Spokojnie, to nie inwazja - Anna Helena Kubiak - ebook

Spokojnie, to nie inwazja ebook

Anna Helena Kubiak

4,4

Opis

Prawdopodobieństwo powodzenia tej wyprawy (wycieczki, przygody czy też krucjaty - wszystko jest w końcu rzeczą względną) obliczono na 5%. To i tak sporo, jeśli się weźmie pod uwagę, że nowa pani kapitan notorycznie pociąga z butelki; pani nawigator wciska guziki na chybił trafił i nie zawsze pamięta, jak się nazywa; a reszta załogi... cóż... niezbyt przyjazny Przyjazny Asystent Steve jest prawie pewny, że to w ogóle nie jest załoga, tylko grupa całkowicie niekompetentnych, niezrównoważonych i nieobliczalnych uciekinierek z domu spokojnej starości. Nowa sytuacja zdecydowanie go przerasta, czasami zastanawia się nawet, czy nie wolałby być krawatem.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 464

Rok wydania: 2017

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,4 (7 ocen)
4
2
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Anna Helena Kubiak

Spokojnie, to nie inwazja

Ⓒ Copyright by Anna Helena Kubiak, 2013-17

Wszelkie prawa zastrzeżone. Żaden fragment nie może być publikowany ani reprodukowany bez pisemnej zgody autora.

Korekta: Klaudia Dróżdż, Zofia Smyk

Skład wersji elektronicznej: Oskar Kinomoto

Wydanie II

ISBN 978-83-939193-0-7 (format e-pub)

ISBN 978-83-939193-1-4 (format mobi)

ISBN 978-83-939193-2-1 (format pdf)

Patronat medialny:

Moim nie­zwy­kłym bab­ciom:
Heli i Kati
oraz wszyst­kim fan­ta­stycz­nym
bab­ciom mul­tiu­ni­ver­sum

1. Ucieczka

Spo­wi­ty pół­mro­kiem try­bu noc­nej zmia­ny ko­ry­tarz wy­peł­ni­ły przy­ci­szo­ne szep­ty, któ­re z pew­nych wzglę­dów mu­sia­ły szyb­ko przejść w dużo gło­śniej­sze szep­ty. Na szczę­ście apa­ra­tu­ra z bie­giem lat na­sta­wi­ła się na spo­ry mar­gi­nes błę­du i nie za­re­ago­wa­ła. Ko­ści­sty ło­kieć na­po­tkał rów­nie ko­ści­sty bok, a jego wła­ści­ciel­ka wy­da­ła z sie­bie skrze­czą­cy chi­chot.

– Ży­cie za­czy­na się po set­ce! – stwier­dzi­ła, roz­cią­ga­jąc uśmiech na po­marsz­czo­nej twa­rzy.

– Rzad­ko to ro­bię – od­po­wie­dzia­ła wła­ści­ciel­ka szturch­nię­tych że­ber – ale tu się z tobą zgo­dzę! – Po­szpe­ra­ła w prze­past­nych po­łach wie­ko­we­go płasz­cza, z któ­rym nie roz­sta­wa­ła się od... od za­wsze, i od­na­la­zł­szy, w cza­sie krót­szym niż re­ak­cja stan­dar­do­we­go kon­tro­le­ra, pier­siów­kę, po­cią­gnę­ła so­lid­ny łyk. – Tak, po set­ce czło­wie­ko­wi bar­dziej chce się żyć!

– Nie to mia­łam na my­śli! Nie mo­żesz się po­wstrzy­mać? Ubz­dryn­go­lisz się i cały plan weź­mie w łeb!

– Nie bę­dziesz mi mó­wi­ła, co mam ro­bić!

– Mo­że­cie się nie kłó­cić? – dał się sły­szeć trze­ci głos, a po chwi­li zdro­wo­roz­sąd­ko­we­go za­sta­no­wie­nia pa­dło: – Przy­naj­mniej w ta­kiej sy­tu­acji?

Na ko­ry­ta­rzu po­ja­wia­ły się ko­lej­ne po­sta­cie. Wszyst­kie były do sie­bie nie­zmier­nie po­dob­ne – wszyst­kie sześć. Siód­ma była po­dob­na do po­zo­sta­łych ra­zem wzię­tych i wy­ma­sze­ro­wa­ła jako ostat­nia.

– Mnie tam cią­gle chce się żyć. Do­pó­ki na czło­wie­ka cze­ka prze­ką­ska, nie ma co na­rze­kać! – oznaj­mi­ła, po­py­cha­jąc ko­ści­ste ko­le­żan­ki. – No, moje pa­nie, jak się nie po­spie­szy­cie, to nici z wy­pra­wy.

Od­po­wie­dzią było wzmo­żo­ne szu­ra­nie i jesz­cze bar­dziej wzmo­żo­ne sa­pa­nie. Na koń­cu ko­ry­ta­rza mlecz­no­bia­łe drzwi kry­ły za sobą bez­kre­sny, pe­łen moż­li­wo­ści świat. Nie­zmier­nie in­try­gu­ją­cy po kil­ku la­tach spę­dzo­nych we­wnątrz.

Bar­dziej dzię­ki upo­ro­wi niż fi­zycz­nym moż­li­wo­ściom ko­bie­ty wy­ło­ni­ły się po dru­giej stro­nie kom­plek­su „Kwiet­ne Ogro­dy” – jed­ne­go z kil­ku­set eks­klu­zyw­nych ośrod­ków spo­koj­nej sta­ro­ści roz­lo­ko­wa­nych w przy­ja­znej stre­fie kli­ma­tycz­nej pla­ne­ty Kho­lo­ma.

Nie były jesz­cze wol­ne i zda­wa­ły so­bie z tego spra­wę. Cze­ka­ła je dro­ga do ko­smo­dro­mu ośrod­ka i krót­ka gra w ru­let­kę z lo­sem. Je­śli ją wy­gra­ją, zdo­bę­dą sta­tek, je­śli nie, ugrzę­zną tu na za­wsze pod ści­słym nad­zo­rem au­to­ma­tów.

Mida, naj­młod­sza z pań, szyb­ko wy­szła na pro­wa­dze­nie. Za nią su­nę­ły: Xana, Flo­re, Oret­ta i La­ma­ra, na koń­cu San­dra i Ele­ono­ra usi­ło­wa­ły się kłó­cić, mimo że za­czy­na­ło bra­ko­wać im tchu. Po­mię­dzy ko­bie­ta­mi z tru­dem na­wi­go­wa­ły sa­mo­bież­ne wa­liz­ki.

Trzon uciecz­ko­wej gru­py po­wstał pew­ne­go dłu­gie­go po­po­łu­dnia, kie­dy pięć star­szych pań spo­tka­ło się w jed­nej ze świe­tlic, aby sko­rzy­stać z atrak­cji o na­zwie „gry to­wa­rzy­skie”. Po dzie­się­ciu mi­nu­tach z za­że­no­wa­niem opu­ści­ły salę. Nie zna­ły się zbyt do­brze, ale od razu po­czu­ły, że coś je łą­czy. Usia­dły w al­ta­nie nad sztucz­nym sta­wem, by w at­mos­fe­rze peł­ne­go zro­zu­mie­nia po­na­rze­kać na swo­je obec­ne ży­cie.

Sa­dzaw­ka znaj­do­wa­ła się w jed­nym z we­wnętrz­nych par­ków, któ­re­go per­fek­cyj­nie za­dba­na ro­ślin­ność, jak wszyst­ko wo­ko­ło, wy­glą­da­ła na po­skła­da­ną z kosz­tow­nych pre­fa­bry­ka­tów.

– Nie mają pa­nie wra­że­nia, że wpa­dły do pę­tli cza­so­wej? – za­gad­nę­ła Flo­ren­ce Ro­che. – Cięż­ko jest się przy­zwy­cza­ić do tej mo­no­to­nii, kie­dy przez całe ży­cie każ­dy dzień był nową przy­go­dą.

– Ma pani cał­ko­wi­tą ra­cję – przy­tak­nę­ła San­dra Zap-Lo­ren­ce. – Od­czu­wam do­kład­nie to samo. Już po pierw­szym mie­sią­cu po­by­tu tu­taj trud­no mi było zna­leźć ja­kieś in­te­re­su­ją­ce za­ję­cie.

– Ta­aaa – zgo­dzi­ła się sta­rusz­ka ubra­na w be­żo­wy płaszcz, któ­re­go głów­nym ce­lem było po­sia­da­nie nie­zli­czo­nej ilo­ści kie­sze­ni. Ro­zej­rza­ła się czuj­nie, wy­cią­gnę­ła po­nad­cza­so­wą pier­siów­kę i w mało dys­tyn­go­wa­ny spo­sób ura­czy­ła się jej za­war­to­ścią. Za­do­wo­lo­na, roz­sia­dła się wy­god­niej na mięk­kiej ogro­do­wej ław­ce.

– Ona tak za­wsze – wy­tłu­ma­czy­ła San­dra, któ­ra już wcze­śniej za­po­zna­ła się z Ele­ono­rą Gard­ner i jej pod­jaz­do­wą woj­ną al­ko­ho­lo­wą, wy­po­wie­dzia­ną pie­lę­gniar­skim au­to­ma­tom.

– Zga­dzam się z pa­nia­mi – oznaj­mi­ła ko­lej­na ko­bie­ta. – Pój­ście na te gry to­wa­rzy­skie to do­wód na to, jak bar­dzo by­łam zde­spe­ro­wa­na. Bra­łam już udział w Aka­de­mii Se­nio­rów, kur­sie tań­ca, wy­kła­dach „Po­znaj Wszech­świat” i kil­ku in­nych...

– To pani się chy­ba nie nu­dzi?

– Nie­ste­ty – wes­tchnę­ła Xana Ma­le­sky. – Oka­za­ło się, że za­zwy­czaj wiem wię­cej od pre­le­gen­tów i na­uczy­cie­li. A do tań­ca ja­koś nie mia­łam ta­len­tu. A pani? – zwró­ci­ła się do ostat­niej uczest­nicz­ki spo­tka­nia, La­ma­ry Lo Lai, któ­ra wy­glą­da­ła na nie­co zmie­sza­ną.

– Ja? – ode­zwa­ła się nie­chęt­nie. – Mnie się tu wła­ści­wie po­do­ba. – Czu­ła, że jej wy­po­wiedź była nie na miej­scu, ale tak było rze­czy­wi­ście. Po­do­ba­ło­by się jej wszę­dzie, gdzie po uli­cach nie jeż­dżą czoł­gi, a wy­cho­dząc na dłuż­szy spa­cer, czło­wiek nie na­ra­ża ży­cia. – Czę­sto ko­rzy­stam z ho­lo­gra­ficz­nych wy­cie­czek, na­wet nie mia­łam po­ję­cia, ja­kie nie­sa­mo­wi­te miej­sca moż­na zo­ba­czyć na róż­nych pla­ne­tach.

– Ja zde­cy­do­wa­nie pre­fe­ru­ję na­tu­ral­ne zwie­dza­nie – oznaj­mi­ła Flo­ren­ce.

– Tak, ho­lo­gra­my nie od­da­ją na­wet w po­ło­wie tego, cze­go się do­świad­cza na żywo – do­da­ła San­dra. – By­łam w bar­dzo wie­lu cie­ka­wych miej­scach, a ostat­nio miesz­ka­łam na jed­nej z naj­nie­zwy­klej­szych pla­net Kon­gre­ga­cji, ale ho­lo­po­dróż na nią by­ła­by tyl­ko stra­tą cza­su.

– Nie mia­łam ni­g­dy moż­li­wo­ści zwie­dza­nia – przy­zna­ła La­ma­ra. – Stop! – krzyk­nę­ła na­gle.

Star­sze pa­nie znie­ru­cho­mia­ły, ale oka­za­ło się, że nie było to skie­ro­wa­ne do nich. La­ma­ra wsta­ła i pod­pie­ra­jąc się na la­sce, po­drep­ta­ła do męż­czy­zny, któ­ry prze­cha­dzał się wzdłuż brze­gu sta­wu, a te­raz przy­sta­nął przy rzę­dzie śmiet­ni­ków z za­mia­rem po­zby­cia się ja­kiejś ulot­ki.

– Co pan wy­ra­bia?!

– O co cho­dzi? – prze­stra­szył się sta­ru­szek i z nie­po­ko­jem spoj­rzał na nad­gar­stek, na któ­rym miał po­dob­ne do ze­gar­ka urzą­dze­nie. – Gdy­by ci­śnie­nie pod­sko­czy­ło mi jesz­cze tro­chę, mie­li­by­śmy na kar­ku pie­lę­gnia­rzy.

– Prze­pra­szam, ale chciał pan wy­rzu­cić pla­sty­ko­wą ulot­kę do po­jem­ni­ka z od­pa­da­mi or­ga­nicz­ny­mi.

Męż­czy­zna roz­pacz­li­wie sta­rał się za­pa­no­wać nad ner­wa­mi. Przez taką głu­po­tę o mało nie tra­fił pod wzmo­żo­ną ob­ser­wa­cję, nie mó­wiąc już o ko­lej­nych punk­tach na li­ście za­ka­za­nych ak­tyw­no­ści. Po­świę­cił chwi­lę na ćwi­cze­nia re­lak­su­ją­ce.

– Wa­riat­ka – prych­nął, kie­dy wska­za­nia funk­cji ży­cio­wych zbli­ży­ły się do nor­my, od­wró­cił się na pię­cie i znik­nął w jed­nym z wy­cho­dzą­cych na park ko­ry­ta­rzy.

La­ma­ra wró­ci­ła do no­wych zna­jo­mych, któ­re ob­ser­wo­wa­ły scen­kę. Były wy­raź­nie za­wie­dzio­ne prze­bie­giem zaj­ścia, któ­re­go po­czą­tek wy­da­wał się bar­dzo obie­cu­ją­cy.

– Wie­lu lu­dzi ni­g­dy nie było poza swo­ją pla­ne­tą. – Ele­ono­ra pod­ję­ła prze­rwa­ny te­mat, żeby nie po­zo­sta­wić myl­ne­go wra­że­nia, że ma mniej do po­wie­dze­nia niż San­dra. – Miesz­ka­łam w bar­dzo ma­low­ni­czym miej­scu i ni­g­dzie nie po­dró­żo­wa­łam. Nie mia­łam ta­kiej po­trze­by, zbyt wie­le dzia­ło się do­oko­ła. Nie to, co tu.

– A ja na­wet spo­ro zwie­dzi­łam. – Flo­ren­ce wy­cią­gnę­ła z to­reb­ki szmin­kę i lu­ster­ko i po­pra­wi­ła ma­ki­jaż, choć był, jak zwy­kle, nie­ska­zi­tel­ny. – Mój świat jest ra­czej mę­czą­cy, kie­dy się tam miesz­ka, ale dla tu­ry­stów to nie­ma­ła atrak­cja.

– Z całą pew­no­ścią na­wet w po­ło­wie nie taka jak moja pla­ne­ta – za­de­kla­ro­wa­ła San­dra, w koń­cu przy­by­ła tu z nie­mal le­gen­dar­ne­go miej­sca. – To kla­sa sama w so­bie, mało komu jest dane zo­ba­czyć to na wła­sne oczy.

– Pew­nie ja­kaś sno­bi­stycz­na dziu­ra – sko­men­to­wa­ła Ele­ono­ra. – Nic nie prze­bi­je wi­do­ku z okna mo­je­go domu, nic!

Kie­dy pa­dły te sło­wa, a San­dra rzu­ci­ła w od­po­wie­dzi jed­no­znacz­ne: „ha!”, nie było już od­wro­tu. Spra­wa wy­ma­ga­ła obiek­tyw­ne­go roz­strzy­gnię­cia. Wszyst­kie były co do tego zgod­ne i po krót­kiej dys­ku­sji po­sta­no­wi­ły opu­ścić „Kwiet­ne Ogro­dy” i prze­ko­nać się oso­bi­ście, czyj świat za­słu­gu­je na mia­no naj­cie­kaw­sze­go. Jak się oka­za­ło, nie było to ta­kie pro­ste.

Au­to­ma­tycz­ny dy­rek­tor wy­słu­chał je cier­pli­wie, po czym, ko­rzy­sta­jąc z praw­ni­czej apli­ka­cji, przed­sta­wił moż­li­wo­ści roz­wią­za­nia tej kwe­stii.

Wa­run­ki po­by­tu były ści­śle okre­ślo­ne w stan­dar­do­wej umo­wie, z któ­rej dia­beł wy­pi­su­ją­cy kon­trak­ty na du­sze mógł­by się nie­jed­ne­go na­uczyć. Kil­ka stron pa­ra­gra­fów w rze­czy­wi­sto­ści za­wie­ra­ło jed­ną głów­ną myśl: usłu­go­daw­ca – za nie­ma­łe opła­ty – za­pew­niał usłu­go­bior­cy zgod­ny z „Re­gu­la­mi­nem” raj na zie­mi i do­ży­wot­nią opie­kę. Wy­raz „do­ży­wot­nią” był tu­taj klu­czo­wy.

Była oczy­wi­ście sta­ra jak pra­wo­daw­stwo moż­li­wość ze­rwa­nia umo­wy, ale wów­czas oży­wa­ły wszyst­kie od­no­śni­ki, przy­pi­sy, klau­zu­le i anek­sy, któ­re mia­ły za za­da­nie po­żreć czło­wie­ka żyw­cem. „Kwiet­ne Ogro­dy” bar­dzo sku­tecz­nie za­bez­pie­czy­ły się przed od­pły­wem klien­tów w inny spo­sób niż cał­ko­wi­te roz­sta­nie się ze świa­tem.

Po kil­ku dniach, któ­re dały so­bie na prze­my­śle­nia i pod­ję­cie de­cy­zji, pięć pań spo­tka­ło się po­now­nie nad sta­wem.

Wszyst­kie co ja­kiś czas spraw­dza­ły swo­je ze­gar­ko­we czuj­ni­ki, żeby nie ścią­gnąć na sie­bie ko­lej­nych kło­po­tów.

­– To szczyt wszyst­kie­go, żeby ja­kaś apli­ka­cja mia­ła de­cy­do­wać o moim ży­ciu i to w do­dat­ku za moje pie­nią­dze – de­ner­wo­wa­ła się, nie prze­kra­cza­jąc bez­piecz­nych gra­nic, San­dra. – Czy­ta­łam ten kon­trakt sto razy i mo­gła­bym przy­siąc, że nic ta­kie­go tam wte­dy nie było.

– For­mu­łu­ją to w taki spo­sób, żeby nikt nor­mal­ny się nie po­ła­pał – po­wie­dzia­ła Xana. – Trze­ba by­ło­by po­znać praw­ni­czą in­ter­pre­ta­cję każ­de­go punk­tu. Poza tym w każ­dym ośrod­ku jest to samo, jak się już czło­wiek de­cy­du­je za­miesz­kać w ta­kim miej­scu, to musi się li­czyć z kon­se­kwen­cja­mi.

– Tak, ale nie są­dzi­łam, że mi się tu­taj tak szyb­ko znu­dzi – przy­zna­ła San­dra. – Może i jest tu luk­su­so­wo, ale te mar­mu­ro­we po­sadz­ki i po­zła­ca­ne klam­ki już daw­no prze­sta­ły ro­bić na mnie wra­że­nie. W do­dat­ku ten re­gu­la­min! Okrop­ność!

– Mu­si­my więc wziąć spra­wy w swo­je ręce – pod­su­mo­wa­ła Xana.

– Zga­dzam się – przy­tak­nę­ła Ele­ono­ra. – Ina­czej ni­g­dy się nie do­wie­my, kto naj­le­piej urzą­dził się w ży­ciu. Kto ma tyl­ko wy­bu­ja­łą fan­ta­zję – tu wy­mow­nie spoj­rza­ła na San­drę – a kto rze­czy­wi­ście ma się czym po­chwa­lić. Po­nad­to – do­da­ła – chy­ba doj­rza­łam do tego, żeby za­ła­twić do koń­ca kil­ka ro­dzin­nych spraw.

– Ja też – stwier­dzi­ła San­dra. Za­brzmia­ło to ja­koś zło­wróżb­nie.

– Ja­kie mamy więc moż­li­wo­ści? – za­sta­no­wi­ła się Xana. – Ze­rwa­nie kon­trak­tu nie wcho­dzi w grę. Moje po­da­nie o prze­pust­kę zo­sta­ło od­rzu­co­ne. Może w ta­kim ra­zie po­je­dzie­my na któ­rąś z wy­cie­czek i tam damy nogę?

– Od­pa­da – po­krę­ci­ła gło­wą Flo­ren­ce. – Na czas wy­cie­czek wsz­cze­pia­ją pod­skór­ne czi­py, żeby się nikt nie zgu­bił. Nie zro­bi pani pię­ciu kro­ków bez ich wie­dzy.

– Fa­tal­nie.

– Nie za­po­mi­naj­my jesz­cze o jed­nej spra­wie. Je­śli nam się uda stąd znik­nąć w taki czy inny spo­sób, to czy nie za­czną ścią­gać od na­szych ro­dzin ja­kichś od­szko­do­wań? – za­nie­po­ko­iła się Xana.

– Dla nich naj­waż­niej­sze są płat­no­ści, anu­lu­je­my je więc do­pie­ro po ja­kimś cza­sie – od­po­wie­dzia­ła Ele­ono­ra. – Nie będą mie­li pod­staw, żeby żą­dać opłat za ko­goś, kogo nie mają na sta­nie i nie mogą udo­wod­nić, że żyje. Za­ło­żę się też, że zro­bią wszyst­ko, żeby za­tu­szo­wać znik­nię­cie pen­sjo­na­riu­szek i unik­nąć skan­da­lu.

– Ra­cja.

– Czy­li zga­dza­my się co do tego, że już tu­taj nie wra­ca­my? – upew­ni­ła się San­dra.

Ele­ono­ra po­ki­wa­ła gło­wą.

– Ja nie. Ani tu, ani do żad­ne­go in­ne­go ta­kie­go miej­sca. Mam ocho­tę na ja­kieś sza­leń­stwo, na coś wię­cej niż ob­jaz­do­wa wy­ciecz­ka.

– Ja też – za­tar­ła ręce San­dra.

Po dłuż­szej ci­szy Flo­ren­ce i Xana rów­nież przy­tak­nę­ły.

– A pani? – Xana za­in­te­re­so­wa­ła się La­ma­rą, któ­ra przy­słu­chi­wa­ła się ich wy­wo­dom, ale sama ani razu nie za­bra­ła gło­su.

– Na ra­zie jest mi tu do­brze – przy­zna­ła – ale już wi­dzę, że za rok czy dwa czar pry­śnie. Zwłasz­cza je­śli pań tu­taj nie bę­dzie. My­ślę, że się przy­łą­czę, chęt­nie zo­ba­czy­ła­bym kil­ka świa­tów na wła­sne oczy. I prze­ży­ła coś na­praw­dę wy­jąt­ko­we­go.

Pew­ne­go razu, kie­dy plan był już z grub­sza skry­sta­li­zo­wa­ny, w cza­sie obia­du do gru­py spi­sko­wej po­de­szły dwie ko­bie­ty. Były młod­sze od resz­ty i gdy­by nie cha­rak­te­ry­stycz­ny wy­raz znu­że­nia na twa­rzach, moż­na by­ło­by wziąć je za od­wie­dza­ją­ce.

Tęż­sza z nich zsu­nę­ła dwa krze­sła, żeby wy­god­nie usiąść.

– Pod­słu­cha­łam w ka­wiar­ni roz­mo­wę pań o uciecz­ce – uśmiech­nę­ła się cie­pło – i po­sta­no­wi­łam się przy­łą­czyć. To chy­ba je­dy­ny spo­sób, żeby się stąd wy­do­stać. Na­zy­wam się Mi­dret Ma­lo­ne.

Nie do­pusz­cza­jąc ni­ko­go do gło­su i rów­no­cze­śnie po­chła­nia­jąc po­dwój­ną por­cję każ­de­go da­nia, ko­bie­ta wy­ja­śni­ła, że prze­by­wa w „Kwiet­nych Ogro­dach” przez po­mył­kę, i opo­wie­dzia­ła o roz­licz­nych pe­ry­pe­tiach swo­jej ro­dzi­ny, któ­ra bez po­wo­dze­nia usi­łu­je ją stąd wy­cią­gnąć, cho­ciaż umo­wa na jej prób­ny po­byt daw­no już wy­ga­sła.

Tuż przed de­se­rem zdą­ży­ła przed­sta­wić swo­ją zna­jo­mą:

– A to jest Oret­ta Ric­car­di. – Pa­nie ski­nę­ły zdaw­ko­wo gło­wa­mi, oszo­ło­mio­ne nie­skrę­po­wa­nym za­cho­wa­niem nie­zna­jo­mej. – Wie­cie co? Mów­my so­bie po imie­niu, sko­ro je­ste­śmy te­raz wspól­nicz­ka­mi.

– Ja­ki­mi wspól­nicz­ka­mi? – ode­zwa­ła się w koń­cu San­dra, któ­rej po­dob­ne na­rzu­ca­nie się zu­peł­nie nie mie­ści­ło się w gło­wie. – Nie ży­czy­my so­bie, żeby kto­kol­wiek się do nas przy­łą­czał – fuk­nę­ła – ani nas pod­słu­chi­wał!

– Nie ma co się tak na­bz­dy­czać – mru­gnę­ła do niej Mi­dret.

– Na­bz­dy­czać? – po­wtó­rzy­ła San­dra, pa­trząc na nią z ro­sną­cym nie­do­wie­rza­niem.

– No pew­nie – ko­bie­ta wzru­szy­ła ra­mio­na­mi. – Przy­pa­dek Oret­ty jest bar­dzo po­dej­rza­ny – kon­ty­nu­owa­ła. – Ona zu­peł­nie nic nie pa­mię­ta i nikt jej ni­g­dy nie od­wie­dza. Nie­wy­klu­czo­ne, że ro­dzi­na na­wet nie wie, że ona tu­taj jest. Uda­ło nam się usta­lić, że za po­byt pła­ci ktoś z pla­ne­ty o na­zwie Akwia. Ale nie zna­la­zły­śmy o niej żad­nych in­for­ma­cji. Fi­gu­ru­je w spi­sie pla­net Kon­gre­ga­cji i to wszyst­ko.

– Pew­nie nie ma tam ni­cze­go, o czym by war­to wspo­mi­nać – sko­men­to­wa­ła San­dra, za­in­try­go­wa­na jed­nak ta­jem­ni­czą hi­sto­rią.

– Uciek­nie­my ra­zem z wami. Naj­pierw spraw­dzi­my, co się dzie­je na tej ca­łej Akwii, a po­tem po­le­ci­my do mnie. Taki mamy z Orą plan, praw­da? – Mida szturch­nę­ła przy­jaź­nie ko­le­żan­kę, wy­trą­ca­jąc jej ły­żecz­kę z bu­dy­niem o bli­żej nie­okre­ślo­nym, ale bar­dzo wy­szu­ka­nym sma­ku.

Oret­ta przy­tak­nę­ła, choć nie pa­mię­ta­ła już ani skąd się tu wzię­ła, ani dla­cze­go po­sta­no­wi­ła uciec.

– Nasz plan jest bar­dziej ra­dy­kal­ny – stwier­dzi­ła Xana.

W tym mo­men­cie pod­je­chał do nich je­den z pie­lę­gnia­rzy i zde­cy­do­wa­nym ru­chem ode­brał Mi­dzie sa­la­ter­kę z jej trze­cim de­se­rem.

– Za dużo ka­lo­rii – po­in­for­mo­wał.

– Nie znio­sę tego ani dnia dłu­żej – oznaj­mi­ła, uśmie­cha­jąc się tym ra­zem krzy­wo i pa­trząc z ża­lem za od­da­la­ją­cym się bu­dy­niem.