Uwikłani. Tom 1 - Adriana Rak - ebook + audiobook

Uwikłani. Tom 1 ebook i audiobook

Adriana Rak

4,0

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Agata jest młodą kobietą, którą los od samego początku nie traktował dobrze. Nieudany związek z Michałem, przy którym doświadczyła ogromnego cierpienia pozostawił w jej sercu i pamięci wiele nieprzyjemnych wspomnień i uczuć. Niestety los ponownie chce z niej zadrwić, podstawiając na jej drodze kogoś, kto wywróci jej świat do góry nogami.
Piotr to szczęśliwy ojciec Jasia, który żyje tylko dzięki niemu. Każdego dnia musi udawać, że wszystko jest w porządku, że jest członkiem kochającej się rodziny. Stwarza pozory przed najbliższymi, co nie do końca pozwala mu być szczęśliwym. Uwięziony między tym, co trzeba, a tym, co chce, długo nie może wybrać właściwej drogi.
Dwoje zranionych przez życie ludzi, którzy chcą zapomnieć o tym, co było, chcą nauczyć się żyć od nowa, szukając drogi do szczęścia. Los niejednokrotnie wystawia ich na próbę pokazując, że to o czym się marzy nie zawsze jest osiągalne nawet wtedy, kiedy bardzo się tego chce.
Co spotka Agatę i Piotra? Czy kiedykolwiek wywalczą swoje prawo do szczęścia? Co kryje ich mroczna przeszłość? Na te i wiele innych pytań odpowie Wam pierwszy tom serii “Uwikłani”.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 284

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 7 godz. 37 min

Lektor: Kaja Walden

Oceny
4,0 (86 ocen)
41
14
24
5
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Justyska1995

Nie oderwiesz się od lektury

Więc o czym jest ta powieść? A no zacznijmy głębiej: o stereotypach. Widząc mężczyznę, który jest ojcem, mężem, mamy obraz szczęśliwej, kochającej się rodziny. Ano... ale czy ta rodzina jest taka za murami własnego domu? Może mają swoje problemy, kłopoty. Może to co wydaje się idealne wcale takie nie jest. Jednak czy zawsze za to odpowiada mężczyzna, którego spotkaliśmy później na mieście w towarzystwie innej kobiety? Tak łatwo jest nam oceniać, to co widzimy. Tak łatwo przykleić łatkę nie temu, komu potrzeba, bo przecież jego żona jest prawniczką, jest poważana w mieście. Małe wioski mają to do siebie, że nic się w nich nie ukryje, nic nie przejdzie bez echa i chcąc być "porządnym", trzeba robić tak, by to ludzie byli zadowoleni. To chore, smutne, ale niestety prawdziwe. Drugim aspektem tej powieści jest miłość. Trudna, skazana z góry na komplikacje. To miłość, która nie powinna się pojawić, ale ona leczy. Leczy duszę, serce, przywraca życie. Czasami nie zawsze układa się jak...
10
Margaretka96

Nie polecam

ciągnie się niemiłosiernie pierwsza część odpuszczę sobie drugi
00
melchoria

Całkiem niezła

Dla mnie bardzo negatywna postać, to ojciec Piotra, który mając taką wiedzę pozbawił swego syna szczęścia. Tu autorka trochę przeholowała. Zobaczymy co wymyśliła dla bohaterów w drugiej części.
01

Popularność




Uwikłani

Tom 1

Adriana Rak

Copyright © by Adriana Rak 2018 Wydawnictwo WasPos 2018All rights reservedWszystkie prawa zastrzeżone, zabrania się kopiowania oraz udostępniania publicznie bez zgody Autora i Wydawnictwa pod groźbą odpowiedzialności karnej.

Redakcja

Anna ObrębskaWydawnictwo Primum Verbum

Projekt okładki

Maja Bulwarska

Skład i łamanie

Wydawnictwo WasPos

Wydanie I

ISBN 978-83-66070-16-5

Wydawnictwo WasPosWarszawa tel. 514–979–[email protected], www.waspos.pl

Spis treści

Luty

1.

2.

3.

4.

5.

Marzec

1.

2.

3.

4.

5.

6.

Kwiecień

1.

2.

3.

4.

5.

Maj

1.

2.

3.

4.

5.

6.

7.

8.

Czerwiec

1.

2.

3.

4.

5.

6.

7.

Lipiec

1.

2.

3.

4.

5.

Wrzesień

1.

2.

Podziękowania

PLAYLISTA

Od autorki

Z dedykacją dla Najważniejszych osób w moim życiu.Dla moich dwóch Piotrków, męża i syna, których kocham bezgranicznie,a także dla Mojej Mamy, Barbary,która nauczyła mnie miłości do książek.

Luty

1.

O ósmej rano obudził ją dzwonek do drzwi. Pierwszy wolny dzień od dawna i pobudka o tak wczesnej porze? Nie, to nie do pomyślenia! Agata schowała głowę pod kołdrą, zatapiając się w swoich myślach. Jednakże ktoś, widocznie bardzo niecierpliwy, nadal stał za drzwiami i uporczywie dzwonił.

— Baśka, otwórz te cholerne drzwi, bo nie wytrzymam!

Nagły szmer za ścianą był odpowiedzią. Po kilku chwilach dźwięk ustał i do pokoju weszła uśmiechnięta Basia z ogromnym bukietem czerwonych róż.

— A ty, dostałaś już swoją walentynkę? — zapytała szczęśliwym głosem, odkrywając twarz Agaty.

— Przestań! Wiesz przecież doskonale, co o tym myślę.

— Oj, nie przesadzaj. Takie niespodzianki są naprawdę miłe.

— Och, wybacz mi zatem mój błąd i pozwól cieszyć się swoim szczęściem! Jakie to piękne i romantyczne, dostać bukiet czerwonych róż w walentynki. Naprawdę, zazdroszczę! — krzyknęła Agata i złowieszczo spojrzała na swoją przyjaciółkę.

— Nie bądź zgryźliwa! To, że ten frajer Michał potraktował cię w taki sposób wcale nie oznacza tego, że wszyscy faceci to świnie, czego dowodem są te piękne kwiatki. Swoją drogą, ciekawe od kogo je dostałaś?

— Ja? Ja dostałam?! — wykrzyknęła Agata i wynurzyła się ze swojej perfekcyjnie wyprasowanej białej pościeli.

— A co sobie myślałaś? Że ja? Niby od kogo, skoro nawet pies z kulawą nogą nie obejrzałby się za mną? — odpowiedziała Basia i przysiadła na łóżku przyjaciółki, dając jej do ręki bukiet kwiatów.

Odwiecznym problemem Basi była bowiem jej waga. Odkąd tylko mogła sięgnąć pamięcią, stale musiała odmawiać sobie słodyczy i wszystkiego, co tuczy, stosując przy okazji najróżniejsze diety, a i tak jej waga pozostawiała wiele do życzenia. Przy swoich — jak to mawiała — stu siedemdziesięciu centymetrach w kapeluszu ważyła średnio osiemdziesiąt kilogramów i fakt ten niemalże codziennie spędzał jej sen z powiek. Tę traumę pogłębiał również widok pięknej i wysportowanej Agaty, z którą mieszkała od dobrych kilku lat. Zresztą tu nie o samą Agatę chodziło. Basia miała także dwie starsze siostry, Magdę i Beatę, które pomimo czterdziestki na karku wyglądały jak żywe lalki Barbie. Kobiety często żartowały, że razem we dwie ważą tyle, ile sama Basia, której z pewnością nie było do śmiechu.

— Oj, nie przesadzaj, kochana. Jeszcze i na ciebie przyjdzie odpowiedni czas — mówiąc to, Agata przytuliła się do swojej współlokatorki. — A co do kwiatów — kontynuowała — to możesz je zabrać albo nawet wyrzucić. Kandydatów na męża brak, a czerwonych róż, jak sama doskonale wiesz, bardzo nie lubię, więc zrób z nimi, co tylko chcesz.

Mówiąc to, ponownie położyła się w swoim łóżku, które ostatnio coraz częściej było dla niej jedynym miejscem ukojenia.

— Jak to nie ma kandydatów?! To od kogo te kwiaty? — krzyknęła nieco zdziwiona Baśka, wstając z łóżka.

— Nie wiem, kochana, naprawdę nie wiem i —mówiąc szczerze— to, od kogo dostałam ten bukiet, jest ostatnią rzeczą, nad jaką chciałabym się teraz zastanawiać. Błagam cię, weź tę tandetną wiązankę i pozwól mi choć chwilę odpocząć — odpowiedziała nieco zgryźliwie i przykryła się kołdrą niemalże po samą głowę.

— Dobrze, jak sobie życzysz, Agatko, choć mam wrażenie, że coś przede mną ukrywasz —powiedziała Basia i wbiła swój zmartwiony wzrok w koleżankę. — Dam ci teraz spokój, bo rzeczywiście po takiej harówie możesz być zmęczona, ale pamiętaj, że rozmowa cię nie ominie! — powiedziała i wyszła z pokoju, zabierając ze sobą kwiaty.

