Strach się bać - prof. Jerzy Bralczyk - ebook

Strach się bać ebook

prof. Jerzy Bralczyk

0,0
63,90 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Strach się bać”, autorstwa profesora Jerzego Bralczyka, to kolejny leksykon, tym razem poświęcony słowom i wyrażeniom wywołującym lęk. Przechodząc od A do Z, autor przedstawia czytelnikom szereg stanów, zjawisk, działań, chorób, ale też zwierząt i postaci, które straszą ludzkość od zarania dziejów. Opowieści te, obfitujące w językoznawcze ciekawostki, choć przyprawiają o gęsią skórkę, podszyte są sporą dawką (czarnego) humoru. To wspaniałe źródło wiedzy dla wszystkich, którzy kochają język polski, horrory i literaturę grozy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 216

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Tekst

Jerzy Bralczyk

Projekt graficzny i wybór reprodukcji

Andrzej Barecki

Redakcja

Barbara Sikora

Współpraca redakcyjna

Beata Kowalczyk

Korekta tekstu

Agnieszka Przystasz

© Copyright by Wydawnictwo BOSZ 2022

© Copyright for text by Jerzy Bralczyk 2022

Olszanica 2022

Wydanie I

ISBN 978-83-7576-643-1 (EPUB); 978-83-7576-643-1 (MOBI)

Wydawca BOSZ Szymanik i wspólnicy spółka jawna

38-722 Olszanica 311

Biuro ul. Przemysłowa 14, 38-600 Lesko

tel. +48 13 469 90 00 [email protected]

www.bosz.com.pl

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej

Aaaa!

Okrzyk strachu. Nie a!, e!, i!, o!, u!; nie eee!, iii!, ooo!, uuu!; nie ach!, ech!, och! czy uch!; nie aj!, ej! ani oj! Te wszystkie okrzyki wyrażają różne uczucia i emocje: zdziwienie, zaskoczenie, radość, ból, lekceważenie, ostrzeżenie i współczucie – ale dla strachu mamy aaaa! Trzy a raczej nie wystarczają, potrzebne co najmniej cztery. I one mogą też pasować do innych sytuacji, ale do strachu – one przede wszystkim. Do przerażenia. Tak właśnie je wyrażamy.

Aaaa!

Atak

Najczęściej jest gwałtowny, dla obiektu ataku – niespodziewany, zaskakujący. Atakują wojska, oddziały wojsk, żołnierze – atakują nieprzyjaciela, dawniej na okrzyk do ataku! Taki okrzyk aktywizował maksymalnie. Potem zaczęto atakować i poza polem bitwy, każdy wyrażany sprzeciw, każda krytyka może być już atakiem nazwana. Zazwyczaj krytykujemy atakujących, sama krytyka czy niezgoda na coś może być też nazwana atakiem – osobistym, na godność i na inne ważne sprawy.

Doznajemy licznych ataków nie tylko ze strony ludzi. Może nas zaatakować zima, burza, wichura, zwłaszcza gdy się ich nie spodziewamy. Mogą, i robią to, choroby, poważne i banalne, jak grypy, kaszle i katary, ale w nieusprawiedliwionym skrócie mówimy o atakach naszych części ciała (a nie o atakach na nie): nerek, wątroby, różnych woreczków i nawet najmilszego nam serca. Serce nas atakuje?

Mamy ataki, gwałtowne oczywiście, ale czasem z zaznaczeniem gwałtowności, furii, szału, a choćby i złego humoru. Bywają ataki paniki. Ale i ataki nastrojów poważnych i zdawałoby się spokojnych, jak smutek, melancholia czy nostalgia. Można wtedy dostać ataku płaczu... Wszystko to – niedobre. Nawet atak śmiechu nie jest nam sympatyczny, zwłaszcza nagły (a czy może nie być nagły?).

Akceptujemy jednak ataki w dyscyplinach sportowych. W szachach bez ataku nie rozpoczniemy gry. Ale i w sportach zbiorowych, z piłką – atak jest konieczny, i jako działanie, i jako formacja. Tak się nawet nazywa pozycja w futbolu. Gracze ataku grają w ataku.

Wzięliśmy atak od Francuzów, ich atak to attaque, oni od Włochów, a dalsze ślady prowadzą przez starofrancuski i staroniemiecki do praindoeuropejskiego rdzenia (s) teg-, co miało już agresywny potencjał. Rzymianie mieli dla ataku określenie impet, bardziej jeszcze impetyczne.

Raczej nie atakujmy innych, ani też nie zarzucajmy im, że nas atakują – to ostatnio najczęstszy bodaj rodzaj ataku.

Baba Jaga

Baba to jedno z pierwszych dziecięcych słów; jak mama, papa czy tata bierze się z podwojenia prostej i łatwej do wymówienia sylaby. A potem, znaczeniowo, w słowiańskich narzeczach stało się nazwą teściowej (i świekry też), a stąd – starych kobiet w ogóle. Następnie zielarki, wróżki – dziś jest ogólnym określeniem kobiety, raczej pejoratywnym, choć, jak to bywa, może wyrażać uznanie...

Baby bywają różne, jak to baby. Jest wśród nich jedna, dla której baba to część imienia. Naszą Babę Jagę wzięliśmy od Rosjan, ale dobrze się u nas zadomowiła. Jaga to przekształcone prasłowiańskie (j) ęga- (ta jota na początku bywała często dodawana do słów, do imion też, jak w Jagnie czy Jantku). To jęga przypomina nam słusznie jędzę, a jędzami nazywamy wiadomo kogo. Jęga ma i dalszych praindoeuropejskich przodków, i na przykład w sanskrycie agha to ‘zły’.

Baba Jaga jest potężna, mądra, paskudna i zła. W różnych wierzeniach władała dzikimi zwierzętami i umarłymi, bywała też kapłanką przy inicjacji młodzieży. Dzieci się jej słusznie boją. Nie każdy chłopiec jest Jasiem, nie każda dziewczynka Małgosią.

Bieda

Historia słowa bieda wskazuje na umiłowanie wolności – dawny praindoeuropejski rdzeń bhejdh- odnosił się do zmuszania, a przeto i do dręczenia, męczenia. Prasłowiańskie biediti też miało to znaczenie, a biediti sę – to było ‘męczyć się’, ale i ‘cierpieć biedę’. Dziś nikogo nie biedzimy, a gdy z czymś biedzimy się, to jest to trudne, meczące. Bieda w prasłowiańskim to była ‘niedola’, ‘nieszczęście’, ‘cierpienie’, wreszcie ‘ubóstwo’. U Polaków być może najpierw była biada (dziś zachowana tylko jako okrzyk), potem zbiedniała do biedy.

I różne rzeczy się z biedą wyprawiało i wyprawia. Z biedą to znaczy ‘z trudem’, ‘ledwo-ledwo’. Czasem z wielką biedą można uznać, że to to samo. Albo od biedy, gdy innej możliwości nie ma, to i tak może być. Ale to jeszcze niewielka bieda... Taka mała bieda, to krótki żal. Można powiedzieć, że to tylko pół biedy. Nie taka to bieda, co piszczy i doskwiera. Bieda w tym, że bieda prawdziwa to bieda spora.

Biedy często sobie sami napytamy (naprosimy?). Potem jej doznajemy. I, co ciekawe, jemy. Możemy się jej najeść (podobnie jak wstydu), a w każdym razie posmakować. Ktoś, kto biedy posmakuje, bywa mądrzejszy, bo bieda rozumu uczy. Ale szukać biedy nie trzeba. A jak już jest, trzeba ją klepać, choć to niewiele pomaga.

Nasz stosunek do biedy wyraża się w licznych określeniach biednych ludzi. Czasem to ubodzy, czasem dotknięci nieszczęściem lub jakimiś przykrościami. Taki dotknięty to nie tylko biedny, biedak czy biedaczek (gdy niewielki), ale i biedula, biedactwo, biedaczysko albo i biedota. W niektórych określeniach słychać politowanie, czasem ironię. Zwłaszcza gdy sam biedaczysko zbyt biadoli nad swoją biedą. Taką mamy z nim biedę.

A jak pochylimy to e w biedzie i zrobimy z niej bidę, to dodamy jej smaku, choć niezbyt miłego...

Bies

Prasłowiański rdzeń bied-s, z praindoeuropejskiego bhojd-so, to był ‘ten, co przeraża, budzi strach’, ‘straszydło’. Stąd i łacińskie słowo foedus, czyli ‘wstrętny, obrzydliwy, szkaradny’. Słowiański bies (może w polskim powinien być bias, a bies jest rusycyzmem?) wcielał się w człowieka i kierował jego złymi postępkami. Niektórzy uważali, że bies, w istocie zły, prowadząc ludzi do szaleństwa, chronił ich w ten sposób przed popełnianiem najgorszych zbrodni. Rzeczywiście ze wszystkich postaci diabelskich bies chyba najbardziej łączył się ze wstępowaniem w człowieka. Po chrystianizacji zresztą przez pewien czas głównym znaczeniem słowa bies był ‘obłęd, szał’. Z tego mamy takie czasowniki jak biesić się i zbiesić się – do dziś odwołujące się do stanów szaleństwa.

Bardzo słowiański to demon, pojawiający się w literaturze, przede wszystkim rosyjskiej, u Puszkina i Dostojewskiego nawet w tytułach, a i Mały bies Fiodora Sołoguba jest arcydziełem.

A my co jakiś czas jeszcze biesa przywołujemy, choćby pytając, „co za bies w ciebie wstąpił?”.

Bitwa

Bitwa jest od bić, jak modlitwa od modlić, klątwa od kląć, a gonitwa od gonić. A właściwie od bić się, bo bić jest, owszem, przechodnie, ale bić się – wzajemne, a do bitwy trzeba dwóch podmiotów. Praindoeuropejskie bhei dało prasłowiańskie biti, a dalej już poszło. Od bicia jest jeszcze bardziej złożona bijatyka (bo to od częstotliwego bijać) i prosty, mocny bój, który zawiera się w różnych mniej i bardziej groźnych słowach, jak ubój, zabój, rozbój, nabój, wybój i przebój. W bój się szło, toczyło się go, wiodło – bój był niejako „z punktu widzenia” jednego z bojowników. Bitwa jest wzajemna, myśli się o niej bardziej jako o starciu dwóch sił, nie akcji jednego z nich.

Bitwa jest groźna, ale w wielu przekazach zyskała sobie romantyczną aurę, łączy się z męstwem, oddaniem sprawie, nawet ze szlachetnością. Przymiotnik bitewny ma w sobie coś wzniosłego. Zgiełk i huk bitewny, wrzawa bitewna czy bitewne łuny budzą zgrozę, czasem wspaniałą.

Pospolitowała się jednak potem bitwa, toczono ją o handel i wzrost produkcji, a niekiedy nawet o pokój. Też mi bitwy!

Bojaźń

Bojaźń to dużo więcej niż banalne i pospolite banie się i zupełnie co innego niż tchórzowska bojaźliwość. Jest trochę archaiczna, przy tym daje kontekst religijny – często kojarzy się z Bogiem, wiadomo, że bez bojaźni bożej nie da się pobożnie żyć. Dawniej bojaźń była ambiwalentna – stare przysłowia mówiły wprawdzie, że „bojaźń hamuje od złego”, ale również że „gdzie bojaźń, tam też srom” (czyli wstyd).

Bojaźń ma tylko trzy słowotwórcze sąsiadki: okrutną kaźń, dobrą przyjaźń i wtórną wobec niej, sztucznie utworzoną jaźń. Przez oryginalność jest też poważniejsza, i jakoś mniej się kojarzy z podstawowym czasownikiem (jednym z nielicznych, który bez się nie pojawia się – innym jest pojawiać się). Bliższa jest jego dawnej formie, czyli bojać się, która jeszcze regionalnie pozostała. Słowiańskie bojati (sę) poszło od dawnego praindoeuropejskiego bhei-/bhoi-, już o tym strasznym znaczeniu. Boimy się tylu rzeczy, i od tak dawna...

Boimy się śmierci i Boga, duchów i wypadków, a czasem i własnego cienia, gdyśmy tchórze. Jeżeli bardzo, to jak ognia albo bardziej obrazowo, jak diabeł święconej wody. Taka bojaźliwość nie przystoi, nie zasługuje na poważne miano bojaźni.

Ale boimy się też czasem nie tyle czegoś, ile o coś. To, czego się boimy – zagraża, to, o co się boimy – jest nam drogie. Bojąc się o coś, troszczymy się, kłopoczemy. O bliskich, o przyszłość, w szczególnym przypadku – o własną skórę. I wtedy to znów tak jest, że się jednak boimy – czegoś.

Bomba

Wydawałoby się, że bomba z kształtem ma więcej wspólnego niż z dźwiękiem, tymczasem greckie bombos i łaciński bombus to niski ton, taki pomruk, szum, brzęk, a potem i ton w piszczałce. Bombein to po grecku ‘huczeć’, bombę było „słychać po dźwięku”, jak pisał Mickiewicz w Reducie Ordona. Hiszpanie mieli ‘kulę ognia’ (bomba de fuego), stąd francuskie bombe i nasza bomba.

Śmiercionośny to był pocisk, najpierw wyrzucany przez bombardy, obsługiwane przez bombardierów, potem zrzucany z latających maszyn – zawsze bombardowanie szło z nieba i budziło grozę. Dla mojego pokolenia najgroźniejsza była przez lata bomba atomowa.

Ale nazwa ma w sobie wielki potencjał znaczeniowy. Jej podstawowe znaczenie, ale i ciekawe brzmienie są na tyle atrakcyjne, że łatwo się metaforyzuje i w różnych kierunkach. A do tego dochodzą skojarzenia z innymi słowami, brzmieniowo podobnymi, ale nawet nieskuzynowanymi. Czasem te znaczenia łączymy ze sobą. Co ma wspólnego bomboniera z bombą czekoladową? Ta druga kojarzy się z pociskiem swoim kształtem, ta pierwsza wzięła nazwę z dobroci, po francusku dobre-dobre to bonbon, ‘cukierek’ po prostu, i u nas znany pod tą nazwą – w bombonierce są cukierki. A bombastyczny to ‘napuszony’, może jakoś bombę przypominać, czy to kształtem, czy niebezpieczną nadętością, ale wziął się z bombast, czyli z określenia bawełny wypychającej pikowane stroje.

Jeśli ktoś gdzieś wpadł jak bomba, to bombę jakoś przypominał, gdy na koniec niespodzianie pękła bomba, też myślimy o pocisku, zakończenie Ferdydurke Gombrowicza dało wytłumaczalny metaforycznie cytat: „koniec i bomba, kto czytał, ten trąba”, w modnym dawniej żartobliwym powiedzeniu „et caetera bomba” też taki efekt słyszymy. Nawet ta bomba, która pierwotnie szła w górę przy zawodach hippicznych, jakoś wydaje się mieć uzasadnienie. Ale bomba piwa? Czy kufel istotnie bombę przypomina? A dziś rzadziej już spotykane (niestety) seksbomby? Czy miały wybuchać, czy zawdzięczały określenie wystrzałowym kształtom?

I w tych ostatnich przykładach widać, że bomba jest dla nas ambiwalentna, że ma dobre strony. A jak coś znakomitego spotkamy, możemy zawołać: „dla mnie bomba!” (zapoczątkował to chyba Jerzy Dobrowolski).

A o bombkach, które są na choinkę i chyba tylko na nią, już nic złego powiedzieć się nie da.

Ból

Niemców, Anglików, Francuzów boli raczej rzeczownikowo, Słowianie mają wygodny czasownik, ale taki, który nie daje sprawczości – to nas coś boli, owo coś jest aktywne, my pasywni. Nasze części ciała są gramatycznie aktywne, to niby one nas bolą, ale wiadomo, że ból jest względem nich obcy. I raczej rzadko mówimy, że mamy ból – może częściej już, że bóle.

Ale ból jest, pochodny czy nie od czasownika, możemy o nim mówić. On przychodzi, następuje, odzywa się. Owszem, jest nasz, czasem nawet nad nim zapanujemy, ale jest z zewnątrz. My sami możemy boleć, ale wtedy nie bolimy, tylko bolejemy – nad czymś, nad kimś. Smucimy się, bezradni.

Dawny rdzeń bhol-u-s oznaczał ‘zło’, prasłowiański bolj to był ‘mający złą siłę’, stąd boljeti, czyli ‘boleć’. Ból ma też w rodzinie rzeczownik boleść – boleści zdają się poważniejsze od bóli (lub bólów). Występują często na łożu (boleści). I niedobrze, gdy jest ich siedem – coś od siedmiu boleści jest marne. A w ogóle liczba mnoga nie tyle pomnaża ból, ile go intensyfikuje. Do niedawna jeszcze były i bole... A jest i rodzina przymiotnikowa, imiesłowy bolący i bolejący nie wystarczają. Jest więc bolesny i boleściwy – pierwszy odnosi się do tego, co boli, i jest względnie naturalny, drugi to ten, co boleje, i jest patetyczno-religijny.

Wszystko nas może boleć, nawet, a może przede wszystkim, bo i metaforycznie, najważniejsze nasze części – serce (gdy się smucimy) i głowa (od troski i kłopotów). Ale czasem pocieszamy siebie i innych, apelując do głowy, żeby nie bolała o to. A ona nie boli głównie od przybytku. Ból czujemy często w kościach, ale czasem, gdy się rozchodzi po kościach, to niknie.

Jest zmysłowy, a wyostrzone zmysły mogą go przywoływać i wtedy aż oczy bolą patrzeć, aż uszy bolą słuchać – i, jak to ze zmysłami bywa, czasem też w metaforze.

Ból jest związany z życiem. I narodziny bolą, i śmierć rzadko bywa bezbolesna.

[...]