Słońce, wiatr i księżyc - Agata Czykierda-Grabowska - ebook

Słońce, wiatr i księżyc ebook

Agata Czykierda-Grabowska

4,6

Opis

Kaja zawdzięcza Pawłowi życie jej brata. Pamiętne wakacje u dziadków na wsi są początkiem ich wielkiej przyjaźni, ale też próbą dojrzałości, ponieważ Paweł skrywa tajemnicę, której odkrycie będzie Kaję dużo kosztowało.

Okres dorastania staje się dla Kai i Pawła bardzo burzliwym czasem. Rozkwitające uczucie nie jest w stanie przeciwstawić się zazdrości i nieprzemyślanym słowom. Nim zrozumieją, co tak naprawdę ich łączy, rozstają się na długi czas.

Mija siedem lat. Kaja wraca ze Stanów, żeby spędzić wakacje z ukochaną babcią, która po śmierci męża zostaje zupełnie sama. Na jej drodze ponownie staje przyjaciel z dzieciństwa.

Czy pierwsza miłość jest w stanie na nowo się odrodzić? Czy jest warta tego, aby zmienić dla niej całe swoje życie?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 443

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,6 (60 ocen)
42
12
4
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
alabomba

Dobrze spędzony czas

Bardzo sympatyczne
00
Irenaira

Nie oderwiesz się od lektury

polecam
00
JolaStasiak02

Nie oderwiesz się od lektury

Super
00
Wiolka0117

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo lubię książki Pani Agaty. Tym razem również się nie zawiodłam. Wyciągnęłam się od pierwszych stron. Bardzo polecam
00
Sylwiajabl

Dobrze spędzony czas

fajna, ciepła historia
00

Popularność




Copyright © by Agata Czykierda-Grabowska
Okładka Maciej Sysio
Fotografia na okładce Copyright © Shutterstock /Tithi Luadthong
Redakcja Beata Kostrzewska
Skład Monika Pirogowicz
ISBN 978-83-964988-2-3 wersja cyfrowa
Wydanie II, Warszawa 2022
Niniejsza powieść jest fikcją literacką. Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe.
Wszelkie prawa zastrzeżone. Reprodukowanie i kopiowanie tylko za zgodą wydawcy.
BMDesign
Ul.Górczewska 224/98
01-460 Warszawa
Konwersja: eLitera s.c.

PROLOG

– Za górami, za lasami, w niewielkiej wiosce na ziemiach Zielonego Królestwa żył sobie chłopiec... – Dziadek zawiesił na chwilę głos.

– I co było dalej? – zapytała zniecierpliwiona Kaja.

Dziadek roześmiał się dobrodusznie.

– Jak będziesz tak przerywać, to nigdy się nie dowiesz, co było dalej.

– No dobra – odburknęła i okryła się kołdrą po same uszy.

Na dworze sypał śnieg, a wiatr zawodził w kominie.

– Chłopiec mieszkał z matką w małej chacie, tuż nad jeziorem zwanym Smoczym Okiem. Dlaczego tak je zwali, zapytasz?

– Przecież nie pytam – zdziwiła się Kaja, wychylając zmarznięty nos zza przykrycia.

Dziadek parsknął, ale szybko się zreflektował.

– Tak się tylko mówi, Kajtek – odparł z udawaną powagą. – Mówili na nie tak, bo przed wiekami w okolicy mieszkały smoki, które wiły sobie wokół niego gniazda. Legenda głosiła, że strzegły one trzech potężnych kamieni, które miały władzę nad Zielonym Królestwem. Kamień słońca miał moc uzdrawiania, kamień wiatru rządził żywiołami, a kamień księżyca zamieniał piasek w diamenty.

Złote i srebrne łuski smoków lśniły w blasku księżyca, a uderzenia błoniastych skrzydeł wywoływały fale. Miejscowi zakradali się niekiedy, żeby podglądać te stworzenia, ale musieli pamiętać o najważniejszej zasadzie – nie można było spojrzeć im w oczy. Powiadano, że smoki w ten sposób skradały duszę i człowiek na zawsze stawał się ich niewolnikiem. Tak mówiono, ale o tych legendach dawno już zapomniano i od wieków nikt nie widział w okolicy smoka. Pozostało po nich jedynie jezioro.

– I co z tym chłopcem? – zapytała zaintrygowana Kaja.

– Pewnego razu jak co dzień wypłynął łodzią na Smocze Oko, żeby złowić ryby na obiad.

Nim rozciągnął sieci, usłyszał wołanie ze środka jeziora. Ktoś wzywał pomocy. Chłopiec, nie myśląc długo, rzucił się do wody topielcowi na pomoc. Po kilku minutach udało mu się wyciągnąć na brzeg dziewczynkę. Chłopiec nie wiedział, że właśnie uratował księżniczkę z Zielonego Zamku, która wymknęła się z komnaty, żeby udać się na przechadzkę brzegiem. Niestety potknęła się o swój długi tren i wpadła do wody.

„Dziękuję ci, szlachetny panie, za uratowanie mi życia” – oznajmiła złotowłosa księżniczka. „Mój ojciec cię ozłoci. Powiedz tylko, czego chcesz, a to otrzymasz” – obiecała.

