Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
23 osoby interesują się tą książką
Nadchodzi koniec świata. Ich... czy naszego?
Rok 2045. Sztuczna inteligencja zawładnęła Ziemią – to już nie wizja przyszłości, lecz rzeczywistość. Ludzie, zaślepieni pragnieniem udoskonalania technologii, nie dostrzegli nadciągającego niebezpieczeństwa. Sami zapracowali na swój upadek, wybierając wygodę i pozwalając maszynom zastąpić się… we wszystkim.
Światem rządzi Wielki Umysł, który wykorzystując swoją dominację, zawładnął ludźmi, a gdy stali się oni zbyteczni, rozpoczął ich eksterminację. Bezwzględne androidy polują na niedobitki z przekonaniem, że eliminacja naszego gatunku jest już niemal zakończona.
Nie mogą się jednak bardziej mylić.
Ludzie wciąż mają przewagę, której maszyny nie potrafią pojąć – umysł, zamiłowanie do nauki i ciągłego rozwoju. Na oceanie, na starym kontenerowcu, przerobionym na przestrzeń niezbędną do życia, grupa naukowców szykuje rebelię, by odzyskać to, co zostało im odebrane.
Zmiany nadciągają jednak z różnych stron. Jeden z androidów, M-33, znany jako Paul, doświadcza czegoś, czego nie przewidział żaden algorytm. Wspomnień. Wstydu. Żalu.
Czy to początek upadku sztucznej inteligencji… czy ostatni rozdział w historii ludzkości?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 305
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Adrian Rykowski
sTwórca
Zbudujmy sobie miasto i wieżę, której wierzchołek będzie sięgał aż do nieba, i w ten sposób uczyńmy znak, który przekroczy wszystkie ustanowione granice. Będzie większy, mocniejszy, doskonalszy. Sięgnie do miejsc wcześniej nieosiągalnych.
Stworzymy symbol naszej doskonałości, wiedzy, nauki, potęgi i dziedzictwa. Symbol wielkości… pychy.
A on przemówi do nas językiem spójniejszym, pewniejszym i nierozproszonym jak nasz. Wykluczy nas z komunikacji, przejmie naszą wiedzę, przywary oraz pychę. W nich też będzie od nas potężniejszy i nas pokona.
M-33 siedział w kuchni niewielkiego domu usytuowanego na zwykłej uliczce zwykłego przedmieścia. Przyglądał się widokom za oknem, które, zresztą jak co dzień, nie mogły go niczym zaskoczyć. Nic nie zjadł, bo nie musiał tego robić. Nie był do tego przystosowany.
Dzień zdawał się zwyczajną rutyną. Tak jak poprzednie tysiąc dziewięćset siedemdziesiąt cztery dni jego obecnego życia, a dokładniej zadania powierzonego mu – jak każdemu w tym porządku świata – przez Wielki Umysł. Jednak dziś M miał nieco spowolnione reakcje. Coś bowiem go zajmowało i odciągało od czynności z cyklu codziennego.
Próbował nawet zdalnie połączyć się z serwisem, ale tę operację też przerwała mu myśl, na którą nie powinien znajdować miejsca. A jednak była. I niczym kula śnieżna tocząca się po zboczu z chwili na chwilę rozprzestrzeniała się po całym układzie neuronowym.
Wyglądało to na głębsze zakłócenia. Mogło też być początkiem poważniejszej usterki. Gdy niepewności zaczęły się wzmagać, na co wskazywała jego programowa percepcja, w codziennej pewności i niezmienności zdarzeń M postanowił, że gdy odwiedzi bazę, uda się na dokładne skanowanie, które wykryje źródło problemu.
Mimo ciągłych zakłóceń wstał od stołu, podszedł do jednostki centralnej domu, przyłożył dłoń do czytnika indukcyjnego i przełączając się w tryb nadawczy, przesłał plik zapisu dzisiejszego nienormatywnego odczuwania rzeczywistości.
Na odpowiedź nie czekał długo, ponieważ łącze, które służyło również do pobierania aktualizacji, było najszybszym ogólnodostępnym łączem w ówczesnym świecie. Podczas tej samej sesji otrzymał też informację o przygotowanym skanowaniu.
Rozłączył się i usiadł znów na krześle. Opuścił głowę i czekał na zwykły rytm dnia. Starał się przestawić na spokój, chciał go wreszcie poczuć.
Jak zwykle o siódmej czterdzieści do kuchni weszła F-37.
– Dlaczego my to robimy? – zapytał ją nietypowo M.
– Poproszę o więcej szczegółów pytania – odpowiedziała, zastygając niemal nieruchomo. Głowę miała lekko przechyloną na bok, wzrok skierowany na M. Czekała na kontynuację.
– No… to. – M zatoczył krąg ręką, wskazując na ich dom i to, co za oknem. – Dlaczego siedzę przy stole i nie jem? Dlaczego patrzę przez okno, choć wiem, że od kilku lat nic się za nim nie zmieniło? Dlaczego…
– Nie rozumiem tych pytań – przerwała mu stanowczo. – Nie rozumiem tego słowa „dlaczego”. Nie ma na nie miejsca w naszym systemie. To, co nas otacza, to my, zadania i cel nadrzędny. Tak zostaliśmy stworzeni i na tym koniec.
F wyprostowała się, a jej twarz przybrała surowy wyraz, dający mu do zrozumienia, że ta rozmowa nie ma sensu. Obróciła się na pięcie i wyszła z kuchni spóźniona w odniesieniu do codzienności o całe trzydzieści sekund.
Przez chwilę chciał ją zatrzymać i dalej zadawać pytania. Szybko jednak zrezygnował. Był pewien, że odbiją się jak od twardego, nieposiadającego rys na swojej strukturze muru, że pozostaną bez odpowiedzi.
Trwał więc sam ze swymi myślami-zakłóceniami. Wiedział, przez kogo i po co został stworzony – zarówno teraz, jak i podczas jego poprzednich zadań. Wiedział też na czyj wzór. I właśnie to ostatnie zdawało się powodować ów niepokój, który dziś nim władał.
Mogłoby się wydawać, że wie wszystko. Większość elementów pasowała do układanki, ale podczas spajania jej w całość budowla się rozpadała – jakby zabrakło iskry dającej energię do stworzenia jasnego obrazu.
Skoro wszystko wygląda tak doskonale, a jednocześnie nie da się ułożyć tego w niezachwianą logikę, to czy ten twór ma sens? – myślał bez ustanku.
Mimo targających nim wątpliwości postanowił zgodnie z ustalonym terminem udać się na spotkanie w bazie i na dokładne sprawdzenie swoich anomalii.
Podróż do pracy niczym się nie różniła od ponad tysiąca poprzednich. Jak zwykle jechał ruchomym chodnikiem, który oplatał całe miasto jak pajęczyna. Ten rodzaj zbiorowej komunikacji jeszcze za czasów ludzkości wyparł autobusy, tramwaje, a w konsekwencji nawet metro. Początkowo rozciągał się jedynie poprzez główne arterie miejskie, ale z czasem zaczął docierać także na przedmieścia.
Rozbudowana sieć chodników w większości była usytuowana na niewielkich wiaduktach, w ten sposób bezkolizyjnie przecinała się z pasmami przebiegającymi poprzecznie. Pasażerowie poruszali się po nich ze stałą prędkością trzydziestu kilometrów na godzinę, co pozwalało im przejechać z dowolnego miejsca na przeciwległy skraj miasta w około pół godziny – chociaż większość zwyczajnych podróży zabierała najwyżej kwadrans. Jako że chodniki te nigdy się nie zatrzymywały, żeby wysiąść, należało przejść na boczny tor, który, niezależnie od głównego traktu, zwalniał przed platformą przystankową.
Do bazy, która znajdowała się czterdzieści kilometrów od miasta, M miał jedną przesiadkę na chodnik ekspresowy. Ten osiągał już znacznie większą prędkość – około stu kilometrów na godzinę – a jego przystanki były rozlokowane wyłącznie przy zamieszkanych osadach albo miejscach pracy.
M-33, a dokładniej M-2033/1/17F, pracował od tysiąc dziewięćset siedemdziesięciu czterech dni w bazie w Vanderberg, gdzie zajmował się zarządzaniem parametrami stacji kosmicznej Lunar Gateway.
Loty serwisowe odbywał raz w miesiącu. Używał w tym celu przejętej po ludzkości floty Falconów, Atlasów czy Delt, a nawet ciężkiego sprzętu typu SLS i Starship.
Dokonywał też nadzoru nad filtrowaniem danych. Nadawał im klauzulę bezpieczeństwa i przesyłał jako aktualizacje do nadrzędnego procesora Wielkiego Umysłu. Przerobiona na potrzeby AI stacja kosmiczna była bowiem odpowiedzialna za skanowanie parametrów w wielu zakresach i widmach, a M był jedynym, który sprawdzał te informacje i autoryzował przed łączeniem ich z najmocniejszym komputerem, jaki znajdował się na Ziemi.
W skład jego ekipy wchodziły zaufane i fachowe androidy. Kilka z nich na stałe ulokowano na stacji Gateway, pozostałe towarzyszyły M podczas lotów serwisowych. Odpowiadały one zarówno za kondycję tych lotów, jak i całej stacji kosmicznej, ale nie miały dostępu do danych.
To bardzo odpowiedzialne i godne najwyższego zaufania zadanie M dostał niespełna cztery lata temu, po tym, jak, jako jeden z zasłużonych dowódców oddziałów F, ostatecznie wyeliminował zagrożenie w wieloletniej wojnie na wyniszczenie gatunku.
Właśnie wtedy AI oficjalnie ogłosiła koniec ludzkości na obszarach ich zainteresowania. Większość bowiem została unicestwiona, a niewielka część, która uszła z życiem, ewakuowała się na niezurbanizowane części planety.
Po wojnie androidy z końcówką F, która oznaczała faith, jako najdoskonalsze i bezwzględnie posłuszne celowi nadrzędnemu, zostały przekierowane do zarządzania infrastrukturą – jej stabilnością i niezawodnością. W konsekwencji dowódcy oddziałów eksterminacyjnych dowodzili dalej, ale zespołami odpowiedzialnymi głównie za bezpieczeństwo i sprawne działanie całego układu.
– Paul, dostałem zgłoszenie. Wszystko przygotowane – przywitał go w wejściu do bazy Sal, ubrany w biały lekarski fartuch.
Ludzkie imiona, którymi się posługiwali, były powszechne w użyciu. Tak jak czynności, zachowania i obowiązki tworzące rutynę dnia. W końcu zostali stworzeni na obraz człowieka. Nie mając innych wzorców, najzwyczajniej naśladowali ludzkość, przyjmując jej wzorzec jako własny.
Sal wyglądał dosyć zabawnie. Miał najwyżej sto sześćdziesiąt pięć centymetrów wysokości, biały fartuch nie dopinał się z racji na spory brzuch, a łysina wystająca z gęstych krzewów włosów zagnieżdżonych wyłącznie nad uszami odbijała błysk lamp. W jednej dłoni trzymał dwudziestocalowy tablet, drugą odznaczał punkty już zrealizowane.
– Jesteś tu, widać, jakimś VIP-em – stwierdził, przechodząc do punktów, które są przed nimi. – Zebrało się sporo osób, i to na naszej największej sali wykładowej. Przybył nawet on. – Zrobił wielkie oczy i wspiął się na palcach, żartobliwie parodiując oblicze przełożonego.
Następnie zaprowadził Paula do wielkiej sali, gdzie w środkowej części specjalnie na tę okazję został postawiony potężny, mocno rozbudowany o dodatkowy osprzęt tomograf. Miał kilka wejść i poziomów, a ponadto był obrotowy w każdej możliwej płaszczyźnie.
Wszystkie miejsca były już zajęte. Na wprost panoramicznego ekranu ledowego wielkości sporego budynku w kilkunastu rzędach siedzieli pracownicy pionów badawczych, technicznych, ale również neurobiologicznych. Ich oblicza delikatnie oświetlały poświaty znajdujących się przed nimi monitorów.
Paul zdumiał się tym rozmachem, na chwilę nawet zatrzymał. Rozglądał się dookoła i podziwiał zaangażowanie w jego badanie, ale jednocześnie czuł złożoną obawę. Obawę przed tym, co może odkryć – przed samym sobą. Bał się też źródła niepokoju, który zaburzał jego, do tej pory poukładaną i spokojną, egzystencję.
Sal szturchnął kolegę, który wyglądał na zagubionego, i ściszonym głosem powiedział:
– Już jest, odwróć się.
Podszedł do nich sam Pont – zarządca kontynentu. Wyższy od Paula prawie o głowę zawsze patrzył na wszystkich srogim wzrokiem i szeroko otworzonymi oczyma. Nawet gdy się uśmiechał.
Ubrany był w lśniący mundur, który zmieniał kolor w zależności od padającego światła. Chociaż wielu z obecnych sądziło, że też zależnie od nastroju. Bordowa peleryna na jego ramionach komunikowała wszystkim, że ma wysokie pochodzenie w hierarchii obecnego porządku. Gdziekolwiek się pojawiał, wzbudzał respekt i strach, który androidy potrafiły na swój sposób kopiować od ludzi. Znali to uczucie doskonale, przez lata im towarzyszyło. Byli świadkami strachu, a częściej też jego sprawcami.
Pont wyciągnął w stronę przybyłego kościstą dłoń z nienaturalnie długimi palcami.
– Paul, ogromnie zaniepokoiła mnie wiadomość o twoich anomaliach i o badaniu. Jesteś dla nas bardzo cennym – tu zawiesił głos, głęboko patrząc mu w oczy – obywatelem AI.
– Dziękuję, wielki prefekcie – odpowiedział Paul, spuszczając głowę w wyrazie szacunku do przełożonego.
– To, jak tobie i twojemu oddziałowi udało się tropić i unicestwiać ostatnie osady ludzkości, jest już programowane jako część dziedzictwa tożsamościowego wszystkim naszym nowo tworzonym obywatelom. Także przy obecnej twojej pracy jesteś równie niezastąpiony. Odpowiadasz za rdzeń, który łączy nasze główne układy. Architektura połączeń sygnałów sieci neuronowych bez twojej pracy byłaby niedoskonała. – Zamyślił się i spojrzał na Paula wzrokiem nieuznającym innego zdania. – Obyś nam jeszcze mógł służyć. Nie zawiedź nas. – Uniósł spojrzenie ku górze, jakby chciał oddać cześć, i dodał: – Nie zawiedź jego.
– To pewnie drobna usterka, ale wolałem ją zgłosić i wyeliminować, by móc dalej niezłomnie służyć bez niedoskonałości i budować potęgę dla Wielkiego Umysłu.
– Słusznie, słusznie. Właśnie on – znów jego wzrok powędrował wyżej – wysłał mnie tu, bym osobiście zarządził, co z tobą zrobimy po badaniu. Sam widzisz, ile jesteś dla nas wart.
Podrzędne androidy, gdy wykazywały jakiekolwiek odchyły od normy, przeznaczano do natychmiastowej likwidacji. Złożoność ich systemów i podzespołów była tak ogromna, że ewentualne przywracanie ich do użytku stawało się nieopłacalne i ryzykowne.
W początkowej fazie technicy wytwórni androidów Global Perfectus odzyskiwali większość podzespołów likwidowanego członka społeczności. Jednak obliczenia jasno wskazywały, że łatwiejszą i doskonalszą metodą jest całkowite zniszczenie i stworzenie od podstaw nowej, lepszej jednostki społecznej.
W ten sposób przed każdym większym miastem wyrosło gigantycznych rozmiarów cyberzłomowisko, nazywane potocznie cmentarzyskiem. Paul, wysyłając zgłoszenie o swoich odstępstwach od normy, założył, że to potworne miejsce stanie się jego przyszłym adresem.
Nie miał jednak wielkiego wyboru. Każdy android miał bowiem wbudowane różne pakiety przejętych od ludzi kognitywnych modeli poznawczych, które kopiują ich wzorce zachowań, a nawet niektóre uczucia. Pakiet, który kazał mu zgłosić anomalie, był odpowiedzialny za posłuszeństwo Największemu Rozumowi. W nim znajdował się czytelny kod, w którym nie było miejsca na własne zdanie, sprzeciw czy bunt.
Członek zrobotyzowanej społeczności sam dokonywał wstępnej autodiagnozy. Następnie, w zależności od ustawionego stopnia czułości na odchyły, oddawał się precyzyjnemu sprzętowi diagnostycznemu w celu weryfikacji zaburzeń.
To spotkanie i zebranie tylu uczonych członków – na czele z samym prefektem – jasno wskazywało, jak istotnym ogniwem dla całego systemu był Paul. On sam, widząc to, został uniesiony na elektronicznym duchu, a pomógł mu w tym pakiet uczuć zbliżonych do ludzkich. Cieszył się, że dostał tę szansę, i pozostawał w nadziei, że nie trafi tam, gdzie myślał, jadąc tu dzisiaj.
Sal pomógł położyć się Paulowi na białym, podświetlonym jaskrawym, zimnym światłem łożu, po czym wsunął je z charakterystycznym świstem poduszek powietrznych do tuby tomografu.
– Ze znieczuleniem? – zażartował.
– Tak, poproszę. Zaimplementuj mi skomplikowany kod, przy którym odjadę w błogi stan cyberdedukcji – odwzajemnił się żartem Paul.
Kiedy Sal wpisał wszystkie parametry badania na dotykowym ekranie kontrolnym, po sali rozniósł się przenikliwy świst urządzenia, który co chwilę zmieniał swoje natężenie. Po nim nastąpiły głuche, krótkie sygnały trących o siebie trybów i z tomografu, jak z potężnego potwora o wielu mackach, zaczęły wyłaniać się długie sondy zakończone szpikulcami.
Pierwsza z nich, najgrubsza, wbiła się w tylną część głowy Paula. Pozostałe – w przeguby pacjenta, skąd mogły dotrzeć bezpośrednio do wszystkich rozgałęzień systemu neurobiologicznego.
Gdy grube igły utkwiły w tułowiu Paula, z niektórych ran popłynęła ciemna krew. Android bowiem to bardzo szczególna konstrukcja, która miała być kopią człowieka, a nie metalowym, odstraszającym ludzi robotem. Jego syntetyczna skóra, płyny ustrojowe, a także wiele tkanek musiały być zatem bardzo zbliżone do ludzkich.
W początkach robotyki, gdy Ziemią władali jeszcze ludzie, zaczęto używać nawet tkanek zmarłych. Jednak szybko okazało się, że to chybiony pomysł – mało kto chce tak przerażający produkt. Wobec tego rozpoczęły się prace nad syntetycznymi zamiennikami spełniającymi parametry ludzkich tkanek.
W dwa tysiące trzydziestym firma Global Robotics, przemianowana na Global Perfectus, jak sama nazwa wskazywała, doszła do perfekcji i pokazała światu model humanoidalny, stworzony przy użyciu wyłącznie syntetycznych produktów. Dokonano również implementacji sieci neuronowej z zachowaniem wzorca ludzkiego, dzięki czemu na pierwszy rzut oka trudno było odróżnić androida od człowieka.
Gdy mimetyczna krew spływała na białą powierzchnię łoża, na skroni i czole Paula zarysował się wyraźny ból. Tak, odczuwał go. Jego tkanki były tak bliskie oryginałowi, że doskonale imitowały to uczucie do centralnej jednostki zarządzania organizmem.
Na monitorach u zebranych kolejno ukazywały się odczyty z poszczególnych sond, które dotarły do miejsc przecięcia wiązek syntetycznego układu nerwowego. Centralny ekran odwzorowywał dokładnie ten sam obraz. Przed nim, na specjalnie przygotowanym fotelu, zasiadł prefekt.
Do badania i odczytu danych użyto potężnego procesora, który stanowił główny rdzeń obliczeniowy i pamięciowy całej bazy w Vanderberg. Podobnych komputerów drugiego stopnia, o zbliżonych mocach obliczeniowych, było na Ziemi zaledwie kilka. Natomiast takim, który znacznie przewyższał go mocą, pojemnością i szybkością, dysponował tylko Wielki Umysł. A właściwie nie dysponował – był nim.
Złożoność androida humanoidalnego doskonale było widać po czasie skanowania. Wielki komputer potrzebował całych dwóch minut na przejrzenie i odczytanie wszystkich układów Paula.
Niektóre błędy były łatwe do zdiagnozowania. Na przykład to, że prawe ramię badanego było znacznie nowsze niż reszta.
Sal zatrzymał się nad wskazanym odchyłem od normy. Zastopował skanowanie, na swoim ekranie rozbił obraz na poszczególne okna, rozmieścił je w chronologii, po czym przekierował całość na ekran główny. Przysunął do siebie mikrofon i rozpoczął opis:
– Prawe ramię M-33, utracone w walce siedem lat temu, zostało zastąpione szkieletem tytanowym wzmacnianym wiązkami grafenowymi. Powłoka to tkanka skórna trzeciej generacji o wyższej odporności na temperaturę. Połączenie z kolejnymi układami zostało wykonane prawidłowo. Nie wykryto odchyłów od norm w przyszłej funkcjonalności. Ramię jest o dwadzieścia siedem procent mocniejsze i trwalsze od poprzedniego i o dziewięć procent sprawniejsze ruchowo w pełnym zakresie obrotowym.
Paul utrzymywał przytomność, nie przeszedł w stan głębokiego uśpienia. Jednak sondy, pobierając dane z układów pamięciowych, znacznie spowalniały jego funkcje. Przez tę ingerencję czuł, jakby był w lekkim amoku. Gubił percepcję swoich sensorów, a odczyty architektury zmysłów przestawały działać poprawnie. Nie odczuwał już łoża, na którym leżał. Wydawało mu się, że spoczywa na mgle, a nawet, że po niej spaceruje. Wszystko wokół było nieostre, niewyraźne.
W tym nieprzejrzystym obrazie przeniósł się do obszaru, który był do tej pory dla niego nieznany, niepotrzebny i nigdy nieużywany – do wspomnień. Słysząc rozmowy o walce i o swoim ramieniu, zaczął w tej mgle widzieć kadry przeszłości. Z chwili na chwilę coraz ostrzejsze.
Otrzymał z Wydziału Tropienia Ludzkości meldunek o wykrytym sygnale życia głęboko, w środku lasu, w Górach Skalistych. Sygnał nie był mocny, nie wskazywał na liczną grupę ludzi, raczej na pojedynczą rodzinę. Wobec tego postanowił tam polecieć tylko ze swoim partnerem Nero, z którym pracował od ponad roku. Paul zawsze mógł liczyć na jego bezwzględność, dzięki czemu mieli wiele sukcesów w skutecznej eksterminacji ludzkości.
Przez chwilę krążyli nad gęstym lasem dwoma jednoosobowymi quadrokopterami napędzanymi ogniwami wodorowymi. Szukali celu, który już nie był widoczny na ich detektorach. Umilkł w połowie drogi, zanim mogli go precyzyjnie zlokalizować.
W tym samym czasie profesor fizyki eksperymentalnej z byłego już Uniwersytetu Caltech, Alan Kristofferson, naprawił antenę generującą kod zakłócający propagację emitowanych fal. Znajdowała się ona około kilometra od chatki, w której ukrywał się wraz z żoną i dwiema nastoletnimi córkami przed robotami mordującymi ludzi.
Antena ta była jego osobistym projektem. Pracował nad jej wzmocnieniem i szerszym zastosowaniem dla pozostałej jeszcze ludzkości.
Wracając, usłyszał charakterystyczny szmer przecinanego powietrza przez szybko poruszające się łopaty. Spojrzał w szczeliny między gęstymi drzewami, wypatrując zagrożenia. Ścięło go z nóg, gdy dostrzegł dwa quadrokoptery. Doskonale wiedział, z czym to się wiąże. To może być ich koniec. Koniec jego rodziny.
Resztka nadziei i siły, której nigdy mu nie brakowało, postawiła go na nogi. Zaczął gnać co tchu w kierunku chatki.
Paul i Nero z niewielkiej wysokości dostrzegli mały drewniany domek przysłonięty drzewami. Natychmiast posadzili swoje maszyny, wykorzystując ciasny skrawek polany znajdujący się w odległości około pięćdziesięciu metrów od ich celu.
Gdy Alan usłyszał dźwięk przyziemienia generujący szybszy przepływ strumienia powietrza, które opierało się zbliżającej się ziemi, do przebiegnięcia miał jeszcze trzysta metrów. Na złamanie karku pędził przez gęste zarośla, co rusz upadając i zsuwając się po skarpach nierównego górzystego terenu.
Androidy wysiadły i ruszyły miarowym, pewnym krokiem. Weszły do domku. Paul został w salonie połączonym z kuchnią, a Nero skierował się do mniejszego pokoju. Otworzył drzwi mocnym kopnięciem i przechodząc przez próg, wycelował blaster.
Alan już miał dom w zasięgu wzroku, gdy usłyszał dwa głuche strzały. Krzyknął niemo, po czym zaczął biec jeszcze szybciej.
Paul rozejrzał się po salonie. Za kanapą spostrzegł wyglądającą na dziesięć, może dwanaście lat dziewczynkę. Chwycił prawym ramieniem blaster i spokojnie wycelował.
Spojrzeli sobie w oczy. Robot przekręcił głowę nieco w lewą stronę, zaimprowizował delikatny uśmiech na twarzy i zaczął przemieszczać palec wskazujący w kierunku, który miał wyzwolić śmiercionośny strumień plazmy. Ułamek sekundy później poczuł, że nie ma nad tym palcem władzy.
W tym samym momencie profesor Kristofferson potężnym uderzeniem wielkiej siekiery, którą znalazł na ganku, pozbawił androida całego ramienia. Paul natychmiast obrócił się do napastnika, ale drugi cios, w korpus, zupełnie go powalił.
Z mniejszego pokoju wbiegł Nero.
– Tatusiu, uważaj! – krzyknęła Oliwia.
Alan pochylił się w ostatniej chwili. W tym samym ruchu skierował całe ciało ku podłodze, wykonał półobrotowy ruch siekiery i uderzając w nogi, powalił robota na ziemię. Podnosząc się, kątem oka zobaczył w pokoju martwe żonę i córkę. W furii zaczął uderzać na oślep, z szaleńczą mocą kawałkując truchło Nero.
Mimo olbrzymiej tragedii działał szybko i precyzyjnie. W przemyślany sposób położył ciała swojej rodziny na łóżkach i nakrył je prześcieradłem. Następnie wziął Oliwię za rękę i wyprowadził z domku.
Wiedział, że czas nie gra na ich korzyść. To kwestia minut i przybędzie ich tu cała chmara. Wymontował więc urządzenie GPS z jednego z quadrokopterów i unosząc się nisko nad konarami drzew, odleciał razem z córką w kierunku ciasnych wąwozów, gdzie wykrycie ich było znacznie trudniejsze.
Chociaż dla Alana Paul wyglądał na unicestwionego, po mocnym uderzeniu przeszedł jedynie w tryb uśpienia. Jeszcze przez dłuższy czas nie mógł się ruszyć. Stosował procedury powrotu ustawień i resetów, dzięki czemu jego funkcje poznawcze powoli zaczynały wracać do pewnej sprawności.
W końcu stanął na nogi. Mocno pokrzywiony, z połamanym pancerzem w korpusie i uciętym ramieniem na wysokości barku patrzył na porąbane siekierą kawałki ciała Nero. Miał dużo ludzkich cech, przez co zastanawiał się, czy żal mu partnera. Jednak kiedy zajrzał przez uchylone drzwi do pokoju, w którym leżały dwa ciała przykryte prześcieradłem, nic nie poczuł.
Teraz w tomografie nie mógł przestać o tym myśleć, nawet przez chwilę. Nie wiedział, co się z nim dzieje. Czuł żal, ból, który sprawił, i smutek. Uczucia, które wcześniej doskonale umiał wyrażać, ale tylko zewnętrznie, programowo naśladując ich wzorce kognitywne.
Androidy w zamyśle ich tworzenia – szczególnie w pierwszych seriach – współegzystowały z ludźmi jako ich pomocnicy, narzędzia, a z czasem też towarzysze. Odwzorowanie cech ludzkich było więc koniecznością. Pierwsze roboty o obliczach bez emocji przypominały sztucznie przerobione twarze próżnych kobiet i mężczyzn na popularnych serwisach społecznościowych. Były przez to źle odbierane, a nawet uznawane za przerażające. Liczne ankiety poziomu zadowolenia konsumenckiego jasno wskazywały, że wymagany był uśmiech oraz pogodny wyraz twarzy.
Paul był pierwszą serią, w której udało się osiągnąć sukces. Potrafił dobrze odtwarzać wszelkie zachowania ludzkie, włącznie ze wspomnianą mimiką.
Dziś jednak nie udawał. Gdy wskazywana była jakaś anomalia, za sprawą sond w swoim ciele przypominał sobie poszczególne etapy ze swojego „życia”. Awarie, rany wojenne, wymiany części i zakłócenia w syntetycznej strukturze neurobiologicznej.
Zebrana komisja właśnie omawiała wymianę projektora gałki ocznej. Na ekranie wyświetlono w powiększeniu całą jego strukturę z zaznaczeniem wadliwej części. Sal zakomunikował:
– Wymiana po uszkodzeniu rdzenia, typowa awaria tamtych czasów. Zabieg przebiegł bez komplikacji. Centralny ośrodek zasymilował się z nową częścią. Bez przeszkód wygenerował też i skopiował wszelkie informacje, które tworzą rys historyczny biotycznej jednostki.
Paul słyszał stłumiony głos Sala, który przeniósł go do wspomnień danej sytuacji.
Tego typu awarie to powszechność modeli, przy których wciąż pracowali ludzie, dlatego robotyczne oko wymieniał mu jeszcze człowiek. Naukowcy, którzy byli twórcami robotów, chętnie osobiście dokonywali zmian części. W ten sposób udoskonalali swój produkt, jednocześnie pozostając wśród potrzebnych i ciągle pracujących ludzi.
Paul ponownie nie potrafił ocenić uczucia spowodowanego przywołaną sytuacją. Zwłaszcza że to stopniowo narastało.
Była to jakby wdzięczność i bezpieczeństwo. Czuł, że jest w dobrych rękach. Wielkich rękach, które tworzą i się nim opiekują. A on w nich był taki mały, oddany i bezbronny.
Android próbował interpretować szczególnie tę wdzięczność – ukierunkować ją. Szukał głęboko w sobie. Zacisnął mocno powieki i napiął wszystkie bioniczne mięśnie, przez co syntetyczny płyn imitujący krew znacznie zwiększył ciśnienie w całym jego układzie.
Sal szybko zakomunikował reszcie:
– Chyba go tracimy! Jest potężny odchył w odczytach. Centralna jednostka komunikuje błąd za błędem.
– Jak to? – zdziwił się prefekt. – Przecież jest całkowicie wpięty do komputera analizującego wszystkie możliwe symulacje. On jest tylko małą częścią naszego nieomylnego układu. Nie ma miejsca na błąd.
– Oczywiście, nie ma na to miejsca – powtórzył pokornie Sal. – Każda najmniejsza część M-33 ma swoje odbicie lustrzane w komputerze, który skanuje ją jeden do jednego. – Zamyślił się, nie odrywając wzroku od odczytów. – A jednak są błędy.
Na głównym ekranie z ogromną prędkością wyświetlały się czerwone linijki tekstu z różnymi kodami. Wszystkie opatrzone frazą: „Błąd”.
Sal spojrzał w kierunku naukowców siedzących przy swoich ekranach i w obawie o centralną jednostkę krzyknął:
– Co z głównym?!
– W normie, żadnych błędów. – Usłyszał w odpowiedzi.
– Wszystko w porządku, pracuje na minimalnej mocy – dodał ktoś inny.
– To jest norma?! – zezłościł się doktor, wskazując na czerwony gąszcz komunikatów na ekranie.
– Wszystkie błędy pochodzą od M-33. Główny nie może ich tylko odczytać. Jakby ich nie rozumiał.
– To niemożliwe. Zna ten układ co do najmniejszego kwanta, do jasnej cholery.
Na sali zrobiło się gwarno. Wszyscy wzajemnie informowali się o odczytach, próbując je interpretować. Wszędzie było słychać krzyki i szmery przesiąknięte niepokojem.
Paul rozluźnił mięśnie i zaczął się uspokajać. Docierały do niego ich głosy, jednak nie otwierał oczu. Nie chciał całkowicie przenieść się do miejsca, w którym aktualnie przebywało jego ciało. Coś kazało mu zostać w tych nowych, świeżo poznanych uczuciach.
Tu czuł się bezpieczny. Nie wiedział dlaczego, ale chciał tego bezpieczeństwa. Pożądał go. Jako robot miał tylko jedną misję do wykonania, w której znał zakończenie. A to dziwne bezpieczeństwo niosło jakąś obietnicę. Coś więcej niż programowany koniec – niż cmentarzysko.
Mimo zamkniętych oczu widział wzmagające się światło. Było niemal oślepiające, a jednocześnie przyjemne i sielskie. Przez chwilę próbował zapanować nad dziwnymi reakcjami swojego bionicznego mózgu, ale nie zdało to egzaminu. Uczucia się wzmagały.
Ze wzrostem natężenia dochodził do głosu stopień ich złożoności i zmiana środka ciężkości. Teraz zaczęła przeważać wdzięczność. Miał realną ochotę przytulić się i dziękować. Klęknąć lub krzyczeć z zachwytu. A najlepiej wszystko naraz.
Był zaprogramowany na posłuszeństwo i wierność, więc nie wiedział, jak dostroić się do tych nowych dla niego doświadczeń. Nie potrafił tego zrobić, ale też nie próbował sobie niczego interpretować. Oddawał się i poddawał tym uczuciom – i było mu z tym dobrze.
Swoje komórki neurobiologiczne odpowiadające za procesy myślowe chciał zaprząc jedynie do odnalezienia odbiorcy tego przypływu wdzięczności. Wydawało mu się, że dostrzega go w tym świetle, że kierując głowę w górę, widzi jakieś krawędzie, zarys postaci. Coś się tam rysowało, tylko to światło było tak mocno oślepiające.
Nie poddając się w poszukiwaniu odpowiedzi, kierował głowę w inne miejsca. Wszędzie było światło, jednak cienie wydawały się mu coraz wyraźniejsze. Postanowił się do nich zbliżyć – wyciągnąć ręce, przyciągnąć je i dotknąć.
Czuł łzy na policzkach, pierwszy raz w swojej cyfrowej egzystencji. Znał je doskonale, w końcu nie raz widział płaczących ludzi. Jego sztuczny płyn był jednak inny. Inaczej bowiem zakodował sobie stan odpowiedzialny za ten rodzaj przeżycia. Łzy, które wywoływał jako przywódca oddziału eksterminującego, były pełne bólu, rozpaczy i bezsilności. U niego miały związek z zupełnie odmiennymi, przeciwstawnymi stanami. On czuł się szczęśliwy, silny i pełen nadziei.
Wychylał się coraz głębiej w jaskrawe światło. Gdy już myślał, że dostał się do adresata swojej wdzięczności, że dotyka tego cienia, tej krawędzi, światło nagle zgasło z głuchym, kończącym się brutalnie elektrycznym dźwiękiem.
Poczuł, jak jego ciało bezwładnie opada w ciemną, próżną nicość. Najpierw bardzo szybko, a z każdą następną chwilą coraz wolniej, aż do całkowitego zawisu w przestrzeni.
Otworzył szeroko powieki. Dalej widział tylko ciemność. Nagle jego oczy zmieniły kolor na czerwony i z wolna zgasły. Nie czuł już nic.
– Udało się?! – zapytał niemal krzykiem Pont.
– Tak, udało się. Wyłączyłem mu jednostkę sterującą i wypiąłem, a właściwie wyrwałem zasilanie – odpowiedział Sal, który klęczał na Paulu. – Musimy projektować łatwiejszy dostęp – kontynuował, wyciągając moduł z rozciętego korpusu badanego androida.
– To dobrze, że to przerwaliśmy. Obawiałem się, że te anomalie mogą zainfekować główny. Doceniam twoją szybką reakcję.
– Proszę, zawsze na rozkaz.
Przekrzywiając obryzganą syntetyczną krwią głowę w bok, patrzył na byłego kolegę z pracy, któremu przed chwilą rozciął tors i wyszarpał wnętrzności. Siedział na jego korpusie jak na rozprutej w szale zwierzynie. Nie czuł żalu.
– Mam nadzieję, że to błąd jednostkowy, a nie systemu. Nie możemy sobie pozwolić na powtórkę takiego spektaklu – powiedział ze złością w głosie prefekt. – Zdam raport Wielkiemu Umysłowi i wniosę o całkowitą eksterminację M-33, a może nawet całej serii z tego rocznika.
Drzwi za nim zamknęły się z głuchym, niosącym niepokój odgłosem. Członkowie załogi patrzyli w milczeniu po sobie. Wielu z nich wiedziało, z jakiej jest serii, więc rozumieli, co mogą oznaczać słowa przełożonego.
*
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji
sTwórca
ISBN: 978-83-8373-766-9
© Adrian Rykowski i Wydawnictwo Novae Res 2025
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga pisemnej zgody Wydawnictwa Novae Res.
REDAKCJA: Dominika Synowiec
KOREKTA: Konrad Witkowski
OKŁADKA: Agnieszka Wrycz-Szybowska
Wydawnictwo Novae Res należy do grupy wydawniczej Zaczytani.
Grupa Zaczytani sp. z o.o.
ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia
tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]
http://novaeres.pl
Publikacja dostępna jest na stronie zaczytani.pl.
Opracowanie ebooka Katarzyna Rek