Szmuc - Felicia Berliner - ebook + książka

Szmuc ebook

Berliner Felicia

3,9

Opis

Prowokacyjna powieść o uzależnionej od pornografii młodej kobiecie należącej do ortodoksyjnej społeczności nowojorskich chasydów.

Rajzla marzy o wolności i spełnieniu swoich ambicji, ale sztywne zasady obowiązujące w jej środowisku zmuszają do ukrywania - pragnień. Kiedy odkrywa świat pornografii, jej życie nabiera nieznanych wcześniej barw. Rozpoczyna mroczną i niebezpieczną podróż…

Czy uda się jej pogodzić coraz większe zainteresowanie swoją seksualnością z oczekiwaniami - rodziny?

Felicia Berliner uzyskała tytuł magistra sztuk pięknych (MFA) na Uniwersytecie Columbia. Swoje teksty publikowała na portalach: Lithub, PB Daily i Breakwater Review. Szmuc to jej debiut powieściowy.

Wciągająca, zuchwała, głęboko emocjonalna i zabawna opowieść o dziewczynie, która odnajduje swoje miejsce, nawiązuje łączność ze swoim ciałem, językiem, rodziną i światem. Jeszcze nigdy nie czytałam podobnej książki. Zawsze czekałam na taką powieść.

LYNN STEGER STRONG, autorka Niedostatku

Przeczytałam ten perfekcyjny debiut jednym tchem, w napięciu, aż wreszcie dotarłam do oszałamiającego, przejmującego finału. Jestem pod wrażeniem mądrości i intuicji Felicii Berliner, która doskonale rozumie ludzką kondycję i w wirtuozerski sposób przekształciła bardzo specyficzną historię w uniwersalną metaforę.

JOANNA RAKOFF, autorka bestsellera My Salinger Yea

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 292

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,9 (41 ocen)
12
16
8
5
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
RosarioTijeras

Całkiem niezła

Rajzla jest chasydzką dziewczyną, którą obowiązują sztywne normy i zwyczaje. Marzy o innym życiu. Zaczyna studia, dostaje komputer i pracę. Jednak wraz z dobrodziejstwem internetu pojawia się i jego czarna strona. Młoda kobieta uzależnia się od zakazanych treści. Jak wpłynie to na jej obecne życie i rodzinne poszukiwanie męża? Powieść ta jest bez wątpienia prowokacyjna. Momentami bardzo ciekawa i niepokojąca a momentami.... już nie. Mam z nią problem. Z jednej strony ukazuje elementy chasydzkiej kultury i zagubienie młodej kobiety pomiędzy tradycją a współczesnym światem; odkrywanie siebie i poszukiwanie drogi. A z drugiej mamy po**o w jidisz. Ta druga strona nużyła i zabijała przyjemność czytania. Językowo także jest specyficznie. W książce występuje całą masa wtrąceń w jidisz. Na szczęście na końcu mamy słowniczek. To bez wątpienia inna lektura, która nie trafi do wszystkich. Kulturowo warta uwagi, poruszająca ważne tematy, wzbudzająca dyskusję na temat wychowania i zakazów. Czytal...
00
Tusz_na_papierze

Nie oderwiesz się od lektury

Cześć czytelniku, zatrzymaj się na moment i poznaj Rajzlę oraz jej życie. Rajzla należy do ortodoksyjnej społeczności nowojorskich chasydów. Co za tym idzie nie może odsłaniać ciała przed innymi, nie może dotknąć mężczyzny innego niż jej ojciec czy brat, nie powinna dotykać komputera czy pracować Podlega całej gamie zakazów i nakazów. Na szczęście jej rodzina jest CIUT postępowa. Bo doceniają jej zdolności matematyczne i pozwalają studiować, mieć komputer, ale tylko do nauki i pracować, bo jest z tego zysk. Dziewczyna mając pod ręką "zakazany owoc " ( komputer z internetem) zagładą a strony z filmami dla dorosłych. Coraz częściej. Coraz dłużej ogląda. Coraz trudniej przetrwać jej dzień bez filmu. Rozdarta wewnętrznie trafia na kozetkę do terapeutki. SZMUC to przejmująca a jednocześnie prowokacyjna historia o sile uzależnienia od por.nografii, religijnych regułach i wewnętrznej walce. Rajzla prowadzi rozmowy nie tylko z terapeutką, ale też z samą sobą. Świetnie oddane są jej em...
00
Tuliaszn

Z braku laku…

Po chasydce i porno spodziewałem się więcej. Powieść prowokacyjna może być tylko dla kółka różańcowego, ale i to niekoniecznie.
00
kaszerek

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna, inna, przewrotna. Poruszona kwestia pornografii i jej wpływu na chasydke, ktora do końca chyba nie czuje się chasydką.
00

Popularność




Córa Izraela

Paznokcie doktor Podhoretz lśnią. Odbija się w nich światło, gdy wyciąga pióro w stronę Rajzli.

– Nie chcesz wyjść za mąż? – pyta.

Rajzla kręci głową.

– Chcę, ale nie mogę – poprawia terapeutkę. – Mami wysłała mnie do pani doktor, bo powiedziałam jej i swatce, że nie chcę randek.

Żadnych bszoł. Oznajmiła matce, że boi się seksu, co jest prawdą. Boi się, że nie znajdzie męża. To także prawda! Ale nie cała.

– Nie możesz wyjść za mąż? – Doktor marszczy brwi. – Dlaczego?

Rajzla zaciska tęgie uda tak mocno, że są jak zszyte pod długą wełnianą spódnicą. Boi się, że nawet gruba warstwa tkaniny nie uchroni jej przed obnażeniem jakiejś części własnej osobowości. Powie jednak prawdę, bo chce znaleźć męża.

– Za dużo oglądam – mówi, ale psychoterapeutka nie reaguje – na komputerze – dodaje i oblewa się rumieńcem. Pali ją czoło, uszy też.

– Zaczekaj, masz na myśli pornografię?

Rajzla lekko kiwa głową, cień potwierdzenia. Tak, ogląda pornografię. Szmuc.

– Rozumiem. – Doktor Podhoretz kiwa głową, jakby nie było w tym nic niezwykłego. – Porozmawiajmy o tym. Co najchętniej oglądasz?

Co najchętniej ogląda? Dlaczego psychoterapeutka o to pyta? Rajzla patrzy na sufit, jakby odpowiedź wirowała jej nad głową.

– Ich wajs niszt – mruczy. Nie wiem. Nie jest pewna, co się z nią dzieje, gdy ogląda nocą porno. Myślała, że doktor Podhoretz wyjaśni, jak przestać to robić, ale jeszcze tego nie zrobiła.

Pytanie doktor Podhoretz przypomina Rajzli o filmie widzianym poprzedniej nocy. Nosił tytuł Zabawy studentek. Trzy dziewczyny leżały na brzuchu na łóżku, w spódniczkach, ale bez majtek. Widać było ich gołe tuches. Dwie grały w niemądrą grę wideo, paplały i śmiały się, a tymczasem mężczyzna sztupał tę w środku. Czy nie były za stare, żeby się bawić w te gry? Czy nie widziały, co się dzieje między nimi? Nie zauważyły sztupu? Dziewczyna w środku milczała, ale czasami wyciągała rękę do tyłu i trzymała się za tusz. Rajzla pamięta ładny manikiur, jasnoróżowe paznokcie.

Mocniej zaciska nogi, zdając sobie sprawę, że wspomnienie filmu wywołało reakcję. Uśmiecha się słabo, zastanawiając się, czy doktor Podhoretz to zauważyła.

Ale Podhoretz przechyla głowę na bok i mówi:

– Możesz powiedzieć coś więcej? Najlepiej po angielsku. Przykro mi, słabo mówię w jidysz.

Nie wygląda, jakby było jej przykro, ale Rajzla wciąga głęboki oddech. Przygotowuje się. Wydaje się to niemożliwym zadaniem. Powiedzieć to, co wie.

To nieważne, że jej wiedza jest całkowicie wirtualna. Nikt oprócz niej nie dotykał jej ciała. Ale filmy zapisane w pamięci nie dają się wymazać ani ukryć. Nie przyleci żaden anioł, by usunąć wiedzę. Anioł podobny do tego, który uczy każde dziecko Talmudu w łonie matki, a później w chwili narodzin zamyka mu usta, pozostawiając między nosem a wargami niewielkie wgłębienie, by przypominało, że dziecko znowu musi się nauczyć Talmudu z nową świadomością, z własnej woli. Gdyby Rajzla mogła leżeć w łożu małżeńskim równie niewinna jak nowo narodzone dziecko, które nie ma o niczym pojęcia i pragnie się nauczyć przyjemności seksualnych, gdyby nie miała żadnych doświadczeń cyfrowych…

Jednak jest już za późno na taką czystość. Zapada się w fotelu, a ciemnoczerwona skóra niemiłosiernie skrzypi przy każdym poruszeniu. Czuje strach przed seksem, który ją czeka – kąpiel rytualna, seks w piątkowy wieczór. Czy zdejmie piękną suknię ślubną i zostanie naga? Czy kiedykolwiek namówi chusena, przyszłego męża, by dotknął jej tam językiem? Na podstawie tego, co robią kobiety na filmach, Rajzla uważa, że nie będzie mogła bez tego żyć, i obawia się, że chusen uzna ją za prost, prymitywną dziewczynę o brzydkich pragnieniach. Czasami ośmiela się mieć nadzieję: jeśli choć raz weźmie do ust penis chusena, on też nie będzie mógł bez tego żyć. Przekonało ją o tym porno.

Jeśli natychmiast przestanie oglądać porno, może zdoła jeszcze znaleźć chusena. Wyjść za mąż.

– Może mi pani pomóc z tym skończyć? – pyta Rajzla.

– Chcesz z tym zerwać? – Doktor P. opuszcza podbródek i obserwuje Rajzlę znad okularów. Zadaje pytanie tym samym spokojnym tonem, jakim ustaliła podstawowe fakty. Jak dotąd poznała znaczenie imienia Rajzli („róża” w jidysz), jej wiek (osiemnaście i pół roku) oraz kolejność narodzin rodzeństwa (jest trzecia, ma trzech braci i siostrę).

– Tylko pięcioro dzieci? Dlaczego tak mało? – spytała wcześniej Podhoretz. Rajzla nie chciała mówić o poronieniach mami, zdradzać sekretów rodzinnych. Mami powiedziała, że chociaż doktor P. nie należy do społeczności chasydów, pracowała z innymi rodzinami. Prawdopodobnie zajmowała się kłopotami sercowymi i curis: matkami lubiącymi sznapsa, ojcami tłukącymi talerze, chłopcami przed bar micwą. Czasami pannami młodymi, które nie krwawią w noc poślubną, a nigdy nie podeszły do konia.

A teraz Rajzlą, córą Izraela, uzależnioną od porno.

– Nie mogę przestać – mówi Rajzla. – Oglądam filmy każdej nocy. – Lekki ruch pióra doktor Podhoretz sprawia, że Rajzla zapomina, co powiedziała.

– Każdej nocy? – pyta doktor. – Masz w domu internet?

– Tak – odpowiada Rajzla i kurczy palce w czarnych pantoflach na płaskim obcasie. Wyszedł na jaw kolejny sekret.

– Tati jest kierownikiem sklepu z elektroniką, a odkąd uszkodził sobie plecy, pozwalają mu czasem pracować w domu. Założono mu internet, by odbierał mejle. Nie wie, że znam hasło i łączę się z internetem przez laptop, którego powinnam używać tylko do nauki rachunkowości. Studiuję w Cohen College, jestem w grupie najlepszych studentów. Mam stypendium.

Rajzla szybko podaje szczegóły, znacznie łatwiej o nich mówić niż o filmach.

– Poza tym pracuję kilka godzin tygodniowo w firmie na Forty-Seventh Street – ciągnie. – Kiedy uzyskam dyplom, zacznę pracować na pełny etat. To już zaaranżowane.

– Zaaranżowane? – pyta doktor Podhoretz. – Jak małżeństwo?

– Mam laptop – odpowiada niecierpliwie Rajzla. Doktor P. nie rozumie najważniejszego. – Wolno mi z niego korzystać, bo to parnusa, zarobki. Daję pieniądze mami, a ona je oszczędza na moje wesele. A na razie, dopóki nie wyjdę za mąż, pieniądze pomagają utrzymać moich braci. Za kilka lat będą pracować jak tati, ale w tej chwili całymi dniami studiują Torę. Mam przy sobie komputer wszędzie, gdzie chcę. W szkole, w domu, w łóżku. – Rajzla znowu się rumieni, ale policzki doktor P. są idealnie gładkie, nie okazuje żadnych emocji. – Nikt inny nie może mieć komputera w domu, bracia, siostra, przyjaciółki – dodaje Rajzla. – To zabronione.

– To niezwykłe, że taka młoda dziewczyna jak ty studiuje w college’u przed wyjściem za mąż, prawda? – pyta doktor Podhoretz.

Rajzla kiwa głową. Niewiele brakowało, by tati się nie zgodził.

* * *

Wiosną zeszłego roku, kiedy Rajzla pokazała tatiemu list z informacją o przyjęciu do college’u, machnął ręką. Uznał to za bluźnierstwo.

– Koledż jest tumeh! – powiedział.

Mami wstawiła się za Rajzlą, oświadczyła, że studiowanie rachunkowości nie byłoby niewłaściwe, że Rajzla ma głowę do liczb. Przypomniała tatiemu, ile zarabia księgowy. A poza tym nic by to nie kosztowało. Gurniszt! Rajzla dostała stypendium!

– Gurniszt mit gurniszt – powiedział lekceważąco tati, unosząc wzrok znad Gemary. Żaden koszt, żaden zysk.

– Proszę! – odezwała się Rajzla.

Przerwał lekturę, zacisnął usta i popatrzył na Rajzlę. Zdjął jarmułkę z czubka głowy, wygładził prawie łysą głowę i nieco gęstsze włosy z tyłu, a potem umieścił jarmułkę dokładnie w tym samym miejscu.

Spoglądał nieruchomym, rozkazującym wzrokiem.

– Raaaajzl – wymówił jej imię w tradycyjny sposób, przeciągając słowo, aż zmieniło się w zdanie. – Niszt kan nauki ścisłe – rzekł. – Żadnej biologii, małp. Wiesz, skąd się wzięłaś. Tylko księgowość.

Rajzla zgodziła się na warunki tatiego. Nie wspomniała o zajęciach obowiązkowych i fakultatywnych. Nie powiedziała, że dostanie komputer w ramach stypendium. Według gojskiego kalendarza była wiosna 2012 roku i wielcy rabini niedawno zakazali internetu. Na stadionie Citi Field, w obecności czterdziestu tysięcy mężczyzn, oznajmili, że internet, z filtrami, może być używany tylko w pracy. A jesziwy nie mogą przyjąć żadnego ucznia mającego internet w domu. Rajzla usłyszała o tym od koleżanek w żeńskiej szkole średniej, do której chodziła, gdy obejrzały transmisję w internecie. Internet powiedział im, że nie wolno im korzystać z internetu.

Była w głębi duszy zadowolona, że jej korzystanie z internetu nie utrudni braciom wstępu do jesziwy. Szlojmi i Mojsze uczyli się już od lat, a Josi, młodszy brat, niedawno miał bar micwę, po czym został sprawdzony przez rabinów i przyjęty do jesziwy.

W końcu tati się zgodził. Pod koniec lata, gdy zaczął się pierwszy semestr studiów, Rajzla dostała komputer w ramach stypendium. Był cienki i srebrzysty, z nadgryzionym jabłkiem na środku pokrywy. Nawet gdy był wyłączony, wydawał się ciepły, jakby emanował energią w torbie z książkami. Kiedy wracała z metra do domu, obejmowała torbę ręką, obawiając się, że na zatłoczonym chodniku, wśród kobiet pchających wózki spacerowe i mężczyzn śpiesznie idących z plastikowymi reklamówkami, ktoś może rozpoznać kształt laptopa. Może poczuć jego ciepło.

Kiedy dotarła do domu, zrozumiała, że nic nie wie. Nie wiedziała, jak włączyć komputer, jak go otworzyć, jak zainstalować darmowe oprogramowanie college’u. Umiała tylko trzymać laptop.

* * *

– Co zrobiłaś? – pyta zdziwiona Podhoretz. – W jaki sposób się nauczyłaś?

Rajzla wzrusza ramionami. Bibliotekarka pomogła jej złożyć podanie do college’u, a teraz opiekunka naukowa pokazała, jak posługiwać się Google, szukać życia w internecie.

– Możesz się zarejestrować online – powiedziała. – Wybrać zajęcia, to, czego chcesz się uczyć.

– Czego chcę?

– Cóż, w pewnych granicach. Jako studentka pierwszego roku nie masz zbyt wielkiego wyboru. Ale możesz coś wybrać. Tutaj – dodała. Odwróciła monitor w stronę Rajzli, by mogła go obserwować, i zaczęła pisać. – W-w-w – rzekła. – Kropka. Cohen College. Kropka. E-d-u. W internecie są też podręczniki. Możesz kupić używane w Amazonie. Przemówienie rektora do nowych studentów jest na YouTubie.

Wpisywała wszystko do Google, każde życzenie i rozkaz, które znikały w komputerze, stawały się niewidzialne, a później materializowały na ekranie.

– Opiekunka nauczyła mnie podstawowych rzeczy – mówi Rajzla. – Obsługę aplikacji poznałam z filmów na YouTubie.

– Sama się nauczyłaś. Nikt ci nie pomógł.

– Ja – potakuje Rajzla.

Doktor P. przekrzywia głowę, zastanawia się nad jej słowami.

– Dlaczego do mnie przyszłaś, Rajzlo? Dlaczego poszukujesz pomocy?

– A więc nie może pani mi pomóc?

– Tego nie powiedziałam. Ale mogłaś porozmawiać z rabinem. Albo żoną rabina. Rozmowa w jidysz byłaby łatwiejsza.

Rajzla ma krągłą twarz, ale kiedy się złości, jej policzki się zapadają. Piegi i skóra czerwienieją.

– Jeśli pójdę do chasyda, nie mam szans na sziduch. Nie wyjdę za mąż! Albo dostanę nebisza, żałosnego chłopca, którego nikt inny nie chce!

– Nikomu nie powiedziałaś?

– Oczywiście, że nie!

– I ciągle przestrzegasz zasad skromności?

Rajzla zerka na golf, na którym ma kardigan. Przesuwa ręką po ciele, jakby chciała powiedzieć, że Podhoretz sama może zobaczyć. Może w styczniu wszyscy pacjenci noszą swetry w środku zimy i musiała spytać Rajzlę o zasady skromności? Ale widać wyraźne oznaki. Skrawek grubych, beżowych rajstop Rajzli, podobnych do drugiej warstwy skóry, widoczny od łydki do kostki. Zupełnie nie przypominają ciała; z tyłu znajduje się szew podobny do spłowiałej, wypukłej blizny. Długie rękawy włożone na długie rękawy. Rajzla ma nadzieję, że grube warstwy ubrania staną się antidotum na porno, a przynajmniej zabezpieczą przed tym, że ktoś odkryje jej obsesję.

Nawet bez takich plotek trudno jej znaleźć męża. Ma wiele wad. Jej najstarszy brat, Szlojmi, ożenił się przed dwoma laty i urodziło mu się dziecko, ale następny brat, Mojsze – ulubieniec Rajzli – skończył dwadzieścia lat i ciągle jest kawalerem. Rajzla podejrzewa, że nie jest jedyną osobą widzącą go z papierosem, który okazał się nie być papierosem.

A poza tym jej włosy mają odcień miedzi. Związuje je z tyłu, by wygładzić bujne kędziory, ukryć rudą barwę. Rodziny młodych mężczyzn szukające narzeczonych mogą unikać rudowłosych dziewcząt, chyba że mają już w rodzinie kogoś o podobnym kolorze włosów.

Mami zaprzecza, że są rude.

– Niszt rojt! – zaprotestowała w czasie rozmowy ze swatką. – Cynamonowe – dodała i pociągnęła jedno z pasm włosów Rajzli, jakby chciała poprawić perspektywy małżeńskie córki, czyniąc jeden lok prostym, gładszym. Mniej rudym.

– Cóż, siedzisz tu ze mną – mówi Podhoretz. Opuszcza podbródek i uśmiecha się, lecz jednocześnie unosi jedną brew, tworząc łuk buntowniczego pytajnika. Twarz poruszająca się w dwóch kierunkach. Rajzla patrzy na idealnie proste, ciemne włosy doktor P. upięte w schludny kok. Na pewno są własne, to nie peruka. Ma na sobie kremową jedwabną bluzkę z długimi rękawami i kokardką pod szyją. Mogłaby być skromna, ale nie jest, bo z przodu jest obcisła. Nosi obrączkę i pierścionek z brylantem, ale nie przypomina żadnej z mężatek, które Rajzla zna. Ściany gabinetu pokrywają półki pełne książek, wszystkie z tytułami po angielsku. Na ścianie wisi obraz przedstawiający złociste kwiaty w wazonie. Gabinet pachnie odświeżaczem powietrza o zapachu owoców cytrusowych, oleistymi środkami czyszczącymi, a także kurzem. Obok fotela doktor P. stygnie kawa. Z tyłu stoi biurko ze stosami książek, a na podłodze widać do połowy ukryte brązowe pantofle na płaskim obcasie, siostry płaskich pantofli Rajzli.

Doktor P. ma ładne paznokcie. Bezbarwny lakier i białe końcówki przypominają Rajzli dziewczynę z filmu widzianego zeszłej nocy. Zanim zaczął się sztup, kiedy tusz dziewczyny był uniesiony w górę, Rajzla widziała wszystko: różowy owal, lśniące fałdy skóry otaczające ciemną, fioletową loch. Była też druga loch, mała i pomarszczona, jeszcze ciemniejsza. Kiedy jedna dziura jest tuż nad drugą, w którą wchodzi szwanc? Obejrzała film, żeby się dowiedzieć. Martwiła się o dziewczynę, czuła ulgę, gdy szwanc za każdym razem wchodził do właściwej dziury, ale także zastanawiała się, niezadowolona: „Dlaczego nie druga dziura?”. W niektórych filmach mężczyźni sztupali kobiety w tuches. Skąd szwanc wie, gdzie wejść? W tym filmie twarz mężczyzny nigdy się nie pojawiała, nie można było odgadnąć, czego chce albo co za chwilę zrobi. Może dlatego dziewczyna trzymała się za tusz, różowe czubki palców wskazywały szmundi. Znak dla szwanca: idź tam.

Rajzla wierci się w fotelu. Milczy. Jak może to wytłumaczyć w jakimkolwiek języku? Mówienie o tym w jidysz na pewno nie byłoby łatwiejsze. Nikt, kogo zna, nie wypowiada w jidysz słów oznaczających to, co widziała. Nigdy nie słyszała o tuches, szmundi! Znalazła je w internecie, wraz z innymi szmucige słowami związanymi ze sztupaniem.