Młoda kobieta nie mogła zrozumieć, dlaczego Agata — znana głównie ze swojej niezwykłej wrażliwości — tak oschle zareagowała na ten piękny podarunek. Fakt, czerwone róże nie były jej ulubionymi kwiatami, ale żeby aż tak obojętnie na nie zareagować? W końcu nie co dzień dostaje się ogromny, złożony z kilkudziesięciu róż bukiet. I na dodatek w taki dzień! Ach, jak wiele Basia by oddała, aby dostać jakikolwiek tajemniczy prezent. Ba! Oddałaby wszystko, by mieć chociażby jednego wielbiciela… Niestety, jak na razie to i wiele innych rzeczy było tylko marzeniami. Nierealnymi marzeniami.

— Baśka, weź się w garść! — rzuciła z przekąsem sama do siebie i zajęła się kwiatami, które od zawsze były jej wielką pasją i miłością.

Z niecierpliwością oczekiwała niegdyś każdego lata wyjazdu na wieś, do babci posiadającej ogromny ogród. Znajdowały się w nim najróżniejsze okazy roślin: począwszy od kilku odmian dzikich róż, skończywszy na jakże pięknych hortensjach. Hortensje to właśnie te kwiaty, które dziewczyna kochała najbardziej. Gdy była małą dziewczynką, ogromną frajdę sprawiało jej sterowanie kolorem owych kwiatów, na co czasem pozwalała jej ukochana babcia. Otóż bowiem wszystko zależało od gleby, a dokładniej od jej kwasowości. Jej ulubionym kolorem od zawsze był niebieski. Żeby go uzyskać, wystarczyło zadbać o to, by wspomniany odczyn gleby był kwaśny. Mimo upływu prawie dwudziestu lat od tych wydarzeń i smutnej śmierci babci, Basia doskonale pamięta każdą cenną lekcję, jakiej udzieliła jej staruszka.

Gdy Basia wyjmowała Agatowe kwiaty z ozdobnego papieru, na podłogę wypadła malutka karteczka z dość niezgrabnie napisanym tekstem:

Celowo wysyłam takie kwiaty, bo wiem, że ich nie lubisz.

Tak samo, jak i mnie ☺

Całuję! Udanych walentynek!

P.

W głowie Basi zaświtała tylko jedna myśl: Kim, do cholery, jest tajemniczy pan P. i dlaczego ona jeszcze nic o nim nie wie?! Oj, będzie się musiała Agatka z tego nieźle wytłumaczyć! Inaczej foch. I to taki stulecia!

2.

Wczorajszy dzień, a raczej ubiegła noc nieźle dawała jej się we znaki. Aby dorobić sobie do skromnego budżetu studentki, pracowała jako kelnerka. Ostatnią noc spędziła właśnie w pracy, obsługując gości na jednej z corocznych imprez, organizowanych przez pewną znaną firmę odzieżową. Może i nie była to praca marzeń, jednakże pozwalała na lepsze życie. No w każdym razie zaspakajała wszystkie potrzeby młodej, dwudziestoczteroletniej kobiety, więc czego chcieć więcej? Poza tym Agata, choć z pozoru nieśmiała, uwielbiała kontakt z innymi ludźmi. Szczególnie z tymi, którzy tak jak ona cenili sobie tradycyjne wartości, jakimi są: przyjaźń, rodzina, miłość i przede wszystkim szczerość. Być może dzięki temu, że była niezwykle skromną i wycofaną osobą, nigdy nie miała problemu z żadnymi klientami, co również zachęcało ją do dalszej pracy w tym zawodzie.

To właśnie dzięki niej poznała tajemniczego Piotra, który wysłał jej ten nieszczęsny bukiet kwiatów. Z tego powodu pewnie przez najbliższe dni Baśka nie da jej spokoju. Gdyby to wszystko było takie proste do wytłumaczenia, to przyjaciółka wiedziałaby o każdym szczególe z ich poplątanej znajomości. Coś jednak od samego początku jej trwania sprawiało, że Agata podświadomie czuła, że nie powinna niczego zdradzać. Przynajmniej nie teraz, kiedy wszystko jest jeszcze tak świeże, wszak od owego poznania Piotrka minęły zaledwie cztery miesiące. W tym czasie widzieli się zaledwie kilka razy w bibliotece, w której — jak się później okazało —mężczyzna na co dzień pracował, pełniąc funkcję kierownika placówki. Ten niespełna trzydziestojednoletni mężczyzna od zawsze pasjonował się literaturą, podobnie jak Agata, która niegdyś całe dnie, szczególnie te wolne od szkoły, spędzała w bibliotece, bez reszty pochłonięta lekturą. Zresztą to właśnie dzięki znajomości literatury tych dwoje ludzi zwróciło na siebie uwagę.

— Nie, to zdecydowanie tak nie było! — wykrzyknął Piotr i postawił swój kieliszek na stole. — Oboje byli tak bardzo w sobie zakochani, że woleli oddać się na pewną śmierć. Ba, woleli popełnić samobójstwo, niż żyć bez siebie! — dodał, dolewając sobie i koledze wódki.

— Widzę, że romantyczna z ciebie dusza, mój kolego. Każda laska na ciebie poleci, słysząc takie teksty — zaśmiał się Jacek i przystawił do ust kolejny już kieliszek.

— Jasne. Po prostu nie mogę zrozumieć, dlaczego tak sądzisz? Dlaczego uważasz, że dramat Romeo i Julia nie powinien być lekturą w szkole? Bo to tandetny romans? No bez jaj! Ty chyba nawet nie wiesz, kim był Szekspir! — Piotr czuł się zbulwersowany. Nie mógł pojąć, dlaczego oczytany i inteligentny facet, jakim jest Jacek, mógł mówić takie bzdury? Poza tym bardzo nie lubił, gdy ktoś, a tym bardziej jego najlepszy kolega, notabene dyrektor jednej z tutejszych szkół, zdolny był mówić takie rzeczy. I to na imprezie firmowej, wśród wielu nauczycieli i dyrektorów innych ważnych placówek! Piotr zauważył, że już od jakiegoś czasu z jego przyjacielem działy się dziwne rzeczy i kompletnie tego nie rozumiał. Najpierw skok w bok z zaledwie dwudziestoletnią początkującą sportsmenką, poznaną na korcie tenisowym podczas jednego z jego treningów, a później totalna zmiana wizerunku, który — mówiąc delikatne — wcale do niego nie pasował. No bo i jak trzydziestodwuletni facet może dobrze wyglądać w ciuchach przeznaczonych dla nastolatków? No właśnie, nijak i tego Piotr za cholerę nie mógł zrozumieć. Swoją drogą, ciągle zastanawiał się, dlaczego jego żona nadal z nim jest? Dla kasy? Prestiżu? Nie, Kasia na pewno taka nie jest! — pomyślał i wstał od stołu, by pójść do łazienki.

— Ja doskonale wiem, kim był Szekspir i muszę przyznać Panu rację, choć uważam, że to nie o sam romans w tej książce chodziło — rzekła przez nikogo nieproszona młoda kelnerka, która — zbierając brudne talerze z sąsiedniego stolika — usłyszała ostrą wymianę zdań dwóch przyjaciół.

— Tak? — odparł zdziwiony Piotr i zapatrzył się w piękną zielonooką szatynkę, której promienny i naturalny wygląd z marszu skradł jego serce. A już na pewno oczy, których nie mógł od niej oderwać. — To o co zatem chodziło, jeśli można zapytać? — dodał po chwili, nie spuszczając wzroku z dziewczyny.

Agata zawstydziła się. Nie sądziła, że ta dwójka zaciekle kłócących się facetów w ogóle zwróci na nią uwagę. Nieco speszona, spuszczając wzrok odpowiedziała:

— Poza tym, że jak już sam Pan doskonale zauważył, to nie tylko piękna, choć brutalna opowieść o miłości, lecz także, a może i przede wszystkim, obraz niezwykłej siły i odwagi, jaka drzemie w każdym z nas. Myślę również, że jest to idealny przykład tego, jak trudne bywają w naszym życiu wybory. Rodzina czy miłość? Szacunek czy totalne szaleństwo? A może warto wybrać coś zupełnie innego? Oto jest właśnie pytanie! — kończąc, czym prędzej próbowała pozbierać zużyte naczynia i zapaść się pod ziemię, bowiem mężczyźni wyglądali na nieźle rozbawionych, co niesamowicie rozwścieczyło dziewczynę.

— Hola! Proszę nie odchodzić tak szybko! — odpowiedział Jacek, szturchając swojego kolegę bezmyślnie wpatrzonego w odchodzącą dziewczynę. — To, co Pani powiedziała, jest niezwykle mądre i raczej rzadko spotykane wśród osób w Pani wieku. Proszę nam wybaczyć to lekkie zdziwienie i wesoły humorek, który spowodowany jest raczej ilością spożytego przez nas alkoholu i jedzenia, jakie tu mamy! No co za pyszności Pani nam tu serwuje! — dodał, biorąc do rąk miskę z jedną z mięsnych potraw, która nie tylko jego zdaniem była po prostu wyborna! Och, gdyby tak Kaśka umiała świetnie gotować, to z pewnością bym jej nie zdradzał! — pomyślał mimowolnie i czym prędzej nałożył sobie odpowiednią ilość jedzenia na talerz.

