Tajemniczy klucz - Louisa May Alcott - ebook + audiobook

Tajemniczy klucz ebook i audiobook

Louisa May Alcott

0,0

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Wciągająca opowieść, łącząca w sobie elementy romansu, tajemnicy i rodzinnego dramatu.

 

Historia rozpoczyna się w posiadłości rodziny Trevlyn. Gdy lord Richard Trevlyn nagle umiera, jego żona Alice pogrąża się w żałobie, a ich córka Lillian dorasta w cieniu tajemnic spowijających śmierć ojca. Niespodziewanie do ich domu trafia tajemniczy chłopiec, Paul, który zdaje się związany z tragicznymi wydarzeniami sprzed lat.

 

Paul posiada klucz — zarówno dosłownie, jak i w przenośni — do sekretów rodziny Trevlyn. Z czasem okazuje się, że jego życie i losy rodziny są splecione w sposób bardziej skomplikowany, niż mogłoby się wydawać. Rozwiązywanie tej zagadki prowadzi do odkrycia szokujących faktów o zdradzie, zemście i miłości.

 

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 100

Rok wydania: 2025

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 2 godz. 26 min

Rok wydania: 2025

Lektor: Karolina Kalina

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



ROZ­DZIAŁ I

PRZE­PO­WIED­NIA

.

...Tre­vlyna złota, Tre­vlyna ziemi

Nie do­tknie dzie­dzic rę­kami swemi

Póki spod war­stwy rdzy i pa­pro­chów

Prawda nie wyj­rzy z Tre­vlyna pro­chów...

– To już trzeci raz, jak przy­ła­puję cię na stu­dio­wa­niu tego sta­rego wier­szy­dła. Cóż w nim ta­kiego uro­czego, Ri­char­dzie? Chyba nie rymy, jak mi się zdaje. – Młoda mał­żonka po­ło­żyła smu­kłą dłoń na po­żół­kłej ze sta­ro­ści kar­cie z pi­sa­nym ar­cha­iczną an­gielsz­czy­zną tek­stem za­wie­ra­ją­cym wersy, które tak ją roz­ba­wiły.

Ri­chard Tre­vlyn z uśmie­chem pod­niósł głowę i od­su­nął od sie­bie książkę, jakby zi­ry­to­wał go fakt, że zo­stał przy­ła­pany na jej czy­ta­niu. Po­cią­gnąw­szy żonę za rękę, po­pro­wa­dził ją z po­wro­tem na ka­napę, otu­lił mięk­kim sza­lem i przy­siadł­szy obok niej na ni­skim krze­śle, rzekł we­soło, choć jego oczy zdra­dzały ja­kieś ukryte zmar­twie­nie:

– Naj­uko­chań­sza, ta księga to pi­sana przez wieki hi­sto­ria na­szej ro­dziny, a ta stara prze­po­wied­nia ni­gdy się nie speł­niła, z wy­jąt­kiem tego, że ród wciąż ma dzie­dzi­ców. Je­stem ostat­nim z Tre­vly­nów, a po­nie­waż zbliża się czas, gdy przyj­dzie na świat moje dziecko, w na­tu­ralny spo­sób my­ślę o jego przy­szło­ści i mam na­dzieję, że bę­dzie w spo­koju cie­szyło się swoim dzie­dzic­twem.

– Dałby Bóg! – szep­nęła lady Tre­vlyn i do­dała, zer­ka­jąc z ukosa na starą księgę: – Czy­ta­łam ją kie­dyś i my­śla­łam, że to ja­kaś ro­man­tyczna po­wieść, tak okropne rze­czy w niej za­pi­sano. Czy to wszystko prawda, Ri­char­dzie?

– Tak, ko­chana, choć wo­lał­bym, żeby tak nie było. Nasz ród był sza­lony i nie­szczę­śliwy aż do ostat­niego po­ko­le­nia czy dwóch. Gwał­towna na­tura we­szła doń ze sta­rym sir Ral­phem, sro­gim nor­mań­skim ry­ce­rzem, który w przy­pły­wie gniewu za­bił swo­jego je­dy­nego syna, ude­rzyw­szy go sta­lową rę­ka­wicą, bo chło­piec miał silną wolę i nie chciał mu w czymś ustą­pić.

– Tak, pa­mię­tam, a jego córka Clo­tilde bro­niła zamku pod­czas ob­lę­że­nia i po­ślu­biła swo­jego ku­zyna, hra­biego Hu­gona. Wo­jow­ni­czy ten twój ród; lu­bię go mimo tych sza­lo­nych czy­nów.

– Po­ślu­biła ku­zyna, o tak! To było w prze­szło­ści zmorą na­szej ro­dziny. Zbyt dumni, by ko­ja­rzyć się z ob­cymi, trzy­ma­li­śmy się sie­bie sa­mych, póki wśród po­tom­stwa nie za­częli po­ja­wiać się idioci i sza­leńcy. Mój oj­ciec był pierw­szym, który zła­mał to na­sze nie­pi­sane prawo, a ja po­sze­dłem za jego przy­kła­dem, wy­bie­ra­jąc naj­śwież­szy, naj­bar­dziej krzepki kwiat, jaki mo­głem zna­leźć, by prze­sa­dzić go w na­szą wy­ja­ło­wioną glebę.

– Mam na­dzieję, że przy­nie­sie ci za­szczyt i męż­nie się roz­wi­nie. Ni­gdy nie za­po­mnę, że wzią­łeś mnie z bar­dzo pro­stego domu i uczy­ni­łeś ze mnie naj­szczę­śliw­szą żonę w An­glii.

– A ja ni­gdy nie za­po­mnę, że ty, osiem­na­sto­let­nia dziew­czyna, zgo­dzi­łaś się opu­ścić swoje wzgó­rza i przy­być tu­taj, by roz­we­se­lić osa­mot­nione od dawna do­mo­stwo sta­rego czło­wieka – od­parł z czu­ło­ścią jej mąż.

– Nie, nie na­zy­waj sie­bie sta­rym, Ri­char­dzie; masz za­le­d­wie czter­dzie­ści pięć lat i je­steś naj­od­waż­niej­szym, naj­przy­stoj­niej­szym męż­czy­zną w War­wick­shire. Ale ostat­nio wy­glą­dasz na za­tro­ska­nego. Po­wiedz mi, o co cho­dzi, a ja ci do­ra­dzę lub po­cie­szę.

– To nic ta­kiego, Alice, je­śli nie li­czyć na­tu­ral­nego nie­po­koju o cie­bie... Co tam, King­ston, czego chcesz? – zwró­cił się Tre­vlyn do wcho­dzą­cego lo­kaja, przy­bie­ra­jąc ostrzej­szy ton głosu. Gdy zer­k­nął na wrę­czoną mu wi­zy­tówkę, uśmiech znikł z jego ust, a wargi zbie­lały. Przez chwilę stał, wpa­tru­jąc się w kar­te­lu­szek, po czym za­py­tał: – Czy ten czło­wiek jest tu­taj?

– W bi­blio­tece, sir.

– Idę.

Ci­snąw­szy wi­zy­tówkę w ogień, przy­glą­dał się jej, póki nie zmie­niła się w po­piół, a na­stęp­nie ode­zwał się, nie pa­trząc żo­nie w oczy:

– To tylko ja­kaś iry­tu­jąca drob­nostka, ko­cha­nie; za­raz do cie­bie wrócę. Po­łóż się i od­po­czy­waj, póki nie przyjdę.

Ob­da­rzyw­szy ją po­spieszną piesz­czotą, wy­szedł, lecz gdy prze­cho­dził obok lu­stra, do­strze­gła na jego twa­rzy wy­raz sil­nego po­ru­sze­nia. Nie ode­zwała się i przez kilka mi­nut le­żała nie­ru­chomo, naj­wy­raź­niej wal­cząc z ja­kimś sil­nym im­pul­sem.

„Źle się czuje i jest roz­draż­niony, ale ukrywa to przede mną; mam prawo wie­dzieć, o co cho­dzi, a on mi wy­ba­czy, gdy do­wiodę, że nie przy­nie­sie to żad­nej szkody” – po­wie­działa so­bie w my­śli. Wstała, bez­sze­lest­nie prze­mknęła ko­ry­ta­rzem, we­szła do cia­snego skła­dziku wbu­do­wa­nego w ścianę i po­chy­liw­szy się, przy­tknęła ucho do dziurki od klu­cza w wą­skich drzwiach; na­słu­chi­wała z pół­u­śmie­chem, roz­ba­wiona tym nie­cnym czy­nem, któ­rego się do­pu­ściła. Do jej uszu do­tarły szem­rzące głosy. Jej mąż od­zy­wał się naj­czę­ściej i na­gle ja­kieś jego słowo zmio­tło uśmiech z jej ust tak rap­tow­nie, jakby ude­rzono ją w twarz. Wzdry­gnęła się, sku­liła i za­drżała, osu­wa­jąc się co­raz ni­żej z za­ci­śnię­tymi zę­bami, po­bla­dłymi po­licz­kami i prze­ra­że­niem w sercu. Jej wargi sta­wały się co­raz bled­sze, oczy co­raz bar­dziej błędne, od­dech co­raz słab­szy, aż z dłu­gim wes­tchnie­niem, w próż­nym usi­ło­wa­niu ura­to­wa­nia się, pa­dła jak mar­twa na próg.

– Mi­ło­sierny Boże, czy pani chora, mi­lady[1]? – za­wo­łała po­ko­jówka He­ster, gdy pół go­dziny póź­niej jej pani wśli­zgnęła się do po­koju, blada ni­czym upiór.

– Osła­błam i zmar­z­łam. Po­móż mi się po­ło­żyć, tylko nie prze­szka­dzaj sir Ri­char­dowi.

Przy tych sło­wach dreszcz prze­biegł jej po ple­cach, a w oczach po­ja­wił się dziki, roz­pacz­liwy wy­raz; zło­żyła głowę na po­duszce jak ktoś, kto nie dba o to, czy jesz­cze się pod­nie­sie czy nie. He­ster, by­stro­oka ko­bieta w śred­nim wieku, przez chwilę przy­pa­try­wała się po­bla­dłej pani, po czym wy­szła z po­koju, mru­cząc do sie­bie: „Coś jest nie tak i sir Ri­chard musi o tym wie­dzieć. Daję głowę, że z wi­zyty tego czło­wieka z czarną brodą nie wy­nik­nie nic do­brego”. Przy drzwiach bi­blio­teki za­trzy­mała się. Jej uszu nie do­bie­gły żadne od­głosy roz­mowy; usły­szała tylko stłu­miony jęk, więc nie tra­cąc czasu na pu­ka­nie, we­szła do środka zdjęta lę­kiem, sama nie wie­dząc, czego się boi. Sir Ri­chard sie­dział przy swoim biurku z pió­rem w dłoni, zło­żyw­szy głowę na przed­ra­mie­niu, a cała jego poza zdra­dzała przy­tła­cza­jącą go roz­pacz.

– Wy­ba­czy pan, sir, pani źle się czuje. Czy mam po ko­goś po­słać?

Nie było od­po­wie­dzi. He­ster po­wtó­rzyła swoje słowa, lecz sir Ri­chard się nie po­ru­szył. Co­raz bar­dziej za­nie­po­ko­jona, po­de­szła i unio­sła jego głowę, a stwier­dziw­szy, że jest nie­przy­tomny, chwy­ciła za sznur dzwonka, by we­zwać po­moc. Jed­nakże Ri­char­dowi Tre­vly­nowi już nic po­móc nie mo­gło, choć miał ba­wić na tym świe­cie jesz­cze przez kilka go­dzin. Ode­zwał się tylko raz, szep­cząc le­d­wie sły­szal­nym gło­sem:

– Czy Alice przyj­dzie się ze mną po­że­gnać?

– Przy­pro­wadź ją, je­śli bę­dzie mo­gła przyjść – rzekł le­karz.

He­ster po­szła, za­sta­jąc swoją pa­nią le­żącą tak, jak ją zo­sta­wiła, ni­czym po­sąg wy­rzeź­biony w ka­mie­niu. Gdy prze­ka­zała wia­do­mość, lady Tre­vlyn od­po­wie­działa sta­now­czo:

– Po­wiedz mu, że nie przyjdę – i od­wró­ciła twarz do ściany z miną, która tak prze­ra­ziła słu­żącą, że ta nie od­wa­żyła się już ode­zwać.

Oba­wia­jąc się wy­rzec na głos tę bez­li­to­sną od­po­wiedź, prze­ka­zała ją le­ka­rzowi szep­tem, lecz sir Ri­chard i tak usły­szał jej słowa i z roz­pacz­liwą prośbą o prze­ba­cze­nie na ustach wy­zio­nął du­cha.

Gdy wstał nowy dzień, sir Ri­chard, spo­wity w ca­łun, le­żał na ka­ta­falku, a jego mała có­reczka w ko­ły­sce – on nie­opła­kany przez żonę, ona nie­po­wi­tana przez matkę, tę samą, która dwa­na­ście go­dzin wcze­śniej na­zy­wała sie­bie naj­szczę­śliw­szą ko­bietą w An­glii. Są­dzono, że lady Tre­vlyn nie prze­żyje, za­tem na jej ży­cze­nie od­dano jej za­pie­czę­to­wany list, który po­zo­sta­wił dla niej mąż.

Prze­czy­tała go, po­ło­żyła na piersi i ock­nąw­szy się z odrę­twie­nia, przez które spra­wiała wra­że­nie tak bar­dzo chłod­nej i zmie­nio­nej, po­częła żar­li­wie bła­gać tych, któ­rzy ją ota­czali, by ra­to­wali jej ży­cie.

Przez dwa dni była już jedną nogą w gro­bie i, jak orze­kli le­ka­rze, ura­to­wała ją tylko nie­złomna wola ży­cia. Trze­ciego dnia cu­dem do­szła do sie­bie, a ja­kiś ukryty cel zda­wał się ob­da­rzać ją nie­na­tu­ralną siłą. Gdy nad­szedł wie­czór, w domu pa­no­wała ci­sza, do­bie­gła już bo­wiem końca cała smutna krzą­ta­nina wo­kół przy­go­to­wań do po­grzebu sir Ri­charda, a on sam ostat­nią noc spo­czy­wał pod wła­snym da­chem. He­ster sie­działa w za­ciem­nio­nej sy­pialni swej pani, gdzie ci­szy nie za­kłó­cał ża­den dźwięk prócz ko­ły­sanki, którą w są­sied­nim po­koju niańka nu­ciła pół­gło­sem osie­ro­co­nemu dziecku. Zda­wało się, że lady Tre­vlyn śpi, lecz wtem od­su­nęła za­słonę łóżka i rze­kła gwał­tow­nie:

– Gdzie on leży?

– W sali re­pre­zen­ta­cyj­nej, mi­lady – od­po­wie­działa He­ster, z nie­po­ko­jem ob­ser­wu­jąc go­rącz­kowy blask oczu swo­jej pani, wy­pieki na po­licz­kach i nie­na­tu­ralny spo­kój w jej za­cho­wa­niu.

– Po­móż mi tam dojść, mu­szę go zo­ba­czyć.

– To pa­nią za­bije, mi­lady. Bła­gam, niech pani o tym nie my­śli... – mó­wiła słu­żąca, lecz lady Tre­vlyn zda­wała się nie sły­szeć jej słów. Coś w tej su­ro­wej, po­bla­dłej twa­rzy spra­wiło, że He­ster ule­gła.

Owi­nąw­szy drobną po­stać swo­jej pani cie­płą pe­le­ryną, na wpół po­pro­wa­dziła, na wpół za­nio­sła ją do sali re­pre­zen­ta­cyj­nej i zo­sta­wiła ją w progu.

– Mu­szę tam wejść sama; nie bój się ni­czego, tylko cze­kaj na mnie tu­taj – po­wie­działa lady Tre­vlyn i za­mknęła za sobą drzwi. Nie mi­nęło pięć mi­nut, gdy po­ja­wiła się po­now­nie, a na jej nie­ru­cho­mej twa­rzy nie wi­dać było ani śladu smutku. – Za­pro­wadź mnie do łóżka i przy­nieś moją szka­tułkę z klej­no­tami – do­dała z wes­tchnie­niem, gdy wierna służka chwy­ciła ją w ra­miona z dzięk­czyn­nym okrzy­kiem.

Gdy po­le­ce­nie zo­stało wy­ko­nane, zdjęła me­da­lion z por­tre­tem sir Ri­charda, który za­wsze no­siła na piersi, i wy­cią­gnąw­szy ze zło­tego fu­te­rału ka­meę z ko­ści sło­nio­wej, scho­wała ją w ma­łej szu­fladce szka­tułki. Za­ło­żyła z po­wro­tem pu­sty me­da­lion i na­ka­zała He­ster od­dać klej­noty Wat­so­nowi, ro­dzin­nemu praw­ni­kowi, który miał do­pil­no­wać prze­cho­wa­nia ich w bez­piecz­nym miej­scu, póki dziecko nie do­ro­śnie.

– Mi­lady, ko­chana moja, jesz­cze bę­dzie je pani no­siła, bo jest pani zbyt młoda, by całe ży­cie spę­dzić w ża­ło­bie, na­wet po tak do­brym czło­wieku, jak nasz bło­go­sła­wiony pan. Niechże się pani po­cie­szy i roz­ch­mu­rzy, choćby tylko dla do­bra tego ko­cha­nego ma­leń­stwa.

– Ni­gdy wię­cej ich nie za­łożę – tyle tylko po­wie­działa lady Tre­vlyn, za­su­wa­jąc za­słony łóżka ta­kim ge­stem, jakby chciała zo­sta­wić za nimi na­dzieję.

Sir Ri­chard zo­stał po­cho­wany, a po dzie­wię­ciu dniach plotki na te­mat za­gadki jego śmierci wy­ga­sły z braku po­żywki, bo­wiem je­dyna osoba, która mo­głaby coś wy­ja­śnić, znaj­do­wała się w sta­nie nie­po­zwa­la­ją­cym na czy­nie­nie ja­kich­kol­wiek na­wią­zań do tego tra­gicz­nego dnia.

Jesz­cze przez rok lady Tre­vlyn za­gra­żało po­mie­sza­nie zmy­słów. Długa go­rączka tak osła­biła jej umysł i ciało, że nie­wiele da­wano jej na­dziei na wy­zdro­wie­nie, a dni upły­wały jej w ta­kim zo­bo­jęt­nie­niu, że smutno było na to pa­trzeć. Wy­da­wało się, że za­po­mniała o ca­łym świe­cie, na­wet o wstrzą­sie, który tak bo­le­śnie ją do­tknął. Wi­dok dziecka nie zdo­łał jej wy­rwać z tego osłu­pie­nia i tak mi­jał mie­siąc za mie­sią­cem, nie po­zo­sta­wia­jąc śladu w jej umy­śle, a je­dy­nie nieco wzmac­nia­jąc wą­tłe ciało.

Kim był nie­zna­jomy, jaki był cel jego przy­by­cia ani dla­czego ni­gdy wię­cej się nie zja­wił, nikt nie od­krył. Treść li­stu po­zo­sta­wio­nego przez sir Ri­charda także była nie­znana, po­nie­waż lady Tre­vlyn go znisz­czyła, a nie dało się od niej do­wie­dzieć, jaki był tego po­wód. Jak orze­kli le­ka­rze, sir Ri­chard zmarł na serce, choć gdyby nie do­znał gwał­tow­nego wstrząsu, mógłby żyć z tą cho­robą całe lata. Bra­ko­wało krew­nych, któ­rzy mo­gliby do­cie­kać przy­czyny, a przy­ja­ciele szybko za­po­mnieli o po­grą­żo­nej w smutku mło­dej wdo­wie; tak oto pły­nęły lata, pod­czas któ­rych dzie­dziczka Lil­lian ro­sła w cie­niu ta­jem­nicy, z nie­mow­lę­cia sta­jąc się dziec­kiem.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

Ame­ryka, lata sześć­dzie­siąte XIX wieku. W do­mo­stwie zwa­nym Or­chard Ho­use od po­ko­leń mieszka ro­dzina Mar­chów. Pod nie­obec­ność ojca wal­czą­cego w woj­nie se­ce­syj­nej opiekę nad czte­rema cór­kami spra­wuje sa­mo­dziel­nie ich matka, Ma­minka.

