przed wejściem tutaj musiała jeszcze płakać.
Co ona chciała osiągnąć tą histerią? Czy wcześniej udało jej się pozbyć w ten sposób mniej zdeterminowanego ochroniarza?
Upiłem łyk przygotowanej wcześniej kawy. Była to jedyna dobra rzecz w tej kuchni.
– Siadaj – rozkazałem, opierając się o granitowy, ciemnozielony blat wyspy kuchennej.
Wykonała polecenie, patrząc na mnie odważnie, jakby spoglądała w oczy Śmierci, a nie człowiekowi, który usiłuje z nią porozmawiać.
– Chcę ci tylko dać znać, że... – Wypuściła drżący oddech.
Uniosłem brew.
– Raczysz zaspokoić moją ciekawość i dokończysz zdanie, panno Thorne? – ponagliłem ją, kiedy długo się nie odzywała.
Musiałem zadbać o to, by była świadoma, kto rządzi w tej relacji, mimo że moje metody można uznać za kontrowersyjne.
Zamierzała utrudniać mi pracę, jak tylko się da, żeby sprawdzić, ile wytrzymam. Nie pierwszy raz miałem do czynienia z takim scenariuszem. Lepiej od razu dać jej do zrozumienia, że moja cierpliwość ma swoje granice.
Kiedy rozmawiałem przez telefon z Anthonym Thorne’em, dał mi zielone światło na korzystanie z brutalniejszych metod i stanowcze wyznaczanie granic, abym postawił jego córkę do pionu. Nie miałem nic przeciwko. Nie lubiłem się cackać z ludźmi.
„Posłuchaj, Lockwood. Wiem, dlaczego nazywają cię robotem. Ludzie twierdzą, że jesteś pragmatyczny. Wykonujesz zadanie możliwie bezbłędnie, nie pozwalasz, by emocje tobą rządziły. Pragnę, żebyś nauczył ją tego samego. Moja córka to dobre dziecko, ale lekkomyślne i nie chcę, żeby jej następny błąd kosztował ją coś więcej niż poczucie własnej godności”.
Lekkomyślna księżniczka wbijała we mnie rozwścieczony wzrok, w którym nie widziałem żadnej akceptacji.
– Dla jasności, przed zejściem tutaj skorzystałam z laptopa. – Jej głos drżał. – Wysłałam wiadomość policji. Już są w drodze. Powiadomiłam również ochronę mojego ojca. Nie wiem, jak się tutaj dostałeś, ale to twoja ostatnia szansa, by uciec i nigdy nie wracać.
Mój telefon rozdzwonił się w kieszeni, potwierdzając, że wezwała pomoc. A kiedy schodziła po schodach, zauważyłem scyzoryk szwajcarski, który wetknęła za pasek sukienki.
Wtedy coś do mnie dotarło.
Myśl, której początkowo nie brałem pod uwagę.
Że ona o niczym nie wie.
Nie ma pojęcia, że jestem jej nowym obrońcą.
Naprawdę myślała, że włamałem się do jej domu.
Thorne, ty pieprzony...
– Wszyscy zostali powiadomieni. Zegar tyka. Po prostu uciekaj. – Jej głos przebił się przez moje myśli.
Nawet jej o tym nie powiedział. Pewnie dlatego, że się bał. Rodzicielstwo jest trudne. Ten człowiek przewodził wolnemu krajowi przez osiem lat, a nie potrafił zapanować nad córką.
Uśmiechnąłem się uprzejmie i odparłem:
– Cieszę się, że postąpiłaś rozsądnie.
– Że co proszę? – Przekrzywiła głowę.
– Cieszę się, że poinformowałaś ochronę swojego ojca o moim przybyciu, bo i tak miałem do nich zadzwonić w następnej kolejności. To on mnie zatrudnił.
Opadła jej szczęka. Nie mogła wydobyć z siebie głosu.
Potem w końcu się otrząsnęła i wydukała:
– Ale... ale... przecież ja nie potrzebuję ochroniarza.
– Nie jestem ochroniarzem. – Wrzuciłem kubek po kawie do zlewu i ponownie otworzyłem lodówkę. – Wykonuję obowiązki funkcjonariusza ochrony bezpośredniej. Ochroniarze to tylko bezmózgie osiłki, które trzymają dziewczynom torebki, gdy te cykają sobie fotki.
Prawdę powiedziawszy, w dupie miałem swój tytuł. Chciałem tylko zaznaczyć, że nie jestem żadnym karkiem do noszenia chihuahuy, bo pewnie z takimi typami miała wcześniej do czynienia. Tyle że ja nie dam się tak traktować. Trzeba jednak przyznać, że ona również nie miała doświadczenia w tego typu rozmowach.
– Masz tu jakieś prawdziwe jedzenie? – zapytałem.
– Co znaczy prawdziwe? – Rozmasowała skronie, wciąż próbując przetrawić informacje.
– Coś, co było kiedyś żywe. I coś bez zbędnych węglowodanów.
– Jestem wegetarianką – oznajmiła.
No jasne.
– A jakżeby inaczej.
– Jedzenie mięsa to zbrodnia – odparła z całym przekonaniem. Wciąż wyglądała, jakby chciała mnie zabić, ale nie była już taka spięta. Chyba zaczynało do niej docierać, że nie zamierzałem jej skrzywdzić.
– Według mnie mięso jest pyszne. Jutro zaopatrzę lodówkę.
Wyjąłem miskę zdrowej papki, która wyglądała jak karma dla papugi.
Dziewczyna skrzyżowała ręce na klatce piersiowej i butnie zadarła podbródek.
– Niczego nie będziesz zaopatrywać, ponieważ nie potrzebuję żadnego ochro... funkcjonariusza ochrony jakiejśtam. Wynoś się stąd.
– Przykro mi, ale twój tatuś ma inne zdanie, a w dodatku płaci za to wszystko. – Zamknąłem lodówkę kopnięciem i zatoczyłem ręką krąg.
– Nie masz prawa tego robić. – Obnażyła zęby, gotowa do dalszej walki. Spodziewałem się tego.
– Mam i zamierzam – odparłem, pakując do ust pokaźną porcję sałatki z komosy ryżowej i ciecierzycy.
– To naruszenie mojej prywatności! – Trzasnęła dłońmi w dzielący nas blat wyspy kuchennej.
Wziąłem kolejny widelec sałatki.
– Bez urazy, młoda, ale nie rozpoznałabyś prywatności, nawet gdyby kurier Amazona dostarczył ci ją osobiście do ręki. I dla jasności – urwałem, żeby przeżuć – ja również nie mam ochoty tu przebywać. Ale twój ojciec zatrudnił mnie na pół roku i nie zamierzam go rozczarować.
– Co za idiotyzm. – Machnęła rękami w powietrzu.
– Tak to już jest, gdy pokazujesz światu cycki – wypaliłem.
– Tylko jednego – poprawiła.
– Ustalmy, że przez następne pół roku nie będziesz pokazywać żadnego. A teraz weź na klatę konsekwencje swoich czynów i ogarnij się, bo w przeciwnym razie twój ojciec przedłuży mój kontrakt, a ja naślę na ciebie mojego kolegę Kenta. Tylko ostrzegam: to nie jest misiaczek, tylko niedźwiedź grizzly.
– To ty jesteś najgorszą osobą, jaką w życiu spotkałam. – Zerwała się ze stołka. – Masz wynieść się z mojego domu.
– Nie pracuję dla ciebie, tylko dla twojego ojca.
– To tak nie działa. Mamy dwudziesty pierwszy wiek! – Zatrzymała się przede mną tak blisko, że wyczułem zapach jej oddechu (brzoskwinie) i zauważyłem, że jej niebieskie oczy miały teraz interesujący turkusowy odcień z drobnymi srebrnymi plamkami. Wydawała się taka niewinna. Sprawiała wrażenie osoby, która jeszcze nie została całkowicie zniszczona przez świat.