— Tak, to doprawdy interesujące, co Pani powiedziała — dodał pewnie Piotr, który nadal nie mógł napatrzeć się na młodą kobietę. To doprawdy interesujące — pomyślał — jak piękna może być kobieta i to w dodatku bez grama makijażu na twarzy.

Od zawsze był bowiem zwolennikiem tak zwanego naturalnego piękna i bardzo nie lubił, kiedy kobieta na siłę starała się być piękniejsza, stosując wszelkiego rodzaju ulepszacze, przez co w konsekwencji tylko pogarszała swój wygląd, no przynajmniej w jego oczach. Był przekonany, że przez długi czas ciężko mu będzie zapomnieć o tej burzy brązowych loków i zielonych oczach, a także skromnym, nieśmiałym uśmiechu, którego widok nadal miał przed sobą. Uświadamiając sobie tę brutalną prawdę, spuścił wzrok i udał się w stronę łazienki.

— Dziękuję — odpowiedziała zawstydzona. — Pójdę już. Szef nie lubi, gdy rozmawiamy z klientami o sprawach niezwiązanych z pracą — dodała i odeszła wraz z przepełnioną po brzegi tacą brudnych talerzy i sztućców.

Boże! Jaka jestem głupia! Po co ja się w ogóle odzywałam? Po raz kolejny zrobiłam z siebie idiotkę! — myśląc to, Agata rzuciła na zmywak tacą, z której pospadały wszystkie naczynia, tłukąc przy okazji to, co znajdowało się wcześniej w zlewie. Masakra! I na dodatek jeszcze szef pojedzie mi po pensji! — pomyślała, słysząc dźwięk tłuczonego szkła.

Agata od zawsze miała problem z nieśmiałością. Gdy zastanawiała się nad tym, nie umiała zliczyć, ile to już razy przez swój charakter, a raczej nieumiejętność logicznego i szybkiego myślenia, robiła z siebie idiotkę. Jej mama, pani Helena, nomen omen sympatyczna i bardzo zatroskana o losy córki kobieta, wielokrotnie powtarzała, że drugiej tak roztrzepanej osoby, jak Agata, nie ma na świecie. Biorąc pod uwagę wszystkie beznadziejne sytuacje, które dotąd spotkały jej córkę, nie można było uznać, że to słowa powiedziane na wyrost. Zresztą, porównując ją z pozostałymi dziećmi Heleny, trzeba było przyznać, że tylko Agata była niespokojną duszą. Reszta jej dzieci już od dawna posiadała swoje rodziny, nawet najmłodszy syn, Marek, który —mając zaledwie dwadzieścia lat —poślubił przepiękną i jakże skromną Małgosię.

Widząc wcześniej, że jeden z mężczyzn odchodził właśnie od swojego stolika, czym prędzej postanowiła wrócić na salę i posprzątać resztę naczyń, aby przynajmniej przez najbliższych kilka chwil mieć spokój. Napiją się więcej i zapomną o tej nieszczęsnej sytuacji — pomyślała w duchu, wychodząc na salę.

Sprzątając stoliki, dziewczyna nie widziała, że jest obserwowana przez Piotra. Nie mogła też znać jego myśli, które już wtedy skupione były tylko na niej.

W jego głowie nadal pozostawał obraz przepięknej i —sądząc po tej krótkiej wymianie zdań — niezwykle mądrej, choć nieco nieśmiałej kelnerki. Ciekawe, co taka dziewczyna robi w takim miejscu — dumał, ani na moment nie spuszczając swojego wzorku z jej osoby. Takie jak ona kończą z reguły z nieudacznikami życiowymi, więc w sumie może to i nawet lepiej, że pracuje w takim miejscu? To świadczy tylko o tym, że jest samodzielna — myślał nadal, wbijając w nią nieśmiało wzrok. Było w niej coś, co sprawiało, że nie umiał skupić się na czymkolwiek innym. Ciężko było mu uwierzyć, że i jego to dopadło, bo też z reguły widok innych kobiet był mu obojętny, a już na pewno nigdy wcześniej nie zwrócił uwagi na żadną kelnerkę, w dodatku tak młodą. Poza tym doskonale wiedział, że ze względu na swoją obecną sytuację życiową absolutnie nie może pozwolić sobie na nic więcej. Zresztą gdzieżby on, taki stary i zwyczajny facet z ogromnym życiowym bagażem, mógłby mieć powodzenie u takich dziewczyn? Jedyne, co zatem pozostało mu w tej sytuacji, to bezmyślne wgapianie się w dziewczynę, której widok choć na chwilę ukoił jego silne emocje, tłumione skrycie już od wielu lat.

Wspominając te pierwsze chwile ich znajomości, Agata rozczuliła się zupełnie. Nigdy nie zapomni bowiem tego, jak później śmiała się sama z siebie, wspominając z Piotrkiem tę zabawną sytuację związaną z ich dziwną wymianą zdań dotyczącą książki Szekspira, notabene jednego z jej ulubionych pisarzy. Nigdy wcześniej nie pomyślałaby również, a już na pewno nie tej feralnej nocy, że ten nieco rozbawiony i wpatrzony w nią mężczyzna jeszcze nieraz stanie na jej drodze. Myśląc o tym teraz, nawet nie chce wiedzieć, jak bardzo musiała być zdziwiona, widząc jego osobę w tutejszej bibliotece, schowaną w jednym z gabinetów pośród tysięcy książek, których widok i zapach wprost koił jej duszę. Tamtego dnia musiała skorzystać z jego pomocy, ponieważ potrzebowała jak największej ilości książek dotyczących historii jej rodzinnej miejscowości, potrzebnych do napisania pracy na studia, dzięki której mogła zaliczyć zimowy semestr. Choć od pamiętnej imprezy minęły trzy tygodnie, dziewczyna wciąż o niej pamiętała, jak również o tajemniczym mężczyźnie i jego błękitnych niczym woda w ocenie oczach. Widząc zatem jego postać tuż przed swoimi oczami, przeżyła niemały szok, jednakże postanowiła nie dać po sobie tego poznać, przyjmując obojętną postawę.

— Dzień dobry. Pani bibliotekarka prosiła mnie, abym skierowała się do pana w celu znalezienia literatury dotyczącej historii naszej miejscowości.

Piotr nie mógł uwierzyć w to, co widzi. Oto przed sobą miał ją, dziewczynę, o której ciężko było mu zapomnieć. Ilekroć o niej myślał, zastanawiał się, czy będzie im dane jeszcze się spotkać, by choć ten jeden jedyny raz spojrzeć sobie w oczy. Pomimo ogromnego zdziwienia starał się być jak najbardziej profesjonalny.

— Dzień dobry pani. Jasne, proszę usiąść i chwilę poczekać. Postaram się szybko coś dla Pani znaleźć — mówiąc to, patrzył zawstydzony na wielkie dębowe półki z książkami, próbując uniknąć wzroku młodej kobiety.

Nie zachowuj się jak gówniarz! — myślał w duchu, starając się jak najprędzej znaleźć odpowiednie książki. Czego jak czego, ale takiego widoku totalnie się nie spodziewał. Nie był przygotowany i ot co, nie mógł się ogarnąć. Wchodząc na drewnianą, starodawną drabinę w celu sięgnięcia po najlepsze z możliwych pozycji, niechcący szturchnął ramieniem stojącą na parapecie paprotkę, która z hukiem spadła na podłogę.

— Wszystko OK? — zawołała pośpiesznie Agata, zaniepokojona dziwnymi odgłosami dobiegającymi spomiędzy regałów.

— Tak, tak. Już kończę i zaraz do pani przychodzę — odpowiedział Piotr, starając się zachować spokój. Pani Krysia mnie zabije! — pomyślał zdenerwowany. Jej ulubiony kwiat właśnie zaliczył glebę. Mężczyzna już i tak miał z nią na pieńku przez ostatnią sytuację związaną z zakupem nowych kwiatków, a raczej jego pominięciem. Uważał to za rzecz całkowicie zbędną w takim miejscu i niemalże wszystkie pieniądze dostępne w bibliotecznym budżecie wolał przeznaczyć tylko i wyłącznie na zakup nowych książek, czego sześćdziesięcioletnia kobieta nie mogła zrozumieć.

Po chwili wybrał z półek odpowiednie pozycje i ostrożnie zaczął schodzić z drabiny. Nadal starał się zachować spokój, jednakże emocje brały górę, czego dowodem był widok nieszczęsnej paprotki na perskim dywanie, skądinąd również ulubieńcu pani Krysi, jak również jego drżących dłoni, w których z trudem trzymał książki. Wychodząc naprzeciw Agacie, chrząknął kilkukrotnie, ponownie wbijając wzrok w zapełnione regały.