Córki pani March – sta­teczna Meg, żywa jak iskra Jo, nie­śmiała, uzdol­niona mu­zycz­nie Beth i nieco prze­mą­drzała Amy – sta­rają się, jak mogą, by uroz­ma­icić swoje na­zna­czone cią­głym bra­kiem pie­nię­dzy ży­cie, cho­ciaż bo­le­śnie od­czu­wają nie­obec­ność ojca. Bez względu na to, czy ukła­dają plan za­bawy, czy za­wią­zują tajne sto­wa­rzy­sze­nie, do­słow­nie wszyst­kich za­ra­żają swoim en­tu­zja­zmem. Pod­daje mu się na­wet Lau­rie, sa­motny chło­piec z są­sied­niego domu, oraz jego ta­jem­ni­czy, bo­gaty dzia­dek.

.

Do­bre żony to książka dla wszyst­kich, któ­rzy chcą po­znać dal­sze losy ma­łych ko­bie­tek – po­waż­nej Meg, roz­trze­pa­nej Jo, ła­god­nej Beth i wy­twor­nej Amy.

Upły­nęło kilka lat i dziew­częta po­woli wkra­czają w inny świat, do­ro­śleją, zmie­niają się, prze­ży­wają smutki i roz­cza­ro­wa­nia, na­wet tra­ge­die, ale jed­no­cze­śnie ży­cie nie skąpi im także ra­do­snych i szczę­śli­wych chwil. Cztery sio­stry – cztery różne drogi ży­ciowe.

Za­nim znów po­dej­miemy na­sza opo­wieść i spo­koj­nie udamy się na ślub Meg, po­win­ni­śmy naj­pierw po­plot­ko­wać nieco o ro­dzi­nie Mar­chów. Na wy­pa­dek gdyby któ­ryś ze star­szych czy­tel­ni­ków uwa­żał, że w hi­sto­rii tej zbyt wiele mówi się o „mi­ło­ści” (nie są­dzę, by młodsi czy­tel­nicy mieli po­dobne za­strze­że­nia), mogę tylko po­wtó­rzyć słowa pani March: – Cze­góż in­nego można się spo­dzie­wać, kiedy w domu są cztery we­sołe dziew­częta, a nie­opo­dal pe­łen we­rwy, młody są­siad?

.

Świa­towy be­st­sel­ler ame­ry­kań­skiej pi­sarki Lo­uisy May Al­cott. Dal­sze losy bo­ha­te­rów Ma­łych ko­bie­tek i Do­brych żon (jest to trze­cia część te­tra­lo­gii Ma­łych ko­bie­tek). Książka opo­wiada o ży­ciu Jo Bhaer, jej męża i dzie­cia­ków ze szkoły w Plum­field. Bez­po­śred­nią in­spi­ra­cją tej hi­sto­rii była śmierć szwa­gra Al­cott, który po­ja­wia się w jed­nym z ostat­nich roz­dzia­łów. Wszyst­kie książki cy­klu, choć tak uro­czo baj­kowe, były jed­nak w du­żej mie­rze oparte na praw­dzi­wych wy­da­rze­niach z ży­cia au­torki, co do­daje im więk­szego zna­cze­nia i ko­lo­rytu.

.

Świa­towy be­st­sel­ler Małe ko­bietki do­cze­kał się ko­lej­nych to­mów, w któ­rych au­torka, Lo­uisa May Al­cott, kon­ty­nu­owała – na wy­raźne żą­da­nie czy­tel­ni­ków – opo­wieść o lo­sach swo­ich bo­ha­te­rów. Po dzie­się­ciu la­tach czy­tel­nik po­wraca za­tem do Plum­field, aby po­znać dal­sze losy sióstr March, ich dzieci i wy­cho­wan­ków. Ży­cie ma­łej wspól­noty to­czy się wo­kół col­lege’u ufun­do­wa­nego przez pana Lau­riego, jed­nej z pierw­szych ko­edu­ka­cyj­nych uczelni w Ame­ryce. Tym­cza­sem chłopcy Jo – Rob, Ted, Tom, Nat, Emil, Demi i Dan – stają na progu do­ro­sło­ści. Każdy z nich wy­biera drogę ży­cia zgodną ze swoim cha­rak­te­rem i po­wo­ła­niem. I choć nie­któ­rym z nich przyj­dzie oku­pić te wy­bory wiel­kim wy­sił­kiem, ża­den z chłop­ców nie prze­gra swo­jego ży­cia.

.

Trzy­na­sto­let­nia Rose po śmierci ojca tra­fia do domu sę­dzi­wych cio­tek. Dziew­czynka spra­wia wra­że­nie cho­ro­wi­tej i przy­gnę­bio­nej. Wszystko zmie­nia się, gdy z za­mor­skich po­dróży wraca jej wuj i opie­kun prawny. Dok­tor Alec z miej­sca za­czyna wpro­wa­dzać pro­stą, ale sku­teczną te­ra­pię: dużo ru­chu na świe­żym po­wie­trzu, zdrowe po­siłki, po­ży­teczne za­ję­cia i to­wa­rzy­stwo ró­wie­śni­ków. W ciągu roku Rose ulega cu­dow­nej prze­mia­nie, w któ­rej ma rów­nież swój udział jej sied­miu we­so­łych i roz­bry­ka­nych ku­zy­nów. Nie spo­sób oprzeć się wra­że­niu, że mimo upływu nie­mal pół­tora wieku pro­po­zy­cje dok­tora Aleca by­łyby zna­ko­mi­tym le­kiem na wiele bo­lą­czek współ­cze­snej mło­dzieży.

.

Dwu­dzie­sto­let­nia Rose wraz z wu­jem Ale­kiem i przy­ja­ciółką Phebe wraca z po­dróży do­okoła świata. W domu cze­kają na nią stę­sk­nieni ku­zyni. Czte­rej naj­starsi z nich – Ar­chie, Char­lie, Mac i Steve – są już męż­czy­znami, któ­rzy szu­kają swo­jego po­wo­ła­nia i za­czy­nają roz­glą­dać się za to­wa­rzysz­kami ży­cia. Mło­dzi lu­dzie ze zdu­mie­niem od­kry­wają, że ich dzie­cięce re­la­cje będą mu­siały ulec prze­war­to­ścio­wa­niu. Tym­cza­sem Rose ceni so­bie nie­za­leż­ność i ma po­mysł na ży­cie, który nie­ko­niecz­nie za­kłada za­mąż­pój­ście.

.

Polly Mil­ton, dziew­czyna z an­giel­skiej pro­win­cji, od­wie­dza w mie­ście za­możną ro­dzinę swo­jej przy­ja­ciółki Fanny Shaw. Biedna Polly jest przy­tło­czona ota­cza­ją­cym ją tam prze­py­chem, mod­nym sty­lem ży­cia, dro­gimi ubra­niami i zwy­cza­jami, z któ­rymi ni­gdy wcze­śniej się nie sty­kała. Przy­ja­ciele Fanny igno­rują ją ze względu na od­mienne za­cho­wa­nie i pro­sty ubiór, na­wet sama Fanny nie może po­wstrzy­mać się od uwa­ża­nia jej cza­sami za dzi­waczną. W końcu jed­nak ser­decz­ność i życz­li­wość Polly pod­bi­jają serca wszyst­kich człon­ków ro­dziny, a jej sta­ro­świecki spo­sób by­cia daje im lek­cję, któ­rej ni­gdy nie za­po­mną.

Sześć lat póź­niej, już jako do­ro­sła dziew­czyna, Polly wraca do mia­sta, aby zo­stać na­uczy­cielką mu­zyki...

.

Uro­cza opo­wieść au­tor­stwa uko­cha­nej ame­ry­kań­skiej pi­sarki Lo­uisy May Al­cott, twór­czyni nie­za­po­mnia­nych Ma­łych ko­bie­tek. Tym ra­zem snuta przez nią hi­sto­ria opo­wiada o przy­go­dach sióstr Bab i Betty Moss, ich no­wego przy­ja­ciela Bena, który uciekł z cyrku, jego nie­zwy­kłego psa San­cho i ich są­siadki, panny Ce­lii. Ben po­woli od­naj­duje swoje miej­sce w ży­ciu dzięki no­wym przy­ja­cio­łom, ale także wier­nemu psu i cu­dow­nej kla­czy Li­cie.

Świat, w który wcho­dzimy ra­zem z bo­ha­te­rami kre­owa­nymi przez Al­cott, ma swoje wzloty i upadki, ale życz­li­wość i ser­decz­ność naj­czę­ściej po­tra­fią roz­wiać czarne chmury, które nie­kiedy zbie­rają się prze­cież nad każ­dym z nas.

.

Mocna i in­spi­ru­jąca po­wieść, która od­zwier­cie­dla wła­sne do­świad­cze­nia Lo­uisy May Al­cott oraz wy­zwa­nia sto­jące przed ko­bie­tami w XIX wieku.

Obo­wiąz­kowa lek­tura dla fa­nów twór­czo­ści pi­sarki, a także każ­dego, kto in­te­re­suje się hi­sto­rią praw ko­biet.

Al­cott opo­wiada hi­sto­rię mło­dej ko­biety o imie­niu Chri­stie, która po­sta­na­wia wziąć sprawy w swoje ręce i za­pew­nić so­bie lep­sze ży­cie. Jest zde­ter­mi­no­wana, by od­nieść suk­ces, i ciężko pra­cuje, aby za­ro­bić na ży­cie. Dzięki ko­lej­nym do­świad­cze­niom spo­tyka sze­reg cie­ka­wych po­staci, w tym bo­ga­tych do­bro­czyń­ców, sprze­daw­ców ulicz­nych, a także inne pra­cu­jące ko­biety, co po­maga jej zro­zu­mieć zło­żo­ność świata i wła­sne w nim miej­sce.

.

Opo­wieść o emo­cjach, wy­bo­rach i ich kon­se­kwen­cjach, ba­da­jąca głę­bię ko­bie­cej du­szy.

Główna bo­ha­terka, Sy­lvia Yule, to młoda ko­bieta, która zmaga się z uczu­ciami wo­bec dwóch męż­czyzn – Adama War­wicka i Geof­freya Mo­ora, re­pre­zen­tu­ją­cych od­mienne po­dej­ścia do ży­cia i mi­ło­ści. War­wick jest dziki, na­miętny i im­pul­sywny, na­to­miast Moor to uoso­bie­nie roz­wagi, sta­bil­no­ści i czu­ło­ści. Sy­lvia, pod pre­sją swo­jego ka­pry­śnego na­stroju i emo­cjo­nal­nych burz, po­dej­muje de­cy­zje, które na­zna­czą jej ży­cie na za­wsze.

Książka bada róż­no­rodne ty­tu­łowe „na­stroje” Sy­lvii, które wpły­wają na jej re­la­cje i de­cy­zje ży­ciowe. Opo­wiada o kon­flik­tach we­wnętrz­nych, ko­bie­cej wol­no­ści i trud­nych wy­bo­rach zwią­za­nych z mał­żeń­stwem oraz mi­ło­ścią.

Na­stroje są też in­te­re­su­jące ze względu na to, że Al­cott wpro­wa­dza tu wątki fe­mi­ni­styczne, pod­kre­śla­jąc dą­że­nie ko­biet do nie­za­leż­no­ści emo­cjo­nal­nej i in­te­lek­tu­al­nej.

Ty­tuł ory­gi­nału: The My­ste­rious Key and What it Ope­ned
Co­py­ri­ght © 2025, MG Wszel­kie prawa za­strze­żone. Re­pro­du­ko­wa­nie, ko­pio­wa­nie w urzą­dze­niach prze­twa­rza­nia da­nych, od­twa­rza­nie w ja­kiej­kol­wiek for­mie oraz wy­ko­rzy­sty­wa­nie w wy­stą­pie­niach pu­blicz­nych – rów­nież czę­ściowe – tylko za wy­łącz­nym ze­zwo­le­niem wła­ści­ciela praw.
ISBN 978-83-8241-129-4
Pro­jekt okładki, wy­bór ilu­stra­cji oraz skład książki:Zu­zanna Ma­li­now­ska Stu­dio
Opra­co­wa­nie: MG, Do­rota Ring
Ilu­stra­cje: Adobe Stock
Kon­wer­sja eLi­tera
www.wy­daw­nic­twomg.pl
kon­takt@wy­daw­nic­twomg.pl