Sztuka bezruchu. Przygody w podróżowaniu donikąd - Pico Iyer - ebook

Sztuka bezruchu. Przygody w podróżowaniu donikąd ebook

Pico Iyer

3,7
32,90 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Pico Iyer, pisarz i podróżnik, który zwiedził i opisał niemal cały świat, dochodzi do zaskakującego wniosku: największą przygodą życia może być siedzenie w bezruchu w pustym pokoju. Poza chaosem, poza pośpiechem, poza nadmiarem.

Sztuce bezruchu sprawdza, jak wyglądało życie ludzi, którzy zdecydowali się zatrzymać szaleńcze tempo swoich dni – od francuskiego biologa molekularnego Matthieu Ricarda, który porzucił obiecującą karierę naukową i został tybetańskim mnichem, po zmarłego niedawno Leonarda Cohena, który pomieszkiwał w buddyjskim klasztorze nieopodal Los Angeles, praktykując medytację zen.

Autor czerpie też z własnych doświadczeń, starając się wyjaśnić, dlaczego im więcej w naszym życiu technologii, tym bardziej potrzebujemy odpoczynku od niej. Pokazuje, dlaczego tak wiele słynnych postaci, od Marcela Prousta, po Mahatmę Ghandiego, aż do Emily Dickinson znalazło spełnienie w sztuce bezruchu. Stawia również pytanie, czy możliwe jest, aby we współczesnym, rozpędzonym świecie to bycie w jednym miejscu stało się najbardziej ekscytującym doświadczeniem.

„Ale nadchodzi taki moment, kiedy żadna podróż po świecie nie zastąpi potrzeby wgłębienia się w coś trudnego i niespodziewanego. Ruch ma najgłębszy sens wówczas, kiedy oprawi się go w ramy bezruchu.

W epoce prędkości, zacząłem dostrzegać, nie ma nic bardziej oszałamiającego niż zwolnienie tempa. W epoce zakłóceń nie ma nic bardziej luksusowego niż skupienie uwagi. W epoce ciągłego ruchu nie ma nic ważniejszego niż siedzenie w miejscu.”

(fragment książki)

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 53

Oceny
3,7 (59 ocen)
23
11
15
6
4
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Jolaczyta

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam
00



Sztuka bezruchu. Przygody w podróżowaniu donikąd

Pico Iyer

THE ART OF STILLNESS: Adventures in Going Nowhere

by Pico Iyer

Copyright © 2014 by Pico Iyer

Copyright © 2014 TED Books

Copyright © 2014 Simon & Schuster, Inc.

Copyright for the Polish edition © 2017 Grupa Wydawnicza Relacja sp. z o.o.

TED, the TED logo, and TED Books are

trademarks of TED Conferences, LLC.

SIMON & SCHUSTER and colophon are registered

trademarks of Simon & Schuster, Inc.

Interior design by MGMT

Cover design by David Shoemaker

Cover art by Eydís Einarsdóttir

Series design by Chip Kidd

Przekład: Anna Rogozińska

ISBN 978-83-65796-61-5

Adaptacja okładki: Ewelina Malinowska

Redakcja: Kamila Wrzesińska

Korekta: Anna Dudało

Skład: Sylwia Budzyńska

Grupa Wydawnicza Relacja

ul. Łowicka 25 P-3

02-502 Warszawa

www.relacja.net

Dla Sonny’ego Mehty, który tyle nauczył mnie – oraz wielu innych – o sztuce, bezruchu i powiązaniach między nimi

Jeśli się czegoś naprawdę pragnie, nie trzeba szukać daleko, bo jeśli nie znajdziemy tego przy nas, tak naprawdę nigdy tego nie mieliśmy.

Dorotka Czarnoksiężnik z Krainy Oz

WprowadzeniePodążanie donikąd

Słońce rozsiewało diamenty po oceanie, a ja jechałem w stronę pustyni na wschodzie. Kiedy ja włączałem się do sieci zatykających i zaśmiecających centrum Los Angeles autostrad, Leonard Cohen, mój bohater od czasów dzieciństwa, czule żegnał się z Marianne z głośników samochodowych. Ostre zimowe słońce na ponad godzinę zniknęło za ścianą szarości, aż w końcu wreszcie wyjechałem w czystość krajobrazu.

Zjeżdżając z autostrady, podążałem labiryntem bocznych uliczek, wybierając opuszczoną wąską drogę, która wijąc się, wspinała się na wysokie, mroczne San Gabriel Mountains. Szybko pozostawiłem za sobą cały ten zgiełk. Los Angeles było już tylko zarysem wierzchołków daleko na horyzoncie.

Wjechawszy na wyżynę – wzdłuż drogi pojawiły się znaki zakazujące rzucania śnieżek – dotarłem do kolonii domków rozsianych po zboczu wzgórza. Na żwirowym parkingu czekał na mnie mały człowieczek po sześćdziesiątce, zgarbiony i z ogoloną głową. Kiedy wysiadłem z samochodu, powitał mnie głębokim, ceremonialnym ukłonem – choć nigdy dotąd żeśmy się nie spotkali – i nalegał, że zaniesie moje rzeczy do domku, gdzie miałem spędzić wiele dni. Jego ciemne, wytarte szaty mnicha powiewały wokół niego na wietrze.

W zaciszu pokoju mnich zaczął kroić świeżo wyjęty z pieca chleb, by pocieszyć mnie po „długiej podróży”. Wstawił wodę na herbatę. Powiedział, że ma dla mnie żonę, jeśli takiej potrzebuję (nie potrzebowałem, moja miała niedługo do mnie dołączyć).

Przyjechałem tu, aby pisać o anonimowym, pogrążonym w niemal zupełnej ciszy życiu mojego gospodarza na szczycie góry, ale na chwilę zatraciłem poczucie miejsca. Nie mogłem uwierzyć, że ten rabiniczny dżentelmen w okularach w drucianej ramce i wełnianej czapce to w rzeczywistości piosenkarz i poeta od trzydziestu lat otoczony sławą międzynarodowego obiektu westchnień, wiecznego tułacza i światowca odzianego w garnitur od Armaniego.

Leonard Cohen przybył do tej ostatniej reduty Starego Świata, by tworzyć życie – i sztukę – z trwania w bezruchu. Starał się rozłożyć siebie na czynniki pierwsze z równym oddaniem, z jakim pracował nad wersem jednej ze swoich piosenek, nad którą spędził ponad dziesięć lat, starając się doprowadzić ją do perfekcji. Kiedy go odwiedziłem, spędzał właśnie siedem dni i nocy w pustej sali do medytacji, siedząc w bezruchu. Imię, pod którym znany był w klasztorze – Jikan – odnosi się do ciszy zawartej pomiędzy dwiema myślami.

Resztę czasu spędzał na różnych robotach na terenie klasztoru, zmywając naczynia w kuchni i – przez większość czasu – zajmując się japońskim opatem Mt. Baldy Zen Center, osiemdziesięcioośmioletnim Joshu Sasakim. Cohen przez ponad czterdzieści lat żył w jednym miejscu ze swoim starszym przyjacielem.

Pewnego wieczoru – jest czwarta nad ranem, już kończy się grudzień1 – Cohen przerwał swoją medytację i przyszedł do mojego domku, aby spróbować wyjaśnić, co tu robi.

Trwanie w bezruchu, powiedział z nieoczekiwanym uczuciem, to „naprawdę najgłębsza rozrywka”, jaką znalazł w swoim sześćdziesięciojednoletnim życiu na tej planecie. „Prawdziwie głęboka i uwodzicielska, przecudowna rozrywka. Prawdziwa uczta, którą można odnaleźć, oddając się tej czynności”. Czy się ze mnie naśmiewał? Cohen znany jest ze swoich żartów oraz ironii.

Ale w miarę jak mu się przysłuchiwałem, odkryłem, że mówi poważnie. „Cóż innego miałbym robić?” – zapytał. „Żenić się z kolejną młodą kobietą i zakładać nową rodzinę? Odkrywać nowe narkotyki, kupować jeszcze droższe wino? Sam nie wiem. To tutaj wydaje mi się najbardziej luksusową i pełną przepychu odpowiedzią na pustkę mojego istnienia”.

Wzniosłe i bezlitosne słowa, tak dla niego typowe. Życie w bezpośrednim sąsiedztwie ciszy najwyraźniej nie nadwerężyło jego złotoustego daru. Ale słowa dobywające się z ust kogoś, kto spróbował wszystkich rozkoszy, jakie świat miał do zaoferowania, miały specjalną wagę i głębię.

Zapewnił mnie, że przebywanie w tym odległym miejscu pełnym bezruchu i ciszy nie ma nic wspólnego z czystością ani pobożnością. To po prostu najbardziej praktyczny sposób na radzenie sobie z zagubieniem i lękiem, które towarzyszyły mu od tak dawna. Przesiadywanie u boku jego starego, japońskiego przyjaciela, popijanie koniaku Courvoisier, wsłuchiwanie się w cykanie świerszcza nocą to doświadczenia najbliższe odnalezieniu trwałego szczęścia, takiego, które nie ulega zmianie nawet wtedy, kiedy życie rzuca ci pod nogi swoje zwykłe przeszkody i wyzwania.

„Nic go nie porusza” – mówi Cohen o trwaniu w bezruchu, kiedy do wnętrza chaty zaczyna przenikać światło poranka. I wtedy chyba sobie coś przypomina i obdarza mnie pomarszczonym, krzywym uśmiechem. „No, chyba że rusza się w zaloty” – dodaje. „Kiedy jest się młodym, burza hormonów oferuje swoje własne podniety”.

Podążanie donikąd, słowami Cohena, to wielka przygoda, dzięki której wszystko inne zaczyna mieć sens.

• • •

Trwanie w miejscu jako sposób na zakochanie się w świecie i wszystkim, co go wypełnia. Rzadko zdarzało mi się myśleć w ten sposób. Podążanie donikąd jako sposób na przebicie się przez cały ten zgiełk i znalezienie czasu oraz energii, którymi można podzielić się z innymi. Czasami zdarzało mi się podążać ku tej idei, ale nigdy nie uderzyła mnie tak mocno, jak na przykładzie tego mężczyzny, który zdawał się mieć wszystko, ale szczęście i wolność odnalazł w wyrzeczeniu.

Któregoś wieczoru było już późno, kiedy mój czarujący gospodarz próbował nauczyć mnie właściwego sposobu siedzenia w pozycji lotosu – rygorystycznego, lecz odprężonego – nie mogłem się zdobyć na to, by wyznać, że nigdy nie przyszło mi nawet do głowy, by pogrążyć się w medytacji. Jako ktoś, kto od dziewiątego roku życia podróżował z kontynentu na kontynent, zawsze znajdowałem rozkosz w byciu w ciągłym ruchu. Aby pogodzić ze sobą pracę oraz przyjemność, zostałem nawet pisarzem książek podróżniczych.

Ale