Ślubów nie będzie - Jacek Getner - ebook

Ślubów nie będzie ebook

Jacek Getner

3,8

Opis

Ania, narzeczona Kornela, wziętego aktora komedii romantycznych, próbuje swoich sił w pisaniu scenariuszów. Jej mentorką jest wpływowa persona w filmowej branży, wróg historii z happy endem i zagorzała feministka. Przez swój przemożny wpływ na Anię przyczynia się do tego, że raczkująca scenarzystka zaczyna inaczej postrzegać nie tylko swoją pracę, ale także narzeczonego. A gdy Słomkowska nabiera podejrzenia, że Kornel może spotykać się z kimś innym, nie waha się działać radykalnie.

Całej sytuacji nie ułatwia także niespodziewany powrót ojca Ani, który po trzydziestu latach postanowił odkupić dawne winy i zabrać swoją żonę na Bali. Pojawienie się Romana wywraca do góry nogami ułożone życie pani Katarzyny, wizję przyszłości pana Konstantego i ich plany pobrania się w najbliższym czasie.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 263

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,8 (34 oceny)
11
10
9
4
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Moniock

Nie oderwiesz się od lektury

Książka pod tytułem „Ślubów nie będzie„ to pełna humoru i zimowej aury opowieść o paniach Słomkowskich. Anna jest młodą ambitną kobietą, która uczęszcza na kurs pisania scenariuszy. Pod wpływem swojej mentorki Ania zaczyna postrzegać różnice między sobą a Kornelem jako coś negatywnego dotego dochodzą jeszcze niedopowiedzenia, które sprawiają, że para postanawia się rozstać. Natomiast życie Krystyny, która jest w związku z Konstanty wywraca się do góry przez powrót Romana, który po trzydziestu latach wraca z Bali by odzyskać swoją żonę. Jeśli chcesz przekonać się czy panie Słomkowskie pokonają problemy w swoich związkach przekonaj się czytając książkę autorstwa Jacka Getnera.
00
Ewelina2611

Dobrze spędzony czas

"Ślubów nie będzie" Jacek Getner LUCKY Wydawnictwo to trzeci tom cyklu Miłość w promocji. Autor kolejny raz zabiera nas w podróż pełną zwrotów akcji. Bohaterowie nadal będą mierzyć się z problemami życia codziennego. A w świecie, w którym żyją muszą umieć oddzielić prawdę od fałszu. Ania Słomkowska nabiera wiatru w żagle i próbuje pisać scenariusze. Niestety znajomość z Kolubryną, która próbuje dawać jej cenne wskazówki nie wyjdzie jej na dobre. Może przez to stracić narzeczonego i wcale nie być świetną scenarzystką. Do tego powrót po trzydziestu latach ojca Ani komplikuje życie wielu osób. Romek Trzonek chce odzyskać Kasię - choć ma w tym swoje ukryte cele. Wydaje mu się, że powrót na Bali to czysta formalność. Jak myślicie czy Ania i Kornel będą szczęśliwi? Czy Pani Kasia da się omotać Romanowi? I czy Konstanty Kąkolik zawalczy o starszą panią Słomkowską, a może to ona powinna zawalczyć o Niego? Na te i inne pytania musicie znaleźć odpowiedzi w książce. Autor stworzył ciekawą fa...
00
MonikaD1975

Dobrze spędzony czas

Dobra,ale dwie poprzednie części lepsze. Ta napisana już trochę na siłę.
00

Popularność




Co­py­ri­ght © Ja­cek Get­ner Co­py­ri­ght © 2023 by Lucky
Pro­jekt okładki: Ilona Go­styń­ska-Rym­kie­wicz
Skład i ła­ma­nie: Mi­chał Bog­dań­ski
Re­dak­cja i ko­rekta: Klau­dia Jo­va­no­vska
Na­zwi­ska bo­ha­te­rom książki wy­my­ślił: Ja­nek Get­ner
Au­tor zdję­cia: eva­kid (stock.adobe.com)
Wy­da­nie I
Ra­dom 2023
ISBN 978-83-67184-96-0
Wy­daw­nic­two Lucky ul. Że­rom­skiego 33 26-600 Ra­dom
Dys­try­bu­cja: tel. 501 506 203 48 363 83 54
e-mail: kon­takt@wy­daw­nic­two­lucky.plwww.wy­daw­nic­two­lucky.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Roz­dział pierw­szy

W któ­rym Kor­nel stara się po raz trzeci wejść do tej sa­mej rzeki, a rzeka przy­pływa po raz drugi do pani Ka­ta­rzyny, na­ma­wia­jąc ją, żeby do niej we­szła.

„Tak, za­cho­waj ka­mienną twarz – po­wta­rzała so­bie w du­chu Ania Słom­kow­ska, na­rze­czona Kor­nela Fa­lic­kiego, gwiaz­dora ko­me­dii ro­man­tycz­nych. – On na pewno cały czas ob­ser­wuje cię i zwraca uwagę na twoje re­ak­cje. Za­leży mu, żeby ci się po­do­bało. Albo że­byś się przy­naj­mniej nie krzy­wiła, kiedy czy­tasz sce­na­riusz jego naj­now­szego filmu. No tak, na pewno wo­lałby, że­byś się choć tro­chę uśmiech­nęła. Albo w ogóle, że­byś się ro­ze­śmiała. To by zna­czyło, że w tym tek­ście jest coś śmiesz­nego, a film, jak po­przed­nie, nie zrobi kom­plet­nej klapy...”.

Ania dys­kret­nie pod­nio­sła wzrok znad czy­ta­nego sce­na­riu­sza trze­ciej czę­ści ki­no­wych hi­tów z se­rii Mi­łość w pro­mo­cji i spoj­rzała w stronę Kor­nela z na­dzieją, że czo­łowy amant współ­cze­snego pol­skiego kina pa­trzy obec­nie gdzie in­dziej. I wtedy bę­dzie mo­gła się skrzy­wić lub cho­ciaż zdjąć so­bie z twa­rzy ten kom­pletny brak emo­cji, który na nią za­ło­żyła. Bo nie było tak, że czy­tany tekst nie po­ru­szał cze­goś w jej głębi. Po­ru­szał i to bar­dzo. Rzec by można na­wet było, że szar­pał jej całe wnętrz­no­ści, ma­sa­kru­jąc je swoją miał­ko­ścią, bra­kiem lo­gicz­nych roz­wią­zań i po­czu­ciem hu­moru, któ­rego nie ro­zu­miała i nie ak­cep­to­wała. I dla­tego trzy­ma­nie na twa­rzy ma­ski ka­mien­nego spo­koju było już po­nad siły Ani.

– No i jak? – Usły­szała nie­śmiałe py­ta­nie Kor­nela.

– Wiesz, trzeba by było tu sporo po­pra­wić – od­po­wie­działa.

– Tak, wiem. Może byś mo­gła?

– Nie, ja nie po­tra­fię... – po­wie­działa zu­peł­nie szcze­rze, bo jej zda­niem po­prawki na nic by się nie zdały i cały tekst trzeba wy­rzu­cić do ko­sza i na­pi­sać zu­peł­nie od nowa.

– Prze­cież od pół roku cho­dzisz na ten kurs sce­na­riu­szowy.

– No tak, ale ja... wiesz, nie naj­le­piej ra­dzę so­bie z lek­kimi tek­stami. Wolę po­waż­niej­sze. Może Zby­szek Su­per­kie­wicz ci po­może?

– Nie, on mu­siał wró­cić mocno do za­wodu. Wciąż nie mo­żemy do­piąć tego bu­dżetu do jego sce­na­riu­sza, dla­tego znów te­raz musi pi­sać głów­nie do ko­lo­ro­wych ga­zet.

– No ale pro­du­cent tej trze­ciej czę­ści... Jak on się na­zywa? Ni­gdy nie mogę za­pa­mię­tać.

– So­puch. Łu­kasz So­puch.

– No wła­śnie. Ten So­puch nie mógłby mu za­pła­cić?

– Po pierw­sze uważa, że za­pła­cił wy­star­cza­jąco dużo za od­ku­pie­nie praw do tej se­rii. A po dru­gie jest za­chwy­cony sce­na­riu­szem, bo pi­sała go jego na­rze­czona do spółki z nim – wes­tchnął iro­nicz­nie Fa­licki. – Gdy­bym przed­sta­wił to jako moje uwagi, jesz­cze jako tako może by to za­ak­cep­to­wali. Ale tak to nie ma szans...

– Ja­sne. To od­rzuć tę rolę.

– Też o tym my­śla­łem. Że wtedy może rze­czy­wi­ście da­łoby się wy­ne­go­cjo­wać ja­kieś do­bre pie­nią­dze na Zbyszka Su­per­kie­wi­cza. Ale boję się, że oni wtedy zre­zy­gno­wa­liby ze mnie i wzięli ko­goś z kon­ku­ren­cji, niby że to do­dat­kowe od­świe­że­nie se­rii.

– No to po kło­po­cie. Przy­naj­mniej nie mu­siał­byś grać znów w fil­mie ze sła­bym sce­na­riu­szem... – Ania za późno ugry­zła się w ję­zyk.

– Czyli uwa­żasz, że ten sce­na­riusz jest słaby?

– To zna­czy... – Przez chwilę za­sta­na­wiała się, czy da się wy­co­fać z tego, co po­wie­działa, ale w końcu uznała, że ra­czej nie. – Tak, uwa­żam, że jest słaby. I uwa­żam także, że szkoda two­jego czasu na ta­kie sce­na­riu­sze o ni­czym, które służą je­dy­nie za­ra­bia­niu pie­nię­dzy. Spró­buj po­szu­kać cze­goś am­bit­nego. I tak, wiem, że na czymś am­bit­nym za­ro­bisz jedną dzie­siątą, ale wo­la­ła­bym, że­byś grał za pa­rę­set zło­tych za dzień zdję­ciowy w etiu­dach stu­denc­kich, które są o czymś, za­miast w ko­lej­nej ko­me­dii ro­man­tycz­nej.

– Jak stu­dio­wa­łem, to lu­bi­łem grać w etiu­dach, bo wtedy chcieli zro­bić zwy­kle ja­kiś do­bry film. A te­raz to tylko my­ślą o tym, żeby do­sta­wać na­grody na fe­sti­wa­lach. A jak o tym my­ślą, to filmy mu­szą mieć je­dy­nie słuszny prze­kaz, ostrze­że­nie przed glo­bal­nym ocie­ple­niem, fa­szy­zmem albo coś w tym stylu – prych­nął po­gar­dli­wie. – To nie dla mnie.

– A co złego jest w walce o lep­szy świat? – na­stro­szyła się Ania.

– To za­leży, kto co uważa za lep­sze. A to­bie w gło­wie po­przew­ra­cała ta twoja men­torka z tych kur­sów sce­na­riu­szo­wych.

– Julka to tylko mą­dra ży­ciowo ko­bieta, która mi otwo­rzyła oczy na wiele spraw.

– Za­uwa­ży­łem – mruk­nął iro­nicz­nie Kor­nel. – Ostat­nio cią­gle się ze mną kłó­cisz o wszystko. Jakby to było ważne, które z nas pierw­sze wyj­dzie z domu.

– Tłu­ma­czy­łam ci, że prze­pusz­cza­nie ko­biety w drzwiach świad­czy o...

– Dla mnie o do­brym wy­cho­wa­niu.

– A dla mnie nie.

– Do­brze, do­brze, już wiele razy o tym sły­sza­łem. – Mach­nął ręką Kor­nel.

– Tylko pro­szę, nie lek­ce­waż mnie. Jak nie chcesz roz­ma­wiać o waż­nych spra­wach...

– Bar­dzo chcę. Dla­tego ga­damy o sce­na­riu­szu, który nam może za­pew­nić utrzy­ma­nie na­wet na dwa lata. Wy­ne­go­cjo­wa­łem za niego świetną stawkę i to, że nie jest on dzie­łem am­bit­nym, w ża­den spo­sób mi nie prze­szka­dza. Mam ochotę grać w fil­mach na pod­sta­wie lek­kich sce­na­riu­szów i nie uwa­żam, żeby to było coś złego. W lek­kich rze­czach też można po­wie­dzieć o czymś waż­nym. Dla­tego chcia­łem cię pro­sić o po­moc, ale jak nie chcesz, to trudno.

– No do­brze, będę szczera. Tego sce­na­riu­sza nie da się po­pra­wić i je­śli za­grasz w tym fil­mie, to nie licz na to, że pójdę z tobą na pre­mierę, bo już przy dru­giej czę­ści nie wie­dzia­łam, gdzie po­dziać oczy, a na pierw­szą wy­cią­gnęła mnie mama.

– Ja­sne, jak­bym za­grał w tym krót­ko­me­tra­żo­wym gnio­cie we­dług sce­na­riu­sza tej two­jej guru, Julki Krzy­wosz, to byś była prze­szczę­śliwa. Ale ja nie mam za­miaru ba­wić się w ja­kieś ar­ty­stow­skie rze­czy, wolę grać na­wet w kiep­skich ko­me­diach ro­man­tycz­nych.

– Czyli na­wet w tym moim sce­na­riu­szu byś nie za­grał?! – Ania na­stro­szyła się nie na żarty.

– Wy­bacz, ko­cha­nie, wiem, że sam cię na­mó­wi­łem, że­byś prze­ro­biła to swoje opo­wia­da­nie na sce­na­riusz, ale to, co zro­biła z nim na tych kur­sach ta Krzy­wosz spra­wia, że nie mam ochoty...

– Tak?! To wy­obraź so­bie, że ja po­woli tracę ochotę na ślub z tobą. – Ania ze zło­ścią rzu­ciła na łóżko trzy­many wciąż w ręce sce­na­riusz trze­ciej czę­ści, tra­cąc tym sa­mym szansę na do­wie­dze­nie się, jak się ta hi­sto­ria skoń­czyła.

Dla­tego jak zwy­kle, za­koń­cze­nie do pew­nego stop­nia ją za­sko­czy.

Pani Ka­ta­rzyna Słom­kow­ska wzięła w urzę­dzie, gdzie pra­co­wała, kilka dni urlopu, żeby do­kład­nie upo­rząd­ko­wać swoje ży­cie. No może nie całe, bo to wy­da­wało jej się dość po­ukła­dane. Szcze­gól­nie od chwili, gdy zgo­dziła się, głów­nie za na­mową swo­jej córki i księ­dza Wła­dy­sława, spo­ty­kać się ze swoim są­sia­dem den­ty­stą, Kon­stan­tym Ką­ko­li­kiem, czło­wie­kiem nie­zwy­kle uło­żo­nym, lat 52, po­zba­wio­nym grama spon­ta­nicz­no­ści i do gra­nic moż­li­wo­ści upo­rząd­ko­wa­nym. Nie był on wpraw­dzie osobą dużo mó­wiącą, choć i w tej dzie­dzi­nie ro­bił spore po­stępy wzglę­dem po­czątku ich związku, za to z pew­no­ścią był czło­wie­kiem bar­dzo dba­ją­cym o po­rzą­dek. I kiedy pani Ka­sia za­pro­po­no­wała, że może się do niej prze­nieść jesz­cze przed za­pla­no­wa­nym za trzy mie­siące, na ko­niec lu­tego, ślu­bem, spoj­rzał na wnę­trze jej miesz­ka­nia i po­wie­dział:

– Z chę­cią. Tylko, nie gnie­waj się, ale naj­pierw mu­siał­bym tu tro­chę po­sprzą­tać i zro­bić wię­cej miej­sca.

Nie po­gnie­wała się na niego za tę uwagę, bo za­wsze wie­działa, że w jej domu pa­nuje ba­ła­gan, uzna­wany przez nią samą za twór­czy, ale też nie miała za­miaru po­zwo­lić Kon­stan­temu na to sprzą­ta­nie. Wo­lała zro­bić ge­ne­ralne po­rządki zwią­zane z prze­pro­wadzką swo­jego męż­czy­zny sama i udo­stęp­nić mu tyle miej­sca, ile uzna za sto­sowne. No i przede wszyst­kim chciała sama zde­cy­do­wać, co na­leży wy­rzu­cić, a co za­cho­wać. A po­nie­waż święta Bo­żego Na­ro­dze­nia zbli­żały się wiel­kimi kro­kami, mia­łaby przy oka­zji świą­teczne po­rządki z głowy.

Z me­bli pan Kon­stanty pla­no­wał prze­nieść do pani Ka­ta­rzyny tylko swój ulu­biony fo­tel, reszta miała po­zo­stać wraz z jego matką w miesz­ka­niu pię­tro wy­żej. Za to po­trze­bo­wałby całą szafę na swoje ubra­nia i to był główny cel urzą­dza­nych po­rząd­ków. Miała do tego do­brą kan­dy­datkę, w któ­rej w więk­szo­ści trzy­mała przed­mioty od dawna nie­uży­wane, ja­kieś nie­po­trzebne już ubra­nia lub coś, czego zwy­czaj­nie było jej żal.

Pra­wie wszyst­kie one wy­lą­do­wały w worku na śmieci, który Słom­kow­ska wy­sta­wiła przed drzwi, bo już wcze­śniej umó­wiła się z Ką­ko­li­kiem, że wy­rzuci je do al­tany z ko­szami, gdy bę­dzie wy­cho­dził. Je­dyną rze­czą, z którą nie wie­działa, co zro­bić, był al­bum ze sta­rymi fo­to­gra­fiami. Co prawda nie za­glą­dała do niego już ład­nych parę lat i wiele prze­ma­wiało za tym, żeby się go osta­tecz­nie po­zbyć. Ewen­tu­al­nie mo­gła wy­wieźć go do swo­jego ojca, ale to by­łoby rów­no­znaczne z jego wy­rzu­ce­niem. Pan An­toni bo­wiem na pewno nie oparłby się po­ku­sie zaj­rze­nia do wnę­trza. A wtedy już bez cie­nia wąt­pli­wo­ści al­bum zna­la­złby się na­wet nie na śmiet­niku, ale zwy­czaj­nie zo­stał spa­lony.

– W za­sa­dzie trzeba by było dra­nia wy­rzu­cić – za­mru­czała pod no­sem, a obiek­tem jej nie­chęci nie był, wbrew po­zo­rom, al­bum. – I tak znik­nął z mo­jego ży­cia trzy­dzie­ści lat temu. Wy­szedł po pa­pie­rosy do kio­sku. A ty­dzień póź­niej przy­słał kartkę z Egiptu. – Wy­jęła jedno ze zdjęć, na któ­rym były pi­ra­midy wraz z cha­rak­te­ry­styczną syl­wetką Sfinksa. Od­wró­ciła je i zo­ba­czyła tekst na­pi­sany przez jej męża. Znała go na pa­mięć, nie mu­siała na­wet czy­tać, żeby po­wtó­rzyć ko­lejny raz. – „Ko­chana Ka­siu, mu­sia­łem coś zmie­nić w swoim ży­ciu. Czu­łem, że jak ugrzęź­niemy wspól­nie w tym mał­żeń­stwie, to oboje bę­dziemy nie­szczę­śliwi. Wiem, że mnie zro­zu­miesz. Ode­zwę się za ja­kiś czas, że­by­śmy so­bie wszystko wy­ja­śnili. Ko­cham Cię, Wasz na za­wsze, Ro­mek”.

Wtedy była okrut­nie na niego wście­kła. Zo­stała sama, z nie­spełna rocz­nym dziec­kiem. Do­brze cho­ciaż, że oj­ciec do­ło­żył jej się do miesz­ka­nia, bo ina­czej nie da­łaby rady wszyst­kiego utrzy­mać. No i mu­siała też wró­cić do ro­do­wego na­zwi­ska, bo jej tata nie ży­czył so­bie, żeby ktoś z jego ro­dziny na­zy­wał się tak jak Ro­mek, czyli Trzo­nek.

Z cza­sem jed­nak złe wspo­mnie­nia się za­cie­rały, zwłasz­cza że spro­wa­dzały się tylko do na­głego znik­nię­cia męża. Oprócz tego w jej gło­wie po­zo­stało wiele cu­dow­nych chwil, które za­pew­nił jej Ro­mek. Za­częła też so­bie wma­wiać, że dzięki niemu prze­żyła wspa­niałą, ro­man­tyczną mi­łość, która nie była dana każ­dej ko­bie­cie, choć każda o niej ma­rzy. No może pra­wie każda, bo jej córka była wy­bry­kiem na­tury. Choć od czasu, bo gdy na jej dro­dze sta­nął gwiaz­dor ro­man­tycz­nych ko­me­dii, ona także prze­szła pewną prze­mianę, ule­ga­jąc jego cza­rowi.

– No do­bra, wy­rzu­camy – zde­cy­do­wała pani Ka­sia. – Nie by­łoby do­brze, gdyby Kon­stanty kie­dyś zna­lazł przy­pad­kiem ten al­bum. Niby prze­cież mogę mieć sen­ty­ment do by­łego męża, ale po co ma za­da­wać nie­po­trzebne py­ta­nia. Obej­rzę so­bie ostatni raz te fo­to­gra­fie... To wy­jazd do Za­ko­pa­nego... A tu noc na plaży nad mo­rzem. Za­raz po tym, jak nas wy­rzu­cili z ośrodka, bo nie mie­li­śmy czym za­pła­cić. Było cud­nie. Dzie­więć mie­sięcy póź­niej po­ja­wiła się Ania... Ale za­raz po tej nocy na plaży była ta sza­lona po­dróż au­to­sto­pem przez Pol­skę w Biesz­czady... A kogo tam nie­sie? – Pod­sko­czyła na fo­telu, sły­sząc dzwo­nek do drzwi. – Kon­stanty jesz­cze na pewno w ga­bi­ne­cie. Może jego mama po­trze­buje po­mocy? Cho­ciaż nie, ra­czej by za­dzwo­niła. Pew­nie li­sto­nosz.

Pani Ka­ta­rzyna pod­nio­sła się i ru­szyła do drzwi. Wyj­rzała przez wi­zjer, ale si­wo­włosy bro­dacz, któ­rego uj­rzała, z pew­no­ścią nie był do­rę­czy­cie­lem poczty. Nie miała zresztą po­ję­cia, kim jest, i była prze­ko­nana, że wi­dzi go pierw­szy raz w ży­ciu. Ob­szar­pany, spa­lony na ma­hoń. Wpraw­dzie nie czuła jego za­pa­chu, ale była prze­ko­nana, że nie jest naj­lep­szy. Po­my­ślała, że to je­den z bez­dom­nych, któ­rzy cza­sem na­ga­by­wali lo­ka­to­rów ka­mie­nicy, żeby do­rzu­cili im się do ta­niego wina ku­po­wa­nego w po­bli­skim skle­pie. Ostat­nio po­dobno zro­bili się bez­czelni i jedna z są­sia­dek mó­wiła, że po­tra­fią za­pu­kać do drzwi.

– Nie do­rzucę się panu do ja­bolka! – za­de­kla­ro­wała sta­now­czo.

– Kaśka, nie wy­głu­piaj się, otwórz.

– Kim pan jest?! – za­py­tała z nie­do­wie­rza­niem, bo choć twarz wy­dała jej się obca, to głos zde­cy­do­wa­nie był zna­jomy.

– Jak to kim? To ja, Ro­mek. Wró­ci­łem.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki