The Postman. Miłosna przesyłka - Adriana Rak, Angelika Ślusarczyk - ebook

The Postman. Miłosna przesyłka ebook

Adriana Rak, Angelika Ślusarczyk

4,2

Opis

Czy zagubiony i skrzywdzony przez los mężczyzna jest odpowiednim partnerem dla równie nieszczęśliwej kobiety? Danka już od pierwszych chwil znajomości z Maćkiem doskonale zdaje sobie sprawę z tego, w jak beznadziejnej sytuacji się znaleźli. Młoda kobieta, dręczona trudnymi wspomnieniami, których nie potrafi wyrzucić z pamięci, nie jest w stanie zaufać żadnemu mężczyźnie. Postanawia jednak dać szansę tej niecodziennej relacji, niepewna, czy jest w stanie stworzyć normalny związek. Maciej to listonosz z małej miejscowości, ceniący sobie spokojne życie z dala od miejskiego zgiełku. Kiedy poznaje Danutę, zakochuje się od pierwszego wejrzenia i pomimo przykrych doświadczeń jest gotowy na nową miłość. Jego pewność siebie i nadzieję na zbudowanie czegoś trwałego studzi zmienne zachowanie Danki, która nie może się zdecydować, czego oczekuje od tej znajomości. Mężczyzna jest na tyle zdeterminowany, że postanawia zawalczyć o miłość. „The Postman. Miłosna przesyłka” to niezwykła, pełna emocji opowieść o tym, co w życiu najważniejsze – o miłości i walce o nią.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 260

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,2 (68 ocen)
39
13
10
3
3
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
malachowskala

Nie polecam

niesamowicie słaba książka. nie wiem też po co po angielsku nadawać jej tytuł, the postman? rzecz dzieje się wnanjwkiejs wiosce w Polsce a tutaj angielski tytuł? jakoś to do mnie nie trafia...poza tym dawno żadna bohaterka nie irytowała mnie tak jak DANUSIA
20
Legos2020

Nie oderwiesz się od lektury

Książka napisana w duecie niezbyt się udała jestem fanką Adriany Rak i rozdziały Maćka bardzo fajnie się czytało natomiast postać Danki bardzo mnie mnie rozczarowała .
Pirannia

Nie oderwiesz się od lektury

bardzo fajna - polska wieś - jedna z niewielu książek gdzie acja dzieje się w Polsce - na wsi i bardzo mi się podobało.
00
Jagulka12

Całkiem niezła

niestety, przy książkę się wynudzialm.
00
Ruddaa
(edytowany)

Nie polecam

WasPos i wszytsko jasne 🤣🤣🤣🤣🤦‍♀️🤦‍♀️🤦‍♀️
00

Popularność




Copyright © by Adriana Rak, Angelika Ślusarczyk 2021Copyright © by Wydawnictwo WasPos, 2021All rights reserved

Wszystkie prawa zastrzeżone, zabrania się kopiowania oraz udostępniania publicznie bez zgody Autora oraz Wydawnictwa pod groźbą odpowiedzialności karnej.

Redakcja:Aneta Grabowska

Korekta I: Aneta Krajewska

Korekta II: Magdalena Zięba-Stępnik

Zdjęcie na okładce: © by lightfieldstudios/123rf

Projekt okładki: Marta Lisowska

Skład i łamanie oraz wersja elektroniczna: Adam Buzek

Ilustracje przy nagłówkach: © by pngtree.com

Wydanie I – elektroniczne

ISBN 978-83-67024-39-6

Wydawnictwo WasPosWarszawaWydawca: Agnieszka Przył[email protected]

Spis treści

1. MACIEK

2. DANKA

3. MACIEK

4. DANKA

5. MACIEK

6. MACIEK

7. DANKA

8. DANKA

9. MACIEK

10. DANKA

11. MACIEK

12. MACIEK

13. DANKA

14. MACIEK

15. DANKA

16. MACIEK

17. DANKA

18. MACIEK

19. DANKA

20. MACIEK

21. DANKA

22. MACIEK

23. DANKA

24. MACIEK

25. DANKA

26. MACIEK

27. DANKA

28. MACIEK

29. DANKA

30. MACIEK

31. DANKA

32. MACIEK

33. DANKA

34. MACIEK

35. DANKA

36. MACIEK

37. DANKA

38. MACIEK

39. DANKA

40. MACIEK

41. DANKA

42. MACIEK

43. DANKA

EPILOG

KILKA SŁÓW OD AUTOREK

Adriana

Angelika

Wszystkie postacie i wydarzenia są fikcją literacką. Wszelkie podobieństwa do realnych osób sąprzypadkowe.

Z dedykacją dla naszych Czytelników

1. MACIEK

No, no– pomyślałem, patrząc na znajdującą się nieopodal kobietę. Stała za niewielkim płotem i była nieco pochylona do przodu, dzięki czemu miałem doskonały widok na jej biust. Na jej wspaniałe, dorodne piersi, które aż wylewały się z biustonosza, krzycząc do mnie: „Weź mnie!”. No dobra, może nie krzyczały, ale i tak nie potrafiłem oderwać od nich wzroku, bo aktualnie był to dla mnie dość niecodzienny widok. Niestety.

A jeszcze kilka miesięcy temu takie coś nie zrobiłoby na mnie żadnego wrażenia, bo byłem po uszy zakochany w Ance, która po ponad roku bycia razem wybrała inną drogę. A raczej innego gościa, który miał więcej szmalu ode mnie. Decyzję o jej odejściu przyjąłem ze spokojem, ponieważ od pewnego czasu domyślałem się, że coś jest nie tak. Poza tym od samego początku – oprócz dobrej zabawy i cholernie udanego seksu – nie łączyło nas zbyt wiele. Mimo wszystko, choć nie pokazywałem tego na zewnątrz, bardzocierpiałem.

Przez tych kilka ostatnich miesięcy nauczyłem się żyć sam, a przynajmniej tak mi się wydawało. Kiedy jednak tak stałem i patrzyłem na niezwykle apetyczne kształty, uświadomiłem sobie, że byłem w błędzie. I mój nabrzmiały penis tylko topotwierdzał…

Co też samotność potrafi zrobić z człowiekiem… – zamyśliłem się namoment.

Że też akurat dzisiaj musiałem włożyć te spodnie… – kontynuowałem rozważania i zaśmiałem się w duchu, spoglądając na stare, czarne dżinsy, na których wyraźnie odznaczał się mój najwidoczniej spragniony takich obrazków interes.

– Przepraszam, czy szuka pan tutaj kogoś? – usłyszałem w tej samej chwili, w której zacząłem zastanawiać się, jakim cudem zdołam ukryć ten widok, nim podejdę do nieznajomejkobiety.

– T-tak… To znaczy… – zająknąłem się, gdy dotarło do mnie, że odezwała się do mnie właśnie ona, właścicielka najpiękniejszego biustu, jaki kiedykolwiek widziałem. Co prawda nie mogłem go podziwiać w pełnej okazałości, ale to, co zobaczyłem, wystarczyło, abym właśnie tak o nim myślał. – Ja… Ja jestem listonoszem i szukam… – odpowiedziałem po chwili i spojrzałem raz jeszcze na kopertę, którą cały czas trzymałem w dłoniach. Tę samą, którą starałem się zakryć swój wzwód. – Szukam pani Danuty Kołodziejczyk. Mam dla niejprzesyłkę.

– Dzień dobry, to ja – odparła, wyciągając rękę w moją stronę, zapewne po to, bym oddał jej kopertę, ale ja już zacząłem wyobrażać sobie, jak dotyka mojego penisa i zaczyna się nimbawić.

Cholera, jestem naprawdę popieprzony – zawyrokowałem w myślach. Nigdy wcześniej widok kobiety nie sprawił, że nagle zacząłem takświrować.

– Czy mogę prosić o ten list? – Po kilku sekundach nieznajoma ponownie przemówiła do mnie i rzuciła w moją stronę wymowne spojrzenie, co sprawiło, że momentalnie oprzytomniałem.

Jak dobrze, że dzieli nas ten niewielki płot, dzięki któremu może nie zauważy, jak teraz wyglądam – pocieszałem się w duchu. A musiałem wyglądać naprawdę komicznie. Na szczęście ogrodzenie sięgało mi do pasa, więc istniała szansa, że Danuta nie zwróciła na to uwagi. Danuta… Cóż za niespotykane imię dla tak młodej kobiety – rozważałem.

– Tak, oczywiście. Przepraszam, coś słabo się dzisiaj czuję… – skłamałem i podałem adresatce jej własność. – Proszę jeszcze tutaj o podpis – dodałem, wręczając jej druczek, na którym musiała pokwitować odebranie przesyłki.

– Dziękuję bardzo – odpowiedziała po chwili, oddając mi druk idługopis.

– Dziękuję. Dowidzenia.

– Do zobaczenia. I proszę uważać na siebie. W taki upał sugeruję założyć czapkę na głowę, bo sądzę, że to właśnie przez jej brak czuje się pan dzisiaj niemrawo.

Lepiej, żebyś nie wiedziała, słodziutka, jak ja się teraz czuję… – pomyślałem.

– Dziękuję, może ma pani rację. Na szczęście mieszkam niedaleko, więc po drodze wstąpię do domu i wezmę czapkę. Dziękuję za radę. – Posłałem w jej stronę szczery uśmiech, na co odpowiedziała tymsamym.

– Nie ma za co. Nie ma sensu tak się męczyć. Do zobaczenia – dodała i skierowała swoje kroki ku stojącemu w oddalidomowi.

Odprowadziłem ją wzrokiemi zacząłem zastanawiać się, kim jest i jak się tutaj znalazła. Mieszkałem w Sasinie od urodzenia i znałem większość mieszkańców tej wsi. Nawet tych, którzy przyjeżdżali tutaj do swoich nowo wybudowanych willi tylko w okresie wakacyjnym. Danuta Kołodziejczyk nie była jedną z tych osób. Musiałem więc dowiedzieć się, kim jest. I na szczęście wcale nie zajęło mi to zbyt wiele czasu…

2. DANKA

Po szybkim prysznicu i zjedzeniu skromnego śniadania postanowiłam w jakiś sposób odwdzięczyć się dziadkom za to, że mogłam przez pewien czas u nich pomieszkać. Nie spodziewałam się, że przyjmą mnie z otwartymi ramionami i pozwolą zostać tyle, ile będę potrzebowała. Stwierdziłam więc, że wyplewię im ogródek przed domem. Między piękne kwiaty lubiły wdzierać się chwasty i trawa.

Pogoda dopisywała. Słońce świeciło, niebo było bezchmurne, można by rzec, iż żar lał się z nieba. Włożyłam niebieskie rękawiczki ochronne i przystąpiłam do działania. Po dłuższym czasie poczułam czyjąś obecność. Wkurzona na wszechświat – bo moja najlepsza przyjaciółka, taka na śmierć i życie, zdradziła mnie – musiałam się wyżyć. Padło na zbędne rośliny na działce dziadków. Pochylona przodem do gościa, powoli się podniosłam, prostując dumnie sylwetkę. Zerknęłam na jego buty, spodnie… Nie mogłam tego nie zauważyć. Poczułam delikatne mrowienie w dole brzucha. Stał przede mną jakiś facet ze wzwodem wyraźnie rysującym się pod materiałem spodni. Aż mnie tozabolało…

O Demeter, trzymaj mnie… – pomyślałam. Szybko jednak otrząsnęłam się i zadarłam głowę do góry. Na pierwszy rzut oka wydawało mi się, że mężczyzna może być nieco ode mnie starszy, może byliśmy równolatkami. Zmierzwione, krótkie, brązowe włosy i teoczy…

Ugryzłam się w język izapytałam:

– Przepraszam, czy szuka pan tutaj kogoś?

Ze wszystkich sił próbowałam ukryć uśmiech, który chciał wypłynąć na usta, kiedy widziałam, jak nieznajomy usiłuje zakryć swojego ogiera w spodniach. Przez chwilę gapił się bezczelnie na mój biust, a ja odruchowo sięgnęłam do niego dłońmi, poprawiając biustonosz i podkoszulek tak, by za wiele nie pokazać, ale i by nie wyjść na bardzo grzeczną dziewczynkę. Pokuszę go, a co! Niech się chłopina trochę uspokoi, chociaż z tym, co ma w spodniach, będzie mu trudno… – zaśmiałam się w duchu.

Gdy w końcu dostałam list i zerknęłam przelotnie na nadawcę, mina mi zrzedła. W jednej chwili mój nastrój zmienił się o sto osiemdziesiąt stopni, chciałam krzyczeć. Mimo wszystko zmusiłam się do pogodnego tonu i doradziłam naszemu listonoszowi, aby założył czapkę, bo w taki upał nie ma się co dziwić, że czuje się kiepsko.

No dobra, ty już dobrze wiesz, czemu się czuł tak, a nie inaczej. Kusiłaś go swoimi wdziękami, to się biedaczyna zawstydził i podniecił – zawyrokowałam w myślach, nie bezsatysfakcji.

Pokręciłam głową i skierowałam się w stronę domu. Od razu, nawet nie otwierając listu, podarłam go. Przecież serce już nie bolało, umysł zaczął zapominać, nie chciałam do tego wracać. Teraz moje myśli zaczął zajmować ktoś inny – nasz listonosz.Dlaczego babcia nie mówiła, że żyją tutaj przystojni mężczyźni? – zastanawiałamsię.

Wyrzuciłam strzępki koperty i listu do kosza, a następnie udałam się do małego pomieszczenia, które niegdyś było pokojem mojej matki. Usiadłam w kącie na miękkim fotelu, czując zmęczenie i gorąco. Przymknęłam na moment powieki, bo moja kobiecość zaczęła pulsować, i ujrzałam go z tymi piwnymi oczami i erekcją w spodniach. Moja dłoń bezwiednie powędrowała w dół, ale gdy tylko przyłożyłam ją do najwrażliwszego miejsca na ciele, usłyszałam, jak rozdzwania się moja komórka.

Kurza twarz! Kimkolwiek jesteś, czy musisz dzwonić właśnie teraz?! – pomyślałam wkurzona. Ostatecznie wstałam, zgarnęłam smartfona z małego kawowego stoliczka i po kliknięciu zielonej słuchawkikrzyknęłam:

– Halo!

– Kruszynko? – dobiegł mnie głos mojej matki.

– Coś się stało, że dzwonisz? – zapytałam, próbując odgadnąć, w jakim celu się ze mną kontaktuje.

– A czy zawsze musi być jakaś okazja, by dzwonić? – Matka wydawała się nieco obrażona. – Czemu jesteś taka wściekła?

– W twoim przypadku zawsze jest jakiś powód. Nigdy nie dzwonisz ot tak. – westchnęłam, poddając się.

– Danusiu, bo… dzwoniła Jusia. Chciała…

– Co proszę?! – przerwałam jej nagle. – Jakim prawem ona do ciebie dzwoniła?! Aha, to już wiem, skąd miała adres babci i dziadka! – warknęłam oburzona. – Wiesz co, nie chce mi się z tobą gadać. Cześć. – Rozłączyłam się i rzuciłam telefon na łóżko.

Zabrałam chustkę z szafki i zawiązałam ją na głowie. Szybko wyszłam na zewnątrz i przystąpiłam do przerwanej pracy. Wyżywałam się na chwastach tak, jakbym widziała w nich zdrajczynię, moją jeszcze do niedawna jedyną przyjaciółkę. Myśl o intrygującym listonoszu odleciała w niepamięć. W moich oczach z pewnością można było dostrzec gniew, złość, rozczarowanie, a ukryte za tymi uczuciami smutek i ból, choć niewidoczne, nie chciały odejść.

3. MACIEK

Przez cały dzień nie mogłem przestać o niej myśleć. Piękna nieznajoma była ucieleśnieniem moich marzeń i choć widziałem ją pierwszy raz w życiu, zrozumiałem to od razu. Nie chodziło wyłącznie o jej wygląd. Danuta Kołodziejczyk miała bowiem w sobie to magiczne coś, co sprawiło, że kiedy tylko ujrzałem ją tamtego dnia, poczułem się tak, jakbym został porażony piorunem. Gdy wcześniej słyszałem o takich sytuacjach, zaśmiewałem się do łez, bo nie potrafiłem zrozumieć, jak można być tak naiwnym i zauroczyć się od pierwszego wejrzenia. Tacy ludzie byli dla mnie tak samo oderwani od rzeczywistości jak bohaterowie książek, po które sięga moja matka. Jak można zakochać się w kimś po kilku minutach czy godzinach trwania znajomości? Jak na podstawie tych kilku chwil wyrobić sobie zdanie o kimś? I przede wszystkim, jakim cudem można być pewnym, że to właśnie ta osoba? Ta jedyna, na którą czekaliśmy całe życie…

Tego dnia zrozumiałem wszystko. Wystarczyła ona – Danuta Kołodziejczyk. Najbardziej pociągająca i najbardziej hipnotyzująca kobieta, jaką kiedykolwiek poznałem. Cholera! – przekląłem w myślach.A spędziłem z nią przecież tylko kilka krótkichchwil…

Na początku chciałem wyrzucić ją z głowy, ale swojego ciała nie umiałem oszukać. Nigdy wcześniej nie zdarzyła mi się taka sytuacja, na widok żadnej kobiety nie poczułem się w taki sposób, a już zwłaszcza w pracy… Zazwyczaj kiedy pełniłem obowiązki listonosza, nie w głowie mi były amory. Jak widać – do czasu…

Z nadmiaru emocji nie potrafiłem znaleźć sobie miejsca w domu. Kiedy tylko wróciłem z pracy, w pośpiechu zjadłem przygotowany przez moją rodzicielkę obiad i chociaż w całym domu było cholernie duszno, bo nie mieliśmy w budynku klimatyzacji, zamknąłem się w swoim pokoju. Musiałem sobie wszystko przeanalizować i poukładać. Im dłużej o tym myślałem, tym bardziej czułem się jak wariat. Jak jakiś napalony zboczeniec, który na widok ponętnej laski traci rozum, a przecież widok pięknych, zadbanych kobiet był dla mnie codziennością. Od lat miałem szczęście mieszkać tuż obok sióstr Malinowskich, urodziwych bliźniaczek, które były obiektem pożądania wielu miejscowych, a w zasadzie nie tylko ich, bo także turystów, którzy – jak i te dwie ślicznotki – chcieli przeżyć gorący romans. Z Samantą, jedną z nich, tą młodszą o kilka minut od swojej siostry Eli, łączyły mnie niegdyś dość bliskie, choć luźne stosunki…

– Maciuś, kochanie, tutaj jesteś.

Z zamyślenia wyrwał mnie potulny głos matki, która – jak to miała w zwyczaju – wchodziła do mojego pokoju bez pukania, zupełnie nie szanując mojej prywatności. Dawniej, kiedy byłem zbuntowanym nastolatkiem, potrafiłem wykłócać się z nią o to tygodniami, lecz teraz, gdy zostaliśmy sami, nie miałem serca jej tego wypominać. Zresztą, ja już od dawna i tak nie miałem nic do ukrycia.

– Co? – powiedziałem małouprzejmie.

– Dzwoniła ciotka Helena i prosiła, abyś przyjechał – wyjaśniła.

– Znowu? – Spojrzałem na nią wymownie. – Przecież byłem u niej wczoraj, przedwczoraji…

– Tak, i tydzień temu też – przerwała mi, nie pozwalając dokończyć. – Ale wiesz, jaka ona jest… Oprócz nas nie ma jużnikogo.

– Jak to nikogo? – Zaśmiałem się, choć nie chciałem po raz kolejny zaczynać tego samego tematu. O ciotkę Helę i jej pomysły spieraliśmy się z matką godzinami i zawsze kończyło się tak samo. Musiałem ustępować i robić to, czego obie ode mnie wymagały. – Przecież jej dzieci mieszkają w Gdańsku!

– Ale dobrze wiesz, że zarówno Agnieszka, jak i Heniek mają w głowie tylko interesy i biedna matka w ogóle ich nie obchodzi… – odpowiedziała smutno. – Dobrze, że ty taki nie jesteś…

– Co tym razem będę musiał zrobić? – zapytałem po chwili, widząc błagalny wzrokrodzicielki.

– Prosiła, abyś przywiózł jej zakupy. Tylko kilka produktów… – odrzekła, zbliżając się do mnie, po czym podała mi kartkę wypełnioną po brzegi drobnym pismem.

– I twoim zdaniem to jest tylko kilka produktów? – prychnąłem, czytając tę nieszczęsną listę. – Przecież ja tutaj tych zakupów nie zrobię, będę musiał jechać do Choczewa…

– Oj, daj spokój. Pani Kisielowa wspominała coś o tym, że następnym razem, jak będziemy jechać na zakupy, to ona chętnie się z nami zabierze, więc przy okazji mógłbyś ją wziąć ze sobą, drogi synku – dodała i nie czekając na moją odpowiedź, wyszła z pokoju. Cała matka.

Nie miałem ochoty nigdzie jechać, jednakże wiedziałem, że nie mam wyjścia. Czym prędzej zatem wstałem z łóżka, narzuciłem na siebie czarny T-shirt i skierowałem się do ogrodu, gdzie stał mój wysłużony golf. Na szczęście nie zastałem przy nim sąsiadki, której od wczesnych lat młodzieńczych nienawidziłem z całego serca. Była jedną z tych osób, które stale obserwowały poczynania innych i nie przepuszczały żadnej okazji, by skomentować życie każdego z mieszkańców naszej wioski. Nie tylko ja nie pałałem do niej sympatią, jak łatwo się domyślić.

Wsiadłem do auta i pospiesznie wyjechałem z posesji. Zaledwie po kilku metrach jazdy ujrzałem… Danutę, hasającą po pobliskiej łące niczym sarenka. Ubrana była w długą, sięgającą do kostek, białą, zwiewną sukienkę, która posiadała całkiem spory dekolt – przynajmniej na tyle, że ja, oddalony o kilkanaście metrów, mogłem z radością napawać się jego widokiem…

Pod wpływem impulsu zgasiłem silnik auta i zacząłem przyglądać się tej niebiańskiej istocie, która najwyraźniej nie zdążyła jeszcze spostrzec, że jest obserwowana. Całe szczęście… Nieświadoma niczego, biegała beztrosko po łące, co rusz przystając i zrywając polne kwiaty. Każdy jej ruch pobudzał mnie coraz bardziej. Nie chciałem jednak przerywać jej tej zabawy, a z pewnością, gdybym tylko ruszył w tamtą stronę, spłoszyłaby się. Zresztą, obserwowanie jej hipnotyzujących ruchów było dla mnie naprawdę satysfakcjonujące. Przecież od razu, na zawołanie, nie można mieć wszystkiego… Chyba… – pomyślałem.

Sam już nie wiedziałem co o tym wszystkim myśleć.

4. DANKA

– Kochanie, mama do nas dzwoniła… – zaczęła niepewnie babcia.

– To nie jest odpowiedni temat do rozmowy, tym bardziej przy śniadaniu. – Nachmurzyłam się i spojrzałam w okno. – Nie psujmy sobie tak ładnie zapowiadającego się dnia rozmową o tym, co nieważne.

– Wiem, wnusiu, ale prędzej czy później twoja rodzicielka znów do nas zadzwoni, a nie daj Bóg, może nawet przyjedzie z tą dziewczyną tutaj, do Sasina. – Wyglądała na zmartwioną. Spojrzała na siedzącego w ciszy małżonka, który jak gdyby nigdy nic konsumował kanapki.

– To niech przyjeżdża. Ja nie mam zamiaru rozmawiać o Justynie z kimkolwiek. Ona dla mnie nie istnieje. Nigdy nie sądziłam, że zrobi mi coś tak… tak okropnego – dodałam szeptem, czując, jak łzy zaczynają zbierać się w kącikach moich oczu. Pokręciłam głową i odgoniłam złe myśli oraz obraz byłej już najlepszej przyjaciółki. Postanowiłam szybko zmienić temat. – Macie plany na dzisiaj?

– Och, skarbie, my dzisiaj wybieramy się do lekarza. Włodek ma wizytę u kardiologa. – Popatrzyła na mężawymownie.

– To dlatego jesteś dziś nie w sosie, prawda, dziadku? – Spojrzałam na niego ztroską.

– To temat tak drażliwy, jak dla ciebie ten przed chwilą – odparł w końcu. – Nikt nie lubi lekarzy, a ja w szczególności.

– Trzeba was zawieźć? Mogę to zrobić, bo ogródek cały wyplewiłam… – Przygryzłam policzek od środka, a następnie dopiłam herbatę.

– Nie, umówiliśmy się z Kwaśniewskim na dzisiaj, on też, tak jak dziadek, ma wizytę w poradni, więc potem od razu pojedziemy do większego marketu w Wejherowie. Damy sobie radę – zapewniałababcia.

– To co ja dzisiaj będę robić? – zastanawiałam się głośno.

– Odpocznij, wnusiu. Nie ma co się katować robotą, by później, na stare lata, jeździć po lekarzach – stwierdził posępnie dziadek.

– To zostawcie mi chociaż w zlewie naczynia po śniadaniu, posprzątam i może faktycznie poczytam jakąś książkę. Ostatnio, aż dziwne, same romanse mi w głowie. – Zachichotałam. – Aha! Byłabym zapomniała. Ten listonosz, który roznosi listy w Sasinie, pochodzi stąd? Mieszka gdzieś w pobliżu czy tylko tu pracuje?

– A co, wpadł ci w oko? – zainteresowała się Jowita, moja babcia.

– Nie! No coś ty! – odparłam trochę za szybko, rumieniąc się. – Pytam, bo był tu wczoraj. Wygląda na chłopaka mniej więcej w moim wieku, może by mnie oprowadził po okolicy, spędziłabym trochę czasu w towarzystwie kogoś innego niż domownicy i nie siedziałabym tylko w czterech ścianach… – Westchnęłam, próbując ukryć zażenowanie.

– Tak, mieszka niedaleko, może kilometr czy dwa od nas – powiedział dziadek. Wyraz jego twarzy wskazywał na to, że moje słowa gozaskoczyły.

– Tak blisko?! – Wprost nie mogłam w to uwierzyć.

– Tak blisko, tak blisko… – zanuciła babcia. – Żeby na stare lata przyszło mi nucić zamiast odpowiadać normalnie, pełnymi zdaniami… – Zaczęła się śmiać. – Maciek to dobry chłopak, mieszka ze swoją mamą. Jest bardzo przystojny, ale chyba to już zdążyłaś zauważyć? – Zadziornie puściła oczko w mojąstronę.

– Babciu! Już nigdy o nic nie zapytam. Ty od razu snujesz jakieś intrygi, tak być nie może! – Przez krótką chwilę udawałam nadąsaną dziewczynkę. – Jedźcie już lepiej do tego lekarza, bo się spóźnicie. A ja tutaj posprzątam – ucięłam rozmowę i zabierając ze stołu brudne naczynia, pogrążyłam się w myślach.

Już po niecałej godzinie kuchnia oraz maleńka jadalnia lśniły czystością. Chcąc wykorzystać piękną pogodę, udałam się na tyły domu, gdzie mogłam się poopalać. Korzystałam ze słońca niemal każdego dnia, planowałam wrócić na studia kusząco opalona. Do października zostało jeszcze trochę czasu i słońca, tego drugiego przede wszystkim. Rozłożyłam duży, czerwono-czarny koc w kratkę, po czym w samym stroju kąpielowym, nasmarowana olejkiem, położyłam się na brzuchu i zaczęłam czytać pierwszy tom, popularnej trylogii E.L. James – Pięćdziesiąt twarzy Greya. Wszyscy trąbili o niej, chodzili do kina na ekranizację, a ja, pochłonięta nauką, nie miałam na to czasu. Postanowiłam nadrobić zaległości. Gdy dotarłam do ostrzejszych momentów, obróciłam się na plecy i z zamkniętymi oczami wyobrażałam sobie, że to ja jestem na miejscu głównej bohaterki. Jak ja bym postąpiła?

Nagle, nie wiedzieć czemu, do moich myśli przywędrował on – listonosz. Przypomniałam sobie ton, jakim wypowiadała jego imię babcia. Maciej, Maciek, Maciuś… Widocznie to rzeczywiście taki pomocny, świetny i uczynny chłopak. Ni stąd, ni zowąd przed oczami stanął mi właśnie ten mężczyzna, w dodatku bez koszulki, w samych bokserkach. W dole brzucha poczułam delikatne podniecenie. Wyobraziłam sobie, jak podszczypuje moje sutki, które na jego widok stoją na baczność niczym oddany wojsku żołnierz. Westchnęłam i niemalże czułam, jak składa pocałunki na mojej szyi, dekolcie, piersiach. Jak je ssie i liże na przemian. Niespodziewanie w moich majtkach pojawiła się wilgoć, jęknęłam cicho. Wyobraziłam sobie, jak moje dłonie wędrują do jego penisa i ściskają go. W scenie, która rozgrywała się w mojej głowie, delikatnie przesuwałam po aksamitnej skórze w górę i w dół… Nagle z zamyślenia wyrwał mnie czyjś głos.

– Danusiu! Przyjechała już babcia?

– Co? Jaka babcia? – Otworzyłam oczy zdezorientowana i w mig pojęłam, że krzyczy do mnie sąsiadka. Zorientowałam się również, że trzymam dłoń na swojej kobiecości.

Głupia idiotko, co ty robisz?! – wydarłam się w myślach na siebie. Dobrze, że starowinka ma słaby wzrok. Ale byłby wstyd… Po księdza by biegła albo kazała iść się wyspowiadać… – kontynuowałam to niewesołe kazanie, po czym odkrzyknęłam:

– Nie, jeszcze jej nie ma! A potrzeba pani czegoś? Pomóc w czymś?

– Nie! Jak tylko wróci, to przekaż jej, by do mnie wpadła. Były u mnie dzieci z rodzinami i przywiozły nową nalewkę, chciałabym jak zwykle z nią wypróbować! I nie spal się, dziecko, na tym słońcu!

– Dobrze, przekażę! Och, już schodzę, bo faktycznie jest za gorąco… – odpowiedziałam ciszej i wstrzymałam oddech na samą myśl, że fantazjowałam o nieznajomym listonoszu. – Do widzenia! – krzyknęłam jeszcze, choć wiedziałam, że kobieta i tak mnie już nie usłyszy.

Wstałam, chwyciłam koc i pozostałe rzeczy, po czym uciekłam do domu. Wzięłam szybką kąpiel, dziękując Bogu za to, że u dziadków były zarówno prysznic, jak i wanna. Po odświeżeniu się włożyłam wygodne, białe figi i białą sukienkę do kostek, wykonaną z cienkiego materiału, który nie prześwitywał. Postanowiłam zrezygnować z biustonosza – przecież i tak nikt się tutaj nie zgorszy, starsi ludzie prawie nie wychodzą z domów, a młodych chyba nie ma tu zbyt wielu. Wszyscy wyjechali do większych miast w pogoni za nauką, pracą i budowaniem rodziny gdzieś, gdzie mają dostęp do wszystkiego.

Kontynuowałam czytanie, gdy po dłuższym czasie usłyszałam, że wrócili dziadkowie. Na bosaka zeszłam do nich i pomogłam z rozpakowaniem zakupów. Dopytałam też o serce dziadka. Kontrolna wizyta wypadła dobrze, co bardzo mnie ucieszyło. Przekazałam babci po cichu wiadomość od sąsiadki, co dziadek jednak usłyszał i skomentował krótkim „wariatki”, nic więcej nie dodał. Poszedł do swojego pokoiku, gdzie zapewne się położył i uruchomił stary telewizor. Babcia udała się w odwiedziny do sąsiadki. Postanowiłam na szybko zrobić ciasteczka, ponieważ zauważyłam, że dziadkowie kupili gotowe ciasto francuskie. Planowałam wyczarować z niego coś pysznego.

Nie minęła pełna godzina, a na stole czekały smaczne małe kwadraciki z jabłkami i cynamonem lub powidłami śliwkowymi. Część zaniosłam dziadkowi do pokoju i położyłam na stoliczku, ponieważ staruszek chrapał sobie w najlepsze.

Włożyłam balerinki i postanowiłam wybrać się na łąkę, by w spokoju pomyśleć o Maćku. Nie znałam go, a już wyobrażałam sobie różne sceny z nim w roli głównej…

– Gdyby wiedział, co mi chodzi po głowie… – mruknęłam cicho sama do siebie. Wziąłby cię za nimfomankę i uciekł, gdzie pieprz rośnie! – podpowiadał głos w mojej głowie. Ale z drugiej strony, pamiętałam, że gdy mnie zobaczył, to jego sprzęt stanął na baczność. To musiało coś znaczyć…

I tak, myśląc o pracowniku poczty, biegałam po łące i zbierałam kwiaty. Na pewno byłam ciekawym widokiem dla ludzi – w białej, długiej sukni, bez biustonosza, w dodatku mrucząca coś pod nosem, a momentami nawet śpiewająca. Wypisz, wymaluj – scena jak zksiążki…

Gdy zebrałam już bukiet, który mnie satysfakcjonował, wróciłam do domu i włożyłam go do wazonu. Umyłam się i powędrowałam do łóżka, by zaczytywać się w dalszych poczynaniach Anastasii i Christiana. Moje policzki wciąż płonęły na myśl o tym, co wyobrażałam sobie po południu. Spędzało mi to sen z powiek przez długiegodziny…

5. MACIEK

Danuta Kołodziejczyk

ul. Słoneczna 4/14

Sasino

84-210 Choczewo

Przeczytałem ten adres na jednej z niewielkich, białych kopert i aż mniezmroziło.

Znowu będę musiał ją odwiedzić… – przemknęło mi przez myśl. Los ponownie dał mi możliwość zobaczenia tej pięknej kobiety, na której widok odbierało mi mowę. Irozum…

Cholera, przecież tego właśnie chciałem. Od dwóch dni nie widziałem mojego obiektu westchnień i choć sam przed sobą nie potrafiłem się do tego przyznać, marzyłem o tym, żeby ją ujrzeć. Wreszcie miałem ku temu świetną okazję, bo – tak jak poprzednio – był to list polecony. Musiałem to wykorzystać i pod pretekstem służbowych obowiązków zobaczyć Danutę.

– Co tak się śmiejesz pod nosem, co? – zapytał stojący obok mnie Mietek, mój najlepszy kolega z pracy, z którym od czasu do czasu spotykałem się, by przy kilku piwach spędzić miło wieczór.

– A nic. Tak tylko… – odpowiedziałem nieco speszony, chowając do służbowej teczki list do Danuty.

– Przez ostatnie minuty siedziałeś jak zahipnotyzowany z tą białą kopertą w dłoniach i mówisz, że tak tylko się uśmiechasz? Bez żadnego powodu? – Mietek był wyraźnie rozbawiony.

– No przecież pracuję. – Starałem się przybrać obojętną minę, by nie dać po sobie poznać, co działo się tam w środku, w mojej głowie. – Układałem sobie listy według dzisiejszej trasy, bo jak pewnie wiesz, Kaśki znowu nie ma i muszę za nią wszystko porozwozić… I w ogóle… – Westchnąłem, przypominając sobie o tym, że to już kolejny raz, kiedy będę musiał dokładać sobie roboty.

Mój rejon obejmował Sasino oraz kilka mniejszych miejscowości w pobliżu, jednak ze względu na nieobecność Kaśki musiałem zająć się również rozniesieniem paczek poChoczewie.

Biorąc pod uwagę fakt, iż byłem sam, a przesyłek, jak na złość, przyszło wiele, musiałem szybko nakreślić plan dnia. Sęk w tym, że myśląc o Danucie, nie byłem w stanie skupić się na czymkolwiek innym, nawet napracy.

– Ty, kurde, chłopie, wstań i wyjdź ze mną na parking, okej? No chodź, coś ci pokażę – nie ustępował, choć widział, że nie mam zamiaru nigdzie iść. – Nowstawaj.

Widząc jego upór, niechętnie podniosłem się z krzesła i udałem się na zewnątrz, gdzie… zobaczyłem auto Kaśki, w dodatku stojące tuż obok mojegosamochodu.

– O kurwa! – Tylko tyle zdołałempowiedzieć.

– No właśnie. Co się z tobą dzieje? Masz jakieś zaniki pamięci, czy co? Przecież niedawno zaparkowałeś tutaj i jeszcze kląłeś pod nosem, bo Kaśka jak zwykle stanęła, jak jej się podobało… – Zaśmiał się, wskazując dłonią na auto naszej szurniętej koleżanki, która odkąd tylko sięgam pamięcią, nigdy nie zaparkowała poprawnie, a pracowała w naszym urzędzie już od ponad pięciu lat.

– Rzeczywiście… Sorry, stary, ale chyba rzeczywiście nie ogarniam. No nic. – Podrapałem się dłonią po karku. – Cieszę się, że nie będę musiał nadkładać sobie drogi – dodałem, chcąc uciąć temat.

– Ha, ha! Nieźle, naprawdę nieźle. – Poklepał mnie po ramieniu. – Tylko ciekaw jestem, co jest powodem twojego roztargnienia, hm? Przez ostatnie dni zachowujesz się jak zakochany gówniarz.

– Chyba mam za dużo na głowie – zakończyłem rozmowę i czym prędzej wróciłem do budynku, a tam już czekała na mnie rozwścieczona koleżanka, która najwidoczniej domyśliła się, że zacząłem segregować również jej przesyłki.

Po kilku minutach, spędzonych na dalszym sortowaniu pozostałych paczek i wysłuchiwaniu lamentów Kaśki, byłem gotowy do drogi, na której końcu czekało mnie spotkanie z pewną piękną Danutą, powodem mojego roztargnienia.

Kiedy tuż po czternastej wjechałem na ulicę Słoneczną i stanąłem przed wjazdem na posesję, poczułem dobrze znany skurcz w brzuchu, który zwiastował jedno – będę miałkłopoty.

Wysiadłem z auta, chcąc jak najszybciej zobaczyć Danutę, którą zresztą zacząłem nazywać Danką, bo jakoś imię Danuta zupełnie mi do niej nie pasowało i wydawało się nieodpowiednie dla tak młodej i cholernie seksownej osoby. Swoje kroki skierowałem ku bramie, dzięki której dostałem się na podwórko, gdzie – niech to szlag! – Danka kąpała się w wielkim, dmuchanym basenie w towarzystwie dwójki nieznanych mi dzieci.

Gdy zobaczyłem ją w tym skąpym, różowym bikini, po prostu oszalałem. Jej ponętne kształty zrobiły na mnie piorunujące wrażenie, co zresztą… mogła sama zauważyć, bo gdy dostrzegła, że zbliżam się do basenu, pospiesznie wyszła z niego i podeszła domnie.

– Dzień dobry – przywitała się z uśmiechem na ustach.

– Dzz… To znaczy… – zacząłem się jąkać, nie mogąc oderwać wzroku od jej apetycznego biustu. – Dzień dobry. Proszę. – Wyciągnąłem w jej stronę dłoń, w której trzymałem kopertę. – Oto list dopani.

Kobieta przyjęła list, po czym podpisała pokwitowanie jego odbioru.

– O matko! To znowu ta idiotka, która zamiast pisać do mnie, powinna wstydzić się tego, że w ogóle jeszcze żyje! – wykrzyczała po kilku sekundach i w tej samej chwili podarła list. – Przepraszam pana najmocniej, ale kobieta, którą kiedyś nazywałam przyjaciółką, zniszczyła mi życie i po tym wszystkim ma jeszcze czelność pisać do mnie listy – dodała, patrząc na moją zdezorientowaną minę. – Mam do pana prośbę, panie…?

– Maciej. Jestem Maciek.

– Miło mi, Danka. Mam wielką prośbę. Jeśli zobaczy pan, że Justyna Zawiślak wysłała do mnie jakikolwiek list, proszę go zwrócić od razu do nadawcy, dobrze? Ja nie chcę mieć z tą kobietą nic wspólnego – powiedziała stanowczo, przybierając przy tym posępny wyraztwarzy.

– Jest pani pewna swojej decyzji?

– Tak, jestem pewna i proszę nie mówić do mnie pani. Jesteśmy chyba w podobnym wieku. – Uśmiechnęła się, a ja w duchu ucieszyłem się, że jest taka bezpośrednia.

– Dobrze, to w takim razie proponuję następujące rozwiązanie: mimo wszystko będę cię informował o nadejściu każdej przesyłki od tej pani, a ty zrobisz z tą informacją, co uważasz. W każdym razie, jeśli będziesz chciała zwrócić w przyszłości jakikolwiek list, nie będzie z tym problemu. Wolałbym jednak informować cię o nadejściu każdego z nich…

– Okej, możemy się tak umówić, ale raczej nie zmienię zdania.

– Jasne.

– To co? Do zobaczenia następnym razem? – rzuciła po chwili wymownej ciszy, podczas której patrzyliśmy sobie w oczy.

– Do zobaczenia – odrzekłem, patrząc, jak odchodzi i po kilku sekundach wskakuje do basenu.

Cholera, mógłbym tak stać i patrzeć na nią już do końca życia.

Mógłbym wskoczyć do tego basenu i u jej boku spędzić przyjemnepopołudnie.

Mógłbym zatopić się w jej apetycznych piersiach iodpłynąć.

Mógłbym, a jednak tego nie zrobiłem.

Bo jestem tchórzem. Pieprzonym tchórzem, któremu pozostaje jedynie dalsze wzdychanie do tej wyjątkowo urodziwej niewiasty – zawyrokowałem w myślach.

6. MACIEK

Przejrzałem wszystkie listy formatem przypominające ten, który średnio raz w tygodniu przychodził doDanki.

Jakie było moje rozczarowanie, gdy nie znalazłem niczego, co byłoby do niej zaadresowane. Ani do jej dziadków, u których mieszkała.

– Maciek! Maciek! Czy ty słyszysz, co do ciebie mówię? – usłyszałem głos Mietka, mojego kolegi, co wyrwało mnie z transu. – Co się z tobą dzieje, człowieku? Mówię do ciebie, a ty nic. Zakochany jesteś, czy co? – Przyjrzał mi się uważniej. – W sumie na zakochanie to twoja mina nie wskazuje. Coś się stało?

– Nic mi nie jest, mam gorszy dzień, zamyśliłem się. Nawet tego już nie mogę? – fuknąłem rozzłoszczony.

– Stary, spokojnie. – Wybałuszył oczy. – Nie chciałem cię wkurzyć, po prostu zaczyna mnie niepokoić twoje zachowanie.

– Nie martw się o mnie. Dam sobie radę. Zmywam się, listy same się nie dostarczą pod wskazane adresy – odparłem. – I przepraszam, ale naprawdę mam kiepski dzień. – Po tych słowach wyszedłem z budynku i ruszyłem w stronęauta.

Pokręciłem głową z głośnym westchnięciem, widząc, jak dużo przesyłek miałem do rozwiezienia. Co gorsza, żadna nie prowadziła mnie do pięknej panny Kołodziejczyk. Chyba panny… – oceniłem w myślach. W końcu, po całym dniu rozwożenia listów i różnych paczek oraz zdaniu raportu w placówce, wracałem do domu. Planowałem szybki prysznic, obiadokolację i sen, który jak zwykle ratował mnie wieczorami. Nagle poczułem wibrację telefonu. Gdy zobaczyłem, kto dzwoni, aż się zagotowałem. Czyżby znowu szykował się kurs do mojej ulubionej starowinki? Zacisnąłem szczęki i odebrałem, automatycznie ustawiając telefon na głośnik.

– Tak, mamo?

– Synku, wracasz już do domu?

– Wracam. Coś chciałaś?

– Wiesz, będę piec ciasto, bo naszła mnie ochota. Zapomniałam ostatnio sprawdzić, czy mamy proszek do pieczenia i okazało się, że zabrakło. Mógłbyś wstąpić po drodze do sklepu i kupić? – zapytała moja rodzicielka.

– No dobrze… Coś jeszcze? – Skrzywiłem się, bo oczywiście znowu musiałem zboczyć z drogi.

– Nie, to wszystko. Dziękuję – powiedziała i rozłączyła się.

Zacisnąłem usta bardzo mocno, by nie wyszło z nich żadne przekleństwo, a miałem ochotę puścić całą wiązankę. Po kilku minutach byłem na parkingu. Wysiadłem i po zamknięciu samochodu ruszyłem do sklepu. Wszedłem szybko do środka, nie rozglądając się zbytnio, bo przybyłem tam tylko w jednym celu. Niemal od razu znalazłem produkt, po który przysłała mnie matka. Skusiłem się jeszcze na czteropak owocowego piwa, w sam raz na odreagowanie przed spaniem. Stanąłem w kolejce, wpatrzony w swój telefon. Przeglądałem posty w popularnym portalu społecznościowym, gdy komuś przede mną coś się wysypało z reklamówki. Spojrzałem na podłogę i dostrzegłem, że były to owoce – kiwi i pomarańcze. Następnie zerknąłem na osobę, która miała niebywałego pecha, i prawie padłem na zawał.

– Danka? – wyrzuciłem z siebie szybciej, niż pomyślałem. – Poczekaj, pomogę ci! – Zreflektowałem się i kucnąłem.

Podała mi jedną z nowych reklamówek, więc zacząłem zbierać pomarańcze, widząc, że obiekt moich westchnień podnosi kiwi. Po chwili podałem jej pełną siatkę i popatrzyłem w oczy. Dostrzegłem w nich niepewność, ale też iskierki radości. Czyżby to z mojego powodu? – przemknęło mi przezmyśl.

– Dziękuję ci. – Zarumieniła się. Jej klatka piersiowa falowała szybko. – Małe zakupy? – zagadnęła, ruchem głowy wskazując na dwa produkty, któretrzymałem.

Zganiłem się w duchu, że mogłem kupić tylko proszek do pieczenia. Bałem się, że pomyśli, iż lubię pić albo – co gorsza – że kiepski ze mnie zawodnik, bo raczę się lekkim, owocowym alkoholem.

– Tak, jeden browarek wieczorem jest w sam raz, po takim owocowym śpi się idealnie. – Posłałem jej lekki uśmiech.

– O tak, i jeszcze w tych nie czuć goryczy, to jest w nich najlepsze – przyznała. – Ja z tej serii uwielbiam właśnie limonkowe oraz jeżynę z maliną.

– Jeśli chcesz, mogę się nim z tobą podzielić – palnąłem bez zastanowienia.

– W sumie… – Zastanowiła się. – Nie najgorszy pomysł. Musiałabym powiedzieć dziadkom, że wrócę późno, żeby się nie martwili. No i dostarczyć zakupy do domu. – Spojrzała figlarnie w moje oczy.

Choć początkowo jej zgoda mnie zaskoczyła, postanowiłem kuć żelazo, póki gorące.

Cały aż się spiąłem, czując, że mój kolega w spodniach również ucieszył się na tę nowinę.

– Mogę cię podwieźć, jeśli chcesz. – Dyskretnie przeniosłem rękę z czteropakiem na wysokość krocza.

– Skoro proponujesz, to nie odmówię. – Mrugnęła do mnie i odwróciła się tyłem, podając kasjerce swoje rzeczy.

Puściła mi oczko! Chryste, zachowuję się jak jakiś gówniarz! Ale zgodziła się! Tak! – celebrowałem tę chwilę w myślach. Zerknąłem na jej ponętne, idealne wręcz pośladki w krótkich szortach. Żebym tylko utrzymał swojego kolegę w spodniach, to będzie dobrze… – jęknąłem w myślach. W końcu podałem pracownicy sklepu swoje produkty. Zapłaciłem i wyszedłem przed budynek, gdzie czekała na mnie Danka.

– Zapraszam w moje skromne progi. – Otworzyłem jej drzwi od strony pasażera. Zauważyłem, że zdziwiło ją nieco moje zachowanie.

– Dziękuję – powiedziała cicho, usiadła i zapięłapasy.

Zamknąłem za nią drzwi i zająłem miejsce za kierownicą, rzucając zakupy na tylne siedzenie, ona swoje trzymała na kolanach. Ruszyliśmy, a między nami nastała krępująca cisza. Wymyśl coś, wymyśl temat do rozmowy! –krzyczały głosy w mojej głowie.

– A więc przyjechałaś tutaj na wakacje, by odpocząć? – zagadnąłem.

– Częściowo tak – odparła za szybko, bym wziął tę odpowiedź za prawdziwą.

– Rozumiem, nie naciskam.

– Nie mam ochoty o tym z nikim rozmawiać, a tym bardziej o tym myśleć – wyjaśniła.

– Każdy ma takie… sprawy, o których nie chce mówić. – Przytaknęła na moje słowa. – A czym się zajmujesz? Jesteś na urlopie czy jeszcze studiujesz?

– Studiuję, ostatni rok mi został. Całe szczęście. Pracę magisterską już kończę pisać, u dziadków mam idealne warunki do tego. – Widocznie się ożywiła. – Uwielbiam pracę z dziećmi, ale lubię również dużo czytać. Zastanawiam się, czy jeszcze nie brać się za dziennikarstwo, chyba że zdecyduję się na pracę w wydawnictwie jako redaktor i korektor.

– Widzę, że mówisz o tym z pasją, co oznacza, że naprawdę to lubisz i chcesz to robić. – Kiwnąłem głową z aprobatą.

– Nie mogłabym robić czegoś, do czego mnie nie ciągnie.

– Nie ma sensu zmuszanie się do czegokolwiek i robienie czegoś na siłę, bo wtedy człowiek ciągle ma zły humor, a później jest coraz gorzej. – Zatrzymałem się przed domem jej dziadków. Już odpinałem pasy, by ponownie otworzyć jej drzwi, gdy nagle Danka moją dłoń nakryła swoją. Przeszedł po mnie prąd. Zastanawiałem się, czy ona też to poczuła.

– Poradzę sobie. Poczekaj na mnie chwilę. – Posłała mi chyba jeden z najpiękniejszych uśmiechów świata i wyskoczyła niczym sarenka z mojego auta.

Nie minęło pięć minut, a ona z szerokim uśmiechem, trzymając w dłoniach jakąś paczuszkę, wpadła do mojego samochodu.

– Możemy już jechać! – Zamknęła za sobą drzwi i zapięłapasy.

Do moich nozdrzy dotarł słodki zapach… bzu? Jaśminu? Jabłka?

Czyżby to jej perfumy? – zacząłem intensywnie o tym myśleć, ale dziewczyna przerwała moje rozważania.

– Możemy już jechać, naprawdę. A poza tym wzięłam trochę ciasta, które upiekłam wczoraj. Nie wiem, czy lubisz śliwki, ale takie owoce akurat znalazłam zakonserwowane w spiżarni. To pewnie ubiegłoroczne zbiory z sadu moichdziadków.

– Tak, tak, jedziemy. Zamyśliłem się. Pięknie pachnie! – powiedziałem, a ona spojrzała na mnie rozbawiona.

– Czujesz zapach przez folię aluminiową?

Policzki zaczęły mnie palić ze wstydu.

– Eee… To znaczy pięknie pachną twoje perfumy… – Po tych słowach spąsowiałem.Jak panienka. Chryste, wstyd jak nie wiem!

– A, dziękuję. Tak myślałam. Cieszę się, że ci się podobają.

Droga do mojego domu minęła zdecydowanie za szybko. Już się zastanawiałem, ile razy palnę gafę i co powie moja matka na widok tej pięknej dziewczyny. Rozmawialiśmy na przyziemne, lekkie tematy, dzięki czemu cisza już między nami nie zagościła. Po raz pierwszy w życiu spotkałem kogoś, z kim tak dobrze mi się rozmawiało, mimo iż wielokrotnie musiałem wstrzymać oddech i dwa razy zastanowić się nad odpowiedzią.

– Tutaj mieszkasz? – zapytała.

– Tak – odparłem chłodno, a ona popatrzyła na mnie zaskoczona.

– Jeśli się rozmyśliłeś, to ja zrozumiem…

– Nie! – krzyknąłem. – Tylko nie chcę, by moja matka zrzuciła na ciebie lawinę pytań, no i żeby nie odebrała naszej relacji jako związku, bo od razu mogłaby cię traktować jak przyszłą synową.

– W porządku, nie martw się. Z chęcią ją poznam i porozmawiam.

Czyżby odetchnęła z ulgą?Wysiadłem z samochodu i zaprosiłem Dankę do domu.

– Mamo! – krzyknąłem. – Jestem już!

– Och, syneczku, co cię tak długo nie było, miałeś tylko proszek do pie… – urwała, gdy ją ujrzała. Natychmiast skierowała swój wzrok na mnie, patrząc wyczekująco.

– Dzień dobry. – Przywitały się jednocześnie, po czym obie się zaśmiały.

– Mamo, to jest Danka, moja koleżanka – powiedziałem poważnie, choć chciałem, by mój ton zabrzmiał lekko.

– Miło mi cię poznać. – Spojrzała na nas wymownie. – Jesteście głodni? Dam wam obiad, zupę szczawiową ugotowałam.

– Ja podziękuję, jadłem na przerwie w pracy. Ale Danka na pewno zje, ja w tym czasie się odświeżę. – Mrugnąłem do matki i uciekłem jak ostatni pajac.

Wcześniej jeszcze wepchnąłem rodzicielce do ręki proszek do pieczenia, zostawiając zdziwioną po raz kolejny tego dnia dziewczynę, o której bezustannie marzyłem od naszego pierwszego spotkania.

7. DANKA

Gdy zostałam sam na sam z mamą Maćka, momentalnie zaczęłam zastanawiać się nad tym, co mi strzeliło do głowy. Przecież w ogóle nie znałam tego chłopaka, a przy pierwszej możliwej okazji wpakowałam mu się do domu, gdzie mieszka z matką…

Pani Mariola okazała się jednak wspaniałą osobą. Już od pierwszych spędzonych z nią chwil zrozumiałam, że jest normalną, wyluzowaną babką. Całe szczęście, bo nie wiedziałam, jak rozmawiać z kimś sztywnym i antypatycznym. W ostatnim czasie miałam serdecznie dość wścibskich ludzi, dlatego ucieszyłam się podwójnie, gdy spostrzegłam, że rodzicielka Macieja zupełnie nie interesuje się tym, kim dokładnie jestem i co łączy mnie z jej synem. A przynajmniej nic nie wskazywało na to, aby takbyło…

Kiedy tylko zostałyśmy same, zagoniła mnie do robienia ciasta. Była przy tym niezwykle serdeczna, co sprawiło, że chociaż nigdy wcześniej nie piekłam czegoś takiego i zupełnie nie wiedziałam co robić, postanowiłam jej pomóc.

Pochłonięta rozmową oraz pracą nad stworzeniem idealnego wypieku, nawet nie zauważyłam, że przy kuchennym stole usiadł Maciek, który patrzył na nas jak nakosmitki.

– No co? – Zaśmiałam się, widząc, jak uśmiecha się podnosem.

– Nic. Nie przeszkadzajcie sobie, serio – odpowiedział, nie spuszczając ze mnie wzroku. – Jestem ciekaw, co tamgotujecie.

– Oj, syneczku – wtrąciła się matka. – Czy dla was, facetów, robienie ciasta to też gotowanie?

– Ja tam nie wiem… Nie znam się na ciastach, ale dla mnie robienie czegoś w garnku to ewidentnie gotowanie… – odrzekł, pokazując dłonią na stojący na blacie garnek, do którego przed momentem wlałam rozczyn. To z niego miało wyrosnąćciasto.

– Ha, ha! – Pani Mariola była wyraźnie rozbawiona. – Widzę, synku, że jeszcze w wielu sprawach musisz się doszkolić, a jedną z nich ewidentnie jest zaprzestanie rzucania brudnych skarpetek za pralkę.

– Oj, mamo! Będziesz mi takie rzeczy wypominać przy koleżance?

– Może lepiej, aby wiedziała od samego początku, z kim ma do czynienia – odparła, po czym puściła mi oczko. – A tak na poważnie, syneczku, mógłbyś wreszcie przestać to robić…

– Mamo!

– No dobrze, już dobrze. Wyjdę, nim twoja twarz doszczętnie spłonie. – Dobry humor nie opuszczał kobiety. – Wrócę tutaj za kilka minut i dokończę robienie ciasta, a wy w tym czasie porozmawiajcie sobie w cztery oczy.

– No dziękuję ci bardzo. Myślałem, że się tego nie doczekam. – Maciej wstał od stołu, po czym podszedł do matki i poklepał ją po ramieniu. – Idź może do ogrodu zobaczyć, czy cię tam nie ma… – dodał.

Spuściłam wzrok, bo byłam nieco skrępowana ich rozmową, a raczej szczerością, którą obdarzali siebie nawzajem. Ja również miałam wspaniałych rodziców, z którymi łączyły mnie dość luźne stosunki, jednakże nigdy nie zdarzyło mi się mówić do nich w taki sposób. Co prawda teraz było inaczej, a nasz kontakt ograniczał się do wysyłania krótkich wiadomości, zdawkowo informujących o tym, co słychać, ale wciąż czułam do nich respekt.

– A wiesz, że chętnie pójdę i sprawdzę? Ogródek to jedyne miejsce, w którym nie walają się twoje znoszone i śmierdzące skarpetki! Raj dla moich oczu! I nosa! – Matka dała kuksańca Maćkowi i wyszła zkuchni.

– Z czego się tak śmiejesz? – zapytał po chwili, siadając przy stole, tuż obokmnie.

– Po prostu jestem zaskoczona waszą relacją. No wiesz… Jest dość nietypowa jak na matkę i syna.

– Nietypowa? Eee… Nie sądzę. Moja matka jest najbardziej złośliwą osobą na tym świecie. Z nią się nie da inaczej. – Uśmiechnął się. – Ale mimo wszystko nie wyobrażam sobie życia bez niej. Zresztą, od pewnego czasu mam tylko ją…

– Tak? Nie wiedziałam…

– Tak – odrzekł, przybierając posępną minę. – To długa historia. I zdecydowanie to nie jest odpowiedni moment na takierozmowy.

– Jasne, rozumiem. W takim razie, o czym możemy porozmawiać? Bo domyślam się, że twoje znoszone skarpetki to również temat tabu? – Posłałam w jego stronę szczery uśmiech, chcąc nieco rozładowaćnapięcie.

– No jakbyś zgadła. – Roześmiał się. – Chciałabyś się może czegoś napić? A może jesteś głodna? – dodał po chwili, gdy otrząsnął się zzamyślenia.

– Zwykła woda z cytryną wystarczy, dziękuję – odpowiedziałam.

Mężczyzna wstał od stołu i skierował swoje kroki ku jednej z kuchennych szafek, z której wyjął butelkę niegazowanej wody.

– I jak tam podoba ci się w naszej pięknej wsi? – spytał, wracając na swoje miejsce. – Kołodziejczykowie to twoi dziadkowie, tak?

– Tak, to moi dziadkowie. A do Sasina przyjeżdżam od wielu lat i bardzo mi się tutaj podoba. Zwiedziłam już wiele miast, miasteczek i wsi, ale Sasino jest naprawdę wyjątkowe. Nie licząc Lubiatowa, które jest absolutnie moim numerem jeden, ma najpiękniejszą plażę wPolsce.

– To prawda. Nasze plaże są unikatowe i na szczęście wciąż mało znane, choć ostatnim razem, jak odwiedziłem z kolegą lubiatowską plażę, to obaj nie mogliśmy wyjść z podziwu, ile było ludzi. Co roku tam jeżdżę i jeszcze takich tłumów jak ostatnio nie widziałem. Zresztą, nie o tym chciałem porozmawiać.

– A o czym?

– O tym, dlaczego nie spotkałem cię nigdy wcześniej, skoro mówisz, że przyjeżdżasz tutaj odlat.

– Sama nie wiem… – odpowiedziałam szczerze. – Być może dlatego, że nigdy jakoś specjalnie nie szukałam nowych znajomości. Przyjeżdżałam na kilka dni i cały ten czas spędzałam z dziadkami lub rodzicami. Wiesz, moi dziadkowie mają sad i zawsze im tam pomagaliśmy. W tym roku również im pomagam, a przynajmniej się staram… – Zawstydziłam się, widząc, jak Maciek bez żadnego skrępowania lustruje mnie wzrokiem, spoglądając co jakiś czas na mój biust.

– Hm… No tak – odchrząknął. – Z sadu twoich dziadków korzystałem wielokrotnie i lepiej, żeby nigdy nie dowiedzieli się o moich wizytach. – Zaśmiał się, ukazując przy tym swoje idealne, białezęby.

A niech mnie… Jego uśmiech jest zniewalający…

Bez dwóch zdań mogłabym tak siedzieć godzinami i wpatrywać się w jego twarz… Jasna cholera, muszę przestać o nim myśleć – skarciłam się wduchu.

– Rozumiem, że podkradałeś im owoce?

– Żeby tylko raz… Ale obiecaj, że mnie nie wydasz, okej? – Uśmiechnął się. – Twoi dziadkowie to niezwykle mili i serdeczni ludzie, których ze względu na swoją pracę odwiedzam dość często. Kilka dni temu, jeszcze przed tym, jak się poznaliśmy, twoja babcia proponowała mi kawę, a dzień wcześniej twój dziadek w jednej chwili postanowił, że zjem z nimi obiad.

– No i znając jego upór, to pewnie zjadłeś ten obiad – wtrąciłam, wspominając w myślach dziadka, który potrafił być bardzo stanowczym człowiekiem, nieznoszącym sprzeciwu. Szczególnie jeśli chodzi o jedzenie.

– Dokładnie tak było. Swoją drogą, nigdy wcześniej nie jadłem tak genialnych kopytek.

– O, to następnym razem zapraszam do mnie. To znaczy do nas – poprawiłam się. – Jak tylko powiem babci o tym, że pochwaliłeś jej kopytka, to gwarantuję ci, że będziesz musiał je jeść przy każdej wizycie, gdy akurat je zrobi.

– Z chęcią… – odpowiedział.

W tej samej chwili na stół, przy którym siedzieliśmy, wskoczył czarny kot i ogonem zrzucił na moje spodenki szklankę wypełnioną do połowy wodą.

– Filemon! Coś ty narobił?! – krzyknąłMaciek.

– Spokojnie. Nic się nie stało – rzekłam, wstając od stołu. Od razu spostrzegłam, że mokre są nie tylko moje spodenki, ale i częśćbluzki.

– Poczekaj, pójdę do mojej mamy i poproszę ją o jakieś ciuchy dla ciebie. Obie jesteście dosyć szczupłe, więc z pewnością znajdzie coś odpowiedniego. – Maciej starał się jakoś rozwiązać mój mokry problem, był wyraźnie przejęty. – A ty, gamoniu – zwrócił się do kota – lepiej, żebyś stąd uciekł. I to jak najdalej ode mnie…

– No coś ty. Daj spokój, Maciek. Przecież to tylko woda – odpowiedziałam. – Dziś jest tak ciepło, że za kilka minut moje ciuchy będą już suche. Naprawdę nie muszę ich zmieniać – dodałam, patrząc na jego zatroskaną minę. – O, widzę, że jest już dość późno – dodałam, spoglądając na wiszący na ścianie zegar – a ja miałam jeszcze pomóc babci w ogrodzie. Akurat zanim wrócę spacerkiem do domu, to wyschną mi ciuchy.

– Nie ma mowy. Podwiozę cię.

– Nie. Naprawdę nie widzę takiej potrzeby. Nie po to przyjechałam na wieś, aby jeździć autem. – Zaśmiałam się. – A poza tym lubię spacerować.

– Skoro tak mówisz…

– Tak. Dzięki za troskę, ale dam radę sama. Dziękuję ci bardzo za spotkanie i mam nadzieję, że dotrzymasz obietnicy i odwiedzisz nas pewnego dnia. No wiesz, by zjeść kopytka…

– Ach, tak. Kopytka. Jasne, z przyjemnością – odpowiedział, po raz kolejny patrząc na mój biust, który za sprawą mokrej koszulki wyraźnie się pod nią odznaczał.

– To… do zobaczenia? – zapytałam, po czym przytuliłam się do Macieja, a jego sztywne ciało momentalnie rozluźniło się.

– Tak. Do zobaczenia – odrzekł, obejmując mnie.

I na szczęście wcale nie musiałam długo za nim tęsknić.

***

Nazajutrz wciąż myślałam tylko o nim. Pomimo wcześniejszych planów i chęci pomocy dziadkom nie byłam w stanie skupić się na żadnej, choćby drobnej rzeczy. Przez cały dzień moje myśli uciekały do Maćka, ale nie spodziewałam się, że ujrzę go tak szybko, więc nie kryłam zdziwienia, kiedy ten, tuż po piętnastej, chwilę po tym, jak moi dziadkowie ponownie wyruszyli do sadu, zjawił się na naszej posesji.

Gdy spostrzegłam, że stoi tuż obok mnie, akurat siedziałam na tarasie i zajadałam się deserem. Miałam na sobie jedynie krótki top i