Święta ekipa. Inspiracje (nie tylko) dla młodzieży - Białkowska Monika - ebook

Święta ekipa. Inspiracje (nie tylko) dla młodzieży ebook

Białkowska Monika

4,3

Opis

Czyjaś świętość nas onieśmiela, czasem może nawet przeraża.
I trudno się dziwić, bo w oczach Boga jesteśmy wyjątkowi i nie mamy się stawać kopiami tych, którzy żyli przed nami. Dlatego w tej książce nie proponujemy ci wzorów do naśladowania, ale… podsuwamy przyjaciół. Znajdziesz w niej historie osób, których młodość była wypełniona miłością do Boga i ludzi. Może zechcesz z (przynajmniej) jedną z nich zapoznać się bliżej?
 
#świętaekipa #młodość #siła #indywidualność
 
Fragment z książki
Nie lubimy być naśladowcami. Myśl o tym, że mamy naśladować kogoś, kto umierał młodo na raka albo zginął w męczarniach, sprawia, że zaczynamy czuć lęk. Nikt z własnej woli przecież trudnego życia ani bolesnej śmierci sobie nie wybiera: możemy tylko z godnością je przyjąć, jeśli przyjdą. Nie lubimy być naśladowcami. Dziś panuje moda na indywidualizm, na każdym kroku podkreśla się wyjątkowość każdego z nas. I słusznie. Przed Bogiem też nie jesteśmy kopiami tych, którzy żyli przed nami. Jesteśmy jedyni, oryginalni, ważni i cenni – z całą naszą historią życia. Dlatego niniejsza książka to nie spis propozycji świętych do naśladowania. Nie znajdziesz tu drogowskazów w stylu: „Jeśli chcesz być święty, zrób tak i tak”. Zamiast tego spotkasz swoich rówieśników – może ciut młodszych, może trochę starszych od Ciebie – z którymi możesz się zaprzyjaźnić dzięki temu, co Kościół nazywa obcowaniem świętych. Spróbuj odpowiedzieć sobie na pytanie: Którego z nich chciałabym/chciałbym mieć przy sobie? Który z nich jest do mnie podobny? Może któryś z nich ma coś, czego Tobie brakuje? Może Ci czymś zaimponował? Może po prostu fajnie byłoby z nim pogadać i zapytać go, co nim kierowało i dlaczego podejmował takie decyzje? 
 
Spis treści
 
Wstęp
1. Albertyna Berkenbrock – Grzech nie daje szczęścia
2. Aleksja González-Barros y Gonzálezv – zawsze to, czego chce Jezus
3. Alojzy Gonzaga –  Zawalczył, gdy przyszedł czas
4. Antonietta Meo – Listy do Jezusa
5. Benigna Cardoso da Silva – „Nie” znaczy „nie”
6. Karol (Carlo) Acutis – Nie musisz być geniuszem
7. Dominik Savio – Widzę piękne rzeczy
8. Guido Schäffer
9. Imelda Lambertini – Czy można aż tak tęsknić?
10. Ivan Merz – Inna miłość
11. Karolina Kózkówna – Zawstydzająca
12. Katarzyna Tekakwitha – Wykpiona, wygrana
13. Laura Vicuna – Niebo dla mamy
14. Maria Goretti – Nie znaczy NIE
15. Natalia Tułasiewicz
16. Pier Giorgio Frasatti
17. Piotr Yu Tae-ch’ol – Mały dorosły
18. Rolando Rivi Święty albo bandyta
19. Róża z Limy – Mistyczka we własnym domu
20. Silvio Dissegna – po prostu Ewangelia
21. Stanisław Kostka – Buntownik
22. Teresa od Dzieciątka Jezus – Windą do nieba
 
Co ma w sobie ta książka?
* biografie nietuzinkowych osób – przedstawione nieschematycznie, z luzem
* życiorysy inspirujące do zmiany życia
* wskazówki (nie tylko) dla młodych
* wskazówki biliograficzne (jeśli ktoś chce bardziej zgłębić życie danego świętego/danej świętej)


O autorce
Monika Białkowska – dziennikarka „Przewodnika Katolickiego”, doktor teologii fundamentalnej i członek Stowarzyszenia Teologów Fundamentalnych w Polsce, autorka książki Sukienka ze spadochronu. W wolnym czasie (który zdarza się zdecydowanie zbyt rzadko) miłośniczka staroci i naprawiania świata własnymi rękoma (jakaś szafa, krzesło itp.). Podróżuje w dobrym towarzystwie, nie pije kawy, nie je rosołu. Niektórzy nazywają ją nosorożcem (ten wdzięk!) albo kruszarką klerykalnego betonu. Ale lubi koty, więc nie może być tak źle…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 122

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (3 oceny)
1
2
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
lena1666

Dobrze spędzony czas

Książka była przyjemnym zaskoczeniem - autorka ma lekkie pióro, pisze swobodnie i ciekawie. Wybrała młodszych świętych i błogosławionych kierując się ku młodzieży, ale podejrzewam, że starsi też ich nie znają.
00
wiolet91

Nie oderwiesz się od lektury

każdy nastolatek powinien ją przeczytać, wielu uniknęło by marnowania swojego życia
00

Popularność




Byli tacy, co się ro­dzi­li

Byli tacy, co umie­ra­li

Byli ta­kże i tacy

Co im to było mało.

Edward Sta­chu­ra, Cała ja­skra­wo­ść

Wstęp

Nie lu­bi­my być na­śla­dow­ca­mi. Myśl o tym, że mamy na­śla­do­wać ko­goś, kto umie­rał mło­do na raka albo zgi­nął w męczar­niach, spra­wia, że za­czy­na­my czuć lęk. Nikt z wła­snej woli prze­cież trud­ne­go ży­cia ani bo­le­snej śmier­ci so­bie nie wy­bie­ra; mo­że­my tyl­ko z god­no­ścią je przy­jąć, je­śli przyj­dą. Nie lu­bi­my być na­śla­dow­ca­mi. Dziś pa­nu­je moda na in­dy­wi­du­alizm, na ka­żdym kro­ku pod­kre­śla się wy­jąt­ko­wo­ść ka­żde­go z nas. I słusz­nie. Przed Bo­giem też nie je­ste­śmy ko­pia­mi tych, któ­rzy żyli przed nami. Je­ste­śmy je­dy­ni, ory­gi­nal­ni, wa­żni i cen­ni – z całą na­szą hi­sto­rią ży­cia. Dla­te­go ni­niej­sza ksi­ążka to nie spis pro­po­zy­cji świ­ętych do na­śla­do­wa­nia. Nie znaj­dziesz tu dro­go­wska­zów w sty­lu: „Je­śli chcesz być świ­ęty, zrób tak i tak”. Za­miast tego spo­tkasz swo­ich ró­wie­śni­ków – może ciut młod­szych, może tro­chę star­szych od Cie­bie – z któ­ry­mi mo­żesz się za­przy­ja­źnić dzi­ęki temu, co Ko­ściół na­zy­wa ob­co­wa­niem świ­ętych. Spró­buj od­po­wie­dzieć so­bie na py­ta­nia: Któ­re­go z nich chcia­ła­bym/chcia­łbym mieć przy so­bie? Któ­ry z nich jest do mnie po­dob­ny? A może do­strze­gasz w nim coś, cze­go To­bie bra­ku­je? Może Ci czy­mś za­im­po­no­wał? Może po pro­stu faj­nie by­ło­by z nim po­ga­dać i za­py­tać go, co nim kie­ro­wa­ło i dla­cze­go po­dej­mo­wał ta­kie de­cy­zje?

Mo­żli­we, że jest oso­bą, któ­ra nie­dłu­go przyj­mie sa­kra­ment bierz­mo­wa­nia. W bierz­mo­wa­niu nie wy­bie­ra się imie­nia. W bierz­mo­wa­niu wy­bie­ra się przy­ja­cie­la na dal­sze ży­cie. Tu spo­tkasz ca­łkiem spo­rą gro­ma­dę tych, któ­rym zwy­czaj­ne ży­cie nie wy­star­cza­ło. Może któ­ryś z nich zo­sta­nie Two­im przy­ja­cie­lem? A może bierz­mo­wa­nie przy­jąłeś kil­ka lub kil­ka­dzie­si­ąt lat temu? Nic stra­co­ne­go. Na szu­ka­nie przy­ja­ciół wśród świ­ętych ni­g­dy nie jest za pó­źno.

KA­ROL (CAR­LO) ACU­TIS

Nie mu­sisz być ge­niu­szem

Data uro­dze­nia: 3 maja 1991

Data śmier­ci: 12 pa­ździer­ni­ka 2006

Kraj: Wło­chy

#pol­ska­Nia­nia

#gdy­Ro­dzi­ce­Nie­Wie­rzą

#wNie­bieZP­sem

#5640d­ni

Mó­wią o nim cza­sem, że był ge­niu­szem in­ter­ne­to­wym. Po śmier­ci ła­two przy­pi­su­je się – zwłasz­cza świ­ętym – naj­ró­żniej­sze wy­bit­ne zdol­no­ści. Wie­lu może się wy­da­wać, że dzi­ęki temu sta­ną się nam bli­żsi i bar­dziej po­dzi­wia­ni. Zu­pe­łnie nie­po­trzeb­nie.

Bądźmy więc uczci­wi. Car­lo miał pi­ęt­na­ście lat. Znał się na kom­pu­te­rach, świet­nie po­ru­szał się w in­ter­ne­to­wym świe­cie, po­tra­fił wy­ko­rzy­stać swo­je umie­jęt­no­ści do zro­bie­nia cze­goś do­bre­go. I tyle. Do­pó­ki nie uma­rł i nie ogło­szo­no go świ­ętym, świat nie sły­szał o nim jako o cu­dow­nym dziec­ku mo­gącym za­gro­zić ta­kim po­sta­ciom jak Ste­ve Jobs czy Bill Ga­tes. Dziś, po kil­ku­na­stu la­tach od jego śmier­ci, wi­ęk­szo­ść z nas praw­do­po­dob­nie po­ru­sza się w sie­ci dużo spraw­niej niż on. Car­lo był na­sto­lat­kiem, któ­ry lu­bił no­wo­cze­sne tech­no­lo­gie i ko­chał Boga. A to, że nie wy­my­ślił no­wych sys­te­mów kom­pu­te­ro­wych i nie zre­wo­lu­cjo­ni­zo­wał in­ter­ne­tu, w ni­czym nie umniej­sza jego świ­ęto­ści. W świ­ęto­ści nie cho­dzi prze­cież o by­cie ge­niu­szem.

Bab­cia Car­la mia­ła pol­skie ko­rze­nie. On sam ro­dzi się w Lon­dy­nie, ale po­byt tam to tyl­ko krót­ki epi­zod w za­wo­do­wym ży­ciu jego ro­dzi­ców. Z pi­ęcio­mie­si­ęcz­nym syn­kiem wra­ca­ją do sie­bie, do Me­dio­la­nu.

Car­lo, gdy ma czte­ry lata, tra­fia do przed­szko­la pro­wa­dzo­ne­go przez sio­stry za­kon­ne. Wte­dy też za­czy­na za­da­wać trud­ne py­ta­nia. Mówi, że przy­śnił mu się nie­daw­no zma­rły dzia­dek, któ­ry był w czy­śćcu i pro­sił o mo­dli­twę. Ro­dzi­ce są wo­bec tych py­tań bez­rad­ni. Mama wspo­mi­na po la­tach, że była wte­dy w ko­ście­le za­le­d­wie trzy razy w ży­ciu: na swo­jej Pierw­szej Ko­mu­nii Świ­ętej, bierz­mo­wa­niu i ślu­bie. Tata Car­la rów­nież nie in­te­re­su­je się wia­rą. Na py­ta­nia chłop­ca od­po­wia­da więc Be­ata, jego nia­nia z Pol­ski. Ro­dzi­ce mu­szą się dzi­wić, kie­dy chło­piec na spa­ce­rze pro­si ich, żeby we­szli do ko­ścio­ła po­zdro­wić Je­zu­sa, albo kie­dy w par­ku zbie­ra kwia­ty dla Ma­ryi – ale też nie pro­te­stu­ją i nie pró­bu­ją go od tego od­wie­ść. Są jesz­cze bar­dziej za­sko­cze­ni, kie­dy jako sied­mio­la­tek mówi, że chce iść do Pierw­szej Ko­mu­nii Świ­ętej. Jest na to za wcze­śnie, po­wi­nien mieć dzie­si­ęć lat. Mama, An­to­nia Sal­za­no, wspo­mi­na: „Da­li­śmy mu wy­bór. Uzna­li­śmy, że to wspa­nia­łe i po­pro­si­li­śmy o dys­pen­sę dla nie­go. Dla mnie to była in­ge­ren­cja Boga, Car­lo mnie ura­to­wał. Wcze­śniej by­łam anal­fa­bet­ką, je­śli cho­dzi o wia­rę”.

Kom­pu­te­rem Car­lo za­czy­na się fa­scy­no­wać mniej wi­ęcej w tym sa­mym cza­sie – nie in­te­re­su­ją go ani żo­łnie­rzy­ki, ani sa­mo­cho­dy. Uczy się nim po­słu­gi­wać i cho­dzi po domu w bia­łym far­tu­chu z ze­sta­wu „ma­łe­go che­mi­ka”, z wła­sno­ręcz­nie zro­bio­nym iden­ty­fi­ka­to­rem „in­for­ma­tyk”. Bawi się ka­me­rą, na­gry­wa wi­deo. Jako dzie­wi­ęcio­la­tek do­sta­je pod­ręcz­ni­ki z po­li­tech­ni­ki i z nich uczy się pi­sać wła­sne pro­gra­my. Zna języ­ki: CSS, Py­thon, Ruby i C++. Gra na Play Sta­tion, ale sam pil­nu­je, żeby nie trwa­ło to dłu­żej niż go­dzi­nę dzien­nie. Pa­sjo­nu­je się sprzętem Ap­ple. Za­kła­da na­wet pro­fil na Fa­ce­bo­oku, gdzie swo­ją wia­rę wy­ra­ża po­sta­mi, fil­mi­ka­mi i me­ma­mi.

Naj­wi­ęk­szym jego osi­ągni­ęciem jest stwo­rze­nie wir­tu­al­nej wy­sta­wy – stro­ny in­ter­ne­to­wej po­świ­ęco­nej bli­sko dwu­stu cu­dom eu­cha­ry­stycz­nym z ca­łe­go świa­ta, z opi­sa­mi w szes­na­stu języ­kach. Stro­na ist­nie­je do dziś, od­wie­dza­ją ją ty­si­ące lu­dzi, a wśród cu­dów opi­sa­ny jest rów­nież ten z pol­skiej So­kó­łki. Na car­lo­acu­tis.com znaj­du­ją się też trzy inne opra­co­wa­ne przez nie­go wi­try­ny in­ter­ne­to­we: ap­pa­ri­zio­ni­ma­don­na.org (Ob­ja­wie­nia Ma­ryi Pan­ny), In­fer­no­Pur­ga­to­rio­Pa­ra­di­so (Pie­kło, Czy­ściec, Raj) oraz An­ge­li­De­mo­ni (Anio­ły i de­mo­ny). Za­wie­ra­ją one wy­sta­wy, któ­re Car­lo za­pro­jek­to­wał po lek­tu­rze Trak­ta­tu o czy­śćcu św. Ka­ta­rzy­ny z Ge­nui; mają ty­po­wo po­kut­no-kon­tem­pla­cyj­ne prze­sła­nie.

W trak­cie pro­ce­su be­aty­fi­ka­cyj­ne­go tech­ni­cy kry­mi­nal­ni ba­da­li pa­mi­ęć jego kom­pu­te­ra, żeby spraw­dzić, czy Car­lo nie si­ęgał do ja­ki­chś gor­szących tre­ści. Ni­cze­go ta­kie­go nie zna­le­źli. Kom­pu­ter słu­żył mu do tego, żeby być do­brym i żeby o do­bru opo­wia­dać.

Myli się jed­nak ten, kto wła­śnie wy­obra­ził so­bie Car­la jako za­mkni­ęte­go w so­bie chło­pa­ka, spędza­jące­go całe dnie nad kla­wia­tu­rą. Kom­pu­ter i in­ter­net były dla nie­go tyl­ko na­rzędzia­mi – Car­lo żył na­praw­dę. Był mi­ędzy in­ny­mi wo­lon­ta­riu­szem w sto­łów­ce dla ubo­gich. Wie­czo­ra­mi za­bie­rał z domu po­jem­ni­ki z je­dze­niem i za­no­sił je bez­dom­nym. Ze swo­ich oszczęd­no­ści ku­po­wał dla nich śpi­wo­ry. Za­przy­ja­źniał się z imi­gran­ta­mi, za­ga­dy­wał ich na uli­cy. Co­dzien­nie był na Mszy św., któ­rą na­zy­wał „au­to­stra­dą do nie­ba”. Grał na sak­so­fo­nie: tego rów­nież, tak jak in­for­ma­ty­ki, na­uczył się sam. Gdy wy­je­żdżał nad mo­rze, zbie­rał śmie­ci z pla­ży. Bar­dzo też lu­bił zwie­rzęta. Już w cza­sie cho­ro­by umó­wił się z mamą, że da jej znać, czy zwie­rzęta są w nie­bie – po­tem przy­śnił się jed­nej z cioć: ra­zem z psem z dzie­ci­ństwa.

Cho­ro­ba za­czy­na się nie­win­nie, daje ob­ja­wy zwy­kłej gry­py. Wi­ęk­szo­ść ko­le­gów w kla­sie jest wte­dy cho­ra. Po kil­ku dniach cho­ro­ba na­dal go trzy­ma. Car­lo już wte­dy mówi ma­mie, że ofia­ru­je swo­je cier­pie­nie za pa­pie­ża i za Ko­ściół. Mama uzna­je, że jak zwy­kle robi so­bie z niej żar­ty. Po­tem w mo­czu chłop­ca po­ja­wia się krew. Szyb­ka dia­gno­sty­ka przy­no­si wy­rok: ostra bia­łacz­ka szpi­ko­wa. Car­lo od razu wie, że nie wyj­dzie już ze szpi­ta­la. Na­gry­wa swo­je prze­sła­nie. Mówi: „Umie­ram szczęśli­wy. Nie stra­ci­łem na­wet chwi­li z mo­je­go ży­cia na rze­czy, któ­re nie po­do­ba­ją się Bogu”. Umie­ra po dwóch mie­si­ącach od dia­gno­zy. Śmie­rć mó­zgu na­stępu­je 11 pa­ździer­ni­ka 2006 roku, jego ser­ce prze­sta­je bić na­stęp­ne­go dnia rano.

Mama po­li­czy­ła, że ży­cie jej syna trwa­ło 5640 dni, któ­re wy­ko­rzy­stał mak­sy­mal­nie. Py­ta­na, cze­go naj­bar­dziej będzie jej bra­ko­wa­ło, od­po­wie­dzia­ła: „Ra­do­ści, któ­rą wno­sił. Pa­mi­ętam, że kie­dy uma­rł, po­my­śla­łam so­bie: Kto mnie te­raz roz­śmie­szy? Kto mi po­mo­że z kom­pu­te­rem? Utkwi­ły mi w pa­mi­ęci jego po­wie­dzon­ka i za­pi­ski: «Nie ja, ale Bóg!», «Nie­za­le­żnie z ja­kiej per­spek­ty­wy spoj­rzysz, ży­cie jest za­wsze fan­ta­stycz­ne», «Wszy­scy ro­dzą się ory­gi­na­ła­mi, ale wie­lu umie­ra jako fo­to­ko­pie»”.

Dzi­siej­sze spo­łe­cze­ństwo jest tro­chę obłąka­ne. Śle­dzi­my in­flu­en­ce­rów, żeby nam po­wie­dzie­li, jak mamy się ubrać, co jeść, co ro­bić. W na­szym spo­łe­cze­ństwie trze­ba się po­ka­zać. Je­ste­śmy za­do­wo­le­ni, je­śli do­sta­je­my kciuk w górę, smut­ni, je­śli w dół. In­te­re­su­je nas oglądal­no­ść na­szych stron in­ter­ne­to­wych. Car­lo mó­wił, że „ki­lo­me­tro­we ko­lej­ki usta­wia­ją się na sta­dion, przed ki­nem albo na kon­cert, a przed ta­ber­na­ku­lum jest pu­sto”. I jesz­cze: „Nam jest dużo ła­twiej niż lu­dziom, któ­rzy żyli w cza­sach Je­zu­sa. Nam jest dużo ła­twiej Go spo­tkać. Wte­dy czas i prze­strzeń były dużo bar­dziej ogra­ni­czo­ne. Na­wet je­śli ko­muś się uda­ło po­de­jść do miej­sca, gdzie Je­zus na­uczał, to ze względu na tłum trud­no było po­de­jść bli­sko Nie­go. A nam wy­star­czy, że wej­dzie­my do naj­bli­ższe­go ko­ścio­ła i mamy od razu nie­bia­ńską Je­ro­zo­li­mę!”. Car­lo ka­żde­go dnia żył Bożą obec­no­ścią. Uda­ło mu się prze­mie­niać co­dzien­ną zwy­kło­ść w nad­zwy­czaj­no­ść, po­nie­waż umiał żyć w ko­mu­nii z Trój­cą Świ­ętą. I to spra­wi­ło, że był nad­zwy­czaj­ny i przy­ci­ągał do sie­bie wie­le osób. Lu­dzie chy­ba od­czu­wa­li w nim obec­no­ść Je­zu­sa. (An­to­nia Sal­za­no)

Do po­czy­ta­nia:

Ni­co­la Gori, Eu­cha­ry­stia. Moja au­to­stra­da do nie­ba. Hi­sto­ria Car­la Acu­ti­sa, przeł. J. Cu­ry­ło, Kra­ków 2017.

Gu­ido SCHÄFFER

Anioł na de­sce

Data uro­dze­nia: 22 maja 1974

Data śmier­ci: 1 maja 2009

Kraj: Bra­zy­lia

#sur­fu­jący­Anioł

#patrz­NaU­bo­gich

Od razu za­znacz­my: Giu­do nie jest jesz­cze bło­go­sła­wio­nym, jego pro­ces be­aty­fi­ka­cyj­ny trwa. Gdy­by żył, na­dal mó­głby zdo­by­wać ty­si­ące po­lu­bień na In­sta­gra­mie jako przy­stoj­ny, bra­zy­lij­ski le­karz na de­sce sur­fin­go­wej.

Rio de Ja­ne­iro to spe­cy­ficz­ne mia­sto – wiel­kie, w któ­rym tuż obok sie­bie funk­cjo­nu­ją bo­gac­two i wiel­ka bie­da. Na­wet je­śli ro­dzi­nie nie bra­ku­je pie­ni­ędzy, dzie­ci na pew­no spo­tka­ją ko­le­gów z fa­we­li, z dziel­nic nędzy, miesz­ka­jących w do­mach z kar­to­nów i bla­chy fa­li­stej.

Gu­ido ma szczęście. Ro­dzi­ce są ma­jęt­ni. Miesz­ka w dziel­ni­cy Co­pa­ca­ba­na, tuż nad Oce­anem Atlan­tyc­kim. Nic dziw­ne­go, że wol­ny czas spędza wła­śnie na pla­ży. Ro­dzi­na Gu­ida jest wie­rząca. Wszy­scy ra­zem cho­dzą na mszę i mo­dlą się wie­czo­rem. Mama na­le­ży do ru­chu cha­ry­zma­tycz­ne­go i uczy dzie­ci re­li­gii. Gu­ido w kla­sie ma­tu­ral­nej za­kła­da wraz z miej­sco­wym ksi­ędzem gru­pę mo­dli­tew­ną.

De­cy­du­je się stu­dio­wać me­dy­cy­nę: chce po­ma­gać lu­dziom, zwłasz­cza tym naj­bied­niej­szym, któ­rych w oko­li­cy nie bra­ko­wa­ło. Po stu­diach za­czy­na pra­cę w szpi­ta­lu. Ma dziew­czy­nę, pla­nu­je ma­łże­ństwo. Re­ali­zu­je swo­ją pa­sję – w wol­nych chwi­lach sur­fu­je po oce­anie. Wy­da­je się, że jest na do­brej dro­dze. Wie­rzy, słu­ży, ko­cha, cie­szy się ży­ciem. Wte­dy na re­ko­lek­cjach sły­szy sło­wa z Ksi­ęgi To­bia­sza: „Nie od­wra­caj twa­rzy od żad­ne­go bie­da­ka, a nie od­wró­ci się od cie­bie ob­li­cze Boga”. Kie­dy przy­pad­ko­wo spo­ty­ka się z sio­stra­mi ze Zgro­ma­dze­nia Ma­łych Mi­sjo­na­rek Mi­ło­sier­dzia, za­ło­żo­ne­go przez Mat­kę Te­re­sę z Kal­ku­ty, na­wi­ązu­je z nimi wspó­łpra­cę. Zaj­mu­je się cho­ry­mi już nie tyl­ko w szpi­ta­lu, ale rów­nież w pro­wa­dzo­nych przez sio­stry przy­tu­łkach. Spro­wa­dza sio­stry do swo­je­go szpi­ta­la. Pra­cu­je bez wy­tchnie­nia i wy­da­je się, że wszyst­ko jest do­brze, ale… No wła­śnie: ale. Na­dal od­czu­wa nie­do­syt. Czu­je, że w jego ży­ciu cze­goś bra­ku­je, że na­dal nie o to do ko­ńca cho­dzi. Otwie­ra Ewan­ge­lię i znaj­du­je tam zda­nie: „Jed­ne­go, co jesz­cze bra­ku­je: sprze­daj wszyst­ko, co masz, roz­daj ubo­gim, a będziesz miał skarb w nie­bie; po­tem przyj­dź i cho­dź ze Mną”.

Przy­stoj­ny, świet­nie wy­kszta­łco­ny le­karz i sur­fer, któ­ry ma przed sobą wiel­ką ka­rie­rę i na­praw­dę po­ży­tecz­ne, do­bre ży­cie, wie już, co zro­bić. Zo­sta­wia wszyst­ko i zgła­sza się do se­mi­na­rium.

Na­dal cho­dzi do szpi­ta­la, ale już jako wo­lon­ta­riusz. Ma­rzy, żeby w przy­szło­ści wró­cić tam jako ka­pe­lan. Na­dal cho­dzi na pla­żę. Za­kła­da tam gru­pę mo­dli­tew­ną, któ­rą na­zy­wa „Sur­fe­ra­mi Ma­ryi”. Opo­wia­da, że to Je­zus był pierw­szym sur­fe­rem, bo cho­dził po fa­lach. Wci­ąż ko­cha mo­rze. Mówi, że dzi­ęki nie­mu czu­je się bli­żej Boga, że ma je w DNA i w mo­rzu chcia­łby umrzeć.

Na kil­ka dni przed świ­ęce­nia­mi dia­ko­na­tu, na któ­re bar­dzo się cie­szył, cze­ka go wa­żna im­pre­za: wie­czór ka­wa­ler­ski przy­ja­cie­la, któ­ry że­nił się z dziew­czy­ną z gru­py Sur­fe­rów Ma­ryi. Spo­ty­ka­ją się oczy­wi­ście na pla­ży, wszy­scy na de­skach. Przed we­jściem do wody mo­dlą się, jak zwy­kle. Sło­ńce po­wo­li za­cho­dzi; fale tego dnia są wy­so­kie, ale dla pły­wa­jące­go od dziec­ka Gu­ida to nic nad­zwy­czaj­ne­go. Jed­na z nich oka­zu­je się za duża. Wci­ąga Gu­ida tak, że de­ska ude­rza go w gło­wę i ła­mie mu kark… Na de­sce wy­pi­sał in­spi­ro­wa­ne Ewan­ge­lią sło­wa, że dro­ga do nie­ba jest wąska i wy­bo­ista, więc wi­ęk­szo­ść lu­dzi woli au­to­stra­dę w prze­ciw­nym kie­run­ku.

Ci, któ­rzy zna­li Gu­ida, nie mo­gli uwie­rzyć w jego śmie­rć – tak była ab­sur­dal­na. Na po­grzeb przy­szły tłu­my przy­ja­ciół, sur­fe­rów, le­ka­rzy, ale i bez­dom­nych. Uro­czy­sto­ściom prze­wod­ni­czył sam ar­cy­bi­skup Rio de Ja­ne­iro. Pod­sze­dł do trum­ny, zdjął stu­łę, po­ło­żył ją na pier­siach Gu­ida i po­wie­dział: „Nie zdąży­łeś zo­stać ka­pła­nem tu, na zie­mi, ale na pew­no je­steś nim już w nie­bie”.

Lu­dzie pła­ka­li. I choć trud­no jesz­cze prze­sądzać, jak sko­ńczy się pro­ces, jed­no jest pew­ne. Gu­ido jak nikt inny udo­wod­nił, że chrze­ści­ja­nin to ten, któ­re­mu do zba­wie­nia słu­ży wszyst­ko i kto w ka­żdych oko­licz­no­ściach ży­cia i w ka­żdych pa­sjach może sta­wać się świ­ęty.

ALEK­SJA GONZÁLEZ-BAR­ROS Y GONZÁLES

Za­wsze to, cze­go chce Je­zus

Data uro­dze­nia: 7 mar­ca 1971

Data śmier­ci: 5 grud­nia 1985

Kraj: Hisz­pa­nia

#no­wy­Anio­łStróż

#świ­ęta­Ta­ńczy

#do­cie­kli­wo­ść

#li­st­Do­Pa­pie­ża

Mar­twi­ła się kie­dyś, czy ma uży­wa­ne­go Anio­ła Stró­ża, któ­re­go do­sta­ła po zma­rłym bra­cie, czy zu­pe­łnie no­we­go, ta­kie­go tyl­ko dla niej. Cze­go jak cze­go, ale wy­obra­źni i tem­pe­ra­men­tu Alek­sji, jak przy­sta­ło na hisz­pa­ńską na­sto­lat­kę, nie bra­ko­wa­ło.

Za­nim uro­dzi­ła się Alek­sja, jej ro­dzi­ce, Fran­ci­szek i Ra­mo­na, mie­li sied­mio­ro dzie­ci, z cze­go dwóch chłop­ców zma­rło jesz­cze w wie­ku nie­mow­lęcym. Alek­sja przy­szła na świat do­pie­ro sie­dem lat po śmier­ci ma­łe­go Ja­vie­ra, w 1971 roku. Wy­cho­wa­nie sze­ścior­ga dzie­ci nie jest ła­twe, ale w domu Alek­sji ni­cze­go nie bra­ko­wa­ło. Jej oj­ciec był in­ży­nie­rem i za­ra­biał tak dużo, że mama mo­gła zo­stać w domu z dzie­ćmi – a i tak stać ich było na za­trud­nia­nie po­mo­cy do­mo­wej czy pod­ró­żo­wa­nie po ca­łej Eu­ro­pie. Ro­dzi­ce Alek­sji byli rów­nież zwi­ąza­ni z dzie­łem Opus Dei – do tego jesz­cze wró­ci­my, bo w ży­ciu dziew­czyn­ki ta or­ga­ni­za­cja ode­gra nie­ma­łą rolę.

Jako dziec­ko Alek­sja nie spra­wia kło­po­tów. Ro­śnie zdro­wo i nie ła­pie na­wet tych cho­rób, któ­re zwy­kle prze­cho­dzą jej ró­wie­śni­cy. Szyb­ko uczy się czy­tać i pi­sać. Do dziś za­cho­wa­ło się spo­ro jej zdjęć i fil­mów z dzie­ci­ństwa, któ­re zo­ba­czyć mo­żna na YouTu­bie: kie­dy nie­zdar­nie sta­wia pierw­sze kro­ki, bawi się ło­pat­ką na pla­ży, gra na dzie­ci­ęcej gi­ta­rze, zje­żdża na zje­żdżal­ni, kar­mi go­łębie na pla­cu przed Ba­zy­li­ką św. Mar­ka w We­ne­cji, gra w bad­min­to­na, lepi ba­łwa­na, zdmu­chu­je świecz­ki na uro­dzi­no­wym tor­cie czy wy­stępu­je w szkol­nym przed­sta­wie­niu albo uczy się że­glo­wać. Tym, co przy­ku­wa uwa­gę, są sta­le ro­ze­śmia­ne oczy i nie­zwy­kła ener­gia dziew­czyn­ki. Kie­dy się pa­trzy na Alek­sję, trud­no jej nie po­lu­bić. Być może na jej pew­no­ść sie­bie i ra­do­ść wpły­wa to, że jest ko­cha­na i że o tym wie, a jed­no­cze­śnie sta­le sta­ra się – jak to z dzie­ćmi bywa – do­rów­nać spo­ro star­sze­mu ro­dze­ństwu. Goni ich, sama więc do­ra­sta szyb­ciej.

Przed pó­jściem do Pierw­szej Ko­mu­nii Świ­ętej musi przy­go­to­wać się do spo­wie­dzi. Ma wte­dy za­le­d­wie sze­ść lat. Pro­si wów­czas o ze­szyt – oczy­wi­ście taki sam, ja­kich uży­wa star­sze ro­dze­ństwo – i za­pi­su­je w nim swo­je grze­chy. Nie­któ­rzy przy­ta­cza­ją, co w nim no­to­wa­ła, w pro­ce­sie be­aty­fi­ka­cyj­nym wszyst­kie za­pi­ski mają zna­cze­nie: ale my usza­nuj­my tu jej pry­wat­no­ść i nie za­glądaj­my tam, gdzie nas nie pro­szą. Zwłasz­cza że to prze­wi­nie­nia zu­pe­łnie zwy­czaj­ne, bo cóż złe­go może zro­bić taka mała dziew­czyn­ka? Wa­żne, że Alek­sja była wra­żli­wa na grzech i po­tra­fi­ła go do­strze­gać rów­nież w swo­im ży­ciu.

W tam­tym cza­sie mama tłu­ma­czy Alek­sji, że kie­dy jest w ko­ście­le i klęczy przed Najświ­ęt­szym Sa­kra­men­tem, może po­wie­dzieć Je­zu­so­wi coś mi­łe­go. Dziew­czyn­ka dzi­wi się, że mama opo­wia­da rze­czy tak oczy­wi­ste: „Prze­cież za­wsze tak ro­bię! Mó­wię Mu: Jezu, spraw, że­bym za­wsze ro­bi­ła to, co Ty chcesz”.

Jej spo­wied­ni­kiem jest ks. Ma­nu­el. Spo­wia­da się u nie­go re­gu­lar­nie, u nie­go też szu­ka od­po­wie­dzi na swo­je py­ta­nia – jak to o uży­wa­ne­go Anio­ła Stró­ża. Ksi­ądz Ma­nu­el nie tyl­ko ją po­cie­sza, że Anioł jest nowy, ale i mówi, że może sama nadać mu imię. Od tej pory anioł Alek­sji na­zy­wa się Hugo.