Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Wciągająca opowieść, łącząca w sobie elementy romansu, tajemnicy i rodzinnego dramatu.
Historia rozpoczyna się w posiadłości rodziny Trevlyn. Gdy lord Richard Trevlyn nagle umiera, jego żona Alice pogrąża się w żałobie, a ich córka Lillian dorasta w cieniu tajemnic spowijających śmierć ojca. Niespodziewanie do ich domu trafia tajemniczy chłopiec, Paul, który zdaje się związany z tragicznymi wydarzeniami sprzed lat.
Paul posiada klucz — zarówno dosłownie, jak i w przenośni — do sekretów rodziny Trevlyn. Z czasem okazuje się, że jego życie i losy rodziny są splecione w sposób bardziej skomplikowany, niż mogłoby się wydawać. Rozwiązywanie tej zagadki prowadzi do odkrycia szokujących faktów o zdradzie, zemście i miłości.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 100
Rok wydania: 2025
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
ROZDZIAŁ I
PRZEPOWIEDNIA
...Trevlyna złota, Trevlyna ziemi
Nie dotknie dziedzic rękami swemi
Póki spod warstwy rdzy i paprochów
Prawda nie wyjrzy z Trevlyna prochów...
– To już trzeci raz, jak przyłapuję cię na studiowaniu tego starego wierszydła. Cóż w nim takiego uroczego, Richardzie? Chyba nie rymy, jak mi się zdaje. – Młoda małżonka położyła smukłą dłoń na pożółkłej ze starości karcie z pisanym archaiczną angielszczyzną tekstem zawierającym wersy, które tak ją rozbawiły.
Richard Trevlyn z uśmiechem podniósł głowę i odsunął od siebie książkę, jakby zirytował go fakt, że został przyłapany na jej czytaniu. Pociągnąwszy żonę za rękę, poprowadził ją z powrotem na kanapę, otulił miękkim szalem i przysiadłszy obok niej na niskim krześle, rzekł wesoło, choć jego oczy zdradzały jakieś ukryte zmartwienie:
– Najukochańsza, ta księga to pisana przez wieki historia naszej rodziny, a ta stara przepowiednia nigdy się nie spełniła, z wyjątkiem tego, że ród wciąż ma dziedziców. Jestem ostatnim z Trevlynów, a ponieważ zbliża się czas, gdy przyjdzie na świat moje dziecko, w naturalny sposób myślę o jego przyszłości i mam nadzieję, że będzie w spokoju cieszyło się swoim dziedzictwem.
– Dałby Bóg! – szepnęła lady Trevlyn i dodała, zerkając z ukosa na starą księgę: – Czytałam ją kiedyś i myślałam, że to jakaś romantyczna powieść, tak okropne rzeczy w niej zapisano. Czy to wszystko prawda, Richardzie?
– Tak, kochana, choć wolałbym, żeby tak nie było. Nasz ród był szalony i nieszczęśliwy aż do ostatniego pokolenia czy dwóch. Gwałtowna natura weszła doń ze starym sir Ralphem, srogim normańskim rycerzem, który w przypływie gniewu zabił swojego jedynego syna, uderzywszy go stalową rękawicą, bo chłopiec miał silną wolę i nie chciał mu w czymś ustąpić.
– Tak, pamiętam, a jego córka Clotilde broniła zamku podczas oblężenia i poślubiła swojego kuzyna, hrabiego Hugona. Wojowniczy ten twój ród; lubię go mimo tych szalonych czynów.
– Poślubiła kuzyna, o tak! To było w przeszłości zmorą naszej rodziny. Zbyt dumni, by kojarzyć się z obcymi, trzymaliśmy się siebie samych, póki wśród potomstwa nie zaczęli pojawiać się idioci i szaleńcy. Mój ojciec był pierwszym, który złamał to nasze niepisane prawo, a ja poszedłem za jego przykładem, wybierając najświeższy, najbardziej krzepki kwiat, jaki mogłem znaleźć, by przesadzić go w naszą wyjałowioną glebę.
– Mam nadzieję, że przyniesie ci zaszczyt i mężnie się rozwinie. Nigdy nie zapomnę, że wziąłeś mnie z bardzo prostego domu i uczyniłeś ze mnie najszczęśliwszą żonę w Anglii.
– A ja nigdy nie zapomnę, że ty, osiemnastoletnia dziewczyna, zgodziłaś się opuścić swoje wzgórza i przybyć tutaj, by rozweselić osamotnione od dawna domostwo starego człowieka – odparł z czułością jej mąż.
– Nie, nie nazywaj siebie starym, Richardzie; masz zaledwie czterdzieści pięć lat i jesteś najodważniejszym, najprzystojniejszym mężczyzną w Warwickshire. Ale ostatnio wyglądasz na zatroskanego. Powiedz mi, o co chodzi, a ja ci doradzę lub pocieszę.
– To nic takiego, Alice, jeśli nie liczyć naturalnego niepokoju o ciebie... Co tam, Kingston, czego chcesz? – zwrócił się Trevlyn do wchodzącego lokaja, przybierając ostrzejszy ton głosu. Gdy zerknął na wręczoną mu wizytówkę, uśmiech znikł z jego ust, a wargi zbielały. Przez chwilę stał, wpatrując się w karteluszek, po czym zapytał: – Czy ten człowiek jest tutaj?
– W bibliotece, sir.
– Idę.
Cisnąwszy wizytówkę w ogień, przyglądał się jej, póki nie zmieniła się w popiół, a następnie odezwał się, nie patrząc żonie w oczy:
– To tylko jakaś irytująca drobnostka, kochanie; zaraz do ciebie wrócę. Połóż się i odpoczywaj, póki nie przyjdę.
Obdarzywszy ją pospieszną pieszczotą, wyszedł, lecz gdy przechodził obok lustra, dostrzegła na jego twarzy wyraz silnego poruszenia. Nie odezwała się i przez kilka minut leżała nieruchomo, najwyraźniej walcząc z jakimś silnym impulsem.
„Źle się czuje i jest rozdrażniony, ale ukrywa to przede mną; mam prawo wiedzieć, o co chodzi, a on mi wybaczy, gdy dowiodę, że nie przyniesie to żadnej szkody” – powiedziała sobie w myśli. Wstała, bezszelestnie przemknęła korytarzem, weszła do ciasnego składziku wbudowanego w ścianę i pochyliwszy się, przytknęła ucho do dziurki od klucza w wąskich drzwiach; nasłuchiwała z półuśmiechem, rozbawiona tym niecnym czynem, którego się dopuściła. Do jej uszu dotarły szemrzące głosy. Jej mąż odzywał się najczęściej i nagle jakieś jego słowo zmiotło uśmiech z jej ust tak raptownie, jakby uderzono ją w twarz. Wzdrygnęła się, skuliła i zadrżała, osuwając się coraz niżej z zaciśniętymi zębami, pobladłymi policzkami i przerażeniem w sercu. Jej wargi stawały się coraz bledsze, oczy coraz bardziej błędne, oddech coraz słabszy, aż z długim westchnieniem, w próżnym usiłowaniu uratowania się, padła jak martwa na próg.
– Miłosierny Boże, czy pani chora, milady[1]? – zawołała pokojówka Hester, gdy pół godziny później jej pani wślizgnęła się do pokoju, blada niczym upiór.
– Osłabłam i zmarzłam. Pomóż mi się położyć, tylko nie przeszkadzaj sir Richardowi.