— Proszę, oto pozycje, które według mnie będą bardzo przydatne. Gdyby jednak okazały się niewystarczające, bardzo proszę o ponowną wizytę w naszej placówce — mówiąc to, starał się za wszelką cenę nie patrzeć na młodą kobietę, ubraną w zielony płaszcz, zakrywający niemalże całe jej ciało. Na jej głowie widniał przepiękny, staromodny czarny kapelusz. Dopełnieniem były czarne, długie kozaki za kolano, które chowały się pod długim płaszczem. Idealny obraz pięknej kobiety — pomyślał w duchu, wbijając wzrok w jej oczy.

Agata odwzajemniła spojrzenie, uśmiechając się lekko. Po kilku sekundach, odrywając się od widoku zamyślonej twarzy mężczyzny, odpowiedziała:

— Dziękuję, jestem panu bardzo wdzięczna i mam nadzieję, że te książki wystarczą — rzekła, wyciągając ręce w stronę Piotra.

— Ach tak, proszę bardzo — odparł, przekazując jej wybrane pozycje. Przy okazji otarł się o dłoń kobiety. Czując jej ciepło, uśmiechnął się mimowolnie.

Agata ponownie odwzajemniła uśmiech.

— Dziękuję i do widzenia — powiedziała, a potem skierowała swoje kroki do drzwi.

— Gdyby te gwiazdy świeciły w jej czole, jasne jej lica ich blask by zgasiły— rzucił po cichu Piotr, wodząc wzrokiem za odchodzącą kobietą.

Agatę zamurowało. Poznał ją!

Wiedział od samego początku, że to ja! — krzyczała w duchu. A w dodatku zacytował jeden z jej ulubionych utworów. To nie mógł być przypadek. To musiało być przeznaczenie, o czym jeszcze nieraz kobieta się przekona.

Agata odwróciła się i spojrzała prosto w zamyśloną twarz Piotra, który — widząc to —powiedział:

— Przepraszam, nie mogę się oprzeć i muszę to powiedzieć. Tamtej nocy zrobiła pani na mnie piorunujące wrażenie. Zresztą nie tylko na mnie. Mój kolega do dzisiaj o pani wspomina i już się odgraża, że ze względu na panią zorganizuje w tamtej restauracji niejedną imprezę.

— Ojej, to bardzo miłe, choć uważam, że w ogóle nie powinnam się wtedy odzywać i wtrącać do tej rozmowy. Jednak, gdy tylko usłyszałam tytuł książki, o której panowie mówią, i to jeszcze w kontekście lektur szkolnych, wprost nie mogłam się powstrzymać i coś tam palnęłam, za co przepraszam — kobieta zawstydziła się i skierowała swoją uwagę na torbę z książkami, aby tylko nie patrzeć na mężczyznę. Mężczyznę, który coraz bardziej zaczynał się jej podobać.

Nie! To po prostu przegięcie! Co ja tutaj robię! — myślała. — Przecież od zawsze nie podobają mi się blondyni! Na dodatek z niebieskimi oczami! Co się ze mną dzieje?! Ten facet jest totalnym przeciwieństwem moich ideałów. Jest totalnym przeciwieństwem Michała…

Gdy przypomniała sobie o swoim byłym narzeczonym, momentalnie się ocknęła.

— Przepraszam, spieszę się na autobus do Wejherowa! — krzyknęła i szybko wyszła z budynku, nie czekając na reakcję Piotra.

— Panie Piotrze, niech pan tak tych dziewczyn nie straszy, bo już wcale nie będą tutaj przychodzić! — rzuciła pani Krysia, która widziała wybiegającą z budynku Agatę. — I dla kogo ja będę tutaj wtedy sprzątać? Książki się tylko będą niepotrzebnie kurzyć! — dodała, wchodząc do jego gabinetu.

O nie! Zaraz się zacznie! — pomyślał Piotr. Że też dzisiaj musiała akurat być w pracy!

— Matko Boska! Co ja widzę?! Panie Piotrze, natychmiast proszę przyjść i to zobaczyć! —krzyknęła głośno kobieta, widząc jej ukochanego kwiatka na podłodze. — Tyle razy mówiłam, że kiedyś się w końcu stanie tragedia, bo ta paprotka nie powinna tam stać! I proszę! Jest pan mi winny wyjaśnienia! — Pani Krysia stanęła naprzeciwko Piotra z posępną miną i skrzyżowała ręce na piersi. — No proszę, co ma pan na swoją obronę? Teraz to już nawet kwiatki będą panu przeszkadzać! — dodała i zaczęła sprzątać.

— Pani Krysiu, niech pani nie przesadza. Przecież to tylko głupia paprotka! — odpowiedział Piotr, siadając przy swoim ogromnym, drewnianym biurku, które niegdyś dostał w prezencie od ojca. Ojca, który przez całe życie był stolarzem. I to jakim! Niegdyś największe osobistości w tym kraju przemierzały tysiące kilometrów, aby tylko poznać pana Franka i zlecić mu wykonanie najróżniejszych rzeczy z drewna, a szczególnie mebli wzorowanych na ówczesnej europejskiej modzie, która w Polsce powolutku zaczęła się przyjmować.

— Głupia paprotka?! — warknęła rozwścieczona starsza pani, wstając z kolan. — Ja panu dam głupią paprotkę! — dodała, zbierając resztki leżącej na podłodze ziemi. — Już od dawna powtarzam dziewczynom, że z panem nie jest za dobrze! I proszę, miałam rację! Że też musiał nam się tu trafić taki facet! Jakby mi mój świętej pamięci mąż takie coś w mieszkaniu zrobił, to jak Boga kocham z marszu nie miałby już domu! — Pani Krysia była mocno rozwścieczona. — Niech mi się już lepiej Pan dzisiaj na oczy nie pokazuje! No chodź, moja bidulko, zobaczymy, co się da z tobą zrobić — powiedziała do paprotki, a raczej pozostałości po niej i wyszła z gabinetu.

Wspominając później z Agatą tę zabawną sytuację, której z oczywistych względów nie mogła widzieć, Piotr nie był w stanie powstrzymać się od śmiechu. Słysząc tę historię, Agata wręcz zmusiła go do tego, by kupił choć kilka zwyczajnych kwiatków, bo i czym pani Krysia będzie się zajmować? I co ty później będziesz zbijał? — śmiała się mu w twarz. Mężczyzna obiecał jej nowy zakup i słowa dotrzymał, z czego najbardziej zadowolona była oczywiście pani Krysia, która przypisała sobie tę zasługę.

— Niech pan sobie tylko nie myśli, że ja tak teraz wszystko panu wybaczę! — powiedziała kobieta, widząc skrzynkę nowych kwiatów, w tym także nie jednej, a trzech śliczniutkich paprotek. — Niech pan sobie zapamięta, że kobieta tak łatwo nie zapomina! — dodała, skrycie zadowolona z tego zakupu.

Oj! Będę miała co pielęgnować! — myślała. — Tylko gdzie ja dla nich znajdę miejsce?

Ach! Jedyne, co pozostanie ze mną na zawsze, niezależnie od tego, co się stanie, to wspomnienia — myślała Agata. — Czas wziąć się w garść i jakoś zacząć żyć… — rozmyślała dalej, wstając w końcu z łóżka.

Już dwunasta, a ja jeszcze nic nie zrobiłam! — wyrzucała sobie w myślach. Widząc zegarek na ścianie, wstała pospiesznie i udała się do łazienki, by napełnić wannę po brzegi wodą. Po chwili zanurzyła się w niej, biorąc do ręki jedną z powieści, dla której jak dotąd nie znalazła jeszcze czasu. Jednakże wspomnienia i myśli o wciąż tajemniczym Piotrze skutecznie nie pozwalały jej zagłębić się w lekturę Anny Kareniny, która również zaznała w swoim życiu zakazanej miłości.

Ach! Jakie to wszystko jest poplątane! — dumała dalej. — I co ja teraz powiem Baśce? Przecież nie mogę tak tego zostawić. Zresztą ona i tak nie da mi żyć!

Odłożyła na bok książkę i zanurzyła się w wodzie, pozwalając sobie na niemyślenie o niczym, przynajmniej przez tę jedną krótką chwilę.

Nie zdawała sobie jeszcze sprawy z tego, że sytuacja z Baśką to drobnostka w porównaniu z tym, z czym w niedługim czasie będzie musiała się zmierzyć. Los bowiem bywa naprawdę okrutny, o czym jeszcze nieraz ta młoda kobieta będzie musiała się przekonać.

3.

Piotr obudził się chwilę po ósmej rano, a raczej został obudzony przez psa domagającego się natychmiastowego spaceru. Ilekroć miał wizję dnia wolnego przed oczami, tylekroć obiecywał sobie, że w końcu się wyśpi. Zapominał jednak, że nie jest w domu sam, o czym dosadnie przypominał mu nie tylko pies. Wychodząc na spacer z Karmelem, który imię dostał na cześć swojej niemalże karmelowej sierści, został dosłownie staranowany przez Jasia bawiącego się w najlepsze.

