Sprawa Tuchaczewskiego - Paweł Wieczorkiewicz - ebook + książka

Sprawa Tuchaczewskiego ebook

Paweł Wieczorkiewicz

3,8

Opis

Historia jednej z najsłynniejszych spraw epoki stalinowskiej.

Marszałek Michaił Tuchaczewski, nazywany „sowieckim Bonapartem”, był jednym z najsłynniejszych dowódców Związku Sowieckiego. Jego proces i egzekucja w 1937 roku rozpoczęły masową czystkę w szeregach Armii Czerwonej.

Sprawa Tuchaczewskiego, który zdaniem wielu stał na drodze Stalina do władzy absolutnej, odbiła się szerokim echem nie tylko w Związku Sowieckim, lecz również na arenie międzynarodowej. Paweł Wieczorkiewicz w swojej książce dokładnie analizuje przyczyny i skutki polityczne, jakie spowodowała, odtwarza przebieg samego procesu i mechanizm działań sowieckiego wywiadu oraz przedstawia dramatyczną historię walk o władzę wśród sowieckiego przywództwa.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 445

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,8 (16 ocen)
3
8
4
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Paweł Wieczorkiewicz Sprawa Tuchaczewskiego ISBN Copyright © Zysk i S-ka Wydawnictwo s.j., 2019All rights reserved Projekt okładki i stron tytułowych Agnieszka Herman Wydanie I w tej edycji Zysk i S-ka Wydawnictwo ul. Wielka 10, 61-774 Poznań tel. 61 853 27 51, 61 853 27 67 dział handlowy, tel./faks 61 855 06 [email protected] Wszelkie prawa zastrzeżone. Niniejszy plik jest objęty ochroną prawa autorskiego i zabezpieczony znakiem wodnym (watermark). Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku. Rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci bez zgody właściciela praw jest zabronione. Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w Zysk i S-ka Wydawnictwo.

Wstęp

„Raz czy dwa razy mógł zostać Bonapartem. Bez wątpienia nie śnił nawet o tym”*.

(Dobrze poinformowany o sowieckich sprawach francuski polityk i publicysta, Emmanuel d’Astier de la Vigerie, o marszałku Michaile Tuchaczewskim).

Jesienią 1967 r. w Studenckim Kole Naukowym w Instytu­cie Historycznym Uniwersytetu Warszawskiego rozpoczęto cykl dyskusji na temat genezy II wojny światowej. Autorowi niniej­szej książki przyszło przedstawić kwestię militarnych przygoto­wań do niej Związku Sowieckiego. Wygłoszony wówczas referat liczył w maszynopisie 7 stronic i bazował przede wszystkim na nader wówczas poczytnych pamiętnikach gen. Aleksandra Gorbatowa oraz nie mniej — jak na tamte czasy — bulwersującej monografii Aleksandra Niekricza pt. 1941. 22 czerwca.

Dyskusja okazała się żywa i owocna. Jeśli pamiętam, głos zabie­rali w niej znakomici obecnie historycy (i nie tylko): Dariusz Baliszewski, Stanisław Bębenek, Marek Kamiński, Marek Kazi­mierz Kamiński, Eugeniusz Cezary Król, Antoni Macierewicz, Adam Michnik, Zygmunt Stępiński, Wiesław Władyka. Janusz Kijowski, Tomasz Nałęcz i Marcin Wolski chyba początkowo się nie wypowiedzieli. Po zebraniu przenieśliśmy się do pobliskie­go „Kuchcika” na Krakowskie Przedmieście, gdzie za bodaj cztery złote można było się napić wybornego piwa. Konkluzja płynąca z gorętszej jeszcze dysputy była jasna: temat jest ważny i interesujący, badania nad nim należy zatem kontynuować.

Wziąłem to sobie do serca. Kilka lat później powstało opracowanie liczące około 200 stron, które z czasem rozrosło się w dwójnasób. Możliwości, jakie stworzyła glasnost’ w ZSRS, a przede wszystkim opublikowanie szeregu źródeł, bowiem o dostępie do archiwaliów nadal nie było co mówić, spowodowały, że zgromadzone materiały posłużyły jako zaczyn rozprawy habi­litacyjnej. Opublikowano ją w obligatoryjnym nakładzie 100 egzemplarzy. Ponieważ współwłaściciel „Gryfa” Paweł Juzwa był zainteresowany przedstawieniem problemu na możliwie szerokim tle, zdecydowaliśmy, że tekst musi ulec przepracowa­niu, przeredagowaniu i w pierwszym rzędzie — poszerzeniu. Po­wstały w ten sposób trzy tomy: Sprawa Tuchaczewskiego, drugi — poświęcony represjom w wojsku, począwszy od roku 1937, aż po śmierć Stalina i trzeci — przedstawiający genezę i przebieg Wielkiej Czystki.

Warszawa, lipiec 1993 r.

 Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

* E. d’Astier de la Vigerie, Sur Staline, Lausanne 1967, s. 74.

Rozdział I – Stalin, Tuchaczewski i marszałkowie

Czerwona armia stanowi jedyną bodaj w ZSRR instytucję, cieszącą się powszechną i bodajże pozbawioną jakichkolwiek zastrzeżeń popularnością wśród całego społeczeństwa sowieckiego, będącego poza tym niesłychanie dalekim od jednolitego entuzjazmu w ocenie innych dziedzin i zjawisk w życiu swej ojczyzny.

Jan Otmar (Berson), korespondent „Gazety Polskiej” w Moskwie1

Opinia Bersona wydaje się trafna. Uprzywilejowana pozycja Armii Czerwonej tak pod względem politycznym, jak i ekonomicznym oraz społecznym wynikała z kilku powodów. Wszyscy miarodajni przywódcy bolszewiccy z Leninem, a następnie Stalinem żywili głęboko zakorzenione przeświadczenie, że konsekwencją tzw. okrążenia kapitalistycznego musi być nowa antysowiecka interwencja. Na skutek zmasowanej propagandy przekonany był o tym również ogół społeczeństwa, które w RKKA upatrywało jedynej rękojmi bezpieczeństwa zewnętrznego. Po wtóre, choć teoria „permanentnej rewolucji” Lwa Trockiego została dość szybko zdyskredytowana, zwycięstwo komunizmu w skali globalnej pozostawało celem naczelnym partii bolszewickiej. Doświadczenia wojny domowej, jak również późniejsze niepowodzenia Kominternu upewniały, że najpewniejszą gwarancją powodzenia przewrotu w skali co najmniej europejskiej są bagnety Armii Czerwonej. Wojsko, z uwagi na nieustabilizowane stosunki wewnętrzne, odgrywało nadto rolę zwornika całego systemu. Obsada naczelnych stanowisk w siłach zbrojnych, zwłaszcza zaś ludowego komisarza spraw wojskowych i morskich, nabierała w tych okolicznościach pierwszorzędnego znaczenia politycznego.

Od 1918 r. zajmował je Trocki. Zasługi, jakie położył w wojnie domowej, były nie do przecenienia2. Pozbawiony taktycznej biegłości nie potrafił ich jednak odpowiednio zdyskontować, a ponieważ administratorem był kiepskim, jego pozycja w ar­mii stała się z czasem chwiejna. Po części było to skutkiem pla­nowanej intrygi, rozwijanej przez wrogi mu, a kierujący faktycznie partią i państwem, triumwirat: Grigorija Zinowjewa, Lwa Kamieniewa i Stalina. Wykorzystując zgon Lenina, pod pierwszym pretekstem usunięto ze stanowiska szefa Zarządu Politycznego RKKA i RKKF, niezależnego i cieszącego się du­żym autorytetem w partii Władimira Antonowa-Owsiejenkę3, którego zastąpił uległy i dbały o karierę Andriej Bubnow. W kil­ka dni później Trockiemu zadano kolejny, jeszcze dotkliwszy cios: plenum KC RKP(b) poświęcone stanowi Armii Czerwo­nej powołało w lutym 1924 r. komisję, na której czele stanął zwolennik „trójki” Siergiej Gusiew. Na jego to wniosek, pod pre­tekstem „braku dostatecznego autorytetu partyjnego” (nie wchodził w skład KC), po mie­siącu zwolniono wicekomisarza Efraima Sklianskiego. Był on tymczasem rzeczywistym orga­nizatorem Armii Czerwonej, co znalazło potwierdzenie w przy­domku „bolszewickiego Carnota”. Sklianskij został mianowany na podrzędne stanowisko przewodniczącego trustu „Mossukno” i następnie wysłany z misją handlową do Stanów Zjedno­czonych, gdzie utonął podczas przejażdżki canoe po położonym nad kanadyjską granicą Long Lake. Wiele wskazuje na to, że było to zabójstwo dokonane na osobiste polecenie Stalina, któ­ry go szczerze nienawidził4. Oczyściwszy w ten sposób przed­pole, triumwirat zdecydował się na atak frontalny: w styczniu 1925 r. Trockiego zwolniono z obowiązków komisarza i pozo­stałych funkcji w wojsku. Choć pozostał formalnie członkiem Politbiura, zwiastowało to jego rychły ostateczny upadek.

Najbardziej naturalnym kandydatem na opróżnione stanowi­sko stał się Michaił Frunze. Już wcześniej wprowadzono go na miejsce Sklianskiego i dodatkowo — na funkcję szefa sztabu. Rola, jaką odegrał w rozgrywce z Trockim, była co najmniej dwuznaczna5. Frunze miał jednak niekwestionowany autorytet i niezaprzeczalne zalety. Najwybitniejszy niewątpliwie dowód­ca „czerwonych” w latach wojny domowej, samorodny talent wojskowy i twórca zasad nowej rewolucyjnej strategii, był czło­wiekiem samodzielnym, ale jednocześnie „skrytym i ostroż­nym”6. Skłaniał się przy tym ku Zinowjewowi7, co miało zasadnicze znaczenie, bowiem rządząca koteria zaczęła już wówczas ulegać dezintegracji. Kamieniew, aby odsunąć Stali­na od spraw partyjnych, zgłosił go uprzednio bez porozumie­nia na stanowisko komisarza, co było oczywiście dla genseka rozwiązaniem nie do przyjęcia. W konsekwencji ustanowiono kompromis. Polegał on na tym, że sekretarz generalny zaakceptował niechętnie8 nominację Frunzego, pod warunkiem przydania mu jako zastępców wiernych sobie Klimienta Woroszyłowa i Józefa Unszlichta (przed rewolucją czynnego działacza SDKPiL).

Wiele wskazuje na to, że nowy komisarz jako jedyny miał poważniejsze szanse, aby odegrać rolę „czerwonego Bonapartego”. Wszelkie plany pokrzyżował jednak jego niespodziewany zgon w listopadzie 1925 r. Czterdziestoletni Frunze był wów­czas w pełni sił. Fakt, że przyczyną śmierci był zbędny zabieg chirurgiczny, wzbudził mnogość niepożądanych plotek. W zwar­tej, literackiej wersji, przedstawił je niemal natychmiast Boris Pilniak w opowiadaniu Opowieść niezgaszonego księżyca, czyli śmierć komandarma9. Choć teza o wyrafinowanym medycznym zabójstwie dokonanym na rozkaz Stalina opiera się jedynie na hipotetycznych przesłankach i pośrednich dowodach, wyda­je się nader prawdopodobna. Wśród wielu poszlak, z nieśmier­telną zasadą cui prodest, warto przytoczyć fakt mało znany, acz ważki. Otóż Frunze w trakcie krótkiego sprawowania funkcji komisarza ulegał dwukrotnie poważnym wypadkom samocho­dowym10.

Gdy niebawem powtórnie musiano rozstrzygnąć kwestię ob­sady komisariatu wojny, układ polityczny był już odmienny. Wprawdzie rządy sprawowała wciąż nominalnie „trójka”, jed­nak Stalin zyskał w niej pozycję dominującą.

Zgodnie z utartą zasadą zwierzchnictwo nad armią objąć mógł jedynie prominentny działacz partyjny. Ponieważ kandy­dat musiał dysponować jednocześnie pewnym doświadczeniem wojskowym, możliwości wyboru były dość ograniczone. Zinowjew i Kamieniew zgadzali się ze Stalinem w jednym punkcie: że z góry należy wykluczyć wszystkich zwolenników Trockie­go. Eliminowało to od razu nie tylko Antonowa-Owsiejenkę, ale i dwóch innych starych bolszewików, zasłużonych dowódców z lat wojny domowej — Nikołaja Murałowa i Iwana Smirnowa. Znale­zienie właściwego człowieka wydawało się na tyle trudne, że przed połączonym plenum Komitetu Centralnego i Centralnej Komisji Kontroli zdezorientowani członkowie zaczęli sondować na własną rękę wyższych dowódców. Mający mocną pozycję Tuchaczewski, podówczas dowódca Zachodniego Okręgu Woj­skowego, w sposób jednoznaczny wypowiedział się za sekreta­rzem Zakaukaskiego Biura KC WKP(b) Sergo Ordżonikidzem11. Do stanowiska narkoma predestynowała go m.in. lojalna przy­jaźń, jaką żywił do Stalina. Ten jednak, ku zdziwieniu ogółu, od­rzucił propozycję, tłumacząc, być może nawet szczerze, że kandydat jest niezastąpiony na Kaukazie, gdzie nadzoruje unifi­kację podbitych właśnie państw. Gdy działacze tzw. republik związkowych, z pobudek podobnych jak Kamieniew, wysunęli wówczas Stalina, którego na partyjnej funkcji zastąpić miał ło­tewski komunista Emmanuił Kwiring, uczynił on wszystko, aby najspieszniej zapełnić niewygodny dla siebie wakat. Ostatecznie zgłosił na stanowisko komisarza Woroszyłowa, który miał jedyną bezcenną zaletę: był mu oddany osobiście12. Nie wywołało to nadmiernego entuzjazmu starych bolszewików. Jeden z nich, Mojsiej Ruchimowicz, który również walczył na frontach woj­ny domowej i to z o wiele lepszymi rezultatami, miał wypowie­dzieć się na plenum: „Wszyscy dobrze znamy Klima, dzielny z niego chłopak, ale gdzie mu do dowodzenia armią, kompanią byłoby w sam raz!”.

Aby pozyskać większość, Stalin musiał zgodzić się na mia­nowanie wicekomisarzem Michaiła Łaszewicza, blisko powią­zanego z Zinowjewem i nader aktywnego w walce z Trockim13. Decyzja KC nie spotkała się z aprobatą w armii. Konstantin Si­monow pamięta, że jego ojczym, zawodowy oficer, głosił, że na­leżało „nominować człowieka większego kalibru i w większym stopniu związanego z wojskiem” niźli Woroszyłow14. Wydaje się, że opinia taka była dość powszechna.

Nowy komisarz, z zawodu ślusarz, miał nader skromne wy­kształcenie elementarne ograniczające się do wysłuchania pro­gramu dwóch lat szkoły wiejskiej15, legitymował się za to nienagannym robotniczo-chłopskim pochodzeniem i długim sta­żem partyjnym. W roku 1906, będąc pomniejszym terenowym aktywistą, zetknął się ze Stalinem. Jak sam pisze w pamiętni­kach opublikowanych w epoce Breżniewa, zaprzyjaźnili się na­tychmiast16. Pierwsze znaczące funkcje polityczne objął dopiero po przewrocie październikowym. W czasie wojny domowej wy­kazał się co najwyżej odwagą osobistą. Próby kolejnego dowo­dzenia kilkoma armiami zakończyły się wyrokiem Trybunału Rewolucyjnego. Ponieważ uznano, że doznane niepowodzenia wynikały nie ze złej woli, lecz niekompetencji, pozbawiono go jedynie funkcji liniowych17. Na swe szczęście Woroszyłow za­równo w trakcie obrony Carycyna, jak też wojny polskiej trafił pod opiekę Stalina i ich stosunki jeszcze się wówczas zacieśniły. Dzięki tak znacznej protekcji „Klim” nie poniósł poważniejszych konsekwencji za przedwczesną frondę przeciw Trockiemu (tzw. opozycja wojskowa)18, a po zakończeniu wojny domowej otrzy­mał ważne stanowisko dowódcy Północnokaukaskiego Okręgu Wojskowego.

Po śmierci Lenina został przesunięty na analogiczną funkcję do Moskwy w miejsce ideowego trockisty Murałowa, co w ów­czesnej sytuacji miało kluczowe znaczenie polityczne.

Osoba nowego komisarza budziła zainteresowanie dyploma­cji RP, m.in. z racji jego licznych agresywnie antypolskich wy­stąpień. W zbiorczej charakterystyce personalnej podkreślano, że z racji swego prostactwa „jest tematem drwin wyższych ofi­cerów”. Oceniano również, że „na obecnym stanowisku pozostanie tak długo, dopóki Stalin nie znajdzie sobie kogoś bardziej odpowiedniego”19.

Wśród członków Politbiura przedsiębiorczy Woroszyłow był bodaj najgłupszy: „nie miał nieludzkiej pracowitości Kaganowicza, inteligencji i chytrości Mołotowa, ostrożności i rozwagi Mikojana”20.

Ocena ta, sformułowana przez urzędowego sowieckiego hi­storyka, jest nader oględna, ponieważ komisarz, formalnie rzecz biorąc, pozostawał do niedawna jednym z oficjalnych bohate­rów ZSRS. W charakterystykach nie krępowali się natomiast pu­blicyści i pamiętnikarze. Roman Gul dość łagodnie podkreślał, że nie posiadał „ani inteligencji, ani wrodzonej kultury”, Boris Bażanow, nazywając rzeczy wprost, pisał o jego „wyjątkowej ograniczoności”, zaś Nikita Chruszczow dostrzegał, że „Klima” traktowano z pobłażliwym lekceważeniem, gdy on sam zajmo­wał się tymczasem autoreklamą21. Surowsi byli jego wojskowi współpracownicy. Aleksandr Todorskij pisał w tekście nieprzeznaczonym do druku, wolnym zatem od cenzury politycznej i autocenzury partyjnej:

Wszyscy wiedzieli, że Woroszyłow jest podręcznym Stalina, wy­razicielem jego myśli i zamiarów. Nawet Budionny i Jegorow, bojowi przyjaciele […], przyjęli jego nominację na swego zwierzchnika bez szczególnego entuzjazmu. […] Niezmiernie charakterystyczne, że […] nie mógł przez cały czas znaleźć wspólnego języka nawet z byłymi robotnikami — Blücherem i Dybienką. […] Woroszyłow wszedł do powojennej historii Ar­mii Czerwonej jako doskonały kierowca i wyśmienity strzelec z nagana. Niewątpliwie te osobiste zalety to zbyt mało dla zwierzchnika RKKA w państwie, które znajdowało się (wów­czas) w kapitalistycznym okrążeniu22.

Podobnie charakteryzowali go i inni dowódcy. Gieorgij Żu­kow stwierdza, że był:

[…] człowiekiem mało kompetentnym. Pozostał zresztą do końca dyletantem w kwestiach wojskowych i nigdy nie znał się na nich głęboko i poważnie. Jednakże zajmował wysokie stanowi­sko, był popularny, miał pretensje, aby być uznawanym za woj­skowego całą gębą23.

Z licznych podobnych opinii warto przytoczyć jeszcze jedną. Dobrze wprowadzony w środowisko „czerwonej generalicji” pi­sarz Lew Razgon zauważa, że pod maską fałszywej dobroduszności Woroszyłow ukrywał swe prawdziwe cechy charakteru człowieka podstępnego i złego24.

Będąc od stycznia 1926 r. członkiem Biura Politycznego, starał się wypełniać rolę pośrednika pomiędzy najwyższym or­ganem partyjnym a armią. Wydaje się, że początkowo nie był zwolennikiem nadmiernego zaostrzania wewnętrznych konflik­tów politycznych. Stalin nie zwykł jednak pozostawiać członkom swego bezpośredniego otoczenia możliwości zajmowania zbyt długo odrobinę choćby niezależnej pozycji. Także i Woroszy­łow został nakłoniony do zajęcia jasnego stanowiska w walce z opozycją prawicową. Aby zaakcentować jeszcze silniej swą lo­jalność, w 1929 r. ogłosił w „Prawdzie”, na 50-lecie Sekretarza Generalnego, artykuł Stalin i Armia Czerwona. Tekst ten, fałszu­jąc bez żenady historię wojny domowej i ociekając pochlebstwa­mi, stał się ważnym elementem w rozpoczynającej się partyjnej deifikacji genseka25.

Komisarz zbierał jednocześnie nagrody. Już w latach dwu­dziestych urzędowa propaganda, wykorzystując zręcznie jego dość znaczną popularność, zaczęła tworzyć legendę, a nawet swego rodzaju kult szefa resortu obrony, „Klima”, jak poufale nazywano go w partyjnych dziennikach. Przejawem tego stało się przypisanie mu z czasem zaszczytnego epitetu „żelaznego komisarza”26, który notabene odziedziczył po Dzierżyńskim i Niko­łaju Jeżowie. Wynikało to nie tyle z wdzięczności Stalina, ile z hierarchicznego modelu państwa i partii. Odpowiednio przed­stawione opinii publicznej postacie współpracowników gense­ka służyły tym jaskrawszemu wyeksponowaniu jego osoby. Woroszyłow przy tym, co było wyjątkowo cenne, znał swe miej­sce. „Dureń” — stwierdzał kategorycznie Stalin w roku 1935 w rozmowie z byłym głównym redaktorem „Izwiestii” Iwanem Grońskim — ale „nie pcha się pomiędzy przywódców”27.

Zadowalając się pozorami władzy, komisarz pławił się w swej sławie. Jak twierdzi Chruszczow:

[…] mówiono o nim jako o człowieku, który częściej pozował przed fotoobiektywem, kamerą filmową i w pracowni malarza Gierasimowa, niż zajmował się problemami wojny. Wielce intereso­wał się za to teatrem operowym […] zyskał sławę znawcy opery i wydawał bezapelacyjne charakterystyki tej albo innej śpie­waczce28.

Z biegiem czasu komisarzowi przestały wystarczać ze­wnętrzne atrybuty władzy. Czując się coraz pewniej, zaczął się mieszać do zagadnień czysto fachowych. Jego idee i koncepcje były jednak tak anachroniczne, że musiały wywoływać sprze­ciwy kompetentnych współpracowników.

Problemem numer jeden, jaki po 1921 r. stanął przed sowiec­kimi władzami wojskowymi, była konieczność restrukturyzacji i integracji tworzonego w czasie wojny domowej ad hoc korpusu oficerskiego. Jednym z czynników, które przesądziły o ostatecz­nym zwycięstwie bolszewików, stało się pozyskanie wojenspieców. Termin ten określał byłych oficerów przedrewolucyjnej armii. Wedle szacunków służyło ich w RKKA w grudniu 1920 r. do 75 tysięcy, tzn. ok. 30% całego dawnego korpusu oficerskiego i 56% czynnych w czasie wojny domowej29. Do czerwonych tra­fiali jako ochotnicy (stosunkowo najrzadziej), z mobilizacji i ja­ko jeńcy. W ostatnim wypadku w wyniku alternatywy: pluton egzekucyjny lub służba na rzecz rewolucji30.

Wykorzystanie korpusu oficerskiego uchodzącego za osto­ję przedrewolucyjnego reżimu musiało z natury rzeczy budzić obiekcje czołowych działaczy bolszewickich. Wyrażał je po­czątkowo również Lenin, jednak przekonany przez Trockiego, który — po niepowodzeniach (z nielicznymi wyjątkami) prób promowania „czerwonych komandarmów” — najszybciej pojął, że wojnę wygrać można jedynie z pomocą profesjonalistów w żołnierskim rzemiośle, sam wystąpił publicznie z tezą o uży­teczności „specjalistów wojskowych”31. W rezultacie wśród dowódców (szefów sztabów) bolszewickich frontów znalazło się 85% (100%) byłych oficerów. Podobnie rzeczy miały się na szczeblu armijnym (odpowiednio 82 i 83%) oraz dywi­zyjnym (90 i blisko 100%)32.

Nie oznacza to jednak, aby oficerowie zawodowi zdobyli so­bie zaufanie nowej władzy i w czasie wojny domowej nie pod­dawano ich inwigilacjom, szykanom, a nawet represjom. Przodowali w tym komisarze, np. Stalin po przybyciu do Carycyna nakazał aresztowanie szefa Północnokaukaskiego Komisa­riatu Wojskowego Andrieja Sniesariewa, a następnie całkowicie uniemożliwił wykonywanie obowiązków dowódcy Frontu Połu­dniowego Pawłowi Sytinowi33. Wypróbowanych w czasie dzia­łań pogonszczików, jak zwano ich pogardliwie, po zakończeniu kampanii kierowano przede wszystkim do zajęć biurowo-admi­nistracyjnych, inspekcji i szkolnictwa wojskowego, a więc na ty­powe boczne tory.

Problem ten powrócił w 1924 r. jako element w rozgrywce przeciw Trockiemu. Jego przeciwnik Gusiew stwierdził w lutym na plenum Komitetu Centralnego:

We wszystkich naszych naczelnych instytucjach mamy do czynienia z rozpanoszeniem się starych specjalistów, gene­rałów […]. Rewolucyjna Rada Wojenna [organ doradczy ko­misarza — dop. PW] nie prowadziła polityki mającej na celu stopniowe zamienianie starych specjalistów nowymi pracow­nikami, którzy wyrośli u nas w latach wojny domowej34.

Wystąpienie miało demagogiczny charakter, co wynika z ana­lizy zmian dokonanych na kluczowych stanowiskach dowódców okręgów wojskowych i flot przez następców Trockiego.

Tabela I

Zmiany na stanowiskach dowódców OW i flot w latach 1924–1925

Ilość nominacji

Losy odwołanych

Przesuniecie na inny OW

Przesunięcie na

wyższe (równorzędne) stanowisko

Przesuniecie na niższe stanowisko (zwolnienie)

za Frunzego

6

1

2

3

za Woroszyłowa

6

4

2

Dla pełnego obrazu należy dodać, że do końca 1925 r. utrzy­mało się jedynie dwóch dowódców (Aleksandr Siediakin — Nadwoł­żański OW i Aleksandr Weckmann — Flota Bałtycka). Tenden­cyjność Gusiewa potwierdza fakt, że ograniczona stricte politycz­na wymiana kadr dokonana przez Frunzego (nominacje wydane za Woroszyłowa wynikały z konieczności obsadzenia wakatów) doprowadziła, że w miejsce dwóch „rewolucyjnych” dowódców, Murałowa i samego „Klima” pod koniec 1925 r. na stanowisku dowódcy OW znajdował się już tylko Iona Jakir.

Forowanie przez Stalina byłych oficerów miało, jak się wy­daje, dwie przyczyny. Po pierwsze, pomimo wszelkich zastrze­żeń natury ogólnej, byli autentycznymi fachowcami, po drugie zaś posiadający doświadczenia wojskowe działacze bolszewiccy byli w mniejszym lub większym stopniu zaangażowani w wal­ki frakcyjne w łonie WKP(b). Dlatego na kluczowych stanowi­skach tolerowano bezpartyjnych, którzy musieli być bardziej ulegli wobec poleceń władzy35. Gdy sukcesja po Frunzem do­stała się Woroszyłowowi, Stalin mógł na jakiś czas być spokoj­ny o swą apolityczną armię. Nie znaczy to jednak, aby sytuacja kadrowa w RKKA satysfakcjonowała go na dłuższą metę. Bażanow przytacza znamienną rozmowę, jaką odbył ze swym ko­legą ze stalinowskiego sekretariatu, Lwem Mechlisem. Pretekstu dostarczyły nowe nominacje w armii i pytanie, co my­śli o nich „Gospodarz”:

— Co o tym sądzi? — podjął Mechlis. — Nic dobrego. Spójrz na tę li­stę: ci wszyscy tuchaczewscy, uborewicze, awksientiewscy — jacyż to komuniści? To dobre na 18 brumaire’a, a nie do Armii Czerwonej.

— Czy to twoje zdanie, czy Stalina? — zainteresowałem się. Me­chlis napuszył się i z ważną miną odrzekł: Oczywiście jego i moje36.

Niechęci do „złotych pagonów” sekretarz generalny dał upust w 1930 r. W listopadzie i grudniu tegoż roku odbył się jeden z se­rii fingowanych wówczas procesów politycznych — tzw. Partii Przemysłowej (Prompartii), w którym oskarżonymi byli przed­stawiciele przedrewolucyjnej inteligencji technicznej. Znalazł się wśród nich pierwszy dowódca sowieckich sił powietrznych, podówczas dyrektor jednej z fabryk lotniczych, Konstatin Akaszow, którego zasądzono na śmierć i stracono37. Inne wątki od­powiednio preparowanego śledztwa doprowadziły OGPU do Akademii Frunzego, gdzie grupowali się pozostający w służbie czynnej dawni ­wyżsi ofice­rowie. Stalin, zamierzając po­dobno zorganizować samodzielny proces wojskowy, nakazał ich uwięzienie pod zarzutem „przygotowania planu zbrojnego oba­lenia władzy sowieckiej poprzez zbrojne powstanie po wsiach i w wielkich ośrodkach miejskich”38. Pierwsze aresztowania, których dokonano — jak się zdaje — w czerwcu, doprowadziły do te­go, że zgodnie ze stosowaną przez władze bezpieczeństwa me­todą łańcuszkową do więzień trafili m.in. byli generałowie: Aleksandr Bałtijskij, Władimir Jegoriew, Aleksandr Lignau, Siergiej Łukirski, Arsienij Malewski, Władimir Olderogge, Ni­kołaj Sapożnikow, Andriej Suworow i Aleksandr Wierchowskij39 oraz, wedle danych polskiego attachatu wojskowego, Dmitrij Nadiożny i Nikołaj Myslickij. Listę aresztowanych należy roz­szerzyć o wybitnych teoretyków wojskowości Nikołaja Kakurina, Andrieja Sniesariewa i Aleksandra Swieczina.

Wszyscy oni — pisze Todorskij — stanowili prawdziwą elitę sta­rej armii w najbardziej dodatnim sensie; można by powiedzieć, że w pewnym stopniu i elitę Armii Czerwonej, ponieważ orga­nicznie wtopili się w nią i sami się nią szczycili jako własną […]. Do tego czasu wszyscy bez wyjątku dawni generałowie i wy­żsi oficerowie ostatecznie zaaklimatyzowali się w warunkach sowieckich, słusznie uważając się za czynnych budowniczych nowego świata40.

Aresztantów oskarżano o udział w kontrrewolucyjnej, monarchistycznej (!) organizacji wojskowej. Losy ich potoczyły się różnie. Ponieważ większość byłych pogonszczików uparcie od­mawiała przyznania się do winy (OGPU w zasadzie nie stosowało jeszcze wówczas tortur wobec więźniów politycznych), dopro­wadziło to do fiaska koncepcji zbiorowego procesu. W efekcie wydane w trybie indywidualnym wyroki śmierci pozamieniano rychło na zsyłkę do łagrów położonych w obwodzie leningradzkim41. Od 1932 r. rozpoczęto zwalnianie byłych generałów. Nie­których, jak Lignaua, Malewskiego, Nadiożnego, Swieczina i Wierchowskiego, przywrócono nawet do służby, innych — eme­rytowano42. Były jednak i wyjątki. Olderogge, aresztowany pod koniec 1930 r., został sprawnie osądzony, skazany na śmierć i roz­strzelany w końcu maja 1931 r.43. Kakurin, być może dlatego, że był poróżniony ze Stalinem (por. s. 166 XXX), również stanął przed sądem, na swoje szczęście nieco później, w lutym 1932 r. Wy­rok (10 lat) zawdzięczał zapewne tendencji do wygaszenia całej sprawy. W więzieniu jarosławskim, gdzie odbywał karę, załamał się kompletnie i gdy po kilku latach rozpoczęto nowe represje, obciążał kogo mu wskazano44.

Woroszyłow, który musiał udzielić sankcji na aresztowania, zupełnie nie interesował się dalszymi losami podkomendnych. Gdy jego sekretariat zaczęły nachodzić zrozpaczone żony uwię­zionych

[…] nie badając ich podań — wspomina Todorskij — odsyłał je do mnie jako do naczelnika UWUZ-a (Uprawlienije Wojennych Ucziebnych Zawiedienij — Zarząd Szkolnictwa Wojskowego). Cóż mogłem uczynić […]? Moje zapytania do […] ówczesnego zastępcy komisarza spraw wewnętrznych tow. Messinga, któ­rego znałem dobrze, nie doprowadziły do niczego45.

Zgodnie z mechaniką zaprowadzonego przez Stalina systemu, każda polityczna prowokacja organizowana na szczeblu central­nym musiała wywołać reperkusje w terenie. „Oczyszczanie” Floty Bałtyckiej, którą zresztą przyspieszyły ostre spory doktrynalne w dowództwie marynarki, rozpoczęto od leningradzkiej Aka­demii Marynarki Wojennej, gdzie uwięziono m.in. wybitnych teoretyków: Michaiła Pietrowa i Władimira Belli oraz byłego generała służby brzegowej Henricksona i znawcę techniki mor­skiej Leonida Gonczarowa. W ślad za nimi aresztowano szefa sztabu Arkadija Toszakowa, 8 dowódców związków taktycznych i jednostek nadbrzeżnych oraz 7 dowódców okrętów46. W roku 1931, po „wyczyszczeniu” najwyższych szczebli, zabrano się za niższe stanowiska: w 32. Dywizji Strzeleckiej w Saratowie posadzono np. szefa saperów47. Niecodzienny przebieg miały aresztowania na Ukrainie, gdzie szef miejscowego OGPU Wsiewołod Balickij, wykonując dyrektywy Moskwy, nakazał zatrzy­manie grupy byłych oficerów. Oskarżono ich o spisek mający na celu wymordowanie dowództwa Kijowskiego OW — Jakira, Iwana Dubowego i Grigorija Chachaniana oraz wywołanie powsta­nia w celu oderwania republiki od ZSRS. Dowody wyglądały przekonująco, zaś uwiarygodniały je zeznania wielu więźniów. Jakir i Dubowoj zdecydowali się jednak interweniować w Mo­skwie, pomimo że odwodził ich od tego ówczesny I sekretarz KC KP(b)U Lazar Kaganowicz. Ponieważ udało im się przekonać Ordżonikidzego, podówczas przewodniczącego Komisji Kontroli Partyjnej, sprawa — z aprobatą Stalina, który zezwolił interwenio­wać w OGPU u Gienricha Jagody — zakończyła się pomyślnie. „Niemal wszystkich aresztowanych zwolnili, tj. udowodniono ich niewinność”48. Łącznie, w skali całego kraju, czystka lat 1930–1931 objęła ponad trzy tysiące oficerów49.

Stosunki pomiędzy Woroszyłowem a bolszewicką elitą wojsko­wą układały się początkowo poprawnie. Tym niemniej w 1927 r. grupa wyższych dowódców wystosowała do Politbiura memo­riał, żądając usunięcia go ze stanowiska z racji niekompetencji. Sygnatariusze, wśród których byli zarówno pozbawiony już urzędów Murałow, jak też niedawno awansowany na ważne sta­nowisko szefa Głównego Zarządu Szkolnictwa Wojskowego Witowt Putna, solidaryzowali się jednocześnie z programem tzw. zjednoczonej opozycji (Trocki i odsunięci już przez Stalina od władzy Zinowjew i Kamieniew)50. Nadało to akcji charakte­ru stricte politycznego i rzecz jasna umocniło jedynie pozycję Woroszyłowa.

W roku 1928 w kierownictwie sowieckich sił zbrojnych wybuchł kolejny konflikt, tym razem o charakterze meryto­rycznym i zarazem personalnym. Komisarz ds. wojskowych starł się bowiem z szefem sztabu RKKA Tuchaczewskim, uchodzącym po śmierci Frunzego za najwybitniejszego do­wódcę i stratega.

Antagonista Woroszyłowa należał do starej rodziny szlachec­kiej. Z punktu widzenia propagandowego było to kłopotliwe i ów niewygodny fakt, także w oficjalnej historiografii, starano się przez lata pomijać51. Wedle genealogicznej tradycji proto­plastą rodu był legendarny rycerz Indris (Indis), hrabia Święte­go Cesarstwa. Inni wywodzą Tuchaczewskich aż z początków XI wieku, z obszaru księstwa tmutarakańskiego, założonego przez wielkiego księcia czernihowskiego Mścisława Włodzimierzowicza52. Kolejna wreszcie wersja uznaje za założyciela rodziny syna (?) hrabiego Flandrii Baldwina VIII Śmiałego, który, odłączywszy się od krucjaty (zapewne IV), osiadł w początku XIII w. (?) w bizantyjskiej podówczas Odessie53. Rapoport trafnie zauwa­ża, że do powyższych informacji nie należy przykładać nazbyt wielkiej wagi, jako że w XIX wieku szlachta rosyjska, zwłasz­cza podupadła, starała się wywodzić swe genealogie od średnio­wiecza i najchętniej — od cudzoziemców54.

Tuchaczewscy wzięli nazwisko od posiadłości Tuchaczewskoje i Tuchaczew, nadanych bojarowi Bogdanowi Grigoriewiczowi przez wielkiego księcia moskiewskiego Wasyla II Ślepego w XV wieku55. Rychło rodzina przeniosła się na Smoleńszczyznę. Choć dała krajowi sławnych, historycznych mężów, przede wszyst­kim wojskowych, z czasem zbiedniała tak bardzo, że w końcu ubiegłego stulecia była „mało znana, nawet poza obrzeżami są­siednich wiosek”56.

Ojciec Michaiła — Nikołaj — był wolnomyślicielem, dystraktem i fantastą. Rządy w domu twardą ręką sprawowała jego mat­ka — Sofia, „kobieta solidna i surowa”. Słuchaczka i wielbicielka Chopina, a do tego „bezsprzecznie utalentowana pianistka” (uczyła się u sławnego Nikołaja Rubinsteina), swe muzyczne pa­sje potrafiła zaszczepić synowi, a później i wnukom57. Nikołaj wyzwolił się z tyranii dopiero przez dość późne małżeństwo. So­fia zgodziła się na nie nad wyraz niechętnie, z uwagi na osobę wybranki — Mawry Miłochowej, o wiele lat młodszej, hożej i niepiśmiennej dziewki służebnej. Jeśli dodać do tego, że teść Nikołaja był pańszczyźnianym chłopem, a następnie parobkiem na folwarku Tuchaczewskich, jest oczywiste, że ślub potrakto­wano w okolicy jak mezalians. Spowodowało to, jak należy są­dzić z zachowanych wspomnień, że rodzina, borykająca się na dodatek z chronicznym brakiem gotówki, była faktycznie boj­kotowana w snobistycznym światku ziemiańskim.

Nie zakłócało to jednak familijnej idylli. Wybór Nikołaja oka­zał się zdumiewająco trafny. Żona, pełna „wewnętrznej godno­ści, siły, mądrości i duchowego bogactwa”58, była na szczęście także energiczna i gospodarna, zdołała zatem podtrzymać chy­lący się ku upadkowi dzięki jego rządom rodzinny folwark Aleksandrowskoje. Plajty nie dawało się jednak odwlekać bez końca i w roku 1904 obdłużony majątek trzeba było sprzedać. Tuchaczewscy przenieśli się do Penzy, skąd na lato dojeżdżali do nie­wielkiej posiadłości Sofii — Wrażskoje59. Żyli oszczędnie, jak wiele spauperyzowanych rodzin ziemiańskich.

Mawra powiła w ciągu 17 lat dziewięcioro dzieci. Wszyst­kie przeżyły wiek niemowlęcy, co w ówczesnych czasach było ewenementem i świadczyło o troskliwej opiece, jaką je otacza­no. Michaił przyszedł na świat 16 lutego 1893 r. (wedle stare­go stylu), jako trzeci z kolei po Nikołaju i Nadii. Był chłopcem upartym, samowolnym i nadzwyczajnie samodzielnym, co — jak twierdzą siostry — pozostało mu na całe życie. Niewątpliwie in­teligentny, zaniedbywał szkolne obowiązki. Wyróżniał się za to niepospolitą siłą fizyczną (w gronie kolegów nazywano go „po­tworem” lub „hipopotamem”)60, co szło w parze z zamiłowa­niem do wszelkich sportów, a także sztubackich wybryków.

W 1909 r. rodzina osiedliła się w Moskwie. Spowodowała to potrzeba kształcenia dzieci, permanentne trudności finanso­we, wreszcie konieczność utemperowania Michaiła, którego bezustanne bójki i burdy prowadziły do coraz poważniejszych skandali61. Dlatego też ojciec, choć zawołany pacyfista, uległ natarczywym prośbom i po ukończeniu obowiązkowej 6. klasy gimnazjum, zgodził się zapisać go do I Moskiewskiego Korpu­su Kadetów. Naturalną koleją rzeczy w 1912 r. młody Tuchaczewski, który spełniwszy swe marzenia przeobraził się we wzorowego ucznia, trafił do Aleksandryjskiej Szkoły Wojsko­wej, obierając tradycyjną w rodzinie karierę. W decyzji tej utwierdził go brak innych perspektyw: posiadane przez rodzi­nę środki ledwie starczały na skromną egzystencję62.

Szkoła, do której trafił, uchodziła za elitarną. Po jej ukoń­czeniu, mając jako prymus promocji pierwszeństwo wyboru, zaciągnął się do legendarnego Siemionowskiego Pułku Gwar­dii, w którym przed laty służyli jego przodkowie. Tuchaczewski zapowiadał się na pierwszorzędnego oficera liniowego: celujące wyniki w nauce zawdzięczał w pierwszym rzędzie osiągnięciom w przedmiotach praktycznych — taktyce, włada­niu bronią, musztrze itp.

Był to rok 1914, wkrótce więc ze swą macierzystą jednostką wyruszył na front jako zastępca dowódcy kompanii. Już w pierw­szych utarczkach wykazał się brawurową odwagą, co sprawiło, że szybko zdobył zaufanie żołnierzy i szacunek kolegów. Jeden z nich pamiętał go jako „nad wiek poważnego, myślącego, bar­dzo, aż chorobliwie ambitnego”63. Sam Tuchaczewski pisał w tym czasie w liście do swych bliskich:

Jestem przekonany, że wszystko, co jest konieczne, abym osią­gnął mój cel, to męstwo i wiara w siebie. Powiedziałem sobie, że albo będę generałem w wieku trzydziestu lat, albo nie doży­ję do tego czasu64.

W późniejszych latach, gdy z nawiązką zrealizował swe pla­ny, o młodzieńczych napoleońskich ambicjach Tuchaczewskiego jęła rozpisywać się prasa zachodnia i emigracyjna, nie bez intencji zaszkodzenia mu w oczach sowieckich mocodawców. Dla uwiarygodnienia sensacyjnych artykułów chętnie sięgano po wspomnienia byłych siemionowców, bodaj czy czasami nie specjalnie podkoloryzowanych. Jeden z nich, kpt. ks. Kasatkin-Rostowskij, wspominał monolog, którego wysłuchał w okolicz­nościach nader szczególnych, bowiem zarówno on, jak i jego młody podkomendny leżeli plackiem pod nieprzyjacielskim ogniem:

— Kim byłbym bez wojny? — zastanawiał się podobno Tuchaczewski. — To jest moje powołanie! Kariera! Czy pamięta pan lancknechtów? Bili się, jak i gdzie się dało, w interesie tych, którzy ich zwerbowali. Co ważniejsze — nie dla jakichś gór­nych idei […], lecz dla siebie, żeby wydusić z wojny wszyst­ko, co dać może. Dla mnie to rzecz najważniejsza65.

Wojenna fortuna okazała się początkowo łaskawa dla Tuchaczewskiego. Szczodrze nagradzany za odwagę (6 odznaczeń w ciągu pół roku!) otrzymał pierwszy awans — na porucznika. Wówczas jednak los się odeń odwrócił: w lutym 1915 r., nie bez własnej winy (zaspał na wysuniętej pozycji), dostał się do nie­mieckiej niewoli.

Nędzne warunki, w jakich wegetowali jeńcy, zwłaszcza rosyj­scy, a przede wszystkim nieznośna bezczynność powodowały, że Tuchaczewski usiłował za wszelką cenę wyrwać się na wolność. Za drutami spędzić miał wszelako dwa i pół roku. Wedle nie­pewnych wiadomości frustrujący się porucznik nawiązał luźne kontakty z bolszewikami: podobno „wypatrzyło go czujne oko Zinowjewa”66. Inny fakt jest natomiast bezsporny. Gdy po kolej­nym niepowodzeniu nazbyt brawurowej ucieczki Tuchaczewski trafił do obozu karnego w IX forcie bawarskiej twierdzy Ingol­stadt, zetknął się tam z niewiele starszym francuskim kapitanem Charles’em de Gaulle’em. Łączyło ich wiele: nieposkromione am­bicje, oddanie się bez reszty profesji wojskowej, głęboki patrio­tyzm i wreszcie nienawiść do Niemców. Zbliżyli się bardzo, a nawet — do pewnego stopnia — zaprzyjaźnili. De Gaulle dosko­nalił Tuchaczewskiego we francuskim, ten zaś przepowiedział mu podobno błyskotliwą karierę wojskową. Obydwaj na znak przyjaźni mieli wymienić krzyżyki. Rosjanin wyszedł na tym le­piej: w zamian za złoty otrzymał takiż sam, ale wysadzany bry­lancikami (zważywszy, że Francuz zamożny nie był, musiał to być klejnot rodzinny)67.

Tuchaczewski zbiegł z niewoli za piątym razem68. Do Rosji powrócił w połowie października 1917 r. Choć żołnierze wła­snego pułku, gdzie pozostawił dobrą pamięć, wybrali go do­wódcą kompanii, zaś zwierzchnicy — podobnie jak i innych jeńców — automatycznie przedstawili do awansu na kapitana69, nie zdradzał większego zapału do służby w rozpadającej się na jego oczach armii. W przeciwieństwie do wielu rozgoryczo­nych oficerów, w rewolucji lutowej, a następnie październiko­wym przewrocie dostrzegał szansę nie tylko ocalenia Rosji, ale i osobistej kariery. Tuchaczewski przekonywał pułkowych ko­legów, że nie jest „ani biały, ani czerwony”, gdyż ma „większe cele”, zaś przy innej okazji zwierzał się w podobnej tonacji przyjacielowi kpt. Golum-Bekowi: „Pójdę z bolszewikami. Biała armia niczego zdziałać nie po­trafi. Nie mamy wodza […]. Myślę jednak, że robię dobry wy­bór. Rosja jest w trakcie wielkich przeobrażeń”.

Granicząca z cynizmem szczerość musiała wywołać krańcową niechęć wśród tych, dla których najwyższą wartością pozostały żołnierskie imponderabilia. Późniejszy generał von Lampe, siemionowiec, który bez wahania przystał do białych, oceniał Tuchaczewskiego nader ostro: „Typowy karierowicz epoki rewolucyjnej. Bolszewikiem zapewne nie był, ale i narodowa Rosja była mu doskonale obojętna. Chciał władzy70.

W końcu marca 1918 r., gdy rząd Lenina ogłosił mobiliza­cję „wojskowych specjalistów”, były porucznik gwardii zgło­sił się jako jeden z pierwszych do nowej służby, podobno wprost do Trockiego71. Dla wielu był to akt zdrady. Brak skru­pułów, okazany nie po raz ostatni, tłumaczyć można nie tylko perspektywami, jakie otwierał nowy rewolucyjny porządek czy właściwą jego naturze chęcią działania, ale i pobudkami patrio­tycznymi — przekonaniem o nieuchronności ponownej wojny z Niemcami72. Nie bez znaczenia była też atmosfera rodzinne­go domu, gdzie panowały typowe w środowisku podupadłego ziemiaństwa poglądy skrajnie liberalne i libertyńskie.

Początkowo trafił do Komisji Wojskowej WCIK, organu efemerycznego, przez który przewinęło się jednak wielu czo­łowych przywódców nowej Rosji. Tam nie­mal od razu zwrócił na siebie uwagę partyjnego weterana Awla Jenukidzego. Po kilku tygodniach pracy wydał on Tuchaczewskiemu reko­mendację do partii. Drugą otrzymał od przyjaciela z lat przed­wojennych, z którym łączyły go zamiłowania muzyczne — Nikołaja Kulabki, również starego bolszewika. Był to niewątpliwie moment przełomowy: „młodszy oficer na poły chłopskiego po­chodzenia, wstąpiwszy do partii, stawał się z wojennego spe­cjalisty nieledwie swoim”73.

Jenukidze oddał Tuchaczewskiemu jeszcze jedną ważną przy­sługę: spowodował, że w końcu maja mianowano go komisa­rzem moskiewskiej strefy tzw. Zachodniej Linii Osłonowej. Zajmował się sprawami organizacyjno-szkoleniowo-zaopatrze­niowymi. Nad karierą przyjaciela pracował również Kulabko. Z racji szerokich koneksji udało mu się zwrócić uwagę Lenina na młodego „porucznika-komunistę”. Wedle relacji Tuchaczew­skiego w czasie krótkiej audiencji sowieckiego przywódcę za­interesowały dwie kwestie: jak wydostał się z niewoli oraz co sądzi o organizacji Armii Czerwonej74. W efekcie został wysłany na Front Wschodni. Słuszna jest zatem uwaga Dmitrija Szo­stakowicza, że Lenin wyczuł w rozmówcy „pokrewną duszę”75. Dodać należy, że także idealnego wykonawcę swej bezkompro­misowej polityki i ekspansjonistycznych planów.

Pełen rewerencji Nikulin zmuszony jest zauważyć, że „dwu­dziestopięcioletni młodzieniec otrzymał w dawnej armii bardzo słabe przygotowanie, obliczone w najlepszym razie na dowodze­nie kompanią”76. Tymczasem karierę u bolszewików rozpoczął na szczeblu o wiele wyższym. Mianowany już na miejscu, 28 czerwca 1918 r., dowódcą 1. Armii, pełen ambicji i wiary w sie­bie, poczuł się w tej roli tak dobrze, że natychmiast rozpoczął kry­tykę bezpośredniego zwierzchnika: „zdolności Murawjowa były bez porównania mniejsze od je­go aspiracji. Był to samolubny awanturnik i nic więcej”77.

Podobny mechanizm, mający w najbliższej przyszłości po­wtórzyć się wielokroć, wskazywał na uzasadnione kompleksy, a zarazem skłonność do obarczania odpowiedzialnością za wła­sne błędy zwierzchników.

Ocena dowódcy Frontu Wschodniego była pochopna, zwa­żywszy, że Michaił Murawjow był doświadczonym frontowcem, podpułkownikiem armii carskiej, mającym do tego, w porównaniu do nieopierzonego komandarma, znaczące osiągnięcia w nowej służbie. Okazywa­na później niechęć Tuchaczewskiego do przełożonego miała podteksty zarówno osobiste, jak i polityczne. Będąc aktywnym członkiem partii lewicowych eserowców, Mu­rawjow na wieść o wznieconym przez nich powstaniu usiłował rozpalić rewoltę w Symbirsku. Dowódca 1. Armii zatracił się wówczas całkowicie, pozwalając się bez oporu aresztować. Da­ło to podstawy podejrzliwemu członkowi Rady Wojennej Fron­tu Wschodniego Piotrowi Koboziewowi, aby po stłumieniu buntu domagać się osądzenia Tuchaczewskiego przed trybunałem rewolu­cyjnym78. Komandarma uratowało dwóch zaufanych i wpływowych działaczy: przewodniczący symbirskiego gubkomu RKP(b) Iosif Warejkis i mianowany bezpośrednio po spacyfikowaniu powstania komisarzem 1. Armii Walerian Kujbyszew79.

Tuchaczewski okazał się godnym okazanego na kredyt za­ufania. Mając placet ze strony tak wysokich protektorów, przy­stąpił do wdrażania w swych jednostkach surowej, wręcz żelaznej dyscypliny, zgodnie z poglądem, że należy „brać tałatajstwo za mordę”80. Dzięki temu jednak pod jego ręką groma­dy rozpolitykowanej hałastry, jakie składały się ówcześnie na Armię Czerwoną, szybko stawały się w miarę regularnym wojskiem. Dysponując nim, odniósł w skali całego Syberyjskie­go TDW szereg błyskotliwych zwycięstw. Inna sprawa, że suk­cesy te były na miarę szczególnych warunków, w jakich toczyła się kampania, i często stanowiły funkcję liczebnej przewagi bol­szewików. Mimo to przychodziły nie bez rozlicznych trudno­ści. Niemałe napotykał Tuchaczewski we własnych szeregach. Powodował je nierzadko sam — skłonnością do autoreklamy, przesadną samooceną i lekceważącym stosunkiem do innych. Wierzył, że rosyjscy generałowie „nie są w stanie pojąć wojny domowej” i niejednokrotnie dawał temu wyraz81. Przekonanie o monopolu na rację i politycznym poparciu, jakie wyrobił so­bie w Moskwie, powodowało, że ścierał się z kolejnymi zwierzchnikami: Ioakimem Wacetisem, Siergiejem Kamieniewem, Władimirem Hittisem, Aleksandrem Samojłą i Olderoggiem. Sytuację komplikował dodatkowo fakt, że dwaj pierwsi objęli z czasem funkcje Naczelnego Dowódcy. Młody koman­darm, starając się o urzeczywistnienie swych operacyjnych kon­cepcji i co za tym idzie — ambicji, wykorzystywał każdy sposób, zwracając się z pogwałceniem służbowej pragmatyki wprost do Rewolucyjnej Rady Wojennej, a nawet samego Lenina82. Ja­ko dowódca 8. Armii raportował np., że bezpośredni zwierzch­nik Hittis, stojący na czele Frontu Południowego, „nie zna i nie posiłkuje się fundamentalnymi prawami strategii”83. Nie brał i nie chciał brać przy tym pod uwagę, że antagonista, pułkow­nik dawnej armii, który przesłużył całą wojnę na froncie, miał niewątpliwe i bogatsze doświadczenia i poważniejsze kwalifika­cje, znając zasady sztuki wojennej nie tylko z pobieżnych lektur, a nadto związany był dyrektywami Naczelnego Dowództwa. Tego rodzaju wystąpienia pobudzały oczywiście do reakcji obronnych. Dla atakowanych bez pardonu cesarskich „ekscelen­cji” młody porucznik stał się zatem szybko synonimem egzalto­wanego fantasty, nieuka, karierowicza, a nawet donosiciela84.

Tuchaczewski odpłacał im, jak i całemu dawnemu korpusowi oficerskiemu, pogardliwym lekceważeniem. W raporcie do Le­nina sporządzonym w 1919 r. pisał, że składa się „z ludzi o ogra­niczonym wykształceniu wojskowym, całkowicie zahukanych i pozbawionych wszelkiej inicjatywy”85. Był to zarazem doku­ment świadczący o daleko posuniętej elastyczności autora, który starał się formułować wnioski tak, aby uzyskać uznanie adresata skłaniającego się jeszcze podówczas do koncepcji tworzenia ar­mii rewolucyjnej od podstaw. Oczywiście nawet przy tak kry­tycznych ocenach Tuchaczewski nie mógł zrezygnować z byłych oficerów, zwłaszcza niższych stopni. W czasie służby w 1. Armii, jako pierwszy w sowieckim wojsku, ogłosił ich powszechny za­ciąg do służby, co zapewne nastąpiło w uzgodnieniu z Leninem i miało stanowić eksperyment, którego rezultatem stała się mo­bilizacja „specjalistów wojskowych” w całej Rosji86. Z czasem, spośród podobnych sobie, odznaczających się niewielkim do­świadczeniem, ale pewnością siebie, wybujałymi ambicjami, bezkompromisowością i twardym charakterem, dobrał najzdol­niejszych — Gaję Gaja, Ieronima Uborewicza, Putnę oraz bolsze­wickich samouków Jakira i Borisa Feldmana.

Zatargi z otoczeniem potęgowały również sprawy pozornie drobne. Tuchaczewski drażnił zamiłowaniem do teatralnych póz, gestów i strojów, a także wielkopańskim stylem życia. Jego pod­komendny, sztabskapitan Gienrich Eiche (stryjeczny brat znane­go bolszewickiego działacza Roberta) zauważał z przekąsem, że pojawiał się najczęściej w swym paradnym mundurze: „żółtych butach, malinowych galife, czerwonej bluzie i zielonym ka­sku”87. Jeśli irytowało to kadrowego oficera, łatwo wyobrazić sobie, jak na podobną ekstrawagancję reagowali szczególnie wy­czuleni na „błękitną krew” i „gwardyjskie maniery” bolszewiccy komisarze, przed którymi dostatecznej osłony nie dawała nawet legitymacja partyjna. W danym wypadku szło jednak i o sprawy zasadnicze. Tuchaczewski, do czego przyczyniały się niewątpli­we również konflikty osobiste, piętnował przy każdej okazji nie­kompetencję i głupotę, a często i tchórzostwo narzucanych po linii politycznej nadzorców. W zaufanym gronie stwierdził kiedyś, że stanowią „wrzód na szyi armii, uniemożliwiający jej swobodne poruszanie głową”88. Podobne opinie, w formie nie­co mniej tylko obrazowej, wyrażał zresztą również na gorąco w prasie frontowej: „powoływanie specjalistów wojennych, mają­cych związane ręce i nogi, nie daje korzyści”, „rady wojenne to bielmo na oczach strategii” itd.89 Jako remedium żądał konse­kwentnie wprowadzenia zasady jednoosobowego dowodzenia. Napotykało to zacięty opór, zaś cały spór nabierał niebezpiecz­nie politycznego charakteru. Najbardziej zagorzały antagonista Tuchaczewskiego, Oskar Kałnin, z pochodzenia Łotysz, z wy­kształcenia robotnik, zaś z zawodu rewolucjonista, członek Ra­dy Wojennej 1. Armii, raportował w początkach stycznia 1919 r. do centrali:

Nasz okryty laurami zwycięstw dowódca […] podniósł gło­wę niczym prawdziwy czerwony generał w rodzaju Napole­ona. […] Oświadczył […], że jako dowódca i przy tym komunista nie może pogodzić się z tym, że przypisano do niego, podobnie jak do starych generałów, komisarzy poli­tycznych90.

Konflikt w dwóch płaszczyznach — z „wojskowymi specjalista­mi” i jednocześnie komisarzami — musiał się zakończyć porażką. W połowie listopada 1919 r. komandarma wezwano do Moskwy, gdzie miano mu przygotować nominację na dowódcę 13. Armii działającej na Froncie Południowym. Decyzję tę zablokował jed­nak faktycznie nieufny wobec byłych oficerów Stalin, przy po­parciu przedstawicieli generalicji, którzy — obsadziwszy kluczowe stanowiska w Moskwie — mieli znaczny wpływ na sprawy kadro­we91. Sytuacja Tuchaczewskiego stała się trudna. Choć odzna­czono go najzaszczytniejszym wówczas wyróżnieniem — złotą szablą92 (wcześniej otrzymał złoty zegarek), bezczynność do­skwierała mu ogromnie. Z Kurska, gdzie oczekiwał na upragnio­ną nominację, wystosował wówczas płaczliwy list do Trockiego:

Nie mogę ani poznać powodów zatrzymania, ani otrzymać dalszego mianowania. Jeżeli w ciągu niemal dwóch lat […] położyłem jakiekolwiek zasługi, to proszę o wykorzystanie mych sił w konkretnej pracy, a jeśli takiej nie znajdzie się na froncie, to proszę mi ją dać w dziale transportu lub komi­sarzy wojskowych93.

Okazało się, że ma szczęście. Krytyczna sytuacja na Fron­cie Kaukaskim i spowodowana nią dymisja płk. Wasilija Szorina wymagała natychmiastowej decyzji personalnej. Wybór Stalina, nadzorującego z mandatu partyjnej centrali operacje wojenne na południu, który odłożył na bok swe uprzedzenia, padł wówczas na „zdobywcę Syberii i zwycięzcę Kołczaka”94. Tuchaczewski, w trakcie wyjątkowo solidnie przygotowanych i przeprowadzonych operacji, zetknął się i związał z wybitny­mi już działaczami — Ordżonikidzem i Siergiejem Kirowem. Ich przyjaźń i pomoc, obok poparcia wspomnianego już wcześniej Kujbyszewa, były najcenniejszym kapitałem, jaki wyniósł z wojny95.

Apogeum jego dowódczej kariery nastąpiło w kwietniu 1920 r. Powierzono mu wówczas — z inicjatywy Naczelnego Dowódcy Siergieja Kamieniewa i z aprobatą Lenina96 — najważniejszy wówczas dla sowieckiej republiki Front Zachodni. Na wojnę z Polską wyruszył z entuzjazmem. Wielkorosyjski patriotyzm Tuchaczewskiego nie mógł pogodzić się z jej usamodzielnieniem, zaś w kolejnej kampanii upatrywał okazję do łatwego zwycię­stwa. Prowadząc ofensywę na Warszawę, obwieszczał podległym oddziałom:

Czerwonoarmiści! Wybiła godzina zapłaty. […] Wielki poje­dynek rozstrzygnie losy wojny, narodu rosyjskiego i ludności polskiej. Wojska spod znaku Czerwonego Sztandaru i wojska łupieżczego białego orła oczekuje śmiertelny pojedynek. […] Utopcie we krwi rozgromionej armii polskiej przestępczy rząd Piłsudskiego. […] Na Zachodzie rozstrzygają się losy świato­wej rewolucji. Ponad trupem białej Polski wiedzie droga ku ogólnoświatowej pożodze. Poniesiemy na bagnetach szczęście i pokój pracującej ludzkości.

Jeszcze 20 sierpnia, a więc już po klęsce pod Warszawą, Tuchaczewski twierdził buńczucznie, że pokój jest możliwy jedy­nie po „rozgromieniu sprawy bandytów” i „na gruzach białej Polski”97.

Wojna ta, choć przegrana, przyniosła mu uznanie przeciw­nika — marszałka Piłsudskiego, a także rozgłos wśród opinii światowej śledzącej z niepokojem przewalanie się na zachód sowieckiego walca98. Gorzej było we własnych szeregach, gdzie oceny Bitwy Warszawskiej wywołały zażarte polemiki. Na szczęście dla Tuchaczewskiego jego porażkę najłagodniej po­traktował Lenin: dostrzegając popełnione błędy, obciążał nimi w większym stopniu Aleksandra Jegorowa i Stalina, dowodzą­cych w istocie pospołu sąsiednim Frontem Południowo-Zachodnim. Gdy w marcu 1921 r. wybuchło powstanie kronsztadzkie, godzące w podstawy władzy bolszewickiej i omnipotencję partii, komendantem sił szturmowych wyznaczył właśnie byłego komfronta. Po zreorganizowaniu systemu do­wodzenia (znajdującego się „w stanie całkowitego zamętu”) Tuchaczewski zaplanował i przeprowadził atak na twierdzę: skutecznie, bezwzględnie, krwawo. Krytykowany później za pacyfikację wolnościowego wystąpienia miał stwierdzić w zaufanym gronie nie bez pewnej racji, że osławieni maryna­rze bałtyccy dawno już „przekształcili się w bandytów”, sam zaś nie miał żadnych wyrzutów sumienia, dziesiątkując „hała­strę”, która w swoim czasie najokrutniej znęcała się nad wła­snymi oficerami99. Lenin był zachwycony sprawnością działań i oświadczył mu w bezpośredniej rozmowie: „Ojczulku, jestem zadowolony, bardzo zadowolony z przeprowadzonej przez was operacji”100.

Sukces w Kronsztadzie przyćmił nieco pamięć klęski pod Warszawą. Tuchaczewski dostrzegł rychło kolejną szansę wojskowej rehabilitacji w groźnym powstaniu Aleksandra Antonowa na Tambowszczyźnie. Nominację zawdzięczał, jak się wydaje, nie tyle poparciu Sklianskiego i korzystnym dla wła­dzy sowieckiej międzynarodowym reperkusjom101, a gwaran­cji sukcesu, jakich mógł udzielić. Lenin miał niebywałą zdolność instrumentalnego wykorzystywania ludzi w najlep­szym, socjotechnicznym rozumieniu tego słowa. Tuchaczew­ski, szlachcic od pokoleń, jako jeden z nielicznych ówczesnych „czerwonych dowódców”, potraktował antonowszczyznę w ka­tegoriach historycznych i państwowych, widząc w niej kolej­ne ogniwo w długim ciągu ruchawek chłopskich, które nieraz przywodziły Rosję na krawędź zguby.

Do wykonania powierzonego zadania zabrał się bez wahań i sentymentów. Mając w pamięci doświadczenia generałów repu­blikańskiej Francji, tłumiących ogniem i mieczem rojalistyczne powstanie w Wandei, stosował środki drakońskie (m.in. gazy), ale i najskuteczniejsze w działaniach przeciwpartyzanckich.

Operacja ta — pisał w rozkazie do podległych wojsk — powin­na zostać przeprowadzona wytrwale i metodycznie, ale przy tym szybko i zdecydowanie. Eliminacja bandyckiego elementu [tj. powstańców] nie może nosić charakteru przypadko­wego; należy jasno zademonstrować chłopstwu […], że walka z władzą sowiecką jest beznadziejna102.

Prowadzona w myśl powyższych założeń pacyfikacja zakoń­czyła się szybkim i spektakularnym sukcesem.

Pomimo tego oraz wcześniejszych zwycięstw kwestią otwartą pozostaje ocena dowódczych dokonań Tuchaczewskiego. Współcześni mieli o nich najwyższą opinię. Siergiej Kamieniew, z którym miewał na pieńku, zauważał z lekkim przekąsem: „fortuna stanęła u kolebki tego szczęśliwca”, nieskory do po­chwał Stalin określał go mianem „demona wojny domowej”, zaś Frunze, z którym miał związać się bliską przyjaźnią, kon­statował, że jest „człowiekiem zachowującym zimną krew, któ­rego jedyną pasję stanowi wojna”, dodając wszakże: „to wielki gracz, nieustraszony, ale nazbyt okrutny”103.

Tego rodzaju uwaga skłania do refleksji. Tuchaczewski dążył do osiągnięcia celu wszelkimi środkami. W czasie działań nad Donem w pełni aprobował np. rozkaz ówczesnego komisarza 8. Armii Jakira, który żądał „procentowej eksterminacji ludności płci męskiej”. Sam ludobójcze praktyki stosował na Tambowszczyźnie, wydając wraz z pełnomocnikiem WCIK Antonowem-Owsiejenką opublikowany następnie w prasie rozkaz, który głosił:

1. Obywateli odmawiających podania swego nazwiska roz­strzeliwać na miejscu bez sądu.

2. Włościanom, którzy ukrywają broń […], ogłosić rozkaz o wzię­ciu zakładników i rozstrzelać ich w razie niewydania broni. […]

5. Rodziny ukrywające członków rodzin lub ruchomości ban­dytów, traktować jako bandyckie i najstarszego pracujące­go w takiej rodzinie rozstrzeliwać na miejscu bez sądu.

Bezwzględność i nade wszystko otwartość, z jaką wzywano do krwawych pacyfikacji, wywołała reakcję Moskwy. Wice­przewodniczący Rady Komisarzy Ludowych Aleksiej Rykow wnioskował nawet o odwołanie Tuchaczewskiego (co nastąpi­ło dopiero po zakończeniu operacji militarnych) i anulowanie rozporządzenia104.

Zważywszy, że cała historiografia wojny domowej opierała się na apriorycznych przesłankach ideologicznych, a uprawiano ją nie stroniąc od przemilczeń, manipulacji, a nawet fałszerstw, rewizja jej ustaleń wydaje się niezbędna. Nie ulega wątpliwo­ści, że Tuchaczewski dysponował zawsze znaczną przewagą li­czebną nad przeciwnikami, a stały dopływ rezerw pozwalał mu nie liczyć się z kosztami działań. Trocki (co prawda dopiero w roku 1937, gdy sformułowane wnioski miały charakter przede wszystkim polityczny) zauważał, że „brakowało mu umiejętności oceny położenia wojskowego, we wszystkich jego aspektach. W jego strategii przewijał się za­wsze element awanturnictwa”105.

Należy wszakże pamiętać o szczególnych okolicznościach, w jakich toczyły się kampanie lat 1918–1920, zwłaszcza o czyn­niku czasu. Mając go na względzie, do podejmowania niesza­blonowych rozstrzygnięć i pośpiechu wzywali zarówno Lenin, jak i sam Trocki.

Inny z krytyków Tuchaczewskiego zauważa, że w kampanii polskiej — jedynej, w której napotkał pełnowartościowego prze­ciwnika — poniósł dotkliwą porażkę. Wytyka mu też nieprze­myślane decyzje, lekceważenie pracy sztabów itd. Częściowo trafna jest obserwacja, że powierzchownie, na poziomie szkoły oficerskiej, obeznany z historią sztuki wojennej, nie potrafił na­giąć się do jej fundamentalnych praw sformułowanych przez Clausewitza106.

Powyższe wywody, choć sugestywne, grzeszą jednostron­nością, podobnie jak hagiograficzne ujęcia historiografii epoki chruszczowowskiej. Zarzuty formułowane wobec Tuchaczewskiego — awanturnictwo i negliżowanie zasad prowadzenia wojny — stawiano w przeszłości licznym dowódcom, w tym równie młodemu jak on generałowi Bonaparte. Improwizacja i ryzyko wykraczające daleko poza przyjęte granice charakteryzowały całą sowiecką sztukę wojenną lat wojny domowej: wymuszała je po prostu sytuacja. Jest charakterystyczne, że żaden z wyższych oficerów armii carskiej sprawujących dowództwa szczebla ope­racyjnego po stronie bolszewickiej nie odniósł sukcesów, jakie stały się udziałem Frunzego czy Tuchaczewskiego. Wynikało to głównie z zaszczepionej rutyny, która w warun­kach wojny rewolucyjnej okazywała się nie tylko nieprzydat­na, ale nawet szkodliwa.

Powojenna kariera Tuchaczewskiego przebiegała nie bez za­hamowań, a nawet upadków. Będąc przede wszystkim wojsko­wym, nie umiał naginać się do zmiennych politycznych koniunktur. Kłopotów przyczyniało mu również stałe dążenie do samodzielności i temperament.

W sierpniu 1921 r. został szefem Akademii Wojskowej RKKA. Jego zadanie stanowiła bolszewizacja uczelni założonej przez przedrewolucyjnych sztabowców107. Koncepcja Tuchaczewskie­go, aby przeorientować programy w duchu doświadczeń wojen światowej i domowej, była w zasadzie słuszna, wykonanie jednak mało skuteczne. Wysokie wymagania, które narzucił słuchaczom, dążąc m.in. do zastąpienia formalnie traktowanej politgramoty wykładami czołowych działaczy bolszewickich, mijały się z ce­lem, wielu bowiem ze skierowanych na studia zasłużonych do­wódców z chwalebnymi partyjnymi rodowodami zdobywało w akademii z niemałym trudem nie tyle podstawy polityki, strategii i taktyki, co na wstępnym kursie, jaki nakazał na szczę­ście otworzyć nowy komendant — opanowywało sztukę czytania i pisania. Tuchaczewski, ze swym szlacheckim rodowodem i nie­naganną kindersztubą (wielu podkomendnych zauważa, że nigdy nie podnosił głosu), był dla nich człowiekiem w sensie dosłow­nym najzupełniej klasowo obcym. Z daleko posuniętą rezerwą traktowała go również kadra nauczająca. Dawni generałowie uwa­żali Tuchaczewskiego nie tylko za co najwyżej „poruczniczynę”, ale i zakamieniałego bolszewika. Nadto wykształceni, o najszer­szych często horyzontach teoretycy wojskowości, jak Swieczin, mogli oceniać, że efektowne wykłady, a także próby pisarskie nowego komendanta, poza komunistycznymi sloganami, jakimi były upstrzone, niewiele na razie wnoszą do nauki wojennej108.

Trocki, zorientowawszy się szybko w niedobrej atmosferze, jaka zapanowała w uczelni, postanowił uzdrowić ją metodą ro­szad personalnych. W początku 1922 r. Tuchaczewski powrócił na stanowisko dowódcy Frontu Zachodniego, zaś jego miejsce zajął niepozbawiony talentu, a zwłaszcza ambicji, ale znacznie bardziej układny, były sztabsrotmistrz Anatolij Haecker.

W Smoleńsku wiele zmieniło się od zakończenia wojny. At­mosfera wywoływana intrygami wokół osoby komisarza woj­ny spowodowała, że zajmowano się tam bardziej polityką niż szkoleniem wojska. Tuchaczewski, chcąc uporządkować sytu­ację, musiał przykrócić cugli komisarzom, co uczynił bez wąt­pienia z nietajoną satysfakcją. Rychło spowodowało to zwykły już konflikt, tym razem z p.o. szefem Zarządu Politycznego Frontu Wasilijem Kasatkinem i sekretarzem jaczejki partyjnej Wasiliewem. Niebawem sam dostarczyć miał niebacznie prze­ciwnikom niebłahego argumentu.

Tuchaczewski był nie tylko pełnokrwistym, ale i bardzo pięk­nym mężczyzną. „Szczupły i zgrabny, o wielkich popielatych oczach i wyjątkowo miłych rysach”109 zapadał nie tylko w pamięć, ale i serca, tym bardziej że rychło otoczył go nimb bohaterskiego i zwycięskiego dowódcy. W roku 1918 poślubił najformalniej (w cerkwi!) sympatię z lat szkolnych, a przy tym przyjaciółkę jednej ze swych sióstr, Marię Ignatową110. Małżeństwo okaza­ło się krótkie i tragiczne. W dwa lata później żona, która towa­rzyszyła mu na frontach, dzieląc dole i niedole żołnierskiego żywota, zastrzeliła się. Przyczyną tragedii, wedle oficjalnej wer­sji, był incydent, jaki wydarzył się, gdy powracała do rodziców, obładowana bezcennymi w owych czasach tobołkami z mąką i kaszą: uznana za spekulantkę została aresztowana111. Równie dobrze jak zbieg okoliczności mogła być to prowokacja wymie­rzona w komfronta. Złośliwcy doszukiwali się jednak głębszych przyczyn samobójstwa. Ich zdaniem nastąpiło na tle seksual­nym: mająca aż nadto uzasadnione powody do zazdrości Marusia była ponoć przez męża, który miewał także i upodobania sady­styczne, od czasu do czasu ćwiczona pejczem aż do krwi112. Na szczęście dla Tuchaczewskiego cała historia prze­szła właściwie bez echa, gdyż w trakcie nowej kampanii wojennej nikt nie zaprzątał sobie głowy podobnymi drobiazga­mi. Wyjątkiem był komisarz polityczny Jan Maer, dbały o ko­munistyczne morale, który usiłował rozmawiać z wdowcem „po linii partyjnej”; ostro zbesztany zaprzestał jednak niewcze­snych interwencji.

Tuchaczewski podobno nie pofatygował się na pogrzeb, zle­cając załatwienie formalności adiutantowi. Za to niemal natych­miast wdał się w burzliwy romans z ukrywającą się u krewnych w białoruskich lasach szesnastoletnią panienką z dobrej szla­checkiej rodziny. Zakończył się on potajemnym ślubem, znowu cerkiewnym. Związku nie dało się długo ukrywać, bowiem nie­bawem przyszła na świat córka Irina (dziecko po pewnym cza­sie zmarło). Macierzyństwo źle wpłynęło na psychikę Liki, która wkrótce rozstała się z mężem113. Pocieszył się on rychło w ramio­nach młodziutkiej, bowiem niespełna osiemnastoletniej, Niny Hryniewicz (ros. Griniewicz)114. Ponieważ była „dobra i serdecz­na”, a nadto szybko zaszła w ciążę, Tuchaczewski zdecydował się na kolejne, trzecie małżeństwo, które zawarto w roku 1924115. Temperament, a także przejściowa przymusowa separacja z żo­ną, pchały go wszakże w kierunku dawnych przyzwyczajeń. Li­dia Szatunowska twierdzi, że wkrótce po ślubie z Niną związał się z inną kobietą, a wspólne dziecko nazwał, podobnie jak po­przednią córkę — Swietłana116. Zapewne wtedy spłodził jedyne­go, acz pozamałżeńskiego syna — Jurija Wagnera117.

Mariaże i bujny tryb życia, jaki prowadził Tuchaczewski, sta­ły się wymarzonym kompromatem w rękach jego antagonistów. Kasatkin, który usiłował zarządzić inwigilację dowódcy, zainspi­rował następnie szczegółowy raport kontrwywiadowczy miejsco­wego pełnomocnika OGPU, piętnujący jego „wyczyny na froncie alkoholowym i seksualnym”, przez co rozumiano „notoryczne opilstwo” oraz „związki z kobietami różnego autoramentu, wy­wodzącymi się z obcych klas”. W efekcie cała sprawa stanęła we wrześniu 1923 r. na Biurze Politycznym. Referujący ją Trocki za­proponował polubowne rozstrzygnięcie: nominowanie w miejsce Kasatkina funkcjonariusza o większym autorytecie, ale i przeka­zanie donosu, zgodnie z pragmatyką partyjną do Centralnej Ko­misji Kontroli. 23 października jej Kolegium Partyjne udzieliło komfrontowi „surowej nagany” za „pijaństwo, libacje i demorali­zujący wpływ na ­podwładnych”118. Jednocześnie do Smoleńska zjechał na stanowisko członka Rady Wojennej Wasilij Wołodin, bolszewik ze stażem od 1908 r., uprzednio sprawujący analogicz­ne stanowisko w Leningradzkim Okręgu Wojskowym. Decyzja ta nie zdołała jednak zniweczyć do końca intrygi i w rezultacie Tu­chaczewski opuszczał w marcu 1924 r. Białoruś z „wysoce nie­pochlebną opinią”119.

Opisana powyżej afera obyczajowa miała oczywiście charak­ter zastępczy. W Armii Czerwonej, kultywując tradycje przed­rewolucyjnego wojska, pito od chwili jej powstania, zaś daleko posunięta swoboda obyczajowa charakteryzowała pierwsze lata władzy sowieckiej. Wasiliew, który miał na uwadze „niewłaści­wy stosunek do komunistów”, jaki przejawiał Tuchaczewski120, obawiając się go zbytnio eksponować, posłużył się argumentami, jakich dostarczył mu on sam. Decyzja Trockiego i CKK wskazu­je, że w Moskwie zdawano sobie doskonale sprawę w czym rzecz. W dobie zaostrzającej się walki politycznej przyjęte rozwiązanie uzależniało bowiem ukaranego jeszcze silniej od kierownictwa partyjnego, dając możliwość podjęcia sprawy w każdym momen­cie i wyciągnięcia znacznie surowszych konsekwencji.

Kłopoty młodego komfronta w początku lat dwudziestych mogły mieć również związek z supertajną operacją „Trust” po­legającą na próbie infiltracji i wewnętrznego rozbicia „białej emigracji”. Zaangażowano do niej i Tuchaczewskiego (co było dowodem, że jego lojalność wysoko oceniał sam Dzierżyński!), który odgrywał rolę potajemnego przeciwnika władzy sowieckiej. Ponieważ OGPU nieco się w tej sprawie zagalopowało, na przełomie 1923 r. podjęto decyzję o wycofaniu go z akcji121.

W najwyższych gremiach bolszewickich Tuchaczewski zna­lazł jednak obrońców, przede wszystkim Frunzego. Łączyły ich „wspólny język i wspólne poglądy”122, także w kwestii nie­znośnej omnipotencji politruków. Doskonale się przy tym uzu­pełniali. Komisarz, typowy ­samouk, nie posiadał przygotowania wojskowego, z kolei jego protegowany mógł wiele skorzystać z doświadczeń, intuicji strategicznej i talentów politycznych zwierzchnika. Frunze właśnie zniweczył skutki donosów krót­ką, jednoznaczną adnotacją: „partia ufała, ufa i ufać będzie tow. Tuchaczewskiemu”123. Biorąc w ten sposób niejako odpowie­dzialność za przyjaciela, ściągnął go do Moskwy jako pomocnika, a następnie zastępcę szefa sztabu RKKA.

Paląca wówczas kwestia wyboru orientacji politycznej nie stanowiła dla Tuchaczewskiego poważniejszego problemu. Gdy usunięcie Trockiego ze stanowiska komisarza wojny podzieliło armię, starał się nie angażować w konflikt, gdyż — jak pisze Za­gorskaja — uznawał w nim „wyśmienitego organizatora i utalen­towanego człowieka”, doceniając zasługi, jakie położył w czasie wojny domowej, z drugiej jednak strony raziła go przesadna mi­łość własna i — co ważniejsze — powierzchowny stosunek, by nie rzec dyletantyzm, narkoma do kwestii wojskowych, co dało się zaobserwować zwłaszcza po zakończeniu wojny124. Dlatego też wraz z Frunzem znalazł się wśród jego krytyków już podczas dyskusji przed XI Zjazdem RKP(b) w roku 1922125.

W tym kontekście niezupełnie zrozumiała może być ponow­na nominacja Tuchaczewskiego do Smoleńska w lutym 1925 r. Co prawda powracał na Białoruś z tarczą: powierzenie mu po raz drugi największego okręgu wojskowego, co ceniono wy­żej niż sztabowe funkcje, można było traktować jako symbo­liczne wyrównanie doznanych uprzednio przykrości. W grę wchodziły zresztą dwa nierównie ważniejsze aspekty. Wobec zbliżenia z Niemcami i dogodnych perspektyw strategicznych, możliwość sowieckiego ataku na Polskę znacznie się wówczas wzmogła. Oczywistym było, że najbardziej predestynowany do popro­wadzenia go byłby dowódca Frontu Zachodniego z roku 1920, znający znakomicie i potencjalnego przeciwnika, i przyszły teatr działań. Nie można wykluczyć również i motywów politycznych nominacji Tuchaczewskiego. Demonstracyjna bliskość z Frun­zem „drażniła” rwących się do władzy Woroszyłowa, Budionne­go i im podobnych126. Stalin, który nie miał do nowego komisarza zaufania, z pewnością wolał rozdzielić obu przyjaciół. W efek­cie, choć Frunze pragnął, aby Tuchaczewski zajął po nim miej­sce jako szef sztabu, przeprowadzić tego nie zdołał127.

Śmierć druha wstrząsnęła dowódcą Zachodniego Okręgu Woj­skowego. Wydaje się, że nie miał większych wątpliwości, że nie była przypadkowa. Sam, lecząc się na chorobę Basedowa, zaniechał dalszej kuracji, aby — jak zwierzał się w zaufaniu — nie po­zostawiać dokumentacji, która w przyszłości mogłaby zostać wykorzystana przeciwko niemu128. Zgon Frunzego wpłynął jed­nak, o dziwo, na przyspieszenie kariery Tuchaczewskiego. Już w listopadzie 1925 r. został — w miejsce Siergieja Kamieniewa — szefem sztabu RKKA. Co zatem spowodowało, że Stalin zaak­ceptował nominację, którą parę miesięcy wcześniej utrącił? Wy­daje się, że nastąpił tu splot kilku czynników. Gensek nie miał nigdy przekonania do przedrewolucyjnych sztabowców, „czer­woni dowódcy” z kolei z małymi wyjątkami, jak wspomniano wyżej, byli z racji swych bolszewickich rodowodów głęboko zaangażowani w walki frak­cyjne wewnątrz partii. Nieliczni, którym ufał, wywodzący się z Armii Konnej, nie mieli za to absolutnie żadnych kwalifikacji, aby poradzić sobie z ogromem zadań, jakie stawiała rozpoczęta właśnie gruntowna reforma wojskowa. Stalin mógł brać pod uwa­gę jeszcze Jegorowa i Borisa Szaposznikowa, lojalności obydwu nie zdołał jednak wypróbować jeszcze w stopniu dostatecznym. Tymczasem, zgodnie z zasadą divide et impera, Tuchaczewski — pozbawiony zaplecza, jakie zapewniał mu Frunze, i niepewny swej pozycji, jako że protestował przeciwko mianowaniu narkomem Woroszyłowa — gwarantował lojalność, fachowość i cenną w ówczesnej sytuacji apolityczność. Sam mawiał, że „spory i kłótnie teoretyków [partyjnych] niewiele go obchodzą”129.

Stosunki nowego komisarza z nowym szefem sztabu ukła­dały się pomimo to początkowo poprawnie. Tuchaczewski oce­niał, że zwierzchnik „to porządny człowiek, ale głąb […], brak mu tej samodzielno­ści i zdecydowania, jakie miał Michał Wasiliewicz [Frun­ze — dop. PW]. Nader tępy, ale ma tę zaletę, że nie udaje mędrca i łatwo zgadza się na wszystko”130.

Istotnej pomocy na nowym stanowisku udzielał mu staran­nie dobrany zespół współpracowników. Niemal wszystkich znał dobrze ze wspólnej służby podczas wojny domowej, nie­których „odziedziczył” po Frunzem. Na swego zastępcę powołał byłego kapitana Siemiona Pugaczowa, z którym zaprzyjaźnił się na frontach, już w Armii Czerwonej. Szefem Wydziału Or­ganizacyjno-Mobilizacyjnego był Siemion Kranz-Wiencow, Wydziałem Operacyjnym kierował zaś jeden z najwybitniej­szych młodych teoretyków wojskowych Władimir Triandafiłłow. W grupie tej znaleźli się również: Boris Bobrow, Miachaił Jefremow, Dmitrij Kuczinski, Todorskij oraz specjaliści w za­kresie lotnictwa — Jakow Ałksnis, obrony przeciwlotniczej — Boris Barski, artylerii — Nikołaj Rogowski i komunikacji wojskowych — Ernest Appoga131.

Koordynując w istocie prace w zakresie odbudowy i rozbu­dowy armii, Tuchaczewski musiał włączyć się do rozwiniętej już współpracy z Niemcami. Z uwagi na silną germanofobię, wynie­sioną przede wszystkim z niewoli, przyszło mu to z pewnością niezbyt łatwo, niemniej rozumiał, że polityka rapalleńska stano­wi jedyną szansę szybkiego uzyskania nowoczesnego uzbrojenia, zaś zbliżenie z Republiką Weimarską — dobrą asekurację strategiczną ZSRS. Jako szef sztabu jeździł do Berlina i sygno­wał szereg dokumentów uściślających warunki współdziałania RKKA i Reichswehry, niemniej jego rola w umacnianiu niemiec­kiego aliansu była zdecydowanie drugoplanowa.

Położenie Tuchaczewskiego zaczęło się z czasem kompliko­wać. Stalin, przyjrzawszy mu się bliżej, zaczął obawiać się jego dynamizmu i aktywności: wówczas to zapewne w rozmowach z Nikołajem Bucharinem określił szefa sztabu jako potencjalne­go „Napoleonka”132. Co więcej, w obliczu planowanej już ostat­niej fazy rozgrywki o władzę wewnątrz WKP(b) na kluczowym stanowisku w wojsku chciał mieć kogoś o wiele bardziej uległe­go i dyspozycyjnego. Tuchaczewski zaszkodził sobie też i sam. Z jednej strony, jak zawsze, próbował ograniczać wpływy apa­ratu politycznego, z drugiej, starał się o znaczne rozszerzenie kompetencji, a także prestiżu sztabu, który w znacznym stop­niu odgrywał w dotychczasowej strukturze rolę organu pomocniczego i technicznego komisariatu obrony133. Oznaczało to jednakże uszczuplenie prerogatyw Woroszyłowa, który zaczął zwalczać nie tylko samą koncepcję, ale także i jej promotora.

Wiosną 1928 r. Budionny, wraz z innym „wydwiżeńcem” kwa­termistrzem Armii Czerwonej Pawłem Dybienką i Jegorowem, podówczas dowódcą Białoruskiego OW, wystosowali do komi­sarza obrony memoriał dotyczący mankamentów w strukturze aparatu centralnego. Krytykując rywalizację pomiędzy Tuchaczewskim a Wasilijem Lewiczowem, szefem Głównego Zarządu RKKA (zajmował się kwestiami organizacyjno-mobilizacyjnymi), postulowali odwołanie obydwu z zajmowanych funkcji. Na istotę intrygi wskazują zarówno intelektualne możliwości i am­bicje wnioskodawców (Budionny, a także Dybienko podobnego tekstu nie byli w stanie sporządzić, Jegorow zaś usilnie starał się podówczas przypodobać Stalinowi), jak też fakt, że merytorycz­na polemika, jaką podjął szef sztabu, minęła zupełnie bez echa134.

Lepszego jeszcze pretekstu dostarczył wszakże inny, wcze­śniejszy dokument. Tuchaczewski w raporcie z grudnia 1927 r. domagał się bowiem, we właściwym sobie nader kategorycz­nym tonie, przyspieszenia restrukturalizacji wojska i bogatego wyposażenia go w najnowszy sprzęt, zwłaszcza czołgi i samo­loty. Hasło z punktu widzenia interesów armii było co prawda słuszne, ale aby je urzeczywistnić należało przystąpić do in­dustrializacji kraju. Program ten zresztą był zbieżny z kry­stalizującymi się zamiarami genseka, ale postawienie go w chwili, gdy nie wysunięto jeszcze warunkującej uprzemysłowienie idei kolektywizacji, dojrzewał zaś konflikt z grupą Bucharina, było przedwczesne i — co za tym idzie — dla Stalina po­litycznie szkodliwe. Dlatego też zakwalifikował memoriał jako „brednie”135. Opinię przekazał zainteresowanemu Woroszyłow; klimat rozmowy był taki, że powołując się na nią, Tuchaczew­ski złożył oczekiwaną na Kremlu dymisję. W wyjaśniającym liście pisał:

Albo niczego nie rozumiem z generalnej linii politycznej, al­bo nikt nie rozumie mnie. W obydwu wypadkach nie mogę po­zostawać na stanowisku136.

Odejście nie miało bynajmniej charakteru honorowego. Tuchaczewskiego co prawda na polecenie Stalina przeniesiono do Leningradu na dowódcę tamtejszego OW, ale jednocześnie pozbawiono prawa wykładania w Akademii Wojskowej137. Roz­pędzono również jego współpracowników: Pugaczow trafił np. do Kijowa jako szef sztabu okręgu wojskowego, co niewątpli­wie awansem nie było.

Kolejny zakręt w służbowej karierze Tuchaczewski musiał przeżywać boleśnie. Z perspektywy okazało się jednak, że raz jeszcze przejściowe niepowodzenie miało obrócić się na jego korzyść. Lata spędzone w Leningradzie były najlepszymi i najszczęśliwszymi, jakie przeżył138. Stało się tak dzięki har­monijnej współpracy ze sztabem okręgu, którym kierował Feldman, a także miejscowymi władzami partyjnymi. Stojący na ich czele Kirow, dystansujący się z wolna od Stalina, uznał najwidoczniej odnowienie i pogłębienie stosunków z Tuchaczewskim za cenne. Dla dowódcy OW poparcie i przyjaźń ze strony kolejnego członka Biura Politycznego (liczyć mógł na Ordżonikidzego i Kujbyszewa) miały niewymierną war­tość. Korzystając z roztoczonego nad sobą ochronnego para­sola i braku bezpośredniej kontroli, organizował eksperymenty z nowymi typami broni i wszelkiego rodzaju manewry mają­ce zweryfikować teoretyczne koncepcje, np. w zakresie obro­ny przeciwlotniczej wielkich środków miejskich, desantów spadochronowych itd.

Klimat polityczny dla programu rozbudowy wojska z bie­giem czasu stał się pomyślniejszy. Zwiastowała to uchwała KC WKP(b), z 15 lipca 1929 r. „O stanie obrony ZSRS” postulująca w terminie dwuletnim nasycenie wojska sprzętem tech­nicznym139. Ośmielony tym Tuchaczewski w styczniu 1930 r. złożył raport do Woroszyłowa. Rozwijając tezy przedstawione trzy lata wcześniej i powołując się na „zmiany, jakie zaszły na wsi”, przedstawił konkretny program rekonstrukcji RKKA i jego konsekwencje, m.in. w dziedzinie sztuki operacyjnej140. Ponieważ odpowiedzi nie otrzymał, w kwietniu zwrócił się wprost do Stalina. Reakcja była tym razem szybka i w ówcze­snym klimacie złowieszcza.

Wyrażono pogląd — pisze Gieorgij Issersohn — że jest niepo­jęte, jak marksista może tak ulegać płonnym nadziejom i że przyjęcie takiego projektu oznaczałoby militaryzację kraju, co byłoby groźniejsze, niż jakiekolwiek szkodnictwo141.

Aby ostatecznie pognębić Tuchaczewskiego, sekretarz ge­neralny nakazał wniesienie jego sprawy pod obrady Rewolu­cyjnej Rady Wojennej. Przeciwko niewczesnemu reformatorowi zorganizowano nagonkę, której przewodził niechętny mu i za­wistny następca na stanowisku szefa sztabu — Szaposznikow142. W jej trakcie posłużono się ukutym na potrzeby chwili sloga­nem o „czerwonym militaryzmie”, który miał ideologicznie skompromitować Tuchaczewskiego. Broniąc się przed zarzuta­mi, raz jeszcze odwołał się on do Stalina co, jak się zdaje, dało pewien efekt. W liście z 30 grudnia 1930 r. pisał:

Na rozszerzonym posiedzeniu RRW ZSRS tow. Woroszyłow ogłosił Wasz list odnoszący się do mojej notatki o rekonstruk­cji RKKA. Referat Sztabu RKKA, do którego mój memoriał był dołączony, nie był mi znany […]. Obecnie, zaznajomiwszy się z wyżej wspomnianym referatem, w pełni rozumiem Wasze wzburzenie moimi fantastycznymi rachubami. Muszę oświad­czyć, że w referacie Sztabu RKKA nie ma absolutnie nic moje­go. Moje propozycje przedstawiono nawet nie w postaci karykaturalnej, a po prostu w formie zapisek wariata143.

Jedną z cech Tuchaczewskiego stanowiło przeświadczenie o własnych racjach, których skłonny był bronić w każdej sy­tuacji. Nieobcy był mu jednak i pewien pragmatyzm. Zdawał sobie sprawę, że dla urzeczywistnienia swoich idei musi pozy­skać Stalina. Nieco wcześniej, wyzyskując przyjaźń dowódcy Moskiewskiego OW Awgusta Korka, zorganizował pokazo­we trzydniowe manewry z udziałem jedynej w całej armii bry­gady pancernej. Obserwowało je in corpore Biuro Polityczne: Stalin zapewne po raz pierwszy w życiu ujrzał wówczas czoł­gi w akcji. Efekt przeszedł wszelkie oczekiwania: rychło, za­pewne z poparciem Ordżonikidzego, asygnowano poważne kwoty na rozbudowę armii144.

Aby ją przyspieszyć i uzyskać aprobatę dla swego progra­mu, Tuchaczewski posłużył się dość naiwnym fortelem. Z po­zorną krytyką sformułowanego przezeń kolejnego projektu zbrojeń wystąpił bowiem, podzielający w istocie jego założenia, zastępca szefa sztabu Triandafiłłow. Działo się to w obecności Stalina, który, przekonany podobno, że może udzielić natrętowi, prestiżowej nauczki, zaakceptował dokument, wszakże z kry­tycznymi poprawkami. Rzecz w tym, że te Tuchaczewski uprzed­nio uzgodnił w tajemnicy z Triandafiłłowem145.

Wydaje się, że obydwaj nie docenili przenikliwości genseka. Stalin, decydując się na rozbudowę armii, znakomicie wiedział, kim może się w tym celu posłużyć. W danym razie wszelkie resentymenty traciły na jakiś czas znaczenie. Tu­chaczewski nadto w okresie leningradzkiego „wygnania” zdał pomyślnie egzamin z politycznej lojalności, zajmując zdecydowane stanowisko w walce z prawicową opozycją w WKP(b)146. W rezultacie doszło do audiencji w cztery oczy na Kremlu. W jej trakcie wyjaśniono wszystkie „nieporozu­mienia”, zaś gość został ujęty pochlebstwami, jakich nie szczędził Stalin147.

W czerwcu 1931 r. nastąpiła nominacja uznana za sensacyj­ną: Tuchaczewski został w miejsce Uborewicza wiceprzewod­niczącym RRW, wicekomisarzem ds. wojskowych i morskich oraz szefem uzbrojenia armii. Zdaniem Aleksandra Barmina był to skutek konfliktu personalnego: Tuchaczewski bardziej „gięt­ki” od poprzednika, przeniesionego na stanowisko dowódcy Białoruskiego OW, dawał podobno więcej gwarancji, że potra­fi „przystosować się do warunków współpracy z Woroszyłowem”148. Inaczej skutki nominacji przedstawiał ppłk Jan Kowalewski, łącząc je z dokonaną dwa miesiące wcześniej zmianą na stanowisku szefa sztabu: Szaposznikowa, zesłanego do Samary na dowódcę podrzędnego Nadwołżańskiego OW, zastąpił wówczas Jegorow. Zdaniem polskiego attaché stano­wiło to „doskonałą kombinację”, bowiem obydwaj nowo powo­łani znali wybornie z wojny roku 1920 najważniejszy wciąż dla ZSRS Zachodni Teatr Wojenny. Mniej przekonujące były pró­by objaśnienia kulis awansu Tuchaczewskiego. Kowalewski są­dził, że nastąpił wskutek nacisków niemieckich, a nadto Uborewicz zbytnio forsował rozwój broni technicznych149; oby­dwie obserwacje opierały się na mylnych, apriorycznych prze­słankach, właściwych niestety ówczesnej „dwójce”.

W roku 1932 Tuchaczewski otrzymał wyjątkową i niespo­dziewaną satysfakcję. Sekretarz Generalny skierował doń list, w którym — jak pisze marszałek Siergiej Biriuzow — „przyznał, że zbyt ostro i niesłusznie ujął ocenę wniosków Tu­chaczewskiego co do rekonstrukcji Robotniczo-Chłopskiej Ar­mii Czerwonej, [oraz] przepraszał [! — dop. PW] za zbyt późne sprostowanie popełnionego przez siebie błędu”150.

W biografii Stalina był to fakt bez precedensu, świadczący jak bardzo niedawny antagonista stał się mu potrzebny. Oczy­wiście — do czasu. Mołotow, który znał i podzielał filozofię po­lityczną genseka, twierdził, że ludzi takich jak Tuchaczewski należy wykorzystywać, „do któregoś momentu… tu można się pomylić: albo rozpra­wić się z nimi nazbyt wcześnie, albo zbyt późno”151.

Pomimo tak spektakularnego dowodu pojednania, we wza­jemnych stosunkach pozostała daleko posunięta rezerwa, której nie mogły przełamać nawet wspólne pobyty nad Morzem Czar­nym152. Anton Antonow-Owsiejenko zauważa, że:

Przeciwko Tuchaczewskiemu było wszystko: jego cechy oso­bowe — inteligencja, charakter, mądrość, wyrazista powierz­chowność. I bojowa sława. […] Podobnych ludzi Stalin w swoim kręgu nie znosił, zadowalali go jedynie woroszyłowowie153.

Choć Tuchaczewski zdawał sobie z tego doskonale sprawę154, daleki był od przyłączania się do piejących już dytyramby na cześć „Wielkiego Wodza” przypochlebnych chórów. Gdy w trakcie jednego z pierwszych publicznych wystąpień jako wicekomisarz, wbrew obowiązującej praktyce, pominął jego na­zwisko, słuchacze sądzili, że jest to efekt sporu z roku 1920155. Także i później, gdy kult Stalina zaczął się potęgować, zacho­wał daleko posunięty dystans, gromiąc np. jego sekretarza Alek­sandra Poskriobyszewa, gdy ten użył potocznego na Kremlu określenia „Gospodarz”156.

Działalność Tuchaczewskiego w komisariacie obrony oka­zała się niezmiernie efektywna. Podobnie jak w okresie kiero­wania sztabem, skupił wokół siebie wyselekcjonowaną grupę oficerów, wśród których znajdowali się podlegli mu bezpośred­nio szefowie: sił lotniczych — Jakow Ałksnis, artylerii — Nikołaj Jefimow, broni pancernej — Innokientij Chaliepskij i łączności — Nikołaj Siniawski. Zespół ten uzupełnili z czasem ściągnięci z Leningradu Feldman i Iosif Sławin. Pierwszy objął w ro­ku 1934 kluczowe stanowisko szefa Głównego Zarządu Kadr, drugi zaś w rok później objął Zarząd Wyższych Szkół Wojskowych157. Tuchaczewski, kontrolując niektóre szefostwa broni (tak­że wojsk chemicznych, inżynieryjnych i telemechaniki), miał zatem do dyspozycji nieformalny „sztab techniczny”, paralelny wobec sztabu RKKA. Pozwalało to realizować konsekwent­nie program unowocześnienia i przezbrojenia armii. Kiriłł Miereckow trafnie zauważył, że „był szczególnie wyczu­lony na wszystkie nowości, wynalazki i przejawiał niezwykłą pa­sję przy wprowadzaniu tych nowości i wynalazków do wojsk”158