Chłopiec nie wiedział, czego mógłby sobie życzyć, bo niczego mu w życiu nie brakowało. Miał kochającą mamę, dach nad głową, a na stole ciepłą strawę. Cóż więcej było mu potrzeba? Nie chciał jednak urazić honoru złotowłosej księżniczki, dlatego obiecał, że któregoś dnia zjawi się u bram jej zamku i odbierze swój dług.

Nie minęło wiele dni, a chłopiec ponownie usłyszał wołanie o pomoc, które dobiegało ze środka jeziora. Jego matka zawołała wtedy: „Nie zwlekaj, biegnij na pomoc”.

Ku zdumieniu chłopca topielicą znowu okazała się księżniczka. Powtórzyła wcześniejszą historię o przechadzce i wpadnięciu przez pomyłkę do wody. Chłopiec pomyślał chwilę i zaproponował, że nauczy ją pływać. Nie mógł przecież co kilka dni wyławiać jej z toni, bo byłoby to męczące.

– Jakaś głupia – skomentowała Kaja, ściągając mocno brwi.

– Chcesz słuchać dalej?

Pokiwała skwapliwie głową.

Księżniczka nie zgodziła się, wymawiając się brakiem czasu. Za kilka dni sytuacja znowu się powtórzyła, ale tym razem chłopiec nie uwierzył w historię o spacerze i potknięciu. Księżniczka więc musiała wyznać mu prawdę. Okazało się, że szuka smoczego kamienia słońca, ale nie potrafi pływać i dlatego tak kiepsko jej idzie.

„Dlaczego potrzebujesz kamienia?” – zapytał zaciekawiony. „Moja matka choruje” – wyznała. „Bardzo cierpi i żaden medyk w Zielonym Królestwie nie jest w stanie jej pomóc” – powiedziała zasmucona. „Tylko kamień słońca może tu zaradzić”.

Zdjęty współczuciem chłopiec obiecał pomóc księżniczce. Na początek postanowił nauczyć ją pływać. Więc każdego dnia dziewczynka wymykała się z zamkowej wieży i biegła nad Smocze Jezioro, żeby razem z chłopcem kontynuować poszukiwania kamienia słońca.

Mijały dni. Mijały miesiące. Mijały lata. Poszukiwania nie przynosiły rezultatu. Matka księżniczki gasła w oczach. Chłopak zaś nie mógł patrzeć na rozpacz dziewczyny. Jej smutek stawał się jego smutkiem, a jej łzy bolały tak, jakby ktoś wbijał w jego serce sztylet.

Matka, widząc zgryzotę syna, zdradziła mu tajemnicę, której jej rodzina strzegła od pokoleń.

– Co to jest zgryzota? – zainteresowała się Kaja.

– To jest to samo co smutek – odparł dziadek i wrócił do opowieści.

Wiedząc, że era smoków zbliża się do końca, Ostatni Smok o pięknych srebrnych skrzydłach zaklął jednego z rybaków, który był na tyle odważny, że nie bał się spojrzeć mu w oczy. „To był pradziad mojego dziadka” – wyjaśniła mama. „Smok związał jego życie z życiem kamieni i nakazał mu ich strzec, a gdy przeminą jego dni, miał przekazać tę wiedzę swojemu potomkowi”.

Chłopiec ucieszył się na tę wiadomość, bo mógł nareszcie pomóc księżniczce, ale matka ostrzegła: „Zdradzenie tajemnicy smoczych kamieni wiąże się ze straszną karą. Zaklęcie wiążące strażnika i kamienie obłożone jest klątwą. Jeśli wydobędziesz kamienie albo jeśli zdradzisz komuś tajemnicę ich ukrycia, spotka cię straszliwa kara”.

„Nie dbam o klątwy i kary” – powiedział odważnie. „Największą dla mnie karą jest patrzenie na smutek księżniczki. Niczego więcej się nie lękam, matko”.

Kobieta, dumna z odwagi syna i jego postawy, zgodziła się zdradzić mu miejsce ukrycia smoczych kamieni. Chłopiec od razu wyruszył na poszukiwanie, żeby jak najszybciej ulżyć cierpieniom matki Księżniczki. Zanurkował w głębiny jeziora i wydobył szkatułę ze smoczymi kamieniami.

Jak każdego dnia na brzegu pojawiła się też księżniczka. Jej blond włosy i zielona suknia falowały na wietrze jak skrzydła pradawnego smoka. Serce chłopaka drgało z radości, gdy wręczał dziewczynie kamień słońca. Księżniczka ze szczęścia rzuciła się mu w ramiona, a potem go pocałowała.

– Bleee... – Kaja się skrzywiła.

Dziadek nie mógł się powstrzymać i zaśmiał się głośno, a potem poczochrał jej blond czuprynkę.

– I co było dalej? – niecierpliwiła się.

– Już. Już. No więc księżniczka pobiegła do zamku, nie odwracając się za siebie.

W tym samym momencie chłopiec nagle poczuł się źle. Nie dotarł do domu, bo padł nieprzytomny. Trawiła go gorączka. Matka obawiała się najgorszego. Złamali przysięgę i teraz czekała ich kara.

Zanim nadeszła noc, przed ich chatą pojawił się zastęp wojska, a na jego czele król, władca Zielonego Królestwa. „Oddajcie kamień wiatru i księżyca” – zadudnił. Dowiedziawszy się o kamieniu słońca, który uzdrowił jego żonę, postanowił odebrać wieśniakom pozostałe kamienie, żeby stać się najpotężniejszym i najbogatszym człowiekiem na świecie.

Matka chłopca odmówiła. Dopiero wtedy pojęła, dlaczego Ostatni Smok chciał trzymać je z daleka od ludzkich oczu. Bo chciwość była silniejsza niż wszystkie inne uczucia.

„Pojmać ich!” – Usłyszała, ale wtedy we wnętrzu chaty rozległ się ryk i po chwili w powietrze wyrwał olbrzymi smok o wielkich srebrnych skrzydłach i paszczy wypełnionej setką ostrych zębów. Zatoczył koło nad królem i jego żołdakami i zaryczał głośno: „Wynoście się!”.

Ludzie rozpierzchli się na wszystkie strony. Uciekając, nawet nie odwracali się za siebie. Smok wylądował przed chatą i przemówił: „Matko”. Kobieta zapłakała. „Przeze mnie już na zawsze zostaniesz smokiem” – zajęczała. „Nie” – odparł. „To nie twoja wina. Zrobiłbym to znowu. Nawet jeśli wiedziałbym, jaki spotka mnie los”. „Dlaczego?” – zapytała matka. „Bo kocham księżniczkę i dla niej ukradłbym wszystko. Nawet słońce, wiatr i księżyc” – powiedział chłopiec i po tych słowach odleciał.

Nocą wrócił nad jezioro, żeby strzec dwóch ostatnich kamieni. Gdy otoczył go blask księżyca, ponownie stał się człowiekiem. Klątwa działała bowiem tylko w promieniach słońca, którego moc zaklętą w kamieniu wykorzystano do wyleczenia królowej. Chłopiec już myślał, że spędzi życie w samotności, ale wtedy na brzegu Smoczego Oka pojawiła się księżniczka.

„Miałeś dług do odebrania” – rzekła i wyciągnęła w jego stronę dłoń, na której leżał kamień słońca. „Wykradłam go ojcu. Ukryj go tak, żeby nikt go nigdy nie znalazł”. „Dlaczego to zrobiłaś?” – zapytał. Księżniczka uśmiechnęła się i powiedziała: „Zrobiłam to z tego samego powodu, dla którego ty zamieniłeś się w smoka”.

Razem zamknęli kamienie w metalowej szkatule i zatopili na dnie Smoczego Oka, a gdy wstał nowy dzień, Księżniczka wsiadła na grzbiet srebrnego smoka i razem wzbili się w przestworza.

– I to już koniec? – zapytała oburzona Kaja.

– Tak. – Dziadek okrył ją kołdrą po samą szyję i pogłaskał po głowie.

– Ale ja chcę jeszcze... – próbowała wyciągnąć od dziadka przynajmniej jedną dodatkową historię.

– Jutro – obiecał. – Jutro opowiem ci inną. – Uśmiechnął się i zgasił światło.

Kaja jeszcze długo myślała o chłopcu zamienionym w smoka i księżniczce, a gdy zasnęła, razem z nimi szybowała w przestworza.

SŁOŃCE

Kaja

Kaja wyglądała przez okno samochodu, mrużąc oczy przy każdej szparze pojawiającej się w niekończącej się ścianie gęstego lasu. Od wyjazdu z domu nie odezwała się słowem, ponieważ znajdowała się w tej podróży całkowicie wbrew własnej woli i wolała umrzeć, niż znowu rozmawiać z rodzicami. Nie liczyło się to, co myślała i czego chciała. Po prostu została zapakowana do auta z zamiarem wywiezienia jej na wieś do dziadków – i to w dodatku razem z głupkowatymi braćmi.

Lubiła babcię i dziadka, ale co niby miała u nich robić przez okrągłe dwa miesiące? I to jeszcze na wsi? Przecież miała dwanaście lat i mnóstwo spraw na głowie. Tyle nowych teledysków i koncertów do obejrzenia. Jak ona to przeżyje? Dlaczego rodzice musieli wyjeżdżać właśnie teraz? Nagle w głowie Kai pojawiła się przerażająca myśl – przez całe wakacje nie będzie mogła widywać się z Kasią i Anią, swoimi najbliższymi przyjaciółkami. Od razu zapiekły ją oczy. Zagryzła zęby i wciągnęła głęboko powietrze. Nie, nie rozpłacze się i nie pozwoli, żeby Kuba, jej starszy brat, nazywał ją beksą – zdecydowała.

Oparła głowę o szybę i z całych sił próbowała nie popaść w najgłębsze otchłanie rozpaczy, jak mawiała Ania z Zielonego Wzgórza. Może nie będzie tak źle – pocieszała się w myślach.

Podróż zajęła jakieś półtorej godziny, ale dla Kai trwała wieczność. Wciśnięta w szybę przez kościste łokcie Kuby, który po złości szturchał ją nimi co jakiś czas, ledwie mogła się ruszyć. Jej drugi brat, pięcioletni Antek, zasnął chwilę po tym, jak ruszyli w drogę, i teraz jego głowa kiwała się w takt nierówności na przetykanej dziurami szosie.

