Szkoła patrzenia - ks. Robert J. Woźniak - ebook

Szkoła patrzenia ebook

ks. Robert J. Woźniak

5,0

Opis

Nieznajomość Trójcy jest nieznajomością życia

Trójca Święta jest centralną tajemnicą wiary. Droga w głąb tej tajemnicy prowadzi przez karty Pisma Świętego. Uważna lektura Biblii jest bowiem kontemplowaniem Trójcy, co w tej książce pokazuje ks. Robert J. Woźniak.

To wpatrywanie się w Boże oblicze jest "szkołą patrzenia", która zmienia nasze spojrzenie na własne życie. Zaczynamy widzieć świat i naszą codzienność w świetle Bożego Słowa, a to, co zwykłe i prozaiczne, staje się częścią rozmowy z Trójjedynym Bogiem.

Kto nie widzi w perspektywie swojego życia tajemnicy trynitarnej, nie będzie mógł zrozumieć ani początku, ani celu swojego istnienia.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 202

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




WPROWADZENIE

Teksty zebrane w tej książeczce są skróconą i zredagowaną wersją rekolekcji, które wygłosiłem w Laskach dla Monastycznych Wspólnot Jerozolimskich. Ich tematem była tajemnica Trójcy Świętej. Podtytuł nawiązuje do faktu, że w rzeczywistości wygłoszone przeze mnie konferencje były bardziej dialogiem, rozmową. Były współtworzone w milczącym dialogu między rekolekcjonistą i uczestnikami rekolekcji. Wkład uczestników, ich wewnętrzny pokój, atmosfera modlitwy – niczym słowo w rozmowie – stały się podstawą i środowiskiem zaproponowanych medytacji. Wszyscy czuliśmy się wezwani przez Boga, aby zgłębiać Jego tajemnicę, aby zostawiając wszystko za sobą, poszukiwać Jego samego w najgłębszej tajemnicy Jego wewnętrznego życia, aby o Nim myśleć, chwalić Go i mówić do Niego. To stworzyło pamiętną atmosferę owych zimowych dni w Puszczy Kampinoskiej, w dużej mierze niezapomnianą i trudną do oddania w jakiejkolwiek formie, czy to spisanej, czy nagranej. Dziękuję za nią Ojcu, Synowi i Duchowi Świętemu, a także moim drogim Przyjaciołom ze Wspólnot Monastycznych, których życie stanowi dla mnie nieustanne źródło inspiracji i duchowej radości.

Podwójny cel przyświecał wszystkim medytacjom tych rekolekcji. Przede wszystkim chodziło o przebywanie ze Słowem Bożym. Żyć w Jego świetle, odkrywać Jego tajemnicze zakamarki, ukryte sensy, jednocześnie poprzez nie odbywać nową przygodę z Trójcą i sobą samym – to wszystko stanowiło główny przedmiot naszego poszukującego skupienia. W tym wszystkim chodziło przede wszystkim o to, aby Pismo zaprowadziło nas w samą głębię, w samo centrum odwiecznej tajemnicy Boga, Jego podarowania się nam, ludziom „dla nas i dla naszego zbawienia”. Pismo jest bowiem świadectwem zarówno głębi trynitarnego, wewnętrznego życia Boga, jak i stróżem tajemnicy naszego włączenia w to życie.

Tak oto, naturalnie, na przedłużeniu medytacji biblijnych, wyłonił się drugi cel rekolekcji w Laskach. Było nim przemyślenie, z głębi Pisma, naszego ludzkiego życia. Prowadziła nas chęć ujrzenia naszego życia w nowym świetle, którym jest objawiona przez Chrystusa prawda o wewnętrznym życiu Boga Trójcy. Przebywanie z trynitarnym świadectwem Pisma stało się prawdziwą szkołą patrzenia. Tym, co uczyliśmy się robić, była postawa konsekwentnego patrzenia na nasze „zwykłe” ludzkie życie w perspektywie tego, co dokonuje się w Trójcy Świętej.

Wspomniałem wcześniej o niezapomnianej atmosferze owych rekolekcyjnych dni. Próbuje ją oddać podtytuł niniejszej książeczki: Rozmowy w Trójcy Świętej. Głosząc konferencje, miałem coraz bardziej potęgujące się wrażenie duchowe, że nie tyle rozmawiamy o Trójcy, ile niejako Ona staje się przestrzenią naszej ludzkiej rozmowy.

Przekazuję tę książeczkę Czytelnikowi z wielką nadzieją, że pomoże mu nie tylko doświadczyć czegoś ze wspomnianej atmosfery, ale nade wszystko – pomimo chropowatości swojego stylu i miejscami rwanej narracji – przekona go, że istnieje inna perspektywa, inna sztuka patrzenia, że tym, co pozwala nam zobaczyć nasze życie w całej jego złożonej naturze i głębi, jest uporczywe poszukiwanie Trójcy Świętej poprzez myślenie i miłość.

Modlę się, aby te rozmowy przyczyniły się do szerszego odkrycia i uświadomienia egzystencjalnej wagi trynitarnej prawdy, jaką wyznajemy. Oby dzięki publikacji tych rozmów wielka rozmowa Kościoła w Trójcy zyskała nowych uczestników ku chwale Boga i naszemu pożytkowi. Oby pomogła pragnącym odkryć głębię, piękno i życiową moc prawdy wiary o Ojcu, Synu i Duchu Świętym, wchodząc z Nimi w prawdziwą rozmowę.

rjw

Kraków, Objawienie Pańskie, 6 stycznia 2017 r.

STWORZENI, BY UJRZEĆ

Czym jest Trójca Święta? Czy w ogóle jesteśmy w stanie coś o Niej powiedzieć? To taka „magiczna kraina” naszej wiary, a jednocześnie sprawa najbardziej podstawowa.

Trójcy Świętej nie da się wypowiedzieć. Nie da się bowiem wypowiedzieć tajemnicy Boga w taki sposób, w jaki objawił ją Pan Jezus. Nie dokonamy tego, choćbyśmy mieli tyle czasu, ile trwa historia Kościoła, albo i tyle, ile trwa Kosmos.

Po co więc próbować coś powiedzieć o rzeczywistości, której się wypowiedzieć nie da, po co zadawać sobie trud tak bardzo przekraczający ludzkie możliwości? Święty Tomasz z Akwinu w swoim traktacie o Trójcy Świętej postawił to samo pytanie. I odpowiedział, że rozmyślanie o Trójcy Świętej jest koniecznością, ponieważ ten, kto tego nie czyni, kto nie widzi w perspektywie swojego życia tajemnicy trynitarnej, nie będzie mógł zrozumieć ani początku, ani celu swojego istnienia. Bez wysiłku zrozumienia tajemnicy Trójcy, bez prób przeniknięcia jej nie będziemy w stanie niczego sensownego powiedzieć o miejscu, z którego wyszliśmy, i o miejscu, do którego zdążamy.

Człowiek błądzi, dopóki nie znajdzie w swoim życiu choćby śladów tajemnicy trynitarnej. I chyba właśnie dlatego Chrystus przyszedł na świat, żeby nam tę tajemnicę odsłonić. Bóg, w którego wierzymy, nie jest jakimś nieokreślonym bóstwem ani „Bozią”, tylko Trójcą Świętą: Ojcem, Synem i Duchem Świętym.

Święty Tomasz rozmyślał o tajemnicy Trójcy Świętej, aby poznać początek i kres swojego życia. Ale miał też inny, jeszcze głębszy cel: ujrzenie Boga (visio). Był przekonany, że człowiek jest stworzony do tego, by widzieć Boga.

Celem naszych rozmyślań także jest uzyskanie wizji Boga. Chciałbym wspólnie z Czytelnikami pójść w to miejsce, w którym Boga widzi się takiego, jakim On jest, a nie takiego, jakim Go sobie wyobrażamy. A przecież Tradycja Kościoła mówi, że Boga nikt nigdy nie widział – za św. Janem (J 1,18) powtarzano to niemal obsesyjnie. Tymczasem św. Tomasz przekonuje, że człowiek stworzony jest po to, żeby widział Boga. I choć nasz język błądzi, kiedy próbujemy coś powiedzieć o Bogu, nasze oczy się nie pogubią. Język posłuży tylko do tego, by podprowadzić nas do miejsca, z którego się widzi.

Pomódlcie się słowami: „Szukam Twojego oblicza, Panie, chcę Cię ujrzeć takim, jaki jesteś”. Pamiętajcie jednocześnie o przestrodze, którą zostawia nam inny Psalm: „Mówi głupi w swoim sercu: nie ma Boga” (Ps 14,1). Ten sam Psalm opowiada o Bogu, który oczekuje, że człowiek będzie Go szukał zawsze, nieustannie. I gniewa się tylko na tego, który wyciąga wnioski, zanim zakończyło się jego życie. Tym, czego Pan Bóg nie może zrozumieć w naszym życiu, nie jest grzech, lecz odmowa poszukiwania Jego jako źródła wody życia.

„Szukam Twojego oblicza…” I wiem, że to, co zobaczyłem dotychczas, jest niemalże niczym w stosunku do tego, co mogę ujrzeć.

Naszym celem jest nie tyle poznawanie intelektualne Trójcy Świętej, ile ogląd egzystencjalny, zobaczenie Jej życiem. Wszyscy jesteśmy ślepcami i nieważne, jak daleko zaszliśmy w naszym życiu duchowym. Możemy ujrzeć dużo więcej.

Żeby zrozumieć dzieło sztuki, trzeba patrzeć na nie tak, by za każdym razem odkrywać coś nowego. Podobnie jest w chrześcijaństwie. Jeżeli św. Augustyn nie mylił się, twierdząc, że jest ono ćwiczeniem pragnienia, to musi być ono także ćwiczeniem patrzenia. Wizja Boga jest po ludzku niemożliwa, ale po chrześcijańsku – konieczna.

Oblicza Bożego poszukujemy z całą siłą naszego umysłu, serca i cielesności. Jedno jest pewne: On tutaj jest i chce się nam pokazać. W to nam wątpić nie wolno, i to się nie zmienia nawet wtedy, gdy w swoim życiu duchowym przechodzimy przez ciemną dolinę.

Katechizm mówi, że Trójca Święta stanowi centrum całej naszej wiary. Jest to paralelne wobec tego, co Sobór Watykański II mówi o życiu Kościoła – które wypływa i zmierza do Eucharystii. Wszystko, co sobie powiemy o Trójcy Świętej, będzie nas prowadziło do mszy świętej i Eucharystii. Te dwie tajemnice muszą się głęboko zazębiać, bo przecież nie ma dwóch centrów, dwóch serc. Co my odkryjemy w Eucharystii i jakie oblicze zobaczymy w Eucharystii? To jest najważniejsze pytanie w naszym poszukiwaniu Ojca, Syna i Ducha Świętego.

DLACZEGO BÓG NIE MÓGŁBY BYĆ MONOLITEM

W jaki sposób Kościół dochodził do świadomości tego, że Bóg jest Ojcem, Synem i Duchem Świętym, że jest On jednym bytem i Trzema Osobami? Nie było to łatwe i zabrało wiele czasu, a refleksja trwa nadal; niektórzy wręcz przekonują, że chrześcijanie wcale nie są jeszcze trynitarni, ale monoteistyczni. Chrześcijaństwo jest monoteizmem trynitarnym, ale to nie taki monoteizm, jak choćby w islamie1. Kiedy mówimy, że z muzułmanami łączy nas wiara w jednego Boga, nie do końca mamy rację.

Wielki teolog XX wieku Karl Rahner obserwował w powszechnej świadomości wiernych i duchownych deficyt tajemnicy trynitarnej. Tak, jakby Trójca Święta była czymś dodatkowym, narzuconym, niekoniecznym do bycia człowiekiem wierzącym…

Jednym z najistotniejszych tematów, jakimi w przyszłości będzie musiała zająć się teologia, jest kwestia społeczna. Znany socjolog włoski Pierpaolo Donati w książce „Matryca teologiczna społeczeństwa”2 zauważył, że teoria społeczna powinna odzyskać pokłady ukryte w teologii trynitarnej, na których wyrósł model nowoczesnego państwa. Musimy zapatrzyć się w Trójcę Świętą, żeby w Niej odnaleźć model naszego życia społecznego.

Nie chodzi tu o komplikowanie tego, co proste, tylko o esencję problemu – o najważniejszą rzecz, którą możemy powiedzieć o społeczeństwie z punktu widzenia wiary i teologii. Jeżeli społeczeństwo nie jest odzwierciedleniem tajemnicy trynitarnej, to czym jest? Klubem egoistów, którzy zawarli umowę społeczną, żeby im się lepiej żyło? To nie jest wizja chrześcijańska.

Trójca Święta nie jest dodatkiem do tego, w co wierzymy, ale istotą wiary. Bez teologii trynitarnej nie jesteśmy w stanie powiedzieć niczego sensownego o Chrystusie. Bez tajemnicy Trójcy Pan Jezus jest co najwyżej wielkim społecznikiem, prorokiem, ale nie Tym, kogo zobaczyli w Nim uczniowie.

