Historia polityczna Polski 1935-1945 - Paweł Wieczorkiewicz - ebook

Historia polityczna Polski 1935-1945 ebook

Paweł Wieczorkiewicz

0,0

Opis

 

Książka jest opartą na najnowszych badaniach i studiach, a także na bogatym materiale źródłowym i wspomnieniowym syntezą przedstawiającą ostatnie lata II Rzeczypospolitej, jej upadek w 1939 roku, odrodzenie w postaci państwa podziemnego i agonię w latach 1939-1945. 

 

Książka dostępna w katalogu bibliotecznym na zasadach dozwolonego użytku bibliotecznego. 
Tylko dla zweryfikowanych posiadaczy kart bibliotecznych. 

 

Książka dostępna w zasobach: 
Biblioteka im. Hieronima Łopacińskiego w Lublinie

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 853

Rok wydania: 2010

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



 

HISTORIAPOLITYCZNAPOLSKI

1935-1945

 

Żołnierzom i uczestnikom Powstania Warszawskiego

Natalii Bojarskiej,Hannie Dąbek,Marii Marczakowej,Krystynie Wieczorkiewiczowie,Stanisławowi Kazimierzowi Marczakowi,Bronisławowi Wieczorkiewiczowi St.,Bronisławowi Wieczorkiewiczowi Mł.

 

Paweł Wieczorkiewicz

HISTORIA POLITYCZNA POLSKI

 

Książka i Wiedza

 

Projekt okładkiMichal Zbyszyński

RedaktorLeszek Otrębski

Redaktor technicznyHanna Toda

© Copyright by Paweł Wieczorkiewicz 2005

Wszelkie prawa zastrzeżone

© Copyright by Wydawnictwo „Książka i Wiedza”, Warszawa 2006

Wydanie drugie

Obj. ark. druk. 33

Druk i oprawa:Poznańskie Zakłady GraficznePoznań, ul. Wawrzynika 39

Trzynaście tysięcy osiemset czterdziesta trzecia „KiW"

ISBN 83-05-13441-5

 

SPIS TREŚCI

Wstęp

Rozdział I. Ostatnie lata Drugiej Rzeczypospolitej

I.1. Dziedzictwo Marszałka

I.2. Dekompozycja i konsolidacja

I.3. Wobec Hitlera i Stalina

Rozdział II. Wrzesień

II.1. Wobec wojny

II.2. Żołnierski obowiązek

II.3. Czwarty rozbiór

Rozdział III. Na obczyźnie

III.1. Rząd Sikorskiego

III.2. Klęska Francji

III.3. Wyspa ostatniej nadziei

Rozdział IV. Dwie okupacje

IV.1.W cieniu swastyki

IV.2. Pod sierpem i młotem

IV.3. Początki konspiracji

Rozdział V. Pomiędzy Londynem, Moskwą i Waszyngtonem

V.1. Pakt Sikorski-Majski

V.2. Armia Andersa

V.3. Katyń i Gibraltar

Rozdział VI. Terror, agentura, podziemie

VI.1.Tysiącletnia Rzesza

VI.2. Polska podziemna

VI.3. Z mandatu Kremla

Rozdział VII. Zmowa teherańska

VII.1. W cieniu „wielkiej trójki”

VII.2. Patrioci z Moskwy

VII.3. „Burza”

Rozdział VIII. Agonia niepodległości

VIII.1. Powstanie

VIII.2. Rozmowy ostatniej szansy

VIII.3. Rząd narodowego protestu

Epilog. Wyzwolenie i zniewolenie: Polska lubelska

WSTĘP

Długo wahałem się, czy pisać tę książkę. Urodziłem się w kilka lat po wojnie. Ale Polskę Podziemną znam z domu. W mojej rodzinie - zakorzenionej w Warszawie - konspirowali wszyscy. Dziadek, babka i ojciec organizowali tajne nauczanie, matka i wuj działali w podziemnym ruchu kulturalnym, przyrodni brat był w partyzantce. Nie ominęło ich powstanie. Ojciec uczestniczył w nim jako oficer sztabowy, na barykadach walczyli - matka, wuj i przyrodnie rodzeństwo, brat i smarkata wtedy siostra. Babka i niania doświadczyły tragicznego losu cywilów stolicy. Pomimo to, a może i dlatego, starałem się przez lata omijać w swych badaniach okres okupacji. Gdy jednak doroślejąc jako historyk i obywatel zacząłem szukać odpowiedzi o źródła współczesnych narodowych frustracji, wszystkie tropy nieodmiennie prowadziły do lat wojny.

Tragedia, jaką stała się dla Polaków, wymaga podjęcia dyskusji nad jej przyczynami sprawczymi. Nie zdobyła się na nią dotąd polska opinia, nie podjęła jej w sposób poważny polska historiografia. Ongi, w połowie XIX wieku, najostrzejsza polemika na temat przyczyn upadku I Rzeczypospolitej przyczyniła się do odrodzenia i pobudzenia ducha narodowego. Mniemam, że i dzisiaj podobna dyskusja jest potrzebna.

Historiografia uprawiana w PRL z oczywistych powodów była do szpiku zakłamana, dotykała bowiem dwu najświętszych ideologiczno-propagandowych tabu: pozostającej poza jakąkolwiek krytyką polityki sowieckiej, zwłaszcza w odniesieniu do Polski (niewymawialne: data 17 września i słowo Katyń), oraz legitymizacji władzy komunistycznej. Aby uzasadnić jej prawomocność, fabrykowano legendy „narodzin Polski Ludowej”, a wcześniej - Polskiej Partii Robotniczej i Związku Patriotów Polskich. Na straży owych świętości stała bezwzględna w tych razach cenzura1. Rodziło to nieuchronną autocenzurę, czego doświadczył autor i wszyscy badacze jego pokolenia, i w efekcie niechęć do podejmowania tematów, które musiałyby przedstawiać w najlepszym razie prawdy cząstkowe. Byli oczywiście i historycy, którzy z podniesionym czołem uprawiali historiografię dworską, pisząc tak, aby zadowolony był i „Biały Dom” (siedziba KC PZPR), i ambasada sowiecka. Nie o wiele bardziej obiektywne było dziejopisarstwo uprawiane w Londynie czy Nowym Jorku, nawet pod auspicjami szacownych Instytutów gen. Władysława Sikorskiego i Józefa Piłsudskiego. Powstawały tam bowiem głównie w mniejszym czy większym stopniu dzieje bajeczne, historia pisana ku pokrzepieniu serc, obarczona politycznym solidaryzmem, a przy tym i wszystkimi grzechami powszednimi dziejopisarstwa PRL, a więc ukrywaniem i cenzurowaniem źródeł, pomijaniem faktów i osób niewygodnych itd. Świadectwem tego są pomnikowe skądinąd w założeniach serie: Polskie Siły Zbrojne w drugiej wojnie światowej czy Armia Krajowa w dokumentach. Najlepsza literacko, wręcz niedościgła, z tego kręgu synteza - Najnowsza historia polityczna Polski Władysława Poboga-Malinowskiego - była z kolei wściekle tendencyjna, czego nie mam jej zresztą za złe. Dzisiaj jednak, pisana w latach 50., stanowiąc wiekuisty pomnik niezwykłego talentu autora, pomimo największej jego staranności, utraciła w znacznym stopniu walory poznawcze, zwłaszcza w sferze faktograficznej.

Polska posierpniowa także nie potrafiła napisać historii wojny. Zadowolono się raczej przyswojeniem osiągnięć ośrodków emigracyjnych, poszerzając prowadzone tam badania. W obiegu popularnym szerzy się zatem opcja hagiograficzna. Mnożą się polskie zwycięstwa w tzw. kampanii wrześniowej, omal nie decydujące, na kartach rozpraw warszawscy powstańcy, a wcześniej Armia Krajowa, zadają Niemcom klęskę za klęską, a żołnierze Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie rozstrzygają w sposób decydujący kolejne kampanie sprzymierzonych. Polityka Becka, Sikorskiego, Mikołajczyka i Sosnkowskiego staje się koherentna, konsekwentna i bezbłędna. Gdzieś tylko na marginesie, zwykle półgębkiem, aby nie urazić naszych nowych sojuszników i protektorów, pisze się o zawodzie, jaki spotkał Polaków ze strony ich zachodnich aliantów. Trzeba było dopiero sugestywnej i uczciwej książki Normana Daviesa, aby przeniewierstwo i zdradę Roosevelta nazwać nad Wisłą po imieniu. Inna koncepcja przedstawiania dziejów lat wojennych polega na forsowaniu narodowej zgody; na kartach niektórych publikacji sąsiadują w pozytywnych kontekstach Armia Krajowa i Armia Ludowa, PPS i PPR, Polska Londyńska i Polska Lubelska. Tymczasem możliwości pogodzenia racji gen. Roweckiego i Nowotki, gen. Maczka i marszałka Żymierskiego, gen. Sosnkowskiego i Bieruta - nie ma. Patriotyzmu i zdrady narodowej nie można położyć na dwu szalach i udawać, że waga nie drgnęła.

Książka, którą wezmą Państwo do rąk, jest gorzka. Nie ma w niej happy endu i nie ma elementu zdrowego dydaktyzmu - triumfu dobra nad złem. Jest za to rejestr kolejnych błędów, niepowodzeń i porażek, które doprowadziły do tragicznego finału. Polska bowiem, wbrew radosnemu zadowoleniu naszych politycznych elit, które swą metamorfozę zaznaczają tym, że tzw. Dzień Zwycięstwa świętują 8, a nie 9 maja, poniosła w II wojnie światowej druzgocącą klęskę, na równi z Niemcami i Japonią, a większą z pewnością - niż Włochy czy Rumunia. Rozpoczęta w imię jej obrony, zakończyła się rozrachunkiem dokonanym na jej koszt przez mocarstwa mieniące się demokratycznymi z ludobójczym Związkiem Sowieckim. Podejmując brzemienne decyzje i przeciwstawiając się Hitlerowi dla obrony swej suwerenności, a jednocześnie odrzucając propozycje „pomocy” Stalina dla zachowania terytorialnej integralności, Rzeczpospolita została pozbawiona i pierwszej, i drugiej. Wpisana w strefę wpływów Związku Socjalistycznych Republik Sowieckich i ograbiona z rdzennie polskich ziem - Lwowa z okolicami i Wileńszczyzny, co oznaczało wydarcie 600 lat jej historii, zapłaciła kolosalnymi stratami ludzkimi, a nadto, co owocowało jeszcze groźniejszymi skutkami - wyniszczeniem elit, zarówno w efekcie świadomej eksterminacyjnej polityki obydwu okupantów, jak i wymuszonej powojennym układem politycznym emigracji: kiedy [...] trzeba było wybierać ojczyznę czy wolność - wybrałem - pisze kmdr por. Bohdan Wroński, który jak wielu żołnierzy Polskich Sił Zbrojnych pozostał na obczyźnie2.

W maju 1945 podziemna „Myśl Niezależna” ogłosiła artykuł programowy „Wojna trwa”. Na pytanie, kiedy naprawdę zakończyła się dla Polaków, nie można dać jednoznacznej odpowiedzi. Dla jednych był to już maj 1945 roku i włączenie się do odbudowy kraju; inni usiłowali walczyć o imponderabilia z bronią w ręku; koniec ich wojny nastąpił na Rakowieckiej lub w sowieckich łagrach. Byli tacy, liczni, także na emigracji, którzy uznali, że rok 1956, zrzucenie bezpośredniego protektoratu sowieckiego, stanowi symboliczny kres wojennej drogi i wojennych sporów. Wielu żyjących jeszcze działaczy Polski Podziemnej dostrzegało z kolei odrodzenie narodu dopiero w ruchu podziemnym lat 70. i później w „Solidarności”. Wszyscy, którzy dożyli, niemal są za to zgodni, że naprawienie zbrodni Teheranu i Jałty nastąpiło w roku 1989, gdy utworzono pierwszy rząd cieszący się częściowym przynajmniej zaufaniem społecznym. Zdolność do nieskrępowanego stanowienia o sobie państwo polskie odzyskało jednak dopiero w 4 lata później, gdy ostatni żołnierze II wojny światowej przekroczyli granicę polsko-białoruską na Bugu. Wtedy pośmiertny dramatyczny akt Państwa Podziemnego - zwany jego testamentem, można było uznać za wypełniony.

Nieproporcjonalnie wiele uwagi poświęciłem działalności komunistów polskich, nie z tego powodu, aby byli szczególnie zasłużeni dla sprawy narodowej; przeciwnie - ponieważ w imieniu Kremla, jak trafnie określił to przed laty Stefan Korboński, zostali jej grabarzami. Także i z tego powodu, że i obecnie działalność ich bywa zakłamywana, należało przedstawić ją szerzej.

Książka niniejsza powstała na podstawie publikowanych źródeł i piśmiennictwa, co daje wystarczające podstawy dla zbudowania całościowego obrazu. Ponieważ przyjęto jako zasadę przywoływanie w przypisach jedynie odnośników do cytatów, zabrakło w nich miejsca dla większości bogatej literatury historycznej z opublikowanymi w ostatnich latach tak bardzo różnymi pod każdym względem syntezami dziejów Polski tego okresu Antoniego Czubińskiego, Andrzeja Friszkego, Andrzeja Paczkowskiego i Wojciecha Roszkowskiego, a także zbiorami źródeł i monografiami poszczególnych zagadnień i tematów. Czerpałem z nich wiedzę i choć nie zawsze zgadzam się z poglądami autorów, chcę i muszę im w tym miejscu podziękować.

Rozdział i.

OSTATNIE LATA DRUGIEJ RZECZYPOSPOLITEJ

I.1. DZIEDZICTWO MARSZAŁKA

Józef Piłsudski zmarł po ciężkiej i wyniszczającej chorobie 12 maja 1935 roku. Jego zgon zamknął w nowożytnych dziejach Polski całą epokę, na której swą osobowością i swymi koncepcjami wywarł niezatarte piętno.

Najwyższe stanowiska w Rzeczypospolitej, w momencie śmierci jej Pierwszego Marszałka, piastowali Ignacy Mościcki i Walery Sławek. Prezydent, pomimo 67 lat, był wciąż w doskonałej dyspozycji tak intelektualnej, jak i fizycznej3. Był to piękny, rasowy okaz Polonusa z mlecznobiałą czupryną i takimi wąsem, jakby żywcem z dawnych wieków we współczesność przeniesiony, dopiero co z kontusza w modnie skrojony frak, czy żakiet przebrany, obdarzony przy tym szlachetną wyniosłością postawy i dostojeństwem w posuwistych [...] polonezowych ruchach"4. Dystynkcja Mościckiego przejawiała się nie tylko w imponującej godności i majestacie (jak gdyby urodził się w pobliżu tronu - zauważał ambasador Francji Leon Noel), ale również w obejściu ujmującym, uprzejmym i taktownym5.

Kwalifikacje prezydenta nie sprowadzały się jedynie do reprezentacji. Profesor Politechniki Lwowskiej i wybitny chemik fizyczny, ujmował swą dyscyplinę w sposób zaskakująco do dzisiaj nowoczesny, nadzwyczaj udatnie łącząc akademicką teorię z inżynierską praktyką, czego dowiódł organizując od podstaw polski przemysł chemiczny. A że w czasach studenckich działał w ruchu niepodległościowym u boku Piłsudskiego, ów powierzył mu po zamachu majowym pierwszą godność w państwie. Pozostawił przy tym prezydentowi szeroke pole w kwestiach gospodarczych (w tym przemysłu wojennego), naukowych i kulturalnych, odsuwając jednocześnie od polityki wewnętrznej. Powodowało to, że tzw. miarodajni piłsudczycy, należący do najwęższego kręgu wtajemniczenia, odnosili się do Mościckiego z niejakim lekceważeniem (wielokrotny premier Kazimierz Bartel zwykł przypominać pod jego adresem jędrne porzekadło ludowe: Tyle znacy, co Ignacy...)6. Prezydent, hamując do czasu ambicje, urazy tłumił, ale i zapamiętywał.

Jego przeciwieństwo stanowił 56-letni premier, który funkcję szefa rządu sprawował po raz trzeci. Konspirator z czasów nielegalnej w zaborze rosyjskim Polskiej Partii Socjalistycznej, bohaterski bojowiec jej zbrojnych jaczejek, był, jako jeden z nielicznych, po imieniu z Piłsudskim; jak nikt w jego otoczeniu, potrafił nie tylko słuchać, ale i spierać się z Komendantem, dowodząc bezkompromisowo swego (Jeszcze wczoraj - pisał dedykując Sławkowi swój „Rok 1920” - widziałem twe rozdrażnione na mnie oczy i my siałem, ileż to razy mieliśmy na siebie w życiu rozdrażnione oczy)7. Szanowano w nim powszechnie tak bardzo niepowszednie w życiu publicznym, zwłaszcza polskim, cechy: niezłomny charakter, absolutną bezinteresowność, osobistą, głęboką, acz pozbawioną zewnętrznych efektów myśl państwową, umiejętność wzbudzania dla siebie szacunku, nawet u przeciwników politycznych8. Wytrawny, a w imię nadrzędnych racji i pozbawiony zahamowań polityk, po śmierci Marszałka, jedynego, który przez swą wielkość mógł mieć tak pełną władzę moralną9, nawoływał do poniechania poszukiwania autorytetów zastępczych i poddania się rządom prawa, sprawowanym wedle kryteriów ideowych i etycznych. Brak ambicji i chęci do walki o własną pozycję, w połączeniu z politycznym idealizmem, powodowały jednak, że w oczach wielu uchodził za pozbawionego elastyczności doktrynera. Będąc bliżej Piłsudskiego niż Mościcki, w większym stopniu zatracił samodzielność decyzji, co zresztą stało się udziałem wszystkich bez wyjątku zaufanych współpracowników Marszałka. Były premier Aleksander Prystor odnosił nieodparte wrażenie, że w przełomowych momentach, jakie miały nadejść, Sławek za chwilę sięgnie do telefonu, aby poprosić Komendanta o przyjęcie10.

Bezpośrednią schedę po Piłsudskim stanowił wyposażony w ogromne prerogatywy urząd Generalnego Inspektora Sił Zbrojnych. Wbrew opiniom wielu historyków nie ma żadnych bezpośrednich przesłanek, aby twierdzić, że Marszałek pozostawił w kwestii jego obsady jakiekolwiek, ustne choćby, wytyczne. W grę wchodziło co najmniej dwu kandydatów. Dawniejsze starszeństwo wojskowe miał 49-letni gen. dyw. Kazimierz Sosnkowski. Współtwórca czynu zbrojnego przed I wojną światową, szef sztabu i najbardziej zaufany powiernik Piłsudskiego w okresie legionowym, więziony wraz z nim w Magdeburgu, w latach 1920-24 (z półroczną przerwą) kierował z dużym powodzeniem Ministerstwem Spraw Wojskowych. Odsunięty od przygotowań do zamachu majowego i delegowany za granicę na polecenie Marszałka, który chciał mu oszczędzić tragicznego dylematu pomiędzy złamaniem przysięgi i naruszeniem lojalności, skutkiem przypadkowego zbiegu okoliczności nie zdołał na czas opuścić kraju. W rezultacie wybrał samobójstwo, strzelając do siebie z pistoletu; odratowano go niemal cudem. Ponoć wpłynęło to jednak na ochłodzenie stosunków z Belwederem, nad czym zresztą usilnie pracowało otoczenie Piłsudskiego, obawiające się niekwestionowanej pozycji i autorytetu „Szefa”. Tym niemniej Sosnkowski pełnił następnie funkcję inspektora armii, występując kilkakroć jako zastępca samego Marszałka. Piłsudski wystawiając mu jeszcze w 1922 roku opinię, podkreślał szereg jego nietuzinkowych zalet - umysł bardzo rozległy, zdolności duże, niezmierne zdolności do pracy, olbrzymią umiejętność obcowania z ludźmi, a wreszcie samodzielność (nawet ulegając wpływom nie zatraca siebie), mając mu jedynie za złe - charakter niezbyt silny, co przejawiało się w utracie wiary przy niepowodzeniach i nieszczęściach?11

Gen. dyw. Edward Rydz-Śmigły był młodszy o parę miesięcy. Malarz z wykształcenia, a żołnierz z zamiłowania, związał się z Komendantem również przed I wojną światową. W Legionach uchodził za najtęższego frontowca, co spowodowało, że podczas wojny polsko-bolszewickiej otrzymywał najtrudniejsze zadania. Po roku 1921 był inspektorem armii. Jedynymi stricte politycznymi doświadczeniami Rydza były: działalność w konspiracyjnej Polskiej Organizacji Wojskowej, kiedy to zbliżył się m.in. z Adamem Kocem i Bogusławem Miedzińskim, oraz kilkudniowe kierowanie resortem spraw wojskowych w efemerycznym, socjalizującym „rządzie lubelskim”, oceniane przez Piłsudskiego, jak i cała działalność samozwańczego gabinetu, nader krytycznie. Marszałek opiniując Śmigłego brał pod uwagę moc charakteru i woli, stawiające go najwyżej pośród generałów polskich, ale też niepokoił się jego zdolnościami operacyjnymi w zakresie prac Naczelnego Wodza i umiejętnościami mierzenia sił nie czysto wojskowych, lecz całego państwa. Wątpliwości budziło również, że bywał co do otoczenia własnego [...] kapryśny i wygodny, szukający ludzi, z którymi by nie potrzebował walczyć, lub mieć jakiekolwiek spory12. Pilnie obserwujący sytuację w Polsce francuscy sojusznicy oceniali Rydza jako pozbawionego błyskotliwości, mało inteligentnego, drobiazgowego, ale upartego i energicznego13.

Wybór był zatem więcej niż trudny. Sosnkowski bardziej samodzielny, o bardziej eksponowanej pozycji, był niewątpliwie o wiele bieglejszym politykiem i administratorem, a także szerzej myślącym strategiem. Za atuty Śmigłego można było z kolei uznawać frontowe doświadczenia, bliższy kontakt z wojskiem i na koniec - co mogło być istotne w określonej konstelacji - demonstrowany brak sprecyzowanych poglądów politycznych. Zwolennikami pierwszej kandydatury byli członkowie wpływowej „grupy pułkowników”, dzierżącej od co najmniej kilku lat faktyczny ster bieżących rządów: „Machiavell” obozu sanacyjnego Miedziński, Koc i Ignacy Matuszewski.

Sprawę rozstrzygał osobiście Mościcki, podpisując, wedle wiceministra spraw zagranicznych Jana Szembeka, nominację Śmigłego natychmiast14. Nim to nastąpiło, odbył jednak konsultacyjną rozmowę ze Sławkiem. Premier pragnął, aby następca Piłsudskiego w wojsku trzymał się najściślej swych kompetencji i dlatego dość nieoczekiwanie wysunął nowego kandydata - 47-letniego inspektora armii gen. dyw. Gustawa Orlicz-Dreszera. Wybitnie uzdolniony oficer młodszego pokolenia legionowego, organizator majowego przewrotu i dowódca wojsk piłsudczykowskich w czasie jego trwania, nie posiadał jeszcze, pomimo bardzo silnej osobowości, autorytetu obydwu konkurentów i miał, jak się zdaje, pełnić w intencjach Sławka rolę kandydatury zastępczej, blokującej drogę nazbyt ambitnemu Sosnkowskiemu. Ponieważ jednak, jak się okazało, o tym ostatnim nie myślał poważnie i prezydent, dążący do wzmocnienia własnej pozycji i obawiający się wszelkich potencjalnych rywali, rozstrzygnięcie było oczywiste. Mościcki, obstając przy Rydzu i porównując go z Dreszerem, stwierdzał bez ogródek, że jest bardziej zrównoważonym, choć może mniej energicznym i inteligentnym15. Wśród elity rządzącego obozu, w większości podzielającej opinie co do nienadzwyczajnych walorów umysłowych nominata, jego awans nie wzbudził nadmiernego entuzjazmu.

Najmniejszych wątpliwości nie nastręczała natomiast sukcesja Piłsudskiego jako zwierzchnika resortu spraw wojskowych. Na rok przed śmiercią on sam wprowadził tam, jako swego I zastępcę, 45-letniego gen. bryg. Tadeusza Kasprzyckiego, dawnego legionistę i dowódcę elitarnej 1. Kompanii Kadrowej. Dynamiczny, o żywym i twórczym umyśle, płodny w pomysły, zawsze młodzieńczo optymistyczny, a. do tego jeszcze pracowity16, był niewątpliwie jednym z wybitniejszych wyższych oficerów ówczesnej armii.

Poza wszelką dyskusją, także i na przyszłość, pozostawała również obsada Ministerstwa Spraw Zagranicznych, kierujący nim płk Józef Beck posiadał bowiem swego rodzaju pośmiertne „namaszczenie” Piłsudskiego. Minister był człowiekiem młodym, ale posiadającym znaczne już polityczne wyrobienie i rutynę. Urodzony w roku 1894, po wybuchu wojny zaciągnął się ochotniczo do Legionów, gdzie, w artylerii konnej, osiągnął stopień porucznika i krzyż Virtuti Militari, rzadko w tej broni przyznawany. Działając następnie w Polskiej Organizacji Wojskowej na obszarze ogarniętej wojną domową Rosji błyskotliwymi raportami zwrócił uwagę samego Komendanta. Swe talenty, a zarazem zaufanie, jakim go obdarzył, potwierdził podczas przewrotu majowego, kiedy to, jako szef sztabu zrewoltowanych wojsk, zimną krwią i opanowaniem przyczynił się walnie do zwycięstwa. Otwarło ono Beckowi drogę do wielkiej kariery. Nominowany na szefa gabinetu Piłsudskiego w Ministerstwie Spraw Wojskowych, a następnie na wicepremiera, został ostatecznie wiceministrem w MSZ. Owa pozornie niezrozumiała karuzela stanowisk miała na celu najlepsze możliwie przygotowanie go do kierowania dyplomacją polską. Ster MSZ przejął ostatecznie z rąk pierwszego pomajowego szefa resortu Augusta Zaleskiego w roku 1932. Marszałek, sprawujący bezpośredni nadzór nad polityką zagraniczną nieledwie do ostatnich chwil życia, oceniał ministra niezwykle wysoko, wystawiając mu publicznie, czego nie zwykł był czynić, istną laurkę, jako szczególnie zdolnemu i inteligentnemu współpracownikowi, któremu nie może zrobić dość komplementów17.

Wydawać się mogło, że podjęte decyzje personalne zapewnią ciągłość władzy. Ponieważ było oczywiste, iż nikt nie będzie mógł wypełnić pustego miejsca wytworzonego śmiercią Piłsudskiego18, zakładano, że każdy z jego współpracowników - Mościcki, Sławek, Śmigły-Rydz czy Kasprzycki, koncentrując się na powierzonym odcinku pracy, potrafi jednocześnie harmonijnie współdziałać z innymi ośrodkami władzy. Optymizm był jednak złudny, okazało się bowiem, że w kalkulacji powyższej pominięto jeden z istotniejszych czynników życia publicznego - osobiste ambicje. Spór o personalia przesłonić miał rychło główny problem, jakim była konieczność radykalnej przebudowy anachronicznego modelu politycznego, opartego na autorytecie Marszałka, możliwej jedynie pod warunkiem przezwyciężenia historycznych resentymentów i stworzenia nowego przyszłościowego programu, który jednałby i jednoczył podzielone dawniej środowiska i grupy społeczne. Dylemat, jak rządzić bez Piłsudskiego, przekształcił się tym samym w pytanie, kto ma rządzić po nim i w jego imieniu.

Konsekwencją zamachu majowego stała się stabilizacja międzynarodowej sytuacji Polski i jej wewnętrznych stosunków politycznych. System, jaki zaprowadził Marszałek, miał cechy swoiste. Co prawda, podobnie jak w innych państwach o ustroju autorytarnym, źródłem wszelkich decyzji i faktycznego prawa stała się osoba dyktatora, niemniej Piłsudski, wzmacniając prerogatywy władzy wykonawczej, zadbał o zachowanie elementarnych norm i obyczajów demokratycznych. Działał zatem, przy wszystkich narzuconych ograniczeniach parlament, istniała zmarginalizowana opozycja polityczna, ukazywała się wolna prasa, starano się wreszcie przestrzegać praw i swobód obywatelskich. Warunkiem była jednak milcząca zgoda na uznanie monopolu władzy piłsudczyków. Gdy zatem w roku 1930 opozycyjne partie usiłowały ją zdobyć, Marszalek zareagował brutalnie, nakazując aresztowanie ich przywódców, postawionych następnie przed sądem w tzw. procesie brzeskim19.

Bilans rządów pomajowych, jeśli idzie o szeroko rozumiane życie społeczne i ekonomiczne kraju, nie był tak oczywisty.

Najtrudniejszy problem II Rzeczypospolitej - polityka wobec mniejszości - był pochodną jej struktury narodowościowej. Polacy stanowili bowiem ponad 65 proc, mieszkańców państwa, Ukraińcy ponad 15 proc., Żydzi - do 10 proc., a Białorusini i Niemcy odpowiednio 6 i 2 proc. Ponieważ za życia Marszałka nie dopracowano się w tej mierze spójnej koncepcji, czas nieubłaganie naglił. W najbardziej zaognionym stadium znajdowała się tzw. kwestia rusińska, co wiązało się z istnieniem silnej, działającej metodami terrorystycznymi niepodległościowej partii politycznej - Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów. Co prawda w roku 1935 minister spraw wewnętrznych Marian Zyndram-Kościałkowski zawarł ugodę z reprezentującym umiarkowane tendencje Ukraińskim Zjednoczeniem Narodowo-Demokratycznym (UNDO), przewidującą udział partii w obsadzie miejsc w parlamencie w zamian za poparcie polityki rządu, ale już w rok później, na żądanie motywującego to względami bezpieczeństwa państwa gen. Kasprzyckiego, władze administracyjne przystąpiły do intensywnej repolonizacji Małopolski Wschodniej. Zadanie to, najbardziej delikatne, zlecono miejscowym czynnikom wojskowym i terenowym agendom II Oddziału Sztabu Głównego (czyli tzw. dwójki), do kompetencji którego, obok spraw wywiadu i kontrwywiadu, należały również zagadnienia związane z utrzymaniem porządku wewnętrznego. Nieskory do krytyki pomajowej Polski Władysław Pobóg-Malinowski pisze z goryczą o ciemnych generałach, którzy poprzez tępych poruczników i kapitanów, dopuszczali się wręcz przestępczych machinacji20 .

Jednym z nich był dowódca Okręgu Korpusu nr II gen. bryg. Mieczysław Smorawiński. Wdał się on w także i osobisty konflikt z wojewodą wołyńskim Henrykiem Józewskim, który, ufny w swą pozycję bliskiego współpracownika Piłsudskiego, starał się prowadzić na podległym terenie liberalną politykę narodowościową. Dystans, jaki demonstracyjnie zaczął mu okazywać Rydz-Śmigły, spowodował jednak, że fala krytyki, wobec posunięć faworyzujących rzekomo ludność ukraińską narosła do tego stopnia, że zaczęto wygłaszać jawnie pogróżki o oburzonych oficerach, którzy po prostu zastrzelą tego zdrajcę21. Wiosną 1938 roku Smorawiński, mając wsparcie w szukającym popularności w kręgach nacjonalistycznych ministrze sprawiedliwości Witoldzie Grabowskim, doprowadził do przesunięcia Józewskiego na równorzędne stanowisko... do Łodzi, skąd przybył na jego miejsce Aleksander Hauke-Nowak. Program swój, diametralnie różny od koncepcji poprzednika, wyłożył tout court: o zagadnieniu Wielkiej Ukrainy można mówić w Kijowie lub w Warszawie, lecz nie na Wołyniu, gdzie nie wolno tworzyć ukraińskiego „Piemontu”22.

W województwie tarnopolskim doszło z kolei do napięć związanych ze sztucznym, acz promowanym przez władze ruchem „szlachty zagrodowej”. Ponieważ w odwecie OUN, na niewielką na szczęście skalę, podjął akcje terrorystyczne, miejscowa administracja zarządziła pacyfikację najbardziej zagrożonych terenów. Przeprowadził ją szybko, z rozmachem, bezwzględnie i brutalnie gen. bryg. Gustaw Paszkiewicz, człowiek o umysłowości feldfebla, a temperamencie hajdamaki23.

Innym sposobem rozwarstwienia rdzennej rusińskiej ludności było proklamowanie etnicznej odrębności Hucułów (zamieszkujących województwo stanisławowskie), Bojków (stanisławowskie i lwowskie) i Łemków (krakowskie). Makiawelizm polegał w tym wypadku na złamaniu dotychczasowych aksjomatów polityki wyznaniowo-narodowościowej. Aby bowiem odciąć grekokatolickich Łemków od ukrainizmu, zaczęto propagować ich konwersję na prawosławie! Odwrotnie rzeczy miały się na tragicznie doświadczonej przez historię Chełmszczyźnie. Gdy bowiem miejscowi unici, niepomni na męczeństwo ojców i dziadów, poczęli, pod wpływem lwowskiego metropolity grekokatolickiego Andrija (hr. Romana Szeptyckiego), skłaniać się ku cerkwi, katolicki biskup lubelski Marian Fulman zaproponował zniszczenie znajdujących się na zapalnym terenie świątyń prawosławnych. Do połowy 1938 roku wysadzono w powietrze i spalono, bez śmiertelnych wypadków, ale ze strugami krwi24 protestującej ludności, 127 domów modlitwy. Wyczulony na nietolerancję i szowinizm, jeden z liderów PPS Adam Pragier stwierdzał: to szaleństwo miało wszakże skutek odwrotny; ludność ukraińska umacniała się w swojej nienawiści do Polski25.

Tak niespójna i wręcz prowokacyjna polityka wzmogła nastroje oporu i konfrontacji nawet między najbardziej dotąd lojalnymi ugrupowaniami, takimi jak UNDO. Wzrastające międzynarodowe zagrożenie Polski i nadzieje, jakie środowiska ukraińskie wiązały nie bezzasadnie z III Rzeszą, spowodowały, że odstąpienie od akcji repolonizacyjnej wiosną 1939 roku nie przyniosło poważniejszych efektów. Małopolska Wschodnia i Wołyń trwały zatem w oczekiwaniu, przypominającym stan zbrojnego pogotowia.

Znacznie mniej kłopotów przysparzali Białorusini. Niska świadomość narodowa i słabo rozwinięte formy życia społecznego powodowały, że bez większych sprzeciwów poddawali się oświatowej i religijnej polonizacji. Silniejsza i z powyższych powodów bardziej niebezpieczna niż na kresach południowo-wschodnich agitacja komunistyczna ustała w roku 1938, po rozwiązaniu Komunistycznej Partii Zachodniej Białorusi (por. niżej, s. 23).

Najlepiej zorganizowana i najbardziej wpływowa była mniejszość niemiecka. Pomimo jednak narastających tendencji do politycznej unifikacji oraz pogłębiającej się infiltracji przez Abwehrę (niemiecki wywiad wojskowy) nie doszło do jej formalnej, organizacyjnej hitleryzacji. Koncepcja władz centralnych, związana z kursem Becka, polegała na poszukiwaniu kompromisów i unikaniu wszelkich zadrażnień mogących zmącić stosunki z Berlinem. W opozycji do niej stała jednak lokalna administracja, zmierzająca do szybkiej i przymusowej denacjonalizacji, jeśli nie obszarów nadgranicznych, to w każdym razie poszczególnych gałęzi gospodarki, takich jak przemysł ciężki, bankowość itp. Za jej rzecznika uchodził wojewoda śląski Michał Grażyński, zwolennik bezkompromisowej polityki wobec Niemczyzny.

Niezwykle powikłana i wręcz beznadziejna, zwłaszcza w dłuższej perspektywie, była kwestia żydowska. Mniejszość ta, stanowiąca największe w skali światowej skupisko Żydów, monopolizowała cale dziedziny wytwórczości i życia społecznego: rzemiosło, handel i niektóre wolne zawody. Była przy tym niezwykle różnorodna: Czym innym zupełnie był Żyd ortodoks, którego przodkowie przywędrowali jeszcze za czasów Kazimierza Wielkiego, czym innym był tak zwany „łitwak”, najgorszy typ Żyda, człowiek wyrzucony siłą poza [historyczne] granice Rosji do prowincji polskich, obrażający w Wilnie czy w Białymstoku uszy polskie swoim szwargotem rosyjskim - tłumaczy trudności w ustaleniu spójnej polityki narodowościowej na tym odcinku płk Beck. - Czym innym znowu była grupa dawnych asymilatorów żydowskich z końca XIX wieku, zżyta głęboko z przejściami naszego narodu [...]. Odmienne znowu zagadnienie stwarzali intelektualiści żydowscy, inne - eksponenci najróżniejszych międzynarodówek, usiłujący zdobyć sobie stanowisko uprzywilejowane w życiu Polski26.

Ponieważ w swej masie Żydzi nie poddawali się asymilacji, oznaczającej dla nich wyrzeczenie się religii, ekonomiczna konkurencja ze strony rdzennej ludności, polskiej czy ukraińskiej lub białoruskiej na Kresach, wyradzała się łatwo w zachowania o charakterze antysemickim. Nie zawsze zresztą nie sprowokowane: np. w maju 1935 roku, gdy w podradomskim Przytyku w czasie bójki wszczętej przez miejscowych Żydów został przez jednego z nich śmiertelnie postrzelony przybyły na targ chłop, rozjuszony tłum zdemolował w odwecie stragany, sklepy i domy współwyznawców sprawcy. Podobny przebieg miały w miesiąc później zajścia w Mińsku. Ostrości problemowi przydawała wykorzystująca podobne wypadki hałaśliwa agitacja skrajnej prawicy, z kręgów obozu narodowego. Rząd znalazł się w dwuznacznym położeniu. Z jednej strony nie mógł i nie chciał firmować przemocy, z drugiej jednak, mające znaczną nośność społeczną hasła antysemickie mogły przydać mu popularności w środowiskach młodej inteligencji i drobnomieszczaństwa, o których pozyskanie starał się zabiegać. Ostatni premier II Rzeczpospolitej gen. dyw. Felicjan Sławoj Składkowski, potępiając z całą surowością burdy, co znajdowało zresztą wyraz w energicznej działalności podległej mu policji, wzywał jednocześnie ludność polską do podjęcia rywalizacji na polu gospodarczym, zgodnie ze sloganem: walka ekonomiczna - i owszem27. Dalej jeszcze posunął się Miedziński: Osobiście bardzo lubię Duńczyków, ale gdybym miał ich w Polsce trzy miliony, to bym Boga prosił, żeby ich najprędzej stąd zabrał. Być może, że byśmy Żydów cenili, gdyby ich było u nas pięćdziesiąt tysięcy28.

Próbę rozwiązania problemu stanowił program emigracyjny. Usiłowania Becka zwiększenia kontyngentów wychodźczych w Palestynie i otwarcia dla imigracji Madagaskaru zakończyły się jednak fiaskiem. Działania te były w pełni aprobowane przez przywódców największych światowych partii syjonistycznych, Władimira Żabotyńskiego i Abrahama Sterna, zmierzających do ustanowienia na Bliskim Wschodzie narodowego państwa żydowskiego. Doszło do tego, że bojownicy organizacji „Hagana” i „Irgun” szkoleni byli w polskich ośrodkach wojskowych, a ich terrorystyczne, anty brytyjskie działania w Palestynie wspierane przez II Oddział funduszami i bronią. Ponieważ jednak przedsięwzięcia te były w najwyższym stopniu tajne, stanowisko władz i niektóre ich oficjalne enuncjacje wywoływały w środowiskach opiniotwórczych i na politycznej lewicy żywe protesty. Największe wzbudziło założenie w przededniu wojny, w Zbąszyniu, przejściowego obozu dla 15 tysięcy Żydów ekspulsowanych z Rzeszy. Choć w ówczesnej sytuacji konieczność prawidłowej identyfikacji imigrantów była oczywista, obrana metoda okazała się wyjątkowo wprost niezręczna.

Rok 1935 stanowił dla polskiej gospodarki datę graniczną, co wynikało zarówno z bezspornego ożywienia obejmującego wszystkie dziedziny produkcji, jak też skoncentrowania całokształtu polityki ekonomicznej w rękach wicepremiera inż. Eugeniusza Kwiatkowskiego. Posiadając poparcie Mościckiego i pozycję „szarej eminencji” w życiu politycznym (por. niżej s. 15 i n.), zainicjował szeroki program przeobrażeń gospodarczych i społecznych. Polska przestrzeni życiowej nie chce szukać w formie łupów u innych narodów - mówił na krótko przed wojną. - Tworzymy ją sami, budując Polskę wzwyż [...]. Każdy nowy warsztat pracy, każda nowa inwestycja, każdy statek morski pod polską banderą to nasz Lebensraum29. Trzeba przy tym podkreślić, że punkt startu był wyjątkowo zły, światowy wielki kryzys w początku lat trzydziestych dotknął bowiem Polskę w stopniu większym niż inne kraje, degradując jej ekonomikę do poziomu przedwojennego.

Koncepcje swe ujawnił Kwiatkowski w czerwcu 1936 roku, odwołując się do głęboko odczuwanej potrzeby uzupełniania naszego ekwipunku gospodarczego, to jest wzmocnienia sił produkcyjnych, przede wszystkim w oparciu o krajowe surowce i wewnętrzną konsumpcję30. Stanowiące novum w polityce gospodarczej, znalazły konkretyzację w postaci czteroletniego planu inwestycyjnego. Ponieważ „czterolatkę” wykonano przed terminem (!), wicepremier przedstawił w grudniu 1938 roku wielki 15-letni program rozwoju kraju. Podzielono go na pięć odcinków. W pierwszym (w latach 1939-42) dominować miały inwestycje obronne, przy założeniu osiągnięcia najwyższej doskonałości technicznej i eksportowej w zakresie produkcji, w drugim (1942^45) - komunikacyjne, w trzecim (1945-48) zamierzano skupić się na restrukturalizacji rolnictwa i upowszechnieniu oświaty w środowiskach wiejskich, w czwartym (1948-51) - zająć się urbanizacją, uprzemysłowieniem i polonizacją miast, w ostatnim (1951-54) - walką o zatarcie granic między Polską A i Polską B, czyli wyrównaniem dysproporcji między województwami centralnymi a Kresami Wschodnimi31. Zamierzenia te, choć ambitne, były realne. Ich wykonanie miało poprzez rozwój gospodarczy doprowadzić do osiągnięcia poziomu życia porównywalnego z rozwiniętymi państwami zachodnioeuropejskimi.

Ponieważ działalność Kwiatkowskiego zbiegła się z podjętymi przez GISZ próbami modernizacji sił zbrojnych, aby nie rozpraszać wysiłków, w lutym 1937 roku proklamowano utworzenie, w widłach Dunajca, Wisły i Sanu, Centralnego Okręgu Przemysłowego. Wybór tego regionu, określanego mianem „trójkąta bezpieczeństwa”, dyktowały zarówno względy strategiczne - znajdował się poza zasięgiem lotnictwa sowieckiego i niemieckiego - jak i ekonomiczne - dogodne położenie transportowe, łatwość dostępu do surowców i znaczne nadwyżki siły roboczej. Na uwagę zasługuje nowoczesna koncepcja inwestycyjna polegająca na jednoczesnym wznoszeniu zakładów przemysłowych (przede wszystkim zbrojeniowych) i budowie całej infrastruktury energetycznej, komunikacyjnej i socjalnej. Sprawna realizacja COP-u, w którym stworzono gigantyczną na ówczesne stosunki liczbę 110 000 (!) stanowisk pracy, jest pomnikowym osiągnięciem II Rzeczypospolitej, tym donioślejszym, że okręg stanowi do dziś jeden z głównych ośrodków przemysłowych Polski.

Kluczem do przeobrażeń była wieś, tylko tam bowiem mógł powstać silny rynek konsumencki, będący mechanizmem napędowym innych gałęzi wytwórczości. Instrumentem polityki państwowej na tym odcinku była reforma rolna, uchwalona w roku 1921 i wykonywana przez ministra Juliusza Poniatowskiego stopniowo, zgodnie z kryteriami ekonomicznymi. Ponieważ jednak wymagała dużych pieniędzy nie tyle na wykup ziemi, ile na zagospodarowanie rolników [...] wobec wielkich sum idących na zbrojenia [...] nie szła tak szybko, jak tego wymagało tycie Polski32. Osiągnięte rezultaty były tym niemniej pozytywne, czego miarą stała się potęgująca się świadomość obywatelska stanu włościańskiego i narastające poczucie identyfikacji chłopów z własną państwowością.

Kłopoty gospodarcze początku lat trzydziestych, a następnie widoczny kryzys personalny i moralny rządzącego obozu, wpłynęły na widoczną radykalizację postaw politycznych i społecznych. Szczególnie widoczna była w postawach młodego pokolenia, wychowanego już w Polsce Niepodległej. Z uwagi na swą wysokiej próby ideowość stanowiło bez wątpienia najtrwalszy kapitał II Rzeczypospolitej. Młodzież, przejęta kultem patriotyzmu, często zresztą identyfikowanego z legendą Piłsudskiego (ale nie jego następców!), gotowa była dla obrony państwowości do największych poświęceń i wyrzeczeń. Stanowiła jednocześnie nadzieję na ostateczne przezwyciężenie dziedzictwa niewoli i rozbiorów, partykularyzmu i zaściankowości, jakie wciąż cechowały w znacznej mierze polskie życie publiczne. Do niej zatem zwracał się Kwiatkowski kreśląc perspektywy w pełni zakorzenionej w Europie nowej Polski.

I.2. DEKOMPOZYCJA I KONSOLIDACJA

Latem 1935 roku klub Bezpartyjnego Bloku Współpracy z Rządem33 wniósł do sejmu projekt nowej ordynacji wyborczej. Łączył on abstrakcyjny idealizm Sławka, pragnącego wyeliminować ostatecznie z życia publicznego „partyjniactwo”, we wszelkich jego przejawach, z ciasnym pragmatyzmem autora ustawy byłego premiera Leona Kozłowskiego, w efekcie czego decydującą rolę w selekcji kandydatów na posłów przyznano lokalnej administracji. Przez takie ucho igielne [...] nie mógł się przecisnąć wbrew wyszkolonej maszynie biurokratycznej żaden „antypaństwowiec”34. Zrozumiały i desperacki opór sejmowej opozycji okazał się bezskuteczny i Mościcki, po zatwierdzeniu ordynacji, rozwiązał izby.

Wybory przypadły pozornie w najkorzystniejszym dla rządzącej grupy momencie. Społeczeństwo nie otrząsnęło się jeszcze z szoku wywołanego śmiercią Piłsudskiego, opozycja zaś nie była w stanie w tak krótkim czasie uzgodnić nowej taktyki działania. Okazało się jednak, że obóz sanacyjny również popadł w głęboki kryzys, i to zarówno doktrynalny i ideowy, jak personalny. Wpływowy publicysta Wojciech Stpiczyński stwierdzał, że narzucony w konstytucji kwietniowej autorytarny model państwa jest niemożliwy do realizacji, brakuje bowiem osobistości odpowiedniej rangi, aby stanąć na jego czele. Poszukiwanie przywódcy i jednoczesne próby dopasowania skrojonej na miarę Piłsudskiego politycznej praktyki do formatu jego następców zapoczątkowały proces trafnie określony przez Miedzińskiego mianem „dekompozycji”.

Ponieważ opozycja polityczna, świadoma nikłych szans, postanowiła wybory, przeprowadzone na przełomie sierpnia i września, zbojkotować, nabrały one, jako pierwsze przeprowadzone po zamachu majowym bez nacisków administracyjnych i fałszerstw, charakteru plebiscytu. Wypadł dla piłsudczyków wręcz fatalnie. Do urn przystąpiło jedynie 46,51 proc, uprawnionych, w tym na obszarach Polski centralnej i południowej, gdzie wyniki były najbardziej miarodajne, od 43 do 29 proc.

Sławek, którego ambicją było przeprowadzenie bezstronnego głosowania, co uznawał za ostatnie zadanie zlecone przez Piłsudskiego, w pierwszych miesiącach po jego śmierci pogrążył się tymczasem w apatii i marazmie. Zbytnio zaufał w dobrą ludzką wolę - pisze z żalem bliski mu Janusz Jędrzejewicz - a przez to stał się obiektem cudzej gry politycznej zamiast [...] samodzielnie stwarzać nowe sytuacje, które całkowicie leżały w jego możliwościach. [...] Zaniedbał kontaktów ze światem politycznym i to wtedy, gdy kontakty te były najpotrzebniejsze. Doszło do tego, że nawet wierni jego przyjaciele zaczęli się niepokoić zupełnym brakiem kontaktu z rządem?35.

W przeciwieństwie do premiera wielką aktywność polityczną wykazywał Mościcki. W grę wchodziły motywy zarówno osobiste, jak i ideowe. W roku 1933, gdy Piłsudski ponownie wyznaczył go na prezydenta, obwarował to zastrzeżeniem, że gdy będzie już bardzo zmęczony - ustąpi, na rzecz Sławka bądź, traktowanego jako kandydat rezerwowy, Kazimierza Świtalskiego36. Sprawa nabrała aktualności po uchwaleniu w kwietniu 1935 roku nowej ustawy zasadniczej, która dała prezydentowi nowe, przerastające jego możliwości elementy władzy37- Mościcki tymczasem czuł się w pełni sił, w związku z czym, uznając swą odpowiedzialność za losy państwa i opierając się na poszerzonych prerogatywach, uważał się za predestynowanego, aby patronować powolnej modyfikacji systemu. W decyzji utwierdzali go doradcy, zwłaszcza Kwiatkowski, niezawodny współpracownik w przedsięwzięciach gospodarczych, którego obdarzał w zamian zaufaniem podobnym do wiary kobiety zakochanej w jakimś mężczyźnie38. Wicepremier, choć niewątpliwie był politykiem wybitnym, o własnej wizji rozwoju kraju, ogólnie nie cieszył się sympatią, jako człowiek nerwowy, ambitny, żarliwy dialektyk, z którym nie zawsze miało się pewność czy mówi szczerze39. Zauważano również, że surowy dla siebie i innych [...] potrafił być okrutnym, a przy tym ulegał łatwo [...] wpływom takich czy innych chwilowo go otaczających dygnitarzy40. Choć legionista, służąc w biurach, nie wyrobił sobie charakterystycznych dla całej grupy cenionych i nader przydatnych więzi kombatanckich. Co gorsza, nie miał doń zaufania Piłsudski, dymisjonując go ostentacyjnie w roku 1930 ze stanowiska ministra przemysłu i handlu. Wzrost znaczenia i ambicji Mościckiego dawał zatem jego faworytowi jedyną i niepowtarzalną szansę powrotu do czynnej polityki, w której mógł być tym użyteczniejszy, iż posiadał szerokie kontakty, także w środowiskach nieprzejednanie wrogich wobec sanacji.

Prezydent zyskał w rozgrywce o władzę sojusznika bezcennego - Rydza-Śmigłego. W jego to imieniu Stpiczyński przekonywał Mościckiego do pozostania na urzędzie - z większym nawet, niż zwykle, ogniem w słowach41. Utwierdzony w ten sposób w swym postanowieniu odmówił Sławkowi, gdy ten, po ukonstytuowaniu nowych izb, udał się na Zamek, aby, ujmując sprawę jako swój obowiązek wobec woli zmarłego Marszałka, domagać się zwołania Zgromadzenia Elektorów, władnego dokonania wyboru nowej głowy państwa42. Pułkownik pytany w jakiś czas później, dlaczego nie postawił wprost i nie wyegzekwował własnej kandydatury, tłumaczył się z rozbrajającą naiwnością: Jakże mogłem to zrobić. [...] To ja miałem być tym, który miał zająć jego miejsce43.

Nieuchronny w tej sytuacji konflikt zaognił się jeszcze podczas kolejnej audiencji premiera u Mościckiego. Początkowym zamiarem prezydenta było wprowadzenie Kwiatkowskiego w możliwie nie rażący nikogo sposób, a więc przy minimum zmian personalnych i przy zachowaniu pozorów, te kurs polityczny po śmierci Piłsudskiego żadnej zmianie nie uległ44. Wymagało to wszakże przekonania do owej swoistej kontynuacji Sławka, wciąż cieszącego się pośród prominentnych piłsudczyków największym autorytetem. Prezydent rozpoczął od propozycji pozostania płk. Sławka na stanowisku premiera, żądał jednak kategorycznie mianowania p. Kwiatkowskiego ministrem skarbu i „wicepremierem gospodarczym” - relacjonuje przebieg rozmowy Beck. - Płk Sławek - mimo całej niechęci do osoby p. Kwiatkowskiego [...] gotów byt zrobić pewne koncesje, postawił jednak warunek, że p. Kwiatkowski będzie albo ministrem skarbu, albo wicepremierem, a nie jednym i drugim jednocześnie. Na tym upadła sprawa premierostwa płk. Stawka45.

Praktycznie rozpoczął się w ten sposób kryzys gabinetowy, zjawisko nieznane w pomajowej Polsce. Wobec faktycznego bojkotu ze strony skupionych wokół byłego premiera „starszych piłsudczyków”, Mościcki zdecydował się na kandydaturę mniej do tej pory eksponowanego z racji wieku (miał tylko 43 lata) Zyndrama-Kościałkowskiego, pełniącego w gabinecie Sławka funkcję ministra spraw wewnętrznych. O tym, że przyjął misję, łamiąc tym samym solidarność grupy, przesądziła ogromna ambicja osobista, żądza władzy, chęć rozkazywania i prowodyrstwo46. Ostatecznie w rządzie, zaprzysiężonym 13 października, pozostała część dawnych ministrów, Poniatowski, blisko związany z Kwiatkowskim, oraz Beck i Kasprzycki, których osoby były poza politycznymi rozgrywkami, a także reprezentujący ciągłość polityki wewnętrznej „brzeski” szef resortu sprawiedliwości Czesław Michałowski i niemal równie zasiedziały w rządzie płk Emil Kaliński (poczty i telegrafy). Nowymi byli cieszący się opinią sprawnego administratora Władysław Raczkiewicz (MSW), sprytny i obrotny prezes Banku Gospodarstwa Krajowego i Federacji Polskich Związków Obrony Ojczyzny gen. Roman Górecki (przemysł i handel), wysunięty przez Rydza płk Juliusz Ulrych (komunikacja), Władysław Jasztołt (opieka społeczna) oraz bliski przyjaciel prezydenta, wybitny chemik prof. Wojciech Świętosławski (Ministerstwo Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego). Ta ostatnia decyzja, ponieważ nominata uznawano powszechnie za liberała, stanowiąca czytelny sygnał pod adresem opozycji, wywołała jednocześnie nieprzychylne komentarze nieprzejednanych piłsudczyków. Dalszym dowodem poszukiwania nowego kursu stała się kierowana w stronę stronnictw opozycyjnych deklaracja premiera o chęci dialogu ze społeczeństwem, a także ograniczona amnestia polityczna. Oceniając owe gesty jeden z historycznych przywódców Stronnictwa Narodowego Stanisław Grabski zauważał, że Kościałkowski i Kwiatkowski jak gdyby szukali jakiegoś uczciwego porozumienia ze społeczeństwem, które w ogromnej większości gotowe było szczerze współdziałać z rządem dla dobra państwa, byle i rząd chciał ze swej strony współdziałać z narodem, licząc się z jego dążeniami i ambicjami47.

Obóz rządzący miał dwa sposoby utworzenia szerszej koalicji. Pierwszy, doraźny, stosowany z powodzeniem za życia Marszałka, polegał na przyciąganiu do rządu secesjonistów wszelkiej maści. W dłuższej perspektywie należało jednak rozważyć porozumienie z którąś z wielkich partii - Stronnictwem Narodowym (skupiającym do 200 tys. członków), Stronnictwem Ludowym (poniżej 100 tys.) lub Polską Partią Socjalistyczną (do 30 tys., dominującą jednak pośród polskiego proletariatu i liberalnej inteligencji). Dylemat opozycji polegał tymczasem na wyborze pomiędzy próbami budowania większych bloków, w przewidywaniu konfrontacji z władzą, co wymagało jednak przezwyciężenia zapiekłych urazów i konfliktów między tradycyjnymi ruchami politycznymi, lub też nastawieniem się na konieczność ograniczonej choćby współpracy z reżimem, w nadziei na jego ewolucję.

Ze stosunkowo największą rezerwą do sanacji odnosiło się Stronnictwo Narodowe, pozostające jednocześnie w zadawnionym ideowym sporze z Polską Partią Socjalistyczną. Twórca ruchu narodowego i jego niekwestionowany od zarania lider Roman Dmowski, choć podeszły już w latach (urodził się w roku 1864), nie zamierzał wypuścić z rąk steru. Aby skutecznie zaostrzyć kurs wobec piłsudczyków i jednocześnie umocnić swoje przywództwo, odsunął od wpływów „Starych”, czyli polityków z najdłuższym stażem, reprezentujących bardziej umiarkowane poglądy i bardziej skłonnych do taktycznych kompromisów. Niektórzy z nich, jak Grabski czy prof. Stanisław Stroński, zdecydowali się w konsekwencji na opuszczenie szeregów SN, inni - prof. Roman Rybarski czy Marian Seyda, zawiesili praktycznie wszelką działalność, licząc na zmianę koniunktury w samej partii. Ich miejsce w kierownictwie zajęli „Młodzi”: Jędrzej Giertych, Jan Matłachowski, Stefan Sacha i Mieczysław Trajdos. Ponieważ jednak Dmowski żywił uzasadnione skądinąd obawy, że kreujący się na lidera pokolenia nazbyt ambitny Tadeusz Bielecki zetnie głowy wszystkim myślącym ludziom w partii48, wysunął na jej czoło wyróżniającego się talentami organizacyjnymi i nieprzejednanym stosunkiem do sanacji lokalnego działacza Kazimierza Kowalskiego. Nominacja ta odpowiadała bojowym nastrojom, jakie panowały w masach członkowskich. Ich wyrazem stała się głośna akcja podjęta z własnej inicjatywy przez inż. Adama Doboszyńskiego, który w czerwcu 1936 roku, na czele oddanej grupy zwolenników, okupował podkrakowskie Myślenice. Działania organizacyjne, a także widoczne i skuteczne próby rozszerzania bazy społecznej sprawiły, że waga i wpływy Stronnictwa Narodowego rosły, ono samo zaś nabierało charakteru populistycznej partii prawicowej.

Wcześniej już najbardziej radykalni i najmłodsi wiekiem działacze, krytyczni wobec zramolałego dyktatora, który nie ustąpi ze swych poglądów49, utworzyli secesjonistyczny Obóz Narodowo-Radykalny. Najwybitniejszą indywidualnością tej generacji był bardzo jeszcze młody Bolesław Piasecki - namiętny na zimno, logiczny, podstępny, odważny, niedostępny nastrojom i fantazjom, nieczuły, nie zwierzający się nikomu, nawet przyjaciołom od dzieciństwa50. Ambicje liderów spowodowały, że ONR podzielił się rychło na dwa odłamy - ABC i Falangę (nazwane tak od wydawanych tytułów prasowych). Obydwa, prężne zwłaszcza w środowiskach akademickich, występując hałaśliwie przeciwko „żydokomunie i folksfrontowi” (czyli Frontowi Ludowemu, por. niżej, s. 21), prowadziły czynne akcje o charakterze antysemickim, domagając się m. in. zaprowadzenia w szkolnictwie wyższym numerus clausus (ograniczenia liczby studentów pochodzenia żydowskiego), a następnie numerus nullus (zamknięcia im dostępu do studiów). Choć działania tego rodzaju, które prowadziły często do burd, a nawet zamieszek, potępiono w wielu środowiskach, m.in. instytucjonalnie przez prymasa Polski kardynała Augusta Hlonda, dowodziły jednocześnie prężności obydwu ugrupowań, co z kolei spowodowało, iż dostrzeżono je, jako potencjalnych sojuszników, na prawicy obozu sanacyjnego.

Hipotetyczna możliwość porozumienia piłsudczyków z narodowcami budziła poważne zaniepokojenie w SL i PPS, tym większe, iż SN i ONR podjęły udane próby infiltracji środowisk chłopskich i robotniczych. Wzajemne porozumienie, celem utworzenia silnego centrolewicowego bloku, było jednak trudne z powodu historycznych zaszłości i odmiennych opcji taktycznych obydwu partii. W roku 1935 w ruchu ludowym dokonała się konsolidacja wokół przebywających na emigracji politycznej uznanych liderów - Wincentego Witosa, Władysława Kiernika i Kazimierza Bagińskiego, w związku z czym bieżące kierownictwo stronnictwem przeszło w ręce wytrawnego parlamentarzysty, byłego marszałka sejmu, Macieja Rataja i reprezentujących młodsze pokolenie prezesów zarządów najsilniejszych regionów: wielkopolskiego - Stanisława Mikołajczyka i małopolskiego - Bruna Gruszki. Nowi przywódcy musieli liczyć się z postępującą radykalizacją wsi. Świadczyło o niej niepowodzenie Śmigłego, który zjawił się wiosną 1936 roku w Nowosielcach, aby samą obecnością na masowej demonstracji chłopskiej zademonstrować poparcie, jakim cieszy się w społeczeństwie; obok państwowotwórczych haseł powitały go tam okrzyki: Niech żyje Witos!, a nawet groźne - oddaj nam Witosa!51. W efekcie nadzwyczajny kongres SL przyjął programową tezę, sformułowaną przez trójkę przymusowych emigrantów, że usunięcie sanacji staje się coraz bardziej palącą koniecznością i nakazem państwowym, przez cały naród uznawanym52. Nastroje mas znalazły ujście w wielkim, ogarniającym całą południową Polskę strajku chłopskim. Proklamowany 16 sierpnia 1937 roku, polegał na czasowym przerwaniu wszelkich więzi między wsią a miastem. Próby przełamania bojkotu przez policję doprowadziły do regularnych starć z dobrze przygotowanymi bojówkami, uzbrojonymi w tradycyjne środki walki - kosy, kłonice i widły. Padło w nich aż 44 chłopów, aresztowano zaś jeszcze 5000. W dalszym zaostrzaniu sytuacji, która groziła destabilizacją w wepchniętym niemal na skraj wojny domowej państwie, nie był jednak zainteresowany ani rząd, ani dążące do rozstrzygnięć politycznych władze SL, dla których strajk stanowić miał demonstrację siły i wentyl bezpieczeństwa zarazem. W efekcie, na mocy poufnego porozumienia obydwu stron sprawa została wyciszona, a wobec organizatorów i uczestników ruchawki, m.in. wiceprezesa Zarządu Krakowskiego prof. Stanisława Kota, nie wyciągnięto praktycznie żadnych poważniejszych konsekwencji.

PPS, podobnie jak SL i zwłaszcza SN, przeżywała proces biologicznej wymiany kadry przywódczej. Kierownictwo partii przeszło w ręce centrowych działaczy: Tomasza Arciszewskiego, Jana Kwapińskiego, Mieczysława Niedziałkowskiego, Kazimierza Pużaka, Zygmunta Zaremby i Zygmunta Żuławskiego. Choć grupa ta przyjęła z nadziejami zmiany w obozie sanacyjnym, widząc w gabinecie Kościałkowskiego potencjalnego partnera, sondażowe próby porozumienia z premierem nie przyniosły powodzenia. Istotne znaczenie dla umocnienia zwartości partii miał jej XXIV Kongres, odbyty w Radomiu w początku 1937 roku. W uchwalonym programie postulowano, jako dalekosiężne cele, zmianę ustroju społecznego i ustanowienie Polskiej Republiki Socjalistycznej. Werbalny radykalizm szedł jednak w parze z ostrożną taktyką, m.in. w sprawie strajku chłopskiego, kierownictwo partii wciąż bowiem żywiło złudne przekonanie, że poprzez współdziałanie z lewicą sanacyjną, a nawet samym Rydzem, uda się doprowadzić do rozbicia rządzącej w kraju oligarchii politycznej. Nie bez znaczenia były tu dawne związki osobiste czołowych działaczy PPS z byłymi towarzyszami partyjnymi z kręgu Piłsudskiego, zajmującymi czołowe stanowiska w obozie sanacyjnym. Centralny Komitet Wykonawczy musiał jednak liczyć się przy tym ze stosunkowo silną frakcją lewicową, na czele której stali tzw. więźniowie brzescy Norbert Barlicki i Stanisław Dubois, kierujący terenową organizacją we Lwowie Jan Szczyrek oraz najbardziej skrajny Bolesław Drobner.

Pod ich to kierunkiem padła nieoczekiwana oferta współpracy. Wysunęła ją Komunistyczna Partia Polski, zgodnie z nakazaną przez Komintem (Międzynarodówkę Komunistyczną) taktyką proklamowania Frontów Ludowych, czyli szerokiego kartelu stronnictw uznawanych za demokratyczne. Zarówno inicjatywa, jak i sama partia, nb. mająca charakter wybitnie kadrowy i ograniczająca swój zakres wpływów w zasadzie do żydowskiej młodej inteligencji, oraz mniejszości polskiego i żydowskiego proletariatu, były jednak mało wiarygodne. Przywódcy KPP, wypowiadający się w obronie zagrożonej rzekomo ojczyzny, sami przed niedługim czasem kwestionowali bowiem nie tylko integralność terytorialną, ale wręcz niepodległość Polski. Oczywista była nadto pełna dyspozycyjność partii wobec Moskwy, oskarżenia o agenturalność potwierdzał zaś materiał dowodowy zgromadzony przez policję polityczną i „dwójkę”, przedstawiany na licznych procesach, jakie wytaczano jej aktywistom. Komuniści nastawiali się w tym czasie na wszelkie formy działalności, od strajków i wystąpień ulicznych, których celem było doprowadzenie do rozlewu krwi i destabilizacji sytuacji wewnętrznej (udało się to w roku 1935 dwukrotnie w Krakowie i we Lwowie), po działania propagandowe (skandal wywołany przygotowanym przez pisarkę Wandę Wasilewską specjalnym numerem dziecięcego tygodnika „Płomyk” sławiącym bez żenady i umiaru życie w targanym czystkami Związku Sowieckim) i infiltrację środowisk opiniotwórczych. Przykładem był zorganizowany z rozmachem we Lwowie Kongres Pracowników Kultury. Podczas obrad, w których uczestniczyło stosunkowo liczne grono lewicujących literatów z Władysławem Broniewskim, Wincentym Rzymowskim, Wasilewską i Emilem Zegadłowiczem, padały jawnie prowokacyjne okrzyki: Wilno w imieniu Zachodniej Białorusi pozdrawia Lwów, stolicę Zachodniej Ukrainy i - Do zobaczenia w czerwonej niedługo Warszawie53.

W równym stopniu uwagę KPP absorbowała trwająca od roku 1936 w Hiszpanii wojna domowa. Zgodnie z dyrektywami Moskwy, na pomoc zmagającemu się z powstaniem gen. Franco rządowi Frontu Ludowego słano zaciąganych wszelkimi sposobami ochotników: brano każdego kto podszedł - głosi sprawozdanie działaczki komunistycznej Romany Szykier - podstępem i okłamywaniem, czczą obietnicą i „argumentem” pieniężnym. W sumie takimi metodami uzyskano do 5 tys. osób, w więcej niż połowie z pochodzenia Żydów, rekrutowanych przez specjalny komitet werbunkowy, odznaczający się przechodzącym wszelkie granice [żydowskim] szowinizmem narodowym54. Najbardziej spośród nich wyróżnił się awansowany do stopnia majora Bolesław Mołojec, dowodzący Międzynarodową Brygadą im. Jarosława Dąbrowskiego. Pomoc dla republikanów, o którą zabiegała z innych pozycji również PPS, stwarzała jednak dodatkową płaszczyznę rzeczowego porozumienia z socjalistami.

Intencje komunistów ostatecznie zdemaskowała nagonka, jaką na rozkaz Sowietów, rozpętali przeciwko zdeklarowanemu przeciwnikowi frontu Ludowego” - Zarembie, oskarżanemu oszczerczo i najzupełniej gołosłownie o działalność agenturalną na rzecz polskiej policji politycznej, a także - w skali globalnej - polityka Stalina, który właśnie w tym czasie nasilił w ramach tzw. wielkiej czystki krwawe rozprawy z wszelkimi przeciwnikami i konkurentami. W efekcie Rada Naczelna PPS podjęła w listopadzie 1936 roku uchwałę wykluczającą współdziałanie z KPP ze względów ideowych i politycznych, piętnując jej dwulicowość i dywersyjne metody. Nawet skłonny do porozumienia Adam Próchnik musiał zauważyć, że w wyciągniętej ku nam dłoni zabłysły pazury55. Dla podobnych powodów awanse komunistów przyjęli z najwyższą rezerwą ludowcy, Rataj zaś sarkastycznie konstatował, że dziwnym mu się wydaje widzieć [ich] w roli obrońców demokracji56.

Sama KPP niebawem zniknęła z politycznej sceny. Wiązało się to zarówno z wielką czystką, jaka objęła również międzynarodowy ruch komunistyczny, jak i przygotowywaniem pola do nieuchronnego, zdaniem Stalina, porozumienia z Niemcami. Od lutego 1937 roku organa Ludowego Komisariatu Spraw Wewnętrznych (NKWD) przystąpiły do systematycznej eksterminacji czołówki polskich działaczy przebywających w bezpiecznym, jak się wydawało, ZSRS. Następnie zabrano się za ich działających w kraju i na emigracji towarzyszy; kolejno wzywani do Moskwy, zgodnie z wpojoną dyscypliną, udawali się w ostatnią podróż z fatalizmem, bez najmniejszego odruchu protestu czy buntu. Po doszczętnym wytrzebieniu kadr kierowniczych Komintern podjął w połowie sierpnia 1938 roku formalną uchwałę o likwidacji KPP, a następnie także jej przybudówek - komunistycznych partii Zachodniej Ukrainy i Zachodniej Białorusi, z powodu zaśmiecenia szpiegami i prowokatorami57. Próbę odbudowy struktur partyjnych, którą na polecenie Moskwy, podjęła w Paryżu grupa inicjatywna z Mołojcem na czele, przecięła radykalna zmiana zewnętrznej linii politycznej Stalina latem 1939 roku; w dobie sojuszu z Hitlerem (por. s. 61) jakakolwiek forma organizacyjna polskich komunistów stanowić mogła jedynie zbędny balast.

Wobec wewnętrznych kłopotów i ideologicznych rozterek największych partii opozycyjnych jedyną realną alternatywą rządów „następców Komendanta” stawała się najszersza koalicja od narodowców po socjalistów. Pracował nad nią od dłuższego czasu gen. Władysław Sikorski. Dawny współpracownik, a następnie rywal Piłsudskiego, wybitny dowódca i utalentowany polityk, po zamachu majowym został odsunięty od wojska i praktycznie wykluczony z życia publicznego. W nowej sytuacji, jaką wytworzył zgon Marszałka, w porozumieniu z bliskim sobie, osiadłym w Szwajcarii, byłym premierem, wirtuozem i kompozytorem Ignacym Paderewskim, zaczął snuć plany powrotu do władzy, nie wykluczając przy tym możliwości porozumienia z coraz krytyczniej oceniającym działalność nowej ekipy gen. Sosnkowskim, a nawet... Rydzem-Śmigłym. Aby zyskać dogodną pozycję przetargową, Sikorski postanowił zblokować uprzednio wybitnych działaczy partii opozycyjnych, licząc, że pociągną za sobą członkowskie masy.

Z ofertą taką zwrócono się przede wszystkim do politycznych emigrantów. W połowie lutego 1936 roku do siedziby Paderewskiego w Morges wraz z Sikorskim przybyli Witos i owiany legendą czynu niepodległościowego, jeden z najstarszych konkurentów Piłsudskiego, popularny w środowiskach prawicowych gen. Józef Haller. Enigmatyczny komunikat oznajmiał: w czasie rozmów [...] stwierdzono całkowitą jednomyślność zapatrywań na wewnętrzną i zewnętrzną sytuację [...], jak i konieczność zjednoczenia narodu we wspólnym wysiłku dla opanowania obecnego, a tak groźnego dla przyszłości Polski kryzysu. Choć celem propagandowego zjednania sojuszników snuto daleko idące projekty, łącznie z zamiarem obalenia reżimu za pomocą, jak chciał tego Paderewski - środków fizycznych58, rychło okazało się, że potencjalni kontrahenci, których spajała raczej historyczna wrogość do Piłsudskiego niż zbieżności programowe, w istocie bardziej troszczą się o podział łupów po przejęciu władzy niźli sposoby jej zdobycia.

Gdy stało się jasne, że piłsudczycy nie mają zamiaru dobrowolnie ustąpić rządów, „morżowcy” zdecydowali się stworzyć w kraju jawną ekspozyturę polityczną w postaci powołanego pod koniec 1937 roku Stronnictwa Pracy. Weszły doń Chrześcijańska Demokracja i Narodowa Partia Robotnicza oraz kilka pomniejszych grup i organizacji. Formalne przywództwo powierzono najpopularniejszemu politykowi Śląska Korfantemu, ponieważ jednak przebywał na emigracji, bieżącą pracą kierować miał Karol Popiel wspomagany przez ks. Zygmunta Kaczyńskiego. Stronnictwo Pracy, odwołując się do społecznej nauki Kościoła, a zarazem hasła „walki z totalitaryzmem”, próbowało zagospodarować centralną część sceny politycznej. Choć jednak w kręgu oddziaływania partii i patronującego jej zza kulis „Frontu Morges” znalazła się plejada świetnych nazwisk: Grabski, Stroński i Rybarski, przywódcy SL Mikołajczyk, Kot i Aleksander Ładoś, czołowy działacz PPS Lieberman, dyplomata i ekonomista Henryk Strasburger, bliscy Sikorskiemu gen. Marian Kukiel i dziennikarz Ryszard Świętochowski oraz kierownicy opozycyjnego wobec rządowych organizacji kombatanckich Związku Hallerczyków gen. Marian Żegota-Januszajtis i płk Izydor Modelski, inicjatywa spaliła na panewce, gdyż elektorat pozostał wierny dotychczasowym opcjom politycznym. W efekcie „front zmór”, jak złośliwie, choć nie bez racji, nowy twór polityczny przezwał wybitny publicysta Adolf Nowaczyński, pozostał emanacją pozbawionych szerszego zaplecza elit. Nawiązane kontakty i osobiste związki miały się jednak okazać niebawem, w warunkach wojny, która zachwiała całym dotychczasowym systemem politycznym, wprost bezcenne (por. niżej, s. 122).

Równie nikłe wpływy jak SP, z podobnych zresztą powodów, zdobyły sobie założone mniej więcej równolegle Kluby Demokratyczne, przekształcone rychło w stronnictwo o tej samej nazwie. Twórcami partii byli przedstawiciele lewicy sanacyjnej z senatorami prof. Mieczysławem Michałowiczem i Reginą Fleszarową. SD krytyczne wobec polityki rządowej, zwłaszcza zaś OZN (por. niżej, s. 29), skłonne było poszukiwać sojuszników nawet na skrajnej lewicy, nie wyłączając KPP.

Brak zespolonych nacisków ze strony opozycji dał obozowi sanacyjnemu czas potrzebny na rozstrzygnięcie kwestii przywództwa. Sławek, którego nazwisko - jak zauważał Świtalski - bardzo dużo straciło na swej wartości po jesiennej klęsce59, usiłował konstruować w miejsce rozwiązanego w końcu października 1935 roku BBWR nowy twór polityczny, ale plany te przeciął brutalnie Rydz-Śmigły. Generalny Inspektor, którego faktyczna pozycja polityczna nieustannie rosła, postanowił nadać jej ramy instytucjonalne. Ambicje jego sięgały prezydentury, jednak na razie, z inspiracji Stpiczyńskiego, zawarł taktyczne porozumienie z Mościckim, na mocy którego powstać miał nowy rząd, w którym interesy obydwu kontrahentów byłyby reprezentowane w równym stopniu. Ponieważ żaden z nich nie chciał mieć na czele gabinetu nazbyt samodzielnej indywidualności, prezydent zaś, inspirowany przez Kwiatkowskiego, wręcz zawetował kandydaturę Sosnkowskiego gotowego do objęcia steru rządu i wysuwającego koncepcję załagodzenia waśni domowych, a w dalszej fazie, utworzenia rządu koalicyjnego, a także zacieśnienia stosunków z Francją i Czechosłowacją60, premierem został ostatecznie, 15 maja 1936 roku, Składkowski, traktujący zresztą swą nominację jako nieoczekiwane i krótkotrwałe prowizorium.

Miał 51 lat. Członek PPS i lekarz legionowy, sprawował po maju szereg funkcji w administracji wojskowej i cywilnej, łącznie ze stanowiskiem ministra spraw wewnętrznych. Był fanatycznie, wręcz bałwochwalczo oddany Piłsudskiemu, czego dowodem stał się zbeletryzowany pamiętnik Strzępy meldunków, który ukazał się w kilka miesięcy po śmierci Komendanta. Nieskomplikowaną osobowość Sławoja trafnie oddał jeden z jego francuskich wykładowców: umysł był przyzwyczajony do rozstrzygnięć bezwzględnych i nie podlegających dyskusji, oraz szorstki i niewątpliwie despotyczny charakter, a przy tym ukryta pod szorstką skorupą - wielka uczciwość61. Braki wyrównywał wrodzoną inteligencją, poczuciem humoru, pracowitością i dobrą organizacją. Przy tym nie chciał i nie potrafił działać inaczej niż jako wykonawca, był zatem z punktu widzenia Rydza kandydatem optymalnym.

Ponieważ Mościcki mógł obawiać się, że wiek i stan zdrowia wykluczą go od reelekcji, na jaką początkowo liczył, a fronda Sławka i jego politycznych przyjaciół mogła podkopać i tak niezbyt mocną pozycję, jaką miał w obozie, zdecydował się, nie rezygnując definitywnie ze swych ambicji, utrwalić kompromis z Rydzem, którego szanował, chociaż nie bardzo lubił. Początkowo oporny i nieufny zaaprobował zatem, przynajmniej czasowo, koncepcję „współprezydentury”, którą rozwijali Miedziński i zmarły zresztą niebawem Stpiczyński. W efekcie zawezwał Składkowskiego i wyraził życzenie, aby marszałek Śmigły (jeszcze generał; o okolicznościach jego marszałkowskiej nominacji zob. niżej) był drugą po nim osobą w państwie, a to jako przygotowanie do wyboru Śmigłego prezydentem Rzeczypospolitej w 1940 roku62. Pomysł był nawet zręczny, wykonanie jednak fatalne. Sławoj wykoncypował i pomimo dramatycznych sprzeciwów podwładnych opublikował 15 lipca okólnik, który głosił: Generał Rydz-Śmigły, wyznaczony przez Marszałka Piłsudskiego, jako Pierwszy Obrońca Ojczyzny, i pierwszy współpracownik Pana Prezydenta w rządzeniu państwem, ma być uważany i szanowany, jako pierwsza w Polsce osoba po Panu Prezydencie Rzeczypospolitej. [...] Wszyscy funkcjonariusze państwowi z prezesem Rady Ministrów na czele okazywać mu winni objawy honoru i posłuszeństwa63. Wrażenie, jakie wywołał ów kuriozalny z punktu widzenia norm i zasad prawa akt, było przygnębiające: dalej nie można było iść w łamaniu całej prawniczej konstrukcji konstytucji64.

Ostatnim aktem gruntującym formalną pozycję Śmigłego stało się nadanie mu 10 listopada, w przeddzień Święta Niepodległości, buławy marszałkowskiej. Wręczając ją Mościcki oświadczył: Masz razem z Prezydentem, szanując jego obowiązki konstytucyjne, prowadzić Polskę ku najwyższej świetności65. Rydza natychmiast otoczyli usłużni pochlebcy i dworacy. Dziennikarz Stanisław Strumph-Wojtkiewicz opublikował broszurę Nasz Wódz, które to, co najmniej przedwczesne określenie weszło do potocznego, propagandowego obiegu, a inni gorliwcy wzywali Śmigłego do przyjęcia tytułu hetmana, bo marszałek to za mało66. „Buławizacja” wywołała powszechny niesmak w sferach politycznych. Ten miły, kulturalny, inteligentny człowiek - pisał po latach Janusz Jędrzejewicz - uległ jakby zaczadzeniu w dymach pochlebstw otoczenia, często najfatalniej dobranego i nie wytrzymywał niebezpieczeństwa pokus, które daje każde wybitne w społeczeństwie stanowisko67. Surowiej jeszcze oceniał nowego marszałka związany z opozycją były wojewoda pomorski Stanisław Wachowiak: Na polityce nie znał się absolutnie. [...] Rydzowi brakło zupełnie elementów na wodza, jakie miał Sosnkowski czy Sikorski. Brakło mu talentu politycznego, jaki miał Beck?68.

Ponieważ zdawano sobie sprawę, że apologetyczna, sztuczna legenda Śmigłego nie jest w stanie zastąpić autentycznej charyzmy Piłsudskiego, rozpoczęto urzędowe szerzenie i utrwalenie kultu „Wielkiego Marszałka”, który miał stać się nie tylko spoiwem łączącym coraz bardziej rozpadający się obóz legionowy, ale również stanowić jedyną praktycznie, w świetle wyników wyborów z roku 1935, legitymizację władzy jego następców. Działania te, chwilami graniczące ze śmiesznością, zakończyły się moralną klęską, gdyż za taką powszechnie uznano dwukrotne brutalne pobicie w roku 1938 doc. Stanisława Cywińskiego; po raz pierwszy nocą, we własnym mieszkaniu, a następnie w biały dzień w redakcji opozycyjnego „Dziennika Wileńskiego”, gdzie spostponowano również redaktora gazety, b. wicemarszałka sejmu Aleksandra Zwierzyńskiego. Dokonali tego umundurowani oficerowie (!), wypełniający rozkaz inspektora armii gen. dyw. Stefana Dąb-Biernackiego. Powodu dostarczyło użycie w jednym z artykułów Cywińskiego słowa kabotyn, które w kontekście można było odnieść do Piłsudskiego. Co gorsza - pisze ze słusznym oburzeniem Władysław Konopczyński - znalazł się prokurator, który wytoczył [...] proces o obrazę narodu polskiego [...] i znaleźli sędziowie, którzy złamanego człowieka skazali na 2 i pół roku więzienia”69.

Zapleczem Rydza stać się miała nowa polityczna struktura obozu rządzącego. Organizację spełniającej to zadanie partii zlecił 45-letniemu prezesowi Banku Polskiego, płk. Kocowi. Legionista, bohaterski żołnierz roku 1920, wojskowy, parlamentarzysta i publicysta, z biegiem lat, jak wielu innych, zatracił werwę i dawny radykalizm społeczny, stając się konserwatystą krańcowym, nawet o reakcyjnym zabarwieniu70. Po zajadłych dyskusjach i odrzuceniu wstępnego, ultrakonserwatywnego - co przyznawał sam Śmigły - projektu deklaracji ideowej, Koc wystąpił ostatecznie 21 lutego 1937 roku, proklamując przed radiowymi mikrofonami utworzenie Obozu Zjednoczenia Narodowego. Cały twór, począwszy od nazwy71, która dała natychmiastowy powód do złośliwych kalamburów, był poroniony od samego początku. Jego program podsumował trafnie Stanisław Cat-Mackiewicz: pod względem społecznym zbliżony jest do deklaracji stronnictwa zachowawczego, pod względem narodowym jest zdecydowanie nacjonalistyczny - akceptuje bez zastrzeżeń całą ideologię Dmowskiego72. Tego rodzaju łamańce ideowe, łącznie z czytelnymi odwołaniami do autorytarnych ideologii, spowodowane taktyczną chęcią pozyskania elektoratu, a nawet i sojuszników na prawicy, spotkały się z surowymi ocenami środowisk lewicowych - które widziały w nich tendencje totalitarne - a także ideowych piłsudczyków. Wacław Jędrzejewicz, brat Janusza i były minister, zauważał z bólem, że deklaracja Koca była zbyt podobna do ruchów społeczno-politycznych we Włoszech i Niemczech, a przez to tak daleka od haseł, pod którymi dotychczas grupowali się piłsudczycy73 .

Bazą OZN miała stać się administracja państwowa, prorządowe związki zawodowe oraz najróżnorodniejsze organizacje i stowarzyszenia społeczne, oświatowo-kulturalne czy filantropijne, łącznie z takimi jak Związki Ociemniałych czy Pań Domu. Chociaż liczby zwerbowanych tym sposobem członków szły w setki tysięcy, a nawet miliony, nie tworzyli nowej politycznej jakości. Aby ją uzyskać, do Obozu kooptowano secesjonistów z partii opozycyjnych. Próby wciągnięcia do jego struktur obydwu odłamów ONR, a zwłaszcza „Falangi”, wywołały przesilenie. Mościcki wystąpił z przestrogami, że Piasecki jest człowiekiem dwulicowym, który chce wejść do obozu rządowego, aby go od wewnątrz rozsadzie74. Śmigły, który uprzednio sam patronował flirtowi z młodymi narodowcami, biorąc je poważnie, zdecydował się na ultymatywne postawienie sprawy, albo zerwanie z Falangą, albo zmiana na stanowisku Szefa75. Koc naciskom nie uległ i w styczniu 1938 roku złożył dymisję. Jego następcą został gen. bryg. Stanisław Skwarczyński, brat zmarłego parę lat wcześniej legendarnego, nieco utopijnego ideologa sanacji. Sam, choć w wojsku uchodził za intelektualistę, nie miał niezbędnego daru wymowy, ani żadnego doświadczenia, a jak się rychło okazało, nie umiał też opanować zupełnie mu nieznanej dziedziny - działalności politycznej76. Kierownictwo Obozu przeszło w tej sytuacji w ręce protegowanych przez Śmigłego najmłodszych wiekiem piłsudczyków: płk. Zygmunta Wendy, wiceministra komunikacji mjr. Juliana Piaseckiego, dyrektora departamentu konsularnego MSZ kpt. Wiktora Tomira Drymmera oraz szefa Związku Młodej Polski, młodzieżowego sektora organizacji, mjr. Edmunda Galinata. Próby ożywienia coraz bardziej fasadowej i zmilitaryzowanej poprzez wprowadzenie wojskowych obyczajów struktury, jaką stawał się OZN, przez Kwiatkowskiego, który włączył się do działalności obozu pod hasłem poniechania nieaktualnych już sporów historycznych i wspólnej pracy dla Polski, nie przyniosły rezultatów, za deklaracjami nie poszły bowiem czyny. Trwały wciąż co prawda rozmowy z przedstawicielami opozycji, prowadzone niezależnie przez Mościckiego i Śmigłego, miały jednak wyłącznie wymiar taktyczny, obydwaj duumwirowie traktowali je bowiem jako sposób umocnienia własnych wpływów.

Celowi temu posłużyły również przedterminowe wybory parlamentarne, zarządzone we wrześniu 1938 roku. Bezpośrednią przyczyną rozwiązania izb była zbytnia samodzielność sejmu, który nie nadawał się do roli wykonawcy zaleceń generalskich77, a co gorsza obrał w czerwcu Sławka swym marszałkiem. Ponieważ były premier nie taił swego krytycyzmu wobec polityki Zamku i GISZ-u, piętnując zwłaszcza ideowe meandry „Ozonu”, na sanacyjnej lewicy z tych samych powodów narastał zaś ferment, realna stała się groźba głębokiego rozłamu w obozie rządzącym i co za tym idzie utracenia monopolu władzy. Same wybory przeprowadzono nader umiejętnie, wykorzystując patriotyczne slogany, nośne wobec coraz bardziej niepewnej sytuacji międzynarodowej. Stosunkowo wysoka frekwencja (ponad 67 proc.) uprawniała do optymizmu, jaki demonstrował premier Składkowski: wygraliśmy plebiscyt na korzyść naszych rządów i pracy dla państwa78. Równie ważna była klęska, jaką zgotowano potraktowanemu niczym wróg publiczny Sławkowi; ani on sam, ani żaden z jego politycznych stronników nie zdołał przecisnąć się przez wyborcze sito.

Niestabilna sytuacja wewnątrz rządzącej grupy sprzyjały autonomizacji gabinetu, na który spadł ciężar prowadzenia całej bieżącej polityki. Nominacja Składkowskiego nie była równoznaczna z wymianą składu rady ministrów. Sam premier, któremu dyktowano kolejne kandydatury, chcąc dobrać choć jednego „swego” ministra do tego „swego gabinetu”79, wyjednał zgodę Mościckiego i Rydza na objęcie MSW (Raczkiewicz został wojewodą pomorskim). Nowymi ministrami zostali ledwie 38-letni Grabowski, dynamiczny i obrotny karierowicz, który zasłynął jako prokurator w „procesie brzeskim” (sprawiedliwość), oraz poseł w Szwecji i podsekretarz stanu w MSZ Antoni Roman protegowany przez Becka (przemysł i handel). Wyważone nominacje spowodowały, że pomiędzy „ludźmi pana prezydenta i ludźmi pana marszałka” zapanowała idealna równowaga. Do pierwszej grupy zaliczano Kwiatkowskiego, Świętosławskiego, Kościałkowskiego, (którego snobizm był większy od ambicji80; otrzymał tekę pracy i opieki społecznej), Poniatowskiego i płk. Kalińskiego, do drugiej - samego Składkowskiego, Kasprzyckiego, Grabowskiego i Ulrycha. Odnowiony w ten sposób rząd miał przetrwać bez zmian aż do wybuchu wojny, co w II Rzeczypospolitej było wydarzeniem bezprecedensowym. Wynikało to zarówno ze stabilności politycznej konstelacji, jak też bezstronności samego premiera, który starał się wywiązywać najlepiej z funkcji pośrednika pomiędzy prezydentem a marszałkiem, co powodowało, że obydwaj, zadowoleni z jego dobrych usług, skłonni byli przedłużać misję gabinetu ad infinitum.

Rząd funkcjonował w sposób niezwyczajny. Każdy też z ministrów - pisze Pobóg-Malinowski - na własnym odcinku zachowywał się, jak dziedzic na folwarku [...]. Zwoływane raz na dwa tygodnie Rady Ministrów miały na celu głównie „zbliżanie opinii i poglądów”; o sprawach najważniejszych i o zasadniczych liniach polityki państwowej decydował czteroosobowy zespół zbierający się na Zamku, a złożony z Prezydenta, marsz. Rydza, premiera Składkowskiego i min. Becka; w niektórych wypadkach, raczej często, wchodził do tego zespołu Kwiatkowski81. Sławoj, przywoływany przez Mościckiego dla zaznajomienia się z dyrektywami, musiał w tej sytuacji szukać ujścia dla swej rzadko spotykanej ruchliwej i demonicznej aktywności82 na terenie MSW. Dzięki niej jednak, nierzadko za pomocą wojskowych metod, podniósł znacznie sprawność administracji państwowej. Wielkie zasługi położył również dla radykalnej zmiany opłakanego wręcz stanu sanitarnego kraju, dzięki odnawianiu i reperacji domów, porządkowaniu ulic i dostarczaniu im powietrza i słońca, przez zastępowanie zwartych płotów ażurowymi ogrodzeniami83. Najważniejszym i wcale niemałym osiągnięciem na tym polu stały się przydomowe szalety, ochrzczone spontanicznie „sławojkami”.

Jako odpowiedzialny za bezpieczeństwo i porządek wewnętrzny rozbudował „obóz odosobnienia” w Berezie Kartuskiej, znajdujący się, po amnestii Kościałkowskiego, w stanie faktycznej likwidacji. Ponieważ na mocy odpowiedniej ustawy władze administracyjne miały prawo zsyłania tam na pół roku osób zagrażających bezpieczeństwu, spokojowi lub porządkowi wewnętrznemu, korzystano z niego szeroko, nie tylko w odniesieniu do agentury sowieckiej (w tym komunistów) i niemieckiej, ale również politycznych przeciwników84. Innowacją Sławoja, równie krytykowaną, stało się utworzenie w podwarszawskim Golędzinowie, na wzór francuskiej Gwardii Narodowej, dyspozycyjnych oddziałów interwencyjnych Policji Państwowej, wyszkolonych do bezkrwawego rozpraszania zamieszek. Premierowi, i słusznie, szło o to, aby nie brało w tym udziału wojsko i aby wykorzenić jednocześnie powstałe po zaborcach obyczaje łatwego i pochopnego strzelania przez policję do własnych współobywateli85.