Rodzice rozmawiali o tej swojej podróży i pracy gdzieś na końcu świata (dokładnie w Szwecji, ale ona miała to gdzieś) i nie zwracali żadnej uwagi na to, co się działo na tylnym siedzeniu.

Gdy wreszcie wysiedli z ciasnego golfa, Kaja ledwie się poruszała, tak mocno ścierpły jej pupa i nogi. Odwiedzali dziadków dwa, trzy razy w miesiącu i bardzo lubiła te weekendowe wizyty, ale teraz patrząc na niewielki ceglany domek, czuła jedynie straszną tęsknotę za swoim pokojem pełnym plakatów i kolekcją kaset, ale przede wszystkim za przyjaciółkami, z którymi uwielbiała spędzać każdą wolną chwilę. Owszem, kiedyś poznała tu kilka fajnych dziewczyn, ale to było dawno temu i z żadną tak naprawdę się nie przyjaźniła. I dlatego na pewno całe wakacje spędzę na pasieniu krów albo doglądaniu prosiaków w zagrodzie – pomyślała z goryczą i aż zadrżała na myśl o takim strasznym scenariuszu.

Z tych dołujących rozmyślań wyrwały ją ciepłe i pachnące mlekiem ramiona babci, które otworzyły się dla niej na powitanie.

– Kajtek, moja wnusia. – Usłyszała przy uchu. – Cieszysz się, że spędzisz z nami całe wakacje? – zapytała babcia pełnym entuzjazmu głosem.

– Pewnie, babciu – powiedziała, ale nie zabrzmiała zbyt radośnie, co od razu wpędziło ją w poczucie winy.

– No co, Kaja? Nie cieszysz się z wakacji u nas? – zapytała natychmiast, odsuwając dziewczynkę na odległość ramienia.

Kaja kochała babcię najbardziej na świecie, dlatego szybko wymyśliła jakąś wymówkę, zanim zrobi się jej przykro.

– No co ty, babciu. Tylko jakoś mnie głowa boli. – Wzruszyła ramionami, żeby podkreślić, że to nic wielkiego.

– To pewnie przez podróż. Zrobię wam herbaty i zaraz ci przejdzie. Poza tym upiekłam drożdżówki z serem i jabłkami. – Uśmiechnęła się promiennie, a Kaja w odpowiedzi także uśmiechnęła się szeroko.

Babcia Krysia była wesołą i żywiołową kobietą o drobnej posturze, krótkich, pofarbowanych na kasztanowo włosach i niebieskich łagodnych oczach.

Kai poprawił się humor. Oczywiście wzmianka o drożdżówkach miała tu pewne znaczenie, ale nigdy by się do tego głośno nie przyznała.

Po obiedzie rodzice zaczęli się zbierać do domu, wymuszając uprzednio na trójce swych dzieci obietnicę, iż będą grzeczni. Mamili ich też wizjami prezentów, które przywiozą z wyjazdu. Kaja nie dowierzała temu, bo wciąż czuła żal do rodziców, ale odwzajemniła uściski (jak mogłaby tego nie zrobić) i zapewniła, że nie będzie sprawiać dziadkom żadnych kłopotów. Przyrzekła też mamie, że zaopiekuje się Antkiem i nie pozwoli, aby stała mu się krzywda. Pożegnawszy się z rodzicami, poszła się rozpakować, następnie pomogła przy tym Antkowi.

Parterowy dom dziadków był niewielki i składał się z dwóch pokoi oraz kuchni, a także niewielkiego pokoju na strychu, który przypadł w udziale Kai.

*

Kilka kolejnych dni przeminęło jak pędząca strzała, chociaż nie obyło się bez incydentów, w które zamieszany był jej braciszek. Antek strasznie tęsknił za rodzicami i przez trzy dni płakał przed snem, domagając się kontaktu z nimi. Na początku kilku razy wybrał się z dziadkiem na łąkę do siana, a potem już stale przebywał całe dnie na świeżym powietrzu, a to wyssało z niego cały żal oraz tęsknotę i chłopiec od tego momentu zasypiał jak niemowlak w kołysce.

Kuba, czternastoletni brat, z kolei znikał zaraz po obiedzie i pałętał się z chłopakami po wsi i wracał naprawdę późno, za co niemal za każdym razem dostawał burę od babci albo dziadka. Nic sobie jednak z tego nie robił, bo zarówno babcia Krysia, jak i dziadek Andrzej byli niczym ich pies Hektor – dużo szczekali, ale w ogóle nie gryźli.

Kaja powoli wpadała w rutynę letnich dni, które podporządkowane były opiece nad zwierzętami w gospodarstwie, pogodzie i pracom w polu. Trochę przyzwyczaiła się do tego, co przynosiła wieś, nie przestała jednak tęsknić za miastem i przyjaciółkami, i z każdym kolejnym dniem czuła się coraz bardziej samotna. Jej ulubioną porą dnia stał się wczesny wieczór, kiedy to wraz z dziadkiem i Antkiem wracała z łąki pełnej białych kaszek i żółtych kaczeńców, które zamykały swoje delikatne płatki tak, jak człowiek zamyka oczy, szykując się do snu. W trawie cykały koniki polne, a w oddali słychać było rechot żab, który zapowiadał ciepłą noc. O tej magicznej porze dnia, kiedy świat powoli zasypiał, zapachy kolorowych traw były wyjątkowo słodkie, a czas na chwilę przystawał, pozwalając na wchłanianie tego spokoju oraz harmonii. Kaja uśmiechała się wówczas do siebie i zastanawiała, czy istnieje na świecie równie spokojne i piękne miejsce jak ta łąka, z tymi kaszkami i konikami polnymi w trawie. Antek brykał tu jak źrebak na prerii, udając kowboja na Dzikim Zachodzie. Ścigał się z Hektorem i przeskakiwał liczne kretowiska. Nie raz i nie dwa wczuwał się w tę postać bardziej, kiedy to dziadek, oczywiście w tajemnicy przed babcią, pozwalał mu na przejażdżkę na grzbiecie starej klaczy. Jeszcze nigdy Kaja nie widziała buzi brata tak roześmianej i tak brudnej, jak podczas tych kilku przejażdżek na wiekowym zwierzęciu.

*

Pierwsza niedziela na wsi przywitała ich pięknym słońcem i głośnym śpiewem ptaków. Babcia zapukała do drzwi jej pokoiku i uśmiechnęła się szeroko na przywitanie. Miała na sobie elegancką bluzkę w kwiatki i granatową spódnicę. Pewnie wybierają się do kościoła – zauważyła Kaja w myślach.

– Wstawaj, Kaja. Śniadanie stoi gotowe, a chłopaczyska już wcinają i nic ci nie zostawią – powiedziała babcia i powiesiła na poręczy granatową sukienkę w drobne żółte kwiatki. – Uprasowałam ci ją.

– Ale, babciu, nie chcę wkładać sukienki – zawyła, wstając z łóżka.

Nienawidziła ich, a także spódniczek, kokardek i wstążek. Nie to, żeby była jakąś chłopczycą, chociaż tak właśnie nazywał ją Kuba, ale wszystkie te cudaczne ubrania utrudniały ruchy i były po prostu niewygodne.

– Dziś niedziela i odpust we wsi. Nie możesz iść w spodniach, Kajtuś – rzuciła babcia na odchodnym. Celowa się tak droczyła, używając zdrobnienia, jakim nazywała ją od zawsze.

Oczywiście, że mogła, ale ze względu na babcię postanowiła tego nie robić.

Ubrała się i dołączyła do reszty towarzystwa w kuchni. A tam babcia nie nadążała ze smarowaniem chleba miodem i dżemem. Kaja postanowiła jej pomóc, ale ta zbyła ją machnięciem ręki i kazała usiąść ze wszystkimi. Kaja często zastanawiała się, skąd ta drobna kobieta ma tyle werwy. I to od samego rana.

– Dziadku, kupisz mi pistolet na kapiszony? – zapytał Antek z buzią pełną bułki z miodem, którym wysmarował już sobie cały nos.

– Pewnie. Co to byłby za odpust bez pistoletu! – Zaśmiał się dziadek głębokim głosem. Jako jedyny przy stole zajadał jakąś konserwę, ponieważ nie uznawał posiłków, które nie zawierały mięsa.

Dziadek Andrzej był cichym i łagodnym człowiekiem o siwiejących skroniach, krótko przystrzyżonych włosach i gęstym wąsie. Jasnobrązowe oczy sprawiały, że stale wyglądał na zamyślonego.

Kuba tylko uśmiechnął się pod nosem na prośbę Antka i zerknął na Kaję z ukosa, a potem wywrócił oczami. Ona zaś, zaskoczona takim zachowaniem starszego brata, odpowiedziała mu takim samym uśmiechem, który był wyrazem niewypowiedzianego porozumienia i w tym przypadku oznaką politowania dla ich młodszego i, co tu dużo ukrywać, głupszego brata.

Ponieważ odległość była niewielka, udali się do kościoła pieszo. Kuba, jak to Kuba, zaraz po mszy czmychnął gdzieś z chłopakami i tyle go widzieli. Kai tylko co jakiś czas migała między stoiskami jego jasnobrązowa czupryna i niebieska koszula.

Ona natomiast utknęła z Antkiem, którego oczy stałe się duże jak pięć złotych, gdy chciwie rozglądał się po kolorowych stoiskach pełnych plastikowych zabawek i równie plastikowych słodyczy. Babcia wcisnęła Kai kilka banknotów dziesięciozłotowych i wysłała ich razem między stragany, a potem razem z dziadkiem przystanęła przy niewielkim sklepie spożywczym i zaczęła gawędzić z jakimiś bliżej nieokreślonymi krewnymi. Kaja trzymała Antka mocno za rękę, obawiając się, że natłok wrażeń i kolorów omami chłopca na tyle, że zaginie pośród tych straganów na zawsze.

Z każdą mijającą minutą Kaję dopadały coraz większa frustracja, znudzenie i przede wszystkim zmęczenie spowodowane ruchliwością i niekończącym się jazgotaniem młodszego brata. Antek ciągał ją od miejsca do miejsca i nie przestawał piszczeć z zachwytu nawet nad największym badziewiem, jakie wypatrzył na stoisku. Chcąc go czymś zająć, kupiła mu olbrzymią watę cukrową, którą umorusał się cały. Miał ją we włosach, na koszuli w kratę oraz na spodniach uprasowanych w kant. Kaja stwierdziła, że jej brat jeszcze nigdy w życiu nie był tak brudny jak przez ten tydzień na wsi. Tak jakby chciał dosłownie pojednać się z naturą.

Zaczęła więc wycierać jego pyzatą buzię kciukiem, trzymając swoją watę w drugiej ręce, a wtedy nagle ktoś popchnął ją z całej siły tak, że upadła na Antka. Chłopiec wywrócił się na trawę, ona obok niego, a trzymana w ręku wata cukrowa stała się jednością z jej włosami. Kaja w pierwszej kolejności rzuciła się na pomoc bratu, który na skutek upadku potłukł sobie kolano i był na skraju płaczu. Jego buzia, którą chwilę wcześniej wyczyściła z białego lukru, była w tej chwili umazana błotem i trawą.

– Przepraszam. – Usłyszała gdzieś z boku, nie zareagowała jednak, zajęta Antkiem, któremu niebezpiecznie zadrżał podbródek.

– Nic ci nie będzie. To tylko zadrapanie. – Uśmiechnęła się do niego raźnie.

– Odkupię ci tę watę. – Ponownie rozległ się ten sam głos i wtedy, dogłębnie zirytowana, odwróciła się w jego stronę.

Przed nią stał chłopak o jasnobrązowych włosach i zielonych oczach. Był od niej wyższy o jakąś głowę, ale nie mógł być dużo starszy. Miał na sobie niebieskie dżinsy i granatową koszulkę z kołnierzykiem. Patrzył na Kaję bez wstydu i jakiejkolwiek skruchy. Miał nawet czelność się do niej uśmiechać mimo tego, że to przez niego będzie musiała wydzierać watę cukrową z własnych włosów. Zmrużyła więc swoje niebieskie oczy, wiedząc, że to potrafi odstraszyć nawet największego twardziela, i odezwała się na pozór bardzo spokojnym głosem:

– Nie chcę od ciebie żadnej waty.

– Chcesz za to coś innego? Może lody? – powiedział, zupełnie niezrażony gromami, jakie w niego ciskała.

Włożył ręce do kieszeni spodni i spokojnie czekał na jej odpowiedź. Kiedy Kaja już otwierała usta, żeby jakoś spławić tego głupkowatego chłopaka, Antek zainteresował się tematem konwersacji.

– Ja chcę lody. Kupisz mi? – zapytał go, zadzierając wysoko głowę.

– Antek! – krzyknęła zażenowana. – Co ci mówiła mama o nieprzyjmowaniu niczego od obcych ludzi? – przypomniała mu szybko, żeby na gorąco utrwalić tę lekcję, zanim wszystko znowu się ulotni z tej małej główki.

– Jestem Paweł. – Nieznajomy chłopak wyciągnął do niego rękę i uśmiechnął się, pokazując dołki w policzkach, z powodu których Kaja poczuła do niego jeszcze większą niechęć.

To ona zawsze chciała mieć dołki w policzkach. Na co takie chłopakowi? Oni nie potrzebują tego typu rzeczy. Tak się zapamiętała w rozmyślaniu nad tą ważną kwestią, że zapomniała zrugać nieznajomego za mieszanie w głowie Antkowi, który z wielkim i dumnym uśmiechem przyjął jego dłoń i też się przedstawił. No pięknie. To tyle, jeśli chodzi o nienawiązywanie rozmowy z nieznajomym – pomyślała, ponownie się zachmurzając.

– Chodź, kupię ci lody. – Złapała brata za rękę i pociągnęła za sobą w stronę dziadków, których zauważyła na niewielkiej polanie przed kościołem. Jednocześnie próbowała wyplątać watę z długiego warkocza, który zwisał luźno.

– Jak masz na imię? – Usłyszała za sobą chłopaka.

– Nieważne – rzuciła przez ramię.

– Kaja – powiedział jednocześnie jej brat.

Mały zdrajca – pomyślała.

– Teraz nie dostaniesz już żadnych lodów – syknęła cicho.

Antek wyrwał dłoń z uścisku, założył ręce na piersi i się naburmuszył. W tej pozie omal ponownie nie upadł, bo potknął się o wystający kamień. Nagle przed nimi wyrósł ten upierdliwy chłopak. Wciąż się uśmiechał, zupełnie jakby przed chwilą nie został spławiony.

– Ładnie. Nie znam nikogo, kto by się tak nazywał – powiedział w ogóle niezrażony jej postawą.

– No cóż, nie mogę tego samego powiedzieć o twoim imieniu – stwierdziła od razu, nie zastanawiając się, czy sprawi mu tym przykrość, ale on tylko wzruszył ramionami i wyglądał przy tym, jakby nie zrozumiał, że właśnie go obraziła.

– Wiem. Nie ja siebie tak nazwałem.

Kaja zatrzymała się i ponownie złapała Antka za rękę, żeby znowu nie wyrżnął buzią w ziemię.

– Czego chcesz? – zapytała. – Musimy już iść. – Chciała jak najszybciej uwolnić się od natrętnego chłopaka, który zagradzał im drogę.

Z oddali słyszała, jak ktoś go woła i miała nadzieję, że ten cały Paweł uda się w tamtą stronę.

– Chciałem ci odkupić watę, bo to ja cię niechcący popchnąłem – powiedział, jakby sama o tym nie wiedziała.

– Nie chcę. Musimy już iść – powtórzyła i pociągnęła za sobą wciąż nadąsanego brata. Zauważył już babcię i dziadka i teraz pobiegł do nich.

Kaja z ulgą przyjęła fakt, że chłopak zrezygnował z nękania jej i ruszyła w stronę polany.

Godzinę później wracali wszyscy razem do domu – nawet Kuba zrezygnował z wałęsania się pomiędzy straganami i postanowił pójść z nimi, ale Kaja z doświadczenia wiedziała, że rolę odgrywał tu nie sentyment do rodzinny, tylko najprawdopodobniej głód.

Kiedy mijali rodzinę mieszkającą po sąsiedzku, jej brat zrobił coś, co Kaję zszokowało – uśmiechnął się do jakiejś ciemnowłosej dziewczyny, którą kojarzyła z widzenia. Dziewczyna zaczerwieniła się po same czubki włosów i spuściła wzrok, ale tylko na chwilę, po czym też się do niego uśmiechnęła i przyspieszyła kroku. Szybko zrównała się z rodzicami, którzy szli przodem. Kaja była tak wstrząśnięta tym incydentem, że omal się nie potknęła. Kuba nigdy nie przejawiał zainteresowania jakimikolwiek dziewczynami, a już na pewno nie uśmiechał się do nich takim dziwnym, niezłośliwym uśmiechem. Jej przyjaciółki stwierdziły kiedyś, że jest przystojny i że większość dziewczyn w szkole się za nim ogląda, ale Kaja uznała to za jakiś żart. Kuba przystojny? To musiał być dowcip. Teraz jednak zaczęła do niej docierać pewna prawda – siostry nie mają pojęcia, czy ich bracia są przystojni, ponieważ... tak to właśnie działa. Dla niej Kuba to tylko wrzód na tyłku oraz bekający przy obiedzie kaszalot (jej ulubione przezwisko dla niego) i myślenie o nim jak o kimś przystojnym jest po prostu niemożliwe... Ale widząc ten uśmiech i spojrzenie tej dziewczyny, musiała przyjąć do wiadomości, że może to tak wyglądać.

Po obiedzie Kuba zakomunikował, że wybiera się nad niewielkie jezioro znajdujące się nieopodal podstawówki, jedynej szkoły we wsi. Antek prawie wychodził z siebie, żeby brat zabrał go ze sobą, ale Kuba był nieugięty.

– Nie mam czasu na pilnowanie ciebie – prychnął.

– Nie musisz mnie pilnować, po prostu z tobą pójdę i sobie tam posiedzę – powiedział płaczliwym głosem.

– Powiedziałem nie i koniec – rzucił tylko i wychodząc, zatrzasnął za sobą drzwi.

Antek na dobre się rozpłakał, a Kai zrobiło się go strasznie żal. Mimo że chciała spędzić ten dzień, kołysząc się w hamaku w sadzie i czytając Napowietrzną wioskę, widząc łzy brata, przykucnęła przy nim i powiedziała:

– Obiecaj, że będziesz się mnie słuchał i nie będę musiała za tobą biegać.

Kiedy do Antka dotarło, że Kaja chce go zabrać nad jezioro, objął ją mocno w pasie i pisnął przeciągle. Zrobiło jej się ciepło na sercu, ale zdała sobie sprawę z tego, że te niczym nieskrępowane przejawy czułości potrwają jeszcze może ze dwa lata, a potem Antek przemieni się w Kubę – wiecznie naburmuszonego i nieobecnego chłopaka, który w szkole będzie udawał, że jej nie zna.

– Obiecuję! – zawołał i Kaja uwierzyła, że w tej chwili jego intencje były jak najszczersze.

Jak dotrą na miejsce, dopiero się okaże, jak będzie.

Przebrała się i nie chcąc rezygnować z możliwości czytania, zabrała ze sobą książkę, koc, kilka kanapek i kolejny raz obiecała, że zaopiekuje się Antkiem.

Zrobiło się już naprawdę gorąco, a droga wiodła przez piaszczystą ścieżkę w całości pozbawioną cienia, bez jednego marnego drzewka na poboczu i możliwości schowania się pod nim przed palącym lipcowym słońcem. Kurz opadał na sandały Kai, a pot spływał z czoła. Nawet ruchy podekscytowanego Antka stały się jakieś powolniejsze. Szurał swoimi trampkami po piaszczystym podłożu, kopiąc przed sobą nieduży kamień.

– Daleko jeszcze? – zapytał zmęczonym głosem.

Zaczyna się – pomyślała zrezygnowana. Dzięki Bogu docierali już na miejsce. Zboczyli ze ścieżki i weszli na zielone pastwisko otoczone ogrodzeniem z bali, przez które musieli się przecisnąć, by dostać się na teren jeziora. Już z oddali słychać było głośne krzyki i śmiechy, które sprawiły, że w Antka wstąpiły nowe siły. I tylko dlatego, że miał jeszcze w pamięci złożoną obietnicę, nie rzucił się do szaleńczego biegu w kierunku odgłosów.