Przy tych słowach dreszcz przebiegł jej po plecach, a w oczach pojawił się dziki, rozpaczliwy wyraz; złożyła głowę na poduszce jak ktoś, kto nie dba o to, czy jeszcze się podniesie czy nie. Hester, bystrooka kobieta w średnim wieku, przez chwilę przypatrywała się pobladłej pani, po czym wyszła z pokoju, mrucząc do siebie: „Coś jest nie tak i sir Richard musi o tym wiedzieć. Daję głowę, że z wizyty tego człowieka z czarną brodą nie wyniknie nic dobrego”. Przy drzwiach biblioteki zatrzymała się. Jej uszu nie dobiegły żadne odgłosy rozmowy; usłyszała tylko stłumiony jęk, więc nie tracąc czasu na pukanie, weszła do środka zdjęta lękiem, sama nie wiedząc, czego się boi. Sir Richard siedział przy swoim biurku z piórem w dłoni, złożywszy głowę na przedramieniu, a cała jego poza zdradzała przytłaczającą go rozpacz.
– Wybaczy pan, sir, pani źle się czuje. Czy mam po kogoś posłać?
Nie było odpowiedzi. Hester powtórzyła swoje słowa, lecz sir Richard się nie poruszył. Coraz bardziej zaniepokojona, podeszła i uniosła jego głowę, a stwierdziwszy, że jest nieprzytomny, chwyciła za sznur dzwonka, by wezwać pomoc. Jednakże Richardowi Trevlynowi już nic pomóc nie mogło, choć miał bawić na tym świecie jeszcze przez kilka godzin. Odezwał się tylko raz, szepcząc ledwie słyszalnym głosem:
– Czy Alice przyjdzie się ze mną pożegnać?
– Przyprowadź ją, jeśli będzie mogła przyjść – rzekł lekarz.
Hester poszła, zastając swoją panią leżącą tak, jak ją zostawiła, niczym posąg wyrzeźbiony w kamieniu. Gdy przekazała wiadomość, lady Trevlyn odpowiedziała stanowczo:
– Powiedz mu, że nie przyjdę – i odwróciła twarz do ściany z miną, która tak przeraziła służącą, że ta nie odważyła się już odezwać.
Obawiając się wyrzec na głos tę bezlitosną odpowiedź, przekazała ją lekarzowi szeptem, lecz sir Richard i tak usłyszał jej słowa i z rozpaczliwą prośbą o przebaczenie na ustach wyzionął ducha.
Gdy wstał nowy dzień, sir Richard, spowity w całun, leżał na katafalku, a jego mała córeczka w kołysce – on nieopłakany przez żonę, ona niepowitana przez matkę, tę samą, która dwanaście godzin wcześniej nazywała siebie najszczęśliwszą kobietą w Anglii. Sądzono, że lady Trevlyn nie przeżyje, zatem na jej życzenie oddano jej zapieczętowany list, który pozostawił dla niej mąż.
Przeczytała go, położyła na piersi i ocknąwszy się z odrętwienia, przez które sprawiała wrażenie tak bardzo chłodnej i zmienionej, poczęła żarliwie błagać tych, którzy ją otaczali, by ratowali jej życie.
Przez dwa dni była już jedną nogą w grobie i, jak orzekli lekarze, uratowała ją tylko niezłomna wola życia. Trzeciego dnia cudem doszła do siebie, a jakiś ukryty cel zdawał się obdarzać ją nienaturalną siłą. Gdy nadszedł wieczór, w domu panowała cisza, dobiegła już bowiem końca cała smutna krzątanina wokół przygotowań do pogrzebu sir Richarda, a on sam ostatnią noc spoczywał pod własnym dachem. Hester siedziała w zaciemnionej sypialni swej pani, gdzie ciszy nie zakłócał żaden dźwięk prócz kołysanki, którą w sąsiednim pokoju niańka nuciła półgłosem osieroconemu dziecku. Zdawało się, że lady Trevlyn śpi, lecz wtem odsunęła zasłonę łóżka i rzekła gwałtownie:
– Gdzie on leży?
– W sali reprezentacyjnej, milady – odpowiedziała Hester, z niepokojem obserwując gorączkowy blask oczu swojej pani, wypieki na policzkach i nienaturalny spokój w jej zachowaniu.
– Pomóż mi tam dojść, muszę go zobaczyć.
– To panią zabije, milady. Błagam, niech pani o tym nie myśli... – mówiła służąca, lecz lady Trevlyn zdawała się nie słyszeć jej słów. Coś w tej surowej, pobladłej twarzy sprawiło, że Hester uległa.
Owinąwszy drobną postać swojej pani ciepłą peleryną, na wpół poprowadziła, na wpół zaniosła ją do sali reprezentacyjnej i zostawiła ją w progu.
– Muszę tam wejść sama; nie bój się niczego, tylko czekaj na mnie tutaj – powiedziała lady Trevlyn i zamknęła za sobą drzwi. Nie minęło pięć minut, gdy pojawiła się ponownie, a na jej nieruchomej twarzy nie widać było ani śladu smutku. – Zaprowadź mnie do łóżka i przynieś moją szkatułkę z klejnotami – dodała z westchnieniem, gdy wierna służka chwyciła ją w ramiona z dziękczynnym okrzykiem.
Gdy polecenie zostało wykonane, zdjęła medalion z portretem sir Richarda, który zawsze nosiła na piersi, i wyciągnąwszy ze złotego futerału kameę z kości słoniowej, schowała ją w małej szufladce szkatułki. Założyła z powrotem pusty medalion i nakazała Hester oddać klejnoty Watsonowi, rodzinnemu prawnikowi, który miał dopilnować przechowania ich w bezpiecznym miejscu, póki dziecko nie dorośnie.
– Milady, kochana moja, jeszcze będzie je pani nosiła, bo jest pani zbyt młoda, by całe życie spędzić w żałobie, nawet po tak dobrym człowieku, jak nasz błogosławiony pan. Niechże się pani pocieszy i rozchmurzy, choćby tylko dla dobra tego kochanego maleństwa.
– Nigdy więcej ich nie założę – tyle tylko powiedziała lady Trevlyn, zasuwając zasłony łóżka takim gestem, jakby chciała zostawić za nimi nadzieję.
Sir Richard został pochowany, a po dziewięciu dniach plotki na temat zagadki jego śmierci wygasły z braku pożywki, bowiem jedyna osoba, która mogłaby coś wyjaśnić, znajdowała się w stanie niepozwalającym na czynienie jakichkolwiek nawiązań do tego tragicznego dnia.
Jeszcze przez rok lady Trevlyn zagrażało pomieszanie zmysłów. Długa gorączka tak osłabiła jej umysł i ciało, że niewiele dawano jej nadziei na wyzdrowienie, a dni upływały jej w takim zobojętnieniu, że smutno było na to patrzeć. Wydawało się, że zapomniała o całym świecie, nawet o wstrząsie, który tak boleśnie ją dotknął. Widok dziecka nie zdołał jej wyrwać z tego osłupienia i tak mijał miesiąc za miesiącem, nie pozostawiając śladu w jej umyśle, a jedynie nieco wzmacniając wątłe ciało.
Kim był nieznajomy, jaki był cel jego przybycia ani dlaczego nigdy więcej się nie zjawił, nikt nie odkrył. Treść listu pozostawionego przez sir Richarda także była nieznana, ponieważ lady Trevlyn go zniszczyła, a nie dało się od niej dowiedzieć, jaki był tego powód. Jak orzekli lekarze, sir Richard zmarł na serce, choć gdyby nie doznał gwałtownego wstrząsu, mógłby żyć z tą chorobą całe lata. Brakowało krewnych, którzy mogliby dociekać przyczyny, a przyjaciele szybko zapomnieli o pogrążonej w smutku młodej wdowie; tak oto płynęły lata, podczas których dziedziczka Lillian rosła w cieniu tajemnicy, z niemowlęcia stając się dzieckiem.
Ameryka, lata sześćdziesiąte XIX wieku. W domostwie zwanym Orchard House od pokoleń mieszka rodzina Marchów. Pod nieobecność ojca walczącego w wojnie secesyjnej opiekę nad czterema córkami sprawuje samodzielnie ich matka, Maminka.
Córki pani March – stateczna Meg, żywa jak iskra Jo, nieśmiała, uzdolniona muzycznie Beth i nieco przemądrzała Amy – starają się, jak mogą, by urozmaicić swoje naznaczone ciągłym brakiem pieniędzy życie, chociaż boleśnie odczuwają nieobecność ojca. Bez względu na to, czy układają plan zabawy, czy zawiązują tajne stowarzyszenie, dosłownie wszystkich zarażają swoim entuzjazmem. Poddaje mu się nawet Laurie, samotny chłopiec z sąsiedniego domu, oraz jego tajemniczy, bogaty dziadek.
Dobre żony to książka dla wszystkich, którzy chcą poznać dalsze losy małych kobietek – poważnej Meg, roztrzepanej Jo, łagodnej Beth i wytwornej Amy.
Upłynęło kilka lat i dziewczęta powoli wkraczają w inny świat, dorośleją, zmieniają się, przeżywają smutki i rozczarowania, nawet tragedie, ale jednocześnie życie nie skąpi im także radosnych i szczęśliwych chwil. Cztery siostry – cztery różne drogi życiowe.
Zanim znów podejmiemy nasza opowieść i spokojnie udamy się na ślub Meg, powinniśmy najpierw poplotkować nieco o rodzinie Marchów. Na wypadek gdyby któryś ze starszych czytelników uważał, że w historii tej zbyt wiele mówi się o „miłości” (nie sądzę, by młodsi czytelnicy mieli podobne zastrzeżenia), mogę tylko powtórzyć słowa pani March: – Czegóż innego można się spodziewać, kiedy w domu są cztery wesołe dziewczęta, a nieopodal pełen werwy, młody sąsiad?
Światowy bestseller amerykańskiej pisarki Louisy May Alcott. Dalsze losy bohaterów Małych kobietek i Dobrych żon (jest to trzecia część tetralogii Małych kobietek). Książka opowiada o życiu Jo Bhaer, jej męża i dzieciaków ze szkoły w Plumfield. Bezpośrednią inspiracją tej historii była śmierć szwagra Alcott, który pojawia się w jednym z ostatnich rozdziałów. Wszystkie książki cyklu, choć tak uroczo bajkowe, były jednak w dużej mierze oparte na prawdziwych wydarzeniach z życia autorki, co dodaje im większego znaczenia i kolorytu.
Światowy bestseller Małe kobietki doczekał się kolejnych tomów, w których autorka, Louisa May Alcott, kontynuowała – na wyraźne żądanie czytelników – opowieść o losach swoich bohaterów. Po dziesięciu latach czytelnik powraca zatem do Plumfield, aby poznać dalsze losy sióstr March, ich dzieci i wychowanków. Życie małej wspólnoty toczy się wokół college’u ufundowanego przez pana Lauriego, jednej z pierwszych koedukacyjnych uczelni w Ameryce. Tymczasem chłopcy Jo – Rob, Ted, Tom, Nat, Emil, Demi i Dan – stają na progu dorosłości. Każdy z nich wybiera drogę życia zgodną ze swoim charakterem i powołaniem. I choć niektórym z nich przyjdzie okupić te wybory wielkim wysiłkiem, żaden z chłopców nie przegra swojego życia.
Trzynastoletnia Rose po śmierci ojca trafia do domu sędziwych ciotek. Dziewczynka sprawia wrażenie chorowitej i przygnębionej. Wszystko zmienia się, gdy z zamorskich podróży wraca jej wuj i opiekun prawny. Doktor Alec z miejsca zaczyna wprowadzać prostą, ale skuteczną terapię: dużo ruchu na świeżym powietrzu, zdrowe posiłki, pożyteczne zajęcia i towarzystwo rówieśników. W ciągu roku Rose ulega cudownej przemianie, w której ma również swój udział jej siedmiu wesołych i rozbrykanych kuzynów. Nie sposób oprzeć się wrażeniu, że mimo upływu niemal półtora wieku propozycje doktora Aleca byłyby znakomitym lekiem na wiele bolączek współczesnej młodzieży.
Dwudziestoletnia Rose wraz z wujem Alekiem i przyjaciółką Phebe wraca z podróży dookoła świata. W domu czekają na nią stęsknieni kuzyni. Czterej najstarsi z nich – Archie, Charlie, Mac i Steve – są już mężczyznami, którzy szukają swojego powołania i zaczynają rozglądać się za towarzyszkami życia. Młodzi ludzie ze zdumieniem odkrywają, że ich dziecięce relacje będą musiały ulec przewartościowaniu. Tymczasem Rose ceni sobie niezależność i ma pomysł na życie, który niekoniecznie zakłada zamążpójście.
Polly Milton, dziewczyna z angielskiej prowincji, odwiedza w mieście zamożną rodzinę swojej przyjaciółki Fanny Shaw. Biedna Polly jest przytłoczona otaczającym ją tam przepychem, modnym stylem życia, drogimi ubraniami i zwyczajami, z którymi nigdy wcześniej się nie stykała. Przyjaciele Fanny ignorują ją ze względu na odmienne zachowanie i prosty ubiór, nawet sama Fanny nie może powstrzymać się od uważania jej czasami za dziwaczną. W końcu jednak serdeczność i życzliwość Polly podbijają serca wszystkich członków rodziny, a jej staroświecki sposób bycia daje im lekcję, której nigdy nie zapomną.
Sześć lat później, już jako dorosła dziewczyna, Polly wraca do miasta, aby zostać nauczycielką muzyki...
Urocza opowieść autorstwa ukochanej amerykańskiej pisarki Louisy May Alcott, twórczyni niezapomnianych Małych kobietek. Tym razem snuta przez nią historia opowiada o przygodach sióstr Bab i Betty Moss, ich nowego przyjaciela Bena, który uciekł z cyrku, jego niezwykłego psa Sancho i ich sąsiadki, panny Celii. Ben powoli odnajduje swoje miejsce w życiu dzięki nowym przyjaciołom, ale także wiernemu psu i cudownej klaczy Licie.
Świat, w który wchodzimy razem z bohaterami kreowanymi przez Alcott, ma swoje wzloty i upadki, ale życzliwość i serdeczność najczęściej potrafią rozwiać czarne chmury, które niekiedy zbierają się przecież nad każdym z nas.
Mocna i inspirująca powieść, która odzwierciedla własne doświadczenia Louisy May Alcott oraz wyzwania stojące przed kobietami w XIX wieku.
Obowiązkowa lektura dla fanów twórczości pisarki, a także każdego, kto interesuje się historią praw kobiet.
Alcott opowiada historię młodej kobiety o imieniu Christie, która postanawia wziąć sprawy w swoje ręce i zapewnić sobie lepsze życie. Jest zdeterminowana, by odnieść sukces, i ciężko pracuje, aby zarobić na życie. Dzięki kolejnym doświadczeniom spotyka szereg ciekawych postaci, w tym bogatych dobroczyńców, sprzedawców ulicznych, a także inne pracujące kobiety, co pomaga jej zrozumieć złożoność świata i własne w nim miejsce.
Opowieść o emocjach, wyborach i ich konsekwencjach, badająca głębię kobiecej duszy.
Główna bohaterka, Sylvia Yule, to młoda kobieta, która zmaga się z uczuciami wobec dwóch mężczyzn – Adama Warwicka i Geoffreya Moora, reprezentujących odmienne podejścia do życia i miłości. Warwick jest dziki, namiętny i impulsywny, natomiast Moor to uosobienie rozwagi, stabilności i czułości. Sylvia, pod presją swojego kapryśnego nastroju i emocjonalnych burz, podejmuje decyzje, które naznaczą jej życie na zawsze.
Książka bada różnorodne tytułowe „nastroje” Sylvii, które wpływają na jej relacje i decyzje życiowe. Opowiada o konfliktach wewnętrznych, kobiecej wolności i trudnych wyborach związanych z małżeństwem oraz miłością.
Nastroje są też interesujące ze względu na to, że Alcott wprowadza tu wątki feministyczne, podkreślając dążenie kobiet do niezależności emocjonalnej i intelektualnej.