Doktor P. nie wydaje się zniechęcona.

– Kontynuujmy. – Znowu celuje piórem w Rajzlę. – Jak zaczęłaś oglądać porno?

– Znalazłam je w Google.

– Pornografię?

Rajzla kręci przecząco głową.

– Wpisałam do Google nazwę Der Baszefer, żeby zobaczyć, co internet mówi o Stwórcy, a później wpisałam… – Nie może używać świętych imion. Łatwiej je napisać niż wypowiedzieć na głos. – Wpisałam również słowo Haszem. – Wydaje się to głupie, że kiedyś myślała, że komputer wyjaśni, czym jest B., odkryje nowe aspekty świętości. W pierwszych tygodniach i miesiącach posiadania laptopa, kiedy zdała sobie sprawę, że internet może tak wiele wyjaśnić, chciała odkryć wszystko. Ale świat wirtualny bywał rozczarowujący. Internet wyjaśniał, dlaczego należy mówić Haszem – Imię – zamiast posługiwać się prawdziwym imieniem B., lecz Rajzla już to wiedziała. – Wpisałam też angielskie słowo „GOD” i pojawiło się mnóstwo obrazów mężczyzn! – Rozumiała, że goje czczą człowieka, a jednak przeżyła szok. Na jednym mężczyzna z rozwianymi włosami i brodą wychylał się z chmury, wyciągając palce w stronę ręki nagiego mężczyzny. – Kiedy to zobaczyłam, wpadłam na inny pomysł. Napisałam „pocałunek”. W internecie są obrazy wszystkiego. Wystarczy dać internetowi słowo, a on pokazuje obrazy. Mnóstwo ludzi się całowało. Mężczyźni z długimi włosami i meszigene makijażem, mężczyźni całujący mężczyzn i kobiety całujące kobiety.

– Podobało ci się to – mówi doktor Podhoretz.

Mogłoby to być pytanie, ale Rajzla tak nie sądzi.

– Chciałam zobaczyć więcej obrazów. Wszystkie obrazy, których nie mogę znaleźć gdzie indziej. Napisałam „seks” i znalazłam filmy. Jeśli ktoś próbuje znaleźć seks, znajduje seks. Nie opowiadania o seksie.

W filmach jest mnóstwo angielskich słów, których Rajzla nie zna, więc prosi internet, by przetłumaczył je na jidysz. Penis to szwanc, a cipka szmundi. Seks to sztup. Angielskie nazwy są dziwne i brzydkie. Pizda? Gojska nazwa na gojskie miejsce, choć Rajzla też ma coś takiego. Znajduje w Google wszystkie szmucige słowa i sprawdza, jak brzmią w jidysz. Lepsza od cipki jest szmuszka, bo zawsze jest szmuszkuje, albo loch, dziura. Kiedy do tego dochodzi, to gaansa maase, czyn. Internet daje Rajzli obrazy i filmy, w razie potrzeby tłumaczy słowa na inne słowa. Nieznany jidysz, który ciągle jest mamaluszn, rodzimym językiem, choć rodzina nigdy nie używa tych słów.

– W porządku – mówi doktor Podhoretz. – Rozumiem, w jaki sposób zaczęłaś oglądać pornografię. Nikt z twojej rodziny nie zdaje sobie sprawy, że to robisz? Że wchodzisz do internetu?

Rajzla ma wilgotne ręce i wyciera je o spódnicę, jakby chciała zetrzeć winę wraz z zimnym potem. Jej siostra, Gitti, wie. Bo Rajzla pokazała jej internet.

Miesiąc temu, w czasie święta Chanuka, ktoś powiedział Gitti o filmie muzycznym nakręconym przez grupę Maccabeats, śpiewających studentów jesziwy, zdumiewających i przystojnych.

W czasie święta Chanuka Gitti co wieczór prosiła tatiego, by pozwolił ich obejrzeć w smartfonie, z którego tati korzysta w pracy. Tati nigdy się nie zgadzał, bo to nie chasydzka muzyka. Jest zabroniona.

– To po prostu piosenka na święto Chanuka – powiedziała Rajzla przy kolacji ósmego wieczoru, a tati tak mocno walnął pięścią w stół, że strącił na podłogę fanken, półmisek z pączkami na święto Chanuka.

– Mamy Torę! I modlitwy chanukowe do śpiewania! – Wstał, krzycząc. Mami wzięła ścierkę, by zebrać z podłogi kawałki galaretki i cukier puder.

– Po co studenci jesziwy mają wymyślać piosenki? Powinni spędzać czas na studiowaniu Tory, nie śpiewaniu – ciągnął. – A ty… – obiegł stół do Rajzli, wygrażając jej pięściami – …nie uważaj się za taką ważną, bo pracujesz i jesteś w gojskim college’u! Masz okazywać rodzicom szacunek!

– Zalman, przestań! – Mami zerwała się z krzesła i podbiegła do tatiego. Odwrócił się gwałtownie w stronę mami i wrzasnął: – Sza! Nie przerywaj, kiedy ich uczę! Jesteś zbyt łagodna i takie są skutki! – Machnął ręką w kierunku Rajzli.

– Czy twój ojciec często się złości w taki sposób? – spytała doktor Podhoretz. – Bił cię?

– Najn – odpowiada Rajzla. Jednak tati był wiele razy wściekły na nią i na mami. Dlaczego? Czy Maccabeats naprawdę są tacy źli? Dlaczego wszechmocny Der Baszefer miałby się przejmować kilkoma studentami jesziwy kręcącymi filmy muzyczne?

Późnym wieczorem Rajzla kazała Gitti usiąść na swoim łóżku i otworzyła YouTube.

– To internet – wyjaśniła siostrze.

– Nie ma filtru? – Gitti wydawała się zaskoczona. Rajzla wzruszyła ramionami. Na początku ona także była zaskoczona, że tati nie zainstalował filtru, ale później wzięła to za dobry znak – szczęście lub przeznaczenie – że w jakiś dziwny sposób Der Baszefer chce, by studiowała w college’u, chce, by miała dostęp do internetu.

Ofiarowała Gitti prezent z okazji święta Chanuka, puściła bardzo cicho film muzyczny. Chłopcy niezbyt jej się podobali, ale Gitti oszalała na punkcie chóru śpiewającego a cappella w jarmułkach. Czternaście lat, co ona wie? Gitti uważała, że są niesamowicie przystojni.

– Nie podoba ci się? – spytała siostra, wskazując jednego z członków zespołu. – Ile twoim zdaniem ma lat? – Wskazała drugiego. Błagała, by puścić film po raz drugi i trzeci. – Rajzy, proszę! – próbowała żebrać po raz czwarty, ale Rajzla się nie zgodziła: mami będzie się zastanawiać, co się dzieje, a zresztą powinna się uczyć.

– Więc pokazałaś Gitti film, który jej się podobał – mówi doktor Podhoretz.

Rajzla kiwa głową.

– I ty też lubisz oglądać filmy, tak? – pyta doktor P.

Rajzla ma spierzchnięte usta, suchy język.

– Nie filmy muzyczne – odpowiada słabym głosem. Podobnie jak Gitti szepce wieczorem modlitwę Szma i wyłącza światło. Ale nie idzie spać.

– Nie? Oglądasz coś innego?

Pytanie doktor Podhoretz wywołuje w umyśle Rajzli wyobrażenie siebie w sypialni. Widzi swoje ciało, które dawniej należało do niej i nie musiała o nim myśleć. Ale teraz doktor Podhoretz chce, by obserwowała samą siebie i opisała to, co widzi. Więc na tym polega terapia, pornografia umysłu.

* * *

Rajzla leży w wąskim łóżku i ogląda pod kołdrą, komputer leży na jej koszuli nocnej. Klapa jest uniesiona, a dźwięk wyciszony. Słychać tylko ciche pochrapywanie Gitti na identycznym łóżku po przeciwnej stronie pokoju.

Na ekranie kobieta leży na znacznie większym łóżku z głową odrzuconą do tyłu na poduszce, tak że Rajzla widzi jej otwarte usta i ciemne otwory nosa. Mężczyzna unosi jej biodra i szybko i ostro wchodzi w jej nagą szmundi. Robi to wiele razy. Nie ma dźwięku, Rajzla wyobraża sobie, że kobieta jęczy. Z rozkoszy? Z bólu? Kobieta pluje na palce i pociera się w rytmie ruchów mężczyzny. Nawet bez dźwięku Rajzla rozumie, że wydarzyło się coś ważnego: rysy kobiety miękną, otwiera na chwilę oczy, zamyka je, zaciska uda wokół mężczyzny.

Nagle mężczyzna nieruchomieje i wspina się na kobietę. Kieruje szwanca w stronę jej ust. Ona się uśmiecha i połyka go.

Więc to robi kobieta! Goli szmundi, bierze szwanca do ust, je, nie wypowiedziawszy błogosławieństwa.

* * *

Podhoretz czeka, jej twarde milczenie przypomina dodatkowy mur otaczający gabinet, krępuje Rajzlę, dusi. Nie jest w stanie wykrztusić słowa.

– Na pewno trudno ci o tym mówić, ale mogę ci pomóc – odzywa się Podhoretz.

Nagle Rajzla czuje przerażenie. Obietnica doktor brzmi kusząco, ale co się stanie, jeśli terapia zakończy się fiaskiem? Nawet jeśli Rajzla zdoła opisać to wszystko słowami, nie wierzy Podhoretz.

– Uważasz, że to beznadziejne – mówi terapeutka, jakby czytała w jej myślach. – Martwisz się, że nigdy nie wyjdziesz za mąż. Ale nie próbowałaś nawet iść na randkę, Rajzlo. Nie wiesz, co się stanie. – Zamyka notatnik. – Dzisiejsza sesja jest skończona, ale chcę, żebyś się nad czymś zastanowiła. Dlaczego nie iść na randkę? Nie musisz wychodzić za mąż za pierwszego mężczyznę, którego poznasz. Niektóre młode kobiety tak robią, wiem o tym, ale nie wszystkie, prawda?

Rajzla kiwa głową, myśląc o dziewczynach, które chodziły na kilka randek, nim znalazły ziwega, męża, który był dla nich przeznaczony.

– Jedna randka. Jak ją nazwałaś, szoł? Możesz spróbować. Zastanów się nad tym i porozmawiamy o tym następnym razem.

Wydaje się, że Podhoretz skończyła, więc Rajzla wstaje i powoli, niepewnie rusza w stronę drzwi. Czuje ciężar wszystkiego, o czym nie wspomniała. W niewielkiej poczekalni wkłada płaszcz, owija głowę dużym wełnianym szalem, zabezpiecza się przed zimnem. Podhoretz chce, by zgodziła się na bszoł, ale Rajzla nie powiedziała jej mnóstwa rzeczy.

* * *

Właśnie to się zdarzyło wczoraj w nocy, dzieje się to każdej nocy z porno.

Kiedy Rajzla patrzy na ciała na ekranie, jej własne ciało znika. A gdy film się kończy, jej uda i biodra znowu się pojawiają, ciężkie, z napiętą skórą. Najbardziej napięte jest miejsce w połowie ciała, gdzie krew z jednej strony łączy się z krwią z drugiej. Rajzla zdejmuje komputer z brzucha i podciąga pod kołdrą koszulę nocną. Naśladuje kobietę na ekranie: pluje na swoje palce, dotyka szorstkich włosów i odnajduje to, co widać w internecie i co jest ukryte w jej ciele. Wykonuje koliste ruchy, czuje dziwne dreszcze, zachowuje się jak najciszej i w ostatniej chwili przygryza wargi, a całe jej ciało dygoce – konwulsja, kolana podciągnięte prawie do piersi, fala wstrząsów wtórnych. Bezgłośne drżenie, prawie jak modlitwa.

Czytanie snów

Rankiem po sesji terapeutycznej z doktor Podhoretz Rajzla biegnie do drzwi wejściowych, by pojechać do college’u, gdy wtem zajdi woła ją do swojego pokoju. Rodzeństwo zawsze spało razem – trzej bracia w jednej sypialni, a Rajzla i Gitti w drugiej – ale zajdi ma własny pokój. Tati mówi, że to z szacunku dla starszych, a mami, że chrapie. Szlojmi twierdzi, że śmierdzi jak pisz, ale Rajzla zna prawdziwą przyczynę: rankiem zajdi opowiadał cudze sny, a tatiemu i mami się to nie podobało. Nieważne, że nosił cyces jak inni mężczyźni, nieważne, że nienawidził plotek i krzyczał z wściekłością: Szmaisruel!, zmieniając modlitwę w przekleństwo, jeśli usłyszał, że wnuki wygłaszają wredną uwagę. Dla tatiego i mami największą herezją było to, że widzi sny innych ludzi.

Mami przyznała, że zawsze taki był i że babi wyszła za niego właśnie z tego powodu, gdy miała osiemnaście lat. Zajdi powiedział, że przyśniło jej się małżeństwo z nim, i żartobliwie ją skarcił: „Przynajmniej zaczekaj, aż cię poproszę o rękę!”.

Czy czytał w myślach babi, czy po prostu wyrażał jej pragnienia? Nikt się tego nigdy nie dowie, ale się zgodziła, więc zdobył żonę dzięki śmiałości.

Zajdi dostał własny pokój, ale nie powstrzymało go to od czytania snów. Tego ranka zaprasza gestem Rajzlę, by usiadła przy jego łóżku, a ona robi to z ociąganiem. Nie chce się spóźnić na zajęcia, ale nigdy by nie zignorowała zaproszenia zajdiego, który opowiada kolejny sen: wczesnym rankiem, nim autobusy zawiozą chłopców do szkoły, aleją biegnie koń. Niebo jest ciągle ciemne i palą się lampy uliczne. Koń zatrzymuje się przed ich kamienicą i długo rży. Na chrapach wielkiego zwierzęcia, z których bucha para, topi się śnieg. Kiedy tati i inni mężczyźni z budynku próbują odpędzić konia, zwierzę wierzga i tupie kopytami, aż muszą się odsunąć. Uspokaja się dopiero wtedy, gdy Rajzla wychodzi przez drzwi z metalu i szkła, ubrana w stary mundurek szkolny. Wskakuje na konia – w długiej spódnicy! Na ogromnego konia! Nic jej nie powstrzymuje, siedzi wysoko w siodle! Jedzie, wokół niej powiewa końska grzywa. Nikt nie próbuje jej ratować, bo mężczyźni nie mogą nic zrobić. Słychać jej śmiech, a koń galopuje w dal. Później Rajzla wraca, znowu stoi przed ceglaną kamienicą, ale teraz, w dzień, ulica jest dziwnie pusta. Dzieci poszły do szkoły, a mężczyźni studiują Torę albo pracują. Kilka kobiet idzie ulicą do sklepu spożywczego, pchają przed sobą wózki spacerowe. Rajzla stoi sama, nie ma już konia, tylko jego odchody na zaśnieżonej ziemi.

Sen Rajzli, zapomniany, dopóki zajdi go nie opowiedział, jest teraz tak wyraźny jak prawdziwe wspomnienie.

– Dokąd odjeżdżasz na koniu, Rajzele? – pyta dziadek.

Gładzi ją po policzku, gdy o to pyta. Pod jego palcami na twarzy Rajzli pojawia się magiczne ciepło. Zajdi ma dar opowiadania snów, ujawniania opowieści zagubionych w mrokach nocy… Jak to możliwe? A jeśli wymyślił ten sen i opowiedział go Rajzli, być może tak samo jak robił z babi?

Jednak Rajzla mu wierzy i ciepło rozprzestrzenia się z szyi na plecy. Czuje, że dziadek wie, dokąd zabiera ją koń ze snu.

W ten sam sposób, jak Rajzla wiedziała, gdzie chował dla niej słodycze. Bawili się w to, odkąd była małą dziewczynką – mówił, żeby zgadła, a Rajzla patrzyła uważnie na wszystkie kieszenie jego kaftana, aż intuicja zmieniała się w pewność, podobną do kształtu cukierka, i wyciągała rękę. „Tu!” Zawsze wskazywała właściwą kieszeń, a zajdi wyjmował cukierek marki Paskesz. Rajzla nie czekała do końca obiadu, jak każe mami – rozwijała cukierek i wkładała do ust, nim odmawiała błogosławieństwo. Czuła na języku słodko-kwaśny smak przed końcem modlitwy.

Zajdi uśmiechał się i nie robił jej wymówek. I tak ją kochał.

Znaki

Wkońcu, w metrze, Rajzla wyjmuje z torebki sider. Trzyma przed twarzą jak amulet albo tarczę kieszonkowy modlitewnik w ozdobnej srebrnej okładce. Jest otwarty na psalmach, choć zna słowa na pamięć.

Psalmy nie powstrzymają porno.

Czy kobieta stojąca przed Rajzlą zamierza zacząć tańczyć? Sugestywnie obejmuje srebrną metalową rurę. Za chwilę uniesie kolano i wykona piruet. Może rozepnie bluzkę pod szyją, podobnie jak żakiet. Ciepło panujące w pociągu wydaje się zaproszeniem do namiętnego zetknięcia z nieznajomą. Rajzla żyje teraz w świecie znaków; co dziwne, wydają jej się znajome. Każdy przedmiot – jabłko, nowa spódnica, dobra ocena – był jej przedstawiany jako dowód działania B. Okazja do modlitwy albo błogosławieństwa. Gdyby się potknęła i upadła, to również byłoby ostrzeżeniem ze strony Der Baszefera. Pornografia funkcjonuje w inny sposób, równoległy. Wszystkie przedmioty to akcesoria erotyczne, każdy gest to zaproszenie dla zmysłów. Jabłko można zjeść seksownie, by zobaczył to mężczyzna, czerwone wargi to nadąsana mina, spódnica istnieje po to, żeby ją rozpiąć.

Czy za wszystkim zawsze kryje się seks, a Rajzla po prostu wcześniej tego nie zauważała? Tak jak ludzie, którzy nie są religijni, nie widzą we wszystkim B. Dla niektórych jabłko to po prostu jabłko, rura w metrze to po prostu rura w metrze, którą trzeba chwycić, gdy piszczą hamulce.

Nazywam się O’Donovan

Matematyka i rachunkowość nie sprawiają Rajzli trudności, więc zapisuje się na wszystkie możliwe zajęcia. Ale nie może uniknąć obowiązkowego kursu literatury angielskiej.

Do sali wchodzi profesor, mężczyzna bez brody.

– Nazywam się O’Donovan – mówi pierwszego dnia semestru wiosennego. Dżinsy i muszka. Spaceruje po sali, ukazując oba profile. Rajzlę fascynuje kształt jego szczęki. Skóra, blada jak u chłopca z jesziwy, ale pokryta maleńkimi czarnymi kropkami. W końcu siada na stole z przodu sali. Niepokojąco pochyla się w stronę studentów siedzących w pierwszym rzędzie. – Chcę słyszeć wasze głosy, nie tylko swój – dodaje.

To pierwsza oznaka, że pojawią się kłopoty. Program zajęć jest bardzo szczegółowy, zawiera mnóstwo reguł, lecz trzeba również odnaleźć się w grupie. Rajzla koniecznie chciałaby dostać A. Miała zajęcia z literatury angielskiej we wszystkich szkołach, do których dotychczas chodziła, ale angielski nie jest jej pierwszym językiem. Najpierw poznała jidysz, język mami, a później święty język hebrajski, by się modlić. Angielskiego zaczęła się uczyć dopiero w pierwszej klasie. Zna nie tylko zaaprobowane podręczniki szkolne i dozwolone powieści chasydzkie, ponieważ czytała w tajemnicy zakazane teksty angielskie – romanse kupione na ulicy, czasopisma znalezione w poczekalni lekarza. W szkole średniej zmyślała, że idzie do przyjaciółek, po czym odwiedzała bibliotekę. Przeczytała tyle słów, których nigdy nie wypowiedziała!

W domu dba, by nie zdradzić, że wie więcej, niż powinna. W college’u martwi się, że zdradzi się ze swoją niewiedzą przed otaczającymi ją studentami, którzy noszą T-shirty i dżinsy, a poza tym nie rozstają się z telefonami. Na kampusie ukrywa w plecaku koszerny telefon komórkowy z klapką – bez dostępu do internetu, z zablokowanymi aparatem fotograficznym i możliwością wysyłania wiadomości. W czasie dyskusji na zajęciach wszyscy zauważają, że zbyt wyraźnie wymawia spółgłoski, ma akcent jidysz, i czasami patrzą na nią ze zdziwieniem. Nigdy nie będzie wyglądała i mówiła jak pozostali studenci, niezależnie od tego, jak dobrze O’Donovan nauczy ją pisać po angielsku.

Profesor rozluźnia krawat, który przesuwa się lekko na bok. Jego nonszalanckie gesty wydają się nieszczere. Rajzla woli nauczycieli, którzy uczyli ją religii, rabinów i żony rabinów. Rebecyns domagały się szacunku i nie udawały, że są przyjacielskie.

– To wasze pierwsze zajęcia z literatury angielskiej w college’u – mówi O’Dovovan. – Fundament waszej przyszłości jako studentów. Nie obchodzi mnie, w czym będziecie się specjalizować, co jeszcze studiujecie. Musicie potrafić krytycznie myśleć, analizować teksty i pisać w przekonujący sposób. – Wskazuje na swoją głowę, a później oczy. Porusza dłonią w powietrzu, jakby jego palec był piórem. Jakby ktokolwiek jeszcze pisał eseje piórem.

Zeskakuje ze stołu i stoi, nagle poważny.

– Praca w trakcie zajęć przygotuje was nie tylko do studiów, ale i do życia.

Rajzla zdaje sobie sprawę, zbyt późno, że wybrała złe miejsce, bo suwak dżinsów O’Donovana znajduje się dokładnie naprzeciwko jej twarzy. Spuszcza oczy, studiuje program zajęć, stara się nie patrzeć powyżej kolan wykładowcy. Zastanawia się, czy jego przewidywania albo obietnice się sprawdzą – czy kiedykolwiek wykorzysta poza szkołą to, co przeczyta albo napisze.

– Bardzo łatwo się ze mną skontaktować – ciągnie profesor. – Jeśli macie jakieś pytania, zawsze możecie zostawić mi wiadomość na Facebooku.

Rajzla jest zaniepokojona. Nie ma konta na Facebooku. Studia w college’u, ukrywanie laptopa w plecaku i sekretny udział w zajęciach z literatury angielskiej to sporo, a Facebook byłby jeszcze bardziej niebezpieczny. Ktoś mógłby znaleźć jej konto i donieść komitetowi dbającemu o przestrzeganie zasad moralności.