Katechizm powiada: „Tajemnica Trójcy Świętej stanowi centrum wiary i życia chrześcijańskiego. Jest tajemnicą Boga w sobie samym, a więc źródłem wszystkich innych tajemnic wiary oraz światłem, które je oświeca” (KKK 234). Czym jest ta tajemnica? Tajemnicą Boga w sobie samym – odpowie Katechizm.

Zastanawiamy się nad własną tajemnicą Boga. W Kościele bardzo dzisiaj tego brakuje. Wszyscy tak czy inaczej, nawet w życiu kontemplacyjnym, ulegamy pokusie aktywizmu, moralizmu: mówieniu, jak żyć, co robić. Bolejemy nad tym, że Kościół jest taki marny, że nie jest w stanie odpowiedzieć na wyzwania współczesności. A dlaczego tak jest? Wielokrotnie przypominał to kard. Joseph Ratzinger – Benedykt XVI: bo kwestia Boga stała się w Kościele kwestią marginalną.

Aby powrócić do źródeł, musimy postawić kwestię Boga – takiego, jakim On jest dla siebie samego – w centrum naszej wiary. Chodzi o przyciągnięcie wszystkich wątków naszego życia, które się rozbiegły w różnych kierunkach, z powrotem do centrum, którym jest Bóg sam w sobie: godny czci i miłości. Jest taki nie dlatego, że coś czyni, ale przede wszystkim dlatego, że JEST – cokolwiek by to słowo miało oznaczać. Bo oznacza z pewnością coś innego, niż kiedy stosujemy je do opisania czegokolwiek z naszego świata. Bóg jest godny miłości, czci, zaufania i oddania. To jest właśnie tajemnica Boga w sobie samym. Kiedy mówimy o Trójcy Świętej, mówimy o Bogu w Nim samym.

Skąd płyną wszystkie tajemnice wiary: Eucharystia, inne sakramenty, życie konsekrowane, małżeństwo, przepowiadanie Kościoła? Skąd wypływa Chrystus? Z Trójcy Świętej. Skąd wypływa stworzenie, gdzie jest początek i kres naszego życia? W Trójcy Świętej. Katechizm podkreśla, że Trójca Święta jest „źródłem wszystkich innych tajemnic wiary oraz światłem, które je oświeca”. A św. Tomasz tłumaczy, że bez Trójcy Świętej nie jesteśmy w stanie zrozumieć ani początku, ani końca, ani celu naszego życia. Nie chodzi tylko o to, że wszystkie tajemnice wiary wypływają z tajemnicy trynitarnej, ale też o to, że wszystkie one stają się zrozumiałe tylko i wyłącznie w jej perspektywie. Trójca Święta i tajemnica trynitarna to światło, które wszystko oświeca – mówi Katechizm. A bez światła nie jesteśmy w stanie zobaczyć, doświadczyć, pojąć.

Jak wobec tego zrozumieć prawdę o grzechu pierworodnym, albo – co ma wspólnego stworzenie z tajemnicą trynitarną? Co ma wspólnego z tajemnicą trynitarną koniec życia, czyli eschatologia? W jaki sposób tajemnicy trynitarnej dotyka Eucharystia, pokuta, sakrament pojednania? To są proste, ale fundamentalne pytania. Wielkim błędem katechezy jest takie nauczanie, jakby związek własnej tajemnicy Boga ze wszystkim, co się stało, był widoczny. A on jest niewidoczny, został zapomniany! Muzułmanie w Europie mogą wkrótce święcić tryumfy, bo tam wyznanie wiary jest proste: Allach jest wielki i nie ma poza Nim innego Boga. Iluż chrześcijan wierzy dokładnie w to, nie używając tylko słowa Allach, ale Bóg. A cała reszta: sakramenty, kadzidła, chleb i wino… „To wszystko przecież jakieś średniowieczne…”

„Tajemnica ta – mówi dalej Katechizm – jest najbardziej podstawowym i istotnym nauczaniem w «hierarchii prawd wiary»” (KKK 234). Następnie pada ważne zdanie, zacytowane z ogólnego dyrektorium katechetycznego: „Cała historia zbawienia jest niczym innym, jak historią drogi i środków, przez które prawdziwy i jedyny Bóg, Ojciec, Syn i Duch Święty, objawia się, pojednuje i jednoczy ze sobą ludzi, którzy odwracają się od grzechu”. Innymi słowy: cała historia święta staje się zrozumiała dopiero wtedy, kiedy weźmie się pod uwagę prawdę trynitarną naszej wiary.

Jak już zwróciłem uwagę, zrozumienie tajemnicy trynitarnej jest niemożliwe. Nie oznacza to jednak, że nie możemy poznać Pana Boga. Rozum Go nie ogarnie, ale nie na darmo Bóg nam się objawił – czyli podarował nam siebie. Jeśli chcemy wejść na drogi rozważania tajemnicy trynitarnej, pojęcie „objawienia” stanie się dla nas podstawowe. Tego uczył Karl Barth, wybitny teolog protestancki. Pan Bóg postawił go w miejscu, w którym teologia zaczęła się walić. Po teologicznej posusze XIX stulecia także wiek XX był dla teologii mało płodny; Trójca Święta właściwie znikła z horyzontu nauczania wiary. Barth wrócił do ojców Kościoła, do tradycji kościelnej sprzed podziału chrześcijaństwa, i odkrył, że teologia trynitarna jest centrum chrześcijaństwa.

Tylko – zadał sobie pytanie – jak wprowadzić teologię trynitarną do teologii protestanckiej, skoro słówko „Trójca” nie pojawia się w ogóle w Biblii? Dla protestanta kluczowa jest bowiem zasada sola Scriptura (tylko Pismo Święte). Ale Barth zrozumiał, jak odnaleźć tajemnicę Trójcy Świętej w Nowym Testamencie. Stwierdził, że: objawienie jest rzeczywistością trynitarną, a Bóg może się odsłonić przed człowiekiem tylko dlatego, że jest Ojcem, Synem i Duchem Świętym. Jest Ktoś, kto się objawia, jest medium, czyli pośrednik Objawienia, i jest samo Objawienie. Ojciec, Syn i Duch. Ojciec się objawia, objawia się w Synu, a samym Objawieniem jest Duch Święty. Barth uznał, że Pan Bóg może się podarowywać tylko dlatego, że jest trynitarny, że jest wielością Osób w sobie, że jest w Nim komunia, czyli zdolność do dzielenia się. Gdyby Pan Bóg był zamkniętym monolitem, nie byłby do tego zdolny. Barth tak naprawdę jedynie powtórzył stare średniowieczne sposoby tłumaczenia tajemnicy stworzenia, ale do tego wrócimy później.

Wiemy o Bogu tylko dlatego, że On nam siebie samego podarował. I to nie byle jak, bo w swoim włas­nym Synu i w swoim własnym Duchu Świętym. Kiedy przychodzi do nas Syn i Duch, są to pośrednicy Objawienia tożsami z samym Objawiającym się. Ten, który się daje, to, w jaki sposób się daje, to, co daje z siebie – to jest cały czas Ten Sam. Ojciec daje siebie w swoim własnym Synu i Duchu Świętym, On jest tym, co jest podarowane w Synu i Duchu Świętym.

Nie moglibyśmy zatem niczego zrozumieć z tajemnicy trynitarnej, gdyby nie została nam objawiona. To jest po prostu intymność Boga. Bóg ma serce, Bóg jest wspólnotą, ma swoje własne życie wewnętrzne, a my jesteśmy w stanie w nie wejść tylko wtedy, kiedy On je przed nami otworzy. Wiara uczy, że On otwiera je przed nami nie tylko przez symbole i znaki, ale dając siebie. Możemy niejako powiedzieć, że Bóg przenosi centrum swojego życia do naszego świata. Jego życie toczy się pośrodku dziejów świata. Tylko dlatego możemy o Nim mówić i tylko dlatego możemy Go rozumieć.

Niektórzy uważają, że teologia jest protezą. Wszystkie nasze pojęcia są słabe, nie dotykają Pana Boga, marnie o Nim mówią, często przez swoją skończoność sprawiają, że mylimy się, kiedy o Nim myślimy. Gdyby przyjąć ten punkt widzenia, lepiej byłoby dać sobie spokój z tymi refleksjami. A przecież choć niemożliwe jest opowiedzenie o Bogu, to jednak jesteśmy w stanie o Nim mówić. I to jest właśnie cud wynikający z tego, że Bóg dał nam sam siebie i mówi o sobie samym w naszym ludzkim języku. On w pewien sposób dopasował nasz język do samego siebie. I choć ten język nie jest tak absolutny jak On, jest jednak zdolny do tego, aby Go w prawdziwy sposób poznać, opisać, dotknąć. Język nie wyczerpuje Jego tajemnicy, ale jest małym, słabym uczestnictwem w Jego tajemnicy. Czymś więcej niż proteza.

Święty Tomasz nie powiedziałby, że teologia to proteza. Wiedział, że myślenie o Bogu, rodzące się z głębi Tradycji, wsłuchujące się w to, jak Bóg sam o sobie mówi, jest początkową formą uczestnictwa w tym, co kiedyś stanie się w eschatonie. Do czego są nam potrzebne rozważania trynitarne? Do tego, żebyśmy mogli poznać początek i kres naszego życia. Skoro tak, to w końcu chodzi o nas czy o Boga? Uważam, że te dwa stwierdzenia się nie wykluczają, one się zakładają. Ilekroć bowiem mówimy o Bogu, tylekroć nie mówimy jedynie o Nim, ale i o nas samych. On może być bez nas i ma swoją intymność, która od nas nie zależy. Ale zdecydował się być dla nas. Mówimy o takim Bogu, którego intymność została zdeterminowana: Bóg tak sam siebie określił, aby stać się „pojemnym” na nas. To jest to, co Katechizm wyraża stwierdzeniem: „Człowiek jest zdolny do Boga”. Adolphe Gesché dodaje do tego katechizmowego stwierdzenia, że „Bóg jest również zdolny do człowieka”. Tylko dlatego człowiek jest zdolny ku Bogu, że Bóg jest zdolny ku człowiekowi. Tylko dlatego człowiek mógł się pojawić na świecie, że Bóg sam w sobie przygotował dla niego miejsce. Człowiek narodził się we wnętrznościach Bożych – nie jako obcy, ale jako swój, jako córka i jako syn.

Tradycja prawosławna kładzie nacisk na to, co nazywa wielką radą: „Uczyńmy człowieka na nasz obraz i podobieństwo” (Rdz 1,26). Jest to przedwieczny wybór Boga, w którym On sam siebie wybiera dla nas. Ten wybór Go kosztuje – i nie chodzi jedynie o Wcielenie Chrystusa, Jego mękę i zmartwychwstanie, ale także o to, że Bóg przygotowuje nam w niebie mieszkanie. Niebo zostaje przemodelowane, aby stało się pojemne dla nas.

Jest taki piękny fragment w Apokalipsie, mówiący, że Nowe Jeruzalem zostało zmierzone (Ap 21,15). I okazało się, że miarą Nowego Jeruzalem jest miara człowieka. Miasto Boga jest przykrojone dla człowieka. To nie Bóg wyznacza jego miarę, ale człowiek…

Kiedy rodzice adoptują dziecko, potrafią dla niego zmienić w swoim domu wszystko. Podobnie jest z Bogiem: On nie tylko nas stworzył, ale i nas zaadoptował i wszystko dla nas w swoim domu uprzednio przygotował. I na pewno według miary Chrystusa.

Co oznacza poznawanie siebie poprzez Boga? To, że Bóg jest moim początkiem i moim kresem, czyli celem mojego życia; wyszedłem od Boga i do Niego powracam. Arcybiskup Bruno Forte, genialny włoski teolog, mówił, że Trójca Święta jest łonem, z którego wychodzi świat. I człowiek nie jest w stanie zrozumieć swojego życia bez wzięcia pod uwagę tego, skąd wyszedł i dokąd idzie. Wszystko, co powiemy o Trójcy Świętej, będzie podporządkowane temu, byśmy zrozumieli, kim jesteśmy – bo taka jest natura objawienia się Boga. Patrzymy jednak nie na siebie samych, ale przede wszystkim na Niego.

Widzimy nasze życie zanurzone w Bogu, a jednocześnie poszukujemy Boga, aby zrozumieć samych siebie. I to zupełnie nie przeszkadza temu, że Pan Bóg jest kwestią centralną w naszym życiu. To by przeszkadzało tylko wtedy, gdyby związek pomiędzy nami a Bogiem był sztuczny, dodany z zewnątrz. A on taki nie jest.

Kim jest człowiek? Jest imago Dei, obrazem Boga. Jakże więc mógłby zrozumieć siebie bez patrzenia na Boga? Patrząc w Boga, patrzy niejako w samego siebie. Widząc Ojca, Syna i Ducha Świętego, kontemplując miłość, widzę samego siebie. Ale nie dlatego, że sam jestem Bogiem, tylko dlatego, iż jestem utkany trynitarnie. Płynie we mnie krew Boga, która źródło ma w Chrystusie i w Ojcu, a jest mi przynoszona przez Ducha Świętego.

Poznanie siebie i wizja Boga – te rzeczy się nie wykluczają, ale idą w parze. Nie ma takiej wizji Boga, która by nie owocowała wizją człowieka. Nie ma takiego oglądania Boga, które nie jest oglądaniem siebie, i nie powinno być takiego oglądania siebie, które nie byłoby oglądaniem Boga. Święta Teresa z Ávili opisała, że Jezus do niej powiedział: Búscame en tí – „Szukaj Mnie w sobie”. I zaraz potem dodał: Búscate en Mí – „Szukaj siebie we Mnie”. To bardzo augustyńska tradycja. Święty Augustyn powtarzał: „Nie idź na zewnątrz, wejdź w siebie, we wnętrzu człowieka mieszka prawda”. Oczywiście ze względu na grzech pierworodny człowiek może oprócz Pana Boga odnaleźć w sobie również jakieś potwory. Dlatego Augustyn podpowiadał, by poszukiwać w sobie nie bestii, tylko od razu tych wymiarów, które nas odnoszą do Pana Boga.

Pomysł św. Augustyna na teologię trynitarną to pomysł na szukanie śladów Trójcy Świętej w sobie samym. Dlatego Augustyn wzywał: popatrz, jak działa twój duch (mens) – jest poznaniem, miłowaniem, chceniem. Trzy różne akty, ale ten sam duch. Podobnie Bóg jest jednym bytem, w którym są trzy różne Osoby.

Święty Augustyn, zanim wyprowadził swoją włas­ną koncepcję, najpierw skrytykował wielkich Kapadocyjczyków (św. Bazylego Wielkiego, św. Grzegorza z Nyssy i św. Grzegorza z Nazjanzu), którzy – żeby mówić o Panu Bogu – posługiwali się pojęciami zaczerpniętymi z filozofii greckiej, takimi jak osoba i natura. Według Augustyna to wszystko nie było biblijne; poszukiwał innego rodzaju wiedzy o Panu Bogu, który jest bliski. Czytał Księgę Rodzaju i odkrył, że Bóg stworzył człowieka na obraz i podobieństwo swoje. Gdzie zatem szukać śladów Boga? W pojęciach? Nie, w sobie samym.

Jednak w przytoczonym wspomnieniu św. Teresy Pan Jezus powiedział także: „Szukaj siebie we Mnie”. Gdyby powiedział tylko „Szukaj Mnie w sobie”, wtedy mielibyśmy wielu Jezusów i wiele Trójc Świętych, bo każdy mógłby powiedzieć, że coś innego w sobie odnalazł. Zastrzeżenie Pana Jezusa oznacza, że ta prawda, którą w sobie odnajdziesz, to jest Jego prawda, tak jakby Jezus mówił: „Możesz odnaleźć w sobie moją prawdę, bo stworzyłem cię na mój obraz i podobieństwo”. Nie posiadasz tej prawdy autonomicznie, samodzielnie i tylko dla siebie. Jesteś w stanie zrozumieć tę prawdę, kiedy wyjdziesz poza siebie.

Podobnie Augustyn powtarzał: wznoś się ponad siebie. Tak naprawdę pojęcie mens oznacza u niego zdolność do wychodzenia poza samego siebie. Mens przypomina mu o Bogu dlatego, że jest zdolnością przekraczania siebie. W pamięci przekraczam siebie, w miłości przekraczam siebie, w woli przekraczam siebie. I właśnie w tym wychodzeniu poza siebie Augustyn odnajduje prawdziwy ślad trynitarności w człowieku. Wejdź w siebie, a potem wyjdź poza siebie. Ale w jakim kierunku wyjść? Gdzie mieszka Jezus? Gdzie mieszka prawda Boga?

Mieszka w doświadczeniu Kościoła. Kościół to wielka skarbnica doświadczenia. Kiedy Jezus mówi do św. Teresy: „Szukaj siebie we Mnie”, to znaczy: „Wejdź głęboko w tajemnicę i życie Kościoła. Tam odnajdziesz Mnie, bo Ja jestem zapisany w pamięci Kościoła”. W Kościele można odnaleźć wiele brudu, ale jeśli ktoś jest uczciwy i zacznie studiować jego wielką tradycję duchową, to odnajdzie prawdę Chrystusa, nigdy niezmienioną, nigdy nieodrzuconą, powtarzaną nawet przez wielkich grzeszników. Gdzie i jak narodził się dogmat trynitarny? Był on już w samym sposobie, w jaki apostołowie doświadczali Pana Jezusa. I Kościół to po prostu pamięć apostołów, którą przekazujemy z pokolenia na pokolenie.

Kościół uwikłał się w głoszenie moralności zupełnie odartej z doktryny, na zasadzie czystej powinności: tak powinieneś czynić, bo tak musi czynić wierzący. Natomiast ten naprawdę wielki Kościół jest pamięcią Chrystusa. Pamięta Go, nosi w sobie wydarzenie Chrystusa i nieustannie je opowiada – tak by ludzie mogli zrozumieć całą jego głębię. W gruncie rzeczy od czasu ojców Kościoła pod tym względem nie dodano wiele. Powtarzamy wciąż proste prawdy dotyczące tego, jak czytać Pismo Święte. Podczas soboru w Nicei stwierdzono: jeśli chcesz zrozumieć Pismo Święte, musisz wyznać, ze wszystkimi tego konsekwencjami, że „Jezus jest Panem”. Jeśli nie uwierzysz, że Jezus jest Bogiem, to nie będziesz w stanie zrozumieć tego, co On przyniósł na ziemię, ani w tym uczestniczyć.

Prawdy o tym, że Chrystus jest Bogiem, nie przekazują nam pierwszorzędni filozofowie, ale rybacy, czyli ci, którzy pełnią urząd apostolski. To oznacza, że wyznanie, iż Chrystus jest Bogiem, jest jedyną możliwością dla tego, kto chce spotkać Chrystusa w taki sposób, w jaki spotkali Go ci, którzy Go naocznie widzieli.

Do naszego spotkania z Nim dochodzi dzięki przekazowi apostołów. Jesteśmy Kościołem apostolskim: dotykamy Chrystusa tylko dlatego, że uczestniczymy w tym, jak On siebie podarował apostołom. Apostołowie, pouczeni Duchem Świętym, mogli zobaczyć i zrozumieć tajemnicę Chrystusa, dostrzec w Nim Boga. W Chrystusie Bóg im się objawił i podarował.

Jeśli wyjdziemy poza to doświadczenie apostolskie (wszystkie sobory służyły temu, by je zachować), nie zrozumiemy tajemnicy Pana.

Bez apostołów niczego się o Bogu nie dowiemy. Nie dlatego, że byli to ludzie genialni czy nienaganni moralnie – ale dlatego, że Bóg ich wybrał, by im bezpośrednio opowiedzieć siebie. A my jesteśmy podłączeni do apostołów. Święty Ireneusz z Lyonu (II wiek), jeden z pierwszych teologów, walczył o to, by prawdy Pana Boga nie odłączać od prawdy Kościoła. Często można usłyszeć, że wiary trynitarnej nie ma w Nowym Testamencie, że to wymysł Kościoła. To wszystko nieprawda. Kiedy będziemy czytać Pismo Święte w świetle tego, co Kościół pamięta o Chrystusie, ono się przed nami otworzy. Prawda Boga jest zamknięta w Kościele i staje się otwarta tylko dla tych, którzy wierzą; jest niezrozumiała dla kogoś, kto nie powie: wierzę w Ojca, Syna i Ducha Świętego. Gdzie wierzę, gdzie jest miejsce mojej wiary? Tu, przy św. Piotrze, w Kościele. Tutaj Bóg się podarowuje, staje się zrozumiały.

W Nowym Testamencie nie ma niczego bardziej istotnego niż objawienie Ojca, Syna i Ducha Świętego. Cała tradycja Kościoła to nic innego jak próba znalezienia języka, który będzie przed nami otwierał głębię rozumienia Pisma Świętego w tym duchu, w jakim zostało ono napisane. Wiadomo, że każdy tekst można zinterpretować na wiele sposobów. Święty Piotr twierdzi, że Pismo nie zostało napisane z woli ludzkiej i dla użytku detalicznego czytelnika (por. 2P 1,20–21), ale przyszło z woli Bożej i przyszło do wspólnoty. A wspólnota jest w stanie je wykładać wtedy, gdy trwa w wierze apostołów – tych, którzy w swoich niezgrabnych, nie do końca adekwatnych słowach zapisali swoje prawdziwe doświadczenie.

1 Cenne wskazówki do myślenia można znaleźć w R. Brague, Du Dieu des chrétiens et d’un ou deux autres, Flammarion, Paris 2009.

2 P. Donati, La matrice teologica della società, Rubbettino, Soveria Mannelli 2010.

SZKOŁA PATRZENIA

Trynitarna wiara Kościoła, która jest jego centrum, nie powstała dopiero w IV wieku, na soborach w Nicei i Konstantynopolu (kiedy sformułowano pierwszy dogmat trynitarny), ale zrodziła się w doświadczeniu apostolskim. A to doświadczenie apostolskie jest spisane w Nowym Testamencie. Dlatego czytając Nowy Testament, możemy wejść w to doświadczenie apostolskie, w którym zrodziła się wiara w Boga Ojca, Syna i Ducha Świętego. Między Jezusem a Dwunastoma stało się coś takiego, że oni w Nim, poprzez Niego i razem z Nim na nowo zobaczyli tajemnicę Boga.

Bibliści uważają, że już pierwsza generacja chrześcijan, czyli samych Dwunastu, czciła Jezusa. Zrozumieli, że tożsamość Jezusa jest boska, więc Jezusowi można oddawać cześć. To była pierwsza przemiana wewnątrz monoteizmu żydowskiego, w którym kult dotyczył tylko jedynego Boga. Spróbujmy odtworzyć doświadczenie apostołów.

W Ewangelii św. Jana (14,1) czytamy: „Niech się nie trwoży serce wasze. Wierzycie w Boga? I we Mnie wierzcie!”. To zdanie – jak mogłoby się zdawać – pokazuje, że Bóg i Jezus to dwie osoby. Wielki teolog Karl Rahner zauważył, że wszędzie tam, gdzie w greckim tekście pojawia się słowo ho theos, mowa jest o Ojcu. Jezus chce powiedzieć: „Wierzycie w Ojca? I we Mnie wierzcie!”. A to, że taka interpretacja tego tekstu jest właściwa, pokazuje następne zdanie: „W domu Ojca mego jest mieszkań wiele. Gdyby tak nie było, to bym wam powiedział”. Jezus przekonuje: nie okłamuję was, idę przecież przygotować wam miejsce…

To, że dom mojego Ojca jest prawdziwym domem, wiem także dlatego, że sam w nim przygotowuję dla was miejsce. „A gdy odejdę i przygotuję wam miejsce, przyjdę powtórnie i zabiorę was do siebie, abyście i wy byli tam, gdzie Ja jestem” (J 14,3).

Gdzie jest Jezus? Tam, gdzie jest dom Ojca, gdzie jest Ojciec. Miejscem Jezusa jest Ojciec. On od Ojca wyszedł i – niejednokrotnie to powtarza u św. Jana – do Ojca powraca. „Wyszedłem od Ojca (…) i idę do Ojca” (J 16,28); „Nie zatrzymuj Mnie, jeszcze bowiem nie wstąpiłem do Ojca” (J 20,17). Ojciec jest celem podróży Jezusa, ale On wyszedł od Ojca. Pamiętajmy, co mówił św. Tomasz z Akwinu: nie zrozumiesz swojego życia, dopóki nie postawisz go w świetle tajemnicy trynitarnej. Punkt twojego wyjścia i punkt twojego dojścia to dom Ojca. I dzieje się tak z nami tylko dlatego, że dzieje się tak z Jezusem. Jezusa nie można zrozumieć bez domu, z którego wyszedł, i bez domu, do którego powraca.

„Znacie drogę, dokąd Ja idę” – zaznacza Jezus (J 14,4). Bóg w raju spytał: „Adamie, gdzie jesteś?” (Rdz 3,9). Tu nie chodzi o wskazanie miejsca, o współrzędne geograficzne. Bóg pyta: kim jesteś i co się w tobie dzieje? I na takie pytanie uczniów Jezus odpowiada: znacie drogę, bo wiecie, gdzie idę. Znajomość drogi związana jest ze znajomością miejsca, do którego się idzie. To cel wyznacza drogę. Jeden z Dwunastu, Tomasz, mówi jednak: „Panie, nie wiemy, dokąd idziesz, jak więc możemy znać drogę?” (J 14,5). Nie znamy Twojego celu, więc nie znamy także i drogi. Tomasz jest taki jak my. Często pomimo tego, co Jezus powiedział nam do tej pory, ciągle nie znamy drogi. Gubimy się, bo nie znamy celu. Jaki jest cel twojego życia? Czy jest to ten sam cel, który ma Jezus?

Tomasz, który nie wie, dokąd idzie Jezus, i dlatego nie zna drogi, to patron teologów apofatycznych3, stojących na stanowisku: „Nie znamy, nie wiemy”. To prawda, że nie znamy do końca Boga i nieudolnie próbujemy zamykać Go w pojęciach. Tajemnica towarzyszy nam w tych rozważaniach nieustannie, ale przecież wcale nie jest tutaj najważniejsze poznanie absolutne. Także niewiedza nie jest bynajmniej pierwszą rzeczą, którą mogę stwierdzić o Bogu. Mimo to wśród teologów bardzo rozpowszechniło się podejście apofatyczne. Teologia doznała bowiem „ukąszenia” postmodernizmem. Jeden z najważniejszych myślicieli tego nurtu, Jacques Derrida, stworzył pojęcie différance – „różni”. Przekonywał, że nasze poznanie jest tak naprawdę poznaniem niczego. Niczego nie poznajemy, nigdy nie dochodzimy do istoty rzeczy, zawsze błądzimy. Derrida, aby udowodnić swoje twierdzenia, odwoływał się do wielkiej tradycji mistycznej Kościoła. Niektórzy wręcz nazywali go teologiem, choć on sam nie życzył sobie imputowania mu, że uprawia teologię. Niemniej pewna grupa teologów postanowiła ze spuścizny Derridy stworzyć swój system, w którym punktem wyjścia jest niewiedza o Bogu.

To niechrześcijańskie. Po chrześcijańsku trzeba powiedzieć: wprawdzie nie poznajemy Pana Boga do końca i nigdy Go w ten sposób nie poznamy, ale nie o to chodzi. Ważne jest to, że poznajemy Go prawdziwie. Pierwszym, co nas dotyka, kiedy wchodzimy w Kościół i w życie sakramentalne, jest absolutna „nieogarnialność” wiedzy o Bogu. Nie chodzi tutaj o platońską jaskinię; nas oślepia to, co widzimy! Prawda o Bogu nas przewyższa, szybko zdajemy sobie sprawę, że nie mamy takich słów, takich pojęć, które potrafiłyby oddać Jego tajemnicę.

Bóg zmusza nasz umysł do działania na zupełnie nieznanych terytoriach. Problemem nie jest niedomiar wiedzy, ale jej nadmiar. Pamiętajmy jednak, że znamy cel, w związku z czym znamy drogę. Jezus odpowiedział Tomaszowi, apofatycznemu teologowi: „Ja jestem drogą i prawdą, i życiem” (J 14,6). Mówisz: nie znam drogi? Ja jestem drogą. Jakże to, nie znasz Mnie? Przecież chodziłeś ze Mną, jadłeś ze Mną, słuchałeś Mnie, dotykałeś Mnie, a mimo to mówisz, że Mnie nie znasz? Oczywiście nie przerobisz Mnie na koncert życzeń i pomysłów twojego umysłu, nie zamkniesz mnie w jednym pojęciu – ale nie możesz powiedzieć, że Mnie nie znasz. Znamy się dużo lepiej, niżby ci się wydawało. Ja jestem drogą, prawdą i życiem. Jestem drogą, po której masz iść, jestem prawdą, do której masz dojść, i życiem, którym się masz karmić, idąc tą drogą do prawdy. Jesteśmy karmieni życiem – nie pokarmem, który daje życie, ale życiem samym.

„Nikt nie przychodzi do Ojca inaczej jak tylko przeze Mnie” (J 14,6). Do Tego, który przygotował nam miejsce w niebie, do Tego, który swoje własne mieszkanie uczynił mieszkaniem dla nas, nie da się przyjść inaczej jak przez Jezusa. Nie możemy Jezusa zmarginalizować, a czynimy to, kiedy nie pozwalamy Mu odsłonić przed nami Jego własnej tajemnicy, ale tworzymy ją sami i mówimy Mu, dokąd ma nas zaprowadzić. To idolatria: patrząc na Jezusa, widzimy tylko samych siebie.

„Gdybyście Mnie poznali, znalibyście i mojego Ojca” (J 14,7). Ten, kto poznaje Jezusa, poznaje i Ojca. Wystarczy poznać Jezusa, aby poznać Ojca. „Ale teraz już Go znacie i zobaczyliście” (J 14,7). Ciekawe, że można Go poznać i nie wiedzieć, że się Go poznało, że można Go doświadczać i ciągle nie rozumieć… Jezus mówi wyraźnie: „Mojego Ojca”. Ustawia siebie w pewnej bardzo wyjątkowej relacji wobec Ojca. On jako pierwszy powraca do Ojca, bo jako pierwszy od Ojca wyszedł. On jest jedyną drogą, która do Ojca wiedzie, bez Niego nie da się do Ojca dotrzeć.

Jezus mówi: to jest mój Ojciec. Nie dodaje: zostawcie Go w spokoju, bo On jest mój. Podkreśla: Ja żyję dla Ojca także dlatego, żebyście i wy spotkali się z moim Ojcem. Wtedy odzywa się Filip: „Panie, pokaż nam Ojca, a to nam wystarczy” (J 14,8). W Filipie zrodziła się bowiem myśl, że wizja Ojca będzie tym, co wystarcza człowiekowi. To dobry wniosek, ale myślenie Filipa było obarczone pewnym podstawowym błędem. Dlatego usłyszał: „Filipie, tak długo jestem z wami, a jeszcze Mnie nie poznałeś? Kto widzi Mnie, widzi także i Ojca. Dlaczego więc mówisz: «Pokaż nam Ojca»? Czy nie wierzysz, że Ja jestem w Ojcu, a Ojciec we Mnie?” (J 14,9–10).

Chyba na podstawie tych pięknych słów stworzono całą teorię, która opisuje rzeczywistość przebywania Jezusa w Ojcu i Ojca w Jezusie. Teologia nazywa tę rzeczywistość za pomocą słowa perichoresis, pochodzącego od czasownika perichorein, czyli: chodzić wokół siebie. Słowo to może dotyczyć czegoś, co wiąże się ze spoczynkiem, a jednocześnie czegoś, co jest związane z ruchem. Dlatego na łacinę tłumaczono je na dwa sposoby: jedni mówili circuminsessio (siedzieć w sobie), inni: circumincessio (kręcić się wokół siebie). Relacja pomiędzy Synem a Ojcem to relacja wsobności: My jesteśmy w sobie, My siedzimy w sobie, On siedzi we Mnie, a Ja siedzę w Nim. Ale jednocześnie to siedzenie w sobie jest nieustanną dynamiką, ruchem, tańcem. W Bogu dochodzi do jakiegoś absolutnego spoczynku przebywania Jednego w Drugim, ale jednocześnie do absolutnego dynamizmu, tanecznego chodzenia wokół siebie. Dzieje się to wszystko naraz. Ojciec znajduje odpoczynek u Syna, a Syn znajduje odpoczynek u Ojca. „Wejdź do mojego odpoczynku” oznacza „powróć do Mnie jeszcze raz”.

Jezus mówi, że treścią Jego życia, treścią Jego bytu jest Jego relacja z Ojcem, Jego bycie z Ojcem, Jego przebywanie u Ojca i przebywanie Ojca u Niego. My możemy komuś powiedzieć: jesteś w moim sercu. Wyjeżdżamy np. daleko, ale zabieramy w sercu wszystkich, których kochamy. W relacji Syna i Ojca chodzi o coś podobnego, ale znacznie głębszego. Dla Jezusa Ojciec to nie tylko pamięć Jego serca: Ojciec rzeczywiście w Nim mieszka. A Jezus rzeczywiście swoje miejsce znajduje w Ojcu.

Teraz jasne się staje, dlaczego Jezus mówił: Idę wam przygotować miejsce u Ojca. To miejsce, które Jezus nam przygotowuje, to przestrzeń, w której możemy odpoczywać, a jednocześnie być ogromnie dynamiczni – w sercu Ojca. W sercu Jezusa oznacza jednocześ­nie – w sercu Ojca. W sercu Ojca oznacza, że i w sercu Jezusa. Nasza przestrzeń jest w samym Bogu.

„Słów tych, które wam mówię, nie wypowiadam od siebie. To Ojciec, który trwa we Mnie, On sam dokonuje tych dzieł” (J 14,10). Przypomina mi się nowożytna teoria okazjonalizmu Nicolasa Malebranche’a. To teoria metafizyczna, która głosi, że wszystko, co czyni człowiek, jest czynione przez Boga: jeśli podnoszę palec, to tylko dlatego, że Bóg go podnosi we mnie. To absurdalne. Ale Jezus mówi tutaj o czymś innym, o rzeczy, która nie podlega żadnej ontologii naszego świata: że wszystko, co On mówi i czyni, jest odsłanianiem się Ojca. Stąd też słowa: „Kto Mnie zobaczył, zobaczył także i Ojca” (J 14,9). To fundament chrześcijaństwa, najgłębsza i najpiękniejsza dobra nowina: ten, kto zobaczył Jezusa, zobaczył źródło życia i miłości, którym jest Ojciec.

Cały ten fragment Ewangelii św. Jana jest zaproszeniem do tego, żebyśmy nauczyli się widzieć Jezusa. On mówi: Patrzcie na Mnie, ale po to, żeby zobaczyć coś więcej niż tylko Mnie samego. Patrzcie na Mnie, by widzieć we Mnie Ojca. Chrześcijaństwo jest szkołą patrzenia, a to oznacza, że Tym, kogo się widzi, i Tym, którego się kontempluje, jest Ojciec. I dopiero ten, kto zobaczy w Jezusie Ojca, zobaczy całą tajemnicę swojego człowieczeństwa. W tym, co łączy Ojca i Syna, rodzi się człowieczeństwo – nie tylko Syna, ale także nasze.

„Wierzcie Mi, że Ja jestem w Ojcu, a Ojciec we Mnie. Jeżeli zaś nie – wierzcie przynajmniej ze względu na same dzieła. Zaprawdę powiadam wam: Kto we Mnie wierzy, będzie także dokonywał tych dzieł, których Ja dokonuję, a nawet większe ode Mnie uczyni, bo Ja idę do Ojca. A o cokolwiek prosić będziecie w imię moje, to uczynię, aby Ojciec był otoczony chwałą w Synu. O cokolwiek prosić Mnie będziecie w imię moje, Ja to spełnię” (J 14,11–14). Żeby dobrze zrozumieć, o co chodzi w całej tej Ewangelii, wróćmy do innego miejsca: „Nazajutrz Jezus postanowił udać się do Galilei. I spotkał Filipa” (J 1,43). Spotkali się dużo wcześniej i dlatego Jezus mógł mu się potem pożalić: Tak długo jesteś ze Mną. Prawie trzy lata przeżyli ze sobą, a on przez cały ten czas nie dostrzegł tego, co powinien był zobaczyć w Jezusie, o czym Jezus wielokrotnie mówił i co wielokrotnie pokazywał w swoich gestach.

„Jezus powiedział do niego: «Pójdź za Mną!». (…) Filip spotkał Natanaela i powiedział do niego: «Znaleźliśmy Tego, o którym pisał Mojżesz w Prawie i Prorocy – Jezusa, syna Józefa, z Nazaretu». Rzekł do niego Natanael: «Czy może być co dobrego z Nazaretu?» Odpowiedział mu Filip: «Chodź i zobacz»” (J 1,43–46). Powołanie jest wezwaniem do zobaczenia, do tego, aby się przyglądać.

Tomasz i Filip to dwóch bohaterów związanych właśnie z widzeniem. Tomasz, aby zobaczyć, dotyka. Wkłada ręce, żeby włożyć oczy, dotyka po to, żeby zobaczyć. Ewangelia ta jest bardzo zmysłowa: św. Jan wielką wagę przywiązuje do tego, co można zobaczyć, dotknąć, usłyszeć. Jego Ewangelia opowiada o objawieniu się Boga dla zmysłów człowieka. Ojciec, Syn i Duch Święty dotykają naszych zmysłów, poprzez nie komunikują się z nami.

Także Jezus ujrzał zbliżającego się Natanaela. Wcielił się, żeby jako człowiek mógł ujrzeć Natanaela podchodzącego do Niego i powiedzieć o nim: „Oto prawdziwy Izraelita, w którym nie ma podstępu” (J 1,47). Wcześniej Natanael pytał: może być coś dobrego z Nazaretu? Filip mu odpowiedział: idź, zobacz. Zanim Natanael mógł ujrzeć Jezusa, najpierw Jezus ujrzał – i zrozumiał – jego. Zobaczyć oznacza zrozumieć…