Miłość w promocji - Jacek Getner - ebook + audiobook + książka

Miłość w promocji ebook i audiobook

Jacek Getner

3,5

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Ania jest twardo stąpającą po ziemi, niemal trzydziestoletnią nauczycielką języka polskiego. Wszystko ma przemyślane i poukładane, wie, czego chce od życia i od innych ludzi. Za kilka miesięcy ma odbyć się jej ślub z Bogdanem, na który oboje zdecydowali się z czysto pragmatycznych powodów.

Wszystko jednak się zmienia, kiedy mama Ani zabiera ją do kina na znienawidzoną przez córkę komedię romantyczną, gdzie główną rolę gra rozchwytywany i niezwykle przystojny aktor, Kornel Falicki.

Czy romantyczna miłość może przytrafić się podobno zupełnie nieromantycznej kobiecie?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 271

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 6 godz. 44 min

Lektor: Jacek Getner

Oceny
3,5 (97 ocen)
27
27
21
14
8
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
aariv

Nie polecam

Koszmarek. Co się stało Getnerowi?! Naprawdę chcę
10
Jbm36

Z braku laku…

No właśnie, co się stało Getnerowi? Najsłabsza z książek autora, które do tej pory przeczytałam. Osoby zbyt często nazywane zawodami - rozmawia matka z córką, a określane są jako urzędniczka i nauczycielka, inne postacie tak samo, bardzo to razi.
00
jolantamazzurek

Nie oderwiesz się od lektury

Takiej historii mi było potrzeba. Uwielbiam komedie romantyczne a ta jest wprost cudownie optymistyczna.
00
MonikaD1975

Nie oderwiesz się od lektury

Rewelacja! Ironiczna,zabawna!
00
IkaMika111
(edytowany)

Całkiem niezła

ciekawie napisany lekki romans oczami faceta
00

Popularność




Copyright © Jacek Getner Copyright © 2021 by Lucky
Projekt okładki: Ilona Gostyńska-Rymkiewicz
Skład i łamanie: Mariusz Dański
Redakcja i korekta: Klaudia Jovanovska
Nazwiska bohaterom książki wymyślił: Janek Getner
Zdjęcie autora na okładce wykonał: Janek Getner
Wydanie I
Radom 2021
ISBN 978-83-66332-58-4
Wydawnictwo Lucky ul. Żeromskiego 33 26-600 Radom
Dystrybucja: tel. 501 506 203 48 363 83 54
Konwersja: eLitera s.c.

ROZDZIAŁ PIERWSZY

W którym dowiadujemy się, jak bardzo Anna Słomkowska nie znosi komedii romantycznych, a jej narzeczony cierpi z powodu braku ulubionego kalkulatora.

„Jeśli usłyszę jeszcze jedno westchnienie, to chyba zwymiotuję” – pomyślała Anna Słomkowska, rozglądając się po raczej słabo wypełnionej sali kinowej. Prawdopodobnie była jedyną osobą, która nie wpatrywała się w tej chwili w ekran, którego centralną część zajmował Kornel Falicki. To właśnie on był obiektem uwielbienia, do którego wzdychała żeńska publiczność. Stanowiła ona sto procent widzów, jeśli nie liczyć jednego mężczyzny przyprowadzonego tu w ramach odpracowywania wyjść z kolegami na piwo, który bardziej był zajęty przeglądaniem w swojej komórce najnowszych wiadomości sportowych niż patrzeniem na film. Ale on nie liczył się nawet dla swojej partnerki, która chłonęła każde słowo wypowiadane z ekranu przez najbardziej znanego amanta współczesnego polskiego kina. Podobnie jak cała reszta pań w wieku od piętnastu do stu piętnastu lat.

Anna przyglądała się im z rosnącym niesmakiem.

„Jak komuś może się podobać taka szmira?! I wszystkie się gapią w ekran z takim napięciem, jakby zaraz mógł być jakiś suspens. A to przecież tylko głupia komedia romantyczna! Tu wszystko jest przewidywalne od początku do końca. Raz on chce, a ona nie, potem na odwrót, a na końcu i tak chcą oboje. Żadnego zaskoczenia. A toto jeszcze ma głupi tytuł. »Miłość w promocji«. Znaczy, że co? Że taka tania? Że z wyprzedaży jest? Czego jak czego, ale miłości bym w życiu nie chciała dostać w promocji!”.

Ania najchętniej wstałaby i wyszła z sali. A jeszcze chętniej w ogóle by nie przyszła do kina. I na pewno by tego nie zrobiła, gdyby nie prośba jej matki, pani Katarzyny Słomkowskiej, która siedziała teraz na fotelu obok i tak jak wszystkie inne kobiety, wpatrywała się w ekran.

„Ostatni raz dałam się jej namówić na jakąś idiotyczną komedię romantyczną! – pomyślała wściekła Ania. – I nie interesuje mnie, że na takie filmy nie chodzi się samemu. Tu tylko jedna jest z mężczyzną, a reszta z koleżankami. A jak jej koleżanki nie chcą chodzić, to niech wreszcie znajdzie sobie kogoś, skoro jest taka romantyczna. To już dwadzieścia parę lat, a ona, zamiast sobie znaleźć jakiegoś porządnego faceta, to wzdycha za ojcem, który zostawił nas i poszedł w siną dal... Aj, co ona robi?!”.

Pani Katarzyna ścisnęła mocniej rękę swojej córki, żeby rozładować napięcie, któremu ulegała. Ania spojrzała więc na ekran, na którym Falicki wysiadł właśnie z samochodu ze Złą bohaterką, która próbowała go sprytnie usidlić prawie od początku filmu. Kiedyś już z nią był, ale oczywiście musiał się z nią rozstać, bo skoro jest taki pozytywny, to nie może być z taką negatywną. Tylko po co wciąż się z nią zadaje? Pewnie tak naprawdę go ciągnie do tej Złej. I znów dał się jej wyciągnąć na kolację, bo niby miała dla niego dowiedzieć się czegoś ważnego. O, a teraz oczywiście nie zauważyli tej Dobrej, stojącej jakieś sto metrów dalej.

– Może mogłabym do ciebie wejść? – zaproponowała Zła, pokazując na piękny apartamentowiec, który znajdował się obok parkingu.

To dodatkowo zezłościło Anię, która pomyślała: „No tak, wszyscy w tych komediach mieszkają w jakichś luksusowych apartamentach po sto pięćdziesiąt metrów każdy. Co za idiotyzm!”.

– Dzięki za podwiezienie – odpowiedział Złej Falicki, kiwając głową na znak, że wpraszanie się do niego nie jest najlepszym pomysłem.

Ale potem oczywiście robi błąd, bo nachyla się w kierunku Złej, żeby pocałować ją w policzek na pożegnanie. A ona to niecnie wykorzystuje, wpijając się w jego usta jak wampir. Falicki, jak przystało na przyzwoitego faceta, broni się, ale Dobra tego nie widzi, bo zauważa tylko, że Zła jest wbita w usta jej faceta. Dlatego odbiega śpiesznym krokiem, a jej pantofle stukają głośno o bruk. To zwraca uwagę ekranowego amanta.

– Ania! – krzyczy Falicki i biegnie za nią.

„No tak, pewnie matce tak zależało, żebym z nią poszła, bo tutaj ta Dobra ma na imię tak samo jak ja. I jeśli zobaczę, że jakaś Ania znalazła szczęście w romantycznej miłości, to sama zacznę takiej szukać. Mama jest niezniszczalna. Nigdy nie zrezygnuje z tego, żeby mnie romantycznie w kimś rozkochać!”.

Tymczasem na ekranie Falicki doganiał Dobrą.

– Ania, poczekaj! – Chwycił ją za ramię.

Próbowała się wyrwać, ale niezbyt przekonująco.

– Zostaw mnie i wracaj do niej.

– To nie jest tak, jak myślisz.

– To po co się z nią spotkałeś? – Widać, że Dobra czeka na „właściwe” wytłumaczenie, po którym gotowa wybaczyć wszystko.

– Pomogła mi wyjaśnić sprawę tych artykułów. Teraz wiem, czyja to wina.

– Ja też już to wiem. Dlatego przyszłam cię przeprosić.

W tle wszyscy widzą tę Złą, która, gdy tylko spostrzega, że Dobra wyciąga rękę w kierunku Falickiego, wsiada wściekła do samochodu i odjeżdża przy wyraźnym pomruku aprobaty publiczności.

– A nie mogłaś po prostu zadzwonić? – pyta Falicki.

– Nie przeprasza się przez telefon – odpowiada Dobra, a Ania chowa twarz w dłoniach i nie widzi już pocałunku Dobrej i Kornela. I tego, że obok nich przejeżdża Zła, a kamera koncentruje się na rejestracji jej samochodu, gdzie widnieje napis „TO JUŻ KONIEC”.

– Ania, co ci? – zapytała pani Słomkowska, gdy spostrzegła, że twarz córki jest ukryta w dłoniach.

– Skończyła się wreszcie ta szmira?

– Tak, skończyła się. Miałam nadzieję, że chociaż trochę ci się spodoba.

– Nic z tego. Żeby zapomnieć o tym wszystkim, będę musiała pójść na jakiś krwawy horror, bo jak widzę ten mdły uśmiech Falickiego... – Ania zaczęła powoli przepychać się do wyjścia, nie bacząc na to, że zaraz miały lecieć napisy końcowe, w których czasem przecież jest ukryte właściwe i przewrotne zakończenie filmu.

– No wiesz co? Przecież on jest wspaniały.

– Kto? – Ania udała, że nie rozumie, o kogo chodzi.

– No Falicki. Mogłabym cały czas na niego patrzyć i o nim czytać. Szkoda, że ostatnio rzadko o nim piszą.

– To pewnie dlatego widownia jest raczej pustawa. – Ania spojrzała na salę, która w trakcie seansu była zajęta najwyżej w dziesięciu procentach.

– Po prostu grają ten film od czterech tygodni i już wszyscy go zobaczyli po kilka razy.

– Ty też? – Ania spojrzała podejrzliwie na matkę.

– No ja... To znaczy ja...

– To znaczy nabrałaś mnie, bo już na tym filmie byłaś i zaciągnęłaś mnie nie wiadomo po co, żebym zobaczyła tego mydłka.

– Chciałam, żebyś popatrzyła na prawdziwego mężczyznę, a nie na tego swojego, pożal się Boże, Bogdanka, który nawet do kina z tobą nie pójdzie, bo wiecznie jest zajęty podliczaniem tych swoich cyferek. – Pani Katarzyna przystanęła w kinowym holu przy jednym z fotosów posterów, na którym Falicki uśmiechał się promiennie do obiektywu. – Boże, jaki on ma uśmiech. Nie można mu się oprzeć.

– W każdym filmie uśmiecha się do innej. Zresztą ten jego uśmiech... – Ania prychnęła pogardliwie. – Takie nieszczere krzywienie twarzy.

– Czy on ci coś zrobił, że tak źle o nim mówisz? – Zdziwiła się pani Katarzyna.

– Owszem, zrobił. Straciłam przez niego ostatnie dwie godziny. Chodźmy już stąd jak najprędzej. – Ania pociągnęła matkę za rękę, ale ta stała w miejscu.

– Poczekaj chwilę.

– Za czym mama się rozgląda?

– Za urną na kupon. Można wygrać weekend z Falickim. O, jest! – Ruszyła w stronę stoliczka, na którym była wielka, przezroczysta urna, a obok stały hostessy.

– Głupia nagroda. Weekend z Falickim.

– Jak nie chcesz, to daj mi bilet, wypełnię dwa kupony na siebie.

– Naprawdę chcesz pojechać na weekend z tym aktorzyną? – spytała z niedowierzaniem. – Przecież on jest...

– Nie gadaj tyle, tylko daj bilet – ucięła pani Katarzyna.

Ania wzruszyła ramionami i podała matce bilet. Czekając, aż pani Katarzyna wypełni obydwa kupony, rozglądała się obojętnie po holu i napotkała nieprzyjazne spojrzenie niskiej brunetki, która przed chwilą wrzuciła swój kupon do urny. Wydawało jej się, że skądś ją kojarzy, ale na pewno nie znała jej aż tak dobrze, aby tamta mogła ją za coś nie lubić.

„Głupi babsztyl – pomyślała Balbina Jojczyk, kiedy niechętnie patrzyła na Anię. – Ona chyba jest narzeczoną mojego księgowego... O rany! Zapomniałam zanieść swoje papiery”.

Ania nie zdawała sobie nawet sprawy, jak dobrze dla niej samej stało się, że matka ucięła rozmowę o Falickim. Brunetka przyszła na film sama, a przyczyna tego była banalna. Gdyby bowiem Balbina miała obok siebie jakąś inną kobietę, która tak samo zachwycałaby się amantem, a potem w drodze z kina opowiadałaby o tym, to z pewnością udusiłaby ją z zazdrości.

Tak samo, jak udusiłaby Anię, gdyby ta powiedziała jeszcze jedno złe słowo o miłości jej życia.

Bogdan Budzik, szczupły szatyn kilka lat po trzydziestce, siedział przy biureczku bardzo staromodnie urządzonego pokoju. Trzymał w ręku plik dokumentów i wpatrywał się głównie to w nie, to w ekran swojego komputera, to w kalkulator, na którym coś pracowicie obliczał. Nie była to z pewnością łatwa praca, bo jego mina była marsowa, jakby toczył jakąś wojnę z niezwykle groźnym i podstępnym przeciwnikiem. Tak też było w istocie, bo księgowy zmagał się z jednej strony z urzędem skarbowym, żądającym od jego klientów zbyt wysokich podatków, a z drugiej z nimi samymi, bo nie potrafili dostarczyć mu porządnych faktur, które łatwo dałoby się zaliczyć w koszty.

Z boku biurka stało zdjęcie uśmiechniętej Anny, na które Bogdan czasem zerkał. Gdy patrzył na fotografię swojej narzeczonej, jego oblicze na moment rozjaśniało się, lecz gdy z powrotem przyglądał się dokumentom, chmurniał. Uwielbiał swoją pracę i może dlatego nie znosił bałaganu, jaki często panował w papierach przynoszonych przez klientów. Bałagan, można by rzec, był jego największym wrogiem, większym nawet od urzędu skarbowego. Dlatego właśnie ten bałagan właściciel biura usług księgowych „Kalkulator” zwalczał najzacieklej, ile tylko miał sił w palcach.

– Zrobiłam ci herbatkę, Bogdanku. – Do pokoju weszła korpulentna kobieta po sześćdziesiątce, niosąca na spodeczku filiżankę.

– Dziękuję, mamusiu, mamusia postawi – powiedział, nie przestając stukać w kalkulator.

Budzikowa postawiła herbatę na stoliczku i z miłością spojrzała na zapracowanego syna. Jaki to porządny chłopak – jego biuro księgowe ma coraz więcej klientów, a on sam mógłby liczyć na całkiem dobrą partię. Jest w odpowiednim wieku, ledwie skończył trzydzieści pięć lat. Jakąś właścicielkę kwiaciarni, a kto wie, może dwóch, trzech sklepów. Co on widzi w tej Słomkowskiej?! Zwykły gołodupiec z niej na słabym etacie nauczycielki, zarabiający grosze. To pewne, że jest z nim dla pieniędzy i chce go wykorzystać!

– Bogdanku, a gdzie masz swój ulubiony kalkulatorek? – Budzikowa zauważyła, że jej syn męczy się okrutnie, próbując trafić swoimi pulchnymi paluszkami w maleńkie klawisze.

– Zostawiłem u Ani, jak wczoraj u niej pracowałem.

– Mogłaby ci przynieść.

– Dzwoniłem do niej, ale wyszła dzisiaj ze swoją matką do kina.

– To powinna przyjść wcześniej. Ta dziewczyna nie docenia, jaki ma skarb. – Pocałowała syna we włosy.

– Oj mamo... Pomyliłem się.

– No już, nie przeszkadzam ci. – Budzikowa chciała się wycofać, gdy usłyszała dzwonek do drzwi. – A kogo to o tej porze niesie?

– To pewnie Jojczykowa. Ona zawsze przynosi mi dokumenty na ostatnią chwilę. Mamusia ją wpuści.

Bogdan upił łyk gorącej herbaty i ze złością stukał w kalkulator, który swoim rozmiarem nie pasował do jego pulchnych palców. Dlatego tak bardzo lubił pewien staromodny model tego sprzętu z wielkimi przyciskami i wyraźnym wyświetlaczem, który był dobry dla jego oczu.

W drzwiach pokoju pojawiła się Jojczykowa. Jak zwykle jej uwagę przykuła mała ścianka z narzędziami do majsterkowania, ułożonymi wzorowo i z niezwykłą wprost precyzją. To kompozycja niemal idealna, która była oczkiem w głowie głównego lokatora tego pomieszczenia. Zdaniem Balbiny nie pasowała do całości, ale ponieważ zawsze lubiła mężczyzn, który przy pierwszej potrzebie nie dzwonią po specjalistę, tylko sami zajmują się naprawą tego i owego, wzbudzała w niej dodatkowo respekt do Bogdana. Ale podstawę tego respektu stanowił fakt, że był on jedyną osobą, która potrafiła ogarnąć chaos w dokumentach jej kiosku.

– Bardzo przepraszam, że tak późno.

– Już powoli się przyzwyczajam – stwierdził kwaśno księgowy. – Za to moja narzeczona nie, i wciąż mi wypomina, że muszę siedzieć do północy. Naprawdę tak trudno przynieść dokumenty w terminie?

– Kiedy ja ostatnio głównie w kinie siedziałam.

– Tyle dobrych filmów teraz grają? – zapytał Bogdan, pobieżnie sprawdzając, czy brunetka przyniosła wszystkie niezbędne dokumenty.

– Tylko jeden. Ale wyjątkowy.

– No tak, pani chodzi do kina, wcześniej ten swój kiosk zamyka, a potem się dziwi, że na nim nie zarabia. O, i jeszcze znów ma pani tyle gazet wpisanych jako zniszczone. Co pani z nimi robi? Przecież jak pomięte tylko, to jako zwrot można wpisać i już.

– No ale... one są takie trochę bardziej niż pomięte.

– To co pani z nimi robi?

ROZDZIAŁ DRUGI

W którym dowiadujemy się, co Balbina robi z gazetami ze swojego kiosku, a Sandra Sykała gna, aby zapobiec katastrofie.

Balbina nie mogła się przyznać Bogdanowi, co dzieje się z nieszczęsnymi gazetami z jej kiosku. Nie mogła zresztą tego powiedzieć nikomu. Bo któżby zrozumiał, że z wyciętych z tych gazet zdjęć Falickiego zrobiła sobie tapetę na wszystkie ściany pokoju w swoim mieszkaniu, do którego wróciła zaraz po wizycie u księgowego?

Zawsze wieczorem wpatrywała się w uśmiechnięte zdjęcia swojego idola. Był na nich zupełnie sam, bo Jojczykowa skrzętnie wycinała wszystkie towarzyszące mu kobiety. Szczególnie tę dziennikarkę Hinz, z którą się prowadzał dłuższy czas. Jojczyk była nawet do niej podobna, dlatego w kilku miejscach pozwoliła sobie dokleić swoją fotografię. Ostatnio zaś zapisała się na kurs grafiki komputerowej i obiecywała sobie, że wkrótce jej pokój zapełni się zdjęciami z cudownych wakacji, randek i oficjalnych bankietów, na które wychodziła z Falickim.

Bo dlaczego właściwie miałby wychodzić z innymi kobietami, a nie z nią? Ona znała każdy szczegół jego życiorysu, wiedziała nawet, kiedy wyrżnął mu się pierwszy ząbek, o czym mówiła w jedynym udzielonym wywiadzie jego matka. Balbina wiedziała dokładnie, co robiłaby mu na śniadanie, obiad i kolację, aby był szczęśliwy i by zrównoważona dieta wpływała odpowiednio na jego wspaniałą sylwetkę.

Ciało Falickiego nie miało dla niej żadnych tajemnic, bo oglądała wszystkie zdjęcia z sesji fotograficznych, w jakich brał udział. Dzięki temu znała na pamięć położenie każdego pieprzyka, a nawet umówiła się na prywatną, bardzo drogą wizytę u profesora onkologii, na którą poszła ze zdjęciami Falickiego. Prosiła lekarza o poradę, czy jej narzeczony aby nie powinien niepokoić się niektórymi ze znamion.

Wtedy po raz pierwszy powiedziała o aktorze, że jest jej narzeczonym, którego nigdy nie miała. Owszem, miała kilku chłopaków, ale nie były to zbyt długie związki. Wszyscy byli jacyś tacy przerażająco zwyczajni i przyziemni. Żaden nie miał w sobie czegoś niezwykłego. No i nie miał tego boskiego uśmiechu, który sprawił, że zakochała się w Falickim od pierwszej komedii romantycznej...

Chwyciła pręgowanego kota, który ocierał się o jej nogi, i położyła go na swoich kolanach.

– Tylko ty mnie rozumiesz, prawda? – Pogłaskała Teofila, a on zamruczał na znak, że owszem, trochę rozumie swoją panią, bo ten Falicki wygląda całkiem miło. Choć tak do końca nie jest w stanie pojąć swoim kocim rozumem, dlaczego to nie jego własne zdjęcia wypełniają szczelnie wszystkie ściany? Przecież to on, najpiękniejszy kot świata, a nie ten amant, daje się tak pięknie głaskać, karmić, czesać i pieścić. Ale Balbina pojęła jego mruczenie bez tego głębszego podtekstu, bo powiedziała: – Tak, ty mnie rozumiesz. I wiesz, że on musi być mój. Musi! – zadeklarowała zdecydowanie, zwłaszcza że pojawiła się szansa. Ta promocja to jej los, dzięki któremu może wygrać szczęście. I tak naprawdę ostatnia nadzieja i szansa na to.

W tej chwili mogła jedynie wstukać w aparat numer (zdobyty za wielkie pieniądze) swojego idola i zadzwonić do niego, by usłyszeć jego ciepły głos mówiący:

– Falicki słucham. Halo? Halo?!!!... Jeśli nie przestanie pani do mnie dzwonić, to w końcu zawiadomię policję! – Aktor rozłączył się i spojrzał w głąb korytarza.

Stała tam Magda Hinz, machająca do niego przyjaźnie dłonią, a raczej dająca znak, że już najwyższy czas wchodzić do studia. Aktor pokazał, że już idzie, i wyjrzał przez okno, żeby spojrzeć na parking przed siedzibą telewizji.

– A tak mówiła, że jej zależy na tym, żeby być przy tym wywiadzie – mruknął niezadowolony i wyłączył swój telefon komórkowy. – Chyba już czas pomyśleć o zmianie agentki, bo z panią Sandrą Sykałą długo nie pociągnę. Gdzie ona jest?

– Gazu!!! – krzyczała w tej chwili agentka Falickiego do swojego asystenta Andrzeja, prowadzącego samochód, którym jechali do siedziby telewizji.

– A zapłacisz mandat? – zapytał Niewiński.

– Za mało ci płacę?! Może chcesz poszukać innej roboty? – zapytała i zaciągnęła się papierosem. – No gdzie leziesz, babo?! – krzyknęła w kierunku staruszki, która chciała wejść na pasy. Wolną ręką nacisnęła klakson samochodu. Przerażona kobieta wróciła na chodnik i na wszelki wypadek odsunęła się jeszcze kawałek.

– Co się tak denerwujesz?

– Jak tam nie zdążę, to się zagryzą przed kamerą! Ten cały talk-show Hinz leci na żywo! A jak człowiek sam czegoś nie dopilnuje, to się na pewno zawali! Dlaczego tak wolno jedziesz?!

– Jak chcesz, to możesz sama poprowadzić...

– Przecież widzisz, że staram się ogarnąć cholerne zeznania podatkowe. – Na kolanach Sandry leżały dokumenty. – Za tydzień muszę je wysłać! Gazu, nie gadaj!

Niewiński już nic nie mówił, bo kilkuletnie doświadczenie pracy z Sykałą nauczyło go, że jakakolwiek dyskusja z nią nie ma sensu. Agentka, gdy na coś się uparła, dążyła do tego z siłą, delikatnością i finezją czołgu. Nigdy nie brała jeńców i do celu szła po trupach, których zresztą nie zauważała. Były tylko nierównościami na drodze. Niezbyt zresztą dokuczliwymi, bo gąsienice jej czołgu zgniatały je bezlitośnie.

Cel miała zawsze jeden i gdy tylko jakaś złotówka, choćby zupełnym przypadkiem znalazła się w jej ręku, to gryzłaby i kopała wszystkich dookoła, żeby tej złotówki już nie wypuścić. Każdego zaś, kto chciałby ją jej zabrać, uważała za swojego osobistego wroga. I nieważne, czy był nim pan z urzędu skarbowego, chciwy producent filmowy starający się obniżać stawki aktorskie, a tym samym jej marże, czy prowadzący budkę z warzywami, żądający zbyt dużej ceny za swoje towary. Wszyscy oni to byli oszuści i złodzieje czyhający na biedną, bezbronną kobietę. Bo Sandra, kiedy dotarła ze swym czołgiem do jakiegoś zbyt grubego muru, potrafiła go obrzucić niewinnym kwieciem kobiecości i wołać o pomoc.

Niestety, coraz lepiej była znana i coraz rzadziej ktoś dawał się na ten gest niewinności złapać. Wszyscy uważali ją za twardą, nieustępliwą i pyskatą babę, której lepiej schodzić z drogi. Temu też przypisywała fakt, że od jakiegoś czasu coraz trudniej było jej nawiązać jakąś głębszą relację z mężczyzną. To znaczy może głębszej to nigdy nie nawiązała, ale w przeszłości była trzy razy w kilkumiesięcznych związkach. No a teraz... Zresztą, nieważne! Przecież można skoncentrować się na pracy!

– Andrzej, czuję, że zwolniłeś!

– Przecież cały czas patrzysz w te papiery.

– Ale przestało mnie rzucać na zakrętach. Jak się tam zagryzą, to ty będziesz za to odpowiedzialny!

Obawy Sykały były uzasadnione tylko do pewnego stopnia. Magda Hinz nie była wprawdzie zadowolona, że kazano jej zaprosić do programu Kornela Falickiego, ale nie miała zamiaru w żaden sposób kłócić się z nim. Przecież jej stacja wzięła odpowiednie pieniądze za udział w reklamie filmu „Miłość w promocji” i ona sama nie miała prawa do jakiejkolwiek krytyki tego tytułu, nawet jeśli jej się nie podobał. Jedyne, na co mogła sobie pozwolić, to trochę prywatnych złośliwości i drobnych uszczypliwości wobec aktora, z którym kiedyś była związana.

Wszyscy wiedzieli o ich związku, bo gdyby nawet nie chcieli wiedzieć, to był taki okres w życiu byłych partnerów, kiedy wspólnie wypadali z każdej lodówki w Polsce. Od tego czasu minęły już wprawdzie trzy lata, ale ludzie wciąż ich kojarzyli. I sporo z nich pamiętało, że rozstanie dziennikarki i aktora nie należało do najprzyjemniejszych. Dlatego odrobina pieprzyku podczas wywiadu była wpisana w jego cenę i mogła zdecydowanie podnieść oglądalność.

Jednak Hinz, ku swojemu zdziwieniu, nie potrafiła powiedzieć nic szczególnie złośliwego. Choć przecież niektórzy twierdzili, że złośliwość to jej drugie imię. Tylko jak być złośliwym wobec tego faceta o miłym uśmiechu, szczerych oczach i przyjemnym, niemal melodyjnym głosie, dzięki któremu niejedna kobieta mogła się w nim zakochać nawet nie widząc go na oczy? Tak, jeszcze przed wejściem na antenę chciała mu trochę dopiec, odpłacić się za to, że to on zdecydował, że już nie będą razem. Mimo że przecież i tak chciała się z nim rozstać. Wtedy zaczął się nią interesować na poważnie pewien milioner, a była jedną z ostatnich dziennikarek w swojej stacji, która nie miała na koncie żadnego milionera, co już powoli stawało się dla niej dość wstydliwym problemem.

Oczywiście nie mówimy tu o mężczyznach mających nędznych kilkanaście milionów złotych na koncie, bo na takich mówi się po prostu, że są dzianymi facetami, którzy mogą kobiecie zapewnić co najwyżej dobre autko i elegancki apartament. Chodzi o takich, którzy posiadają co najmniej tę wartość wyrażoną w dolarach. A najlepiej takich mężczyzn, których majątek zbliża się do stu milionów zielonych banknocików. Posiadanie kogoś takiego na koncie stało się z czasem swego rodzaju wymogiem wśród szanujących się dziennikarek jej stacji i to właśnie po Kornelu, miłym aktorze, któremu mimo gwiazdorskiego statusu w Polsce ciężko było zarobić rocznie więcej niż milion złotych, ktoś taki się pojawił. Nie powinna mieć więc jakichś szczególnie wielkich pretensji, że Falicki ułatwił jej zadanie.

I w zasadzie nie miała. Tylko kiedy znów dzisiaj spojrzała w jego chłopięce oczy i z bliska zobaczyła uśmiech, nie mogła się zdobyć na tak oczekiwaną od niej złośliwość. Dopiero pod sam koniec rozmowy, gdy do studia wreszcie dotarła Sandra ze swoim asystentem, odzyskała nieco formę. Dlatego też kończyła wywiad z aktorem takimi słowami:

– „Miłość w promocji” to już twoja piąta z kolei komedia romantyczna. Zmieniają się partnerki, tylko ty ciągle jesteś ten sam. Nie jesteś nieco zmęczony swoim obecnym aktorskim emploi?

– Zmęczonym? Dlaczego? – Aktor uśmiechnął się do Magdy. – Przecież to cudowne grać wiecznie zakochanego faceta.

– I niech to będzie puentą naszego programu. Moim i państwa gościem był Kornel Falicki. – Hinz podniosła się i przybliżyła nieco do kamery. – Przypominamy, że każda z nas, która obejrzy jego najnowszy film, będzie mogła wygrać romantyczny weekend z naszym gościem. Nasza stacja jest patronem medialnym filmu i przeprowadzi relację z wręczenia nagrody, której dokona Kornel Falicki, czyli wiecznie zakochany facet. – Uśmiechnęła się przyjaźnie w stronę swego gościa, a ten, w równie szczery sposób, odwzajemnił jej uśmiech.

Na ekranie kontrolnego telewizora w rogu studia pojawił się reklamy, a wraz z nimi znikły uśmiechy z twarzy aktora i dziennikarki.

– Mogłaś sobie darować tę uwagę na koniec – zauważył cierpko aktor.

– Nie odbieraj tego osobiście, wykonuję tylko swój zawód – odpowiedziała chłodno, jakby sama na siebie zła, że nie może zdobyć się na jakieś cieplejsze pożegnanie.

Kornel chciał coś jeszcze dodać, ale do dziennikarki podskoczyły w tej chwili charakteryzatorki poprawiające jej makijaż w trakcie przerwy reklamowej. Falicki ruszył w kierunku swojej agentki siedzącej w rogu studia, która już zdążyła zagłębić się w dokumentach podatkowych.

– Jeżeli jeszcze raz każesz mi grać w komedii romantycznej, to zerwę umowę!

– Zamiast się cieszyć, że cały czas grasz główne role i nie musisz ganiać po serialach, to ty stroisz fochy – odpowiedziała, nie przestając wypełniać dokumenty.

– Załatw mi wreszcie coś innego, bo do końca życia nie wyjdę z tej szuflady. Będę jak cholerny Hugh Grant i Meg Ryan do kwadratu!

– Spokojnie, jeszcze tylko jedna komedia romantyczna i...

– Jaka jedna komedia? Przecież teraz miałem grać w horrorze!

– Producent dzwonił i powiedział, że niestety nie wyobraża sobie ciebie w roli maniakalnego mordercy. Wiesz, jacy są producenci, to ludzie bez wyobraźni... Cholera, znów mi się coś nie zgadza!

– Może byś w końcu zatrudniła księgowego?

– Jak człowiek sam wszystkiego nie dopatrzy, to potem są same kłopoty. Przez tego ostatniego musiałam zapłacić pięćdziesiąt tysięcy kary... To nie może być trudne, księgowi to półgłówki.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki