Spotkajmy się w Monako - Gaynor Hazel - ebook

Spotkajmy się w Monako ebook

Gaynor Hazel

3,9

Opis

Romantyczna opowieść o miłości dwójki ludzi na tle legendarnego ślubu Grace Kelly i księcia Monako.

Lazurowe Wybrzeże, lata pięćdziesiąte. Do Cannes zjeżdżają się wszystkie najważniejsze filmowe gwiazdy - zaczyna się słynny festiwal, którego wisienką na torcie jest obecność słynnej aktorki Grace Kelly. Ta najbardziej na świecie pragnie uciec przed ścigającymi ją paparazzi. Podczas jednej z takich zabaw w kotka i myszkę Grace kryje się w perfumerii Sophie Duval. Gdy Sophie umiejętnie chroni ją przed upartym fotografem Jamesem Hendersonem, między kobietami nawiązuje się przyjaźń. Żadna z nich nie spodziewa się, że zaraz ich życie zostanie wywrócone do góry nogami, a ich relacja przetrwa ponad 30 lat pełnych wzlotów, upadków i tragedii.

Tymczasem jednak w życiu Grace Kelly pojawia się pewien książę…

James Henderson nie potrafi zapomnieć o przelotnie spotkanej Sophie. Choć dręczą go wyrzuty sumienia związane z rozstaniem z córką, przyjmuje zlecenie sfotografowania ślubu stulecia. Razem z orszakiem panny Kelly przypływa ze Stanów do Monako. Gorączka weselna rośnie, nastroje stają się coraz bardziej wybuchowe… a Sophie i James - tak jak przyszła księżna Grace i jej partner, Rainier - muszą ostatecznie zdecydować, z czego gotowi są zrezygnować w imię miłości.

Ta powieść jest jak aromatyczny francuski cukierek: miłość, glamour, perfumy i paparazzi krążący wokół ślubu stulecia…

Kate Quinn

Wyśmienita mikstura podana z apetycznymi opisami i mnóstwem emocji. Słodka, później gorzka i znowu słodka historia miłosna, przepleciona z baśniowym romansem Grace i księcia Rainiera ze straszliwym zakończeniem, zyskuje odkupienie w najlepszym hollywoodzkim stylu.

"Publishers Weekly"

Najnowszy rezultat współpracy Webb i Gaynor to wspaniała powieść historyczna. Duet przywołuje do życia sugestywną, czarującą bohaterkę, cudowne Lazurowe Wybrzeże oraz księżnę Grace Kelly. "Spotkajmy się w Monako" jest powieścią inteligentną, romantyczną i wzruszającą, zniewalającą czytelnika od pierwszego zdania.

Michelle Gable

Hazel Gaynor jest autorką bestsellerów z list "New York Timesa" i "USA Today". Jej książki zostały nagrodzone m.in. Romantic Novelists’ Association Award, Irish Book Award i Gold Crown Historical Writers’ Association Award. Pisze głównie powieści historyczne, przetłumaczone dotąd na 17 języków i opublikowane w 23 krajach. Mieszka w Irlandii wraz z mężem i dwojgiem dzieci.

Heather Webb jest redaktorką i wykładowczynią pisarstwa. Jej powieści historyczne, pisane zarówno przez nią samą, jak i w wieloletniej współpracy z Hazel Gaynor, otrzymały dotąd liczne nagrody i trafiły na listę bestsellerów "USA Today", zostały także przetłumaczone na kilkanaście języków. Heather Webb mieszka w Nowej Anglii wraz z rodziną, a także z ich narwanym królikiem.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 321

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,9 (12 ocen)
4
4
3
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Goniasonia1308

Nie oderwiesz się od lektury

Piękna historia. Polecam!!
10

Popularność




Tytuł oryginału

MEET ME IN MONACO

Copyright © 2019 by Hazel Gaynor and Heather Webb

All rights reserved.

Published by agreement

with Aevitas Creative Management,

USA and Book/lab Literary Agency, Poland

Projekt okładki

Mumtaz Mustafa

Zdjęcie na okładce

© Karen Radkai / Getty Images;

© Putintseva Maria / Shutterstock

Redaktor inicjująca

Magdalena Gołdanowska

Redakcja

Kinga Szafruga

Korekta

Sylwia Kozak-Śmiech

Katarzyna Kusojć

ISBN 978-83-8295-565-1

Warszawa 2022

Wydawca

Prószyński Media Sp. z o.o.

02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28

www.proszynski.pl

Dla Grace

Pomysł, że moje życie to baśń, sam w sobie jest baśnią.

Księżna Monako Grace

Zdjęcie reklamowe Grace Kelly z okresu jej kontraktu z MGM Studios

CZĘŚĆ PIERWSZA

NUTY GŁOWY

Pierwsze wrażenie perfum;

nuty, które od razu wpadają do nosa

i szybko parują.

TAK, JEST W CANNES!

Grace Kelly bierze udział w swoim pierwszym festiwalu filmowym.

Dla „Heralda” relacjonuje Angeline West

Maj 1995 roku

Po niedawnym kontrowersyjnym zawieszeniu jej przez MGM Studios za odmowę zagrania w filmie Opowieść o złym człowieku, dla Grace Kelly nadeszły interesujące miesiące. Niespodziewany Oscar za rolę w Dziewczynie z prowincji sprawił, że panna Kelly wróciła do łask szefów MGM i jako niekwestionowana królowa Hollywoodu przybyła do Cannes jako członek amerykańskiej delegacji na ósmy coroczny festiwal filmowy.

Wysiadającą z nocnego pociągu z Paryża pannę Kelly w skromnym kostiumie, białych rękawiczkach – jej znaku firmowym – i z ulubioną torebką Hermèsa w dłoni powitały w Nicei tłumy złożone z fotografów z całego świata i podziwiających ją wielbicieli. Mimo iż wyglądała na trochę zmęczoną po długiej podróży, uśmiechała się radośnie do obiektywów i w promieniach ciepłego majowego słońca cierpliwie rozdawała autografy.

Powiedziała, że poza wypełnionym szczelnie festiwalowym programem oficjalnych gal i premier ma nadzieję także pozwiedzać, skoro jest na oszałamiającym Lazurowym Wybrzeżu.

Oszałamiająca to właściwe określenie dla panny Kelly. Najjaśniejsza gwiazda Hollywoodu już zdobyła i oślepiła Cannes oraz podpisaną niżej dziennikarkę.

1

Sophie

Cannes maj 1955 roku

Każdy zapach skrywa własną tajemnicę, własną historię. To była pierwsza lekcja, której udzielił mi papa. „Bycie perfumiarzem to bycie detektywem, Sophie” – rzekł w głębokim skupieniu, z kroplomierzem wypełnionym olejkiem perfumowanym w dłoni, pochylając się nad pojemnikiem do mieszania. Mieszał i wąchał, mieszał i wąchał, dopóki nie był zadowolony. Dopiero wtedy moczył w cieczy mou­illette, wąski pasek papieru, i podawał mi. „Co widzisz?” – pytał.

Ponieważ tak brzmiało prawdziwe pytanie: dokąd zapach mnie zabierał. Wciągałam go w nozdrza i momentalnie przenosiłam się w jakieś miejsce. Nuta jaśminu sugerowała beztroskie dni na słońcu. Dym drzewny przywoływał zimną jesienną noc i pożywną potrawkę na kolację. Sucha ziemia wyczarowywała nasz dom w Grasse: kamienny budynek otoczony polami słoneczników i lawendy, otwarte okna wpuszczające do pokoi świeże powietrze. Niemal czułam na języku smak kurzu ze spalonej słońcem ziemi, gdy wspominałam papier z rozmazanym tuszem: telegram zawiadamiający o śmierci ojca. Natura papy nie pasowała do wojny: po części naukowiec, po części artysta, był łagodnym człowiekiem, najbardziej na świecie kochającym aromatyczne pola Prowansji i bogactwo, które zapewniały jego perfumom. W dniu, gdy nas opuścił, by walczyć z nazistami, byłam dziewczyną dopiero wchodzącą w kobiecość, a lawendy kwitły, malując zbocza wzgórz odcieniami fioletu i błękitu. Wtedy widziałam go po raz ostatni, był sylwetką na tle jaśniejącego od słońca nieba. Tego samego dnia maman przejęła prowadzenie finansów rodzinnej firmy, a ja po raz pierwszy pojęłam, że życie nie zawsze układa się tak, jak chcemy.

Wiadomość o śmierci nadeszła następnej wiosny razem z dokumentami i osobistymi rzeczami papy. Brud, krew, strach. Zapach życia tak okrutnie przerwanego. Jak wszystkie zapachy, ten także zapisał się trwale w mojej pamięci. Wspomnienie. Pytanie bez odpowiedzi o to, co mogłoby być.

Westchnęłam, korkując małą szklaną fiolkę i na powrót stawiając ją na tacy w moim biurze. Zbliżała się pora zamknięcia, wstałam więc i przeciągnęłam się, po czym przekręciłam głowę z boku na bok, by rozluźnić skurcz w obolałej szyi. Większość czasu spędzałam, pracując nad nowymi kombinacjami zapachów lub nadzorując trzech perfumiarzy asystujących mi w wytwórni w Grasse. Oni tworzyli komercyjne zapachy sprzedawane później firmom produkującym detergenty, podczas gdy ja kreowałam eleganckie perfumy. To była moja specjalność: luksusowe aromaty. Ze znużeniem westchnęłam. Żałowałam, że nie jestem w Grasse.

Papa zawsze nalegał, żebym na sezon turystyczny przenosiła się z nim do naszej małej perfumerii na nabrzeżu w Cannes. Pragnął, bym pewnego dnia stała się twarzą Duvala, i uczył, jak ważne są kontakty z klientami. Pomimo niskiego pochodzenia z łatwością nawiązywał uprzejme rozmowy z bogatymi turystami pojawiającymi się co roku. Z natury byłam nieśmiała i lepiej czułam się pomiędzy setkami fiolek w naszej pracowni albo na polach pod rozległym południowym niebem, szukając nowego zapachu, a teraz los sprawił, że zarządzałam firmą. W razie potrzeby dobrze odgrywałam rolę pewnej siebie osoby z towarzystwa. Musiałam. Nie mogłam znieść myśli o rozczarowaniu papy.

Ostatnie dwa tygodnie spędziłam w Cannes w moim mieszkaniu w średniowiecznej dzielnicy Le Suquet oraz w butiku. Miałam pozostać w mieście do końca sierpnia, od czasu do czasu wpadając do Grasse, by sprawdzić, co się tam dzieje. Głównie po to, by sprawdzić, co dzieje się z maman. Na myśl o niej gorycz zalała mi usta. Wcześniej czy później będę musiała ją odwiedzić. Wbrew sobie miałam nadzieję, że tym razem będzie inaczej, zastanę ją szczęśliwą i zdrową, a nie zgarbioną nad opróżnioną do połowy butelką.

– Natalie, mogłabyś przejrzeć półki? – zawołałam, zamykając na klucz drzwi oddzielające sklep od zaplecza. – Niedługo koniec pracy. – Bolały mnie stopy w nowych butach, bolała głowa od prób skomponowania nowego aromatu.

– Dobrze nam dzisiaj poszło – powiedziała Natalie. Założyła za ucho długie pasmo włosów tu i tam poprzetykanych srebrem. – Dzięki niebiosom za bogate gwiazdy filmowe. W głowie mi się nie mieści, że poznałam Bernarda Bliera! Kupił trzy buteleczki perfum dla kobiety uwieszonej na jego ramieniu. Była olśniewająca.

Uśmiechnęłam się do jej entuzjazmu.

– Skoro tak mówisz.

Natalie Buzay była piękna, elegancka i serdeczna. Całkowite przeciwieństwo mojej matki. Natalie czerpała wielką satysfakcję ze swojej pracy i naszego sklepu, co przejawiało się we wszystkim, co robiła. Czułam wdzięczność za jej obecność, bo zawsze mogłam na niej polegać. Dobrze znała mojego ojca, a on powierzał jej sklep, gdy poza sezonem pracował w Grasse. Była doskonałą sprzedawczynią i sprawiało jej radość, gdy do perfumerii czasami wpadali ludzie z pierwszych stron gazet, hollywoodzkie gwiazdy i bogacze. Chociaż lubiłam oglądać stare filmy z moją sędziwą sąsiadką w Grasse, madame Clouet, sława i bogactwo nie robiły na mnie wrażenia. Moi bohaterowie pracowali w wielkich wytwórniach perfum: Guerlain, Fragonard i Molinard.

– Szkoda, że wyszłaś na lunch – zauważyła Natalie, która przesuwała nieznacznie na prawo lub lewo buteleczki na szklanych półkach, wycierając niewidzialny kurz. Wszystko musiało być w idealnym porządku. – Zawsze jakoś przegapiasz naprawdę wielkie nazwiska.

– Tak, też żałuję – bąknęłam. Wyjmowałam z kasy banknoty i umieszczałam je w zamykanej bankowej torebce.

To był długi tydzień i pragnęłam wrócić do domu, usiąść na balkonie i przy kieliszku wina poczytać książkę. Spojrzałam na zegarek z nadzieją, że pokaże szóstą. Zmarszczyłam czoło. Został jeszcze kwadrans.

Jak na zawołanie otworzyły się drzwi i do środka wpadła świeża morska bryza. Kloszowa spódnica wydęła mi się wokół łydek, czarne loki przysłoniły twarz. Burknęłam coś pod nosem, zirytowana, że wiatr zawsze plątał mi włosy w węzły.

Wysoka szczupła kobieta w różowych rybaczkach i wykrochmalonej białej bluzce zamknęła za sobą drzwi. Wielkie okulary przeciwsłoneczne i kolorowy szal zasłaniały prawie całą twarz.

– Ale wieje! To trochę przypomina mi Kalifornię – stwierdziła, pośpiesznie przesuwając się w kąt sklepu, z dala od okien.

Zauważyłam elegancję tej kobiety i jej miękki amerykański akcent. Kolejna turystka.

– Dzień dobry, madame. – Natalie ruszyła do działania, bez trudu przechodząc na angielski z silnym francuskim akcentem. Praca w mieście przyciągającym tak wielu turystów wymagała dobrej znajomości angielskiego. Papa w tej kwestii wykazywałby się stanowczością.

– Czy mogę pomóc pani w znalezieniu czegoś konkretnego? – zapytała. – Mamy nowe boskie perfumy. Printemps. Wiosna. Są bardzo popularne wśród Amerykanów.

– Dziękuję, najpierw się rozejrzę. – Kobieta wzięła do ręki fiolkę, okręciła nią i odstawiła na półkę, nie wąchając nawet próbki. Powtórzyła to z drugą, po czym rzuciła przez ramię niespokojne spojrzenie na drzwi.

Przyglądałam się jej badawczo zza kontuaru. Nie zdjęła okularów przeciwsłonecznych i jej zachowanie było nieco dziwne, jakby się przed kimś ukrywała. Strój miała nieskazitelny, na ramieniu torebkę Hermèsa. Kilka kosmyków blond włosów wymknęło się spod szala na skronie. Dopiero teraz stwierdziłam, że nieznajoma oddycha z wysiłkiem.

– Madame, czy mogę pani jakoś pomóc? – zaproponowałam, wychodząc zza kontuaru.

Wzdrygnęła się i odwróciła, po czym z nieśmiałym uśmiechem podeszła do mnie. Otoczył mnie obłok wanilii i bzu. Słodkie perfumy z ciężkim kwiatowym bukietem i bazową nutą wanilii. Nie całkiem do niej pasowały.

W końcu zdjęła okulary.

– Tak, prawdę mówiąc, może mi pani pomóc. Gdyby była pani taka uprzejma.

Odpowiedź utknęła mi w gardle. Patrzyły na mnie oczy barwy Morza Śródziemnego, a ja wodziłam wzrokiem po kremowej cerze, silnym prostym nosie, idealnie wyrzeźbionych ustach i kościach policzkowych. Znałam tę elegancką twarz, widywałam ją dziesiątki razy na okładkach czasopism i na wielkim ekranie. Była ulubioną aktorką madame Clouet.

– Grace Kelly – szepnęłam.

Natalie stała osłupiała z miotełką do kurzu uniesioną w powietrzu.

– Tak – odparła panna Kelly z lekkim uśmiechem, znowu nerwowo oglądając się przez ramię. – Jestem Grace. – Wyciągnęła do mnie dłoń w białej rękawiczce. – Cześć!

Uścisnęłam jej rękę, myśląc, jak bardzo po amerykańsku się zachowuje, ale nie potrafiłam zmusić warg do sformułowania odpowiedzi. Jedyna hollywoodzka gwiazda, o której coś wiedziałam, najpiękniejsza i najsławniejsza kobieta świata, stała przede mną. W mojej perfumerii.

– Pomoże mi pani? – ponagliła słodko Grace.

Odchrząknęłam.

– Tak, oczywiście. Jak mogę… co mogę dla pani zrobić, panno Kelly?

– Proszę mówić mi po imieniu.

Usłyszałam szczerość w jej głosie i pomimo przyśpieszonego pulsu zdobyłam się na uśmiech.

– Oczywiście. Co mogę dla ciebie zrobić, Grace?

Pochyliła się ku mnie, jakby zamierzała zwierzyć się z tajemnicy.

– Chodzi za mną fotograf, jest strasznie uparty. Myślałam, że mu się wymknęłam, ale znowu pojawił się na promenadzie. Najpierw schowałam się za palmą, potem przebiegłam na drugą stronę ulicy i w rezultacie, cóż, jestem tutaj. To brzmi jak scena z filmu, prawda? – W jej wzroku walczyły ze sobą ulga i irytacja. – Wydaje mi się, że go zgubiłam, ale czy macie tutaj drugie wyjście? Na wszelki wypadek? Ci ludzie bywają okropnie namolni. A najgorsi są Brytyjczycy.

Skinęłam głową.

– Jest wyjście przez zaplecze, ale bardzo blisko ulicy. Fotograf może cię zobaczyć. – Sprawiała wrażenie rozczarowanej. – Może poczekaj kilka minut w moim biurze, on sobie pójdzie, a ty się wymkniesz. Co ty na to?

– O, tak. Dziękuję. – Dotknęła mojej dłoni. – Bardzo ci dziękuję. Zamierzałam tylko pospacerować po tym pięknym miasteczku, przejść się La Croisette. Nad wodą powietrze jest takie świeże. Chciałam na kilka godzin uciec przed festiwalowym szaleństwem. Pewnie byłam niemądra, licząc, że to mi się uda.

W jej głosie zabrzmiał ton melancholii, dziecięca bezbronność, której nie spodziewałam się po osobie z jej pozycją.

– A może uda nam się zainteresować panią nowymi perfumami, mademoiselle Kelly? – Natalie wsunęła się za kontuar ze swym zwykłym swobodnym wdziękiem.

Mimo iż ton miała profesjonalny, wiedziałam, co knuje, i posłałam jej ostrzegawcze spojrzenie. Chciała później plotkować z przyjaciółkami o tym, jak sprzedała perfumy Grace Kelly, ale to nie była pora na załatwianie interesów.

– Może innym razem, Natalie – wtrąciłam. – Proszę za mną, Grace.

Wyłowiłam klucze z torebki i poszukałam właściwego, próbując ignorować podniecenie i zdenerwowanie. Intensywne perfumy Grace drażniły mój zmysł powonienia. Wanilia ma wyrazisty zapach, dość pospolity, lecz kojący, wielu osobom kojarzący się z domem, a równocześnie ukrywa głęboki brak pewności siebie. Papa mawiał, że ludzie używający zdecydowanego zapachu może z pozoru odznaczają się silną osobowością, ale często łakną aprobaty.

„Bycie perfumiarzem to bycie psychologiem” – tak brzmiała druga lekcja udzielona mi przez papę. Mówił, że każdy na dnie serca skrywa kompleksy oraz że wiele osób pragnie być kimś więcej niż w rzeczywistości. Nasza praca perfumiarzy polegała na odkryciu, czym to więcej jest, i przekształceniu tego w odpowiedni aromat. Papie nadzwyczaj łatwo przychodziło odgadywanie tajemnic, choć zastanawiałam się, czy nie mylił się w kwestii wanilii. W każdym razie w tym przypadku. Wątpiłam, by potężna Grace Kelly miała jakieś kompleksy.

– Może jednak pozwolisz, Sophie? – zaproponowała Natalie. – Byłabym szczęśliwa, gdybym mogła zaprowadzić pannę Kelly na tę wygodną sofę w twoim biurze. Wiem, że przed wyjściem lubisz zrobić szybki przegląd półek.

Wolałabym wprawdzie spędzić więcej czasu z panną Kelly, ale nie mogłam przecież kłócić się z Natalie, nie wyglądając przy tym głupio.

Grace wyciągnęła do mnie rękę.

– Merci, Sophie, czy tak?

Skinęłam głową.

– Sophie Duval.

Jej oczy pojaśniały od uśmiechu.

– Ach, Duval. Jesteś właścicielką?

– Tak.

– Jeszcze raz ci dziękuję, Sophie. Nie zapomnę twojej uprzejmości.

– Mam nadzieję, że wrócisz do naszej perfumerii w bardziej sprzyjających okolicznościach.

– Z wielką przyjemnością. – W jej błękitnych oczach zapaliły się iskierki.

Natalie odprowadziła pannę Kelly do biura, tymczasem drzwi frontowe znowu się otworzyły. Do środka zajrzał wysoki mężczyzna. Stał na progu, w połowie wewnątrz, w połowie na zewnątrz. Miał na sobie staroświecki kapelusz marki Homburg i podniszczoną skórzaną kurtkę. Nie ulegało wątpliwości, że nie był to odpowiedni strój na Riwierę. Zauważyłam aparat wiszący na pasku na jego piersi. To z pewnością był fotograf ścigający pannę Kelly. Momentalnie nabrałam do niego antypatii.

– Proszę wybaczyć, monsieur, ale zamykamy. – Nie pofatygowałam się, by ukryć irytację w głosie. – Otwieramy jutro o dziewiątej.

Niepewną francuszczyzną zapytał, czy Grace Kelly weszła do perfumerii. Miał straszny akcent, a nieprawidłowe użycie słów było niemal komiczne.

Zacisnęłam usta. Anglik. Najgorszy gatunek prasowej sfory. Sama panna Kelly tak powiedziała.

Prychnęłam i po angielsku odparłam:

– Nie mam zwyczaju opowiadać obcym, komu sprzedałam perfumy, a komu nie, monsieur. To ma fatalny wpływ na interesy i szczerze mówiąc, nic panu do tego.

Przez chwilę przyglądał mi się złotobrązowymi oczami, po czym wybuchnął śmiechem.

– No tak, prawdziwy ideał Francuzki.

Poczułam, że rumieniec zalewa mi policzki. Jak panna Kelly radzi sobie z tymi strasznymi ludźmi nieustannie ją napastującymi?

– Nie musi mi pani mówić, co kupiła – naciskał, swobodnym gestem biorąc kilka wizytówek z kontuaru. Krótko się im przyjrzał, po czym wrzucił je do kieszeni. – Ja chciałbym tylko wiedzieć, czy tu weszła. – Pytająco uniosłam brew, bo nie mieściło mi się w głowie, że nadal próbuje wydobyć ze mnie informacje, jakbym była osobistą asystentką panny Kelly. – A przy okazji, nazywam się Henderson – dodał i wyciągnął do mnie rękę. – James. Jim dla przyjaciół.

Widząc moją minę i zdając sobie sprawę, że nie uścisnę mu dłoni ani niczego nie powiem, zdjął kapelusz i przeczesał dłońmi włosy, przez co zaczęły sterczeć na wszystkie strony. Przygryzłam wargę, by powstrzymać się od śmiechu.

– Rzecz w tym, proszę pani, że mam piekielny dzień i jeśli nie zrobię jej przyzwoitej fotki – choć w gruncie rzeczy błahej i nieistotnej, może się okazać, że zostanę bez pracy i w domu kot będzie strasznie mną rozczarowany. Co oczywiście nic pani nie obchodzi, ale cóż, tak to wygląda. – Wyciągnął ręce przed siebie. – Pomogłaby pani bezużytecznemu Anglikowi? – Przekrzywił głowę na bok. – Merci beaucoup?

Nagle moją uwagę bez reszty zajęło wygładzanie bibułki i rolek wstążki pod kontuarem.

– Wydaje mi się, że zwrot, o który panu chodziło, to s’il vous plaît. Obawiam się, że nie mogę panu pomóc, monsieur – dodałam. – Wątpię, by mogła pana uratować mała perfumeria, skoro jest pan tak niekompetentny w swojej pracy. – Uniosłam na niego wzrok.

Uśmiechał się szeroko.

– Racja. Niewiarygodny głupiec ze mnie i powinienem się zbierać. – Zasalutował do kapelusza i ruszył do wyjścia, ale w progu się zawahał. – Czy na koniec mógłbym jednak zapytać, jakich perfum pani używa? Są naprawdę urocze.

Spojrzałam mu w oczy.

– A pan jest nieuprzejmym…

Błysnął flesz. Oślepił mnie i odruchowo zasłoniłam oczy dłońmi.

– Co pan wyprawia?

Roześmiał się.

– Jeśli nie mogę mieć fotografii Grace Kelly, to równie dobrze mogę sfotografować rozgniewaną francuską dziewczynę. – Po tych słowach ze śmiechem zamknął za sobą drzwi.

Rozgniewana francuska dziewczyna? Jak on śmie! Gwałtownie odwracając tabliczkę Fermé, patrzyłam, jak zapala papierosa i swobodnie rusza ulicą. Pozostał po nim w sklepie znajomy aromat skóry i drzewa balsamowego. Pomimo złego humoru zapach przywołał wspomnienia szczęśliwszych czasów.

To była trzecia lekcja udzielona mi przez papę. „Bycie perfumiarzem to bycie kustoszem wspomnień, Sophie. Każdy zapach będzie ci przypominał o kimś lub o czymś”.

Dopiero kiedy wracałam do biura, by zapewnić pannę Kelly, że angielski fotograf już poszedł, uświadomiłam sobie, o kim mi przypomniał.

James Henderson przywołał wspomnienia o papie.

CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI