Strefy. Tom II - Chojnacka Kinga - ebook

Strefy. Tom II ebook

Chojnacka Kinga

0,0
57,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Walka o przetrwanie przerodziła się w wyścig o życie tysięcy bezstrefowych.

Marion, Ethan i Emma dopiero co odkryli spisek związany z niebezpiecznymi eksperymentami na ludziach, a już wplątali się w konflikt z samą Strefą B. Teraz nie mają wyjścia. Muszą ratować nie tylko siebie, ale i wszystkich, na których im zależy. Mając przeciwko sobie najbogatsze schrony świata, wkrótce zmierzą się z ekstremalnymi warunkami, nowymi wrogami i prześladującym ich piętnem.
Może się wydawać, że nie mają szans. Żadne z nich nie wie jednak o potężnym ruchu oporu, który tylko czeka na odpowiedni moment, by w końcu zaatakować. Czy wspólnie uda im się przetrwać gniew Strefy B? I czy Rose znajdzie lek na dziesiątkującą bezstrefowych Czarną Falę?

– Marion, dobrze się czujesz? – próbowała do niej dotrzeć. Bała się chwycić ją za ramiona, bo mogło to oznaczać kolejny cios. Kobieta pokiwała tylko głową. Nie wyglądała, jakby cokolwiek rozumiała, ale to nie miało znaczenia. Musiała ją tylko słyszeć. – Musimy stąd wyjść! Na samym dole jest… – Nie dokończyła, bo jeden z mundurowych zastrzelił walczącego z nim pozastrefowego. Skierował się w stronę kobiet, a że skończyły mu się naboje, ruszył na nie z olbrzymią pałką w ręce. Kiedy się zamachnął, Emma skuliła się przy podłodze. Marion odsunęła się tylko o parę centymetrów, chwyciła końcówkę pałki, wygięła ramię mężczyzny i przerzuciła go nad sobą, wyrzucając poza barierkę.
– Jest wyjście – dokończyła.


Kinga Chojnacka
Mieszka i uczy się w Poznaniu, gdzie jeszcze podczas studiów zadebiutowała powieścią Strefy. Obecnie pracuje nad rozbudową uniwersum. Swoją pasję związaną z psychologią, a także kulturą i językiem Japonii wplata w tworzone historie.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 1020

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Rozdział 1

Jeszcze nigdy nie otaczała jej aż tak głęboka ciemność. W pomieszczeniu nie było niczego. Absolutnie niczego. Tylko czerń i chłodne powietrze wylatujące co jakiś czas z wentylatora. Marion Dallas próbowała się od niego odsuwać, ale nieustannie ją doganiało.

Siedziała w tym pokoju już dwie doby. Tak przynajmniej jej się wydawało, bo od przyjazdu do Strefy B nie miała kontaktu ze światem zewnętrznym. Rozpoznawała porę dnia podczas tej krótkiej chwili, kiedy prowadzono ją na przesłuchanie. Zerkała wtedy w okno i starała się określić położenie słońca. Próbowała się też szarpać, ale mundurowi trzymali ją tak mocno, że nie udawało jej się nawet poruszyć.

Każde przesłuchanie wyglądało tak samo. Strefowy, który uprowadził ją i Emmę z bazy Miasta, zadawał pytania i wściekał się, gdy Marion nie chciała odpowiadać. Najpierw wrzeszczał, potem próbował straszyć, a na końcu bił. Po całym ciele. Zaczynał od klatki piersiowej, w którą uderzał grubo splecionym sznurem, następnie przechodził do kostek i ud, a dopiero na końcu skupiał się na twarzy. Kończył po paru godzinach. Groził, że Marion nigdy więcej nie zobaczy światła, po czym ponownie zamykał ją w małej, ciemnej celi.

– Pod ścianę! – rozległ się donośny głos.

Marion wzdrygnęła się. Dopiero co udało jej się zasnąć, więc nagły dźwięk sprawił, że jej oddech niekontrolowanie przyspieszył. Zaczęła powoli się podnosić. Chciała oprzeć się na ramieniu, ale była zbyt słaba, więc upadła na podłogę, jeszcze zanim udało jej się usiąść.

– Powiedziałem – pod ścianę!

– Zaraz! – syknęła. Mrugając kilkukrotnie, zmusiła mięśnie do pracy. Była pewna, że słyszy przy tym chrzęst kości. Poczuła mrowienie w prawym boku, a gdy stanęła na nogach, zakręciło jej się w głowie. W ostatniej chwili przylgnęła do ściany.

Usłyszała chrzęst otwieranych drzwi. Wpadające przez nie światło całkowicie ją oślepiło. Zmrużyła oczy, gdy mundurowy zaczął klepać ją po plecach i udach, by sprawdzić, czy nie ma przy sobie niebezpiecznych przedmiotów.

– Niby co miałabym tutaj wnieść? – prychnęła, próbując patrzeć, jak ją przeszukuje.

– Ani słowa. – Mężczyzna szarpnął ją za ręce i zakuł w kajdanki. Gdyby nie wzięła róży, właśnie zwijałaby się z bólu, bo wygiął jej rękę tak mocno, że napięcie w barku nie pozwalało jej się wyprostować.

Marion wyobrażała sobie, jak musi czuć się Emma. Widziała ją po raz ostatni, gdy mundurowi wywlekali je z samochodu po dojeździe do Strefy B. Przez całą drogę Emma nie odezwała się słowem. Siedziała ze spuszczoną głową i płakała. Dygotała, a gdy van się zatrzymał, zaczęła błagać strefowych, by ją wypuścili. Najwyraźniej bała się bólu, jaki ją czekał. Zanim Marion zdążyła cokolwiek powiedzieć, mundurowi założyli dziewczynie worek na głowę i wyrzucili z samochodu. Od tamtego czasu nie widziała Emmy. Kilka razy próbowała zapytać strefowych o to, co się z nią dzieje, ale za każdym razem odpowiadali jej kolejnym ciosem.

– Siadaj! – Rozkaz mężczyzny wyrwał ją z natłoku myśli.

Nawet nie zauważyła, kiedy przeprowadzono ją przez korytarz. Mundurowy kolejny raz szarpnął ją za nadgarstek, posadził na krześle i przywiązał do oparcia.

Kobieta wciąż mrużyła oczy. W celi nie było aż tak jasno jak na korytarzu, jednak ciemność, w której miastowa spędziła paręnaście poprzednich godzin, sprawiła, że każdy promień światła całkowicie ją oślepiał. Mrugnęła parę razy. Ktoś zamknął drzwi. Słyszała kroki, a po paru sekundach dostrzegła kontur stojącej przed nią postaci. Może i nie była w stanie dostrzec szczegółów, ale doskonale widziała te wielkie ramiona, zgrubienie na biodrze i łysą głowę. Przewróciła oczami z rezygnacją.

– Ile razy będę musiał cię tu oglądać? – zapytał mundurowy oschłym tonem. Jego głos wydawał się straszniejszy za każdym razem. W przeciwieństwie do poprzedniego przesłuchania mężczyzna nie próbował już udawać, że nie chce zadawać Marion bólu. Tym razem stał w kącie z rękoma założonymi na piersi i przyglądał jej się, szukając punktu, od którego powinien zacząć.

Marion nie odpowiedziała. Zamiast tego napięła mięśnie w oczekiwaniu na pierwszy cios.

– Naprawdę musimy zaczynać od początku? – Zbliżył się do niej. – Nie mamy zbyt dużo czasu. Rose ma już dosyć. – Obserwował, jak Marion wbija w niego wzrok. Dokładnie widział żyły, które napinały się na jej szyi. Wygiął usta w obrzydliwym uśmiechu. Tego poranka otrzymał wyniki badań krwi kobiety, dzięki czemu w końcu dowiedział się, dlaczego jego przesłuchania nie przynoszą efektów. – Ostatni raz zadam ci to pytanie, dobra? Co powiedziała ci Rose Pletner o swoich badaniach?

– Nic. – Marion skrzywiła się i automatycznie zamknęła oczy. Otworzyła je dopiero, gdy usłyszała oddalające się kroki.

– Wiem, że coś ci powiedziała. Wiem, że znalazłaś nasze dokumenty, więc wiesz, nad czym pracujemy. Skoro je znalazłaś, to przywiozłaś Rose do Miasta w jakimś konkretnym celu. W jakim? – Strefowy ani na moment nie przestał wpatrywać się w więźnia. Przeszywał ją wiercącym spojrzeniem i świadomie szukał każdej, nawet najmniejszej oznaki strachu.

– W żadnym, mówiłam. Nawet nie wiedziałam, że to Rose.

Mundurowy podbiegł do krzesła, na którym siedziała Marion. Oparł się na podłokietnikach, tak że znalazł się niebezpiecznie blisko jej twarzy, i krzyknął:

– To skąd masz różę?! – Trzasnął pięścią w oparcie.

Marion zadrżała, ale to nie była reakcja, jakiej oczekiwał. Miała się bać. Miała zacząć płakać albo prosić, by zostawił ją już w spokoju, a zamiast tego próbowała się tylko odsuwać. Kiedy kończył mówić, wbijała w niego ten swój zimny wzrok, tak jakby to ona chciała się czegoś dowiedzieć.

Prychnęła, co jeszcze bardziej go zdenerwowało. Zamachnął się i uderzył ją w twarz tak mocno, że aż zabolały go palce. Ale ona znowu nie zareagowała. Siedziała przez chwilę ze spuszczoną głową, po czym powoli ją uniosła i wypluła napływającą do ust krew.

– Wzięłam ją sześć lat temu. W miastach było jej wtedy pełno – odpowiedziała.

Mundurowy chwycił ją za podbródek.

– I ktoś taki jak ty po prostu wziął tabletkę, po której większość ludzi popełnia samobójstwo? Mimo że miałaś obowiązek zająć się siostrą?

Wyraz twarzy Marion nagle się zmienił. Zamiast pewności pojawiło się na nim zwątpienie, a lekkie, prawie niedostrzegalne uniesienie brwi zdradzało poczucie winy.

– Spierdalaj – wyszeptała.

Mężczyzna cofnął się parę kroków i ponownie skrzyżował ramiona na piersiach.

– Siedziała na tym samym krześle, wiesz? – skłamał. – I też nie chciała mówić.

– Zamknij ryj.

– A nie miała dużo do powiedzenia. Chciałem tylko wiedzieć, jak udało jej się przeżyć poza strefą i kto jej w tym pomagał. Potrzebowałem trochę prawdy i paru nazwisk.

Dallas przypatrywała się jego ohydnej twarzy. Krzywy nos i zaciemnione oczodoły sprawiały wrażenie, jakby dało się z nich wyczytać jego wściekłość. Z każdym słowem, które wypowiadał, czuła coraz większy ucisk w płucach. Wyobrażała sobie, jak strefowy stoi naprzeciwko Lil i bije ją po żebrach. Tylko że ona nie miała blizn. Nie miała nawet zadrapań, oprócz tych na nadgarstkach.

– I wiesz co? – Poczuła smród z jego ust. – Zagiąłem ją. W końcu powiedziała dokładnie to, co chciałem usłyszeć.

Odwróciła wzrok. Robiła wszystko, by nie zauważył, jak łzy napływają jej do oczu.

– Świetnie. Tej samej metody użyjesz na mnie? – zapytała.

Mundurowy wyprostował się. Przyglądał się Marion przez dłuższą chwilę, po czym kiwnął dłonią w stronę drzwi, które natychmiast się otworzyły. Wszedł przez nie mężczyzna w białym fartuchu. Dokładnie takim samym, jaki nosili strefowi na ósmym piętrze budynku medycznego.

– Nie, Marion. Tobie zafunduję coś lepszego.

Kobieta drgnęła. Widząc, jak mężczyzna podchodzi do niej z wielką strzykawką w ręku, zaczęła mimowolnie dygotać. Pot spływał jej po plecach, gdy przerzucała wzrok z błękitnego płynu w strzykawce na stojącego przed nią mundurowego. Próbowała uwolnić ręce, ale sznury były zbyt mocno zawiązane. Mogła tylko się szarpać i ranić sobie nadgarstki.

– Co to jest? – Zadrżał jej głos, kiedy straciła mężczyznę z oczu. Stał za nią i odgarniał jej włosy z karku. Czuła, jak dotyka jej skóry. Jak w przerażająco delikatny sposób zsuwa kosmyki na ramiona.

Wiedziała, że strefowy jej odpowiedział, ale nie zrozumiała ani słowa. Zaciskając usta w wąską linię, wpatrywała się w człowieka w białym fartuchu. Pisnęła, gdy poczuła ukłucie na szyi. Coś się zmieniło. W przeciągu sekundy przeszedł ją dreszcz na całym ciele, a zaraz po nim pojawiło się coś, przez co wydała z siebie zduszony krzyk. Przez chwilę udawało jej się nad sobą panować, jednak dziwne uczucie stawało się coraz trudniejsze do zniesienia. W końcu jęknęła głośno, czując cały ból zadany podczas poprzednich przesłuchań. To nie było tylko mrowienie albo ucisk. To był ból. Ten prawdziwy, paraliżujący i odbierający zdolność myślenia. Najbardziej bolało ją ramię. Bolało tak bardzo, że nie była w stanie wytrzymać siedzenia w tej jednej pozycji. Zdarta skóra na klatce piersiowej sprawiała, że nie mogła oddychać, a pulsowanie na twarzy i obita szczęka doprowadzały do szaleństwa.

Krzyczała. Krzyczała dobrych parę minut, podczas których nie miała siły powstrzymywać łez i niekontrolowanych ruchów. Ciągnęła sznur na nadgarstkach, przez co jeszcze bardziej je obcierała. Kręciła głową i przygryzała wargi, aż do krwi. Parę razy poruszyła się tak gwałtownie, że mundurowy musiał przytrzymywać krzesło, bo inaczej przewróciłaby je i rozbiła sobie głowę o płytki.

Poczuła kolejne ukłucie. Już miała zamiar prosić o litość, kiedy ból minął. Po prostu zniknął, równie szybko i niespodziewanie jak się pojawił.

Oddychając szybko, spojrzała na strefowego. Przeszedł ją dreszcz, gdy zauważyła w jego dłoni kolejną strzykawkę. Była o wiele mniejsza od poprzedniej.

– Nie martw się, nie dostaniesz więcej – uprzedził jej pytanie mężczyzna. – To zbyt cenny środek, by marnować go na ciebie. – Nie czekając na reakcję, obszedł dookoła krzesło. Zatrzymał się za jej plecami.

Marion jęknęła, czując dotyk na skórze. Nie umiała wciągnąć powietrza. Odnosiła wrażenie, jakby każdy kolejny oddech miał sprawić, że znów pojawi się ten rozrywający ból w klatce.

– Boisz się? – usłyszała szept, ale nie odpowiedziała. – Pytałem, czy się boisz.

– Spierdalaj! – Zatrząsł jej się podbródek. Zacisnęła powieki, czekając na ukłucie.

Nastąpiło już po paru sekundach. Tym razem nie w kark, a w przedramię. Marion chwyciła się oparcia krzesła, czekając na cierpienie. Zamiast niego miała wrażenie, jak gdyby strefowy ją rozwiązał. Nie, to nie było tylko wrażenie. On naprawdę uwolnił ją z więzów, odsunął się i z rękoma założonymi na piersiach czekał na jej reakcję. Marion chciała odepchnąć się od krzesła, ale ciało odmówiło jej posłuszeństwa. Nie mogła nawet zgiąć palca. Napinała wszystkie mięśnie, jednak one nie reagowały. Jedyne, co była w stanie zrobić, to wpatrywać się w mężczyznę oczami pełnymi łez i gniewu.

– Dopiero zaczniesz się bać, skarbie – szepnął mundurowy z uśmiechem na ustach. Podszedł do drzwi i parokrotnie w nie zapukał. – Zabierzcie ją, zanim zacznie się rzucać.

Dallas obserwowała, jak podchodzi do niej dwójka wyrośniętych mundurowych i chwyta pod barki. Podnieśli ją. Próbowała ruszać nogami, gdy wlekli ją po korytarzu, ale nie potrafiła. Nie miała siły nawet na uniesienie głowy. Pociągnęła nosem, kiedy strefowi zatrzymali się przed drzwiami jej celi i otworzyli je. Nie zdążyła osłonić się przed upadkiem, gdy wrzucali ją do środka.

Uderzyła twarzą w podłogę. Leżała sama pośrodku najczarniejszej ciemności, z jaką kiedykolwiek się spotkała. Jeszcze raz spróbowała ruszyć ręką. Bezskutecznie. Usłyszała strzały dochodzące zza pleców. Zagryzła wargę, a huk natychmiast ucichł. Nie chciała wpatrywać się w nicość, ale powieki były jedyną częścią ciała, nad którą miała kontrolę.

Otworzyła więc oczy i natychmiast zobaczyła stojącą przed nią postać. Nie był to mężczyzna, który wielokrotnie ją przesłuchiwał. Ta osoba była o wiele niższa i mniej barczysta. Bardziej przypominała kobietę. Zrobiła krok w jej stronę, dzięki czemu Marion udało się ją rozpoznać.

To była ona, Marion Dallas. Jakimś cudem stała naprzeciwko i wpatrywała się w samą siebie. Ubrana była w charakterystyczny szary T-shirt, skórzaną kurtkę i ciężkie buty. Czapkę miała naciągniętą aż po same czoło, a jej udo ściskał pasek do broni, którą trzymała w dłoni. Celowała do tej prawdziwej, leżącej na ziemi miastowej.

Ktoś ją wołał. Wypowiadał jej imię głosem, który Marion doskonale znała. Chciała się odwrócić, ale wciąż nie mogła.

– Marion, co robisz?

Łzy spłynęły jej po policzku.

Dopiero wtedy zauważyła drugą postać. Zadrżała na widok coraz wyraźniejszych konturów i poczuła zapach, który zawsze roznosił się w sypialni rodziców.

Tak bardzo chciała się odezwać.

– Czego chcesz? – Zjawa trzymająca broń odwróciła się twarzą do matki.

– Gdzie Lily?

– Tutaj jej nie ma.

– A gdzie jest? – Głos mamy był najdelikatniejszym dźwiękiem, jaki Marion kiedykolwiek słyszała. Pełen ciepła i miłości, której nie czuła już od lat, a w dodatku kojarzący się z domem i przypominający, że istniało kiedyś życie bez bólu i gorąca.

– Nie żyje.

Marion udało się ruszyć ręką. Wyciągnęła ją w stronę samej siebie, ale zjawa stała zbyt daleko. Dotykała nogawki, jednak kiedy tylko próbowała zacisnąć pięść, nic w niej nie zostawało.

– To nieprawda – szepnęła, patrząc na matkę. Obserwowała, jak na jej twarzy pojawia się rozpacz. Widziała już tę minę. Mama wyglądała tak samo jak w chwili, gdy razem z Lil wyjeżdżała do Strefy C. Płakała, nawet nie próbując tego ukrywać, i co chwilę zakładała kosmyk za ucho. Wtedy wyciągnęła ręce do Marion i przytuliła najmocniej, jak potrafiła, ale tym razem tylko się cofała.

– Przepraszam – powiedziała, spuszczając głowę.

– Nie! Nie, to nie twoja wina. – Prawdziwa Marion zaczęła się podnosić. Słyszała, jak zjawa oskarża matkę o nieprzypilnowanie Lil, i z przerażeniem obserwowała, jak kieruje broń w jej stronę. Strach, który czuła, był tak silny, że udało jej się zmusić mięśnie do wstania. Zrobiła krok w przód, ale straciła równowagę i znów upadła. Krzyczała, że wszystko to, co spotkało Lil, nie jest winą matki. Nie mogła patrzeć na jej wyrzuty sumienia i wstyd, przez które chowała twarz w dłoniach. Kolejny raz się podniosła. Zdążyła zasłonić matkę, zanim druga Marion wystrzeliła.

Nie mogła oddychać. Chwyciła mamę za cienkie nadgarstki, ale one nieustannie wyślizgiwały jej się z dłoni.

– Nic ci nie zrobi – szeptała Dallas, wpatrując się w twarz zjawy. We własną twarz.

– Dlaczego to sobie robisz? – Mama była tak blisko, że Marion czuła jej słodki oddech na karku. Zesztywniała.

– Sobie? – Odwróciła się w jej stronę. Była o wiele starsza, niż ją zapamiętała. Jej twarz była cała w zmarszczkach, a dłonie pomarszczone i pokryte brązowawymi plamkami. Otworzyła usta, gdy mama wskazała jej dłoń kiwnięciem głowy.

Zerknęła w dół i zesztywniała. Rozejrzała się szybko, ale druga Marion zniknęła. To ona trzymała broń i to ona unosiła ją powoli w stronę mamy. Tej samej, którą skazała na życie w Strefie C, i tej samej, z którą nie zdążyła się pożegnać.

– Nie. Nie, to nie ja! Mamo, ja tak nie robię! – Szlochała, a jednocześnie nie umiała zapanować nad ręką, która powoli się unosiła.

– Nie?

W ułamku sekundy w jej głowie pojawiły się wszystkie te sytuacje, w których pociągała za spust. Za każdym razem wpatrywała się w oczy ofiary. Stawały się coraz bardziej puste, aż w końcu całkowicie gasły. Gdy przypomniała sobie wszystkie martwe już twarze, zobaczyła swoje odbicie. Stała przed lustrem w gabinecie Emmy i wpatrywała się w szeroko uśmiechające się stworzenie, którego oczy stały się dokładnie takie same jak wszystkich tych ludzi, których zabiła.

– To nie jesteś ty? – zapytała mama.

Marion pokręciła głową. Nie chciała tego oglądać. Doskonale wiedziała, że zaraz przyłoży sobie lufę do czaszki, ale znów się wystraszy i nie będzie w stanie pociągnąć za spust.

– Jestem – szepnęła.

– Słucham?

– Tak, to jestem ja!

Strzeliła.

Jej odbicie zniknęło, a ona zdała sobie sprawę, że wystrzeliła pocisk, który trafił mamę prosto w czoło. Krzyknęła. Czuła ciepło rozbryzganej krwi na twarzy. Chciała coś powiedzieć, ale głos uwiązł jej w gardle. Nie zdążyła nawet przeprosić, bo ciało mamy zaczęło znikać. Osunęła się na ziemię, próbując łapać pojawiającą się mgłę.

W celi znów robiło się zimno. Słodki zapach zniknął i pozostał już tylko ten ohydny smród krwi, który Marion umiała rozpoznać wszędzie. Był jak narkotyk. Czuła go za każdym razem, gdy ktoś się skaleczył. Nie potrafiła go z siebie zmyć, mimo że czasami szorowała się ponad pół godziny. Udało jej się o nim zapomnieć tylko wtedy, kiedy weszła do basenu w Strefie C. Przez chwilę czuła tylko chlorowaną wodę i spokój, ale świadomość powróciła zaraz po wyjściu z wody. Nienawidziła tego jeszcze bardziej niż swego odbicia w lustrze.

Przetarła twarz. Spojrzała na dłonie i wstrzymała oddech. Nie było na nich krwi. Na wszelki wypadek wytarła je w spodnie, po czym oparła się na kolanie. Wstając, kolejny raz poczuła, że ktoś za nią stoi. Odwróciła się, ale nikogo tam nie było. Jednak ona wyraźnie wyczuwała jego obecność. Mówił coś szeptem, a wypowiadanych słów z każdą chwilą przybywało. To nie była jedna osoba. Naokoło było ich co najmniej dziesięć. Każda z nich coś mówiła, i to w tym samym czasie. Marion próbowała skupić uwagę na którymkolwiek ze zdań, ale zanim się ono kończyło, rozpoczynało się kolejne. I kolejne. Zasłoniła uszy, lecz to nie pomagało. Następne słowa słyszała jeszcze wyraźniej niż poprzednie. Rozpoznała tylko jeden głos. Należał do Ethana. Krzyczał, by Marion wyciągnęła broń i strzelała, by zrobiła jedyną rzecz, którą potrafi i przez którą siedzi w tej cholernej strefie. Później usłyszała wystrzał. Wszystkie zdania kończyły się wystrzałem.

Oparła się o ścianę i zaczęła zdawać sobie sprawę z tego, czym są słyszane przez nią słowa. Wypowiadali je ludzie, do których kiedyś strzelała. Słyszała przerażenie w głosie swoich ofiar, prośby, na które pozostawała obojętna, i płacz, który uważała wtedy za niepotrzebny.

– Nie, już dosyć!

Skuliła się w kącie. Słowa nie chciały wybrzmieć. Żadne z nich się nie powtórzyło, a Marion miała wrażenie, jakby słuchała ich już od godziny. Cały czas miała przed oczami twarz mamy. Zakryła je rękoma i już zaczynała się podnosić, by podejść do drzwi i błagać o wypuszczenie, kiedy poczuła delikatny dotyk. Odwróciła się z rezygnacją. Nie miała ochoty nawet sprawdzać, czy ktoś za nią stoi, bo wiedziała, że nikogo przyjaznego nie zobaczy. Spuściła wzrok i całą swoją uwagę skupiła na lekkim dotyku. Był taki sam jak wtedy, gdy Ethan musnął jej policzek zaraz po misji w Strefie B. Tak samo ostrożny i przyjemny.

Pociągnęła nosem. Przypomniała sobie sposób, w jaki próbował ją uspokajać. Za każdym razem po prostu otaczał ją wielkimi ramionami i dawał parę chwil na złapanie powietrza, nie oczekując od niej ani słowa wyjaśnienia.

Ale Ethana nie było. Nie mógł usiąść obok i zapalić z nią papierosa, tak jak po pierwszej rozmowie z Lil. Papierosów też nie było. Marion mogła tylko wyobrażać sobie to uczucie, w którym znika na chwilę w jego koszulce.

Nie miała siły się podnosić, więc zamknęła oczy. Objęła samą siebie, starając się zapanować nad oddechem i przypomnieć sobie jedną z tych chwil, kiedy zapominała na moment, kim jest.

***

Emma nieustannie odwracała wzrok. Nie miała tyle odwagi, by spojrzeć mundurowemu prosto w oczy. Wiedziała, że uznałby to za zbyt dużą śmiałość i ponownie ją uderzył. Po ponad dwunastu godzinach od ostatniego przesłuchania wciąż nie mogła otworzyć lewego oka, więc nie chciała ryzykować kolejnego ciosu. Mężczyzna walnął ją wtedy pięścią prosto w policzek. Jednak siniaki były niczym w porównaniu z ranami po poparzeniu, które zadał jej, świecąc po rękach parzącą wiązką światła.

– Na czym skończyłaś badania? – zapytał ochrypłym głosem. Bolało go gardło od czasu, kiedy Marion podczas poprzedniej rozmowy uwolniła jedną rękę i chwyciła go za krtań. Gdyby nie pomoc dwóch strażników, najprawdopodobniej by go udusiła. Wciąż nie mógł wyjść z szoku, że kobieta była w stanie się ruszać po podaniu jej narkotyku. Nie miała świadomości, że kontroluje własne ruchy, a mimo to wpatrywała się w niego z nienawiścią. Pewnie nawet nie pamiętała, że uwolniła się na chwilę z objęć strażników i do niego dopadła.

Emma pociągnęła nosem. Słyszała to pytanie już co najmniej siedem razy i za każdym razem jej odpowiedź nie satysfakcjonowała mundurowego.

– Na teście na zwierzętach…

– Podałaś im pierwszą wersję róży, tak? – przerwał jej.

– Tak. Nie zrobiłam żadnej innej, bo nie umiałam przedłużyć jej działania.

– Kłamiesz! – wrzasnął mężczyzna. Jednym ruchem chwycił dziewczynę za szyję. Wyobrażał sobie, jak za chwilę zabraknie jej powietrza i zacznie się dusić, otwierając usta, by próbować go prosić o darowanie życia.

Emma zrobiła to już po parunastu sekundach. Właśnie dlatego strefowy wolał pracować z nią niż z Marion. Puścił ją, zanim zaczęła sinieć i odsunął się o parę kroków.

– Nie kłamię – wyszeptała, kiedy udało jej się zapanować nad atakiem kaszlu. – Nie umiem zrobić innej wersji! Próbowałam, ale nie umiem! W strefie nie miałam dostępu do wszystkich substancji, które mogłyby się przydać.

– W Strefie C jest dostęp do wszystkich substancji.

– Ale nie dla mnie! – Spuściła głowę. Już podczas drugiego przesłuchania przestała udawać, że mundurowy nie będzie w stanie jej złamać. Zaczęła mówić, gdy niemal roztrzaskał jej łokieć. – Miał mnie nikt nie poznać, więc nie mogłam zabierać sobie tego, do czego nie byłam uprawniona. – Zrobiła głęboki wdech. – I tak trochę substancji ukradłam, ale tylko te, których i tak nikt później nie szukał.

– I co wykazały?

– Próbowałam dodawać je do tego oryginalnego składu, ale…

– Co wykazały?! – Mężczyzna walnął pięścią w oparcie jej krzesła.

– Nie działają. – Emma zaczęła płakać. Szlochając, czekała na kolejne pytanie lub cios. Ręce drżały jej tak mocno, że słyszała, jak nadgarstki o siebie uderzają. Próbowała rozwiązać sznur albo siłą uwolnić z niego dłonie, ale tylko się kaleczyła.

Mundurowy obszedł ją naokoło. Tego bała się najbardziej. Nie widziała go, więc nie mogła przygotować się na atak. Przygryzła wargę i obserwowała, jak kuca po lewej stronie krzesła.

– A co, gdybyś pracowała tutaj? – Uśmiechnął się w nienaturalnie łagodny sposób. – Miałabyś wszystkie substancje, jakich tylko potrzebujesz, i tyle osób do pomocy, ile byś chciała.

Emma wygięła brwi. Wiedziała, że padnie to pytanie. Wiedziała, że strefa nie chciała od niej przepisu na lekarstwo, bo już dawno przestało się liczyć. Wszystkie te przesłuchania miały na celu tylko potwierdzenie jej tożsamości, a prawdziwe tortury jeszcze się nie zaczęły.

– Miałabym pracować nad różą? – spytała, mimo że znała odpowiedź.

– Nie, skarbie. Nad ludźmi. Mogłabyś stworzyć ludzi odpornych na chorobę w każdej jej postaci. Uratowałabyś ludzką rasę.

– Nie mogę – odpowiedziała najdelikatniej, jak tylko potrafiła.

Mundurowy nagle się poderwał. Wstając, uderzył ją pięścią w policzek, a potem stanął za jej plecami i przyciągnął do siebie oparcie krzesła. Zrobił to tak gwałtownie, że Emma odruchowo krzyknęła. Próbowała nie płakać. Wiedziała, że to jeszcze bardziej go pobudza, a mimo to nie potrafiła powstrzymać napływających do oczu łez.

– Wiesz, że stąd nie wyjdziesz, prawda? – wyszeptał jej wprost do ucha. – Że zostaniesz tutaj tak długo, aż się zgodzisz, a potem i tak będziesz robić dokładnie to, co ci powiem. Jestem jedną z najważniejszych osób w Strefie B, Rose. Będę przyglądał się twojej pracy i widział każdy twój błąd. – Przerwał na chwilę, by wyraźniej słyszeć jej szloch. – Widziałaś nazwisko na moim identyfikatorze, prawda?

Emma posłusznie pokiwała głową.

– Właśnie. Powtórz je. Muszę mieć pewność, że wiesz, kogo masz słuchać.

Zadrżał jej podbródek, gdy mężczyzna położył swoje wielkie ręce na jej ramionach. Ten chwyt był inny niż poprzednie. Emma spodziewała się mocnego uścisku, a zamiast niego poczuła lekko gładzące ją ruchy. Zakłuło ją w żołądku.

Ostrożnie wyszeptała jego nazwisko.

– Głośniej, Rose! – rozkazał.

– Nazywasz się Bob Moser.

– Dokładnie tak. – Klasnął jej nad głową, wypuszczając krzesło. – Zapamiętaj to, żeby nie przyszło ci do głowy mówić, że pracujesz dla kogoś innego.

Strefowy zamilkł na dłuższą chwilę. Dziewczyna stęknęła, czując, że dłonie strefowego znów spoczywają na jej barkach, a potem przesuwają się w dół po jej szyi. Chlipnęła, gdy uszczypnął ją w obojczyk i pochyliła głowę, kiedy rozpiął pierwszy guzik koszuli.

– Proszę, przestań – wymamrotała, połykając łzy.

Moser nie przestał. Przysunął się bliżej, by móc sięgnąć jeszcze niżej. Emma czuła go na swojej koszulce, a później również i pod nią. Trzęsła się, kiedy jeździł palcami po jej skórze.

Nagle drzwi do celi się otworzyły. Stanęła w nich wysoka, szczupła kobieta w garsonce i z wysoko upiętymi włosami. Moser natychmiast się odsunął, dzięki czemu Emma mogła w końcu zrobić wdech. Skuliła się w sobie, chcąc osłonić się przed spojrzeniem mężczyzny, które ani na moment nie przestawało jej przeszywać.

– Moser! Teraz ja będę rozmawiać z więźniem – rozkazała kobieta. Jej stanowczy ton sugerował, że akurat jej mundurowy nie może się sprzeciwić.

– Ale ja właśnie…

– Dokończysz później. – Machnęła na niego ręką i minęła szybkim krokiem. Stanęła przed Emmą z rękoma założonymi na piersi. Patrzyła Moserowi prosto w oczy, gdy ten marszczył się z wściekłości. Teatralnie uniosła głowę i stojąc do niego plecami, czekała, aż w końcu wyjdzie.

Emma przyglądała jej się z nadzieją wypisaną na twarzy. Strój podobny do tego, jaki sama nosiła, mieszkając jeszcze w Strefie C, wzbudzał wiarę w delikatność strefowej. Pociągając nosem, obserwowała, jak kobieta siada na krześle naprzeciwko, po czym zakłada nogę na nogę.

– Więc… Rose – zaczęła, lekko się uśmiechając. – Jak ci idzie praca nad lekiem na czarną falę?

Emma otworzyła usta. Nie o to miała pytać ją Strefa B, to nie było dla niej ważne. Emma miała być zmuszona do pracy dla strefowych, a nie pytana o własne odkrycia. Niespodziewanie z głowy dziewczyny zniknęły wszystkie myśli, których jeszcze przed chwilą było zdecydowanie za dużo. Siedziała w bezruchu, wpatrywała się w twarz kobiety, ale nie rozumiała sensu pytania. Zastanawiała się, czy strefowa w ogóle coś powiedziała, czy Moser nie podał jej czegoś na sekundę przed uderzeniem i czy to wszystko nie jest tylko złudzeniem.

– Słucham? – pisnęła cicho.

– Pytałam, jak ci idzie praca nad lekiem na czarną falę. Udało ci się go już stworzyć?

– N… nie.

– Nie stworzyłaś niczego prócz róży, prawda?

Emma spuściła wzrok. Kobieta jeszcze jej nie uderzyła, a mimo to dziewczyna znów cała się trzęsła.

– Prawda – przyznała.

– Więc zdajesz sobie sprawę, że na razie to my robimy więcej dla bezstrefowych niż ty. Że lek zadziała tylko na jedną z odmian czarnej fali, a gdy przyjdzie następna, okaże się całkowicie nieprzydatny. – Kobieta zaczekała, aż Emma na nią spojrzy. – Co masz zamiar zrobić, jeśli uda ci się stąd wydostać?

Dziewczyna pociągnęła nosem. Chlipnęła w głos, orientując się, do czego zmierza kobieta.

– Znajdę lek – odpowiedziała bez przekonania.

– Jak? Masz jakiś plan, wskazówkę? Jakąkolwiek podstawę, na której możesz eksperymentować? Składniki do pracy?

– Przynajmniej nie torturuję przy tym ludzi – wyszeptała Emma. Za wszelką cenę chciała przerwać ciąg bolesnych pytań.

– Ale im nie pomagasz, Rose. – Strefowa dotknęła lekko jej podbródka. – Wszyscy bezstrefowi czekali na ciebie jak na bohatera, a ty wróciłaś i nie masz niczego, co może im pomóc. Nawet pomysłu, od którego można by zacząć, mimo że pracujesz nad nim od prawie siedmiu lat. Jak myślisz, jak często mutuje wirus czarnej fali, Rose? Nawet gdyby udałoby ci się teraz znaleźć lek, to zanim go przetestujesz, stanie się nieaktualny.

Emma nieustannie odwracała wzrok. Nie mogła spojrzeć w oczy siedzącej przed nią kobiecie, bo gdyby to zrobiła, zobaczyłaby w nich prawdę. Strefowa jej nie torturowała, nie krzyczała ani nie używała siły, by wymusić na niej konkretną decyzję. Ona przedstawiała jej fakty. Fakty, z którymi Emma próbowała się skonfrontować już od dłuższego czasu.

– Lek nie jest rozwiązaniem – kontynuowała. – Jedyną możliwością jest zapobieganie chorobie. Jesteś zbyt inteligentna, by tego nie wiedzieć.

W tej chwili usłyszały odgłos wybuchu. Strefowa poderwała się z krzesła, a Emma ledwo zdołała powstrzymać się od błagania, by nie zostawiała jej samej. Wstrzymawszy oddech, przyglądała się kobiecie, która podchodzi do drzwi i ostrożnie je otwiera.

– Pani Basith! Bezstrefowi przedzierają się przez bramę, musi się pani udać do schronu! – krzyczał jeden ze strażników.

Emmie zaświeciły się oczy. Nie zdążyła nawet pomyśleć o tym, że właśnie rozmawiała z matką Ethana i żoną najważniejszego człowieka w Strefie B, bo na korytarzu rozległy się pierwsze strzały.

Mundurowy wepchnął Florię Basith do wnętrza celi, wbiegł zaraz za nią i zatrzasnął za sobą drzwi. Wycelował w Emmę, zakazując jej wydania jakiegokolwiek dźwięku. Sprawdził, czy strefowa znajduje się w bezpiecznym miejscu, po czym zbliżył się do ściany. Odgłosy strzałów stawały się coraz wyraźniejsze. Prócz nich słychać było także krzyki i rzucane co chwilę rozkazy. Bezstrefowi wdzierali się do każdej celi, co można było wywnioskować po trzaskaniu wyważanych drzwi i następujących po nich odgłosach walk.

Ktoś walnął w wejście do celi, w której znajdowała się Emma.

Rozdział 2

Dalsza część dostępna w wersji pełnej

Spis treści:

Okładka
Karta tytułowa
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19

Strefy. Tom II

ISBN: 978-83-8219-986-4

© Kinga Chojnacka i Wydawnictwo Novae Res 2022

Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt

jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu

wymaga pisemnej zgody wydawnictwa Novae Res.

Redakcja: Agata Sawicka-Korgol

Korekta: Paulina Górska

Okładka: Paulina Radomska-Skierkowska

Wydawnictwo Novae Res należy do grupy wydawniczej Zaczytani.

Zaczytani sp. z o.o. sp. k.

ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia

tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]

http://novaeres.pl

Publikacja dostępna jest w księgarni internetowej zaczytani.pl.

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Katarzyna Rek