Śmierć tłumacza - Paweł Pollak - ebook + audiobook + książka

Śmierć tłumacza ebook i audiobook

Paweł Pollak

4,0

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Czy można zabić dla przekładu książki?

Okazuje się, że tak. W elitarnym środowisku zawodowych tłumaczy śmierć kolegi po fachu wywołała ogromne poruszenie. Morderca nic sobie z tego nie robi, bo wierzy, że popełnił zbrodnię doskonałą. Jednak do akcji wkracza porucznik Kolonko, niepozorny mężczyzna w prochowcu z nieodłącznym papierosem elektronicznym w ustach, i coraz bardziej zacieśnia pętlę wokół sprawcy śmierci.

Pełen napięcia pojedynek umysłów – mordercy i policjanta – nie pozwoli ci oderwać się od tej błyskotliwej powieści, będącej hołdem złożonym nieśmiertelnemu porucznikowi Columbo.

 

Paweł Pollak – pisarz i tłumacz literatury szwedzkiej, autor między innymi NiepełnychKanalii oraz cyklu powieści kryminalnych o komisarzu Marku Przygodnym.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 328

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 8 godz. 41 min

Lektor: Paweł Pollak

Oceny
4,0 (29 ocen)
11
10
5
2
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
bzibzioh

Nie oderwiesz się od lektury

Kogoś Wam przypomina fajtłapowaty porucznik w starym, pomiętym prochowcu z przepastnymi kieszeniami i zdezelowanym samochodzie z papierosem elektronicznym w garści? No oczywiście Columbo. Fabuła książki również jest skonstruowana na wzór serialu o Columbo, jest to odwrócona tajemnica. Już na początku dowiadujemy się, kto zabił, jaki jest motyw, jak się do zbrodni przygotowywał i jak ją zrealizował. A po morderstwie pojawia się porucznik Kolonko, który skupia się od razu na osobie, która popełniła morderstwo, nachodzi ją w różnych okolicznościach, zagaduje, indaguje i denerwuje. Akcja rozgrywa się w mojej grupie zawodowej, toteż byłam bardzo zainteresowana. Dobry lektor, czytający naturalnie, bez zbędnej teatralizacji – Mateusz Drozda.
10
Malwi68

Całkiem niezła

Czy można zabić, aby zaistnieć jako tłumacz książki? Na to pytanie odpowiada Piotr Pollak na kartach powieści. Myślę, że nie ma osoby, która nie słyszałaby o serii książek" Millennium" Stiega Larssona. Wielu spośród nich, również ją czytało. Na kartach tej lektury autor przedstawił dramatyczną historię dotyczącą tłumaczy, którzy przełożyli jej treść z języka szwedzkiego na polski. Wydawałoby się, że środowisko tłumaczy przysięgłych zrzesza poważnych i szanujących się ludzi. Nic bardziej błędnego. Jeśli chodzi o bardzo intratne zlecenie, jakim jest przetłumaczenie bestsellerowej serii, stają się zaborczy i potrafią zabić. Tak było w tej powieści. Pawła Pollak w śmierci tłumacza, w przezabawny sposób ukazał kulisy pracy tych, o których nie pamiętamy, gdy sięgamy po książkę przetłumaczoną z innego języka. Pomimo iż dla nas nie ma to aż tak wielkiego znaczenia, to dla tłumacza jest to ogromny sukces i stanowi ogrom pracy. Okazuje się, że sama znajomość języka to za mało, gdyż aby oddać d...
00
Bibliofile

Nie oderwiesz się od lektury

Fajny pomysł na książkę. Dobry lektor.
00
sylwip

Nie oderwiesz się od lektury

Zapowiadała się kiepsko, a wciągnęła na maksa. Czyta się rewelacyjnie. Polecam
00
Ewaor

Nie oderwiesz się od lektury

Rzeczywiście nie można oderwać się od czytania, słuchania. Lektor rewelacja.
00

Popularność




Copyright © Oficynka & Paweł Pollak, Gdańsk 2022

Wszystkie prawa zastrzeżone. Książka ani jej część nie może być przedrukowywana ani w żaden inny sposób reprodukowana lub odczytywana w środkach masowego przekazu bez pisemnej zgody Oficynki.

Wydanie pierwsze w języku polskim, Gdańsk 2022

Redakcja: Agnieszka Kaliszewska

Korekta: Anna Marzec

Skład: Dariusz Piskulak

Projekt okładki: Pola I Daniel Rusiłowiczowie KavStudio

Zdjęcia na okładce: © shutterstock

ISBN 978-83-67204-07-1

www.oficynka.pl

e-mail: [email protected]

Część I

Paczkę z wydawnictwa otworzył z niecierpliwością narkomana sięgającego po heroinę i z dwudziestu identycznych książek jedną wziął do ręki. Na granatowym tle okładki widniała szarawa twarz z zamkniętymi oczami, pewnie miała przedstawiać ofiarę zabójstwa. Dużymi białymi literami podano nazwisko autora: Stieg Larsson. Pod spodem znacznie mniejszymi w kolorze żółtym tytuł: „Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet”. Ale to wszystko mało go interesowało. Czym prędzej otworzył na stronie tytułowej i wpatrzył się w tekst, który napełnił go dumą: „Przełożył ze szwedzkiego Zenon Naczyński”.

Podszedł do barku i nalał czerwone bordeuax do kieliszka. Normalnie nie pił alkoholu w ciągu dnia, ale okazja była wyjątkowa. Usiadł z winem w fotelu, przyciągnął do siebie paczkę z książkami i zaczął przeglądać pozostałe egzemplarze. Ale nie po to, by upewnić się, że drukarnia nie popełniła błędu. Napawał się swoim sukcesem. Potrzebował go. Miał udane życie: kochającą, wierną żonę, zdrowe dzieci, sprawiające wyjątkowo mało problemów jak na swój nastoletni wiek, popłatną pracę, którą bardzo lubił, a czegoś jednak brakowało. W czterdzieste urodziny zadał sobie pytanie „Czy to już wszystko?”. Czy nie osiągnie nic więcej niż przeciętny przedstawiciel tak zwanej klasy średniej? Czy nie dokona niczego, co sprawiłoby, że ludzie spojrzeliby na niego z podziwem?

Odpowiedź przyszła wraz z urodzinowym prezentem. Żona podarowała mu książkę pod tytułem „Män som hatar kvinnor”. Musiała zadać sobie dużo trudu, nie znała szwedzkiego – z wykształcenia była ekonomistką – nie orientowała się w literackich trendach, w ogóle w porównaniu z nim mało czytała. Ale nie kupiła książki na chybił trafił, byle po szwedzku, poradziła się jego kolegi ze studiów, co wartościowego, co ciekawego ukazało się w ulubionym przez jej męża gatunku, kryminale, i poprosiła o pomoc w ściągnięciu zarekomendowanej powieści.

Wziął się za nią przed snem. Nie dlatego, że jakoś szczególnie go zainteresowała, tylko zawsze czytał przed snem. Pół godziny. Ta regularność sprawiała, że czytał z pięćdziesiąt powieści w ciągu roku, mimo iż rzadko zaszywał się z książką w kącie na dłużej.

Tym razem jednak po półgodzinie nie odłożył woluminu na nocny stolik. Nie zrobił też tego po godzinie ani dwóch. Rano nadal przewracał kartki. Nie usiadł do komputera, by tłumaczyć dokumenty, wyłączył telefon, kiedy zaczęli dzwonić klienci. A gdy pod wieczór dotarł do ostatniej strony, wiedział, że ma w ręku hit.

Sprawdził w internecie, „Män som hatar kvinnor” ukazało się ledwie przed miesiącem, był to literacki debiut Stiega Larssona. Niestety, pośmiertny, autor nie doczekał wydania, zmarł stosunkowo wcześnie, bo w wieku pięćdziesięciu lat na zawał serca. Oznaczało to, że nic więcej już nie napisze, Naczyński wynalazł jednak informację, że „Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet” stanowią pierwszą część gotowej trylogii. Trzy książki to niedużo, ale…

Kryminały cieszyły się w Szwecji ogromną popularnością, osiągały gigantyczne nakłady. Twórcy, hołubieni przez czytelników, dostający stypendia od państwa, samorządów i rozlicznych fundacji, mogli w spokoju szlifować warsztat i wznosić się na wyżyny swoich umiejętności. Poziomem zaliczali się do pierwszej światowej ligi, mimo to za granicą się nie przebijali. Owszem, tłumaczono ich, ale daleko im było do popularności i nakładów amerykańskich autorów. A już najmniej nad Wisłą. „Zamachowiec” Lizy Marklund, który w ośmiomilionowej Szwecji w pół roku po wydaniu sprzedał się w siedmiuset tysiącach egzemplarzy, w Polsce po takim samym czasie trafił do księgarni taniej książki, gdzie nadal nie było nań popytu. „Sprawa Ewy Moreno” dobiła skandynawską serię wydawnictwa Cymelia, chociaż w ojczyźnie Håkana Nessera okupowała listy bestsellerów i została sfilmowana.

Dotychczasowe niepowodzenia nie musiały jednak oznaczać, że kryminał szwedzki nie ma w Polsce szans na popularność. To trochę jak z bardzo dobrym autorem, którego powieści przechodzą bez rozgłosu. Gdy któraś z kolei zacznie się sprzedawać, czytelnicy będą pytać w księgarniach też o poprzednie, mimo że wcześniej ich nie chcieli. Tylko ta czwarta czy piąta musi chwycić. Zostać dostrzeżoną. Niekoniecznie ze względu na swoje walory. Czasami potrzebny jest łut szczęścia, jakieś wydarzenie, które postawi ją w świetle reflektorów.

Zdaniem Naczyńskiego za takie wydarzenie dla kryminału szwedzkiego należało uznać pojawienie się powieści Larssona. Była tak znakomita, że musiała pociągnąć za sobą pozostałe, też przecież wysokiej jakości. Te pozostałe stanowiły piasek, który szwedzcy autorzy dotąd cierpliwie sypali na wywrotkę, książka Larssona dźwignię, która pozwalała przechylić skrzynię i zasypać tym piaskiem inne kraje.

Mogła pociągnąć, wcale nie musiała. Swoją prognozę opierał przecież nie na faktach, tylko na wyczuciu, na intuicji. Wspartej nie badaniami rynku, lecz znajomością setek kryminałów. Bardzo wątła podstawa do dokonania inwestycji. Czyż jednak najbardziej spektakularnych sukcesów nie odnosili ci, którzy podjęli największe ryzyko? Czy tacy wizjonerzy jak Steve Jobs albo Jeff Bezos nie polegali właśnie na swojej intuicji, kiedy zakładali Apple’ai Amazona?

Poza tym odpowiedź na tradycyjne pytanie asekurantów (albo osób rozsądnych, jak kto woli), „Ile można stracić?”, brzmiała: stosunkowo niewiele. Nie stawiał na szali całego swojego majątku, nawet nie wszystkie oszczędności. Nie rezygnował z pracy, więc gdyby te zainwestowane stracił, spokojnie by je odrobił. Do tego nie stał przed alternatywą: duży zarobek albo duża strata. W razie niepowodzenia nie spadał od razu w przepaść, czekały na niego po drodze dwie siatki zabezpieczające. Gdyby nawet oczekiwany boom na szwedzki kryminał nie nastąpił, sam Larsson mógł się dobrze sprzedać, co pozwoliłoby Naczyńskiemu przynajmniej wyjść na zero. Gdyby pomylił się i w tych rachubach, to przecież szwedzcy autorzy nie zniknęliby zupełnie z polskiego rynku, a więc co jakiś czas wpadałoby mu parę groszy, zmniejszając stratę.

Za to powodzenie inwestycji oznaczało naprawdę duże pieniądze. Dotąd był zamożny, teraz stałby się bogaty.

Ispełniłby wreszcie swoje marzenie, zobaczyłby swoje nazwisko na stronie tytułowej, no, bo skoro do niego należeć będą prawa, to on będzie decydował.

Porozmawiał z żoną i przedstawił jej swój plan. Nie była zachwycona. Jako ekonomistka stała mocno na ziemi. Zdecydowanie wolała wróbla od gołębia. Ale była też dobrym psychologiem (choć to już amatorsko). Dostrzegła, że jeśli się nie zgodzi, będzie o tym myślał jako o zaprzepaszczonej szansie. Z początku bez pretensji do niej, ale z czasem zacznie ją obwiniać, tak że ten jego żal stanie pomiędzy nimi, stanowiąc zagrożenie dla ich małżeństwa. Zgodziła się więc.

Następny dzień Naczyński zaczął od telefonów do przekładających literaturę szwedzką, by wypytać, jak wygląda kupowanie praw do wydania szwedzkiej książki na polskim rynku. Pierwsza tłumaczka, do której zadzwonił, Janina Cedro, mimo sporego dorobku nie potrafiła nic mu powiedzieć. Dostawała zlecenie na przekład i skupiała się na tłumaczeniu, wydawnicza kuchnia zupełnie jej nie interesowała. Można by powiedzieć, że chwalebne koncentrowanie się na swoim zadaniu, bo mądrzej rozwijać własny warsztat, niż gromadzić zbędną wiedzę, gdyby nie to, że kolejny tłumacz, uchodzący za znacznie lepszego od niej, okazał się znawcą tematyki wydawniczej. Naczyński miał pewne obawy, by do niego zadzwonić, facet uchodził za humorzastego i opryskliwego, nie był też lubiany, gdyż nie oglądając się na fałszywie pojętą solidarność zawodową, potrafił zjechać cudzy przekład, wytykając bezlitośnie wszystkie błędy. Wbrew tym obawom agent literacki in spe natrafił na sympatycznego i pomocnego człowieka. Może tłumacz akurat był w dobrym humorze, ale chętnie wprowadził Naczyńskiego w zawiłości wydawniczej tematyki. Znał się na tym i wyraźnie się nią pasjonował. Rozmawiali przez telefon blisko godzinę i przez tę godzinę Naczyński dowiedział się wszystkiego, co mu było potrzebne. Chcąc wyrazić swoją wdzięczność, zaproponował rozmówcy gratyfikację i wtedy przekonał się, że pogłoski o jego gburowatości nie mijały się z prawdą. Tłumacz najpierw zamilkł, co okazało się wyrazem oburzenia, bo potem rzucił „spierdalaj pan” i się rozłączył.

Urażoną dumę Naczyński uznał za koszt i wsiadł w samolot do Sztokholmu. Nie szukając żadnych tanich linii, stać go było na normalny przelot, zresztą z dnia na dzień za pół darmo pewnie i tak by nie poleciał. Zatrzymał się w niewielkim hoteliku na Kungsholmen, Hilton miał się znaleźć w jego zasięgu dopiero po zakończonej sukcesem inwestycji.

DALSZA CZĘŚĆ DOSTĘPNA WWERSJI PEŁNEJ