Szepty przeszłości - Milena Breś - ebook

Szepty przeszłości ebook

Milena Breś

3,6

  • Wydawca: Novae Res
  • Język: polski
  • Rok wydania: 2020
Opis

Kiedy nastoletnia Miriam po raz kolejny wszczyna awanturę w klubie, matka decyduje się na umieszczenie jej w szpitalu psychiatrycznym. Z koszmaru, jaki rozgrywa się za murami placówki, uwalnia dziewczynę dziadek, który zabiera wnuczkę do siebie. Starszy pan stawia jeden warunek – Miriam musi zacząć chodzić do szkoły. Dla nastolatki, która do tej pory uczyła się w domu, nie będzie to proste, ale tym razem nie ma wyboru. W przystosowaniu się do nowej rzeczywistości ma jej pomóc Piotrek, najprzystojniejszy chłopak w liceum.

Czy mu się uda? Zadania z pewnością nie ułatwi fakt, że Miriam ma już przyjaciela, który... jest niewidzialny. A to tylko początek tajemnic, jakie skrywa w sobie nieszczęśliwa nastolatka...

Wciąż trzymał mnie za rękę, co jakiś czas rysując kółka na moim nadgarstku. Czułam miłe łaskotanie i nie mogłam się skupić na tym, co mówię.
– Czy twój kolega naprawdę cię wystawił, czy jednak to był pretekst, żeby mnie zabrać do kina? – zapytałam, a widząc jego speszoną minę, dodałam: – Tylko nie kłam.
Westchnął ciężko i wolną ręką przeczesał swoje cudne włosy. Zapatrzyłam się na nie, myśląc nad tym, jak by to było ich dotknąć.
– Możliwe, że był to po części pretekst.
– Wiedziałam!
Roześmiałam się. Zatrzymał się zdziwiony.
– To znaczy, że nie jesteś na mnie zła?
Spojrzałam na niego czulej.
– Jak mogłabym być zła o coś, co sprawiło mi przyjemność?
Uśmiechnął się, a jego spojrzenie z powrotem stało się pewne.
– Ale mam jeszcze jedno pytanie.
– Odpowiem na każde, piękna.
Znowu to słowo. Wciąż nie rozumiałam, jak on może uważać mnie za piękną. Uniósł dłoń i odgarnął mi kosmyk włosów z policzka.


Milena Breś – na co dzień pasjonatka i studentka języków obcych. Podróżując, często stawia wszystko na jedną kartę i ufa w większe dobro, pokazując, że nie warto się bać. Pisanie pokochała już jako dziecko, a wydanie swojej twórczości od tego momentu stało się jej największym marzeniem.
Szepty przeszłości” to jej debiutancka powieść napisana w wieku 18 lat.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 163

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,6 (12 ocen)
4
2
3
3
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Książkę dedykuję wszystkim tym, którzy we mnie wątpili. Sprawiliście, że pokonałam strach przed spełnianiem marzeń.

Samotność

Ich śmiech

W oddali

Jak przez pajęczyny

Sieć

Rozlega się

Jej łzy

Choć bliskie snom

W pamięci trwałe

Odległe wzroku

Dłoniom niedosięgłe

Ustom suche

Ich twarze mówią

Czekają

Jej ciepłe

Palce

Dosięgają

Wiatr rozrywa ciszę

Niesie

W dal

Wilgotną mgłą

Oziębia

Stęsknione ciało

Rozdział 1

Kiedy byłam małą dziewczynką, wierzyłam, że potrafię wymarzyć sobie swoją rzeczywistość. Często zamykałam oczy i przenosiłam się w inne miejsca. Znacznie ciekawsze od tych, w których obecnie się znajdowałam. Było coś magicznego w posiadaniu swojego świata. Moja rzeczywistość była prostsza od tej, w której musiałam spędzać większość czasu, bo w końcu łatwiej jest utrzymać przyjaciół przy sobie, kiedy żyją tylko w twojej głowie. Kiedyś jednak musiałam zderzyć się z rzeczywistością. Poszłam do szkoły i zostałam dosłownie zbombardowana przez inne dzieciaki. Pamiętam, że miałam na sobie czerwone trzewiki. Niesamowicie mnie obcierały, ale nigdy nie powiedziałam o tym mamie, bo wiedziałam, jak bardzo jej się podobają. Idąc przez szkolne boisko, rozglądałam się za odosobnionym miejscem, w którym mogłabym zdjąć te nieszczęsne buciki. Wyszłam wtedy bez pozwolenia ze swojej klasy, wiedziałam, że nikt nie zauważy.

To był mój pierwszy dzień w szkole. Jako przedszkolaki byliśmy oddzieleni od reszty szkoły, więc żeby dostać się na boisko, musiałam przemierzyć kilka korytarzy, przejść wyjściem ewakuacyjnym i przeprawić się przez mały lasek. Boisko widziałam wcześniej z klasowego okna, zawsze miałam dobrą orientację w terenie, jednak nie sądziłam, że cała droga zajmie tyle czasu. Dotarłam na miejsce i kiedy już miałam pozbyć się tych okropnie niewygodnych butów, rozległ się dzwonek na przerwę. Ze wszystkich stron wybiegły starsze dzieciaki, których krzyk i śmiech zmusiły mnie do ucieczki. Przebierałam krótkimi nóżkami w niewygodnych bucikach najszybciej, jak potrafiłam, po twarzy pociekły mi pierwsze łzy. W lasku dogonili mnie chłopcy. Tamto miejsce już nie wydawało mi się takie spokojne i radosne jak wcześniej. Otoczyli mnie. Byłam bezbronna.

Znowu zamknęłam oczy. Tak bardzo chciałam znaleźć się z powrotem w swoim pokoju. Sama ze sobą. Poczułam szturchnięcie w ramię i upadłam na ziemię. Wtedy po raz pierwszy zmuszono mnie do otwarcia oczu. Chłopcy uśmiechali się szyderczo, a ich oczy błyskały złowrogo. Nie miałam żadnych szans. Jednak nabrałam powietrza w płuca i wzięłam rozbieg, prosto na najmniejszego z dręczycieli. Miałam nadzieję, że się odsunie, zamiast tego naprężył się i popchnął mnie do tyłu. Pamiętam ukłucie i ciepły płyn rozlewający mi się po brzuchu. Wypuściłam wstrzymywane powietrze. Znowu spróbowałam zamknąć oczy. Tym razem pulsujący ból nie pozwolił mi na to. Widziałam zdenerwowane twarze chłopców. Spoglądali jeden po sobie, wskazywali palcami na moją białą bluzeczkę. Mama długo kazała mi stać w przymierzalni i na zmianę ubierała mnie w stroje z wysokich wieszaków, zanim mi ją kupiła. Teraz rozlewał się na niej czerwony płyn. Okropnie się przejęłam. Nie wiedziałam, czy tym razem mamusi uda się ją doprać. Zawsze się denerwowała, kiedy przychodziłam do domu brudna. Często widziałam jej udręczoną minę, kiedy w ciemnej łazience pochylała się nad plastikową miską i z wysiłkiem pocierała o siebie moje ubrania. Za każdym razem obiecywałam sobie, że już nigdy nic nie ubrudzę. Spojrzałam wściekle na chłopców, chciałam na nich nakrzyczeć. Zabrakło mi odwagi. Rozpłakałam się. Szeptałam tylko, że to ich wina. Kiedy zabrakło mi sił, wreszcie mogłam zamknąć oczy.

– Więc skąd ma pani tę bliznę?

Odchrząknęłam, wyrwana z zamyślenia.

– Miałam wypadek w szkole, byłam dzieckiem. Upadłam na ziemię, niefortunnie nadziałam się na patyk, który przebił się przez skórę, zahaczył lekko o jelito, ale go nie naruszył.

– Rozumiem… Ale uczyła się pani w domu?

– Tak. Naturalnie, ma pan wszystko w moich aktach. To był mój pierwszy i ostatni dzień w szkole. Nie chciałam do niej wracać, a mama bała się z powrotem mnie odsyłać. Przez pewien czas uczęszczałam do żeńskiej szkoły z internatem.

– Jednak wpadła pani w złe towarzystwo.

Znałam tę rozmowę na pamięć. Wszystkie fotele są takie same, a terapeuci zawsze chcą pokazać, że wiedzą o tobie wszystko.

– To wersja mamy. Moim zdaniem po prostu dorastałam.

W pokoju rozległ się tubalny śmiech. Myślałam, że każdemu jest do twarzy z uśmiechem, jednak nie panu siedzącemu naprzeciwko. Skrzywiłam się.

– Jakby moje dzieci uważały, że dorastanie polega na paleniu marihuany, też byłbym zaniepokojony.

– I wysłałby je pan do psychiatry?

Miał czarne zęby. Myślałam, że ludzie kończący medycynę wiedzą, czym jest próchnica.

– Jestem tu, żeby ci pomóc. Nie nastawiaj się więc do mnie wrogo.

– Niech mi pan pomoże i powie mamie, że nie potrzebuję tych wizyt.

Potarł się po łysinie. Nikt nie powinien łysieć przed czterdziestką, chyba że zasłużyłby na to. Może on zasłużył? Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Śmieszyły mnie dyplomy rozwieszane po całym biurze. Ludzie mający leczyć cudzą psychikę nie powinni być narcystyczni. Uważnie przyglądałam się tym dowodom samouwielbienia. Czy w ogóle istnieje coś takiego jak zdrowie psychiczne? Spojrzałam na zegarek i głośno zagwizdałam.

– Wybaczy mi pan tym razem, ale muszę już lecieć.

Wstałam pospiesznie, zdjęłam z siedzenia różowy szal i owinęłam nim szyję.

– Ale… Gdzie pani…?

Uśmiechnęłam się do niego grzecznie i pokazałam zegarek.

– Czterdzieści pięć minut! Ładnie nam zleciało, do zobaczenia za dwa dni. Pogadamy o moim liceum.

Wybiegłam z pomieszczenia i natychmiast wyjęłam z kieszeni telefon.

„Było beznadziejnie. Zaraz wrócę do domu”.

Mama nigdy nie odbierała telefonów, ale zawsze odpisywała na moje SMS-y.

„Okey”.

Choć przyznaję, nie były one zbyt wylewne.

Rozdział 2

– Już jestem!

Wiedziałam, że nikogo to nie interesuje, ale zawsze lepiej od razu przerwać drętwą ciszę. Mamę znalazłam w kuchni przy lampce wina.

– Ile już dzisiaj wypiłaś?

– Jak ci się podoba twój nowy psycholog, kochanie?

Specjalnie unikała odpowiedzi na moje pytanie. Przyjrzałam jej się lepiej. Makijaż miała rozmazany od ciągłego pocierania zmęczonych oczu. Długie, czarne loki upięła i zostawiła w nieładzie, a jeden z jej obszernych swetrów, które tak lubiła, zsunął się z prawego ramienia, ukazując czarne ramiączko stanika.

– Jest stary i w ogóle mnie nie kręci. Ale może być w twoim typie, żonaty. Chcesz rozwalić kolejne małżeństwo, mamo?

– Nie tym tonem! Zawsze dbałam o dobro rodziny.

Za każdym razem zastanawiam się, czemu to robię. Codziennie sprawiam, że podnosi głos i dolewa sobie do kieliszka. Prychnęłam zdenerwowana.

– Powiedz to tacie, kiedy wreszcie odwiedzisz cmentarz.

– Dosyć! Marsz do swojego pokoju!

– Mam cię gdzieś!

Z trudem powstrzymywałam łzy, gdy potykając się, wbiegałam po schodach. Zatrzasnęłam za sobą drzwi i rzuciłam się na łóżko. Mocno przycisnęłam poduszkę do twarzy i ledwo łapiąc oddech, krzyczałam. Z oczu ciekły mi łzy, które natychmiast pochłaniał różowy materiał poduszki. Kiedy skończyłam, wstałam, wzięłam waciki i poszłam do łazienki. Musiałam pozbyć się z twarzy rozmazanego tuszu. Nigdy nie chciałam, żeby mama zobaczyła mnie taką. Nie chciałam, by dostrzegła we mnie emocje.

Przyglądałam się sobie w lustrze. Byłabym ładniejsza, gdybym ją przypominała. Teraz, kiedy nadużywa alkoholu i fajek, jest całkiem brzydka i tylko czasem pojawiają się przebłyski młodej, brązowookiej piękności. Kiedyś jednak wszyscy spoglądali na nią z podziwem dla jej pięknego ciała i błyszczących oczu. Przez używki straciła pracę modelki, a ja źródło utrzymania. Wyglądem przypominam tatę. Mam jego zielone oczy i jasną karnację. Po mamie odziedziczyłam jednak kruczoczarne włosy, które zresztą ścięłam na krótko. Kiedy skończyłam dwanaście lat, zabrała mnie na sesję fotograficzną. Wymalowano mnie, żebym wyglądała na dużo starszą, a włosy długo prostowano. Fotograf był bardzo nachalny. Tak bardzo, że chciał mi zrobić prywatną sesję w garderobie. Kiedy stamtąd uciekłam, w pobliskim kiosku kupiłam nożyczki i w parku, na ławce, ścięłam wszystkie włosy. To było krótko po śmierci taty. Mama próbowała wiązać koniec z końcem. Po tym incydencie przez tydzień musiałam nocować u jej znajomej z bulimią. Jednak fryzurę nadal mam tę samą, tylko teraz chodzę z tym do fryzjera.

– Spóźnimy się.

Stłumiłam krzyk i gwałtownie się odwróciłam.

– Maciek, nie strasz mnie tak więcej!

Wysoki blondyn stał w kącie mojej łazienki i przyglądał mi się przez zmrużone, błękitne oczy.

– Przecież wiesz, że będę.

Uniosłam brwi i zlustrowałam go wzrokiem.

– Wystroiłeś się.

– Dla ciebie.

Puścił do mnie oczko. Blond włosy miał postawione na żel. Jak zwykle ubrany był na czarno, jednak tym razem zamiast zwykłej koszulki polo włożył koszulę, a trampki zastąpił lakierkami.

– Kłamstwo. Przyznaj, że chcesz wyrwać jakąś nową laskę na dzisiejszej imprezie.

– To ty, kochana, jesteś najlepszą laską, jaką znam.

– A ty zakłamanym dupkiem, który nie chce mi powiedzieć, z kim się dzisiaj umówił!

Rzuciłam w niego tuszem do rzęs, zrobił unik i roześmiał się głośno.

– Kiedyś ci powiem.

– W takim razie…

Powolnym ruchem musnęłam usta szminką.

– W takim razie ja nie powiem ci, jak było dzisiaj na spotkaniu z nowym specjalistą od mojej psyche.

Podskoczył nagle i zaklaskał.

– Jak było?!

Wpatrywał się we mnie z zainteresowaniem, kiedy szukałam w szafie małej czarnej, którą kupiłam w ostatnią środę na przecenie.

– Najpierw ty. Kiedy się poznaliście?

– Uch… To świeża sprawa. Właściwie to dopiero dzisiaj mamy się poznać, randka w ciemno. Powiem ci po fakcie, nie chcę zapeszać.

Przewróciłam żartobliwie oczami. Wiedziałam, że gdyby to było coś poważnego, powiedziałby mi pierwszej. Usłyszałam pukanie do drzwi i jednocześnie do pokoju weszła mama. Wyglądała staro na tle plakatów z magazynów o modzie. Bardzo się cieszyła, kiedy je przyklejałam. Chwaliła, że wreszcie zaczęłam interesować się „dziewczęcymi sprawami”. Nie wiedziała, że chciałam nimi zakryć odpryskującą ze ścian niebieską farbę.

– Rozmawiasz z kimś, kochanie?

Rozejrzałam się po pokoju.

– Nie, dlaczego pytasz?

– Nie wiem… Wydawało mi się, że coś słyszałam.

– Nikogo tu nie ma.

Skłamałam.

– Widzę… Chyba po prostu za dużo wypiłam, pójdę się na chwilę położyć.

– Jak chcesz.

Wpatrywałam się w nią w ciszy. Nigdy nawet nie próbuje rozmawiać o kłótniach i problemach. Zawsze udaje, że nic się nie stało.

Odwróciła się do drzwi i spojrzała na stos ciuchów wywalonych z szafy.

– Wybierasz się gdzieś, córeczko?

– Nie twój interes.

Posłałam jej wyzywające spojrzenie, ale ona tylko westchnęła i wyszła, cicho zamykając za sobą drzwi.

– Dziewczyno, powinnaś pójść do reality show, jeszcze nie widziałem nikogo, kto byłby tak dobry w prowokowaniu innych!

Zachichotałam i szybko złapałam znalezioną sukienkę. Odwróciłam się tyłem i ją włożyłam.

– To byłby dobry interes, gdyby ktoś ze mną tam wytrzymał.

– Ja bym się nadał.

– Wtedy to ja bym nie wytrzymała!

Roześmiał się w taki sposób, że byłam pewna, że mama zaraz do mnie wróci. Z wprawą otworzył okno i puścił mnie przodem. Za każdym razem byłam tak samo zestresowana, że spadnę i skończę ze złamanym kręgosłupem.

– No dalej, dasz radę, dziewczynko.

Załaskotało mnie po twarzy, kiedy szeptał mi do ucha. Nie znosiłam, gdy tak do mnie mówił, ale rozpraszało to moją uwagę. Zamknęłam oczy, policzyłam do trzech i skoczyłam w ciemność. Mocno złapałam się szorstkiej gałęzi kasztanowca i powoli zsunęłam się na pień. Po chwili znalazłam się na ziemi, a zaraz za sobą usłyszałam głuchy odgłos skoku Maćka.

– Jesteś cała?

– Jak zawsze.

Dałam mu kuksańca i ruszyłam w stronę samochodu. Powoli wypuściłam wstrzymywane w płucach powietrze i przełknęłam ślinę. Dopiero kiedy usiadłam za kierownicą, rozluźniłam spięte od skoku mięśnie.

Rozdział 3

Na miejsce zajechaliśmy o północy. W tle słychać było Cyndi Lauper, pod klubem tłoczyli się ludzie, upojeni zbyt dużą ilością niekoniecznie dobrego alkoholu.

– Jak się masz, Czarek?

Pod bramką stał wyjątkowo potężny mężczyzna z zabawnym afro na głowie. Kilka tygodni wcześniej pomagałam mu odzyskać dziewczynę, która wpadła w kłopoty przez narkotyki. Dzisiaj planują małżeństwo. Chociaż przyznaję, nie było łatwo postawić ją na nogi. Zadarła z niewłaściwymi ludźmi i musieliśmy spłacić jej dług.

– Dobrze, Wiki ma już zaplanowaną na jutro pierwszą przymiarkę sukni ślubnej. Mam nadzieję, że będziesz na weselu.

– Nie ominęłabym darmowego tortu.

Mrugnęłam do niego, a on roześmiał się i przepuścił mnie przez bramkę. Weszłam do środka i skierowałam się prosto do łazienki. Wszędzie było ciemno, ale udało mi się zobaczyć swoją twarz w lustrze. Oddychałam ciężko i gwałtownie.

– Oddychaj, dziewczynko, spokojnie.

Maciek był tuż obok mnie. Oparłam głowę o umywalkę. Specjaliści nazywają to atakiem paniki. Zwykle pojawia się, gdy spotykam ludzi. Bez różnicy, kogo zobaczę, zawsze mam kłopoty z powstrzymywaniem się od ucieczki. Wystarczy, że tylko wyjdę z domu, żeby czuć się, jakbym miała zaraz gdzieś spaść i nigdy nie wrócić. Te wszystkie twarze… Są mi obce. Opłukałam twarz zimną wodą i poprawiłam makijaż.

– Jest okey.

Nie wiedziałam, kogo bardziej próbowałam przekonać – siebie czy Maćka.

– No dalej, idziemy na koncert!

Wydusiłam z siebie trochę optymizmu i poszłam w stronę tłumu. Maciek śledził każdy mój krok. Przerażał mnie widok tylu ludzi w jednym pomieszczeniu, ale jednocześnie czułam podniecenie. Wreszcie miałam możliwość usłyszenia mojego ulubionego zespołu na żywo! Bez względu na wszystko, Three Days Grace zawsze pozostawał moim muzycznym faworytem. Koncert miał się zacząć lada chwila. Wyciągnęłam telefon, żeby nagrać wejście zespołu na scenę.

– Oto oni!

Podniosłam głowę i włączyłam kamerę. Tłum zaczął piszczeć, a ja czułam narastające we mnie emocje.

– Przygotujcie się na dobrą zabawę!

Światła przygasły i usłyszałam pierwsze dźwięki. Uwielbiałam to. Doskonała perkusja wybijająca rytm w mojej głowie. Dźwięki gitary wibrujące w moim brzuchu. I słowa, które znałam na pamięć, wykrzykiwane prosto z serca razem z tłumem. Zaczęłam skakać i tańczyć, poruszałam się równo z ludźmi wokół siebie. Czułam to, każdy dźwięk i każde słowo. Stałam pod samą sceną i doskonale widziałam wszystkich członków zespołu, ale najwspanialszy był moment, kiedy wokalista podszedł bliżej i śpiewał patrząc w moją stronę. It’s never too late! – krzyczałam z całą salą i czułam się połączona z tym tłumem. Pokochałam ten moment i postanowiłam go zapamiętać na zawsze. Zamknęłam na chwilę oczy, złapałam kilka szalonych, nabuzowanych energią wdechów i wróciłam, by wreszcie wykrzyczeć: Let’s start a riot!

Rozdział 4

Koncert się skończył, ale czułam się szczęśliwa. Maciek jak zwykle zniknął gdzieś w tłumie. Szukałam drogi do wyjścia, kiedy zaczepił mnie chłopak, który podczas koncertu stał obok. Miałam sto siedemdziesiąt centymetrów wzrostu i nigdy nie czułam się specjalnie niska, ale przy nim musiałam zadzierać głowę, żeby nie gapić się na jego tors. Miał zielone oczy i krótkie blond włosy.

– Hej, pozwolisz postawić sobie drinka?

Nieznajomy wskazał ręką bar znajdujący się w pomieszczeniu obok. Rozejrzałam się, mając nadzieję, że zobaczę w pobliżu Maćka.

– Szukasz kogoś? – zadał kolejne pytanie.

Surowo upomniałam się w głowie, żeby nie stać jak idiotka i otworzyć wreszcie usta.

– Właściwie to przyszłam z kumplem, ale nigdzie go nie widzę… Drink wydaje mi się świetnym pomysłem, może kumpel wkrótce się pojawi.

– Super. Pozwól mi się przedstawić, jestem Rafał.

Rafał miał wyjątkowo miły uśmiech i zły gust do dziewczyn, skoro mnie zauważył.

– Miriam. Miło cię poznać.

– Z wzajemnością.

Wziął mnie pod rękę i pomógł mi usiąść za barem.

– Barman! Dla mnie proszę whisky, a dla tej młodej damy…

– Piwo. Moja odmiana drinka.

Przy ostatnich słowach kiwnęłam znacząco. Uśmiechnął się szeroko.

– Więc jak długo mieszkasz w Warszawie? Może studentka?

– Od urodzenia i nie.

– Nie?

– Nie studiuję, przede mną ostatni rok liceum. Twoja kolej.

– A o co pytasz?

– O to samo.

Barman postawił przed nami szklanki.

– Właśnie kończę studia na Uniwersytecie Warszawskim. Do Warszawy wyemigrowałem ze Śląska.

Upiłam trochę piwa i zainteresowana przekrzywiłam głowę.

– Jaki kierunek studiowałeś?

– Przykro mi, ale to nie twoja kolej. Jaki jest twój numer telefonu?

Parsknęłam głośno. Przeraziłam się na chwilę, że zaraz zwrócę całe piwo nosem, i natychmiast spoważniałam.

– Nie daję swojego numeru nieznajomym.

Rozsiadłam się wygodniej, spojrzałam na rozmówcę i od razu się zauroczyłam, bo zauważyłam dołeczki, kiedy się uśmiechał.

– Ale przecież mnie znasz.

– Nie. Nie znam.

– No daj spokój. Wiesz, skąd pochodzę i gdzie studiuję.

– Ale nie wiem, co studiujesz.

Wzniósł oczy do nieba. Westchnął głośno i pokiwał zrezygnowany głową.

– Niech ci już będzie. Japonistykę.

Spojrzałam na niego z podziwem, bo sama w życiu nie odważyłabym się na taki kierunek.

– Jestem pod wrażeniem.

– To znaczy, że zgadzasz się dać mi swój numer?

Zrobił skruszoną i bardzo niewinną minę. Już miałam się zgodzić i zacząć mu dyktować, kiedy za jego plecami zobaczyłam Maćka.

– Maciek! Chodź tu bliżej. Poznajcie się. Rafał, Maciek. Maciek, Rafał.

Maciek uśmiechał się do nas.

– Nie zostawia się tak przyjaciół, dziewczynko.

– Maciek, pamiętaj, że to ty mnie zostawiłeś!

Szukając poparcia, skierowałam wzrok na Rafała, który miał nietęgą minę. Pomyślałam, że mógł poczuć się trochę zepchnięty na bok.

– Hej, Rafał, w porządku?

Wyglądał na zmartwionego i jego wzrok co chwilę kierował się w stronę wyjścia. Zauważyłam też, że barman przyglądał nam się kątem oka.

– Miriam, z kim rozmawiasz?

Zdziwiona, nie wiedziałam, co powiedzieć. Nie sądziłam, że aż tak mogło go urazić pojawienie się mojego przyjaciela.

– Z wami. Z tobą i Maćkiem. O co ci chodzi?

Nie chciałam robić sceny, ale mój głos lekko zadrżał z nerwów. Maciek kojąco położył mi dłoń na kolanach.

– Spokojnie, dziewczynko, nie unoś się tak, bo odlecisz.

Prawie się roześmiałam na tę uwagę. Wiedziałam, że chce rozładować atmosferę. Rafał płacił rachunek.

– Rafał, nie chcesz już mojego numeru?

Cały zesztywniał. Czy powiedziałam coś nie tak?

– Zmieniłem zdanie. Baw się dobrze.

Spojrzał na mnie, jakby widział ducha, i wstał. Im bliżej był drzwi, tym przyspieszał kroku. Zadrżała mi dolna warga.

– Hej, dziewczynko, wszystko będzie dobrze.

Patrzyłam za wychodzącym chłopakiem, dopóki widoku nie przysłoniły mi moje łzy.

– Nie będzie, Maciek, nie będzie! Coś jest ze mną nie tak! Nikt mnie nie chce… Wszyscy uciekają.

– To nieprawda.

Sytuacje jak te wciąż się powtarzały. Znowu zamknęłam oczy. Widziałam białą koszulę i rozlewającą się na niej czerwoną krew. Widziałam karetkę. Oślepiło mnie białe światło na sali operacyjnej. Czułam, że się cała trzęsę. Znowu miałam problem z oddychaniem. Barman podszedł i coś do mnie mówił. Nie słyszałam go. Poprosiłam, żeby mówił głośniej. Nikt mnie nie słuchał. Nikt mnie nie chciał. Zrzuciłam szklankę po głupiej whisky, znowu zobaczyłam krew. Na rękach, na koszuli. Wszędzie.

Rozdział 5

– Od kiedy zna Pani Maćka?

– Od zawsze.

– Nieprawda. Pytam, od kiedy dokładnie.

Łysy pan doktor nie dawał za wygraną. Większość z nich wykruszała się po pierwszym nagłym wezwaniu. Dobrą wiadomością było, że nie lubił robić zastrzyków, jak jego poprzednicy. Złą, że nadal miał czarne zęby. Westchnęłam ciężko. Chwilę patrzyłam na swoje ręce. Bawiłam się frędzlami od bluzki. Jako mała dziewczynka takimi samymi frędzlami bawiłam się w kościele na niedzielnych nabożeństwach. Tylko że wtedy były to frędzle od szalika.

– Sama nie wiem… Miałam może sześć, siedem lat?

– Czyli od wypadku, który miał miejsce pierwszego dnia w szkole?

– Przepraszam, do czego pan zmierza?

– Miriam… Wiesz, że on nie jest prawdziwy.

Ton miał łagodny, ale stanowczy. Uważał, że wie wszystko najlepiej.

– On?

– Maciek.

Jego zęby mocno się zaciskały, kiedy wypowiadał imię mojego najlepszego przyjaciela. Podejrzewałam, że był zazdrosny, że Maciek wie o mnie więcej niż on. Zachichotałam, bo to zawsze jest moja pierwsza reakcja. Udaję, że przez ostatnie dziesięć lat nie słyszę tego każdego tygodnia.

– Zapewniam pana, że jest prawdziwy. Może pana zaskoczę, ale wydaje się nawet być… odrobinę bystrzejszy od pana.

Uniosłam wyzywająco głowę i czekałam na jego reakcję, mając nadzieję, że się zdenerwuje i wreszcie mnie stąd wyprosi.

– Dobrze. Czy mogłabyś nas sobie przedstawić?

Ponownie westchnęłam. Psycholog oddychał ciężko i co chwilę poprawiał kołnierzyk swojej okropnie żółtej koszuli. Od rana zastanawiałam się, dlaczego jego żona robi mu taką krzywdę i nie powie mu, jak koszmarnie w tym wygląda.

– Obawiam się, że to niemożliwe.

– A to czemu?

– Maciek niekoniecznie lubi moich terapeutów. Właściwie, mówiąc wprost, on w ogóle ich nie lubi. Uważa, że… ludzie płacą wam za bzdury na ich temat, a wy kompletnie nie macie racji co do mojej głowy.

– A co ty sądzisz?

– Uważam, że z nas dwojga to ja jestem zdrowsza psychicznie niż Pan. Sądzę też, że leczyć psychicznie chcą wyłącznie ludzie o nie najlepszej psychice.