– Mamy dwudziesty pierwszy wiek, a ludzie wciąż są na wskroś źli i chcą cię zranić albo wykorzystać, by skrzywdzić twoich bliskich. I właśnie temu mam zaradzić – przypomniałem jej spokojnie, pochłaniając ptasie jedzenie. Wrzuciłem pojemnik do jednego z aż pięciu koszy. Widać, że poważnie podchodziła do segregacji śmieci.
– Nie ten kubeł! – Rzuciła się na mnie i odepchnęła z brutalnością zawodnika futbolu, żeby wyciągnąć pojemnik z czarnego kosza i wrzucić go do zielonego. – Następnym razem masz go opłukać i wysuszyć, a dopiero potem wrzucić do zielonego kosza.
– Co to ma...
Gdy już uratowała świat przed moją pomyłką, wróciła do stołka przy wyspie.
– Myślałam, że zamierzasz mnie zgwałcić.
Wciąż trzymała za paskiem scyzoryk. Musiałem pochwalić jej pomysłowość.
– Spokojnie, nie mam zamiaru cię dotykać.
Ruszyłem w stronę mojej torby leżącej przy wejściu. Od tego zlecenia wiele zależy. Dzięki niemu załatwiłem sobie rozmowę z samym Anthonym Thorne’em. Powiedział, że spotka się ze mną i Tomem, żeby omówić dalsze losy naszej firmy, jeśli będzie zadowolony ze współpracy.
Tom się nie mylił. Mimo że nie miałem ciepłych wspomnień z mojego ostatniego pobytu w Los Angeles, od tamtych wydarzeń minęło już wiele lat i powinienem o wszystkim zapomnieć, nawet jeśli nocne koszmary wciąż mi na to nie pozwalały.
Wziąłem swoją torbę i ruszyłem na górę, żeby się rozpakować. Zatrzymało mnie pukanie. Hallie rzuciła się do wyjścia i otworzyła drzwi, za którymi stała dwójka funkcjonariuszy policji.
Niemal wciągnęła ich do środka.
– To ten facet! – Wskazała na mnie drżącym palcem. – Włamał się do mojego domu. Nie chciałam go tutaj. Widział mnie nago!
– A kto cię nie widział? – Zerknąłem na zegarek.
Policjanci zachichotali. Hallie zrzedła mina, kiedy jeden z nich zmrużył oczy i mi się przyjrzał.
– Lockwood, to ty?
Nie kojarzyłem go.
– Mike. – Wskazał na siebie kciukiem i roześmiał się. – Mike Slayton. Byliśmy razem na obozie treningowym w Huntsville, pamiętasz?
– Mike – odparłem, siląc się na sztuczny uśmiech. Zupełnie go nie kojarzyłem. – Kopę lat.
Nie miałem bladego pojęcia, kim jest ten człowiek.
Mike wyminął Hallie, żeby uścisnąć mi rękę. Jego kumpel zrobił to samo. Hallie przyglądała nam się zaskoczona.
– Co ty tutaj robisz? Wciąż pracujesz dla...? – Mike zawiesił głos.
Pokręciłem głową.
– Teraz działam w sektorze prywatnym. Tom Whitfield i ja otworzyliśmy razem firmę.
– Whitfield! – Mike pstryknął palcami. – Pamiętam tego skurczybyka. Zawsze był utalentowany. A powiedz mi, ożenił się w końcu z tą laską? Jak jej było? Laney? Lila?
– Lisa. Mają dwóch synów. Bliźniaki. – Tylko za cholerę nie mogłem przypomnieć sobie teraz ich imion. Coś na S, byłem pewien. Na czterdzieści procent.
– A niech mnie. – Poprawił pas na szerokiej talii. – Co cię sprowadza w nasze strony?
– Chciał mnie zgwałcić! – wrzasnęła smarkula, wpychając się między niego a mnie. Zaczęła znowu wymachiwać ramionami i przeskakiwać z nogi na nogę. Trzeba przyznać, była uparta. Miałem już do czynienia z bogatymi dziedziczkami, ale na ogół były bardziej uległe.
– Proszę pamiętać, że... – Mężczyzna zawiesił wzrok na jej klatce piersiowej i oblizał usta. – Oskarżenie o gwałt to bardzo poważny zarzut.
– Lepiej powiedz mi to prosto w oczy, bo te cycki nie znają angielskiego. – Zacisnęła dłonie w pięści. Miałem wrażenie, że moim pierwszym zadaniem będzie powstrzymanie jej przed zadźganiem tego typa.
– Jaka szkoda. – Ziewnąłem i wróciłem do kuchni po jabłko leżące w misce na owoce. – Może jeden z nich mógłby powiedzieć temu drugiemu, żeby się nie obnażał. To zaoszczędzi nam wszystkim problemu.
Okręciła się na pięcie i zmroziła mnie wzrokiem.
– Znam cię dosłownie od dziesięciu minut, a już zdążyłeś napaść na mnie w moim własnym domu i obrazić tak jak mój ojciec.
Wgryzłem się w soczysty owoc.
– Jej ojciec, były prezydent Thorne i obecny sponsor tej posiadłości, zatrudnił mnie na stanowisku funkcjonariusza ochrony osobistej. Możecie do niego zadzwonić, żeby to potwierdzić.
Teraz miałem jego numer na szybkim wybieraniu. Nie zamierzałem stąd znikać, niezależnie od życzenia księżniczki.
– Nie ma takiej potrzeby. – Mike zahaczył kciukami o pas. – Wygląda mi to na zwykłe nieporozumienie, które już zostało rozwiązane. Prawda, młoda damo?
– To są chyba jakieś jaja! – krzyknęła. – Dobrze wiem, co się stało. Ktoś wparował mi na chatę, a wy wierzycie mu na słowo, że ma prawo tutaj być! Dlaczego tego nie sprawdzicie? Nie jestem dzieckiem, które wykręciło jakiś numer. Mam dwadzieścia jeden lat!
– I żyjesz na garnuszku rodziców. – Dokończyłem jabłko. – Co prowadzi nas do głównego problemu: albo mi się podporządkujesz, albo stracisz wszelkie przywileje.
– Czy to już wszystko? – zapytał Mike. Stojący obok niego kolega gapił się na artystyczne zdjęcie przedstawiające roznegliżowaną Hallie. Nagle dopadła mnie potrzeba, by mu przyłożyć. Nie popierałem przedmiotowego traktowania kobiet.
– Wiecie co? Sama się z tym uporam. Dzięki za nic. – Ruszyła biegiem na górę.
– Nie ma za co, skarbie. – Widać, że Mike nie wyłapał sarkazmu. Odwrócił się w moją stronę. – To co? Może umówimy się na drinki dzisiaj po południu? Kończę zmianę o piętnastej.
Otworzyłem usta, by oznajmić, że za nic na świecie nie spędzę z nim czasu, ale właśnie dostał powiadomienie. Odebrał, westchnął i się skrzywił.
– Wygląda na to, że dwie ulice dalej doszło do włamania. To jak z tymi drinkami?
– Innym razem – odparłem z oziębłym uśmiechem.
Zamknąłem za nimi drzwi i pozwoliłem młodej boczyć się przez jakiś czas w jej pokoju. Jeśli tak ma wyglądać rodzicielstwo – cieszyłem się, że nie zdecydowałem się na dzieci.
Poszedłem na górę, żeby rozpakować swoje rzeczy w dziwacznym pokoju dla gości – miał burgundowe ściany i różowe neonowe lampki. Jak w burdelu. Ciekawe, czy Anthony Thorne kiedykolwiek postawił nogę w tym pałacu. Intuicja podpowiadała mi, że nie.
A moja intuicja nigdy się nie myliła.
Pytanie tylko, czy unikał tego miejsca celowo. A może młoda go tu nie chciała?