— O! Cześć, tato! — krzyknął wesoło siedmiolatek. — Nie wiedziałem, że już wstałeś. Jestem głodny! — dodał i zniknął z pola widzenia.

No tak. Syn. Jego największy skarb. Wielkie szczęście i nieszczęście zarazem. Gdyby nie on, to zapewne nigdy nie ożeniłby się z Karoliną.

Ich związek nigdy nie należał do udanych. Poznali się jeszcze w podstawówce. Piotr przeprowadził się wraz z całą rodziną na Pomorze i w siódmej klasie dołączył do klasy Karoliny, na którą już pierwszego dnia zwrócił uwagę. Co dziwne, od samego początku czuł, że nie powinien się z nią zadawać.

Posiadała ona wszystkie cechy, których szczerze nie znosił. Była głośna, niezbyt kulturalna i ubierała się — mówiąc delikatnie — bardzo wyzywająco. Wiodła prym wśród klasowych koleżanek, trudno było jej nie zauważyć. W dodatku jej uroda, tzn. chorobliwie chude długie nogi i te krótkie rude włosy nie były tym, co zawsze mu się podobało. Miała jednak w sobie to tajemnicze coś, co sprawiało, że ciągnęło go do niej. Być może wszystko przez to, że sam nie grzeszył śmiałością, a jej bezpośredniość po prostu mu imponowała. Poza tym od samego początku była łatwa i zawsze dostępna, więc czego chcieć więcej w takim wieku? Nigdy też nie oczekiwała od niego żadnych wyjaśnień, nie robiła mu scen zazdrości, ani też nie kłócili się zbyt często. A to, że go zdradzała? No cóż, to chyba cena za jego naiwność i chęć posiadania lekkiego, bezproblemowego związku. A raczej pseudo związku, o czym prędko się przekonał.

Kiedy dowiedział się, że Karolina jest w ciąży, podświadomie zastanawiał się, czy to aby na pewno jego dziecko? Wiedział bowiem doskonale o każdej z jej zdrad, bo też jakoś specjalnie się z nimi nie kryła. Zresztą posiadali tych samych znajomych, a — jak to w życiu bywa — zawsze prędzej czy później znajdzie się ktoś życzliwy, kto na ucho szepnie co nieco o rozwiązłości jego dziewczyny. Od zawsze za priorytet stawiał sobie honor, więc kiedy tylko dowiedział się o ciąży, za namową rodziny postanowił wziąć ślub z rudowłosą kobietą, aby mogli stworzyć dla dziecka prawdziwą rodzinę. Zresztą ich ślub, notabene tylko cywilny — bo Karolina nie chciała iść do ołtarza z brzuchem, tłumacząc rodzinie, że jeszcze zdążą wziąć ślub kościelny, bo przecież mają całe życie przed sobą — jak również wesele okazały się całkiem udane. To wywołało u Piotra złudną nadzieję szczęścia, którego w końcu mógłby zaznać w ramionach swojej kobiety. Nadzieję tę pogłębiał również fakt narodzin synka, który niemalże od pierwszych chwil skradł jego serce. Widząc malutką twarzyczkę dziecka, charakterystyczne w jego rodzinie rysy twarzy, wiedział, że to on jest ojcem. Wiedział też, że nigdy nie zostawi Jasia, nawet jeśli miałoby się to odbyć kosztem jego szczęścia.

W dość szybkim czasie przekonał się również, że nadzieja to jedno, a brutalna rzeczywistość to drugie. Jego świeżo upieczona małżonka nie ukrywała bowiem od samego początku, że nadal najważniejsze są dla niej studia. I to nie byle jakie — wszak bycie córką najlepszego prawnika w okolicy zobowiązywało. Po latach wielu wyrzeczeń dopięła swego i została najlepszą panią adwokat w powiecie, tracąc przy okazji wszelkie dotychczasowe więzi zarówno z synem, jak i z mężem. Od świtu do zmierzchu przesiadywała w pracy, również w weekendy. Nie zmieniło się to nawet wtedy, kiedy wraz z najlepszą koleżanką ze studiów założyła swoją własną kancelarię, wmawiając Piotrowi, że przecież to wszystko dla ich dobra.

— Gdybym miała liczyć tylko na ciebie i tę twoją marną pensję bibliotekarza, to już dawno mieszkalibyśmy pod mostem! — wypominała mu często, przy okazji najróżniejszych kłótni. Nawet tych dotyczących jej zdrad — wszak i one, wraz z porodem syna i późniejszą pracą, nie zniknęły. Mężczyzna miał już dość przyprawiania mu rogów i ciągłego podśmiewania się z jego męskości. Nie mógł również znieść tego ze względu na małego Jasia, którego dobro było dla niego rzeczą absolutnie priorytetową. Chciał mu stworzyć dom — taki, jaki sam miał, z kochającymi rodzicami przy boku. Niestety, jak sam szybko zrozumiał, posiadając taką kobietę jak Karolina, mógł tylko żyć złudnym, nic nieznaczącym marzeniem, a te, jak wiadomo, nie spełniają się nigdy.

Gdyby nie wydarzył się ten cholerny wypadek, to ta beznadziejna monotonia trwałaby nadal! — pomyślał w duchu Piotr, wychodząc z Karmelem na spacer. Na widok idącej naprzeciwko pary, od której miłość biła aż z daleka, przypominał sobie o pięknej Agacie, z którą miał nie lada problem. Dziewczyna zahipnotyzowała go swoim urokiem niemalże od samego początku i wrażenie to pogłębiało się z każdym kolejnym spotkaniem. Jeśli poznałby ją kilka lat wcześniej, gdy jeszcze jego życie nie było tak pogmatwane, to z pewnością nie miałby żadnych oporów i, kto wie, może byliby już razem. A tak pozostawało mu tylko marzyć i śnić o długonogiej, pięknej szatynce.

Mijając zakochaną parę, przypomniał sobie o tym, że przecież dzisiaj są walentynki. W myślach przywołał niedawną rozmowę z Agatą, która uważała, że jest to jedno z najbardziej beznadziejnych świąt, na jakie ludzie mogli kiedykolwiek wpaść. Dodała jeszcze, iż jest to chyba tylko kolejny chwyt marketingowców chcących stworzyć coś, dzięki czemu będą w stanie jeszcze bardziej napędzić rynek.

Wspominając tę zabawną rozmowę, postanowił zamówić dla niej bukiet czerwonych róż. Dołączył do niego krótki żartobliwy liścik, aby tylko choć na chwilę poprawić jej humor — wszak zauważył, że chyba miała jakieś problemy.

Kiedy widział ją ostatnim razem, jej promienny dotąd uśmiech i wesołe spojrzenie zastąpił smutny, wręcz obojętny wzrok, co było totalnie do niej niepodobne. Poza tym ubrała się dość niedbale — w szary, potargany i strasznie stary dres, na który raczej od niechcenia zarzuciła pierwszą z brzegu kurtkę. Gdyby nie fala brązowych loków wystająca spod czapki, pewnie by nie zauważył, że to właśnie ją mija. Zamyślona, jakby w ogóle nieobecna, nie wykazała zainteresowania nawet wtedy, gdy na nią zatrąbił.

Spróbował raz jeszcze zwrócić na siebie uwagę Agaty, podjeżdżając niemalże pod jej nogi. W mig otworzył samochodową szybę i widząc, że wreszcie go zauważyła, powiedział:

— Jak to mawiała moja babcia, nie myśl za dużo, bo stworzysz problem, którego nigdy nie było.

— Cześć, witaj — rzuciła smutno nieco zdziwiona, że w ogóle go widzi. — Słyszałam, że ktoś trąbi w oddali, ale myślałam, że to tylko dlatego, że idę środkiem ulicy, przepraszam — dodała, wstając z przydrożnej ławki, która lata swojej świetności miała już dawno za sobą.

— Nie szkodzi — stwierdził, wysiadając z auta. — Wracając do mojej babci, nie boisz się siadać na takich ławkach? Babcia zawsze mówiła: „nie siadaj na zimnym, bo wilka dostaniesz!”. A ten beton raczej nie nadaje się do siadania — dorzucił, trochę zmartwiony.

Agata uśmiechnęła się.

Nawet w takich chwilach potrafi mnie rozśmieszyć jednym głupim tekstem. Szkoda, że nigdy nie będzie mój — pomyślała, nadal siedząc na ławce.

— Ciężki dzień, co? — powiedział po chwili, zajmując miejsce obok niej. — Wiesz, odwiedził mnie dzisiaj w bibliotece jeden z tutejszych chłopców, taki około czteroletni. Widziałem od samego początku, że jest strasznie szczęśliwy i ogólnie w dobrym humorze, a z tego, co wiem, jego rodzicom się raczej w domu nie przelewa, ojciec alkoholik, a zresztą nie o tym mowa — kontynuował, próbując wywołać uśmiech na jej twarzy. — Słyszałem, jak jego mama rozmawia z panią Krysią i Asią, i jak później on wybiera sobie książki. Wychodząc, pochwalił się, że ma nowe buty, a po chwili dodał, że te jego nowe buty szybko biegają. Dlatego też chciałem cię zapytać, czy twoje buty też szybko biegają?

— Oj, niestety chyba nie mam takich magicznych butów — odpowiedziała, śmiejąc się, wszak bardzo ją ten żart o biegających butach rozśmieszył.

— Szkoda, bo czasem i mnie by się takie przydały. Czasami chciałoby się uciec jak najdalej, więc takie buty to byłoby dopiero coś! — rzekł Piotr, patrząc na jej promienną twarz.

Choć przez chwilę się uśmiecha — pomyślał, rozkoszując się tym widokiem.

— Tak, zdecydowanie takie szybko biegające buty przydałyby się każdemu z nas. Szczególnie mnie — zamyśliła się, patrząc nieobecnym wzrokiem przed siebie. — Przepraszam, muszę uciekać, bo koleżanka na mnie czeka — mruknęła po chwili, wstając gwałtownie. — Do zobaczenia, miło było cię zobaczyć.

— Mnie również. Do widzenia — odpowiedział nieco zdziwiony.

Czyżby uciekała przede mną? To już nie pierwsza taka sytuacja, kiedy przypadkiem się widzimy, a ona ucieka, jakby zobaczyła ducha! — dumał, wsiadając do auta. — A może mnie nie lubi? Może najzwyczajniej w świecie za bardzo się jej narzucam? Cóż, chyba będę musiał dać jej spokój.

Analizując tę sytuację po kilku dniach, nadal uważał, że powinien dać jej spokój.

Po pierwsze — myślał — niby dlaczego miałaby w ogóle zwrócić na mnie uwagę? Po drugie, Gniewino to mała miejscowość, z pewnością już wie, że mam żonę i syna, nawet jeśli jest nietutejsza, to z pewnością ktoś już jej o tym doniósł lub sama się domyśliła. Poza tym, do cholery! Przecież nie mogę zostawić syna, zburzyć całego jego dotychczasowego świata i wystawić na przeżywanie tak ogromnych emocji. Przecież obiecałem sobie, że nigdy więcej się nie zakocham! — krzyczał w duchu. — Zresztą Agata raczej za mną nie przepada. A już na pewno nie w takim kontekście! O czym ja w ogóle myślę, co ja sobie w ogóle wyobrażam? Głupi ja! Czas się wreszcie ogarnąć, póki nie jest jeszcze za późno! — analizował dalej, niespiesznie wracając do domu ze spaceru.

4.

— Chcesz mi powiedzieć, że znasz go już prawie cztery miesiące i ja nic o tym nie wiem?! — Baśka nie ukrywała, że jest w szoku. — Myślałam, że jesteśmy przyjaciółkami! Myślałam, że mi ufasz!

Nigdy nie pomyślałaby, że mają przed sobą jakiekolwiek tajemnice. Znały się przecież od dawna i nigdy nie było między nimi niedomówień. Ba! Zarówno one, jak i ich rodzice oraz znajomi traktowali je niemalże jak siostry. A tu taka niespodzianka! No kto by pomyślał!

— Basiu kochana. Nie wiem, co mam ci powiedzieć, przepraszam, naprawdę przepraszam, ale to wszystko nie jest takie proste! — Agata płakała coraz bardziej. — Piotr to nie jest typowy facet, ja z nim nigdy nie będę, rozumiesz? Nie mogę! — dodała, gorzko łkając.

— Jak to „nie będziesz”?! — rzuciła oburzona. — Niby co wam stoi na przeszkodzie?

— Basiu... To jest po prostu zbyt pogmatwane. To jest po prostu nierealne!

— Powiedz w końcu wprost, o co chodzi, bo nie wytrzymam!

— On ma żonę i dziecko! Rozumiesz? Niepełnosprawną żonę poruszającą się na wózku i malutkiego synka. Widziałam ich jakiś tydzień temu, jak wychodzili z kościoła. Normalna, kochająca się rodzina! Ja nie mogę… Nie mogę tego zapomnieć. Jestem taka beznadziejna… — odpowiedziała, płacząc coraz bardziej.

Już chyba do końca życia będzie miała ten widok przed oczami. Pewnie kroczący Piotr, wyłaniający się zza kościelnego filaru, a tuż za nim kilkuletni chłopiec, obok którego na wózku jechała kobieta. Wychodząc z kościoła, Piotr podał jedną rękę chłopcu, a drugą pomagał kobiecie pchać jej wózek. Rozmawiali i śmiali się w głos. Gdy zobaczyła wesołą twarz chłopca, mówiącego do mężczyzny Kocham cię, tato! Tak strasznie cię kocham! I Ciebie mamo też!, zatrzymał jej się świat przed oczami. Już wiedziała. Wiedziała, że nigdy nie będzie należała do ich świata.

Od tamtego momentu stała się też inną kobietą. Niedostępną i beznadziejnie zakochaną w mężczyźnie, który nigdy nie będzie jej. Rozpłakała się momentalnie, pospiesznie wychodząc z budynku. Jeszcze tego by bowiem brakowało, aby Piotr zobaczył ją w takim stanie. Niedoczekanie! Od tamtej chwili nie chciała zobaczyć go już nigdy więcej.

— No co ty mówisz? Jaką żonę? Jakie dziecko? — przyjaciółka nie kryła oburzenia. — I może jeszcze mi powiesz, że omotał cię, nic wcześniej ci o tym nie mówiąc? — kontynuowała. — No zabiję go, po prostu zabiję!

— Nie! — odparła stanowczo. — Między nami nigdy do niczego nie doszło. Niczego mi nie obiecywał, o nic nie prosił. To ja sobie wszystko wyolbrzymiłam! Jak zawsze za dużo sobie myślałam! Kim ja w ogóle jestem, żeby tak myśleć? — ciągnęła dalej, bijąc pięściami o kuchenny stół. — Co ze mnie za idiotka!

— Czyli wy nie jesteście razem? Nie sypiacie ze sobą?

— Nie!!! Nigdy.

— A kochasz go, tak? — Basia patrzyła prosto w oczy przyjaciółki. — No powiedz!

Widząc smutny wzrok Agaty, już wiedziała. Kochała go.

Nagle zrozumiała wszystko. Zrozumiała, w jak beznadziejnej sytuacji znajduje się jej najlepsza przyjaciółka i najgorsze było to, że nie wiedziała, jak jej pomóc.

— Kochana, przepraszam — powiedziała cicho, po czym usiadła obok Agaty i przytuliła się do niej. — Nie wiedziałam, że to rzeczywiście tak trudna sytuacja. Zawsze uważałam, że miłość to wbrew pozorom najgorsza z możliwych spraw! Dlatego ja się nie zakocham! Nigdy! No rozchmurz się, kochana! Nie wolno się załamywać i nie płacz, bo to i tak nic nie da! — krzyknęła po chwili. — Najlepszym lekarstwem na ból jest wino! Nasze ulubione czerwone wino — dodała, wstając z krzesła.

Podeszła do szafki, wyciągnęła dwa kieliszki i butelkę ich ulubionego gruzińskiego wina. — No, kochana! Czas na zapomnienie! — mówiąc to, postawiła przed Agatą napełniony kieliszek. — Do dna! — nakazała i zatopiła swoje usta w burgundowym trunku.

Z każdym kolejnym wypitym kieliszkiem kobietom było coraz weselej. W ich przypadku alkohol rzeczywiście powodował zapomnienie, przynajmniej chwilowe. Najważniejsza była bowiem przyjaźń i poczucie bliskości, które łączyło obie przyjaciółki. To właśnie dzięki tej więzi miały przetrwać jeszcze wiele smutnych momentów, o czym niestety w szybkim czasie musiały się przekonać.

5.

Po powrocie do domu Piotr zastał w kuchni bawiącego się syna. Pomieszczenie wyglądało tak, jakby przed chwilą przeszło przez nie potężne tornado. Na wielkim blacie kuchennym piętrzył się stos naczyń, w których znajdowały się: rozsypana mąka, płatki, cukier i jajka. Piotr nie mógł wyjść ze zdumienia i nie przerywając Jasiowi jego eksperymentu, usiadł po cichu na jednym z krzeseł.

— O, jesteś już tato! — zawołał po chwili chłopiec. — Właśnie zamierzałem zrobić ci śniadanie. Chciałem zrobić omlet, ale chyba nie umiem — dodał po chwili, nieco skruszony. — Prosiłem mamę o pomoc, ale ona jak zwykle jest zamknięta w swoim pokoju i nie odpowiedziała mi nawet słowem.

— Kochanie! — powiedział stanowczo Piotr, biorąc chłopca na ręce. — Ile to już razy mówiłem ci, że absolutnie nie wolno ci niczego dotykać? Wszystko, co znajduje się w kuchni, jest niebezpieczne dla takiego chłopca jak ty i mam nadzieję, że to był ostatni raz. Dobrze?

— Tato, ale ja tylko chciałem zrobić nam śniadanie… — odpowiedział smutno chłopczyk, wtulając się w ojca.

— Dobrze, to zróbmy je teraz razem, ok?

— Naprawdę? — zapytał Jaś, a jego oczy momentalnie się zaświeciły. W mig zeskoczył z kolan Piotra i ruszył w stronę kuchennego blatu. — Zróbmy omlet! Tato, proszę! — dodał, biorąc do ręki mąkę i jajka.

— Dobrze, mały kucharzu. No więc, co mam zrobić? — odezwał się Piotr, wstając z krzesła.

— Wymieszaj to wszystko, dobrze? — powiedział Jasiu, pokazując ojcu składniki i usiadł na blacie, nie spuszczając Piotra z oczu. — No dalej! — krzyczał radośnie. — Pospiesz się, bo jestem naprawdę głodny!

— Oj, ty łasuchu! — zaśmiał się mężczyzna, dając mu lekkiego kuksańca.

Widząc uśmiechniętą twarz własnego syna, mężczyzna zamyślił się. Szczęśliwe dziecko, normalny dom i kochająca kobieta przy boku były jego marzeniami od dawna. Do pełni szczęścia brakowało mu jednak ostatniego elementu tej układanki.

Już od lat ciągnął z Karoliną grę, na którą nadal nabierali się ich najbliżsi. Stwarzane pozory zaczynały mu jednak coraz bardziej przeszkadzać, powodując, że zbierała się w nim coraz większa niechęć, głównie do samego siebie.

Ileż można udawać szczęśliwych i zakochanych, a później wracać do domu i skakać sobie do gardeł? — myślał, nie przerywając kuchennych czynności. — Jak długo jeszcze będę znosił te wszystkie upokorzenia? Ile jeszcze razy będę musiał się poświęcać, w zamian za co otrzymam tylko same obelgi? Jak wiele będę musiał jeszcze wytrzymać? I to wszystko w imię czego? W imię dobrych, cholernych, pieprzonych zasad! — krzyczał w duchu, patrząc ukradkiem na syna.

Ach! Jak to dobrze, że go mam! Że jest choć jedna osoba na tym świecie, którą naprawdę kocham i dla której warto jest żyć — dumał dalej. — Czy to wszystko musi być tak popieprzone? Czy gdyby nie ten cholerny wypadek, byłbym w stanie odejść od własnej żony?

Żony? — zatrzymał się na chwilę. Słowo „żona” nigdy nie mogło mu przejść przez gardło. Karolina nie zasługiwała na nie w jego oczach. Bycie żoną to dla niego świętość. Prawdziwa żona to wzór kobiecości i oddania. Kobieta, która jest zdolna do wszelkich poświęceń w imię dobra własnej rodziny, a nie ktoś taki, jak Karolina. Ktoś, kto ma totalnie za nic bycie matką i żoną.

W takich chwilach zastanawiał się, czy kiedykolwiek w ogóle ją kochał? Czy czuł coś innego oprócz przywiązania i szacunku, jaki zyskała w jego oczach po urodzeniu syna? Odpowiedź była zaskakująco prosta. Nie kochał jej nigdy i ta myśl dobijała go zupełnie.

Czy ja naprawdę byłbym zdolny do odejścia i zażądania rozwodu? Czy kiedykolwiek będę jeszcze szczęśliwy? — myślał, stojąc nad rozgrzaną patelnią. — Co by było, gdyby nie zdarzył się ten cholerny wypadek? Czemu w ogóle dałem się wtedy ponieść emocjom i wsiadłem do tego cholernego auta? — analizował nieprzerwanie, wracając pamięcią do wydarzeń sprzed trzech lat, kiedy to wraz z Karoliną udali się na ślub i wesele jej kuzynki.

Wycieczka ta miała być przy okazji również kolejnym z serii wyjazdem w ramach przeprosin Bóg jeden wie za co. Piotr niemalże co chwilę musiał przepraszać swoją małżonkę, bo albo coś źle powiedział, albo coś źle zrobił, albo nie daj Boże spojrzał nie tak, jak powinien. Wtedy jednak był jeszcze cierpliwy i dzielnie to wszystko znosił, pozwalając sobie na tego typu zachowania z jej strony. Wtedy mu jeszcze zależało. Gdy myślał o tym teraz, sam już nie wiedział, czy rzeczywiście nadal mu zależało, czy po prostu po tylu upokorzeniach i ciągłej monotonii działał już jak dobrze zaprogramowany automat, którym kobieta mogła sterować, jak tylko jej się podobało. W tym związku to on od zawsze był ugodowy i zgadzał się na wszystkie pomysły swojej małżonki, więc być może również dlatego reagował właśnie w taki sposób.

Wyjeżdżając do podkrakowskich Mogilan, chciał zabrać ze sobą synka, jednakże Karolina skutecznie wybiła mu to z głowy, tłumacząc, że w końcu będą mieli czas tylko dla siebie. Przy okazji trafiła w jego słaby punkt, pokazując mu swoje powabne ciało zakryte jedynie kusym szlafrokiem.

Jak to dobrze, że go wtedy nie wzięliśmy ze sobą! — myślał, nalewając płynną konsystencję na rozgrzaną patelnię. — To jedyna dobra rzecz, jaką kiedykolwiek zrobiła dla swojego syna! Dzięki temu nic mu się nie stało.

Wyjechali jak zawsze spóźnieni o dobrych kilka godzin i dojechali na miejsce w piątkową noc. Karolina była świadkową panny młodej, która od początku prosiła ją o jak najszybszy wyjazd, aby mogła wraz z nią, jej przyszłym małżonkiem i jego świadkiem odbyć konieczną wizytę u księdza, której to staruszek nie chciał im odpuścić.

Gdy dotarli na miejsce, jak zawsze całą winą obarczyła Bogu ducha winnego Piotra, który ze spuszczoną głową i smutkiem w oczach przepraszał gości za spóźnienie, tłumacząc je nawałem pracy i brakiem zorganizowania z jego strony. Nie chciał bowiem narażać się swojej małżonce już w pierwszym dniu ich wyjazdu. W samochodzie kobieta jasno dała mu do zrozumienia, że ma robić wszystko to, czego ona sobie zażyczy, absolutnie nie pozwalając mu się nawet odezwać.

Niemalże całą drogę spędzili w milczeniu, pozwalając sobie jedynie na drobne uwagi odnośnie planowanych kilkuminutowych postojów. Karolina całą drogę pochłonięta była odbieraniem e-maili i odpisywaniem na nie, a przynajmniej tak mu wtedy powiedziała, nie odrywając wzroku od tabletu.

Kiedy już dojechali do Mogilan i wytłumaczyli swoje opóźnienie, dołączyli do grupki domowników siedzących przy ognisku nieopodal rodzinnego domu Magdy, przyszłej panny młodej. Mężczyzna po kilku chwilach opuścił swoich towarzyszy, bowiem zmęczenie ostro dawało mu się we znaki. Prosił Karolinę, aby poszła z nim, mając cichą nadzieję, że może w końcu dojdzie między nimi do jakiejkolwiek bliskości, jednakże kobieta absolutnie nie chciała go słuchać. Poszedł więc sam i zasnął od razu po tym, jak wziął krótki, orzeźwiający prysznic. Gdy przebudził się nad ranem, za oknem świtało, a jego małżonki nadal nie było obok, co nawet go nie zdziwiło, bo wiedział doskonale, że lubi imprezować i każdą zabawę opuszcza jako jedna z ostatnich uczestniczek.

Przewrócił się na bok, tuląc pustą poduszkę leżącą obok i zasnął, zatopiony w myślach o kształtnym ciele swojej kobiety.

Obudził się o dziewiątej rano, lecz nie znalazł małżonki w ich wynajętym apartamencie, zlokalizowanym naprzeciwko domu Magdy, do którego wkrótce udał się w poszukiwaniu Karoliny. Odnalazł ją po chwili, już z oddali słysząc jej perlisty śmiech. Siedziała wśród kilku młodych mężczyzn i, sądząc po zachowaniu, bawiła się wybornie. Gdy zobaczyła Piotra, nawet nie zareagowała, kontynuując rozmowę z jednym z braci Bartka, pana młodego.

Piotr podążył w kierunku domu Magdy, proponując jej rodzicom pomoc w dopięciu wszelkich szczegółów. Magda, słysząc to, zaproponowała mu wspólne śniadanie z jej rodzicami i rodzeństwem, na co mężczyzna chętnie przystał. Od przyjazdu nie zjadł ani kęsa, a też nie chciał ciągle siedzieć sam jak palec — wszak przyjechał się wybawić i wypocząć.

Po skończonym śniadaniu udał się w stronę ogródka, w którym nadal siedziała jego żona. Wtedy Karolina w końcu zwróciła na niego uwagę — krzyknęła, żeby wreszcie się ogarnął, bo musi ją zawieźć do fryzjera i kosmetyczki, a jak zwykle jest przez niego spóźniona.

Już w drodze do salonu zdążyli się znowu pokłócić, bowiem Karolinie nie w smak był ubiór Piotra.

— Jak zwykle ubrałeś się jak łachudra! — Karolina była rozwścieczona i od razu wsiadła do auta. — Spójrz tylko! — wskazała palcem na jego spodnie — Stare dżinsy i ten beznadziejny czarny podkoszulek, w którym chodzisz chyba od czasów liceum! Wstyd się z tobą gdziekolwiek pokazać! Ja nie wiem, naprawdę nie wiem — dodała po chwili — czy ty naprawdę zawsze musisz robić mi na złość?! Nie możesz się ubrać jak normalny facet? Nie umiesz choć przez chwile być elegancki? — mówiła dalej bez opamiętania, żywo gestykulując.

No tak. Zaczyna się — pomyślał Piotr, wbijając smutny wzrok w szosę. Nie chciał się odezwać ani słowem, bo wiedział, że i tak nic nie wskóra.

— Zapowiada się zajebisty dzień — dodał w duchu i przyspieszył, chcąc jak najszybciej dojechać na miejsce, by choć przez chwilę odpocząć od zdenerwowanej Karoliny.

— Teraz jeszcze obrażonego mi tu będzie udawał! No co za człowiek! Tyle lat zmarnowanych i po co? Po co mi to wszystko było? — wrzeszczała bez opamiętania, bijąc rękami po karoserii. — Wiesz co, jak tak dalej pójdzie, to chyba będziemy musieli się w końcu rozstać, bo tak dalej żyć się nie da! Z takim łachudrą! Kto to widział, żeby mąż takiej kobiety jak ja tak się ubierał! Gdzie twoje maniery, człowieku? — Karolina nie ukrywała swojego zdenerwowania. Poranny widok Piotra ubranego zwyczajnie, jak typowy chłop ze wsi, tak ją rozwścieczył, że nie mogła się opanować.

Gdyby choć raz zachował się jak facet! Gdyby ubierał się tak jak oni — myślała, przywołując w głowie obraz przystojnego Karola i niezwykle seksownego Andrzeja, z którymi spędziła tamtejszy poranek. — Gdybym tylko miała takiego męża w domu, to nigdy nie pomyślałabym o tym, aby choć raz go zdradzić! A tak? Co mi pozostaje? — myślała dalej, patrząc ze wściekłością na Piotrka. — No co za ofiara z niego! Będzie mi się tu jeszcze zgrywał, gnojek jeden! Niedoczekanie!

Po chwili dojechali na miejsce. Karolina pospiesznie wysiadła auta, trzaskając drzwiami i grożąc Piotrowi, że jeśli tylko ruszy się z miejsca choć na moment, to ją popamięta. Mężczyzna posłusznie spędził ponad dwie godziny w aucie, czekając na nią. Widok Karoliny wychodzącej z salonu, wyglądającej pięknie, wręcz nieskazitelnie, bardzo go pobudził i z marszu zapomniał o porannej kłótni.

— Co się tak gapisz?! — krzyknęła, gdy wsiadała do auta. — Nie gap się, idioto, tylko jedź, bo znowu się przez ciebie spóźnimy! — Karolina jak zwykle nie ukrywała swojej irytacji.

— Pięknie wyglądasz. Naprawdę. Jak bogini. — rzekł Piotr, schylając się w jej stronę.

— Czyś ty zdurniał?! — odfuknęła. — Najpierw się ze mną kłócisz, a potem chcesz się ze mną całować w aucie? Czy ty kompletnie już nie masz rozumu? Cały mój makijaż i fryzura pójdą na marne, jak tak dalej mnie będziesz dotykał — dodała, ściągając jego dłonie ze swoich kolan. — Ruszaj już! — po czym odwróciła głowę, po raz kolejny myśląc o dwóch przystojniakach, z którymi bardzo chciała się znowu zobaczyć.

Dalsza podróż minęła im w ciszy, gdyż Piotr, nauczony doświadczeniem, nie chciał prowokować żony do dalszych kłótni. Następne trzy godziny, jak również i samą uroczystość w kościele, spędzili osobno, nie odzywając się do siebie ani słowem. Dopiero na weselu, kiedy usiedli obok siebie, kobieta rzuciła w jego stronę zalotne spojrzenie. W końcu była już po kilku głębszych wypitych z nowo poznanymi kolegami.

— Chodź, zatańczymy, sztywniaku! — rzuciła w jego stronę, gdy usłyszała muzykę.

Piotr z chęcią ruszył za żoną i po chwili tańczyli w najlepsze. Mężczyzna nie mógł oderwać od niej wzroku, pożądał jej po stokroć bardziej niż wcześniej.

Od zawsze bowiem ciało Karoliny działało na niego jak magnes. Była tak piekielnie seksowna i piękna, co doskonale zresztą umiała wykorzystać.

Kiedy spostrzegł jej lekko rozchylone usta i ten świdrujący, podniecający go wzrok przysunął się do niej bardziej, bo bardzo chciał ją pocałować. Kobieta pozwoliła mu na to, przysuwając swoją twarz do jego rozgrzanych ust. Oszołomiony Piotr, nie wiedząc co dalej zrobić, skierował swoje kroki do pobliskiej ubikacji, chcąc jak najlepiej wykorzystać uległość swojej żony. Ta, nie protestując, posłusznie poszła za nim, oddając się po chwili jego dotykowi i pocałunkom. Kiedy jednak usłyszała dobiegające z oddali głosy Karola i Andrzeja, kobieta momentalnie oprzytomniała.

— Wystarczy już! — powiedziała obojętnie, odtrącając od siebie nieco zdziwionego męża. — Resztę dokończymy później, w łóżku! — dodała, poprawiając sobie pomiętą przez męża sukienkę. Po chwili wyszła, zostawiając w kabinie oszołomionego Piotra.

Co za kobieta! — pomyślał, ogarniając swój strój. — Nigdy za nią nie nadążę! Pierwsze zbliżenie od dawna i ona tak po prostu wychodzi! Dzisiaj jej nie odpuszczę! — dumał, wracając na salę, gdzie zabawa trwała w najlepsze.

Kiedy zobaczył swoją żonę tańczącą z jednym z braci pana młodego, usiadł do stołu, po czym nalał sobie do kieliszka wódki.

— Zdrowie pięknych pań! — krzyknął, wlewając w siebie trunek. Popił wódkę colą i wyszedł na zewnątrz, by choć na chwilę odsapnąć i pomyśleć o całym dzisiejszym zajściu. Gdy wracał po nieco dłuższym, niż planował, spacerze, udał się w stronę auta po zostawioną w nim marynarkę, gdyż zaczął padać deszcz i było mu zimno.

Mijając jedno z aut, stanął zdumiony. Zauważył w nim bowiem swoją żonę w towarzystwie jednego z braci Bartka. Żonę, której nie powinno tam być. Na pewno nie powinna leżeć tam roznegliżowana, jęcząc z rozkoszy i oddając się temu młodemu idiocie!

— Udanej zabawy! — rzekł ironicznie. Puknął w szybę feralnego auta i odszedł w kierunku swojego audi.

Karolina, gdy zobaczyła przez szybę męża, poczuła przerażenie. W mig oprzytomniała i wybiegła z samochodu, po drodze zakładając bieliznę. Piotr, gdy to zobaczył, roześmiał się w głos i wsiadł do auta, momentalnie je odpalając. Kobieta zdążyła dobiec i wsiadła pospiesznie do samochodu.

— To nie tak, jak myślisz! — łkała. — Piotr! — dorzuciła po chwili, ocierając łzy z policzka. — Powiedz coś! Przepraszam!

— Wracamy do domu — odpowiedział spokojnie i ruszył w kierunku ich apartamentu. Miał w nosie to, że wypił. Miał w nosie to, że właśnie został zdradzony i to po raz kolejny.

Po kilku minutach, które tradycyjnie spędzili w ciszy, dotarli do apartamentu. Tam Karolina próbowała załagodzić sytuację.

— Połóżmy się i z rana pojedziemy do domu. Piotr! Spójrz na mnie! Piłeś! Nie możemy jechać! — krzyczała, nie patrząc mu w oczy ze wstydu.

— Nie, nie zostanę tu ani chwili dłużej. Chcesz, to możesz zostać. Ja wracam. I nie przesadzaj, nie wypiłem jakoś specjalnie dużo, czuję, że jestem w pełni trzeźwy, w przeciwieństwie do ciebie — odparł zupełnie bez emocji, pakując swoje rzeczy do walizki.

Kobieta również spakowała ubrania i po kilku chwilach wyruszyli w drogę powrotną, zostawiając Magdzie i Bartkowi karteczkę z krótkimi przeprosinami z powodu pilnego wyjazdu.