Profesor O’Donovan prosi studentów, żeby się przedstawili. Kiedy podają swoje imiona, pyta każdego mówiącego z obcym akcentem: „Skąd pochodzisz?”. Z sympatycznym, miłym uśmiechem.

Rajzla zwykle nie obawia się mówić po angielsku, ale teraz zastanawia się, czy nie zauważą śladów jidysz.

– Mam na imię Rajzla. Pochodzę z Brooklynu – mówi szybko, uprzedzając pytanie profesora. Ogarnia ją panika, czuje na sobie spojrzenia studentów i O’Donovana. Długa plisowana spódnica sięgająca do pół łydki, bluzka zapięta pod szyją, rękawy zasłaniające nadgarstki. Później przedstawia się następny student.

Pragnie spytać profesora: „A skąd pan pochodzi?”. Chce mu odebrać angielski, pozostawić go bez języka. Wolałaby zajęcia, gdzie są tylko liczby, nie słowa.

Spróbuj tylko raz

Mami wpada do pokoju.

– Rajzele, przestań się zajmować nauką! Musisz się przygotować!

Rajzla pośpiesznie zamyka komputer i przykrywa go papierami.

– Farwus gotowa?

– Dzwoniła swatka, znalazła kogoś. Jutro wieczorem przyjdzie do ciebie chusen.

– Nie, nie. – Tati stoi w drzwiach i strofuje mami. – Nie mów chusen, jeszcze nie.

– Ty byłeś moim pierwszym – odpowiada mami. – Pierwszy może się okazać tym wybranym. – Wchodzi do garderoby i wraca z trzema sukienkami Rajzli. Nie ma czasu kupić nowego ubrania przed bszoł, więc muszą wystarczyć najlepsze sukienki na szabas.

– Zalman, zamknij drzwi, żebyśmy je przymierzyły. Chcę zobaczyć, jak pięknie Rajzla będzie wyglądać na spotkaniu z chusenem!

– Bli ajin hora – mówi, wychodząc tati, by odpędzić złe oko.

Mami biega po pokoju z jedną z sukienek, białą.

– Doktor Podhoretz to błogosławieństwo! Potrafi zdziałać cuda – mówi.

Rajzla patrzy na sukienkę trzymaną przez mami, a później na pozostałe leżące na łóżku. Fałszywy wybór między trzema sukienkami, które są w gruncie rzeczy takie same. Dlaczego nie jest podekscytowana tak jak mami? Podhoretz powiedziała: „Spróbuj tylko raz”, więc Rajzla zgodziła się na randkę, ale nie chciała, by nastąpiła tak szybko. Nie jutro.

– To się stało tak szybko! – śmieje się mami.

Rajzlę przeszywa dreszcz. Skąd mami wie, co ona myśli? Czy zacznie opowiadać sny Rajzli, bo odziedziczyła ten talent po zajdim?

– Nie jestem zdziwiona – dodaje mami i podchodzi do Rajzli, siedzącej przy biurku. – Włóż tę, jest biała, by przyniosła ci mazel – mówi, patrząc z rozmarzeniem na córkę, wyobrażając sobie jej szczęście. – A szejne majdele. A jidisze kop. Ładna i inteligentna! – Kładzie sukienkę na biurku i delikatnie gładzi Rajzlę po głowie, tym razem pozwalając, by loki pozostały lokami.

Nagle chwyta jej dłoń ze straszliwą siłą, jakby zamierzała ją gdzieś zaciągnąć.

– Nie chcę, żebyś była samotna – mówi. Spogląda przeszywającym wzrokiem na córkę. – Chcę, żebyś była szczęśliwa, Rajzele. Jeśli pragniesz studiować, to dobrze, powinnaś studiować. Twój sejchel to dar Der Baszefera! Na razie inteligencja wystarczy, ale nie na zawsze. Chcę, żebyś miała coś z życia.

Znowu mocno ściska jej dłoń, aż Rajzlę bolą kostki.

Uwalnia rękę i pochyla się, by objąć matkę. Opiera głowę na bujnych piersiach mami, unika okropnego spojrzenia, pełnego miłości i oczekiwania, któremu na pewno nie zdoła sprostać. Czuje ból, że jest jednym z pięciorga dzieci matki, że dorastała przez tyle lat i że nie potrafi spełnić marzeń mami, że jest podobna do poronionych niemowląt, które nigdy nie odetchnęły powietrzem.

– Mami, nie jestem sama.

– Nie teraz, Rajzele, ale kiedy tati i ja odejdziemy…

– Oj, mami – mówi instynktownie Rajzla, nie chcąc, by matka wyobrażała sobie własną śmierć, mówiła o niej i kusiła los. – Wtedy też nie będę samotna!

Rajzla nie wyjaśnia, dlaczego nie jest samotna. Jej sekretny świat w internecie.

– Mam rodzinę – odzywa się.

– Kochasz swoją siostrę i braci, oczywiście! I oni cię kochają! Ale nie powinnaś zostać starą panną. Będą mieli własne rodziny, a ty byłabyś alte mojd w ich domach!

Rajzla mocniej ściska matkę, usiłując pokonać dzielący je dystans, choć są tak blisko.

– Uuuuuf, Rajzele, przestań. Włóż suknię, a ja ci dam naszyjnik. I odłóż to. – Mami nerwowo wskazuje komputer, tylko do połowy zasłonięty papierami.

We wrześniu, kiedy mami po raz pierwszy zobaczyła otwarty komputer na biurku Rajzli, na jej twarzy pojawił się dziki strach.

– Tume – powiedziała, wskazując zakazaną maszynę, która skaziła ich dom.

Rajzla przyłożyła palec do ust.

– Ćśś, mami. Potrzebuję komputera do studiów. Są tu wszystkie moje prace domowe, rozumiesz? – Obróciła ekran w stronę matki. Nie było wtedy nic do ukrywania, na monitorze znajdował się biały arkusz kalkulacyjny Excela z zielonym paskiem, liczby schludnie ustawione w kolumnach. Mimo to mami zbladła. Osłoniła prawą dłonią oczy, jakby wypowiadała Szma dla ochrony przed złem.

Rajzla odsunęła dłoń mami.

– Potrzebuję go też do pracy. Mogę pomóc w obliczaniu wydatków, gdy Szlojmi i Mojsze studiują Torę. Będę mogła zapłacić za suknię ślubną.

Mami w końcu się zgodziła, by Rajzla zatrzymała komputer.

– Ale zaciągaj zasłony, kiedy z niego korzystasz – ostrzegła.

Teraz Rajzla szybko chowa komputer do torby. Pozostanie w niej również w czasie bszołu. Oczywiście mężczyzna nie zbliży się nawet do sypialni dzielonej przez Rajzlę z Gitti, cały czas będzie pod nadzorem rodziców. Ale gdyby komputer leżał na wierzchu w chwili, gdy w domu przebywa młody mężczyzna, być może chusen, mogłoby to przynieść pecha.

Suknia w wannie

– Piękna suknia! – mówi Mojsze, przykładając ją do swojego długiego czarnego kaftana. – Ale na tobie będzie wyglądała znacznie lepiej!

Zbliża się pora bszołu. Rajzla i Mojsze są w łazience, w której Rajzla siedzi już od dwóch godzin. Zgodziła się na randkę, zgodziła się na suknię wybraną przez mami poprzedniego wieczoru, lecz teraz nie jest w stanie jej włożyć. Nie chciała otworzyć drzwi mami. Ale skapitulowała, gdy zapukał Mojsze. Teraz jej ulubiony brat stoi w łazience, żartuje i przykłada suknię do piersi. Przyciska ją podbródkiem do obojczyka, by mieć wolne ręce; unosi skraj. Łazienka jest wąska i brzeg tkaniny ląduje w wannie.

– Przestań… – mówi Rajzla stłumionym głosem. Siedzi na klapie od sedesu z podciągniętymi nogami i głową opartą na kolanach. Ma na sobie codzienne ubranie, długi ciemny sweter i długą ciemną spódnicę. Nie jest w tej chwili w nastroju do słuchania złośliwych żartów Mojszego.

– Pomóż mi stąd wyjść – prosi.

Mojsze trzyma jedną ręką suknię, a drugą wkłada do kieszeni długiego kaftana.

– Wypal to – mówi. Kładzie na półce nad umywalką zapalniczkę i kawałek ręcznie zwiniętego papierosa.

– Za drzwiami jest mami! – Rajzla wskazuje kolanami wyjście.

Mojsze wzrusza ramionami.

– Czym jest wypalenie trawki w łazience w porównaniu ze skandalem, gdy dziewczyna nie chce się wystroić na bszoł? Przyjmij to spokojnie, odpręż się. Zrobisz micwę, oszczędzając mami wstydu, gdy nie wpuści chusena do mieszkania.

Mojsze jest półtora roku starszy od Rajzli. Jako dzieci byli nierozłączni i zawsze potrafił ją rozśmieszyć, nawet gdy poszedł do jesziwy.

Nie dotyka papierosa, który nie jest papierosem.

– Nie bój się, Rajzy.

– Nie boję się – odpowiada, ciągle wpatrując się w swoje kolana. – Chcę wyjść za mąż. Ale nie mogę. Ich ken niszt.

Mojsze bierze niedopałek.

– Zapal mi go – mówi i Rajzla po raz pierwszy unosi głowę. Spełnia prośbę, pstryka zapalniczką, a Mojsze zaciska usta wokół papierowej rurki. Wciąga dym, wydmuchuje go i patrzy na siostrę, która kaszle i macha dłonią, by go rozwiać.

Kiedy czerwony punkcik jest już za blisko warg, Mojsze wrzuca niedopałek do umywalki i spłukuje popiół.

– Skoro się nie boisz, to dlaczego nie wyjdziesz za mąż?

Rajzla o mało nie mówi bratu. Chce mu powiedzieć. Powiedzieć Mojszemu, co ukrywa w sercu. To jej szansa.

Ale co może powiedzieć?

Przychodzi jej do głowy obraz długiej kanapy w kształcie litery U, z filmu. Siedzi na niej sześć nagich kobiet i każda ma przed sobą mężczyznę, szwanca w moal albo szmundi. Kobiety gładzą się po włosach albo – jeśli mają wolne usta – pochylają się ku sobie i całują. Scena jest chaotyczna, kobiety i mężczyźni na kanapie w kształcie litery U zmieniają miejsca, ciała pochylają się w rytmie, którego Rajzla nie jest w stanie przewidzieć. Musiałaby to opisać Mojszemu, by wytłumaczyć, dlaczego nie może wyjść za mąż. Musi wyjaśnić swój wybór, zmieniające się konfiguracje szmucu. Bałagan, różne możliwości. Szansę odkrycia, czego nie wie. Czy mąż nie chciałby, żeby zrezygnowała z tego wszystkiego – przyjemności, które odkryła, pochłaniania obrazów i eksplorowania swojego ciała, a do tego niepokojącej pewności, że jest więcej rzeczy, których nie widziała?

Mojsze interpretuje jej milczenie jako oznakę skromności.

– Nie musisz się martwić o sypialnię – mówi. – Chusen powinien sprawić przyjemność pannie młodej. Nie tylko płodzić dzieci jak za dawnych czasów.

Ta rada, słodka, a zarazem gorzka, sprawia, że Rajzla znowu płacze. Ilu chasydów myśli jak brat? Dawne czasy się nie skończyły.

Mojsze wzdycha. Robi to rzadko.

– Wiesz, że jeśli nie znajdziesz męża, mami będzie winić mnie.

To prawda. Wesele Mojszego zostało odwołane i perspektywy małżeńskie Rajzli stanęły pod znakiem zapytania.

– Nie chcę, żeby mami przeżyła dwa rozczarowania, więc proszę, Rajzy, ładnie się ubierz i daj szansę chusenowi.

Bszoł

Rajzla siedzi przy stole w jadalni ze świeżym makijażem maskującym popołudniowe łzy i czeka na przybycie Icyka, który może się okazać przyszłym panem młodym. Kiedy rozlega się dzwonek, nie idzie do drzwi powitać go jak przyjaciela albo męża. Nie może go powitać; tak się nie robi.

Oczekiwanie na bszoł to dziwna chwila, gdy jest jeszcze więcej nakazów i zakazów niż zwykle. Rajzla siedzi, nie spaceruje wzdłuż długich rzędów świętych ksiąg, niezliczonych półek sfurim, biblioteki tatiego ciągnącej się od salonu do drzwi frontowych i w drugą stronę, do sypialni tatiego i mami. Wszędzie czekają książki. Kierują życiem każdego członka rodziny. Książki mówią, że nie ma czegoś takiego jak nuda, a nawet wolny czas. Każda sekunda ma swój cel. Rajzla nasłuchuje, czy nie rozlegną się kroki, obserwuje w wyobraźni zbliżającego się hipotetycznego pana młodego, nieznajomego, który jest nie tylko mężczyzną, lecz może również jej przyszłością. Nie musi poślubić pierwszego spotkanego kandydata. Ale jeśli się zgodzi? Dziś będą zaręczeni! Rajzla dokładnie wie dzięki skrzypieniu podłogi, gdzie znajdują się trzy osoby. Mami wprowadza gości do domu. Rajzla podąża za mężczyzną wyobraźnią, choć nie sercem, wita go, ale także wątpi w niego, zanim ten wchodzi do pokoju. Ma wrażenie, że hipotetyczny chusen się nie śpieszy. Może ma buty z ołowiu albo nie chce się z nią spotkać? A jeśli chce się z nią spotkać, kiedy jest w holu, a przestanie chcieć, gdy wejdzie do jadalni.

– Rajzele – mówi mami. – Są tu pani Kahan i Icyk. – Jakby nie wprowadziła ich do domu, tylko wyczarowała z powietrza.

Rajzla stoi ze spuszczonym wzrokiem, widzi ich sylwetki, ale nie twarze. Pani Kahan ma na sobie ciemną spódnicę i zaskakująco jasną jedwabną bluzkę, białą w czarne grochy. Icyk byłby wysokim chusenem – głowa jego matki sięga zaledwie do guzików rekel – a długi kaftan jest sztywny, jakby nigdy wcześniej nie był noszony: może kupiono go na bszoł? Nowość sytuacji sprawia, że Rajzla czuje ściskanie w żołądku. Kiwa lekko głową w stronę pani Kahan. Szkojech – mówi przez pomyłkę, a później oblewa się rumieńcem, nie wiedząc, za co dziękuje. Czy za przyprowadzenie kandydata na męża? Za zgodę na randkę? Nie wie, co powiedzieć kobiecie, którą będzie nazywała szwiger, tak jak żona Szlojmiego nazywa mami szwiger. Żona Mojszego również nazywałaby mami w ten sposób, gdyby Mojsze nie odwołał wesela. Z powodu jego decyzji Rajzla szuka męża w złej kolejności, przed ożenkiem starszego brata.

Mami patrzy na przemian na Rajzlę i na gości. Uśmiechnięta, przejęta, wydaje się trochę zatroskana, że początek nie wypadł dobrze. Icyk stoi, nie powiedział ani słowa, Rajzla również. Znacznie łatwiej, by coś poszło nie tak, niż wypadło dobrze. Istnieją zasady, o czym mogą rozmawiać (niezbyt wiele tematów) i co mogą robić (jeszcze mniej), lecz mimo to wiele zależy od przypadku, od przyzwyczajeń chłopca, który nie rozmawiał z dziewczętami od przedszkola, i od dziewczyny, która ma marzenia. I sekrety.

Mami, zdenerwowana, splata dłonie i znowu wita gości.

– Burech habo – mówi.

Gra, na którą Rajzla się zgodziła, rozgrywa się teraz bez niej, chociaż to ona jest główną bohaterką. Z pewnością nie czuje się jak żona, panna młoda ani nawet jak dziewczyna mająca się wkrótce zaręczyć. Wie na pewno tylko jedno: powinna coś powiedzieć.

– Ja, Burech habo – szepce, zastanawiając się, czy mami coś jej podpowie. Chce, żeby została trochę dłużej, a jednocześnie chce, żeby mami i pani Kahan wyszły, wyszły, wyszły.

Mami wprowadza panią Kahan do salonu, pozostawiając otwarte dwuskrzydłowe drzwi. Natychmiast zaczynają gawędzić na kanapie, zwrócone ku sobie. Uśmiechają się szeroko i mówią uszczęśliwionym tonem, nie patrząc w stronę jadalni. Mogłyby być siostrami, myśli Rajzla, choć pani Kahan nosi mały kapelusik w tylnej części szajtł, a mami umieszcza go na czubku głowy.

– Szulem alejchem! – ryczy tati, wchodząc do jadalni.

– Alejchem szulem! – odpowiada Icyk, wyciągając dłoń.

Tati idzie do salonu i siada na fotelu z boku. Jako jedyny nie ma partnera do rozmowy w czasie randki.

W mieszkaniu jest ciepło i Rajzla pragnie, by bszoł naprawdę się zaczął. Ona i Icyk marnują cenny czas, stoją w milczeniu, gdy matki nawiązują znajomość. Rajzla ocenia Icyka kątem oka. Jest wysoki, chudy jak tyczka, strasznie kościsty. Czy kiedykolwiek usiądzie? Czy się odezwie? Musi się pierwszy odezwać! Nagle ich oczy się spotykają i Rajzla wciąga gwałtownie oddech, po czym udaje, że kicha. Jest w szoku, bo patrzy prosto w oczy człowiekowi, który może zostać jej mężem. Kocha go za to i nienawidzi. Jest przystojny, ma duże oczy i kapelusz przekrzywiony w lekko zawadiacki sposób. Jest też trochę brzydki. Jego chude ramiona dyndają po bokach jak pędy rośliny, która za długo rosła bez światła. Skóra jest bielsza od koszuli. Rzuca się w oczy to, że nie nosi okularów. Wszyscy mężczyźni, których Rajzla zna, noszą okulary. Czy widzi ją bez okularów? Zauważył pudełko chusteczek na kredensie i postawił obok niej na stole.

– Asisa – mówi. To jego pierwsze słowo. Siada naprzeciwko Rajzli. Nie powitanie, ale reakcja na udawane kichnięcie. Czy życzy jej zdrowia i daje chusteczki, bo jej brązowe oczy są ciągle zaczerwienione od płaczu? Czy uważa, że naprawdę kichnęła? A może wie, że udawała, i chce ją zdemaskować? Albo zapewnia, że nie zdemaskuje?

Rajzla w końcu siada na krześle i dziękuje za chusteczki.

– Szkojech – mówi.

Chociaż nie są zupełnie sami i nigdy nie będą do chwili małżeństwa, ta chwila, z pozorami samotności, jest upajająca. Icyk pochyla wysoki tors nad stołem, jakby leżała przed nim Gemara, ale nie ma Gemary: to Rajzla jest sefer, chce ją odczytać.

Przebywanie tak blisko mężczyzny jest przerażające, wywołuje dreszcz rozkoszy. Nagle Rajzla wyobraża obok siebie nagiego Icyka, chudzielca bez koszuli i majtek, żebra rysujące się nad długim torsem, wcelowany w nią szwanc. Jej szmucig umysł! Rozbiera go, nim zdążyli zamienić dwa słowa!

Oczywiście tak naprawdę nie są blisko. Niezależnie od tego, jak bardzo się pochyla, ciągle dzieli ich stół. A także pudełko chusteczek higienicznych, leżące w środku jak przepowiednia przyszłego dziecka albo inny symbol, który ich wiąże, a zarazem dzieli. Mimo to Rajzla dojmująco zdaje sobie sprawę z obecności jego ciała, kanciastych, szerokich barków pod eleganckim, ciemnym kaftanem.

– Jesteś chora? – pyta Icyk.

– Nie, nie chora, wcale nie.

– Burech Haszem – odpowiada, dziękując B. za jej zdrowie. – Jestem szczęśliwy, że się spotkaliśmy.

– Burech Haszem – odzywa się.

Natychmiast się rumieni. Najpierw powtarzała słowa matki, a teraz Icyka. Czy nie ma do powiedzenia nic oryginalnego? Jej umysł wypełniają algorytmy. Skrótowe formuły, jakby jej wyobraźnia była gigantycznym arkuszem kalkulacyjnym z komórkami, które czekają, aż pojawią się w nich liczby. Jakby istniała formuła rozmowy sziduch, jakby Rajzla mogła odcyfrować słowa potrzebne do zawarcia małżeństwa.

Tymczasem za plecami Icyka zaczyna brzęczeć grzejnik, jadalnia wypełnia się ciepłym powietrzem. Hałaśliwy dialog rur zadających pytania i syczących zaworów udzielających odpowiedzi maskuje niezręczną ciszę. Wysoki, blady Icyk zaczyna się rumienić. Roztapia się szybciej niż świeca, krople potu zbierające się na czole spływają na ładnie przystrzyżoną brodę.

Rozgląda się, jakby chciał się przesiąść, ale musi pozostać po drugiej stronie stołu. Nie wolno zmieniać miejsc. Wyjmuje z pudełka dwie chusteczki, unosi rondo kapelusza, a następnie ociera czoło i policzki. Wyraźnie nie czuje wystarczającej ulgi; zdejmuje kapelusz i kładzie go na stole, ociera czoło i gładzi się po włosach.

Rajzla jest zaskoczona, gdy widzi jego całą głowę. Brązowe włosy wygładzone przez kapelusz przylegają do czaszki. Miękką skórę nad uszami, gdzie zaczynają się pejsy. Dziewczyna normalnie nie widziałaby takich rzeczy przed małżeństwem.

Ale Icyk nie wkłada kapelusza na jarmułkę, nie zaczyna zachowywać się poprawnie. Rozpina górny guzik koszuli, jednak nie rozluźnia kołnierzyka. Zerka nerwowo w stronę salonu. Na szczęście rodzice są zajęci: pani Kahan i mami są pogrążone w rozmowie, a tati czyta sefer.

Później Icyk zbiera wilgotne chusteczki i jego ręka znika pod stołem.

Czy schował je do kieszeni? Upuścił na ziemię? Rajzla powstrzymuje śmiech. Wyobraża sobie, że pozbył się ich jak chłopiec, który chciał, by niesmaczny groszek zniknął z talerza w czasie kolacji, więc zrzucił je na podłogę.

Nie może ukryć uśmiechu. Icyk go odwzajemnia.

– Co studiujesz? – pyta, zachęcony.

Rajzla czuje ulgę, że chusen wie o jej studiach w college’u. Trudno zgadnąć, co jeszcze mu o niej powiedziano, w jaki sposób próbowano ją przedstawić jako najbardziej atrakcyjną pannę młodą.

– Rachunkowość – odpowiada. – I inne przedmioty – dodaje odważnie.

Przypomina sobie, co jej powiedziano o Icyku: że jest wysoki, co jest prawdą, i że jest przystojny, co nie jest nieprawdą. Ale czy nie ma czegoś dziwnego w jego chodzie? Nie patrzyła prosto na niego: kiedy przechodził przez pokój, skromnie wbijała wzrok w podłogę, lecz coś wydawało się dziwne. Kulał? Kołysał się? Ma jedną stopę mniejszą od drugiej, jedną nogę krótszą? W świecie swatek przemilczenia nie są kłamstwami. Przemilczenia faktów, które czekają na odkrycie.

– Jakie przedmioty? – pyta Icyk.

W tym momencie słychać głośne tupanie tatiego. Stoi wyprostowany w drzwiach, brzuch powiększa mu się z gniewu.

– Odkrywasz głowę przed maan tochter?! Siedzisz w jarmułce jak chłopak z chederu?! – wrzeszczy. – Dlaczego nie nosisz kapelusza przy mojej córce?!

Mami wpada do pokoju i wszystko zauważa: kapelusz na stole, gdzie nie powinien leżeć, rozpięty guzik. Tati i Icyk mają zaczerwienione twarze.

– Otworzę okno – mówi mami, próbując ratować sytuację.

– Zaa mir mojchl – przeprasza Icyk. Szybko chwyta kapelusz i wkłada na głowę. Wstaje i kłania się lekko tatiemu. – Nie chciałem obrazić pana ani pana córki.

Ale tati nie wybacza.

– Jaki wilde chaje zdejmuje kapelusz w taki sposób?!

* * *

Po wyjściu Icyka, gdy mami odprowadza do drzwi panią Kahan i nieudanego kandydata na chusena, a potem składa im życzenia pomyślności, kol tiw, i rodzina zostaje sama, Rajzla siedzi w jadalni. Ma ochotę wstać, wyobraża sobie, że idzie do sypialni. Samotność przyniosłaby jej ulgę – z powodu bszołu Gitti wysłano z wizytą do kuzynki Ruchy – lecz nie może się poruszyć. Sparaliżowana, zastygła jak kamień szlachetny osadzony w pierścionku, jakby z fotela wyrosły złote łapki i mocno ją trzymały, jakby otaczały jej uda i ramiona. Nie jest brylantem, lśniącym i twardym. Raczej perłą, okrągłą i miękką; im dłużej siedzi, tym bardziej traci blask. Towarzyszy jej wspomnienie Icyka. Czuje w pokoju męski zapach, widzi zjawę po drugiej stronie stołu.

Zastanawia się, o czym mogłaby rozmawiać z Icykiem w ciągu kilku minut, zanim tati zakończył bszoł. O co mogłaby go zapytać? Dlaczego się zgodził na spotkanie? Czy to jego pierwszy bszoł, czy wcześniej były inne? Czy zawsze wierzy w Der Baszefera, czy czasem ma wątpliwości? Czy pamięta swojego ojca, który – jak powiedziała swatka – zmarł, gdy Icyk miał sześć lat?

Tati nie będzie nowym ojcem Icyka.

* * *

– Farwus? – szepce mami do tatiego, choć brzmi to jak krzyk. – Dlaczego go wyrzuciłeś?!

– Chronię naszą tochter! Gdybyśmy się zgodzili na coś takiego, na zdjęcie kapelusza, przyniósłby nam wstyd!

– Wstyd?! Wstyd wyrzucać z domu dobrego młodego człowieka. Dzięki twojej ochronie Rajzla zostanie starą panną! Mojsze nie ma żony, a teraz ona nie będzie mieć męża. Jeśli Rajzla zawrze małżeństwo przed Mojszem, ludzie to zrozumieją. To nic strasznego. Ale jeśli Rajzla nie znajdzie męża, Gitti zostanie starą panną.

– Uspokój się, mami. Wypijmy herbatę. – Tati idzie do kuchni.

– Najn! – szepce gniewnie mami. Podchodzi do Rajzli, ciągle zamarłej przy stole jadalnym.

Jeszcze nigdy nie była taka pewna, że nie wyjdzie za mąż. To postanowione. Żadnych następnych randek. Żadnych następnych spotkań. Nie zamierza rozmawiać o tej katastrofie z Podhoretz ani matką.

Ale mami z determinacją zerka na Rajzlę kątem oka. Z niesamowitą precyzją rozumie rozpacz córki i lekceważy ją.

– Dziś nie był twój dzień. Następny chusen nie przyjedzie do mieszkania. Nie ma zwyczaju spotykać się poza domem, ale nigdy nie zaaranżujemy małżeństwa w domu, w obecności tatiego. Tym razem spotkacie się w mieście.

– Naprawdę? – Rajzla nie wierzy, że tati się na to zgodzi. Nie wierzy, że znajdzie w ten sposób chusena. – Mogę iść do miasta?

– O tak! – woła mami, zdecydowanie kiwając głową. Jest przekonana, nie ma wątpliwości.

Cold turkey

– Próbowałaś kiedyś przestać oglądać porno? – pyta doktor Podhoretz o wyznaczonej godzinie w następnym tygodniu.

– Oczywiście – odpowiada Rajzla.

Raz na siedem dni musi przerwać obsesyjne oglądanie porno. W najdłuższym dniu tygodnia, w czasie szabasu.

W piątek przed zachodem słońca, kiedy Gitti się kąpie, a mami jest w kuchni, Rajzla po raz ostatni patrzy na niebieskawy ekran laptopa. Klapa jest opuszczona, dźwięk wyłączony, więc jeśli ktoś wejdzie do pokoju, niczego nie zobaczy, nie usłyszy ani jednego jęku. Ale Rajzla słucha uważnie. Nawet z głową przekrzywioną pod zwariowanym kątem wie, co widzi, i rozumie, co czuje. Nie ma prawdziwego ani plastikowego szwanca, jak kobiety na filmach, ale ma palce. Zasłania jedną ręką komputer, a drugą dotyka swojego ciała, odnajduje miejsca odpowiadające temu, co widzi na ekranie. Wkłada najdłuższy palec głęboko w wilde loch, wilgotną dziką dziurę. Pośpiesz się, Rajzlo, jest prawie szabas!

Gitti wraca z kąpieli, a Rajzla wsuwa komputer pod łóżko. Nie wolno kazać czekać królowej szabasu. Rajzla wzięła wcześniej prysznic, ale znowu myje ręce, spryskuje twarz wodą. Patrzy w oszołomieniu, jak mami zapala świece, obserwuje tańczące płomyki. Ja, Szabes, ja. Ciągle lekko drży.

Kiedy mami kończy mruczeć błogosławieństwa, zaczyna się szabas. Rajzla idzie z matką i siostrą do kuchni przygotować kolację. Mamrotanie kończy się zbyt szybko. Rajzla zaczyna nakładać jedzenie na półmiski, napełnia talerze rosołem pachnącym cebulą i marchewką, posypuje świeżą pietruszką makaron i kawałki kurczaka. Kiedy wykonuje normalne czynności, jej palce wyglądają dziwne, jakby ich inna rola stawała się w jakiś sposób widoczna. Jakby ktoś mógł odkryć, co nimi robi, by sprawić przyjemność swojemu ciału. Cień porno niknie i dramatyczne przybycie królowej szabasu zmienia się w dwadzieścia pięć godzin wypełniania jej rozkazów. Żadnych olśnień. Żadnych zer ani jedynek, żadnego włączania tego, co jest wyłączone, ani wyłączania tego, co jest włączone.

* * *

– Jak się czujesz, gdy przerywasz oglądanie porno? – pyta doktor Podhoretz. – Cold turkey.

– Co takiego?

– To termin, który oznacza, że nagle odstawiamy coś, od czego jesteśmy uzależnieni. Odstawiamy natychmiast, a nie powoli.

Rajzla się zastanawia. Oba scenariusze wydają się głupie.

– Czasami mówię, że mam okres, by zostać w szabas w domu, gdy wszyscy idą rano do szulu. – Wyobraża sobie siebie w cichym domu w szabas, zastanawia się, co by się stało, gdyby włączyła filmy porno i w domu rozległy się jęki. Gdyby w ciemności zapłonęło błękitne światło.

Nigdy nie może się na to zdobyć. Chociaż jest sama w mieszkaniu, ciągle otacza ją szabas.

– Nie włączam komputera. Przestrzegam szabasu. Nawet gdy naprawdę mam okres.

Rajzla nie ogląda porno, wkłada ładną szabasową sukienkę i idzie z matką kilka ulic dalej, gdzie jest szul. Ciągle myśli o komputerze. Z każdym krokiem w stronę synagogi rozwija się niewidzialny przewód łączący mózg Rajzli z laptopem w plecaku, leżącym w ciemności pod łóżkiem.

– Czujesz się lepiej w synagodze?

– Nie lepiej, po prostu inaczej… Udaję, że jestem taka jak inni. – Modli się i całuje sider, po czym szepce z Gitti i kuzynką Ruchy z tyłu miejsca dla kobiet, jakby ciągle chodziła do szkoły podstawowej. Po długim posiłku szabasowym śpiewa zbyt głośno zmires i mocno uderza dłonią w stół podczas modlitwy. Matka obrzuca ją gniewnym wzrokiem, Gitti każe jej się uciszyć, ale Rajzla nie przestaje.

– Kiedy każą mi być cicho, uderzam w stół mocniej. Gitti mówi, że głośno jak mężczyzna.

– Więc nie pasujesz do otoczenia, nawet gdy nie oglądasz porno – zauważa doktor Podhoretz.

Zaskoczona Rajzla szuka na jej twarzy szyderstwa, gniewnie uniesionej brwi. Nie widzi ich, choć uwaga jest okrutna. Słowa doktor P. zabolały Rajzlę. Uchodzi z niej powietrze, opada zmęczona na fotel. Zawsze była inna. Różniła się od pozostałych dziewcząt. Rude włosy, a do tego inteligencja. Dobre stopnie. W szkole podstawowej wygrała konkurs znajomości nazw cotygodniowych fragmentów Tory oraz prawidłowych błogosławieństw przeznaczonych dla wszystkich rodzajów pożywienia. Nie była jedyną dziewczyną w klasie, która skończyła szkołę średnią, ale tylko ona poszła do college’u. Jednak nigdy wcześniej nie musiała ukrywać, że jest inna. Do czasu, gdy zaczęła oglądać szmuc.

Wydaje się, że doktor P. czeka, by Rajzla coś powiedziała, ale co? Czy sesja jeszcze się nie skończyła? Niech się zaraz skończy, proszę. Zamyka oczy, by przestać się gapić na zegar. Zna to puste uczucie oczekiwania: pojawia się po południu w szabas. Po długim lunchu rodzice idą się zdrzemnąć. Zajdi, z którym Rajzla kiedyś czytała, jest teraz zbyt chory, zbyt zmęczony, by otworzyć książkę. Rajzla przewraca się w łóżku, wyczerpana, lecz niezdolna do zaśnięcia. Leży na brzuchu, potem na plecach. Nie potrafi drzemać w szabas.

Nie ośmiela się otworzyć laptopa w absolutnej ciszy siódmego dnia. Jedyny komputer znajduje się w jej umyśle – odwiedza w wyobraźni niedawno oglądane strony. Chociaż przypomina sobie porno, spoczywa bez ruchu. Gitti też nie śpi na pobliskim łóżku, czyta i nuci pieśni szabasowe. Popołudniowe światło wpadające przez zaciągnięte firanki jest przyćmione, ale zbyt jasne, by Rajzla zaczęła się dotykać.

I tak mija szabas, minuta po minucie, sekunda po sekundzie, cykl samoświadomości i zaprzeczenia. Rajzla jest pewna, że w każdej chwili może przestać oglądać porno, bo teraz tego nie robi, a jednocześnie czuje rozpacz, bo wie, że nigdy nie przestanie. Postpornograficzny zachód słońca na początku szabasu zmienia się w nerwowe, pełne lęku i targowania się oczekiwanie na zakończenie szabasu.

– Pora kończyć na dzisiaj – mówi Podhoretz.

Błogosławieństwo nad trefnym jedzeniem

Następnego dnia Rajzla idzie Lexington Avenue w stronę kampusui przypominają jej się słowa doktor Podhoretz: że nie pasuje ani do Manhattanu, ani do Brooklynu. Do college’u, do swojej społeczności. Jednak porno ją wciągnęło. Porno ją wita, porno jej pragnie. Kobiety o ciałach różnych kształtów i rozmiarów, żyjące w swojej nagiej skórze. Uśmiechają się do Rajzli, są szczęśliwe, że z nimi jest.

Szuka w pamięci czasu, gdy do czegoś pasowała, pragnęła udowodnić, że Podhoretz się myli: „Myli się pani!”. Ale doktor odkryła, że nie tylko porno czyni z Rajzli outsiderkę.

W zwykłym miejscu przed głównym wejściem na kampus stoi stoisko z jedzeniem, którego zapach drwi z Rajzli. Codziennie zwalnia lekko, by poczuć zapach nieco podobny do pastrami, ale bogatszy, bardziej pikantny, marzenie o półbagietce przed chwilą wyjętej z piekarnika, aromat tak mocny, że wypełnia jej nos i gardło.

Dziś staje w kolejce za innymi studentami w dżinsach i bluzach z logo Cohen College. Kiedy dociera do małego okienka, wskazuje smażące się kawałki mięsa.

– Jaja na bekonie? – pyta mężczyzna.

– Jaja na bekonie – powtarza Rajzla, mając nadzieję, że nie mówi z akcentem jidysz.

Nie czeka, aż wejdzie na kampus. Otwiera torebkę i gdy odwija folię, natychmiast zakochuje się w mięsnym nadzieniu. Zjada kęs i oblizuje wargi, czując sól. Der Baszefer nie razi jej piorunem. Przełyka i znowu je. Jajko jest miękkie, podobne do kremu, otacza chrupiący chazer. Nie powinna wiedzieć, co to takiego, ale Google jej pokazał: różowe zwierzę z wklęsłym nosem i wielkimi uszami. Jidn umierali, żeby nie jeść wieprzowiny, a Rajzla żyje! Kanapka ma smak pieprzu i masła; smak jest nie tylko w ustach, lecz również w nosie i uszach, rozchodzi się po całym ciele, pochłania je.

Kanapka znika za szybko. Rajzla czuje pustkę, trefne jedzenie się skończyło i nie ma zwykłego sposobu, by podziękować B. na końcu posiłku. Oczywiście przed jedzeniem również nie wypowiedziała błogosławieństwa. Gdyby tylko istniało błogosławieństwo, które wypowiada się nad trefnym jedzeniem: „Jesteś błogosławiony, Haszem, że tworzysz mięso świni, że tworzysz boczek ze świni”.

Kiedy dociera do szklanych drzwi college’u, szuka rozpaczliwie serwetki, przekonana, że zdradzi ją tłuszcz na podbródku. Grzebie w plecaku, najpierw wyczuwa zapasowe podpaski, a później sider, miniaturowy modlitewnik, który szybko chowa z powrotem na dnie torebki.

* * *

Później, po zajęciach, idzie do bufetu, gdzie studenci jedzą burgery, frytki i kanapki kupione w automatach. Zawsze przynosi z domu własne koszerne jedzenie, po czym szuka wolnego stolika, gdzie mogłaby usiąść z termosem i otworzyć książkę. Zostawia plecak w dobrym miejscu, na końcu pomieszczenia, po czym zauważa, że przygląda jej się dziewczyna ubrana na czarno, z czarnymi włosami, w czarnym swetrze i butach z grubymi czarnymi podeszwami. Jej sukienka jest długa i czarna – nawet dłuższa niż sukienka Rajzli. Siedzi przy stole z dwojgiem kolegów.

Rajzla wciąga głęboki oddech i kiwa głową.

– Mogę usiąść? – pyta.

– To wolny kraj – odpowiada dziewczyna. A może chłopak? Oni też używają czarnej mascary.

Rajzla siada na brzeżku krzesła. Czuje się zbyt nieswojo, by wyjąć lunch, i jest zbyt zakłopotana, by odejść.

– Dlaczego jesteś ubrana na czarno? – pyta, czując nagły przypływ odwagi.

– Jakie to słodkie – mówi dziewczyna do kolegów, przewracając oczami. – Nigdy w życiu nie widziałaś gotki, prawda? – Odwraca się z powrotem w stronę Rajzli.

Rajzla kiwa głową, choć nie jest pewna, o co chodzi. Czy to nowe słowo na gojkę? Czy gojki wiedzą, że są gojkami? Ale nie-Żydówka miałaby nazywać siebie gojką?

– To część naszej kultury. Rozpoznajemy się po czarnych strojach – ciągnie dziewczyna. – Tak jak ty poznajesz swoich. – Wskazuje długą ciemną spódnicę Rajzli.

– Nie jestem gojką, tylko chasydką – mówi Rajzla. Śmieją się, a ona się rumieni.

– Wiemy, kim jesteś – mówi gojka-gotka. – Chasydzi rządzą w Brooklynie. Oprah zaprosiła ich do swojego programu. Uwielbia ich.

Rajzla milczy. Nie zamierza pytać, kim jest Oprah i o jaki program chodzi.

– Nazywam się Sam – mówi gojka-gotka. – A to Spark i Kurt. – Wskazuje przeciwną stronę stołu.

Chłopak i dziewczyna coś mruczą. Zawieranie znajomości jest zawsze kłopotliwe, bo Rajzla nie może dotykać chłopaków. Na szczęście nie chcą uścisnąć jej ręki: oboje dają znak palcami i nie musi ich w ogóle dotykać, nie ma nawet takiej możliwości.

Między Kurtem a Spark leży na stole telefon. Jeden biały przewód biegnie do ucha Spark, a drugi do ucha Kurta. Ich ciała się poruszają i pochylają, jakby chcieli się podeprzeć.

Sam kładzie na stole dużą, podniszczoną torbę, obszytą metalowymi łańcuchami, z dużym srebrnym krzyżem na zapięciu. Rajzla instynktownie się cofa. Sam tego nie zauważa, przeszukuje uważnie torbę, ale nie znajduje tego, co chciała znaleźć.

– Cholera, jestem głodna – mówi.

Rajzla wyjmuje lunch i wręcza Sam łyżeczkę.

– Co to takiego? – Sam wskazuje termos.

– Czulent – odpowiada Rajzla.

Okazuje się, że gojki-gotki uwielbiają czulent.

– Żydowskie chili – mówi Spark.

– Popatrzcie na kartofle – zauważa Kurt. – Irlandzki gulasz po żydowsku.

Sam je stalową łyżeczką Rajzli przyniesioną z domu. Pozostali mają plastikowe.

– Co to za kiełbasa? – pyta Kurt.

Rajzla nie wie, o co chodzi. To tylko kiszke przygotowana przez mami: mąka, tłuszcz, pieprz i papryka.

Jedzą kawałek po kawałku delikatne, kruche flanken, fasolę i jęczmień długo gotowane w wywarze z kości, złociste ziemniaki pachnące cebulą, czosnkiem i papryką.

– Nie zjesz trochę? – pyta Sam.

Rajzla kiwa głową, ale nie jest pewna. Czy może z nimi jeść? Odmawiać bruche? Czy to coś podobnego do modlitwy w metrze w drodze na kampus, anonimowy dawener w otoczeniu gojów? Zobaczą, że porusza ustami, jeśli pobłogosławi jedzenie przed posiłkiem, i mogą pomyśleć, że zwariowała.

Dlatego po prostu patrzy, obserwuje ich, gdy jedzą lunch. Sam ma na szyi ciężki łańcuch z przyczepionymi kluczami. Jej jasnobrązowe oczy otoczone czarnymi obwódkami; maluje się w nich głód, gdy je lunch Rajzli. Połowa głowy jest ogolona; po drugiej stronie opadają na ramię włosy ufarbowane na intensywny granatowoczarny kolor. Pod białym pudrem pokrywającym twarz widać piegi; wydaje się niewinna, a nie upiorna.

W nosie Sam znajduje się kolczyk przebijający środkową chrząstkę. Ma również metalowe kolczyki w brwiach, jakby chciała je wzmocnić po wyskubaniu. Kiedy otwiera usta, by ugryźć kawałek czulentu, Rajzla widzi, że w jej języku też jest kolczyk.

W świecie Rajzli można przekłuć tylko ucho, by umieścić tam brylant albo perłę.

– To boli? – Rajzla wskazuje kolczyk w policzku.

– Nie – odpowiada Sam. – Nawet jeśli trochę, to żaden problem. Życie boli. – Ból nie jest problemem dla Sam. Może właśnie o to chodzi. – Bóg też miał piercingi – dodaje, patrząc w zamyśleniu na Rajzlę.

– Wierzysz w… – Rajzla nie może użyć imienia Jojzl, bo Sam nie zrozumie, ale nie potrafi się zmusić do wypowiedzenia innego imienia, zakazanego.

– Jezusa? Jasne – odpowiada Sam. – Nie mam problemów z Jezusem. Chcesz, żebym ci zrobiła piercing? – pyta.

– Mogłabyś mi go zrobić?

– Tak, słoneczko. Chyba że chcesz sobie przebić łechtaczkę – dodaje Sam. – To wymaga dobrego fachowca.

Rajzla widziała takie piercingi w internecie.

Kiedy dorastała, znała tylko jedną nazwę miejsca w środku jej ciała: „tam”. Dortn. Albo „to miejsce”. Jene plac. Rejon tworzący zapachy i płyny, bezimienny. W internecie jest mnóstwo nazw, mnóstwo miejsc. W cipce jest łechtaczka. A w mięsistych fałdach wokół łechtaczki znajdują się czasem metalowe piercingi.

– To bardzo boli? – pyta Rajzla. Stara się, by nie drżał jej głos.

– Tylko trochę – odpowiada nonszalancko Sam. – Ale potem jest suuuuuuper! Warto to zrobić.

– Oj! – mówi mimo woli Rajzla i Sam się śmieje.

– Ciągle nie powiedziałaś, jak się nazywasz, oj-dziewczyno.

– Rajzla.

Sam przygląda się jej intensywnie.

– Wow! To bardzo gockie.

– Naprawdę? – pyta zdziwiona Rajzla.

– Tak, do cholery! Razor? Jesteś chodzącą krwawą łaźnią.

Rajzla nie próbuje poprawiać.

Akceptuje swoje nowe imię, a Sam akceptuje długą spódnicę i długie rękawy Rajzli, która wygląda zupełnie inaczej niż inne studentki.

Później często przysiada się do Sam i jej przyjaciół w bufecie. Niczego nie jedzą, a przynajmniej niczego nie kupują, bo nie mają pieniędzy. Czasem ktoś przynosi na lunch metylofenidat, a Rajzla ma koszerne jedzenie z domu.

– Hej, Razor, zostało ci dziś jakieś żarcie?

Jej nowi przyjaciele akceptują jedzenie jako dobry uczynek i nie zadają pytań, kiedy Rajzla zasypia czasem z głową na stole. Po przyjściu do college’u malują sobie w toalecie oczy na czarno i usuwają makijaż przed powrotem do domu. Rozumieją, jak męczące jest nieprzystosowanie do otoczenia.