Docierali właśnie do olbrzymich drzew z każdej strony okalających niewielkie jeziorko. Chłód bijący z zacienionych miejsc działał niczym szklanka zimnej wody i Kai od razu poprawił się humor.

Rozłożyła koc w pewnym oddaleniu od ludzi i przez chwilę obserwowała dzieci i nastolatków wygłupiających się nad wodą. Do jednego z drzew przymocowali gruby sznur zakończony podwójnym węzłem, który służył jako podstawka pod nogę podczas brania rozmachu. Co chwilę słychać było głośny krzyk i plusk wody, kiedy ktoś zeskakiwał do jeziora z rozhuśtanej liny.

Kaję ogarnęło przemożne pragnienie, żeby chociaż raz spróbować czegoś podobnego. Rozbujać się tak wysoko, jak to tylko możliwe, i wskoczyć do ciemnej, zimnej wody. Zadrżała z ekscytacji na samą myśl, ale wiedziała, że to tylko marzenie. Nigdy by się na to nie odważyła. Nie była tchórzem, ale po prostu nie mogłaby się do tego zmusić, nie przy tych wszystkich ludziach. Może gdyby sobie stąd poszli? Może wtedy.

– Czy ja też mogę spróbować? – rzucił niepewnie Antek. Na pewno zdawał sobie sprawę z tego, że pomysł jest z góry skazany na niepowodzenie.

– Taaa... – Kaja zaszczyciła go tylko taką odpowiedzią.

– A mogę chociaż obejść jezioro dookoła? – zapytał z nadzieją. – Nudzę się.

Pomyślała przez chwilę i powiodła spojrzeniem po okolicy, upewniając się, że chłopcu z żadnej strony nie grozi niebezpieczeństwo. Wreszcie kiwnęła głową. Antek poderwał się z miejsca i już, już miał wzbić się w powietrze (tak to przynajmniej wyglądało z jej perspektywy), ale zatrzymała go, chwytając za rękę.

– Ale masz co dziesięć minut wracać i mi się meldować.

Antek miał swój mały elektroniczny zegarek. Kaja wyjaśniła mu, że jak zmienią się cyferki na pierwszym miejscu minutnika, ma do niej przyjść. Braciszek zasalutował i rzucił się biegiem przed siebie.

– Mówię poważnie! – krzyknęła, odprowadzając go wzrokiem.

Położyła się na brzuchu i otworzyła książkę, na którą miała apetyt od kilku dni, ale nie znalazła okazji, żeby do niej zajrzeć. Podłożyła łokieć pod brodę. Chłodny wietrzyk znad jeziora chłodził jej czoło, a śpiew ptaków w pewnym stopniu zagłuszał piski dochodzące znad kąpieliska. Próbowała skupić się na tym, co czyta, ale z jakiegoś powodu litery nie tworzyły wyrazów, a wyrazy zdań. Skupisko porozrzucanych znaków graficznych tańczyło przed jej oczami w jakimś nieskoordynowanym rytmie. Po chwili usiadła po turecku, próbując znaleźć najwygodniejszą pozycję, ale żadna nie wydawała się odpowiednia. Ni stąd, ni zowąd poczuła dziwny skurcz w żołądku, tak jakby połknęła ciężki kamień. Bezwiednie zerknęła na zegarek i stwierdziła, że Antka nie ma już od dwudziestu minut – i także nie widać go na horyzoncie. Odczekała jeszcze pięć minut, licząc na jego brak poczucia czasu, ale więcej nie mogła mu dać. Wstała energicznie z koca i z książką pod pachą ruszyła na obchód jeziora. Obiecała, tym razem samej sobie, że przetrzepie tyłek temu małemu pędrakowi. Mało tego, będzie musiał spędzić całe wakacje, pasąc krowy – albo lepiej świnie. Już ona tego dopilnuje!

Ale złość w jej sercu zaczęła przeistaczać się w ściskający wnętrzności niepokój.

Zbliżała się właśnie do miejsca, w którym powalone drzewo zwisało nad jeziorem, tworząc coś na kształt pomostu zakończonego koroną z gałęzi oraz liści. W pewnej chwili usłyszała wysoki, chłopięcy głos:

– On nie umie pływać!

Wypuściła z ręki książkę i nie zważając na to, że jest w pełni ubrana, wskoczyła po kolana do wody i ile sił w płucach zaczęła krzyczeć:

– Antek! Antek! Antek!

– Jest tam, spadł z gałęzi do wody! – Jakaś dziewczynka wskazała miejsce tuż pod koroną drzewa.

Kaja nie zastanawiała się nad tym, co robi. Nie zauważyła zbiegowiska wokół i tego, że jej przemoczone dżinsowe ogrodniczki zaczęły przesiąkać, a tym samym ciągnąć ją w dół. Trzymała się najpierw konaru, a potem gałęzi i wciąż zbliżała się w stronę miejsca, które wskazała dziewczynka. Modliła się, żeby nie było za późno, chociaż nie bardzo wiedziała, na co mogłoby już być za późno. Nie chciała tego wiedzieć.

Nagle poczuła głośne kroki tuż nad głową. Po konarze ktoś przebiegł i od razu wskoczył do wody pod koroną. Kaja zatrzymała się z tego powodu tylko na sekundę. Nie wyczuwała już stopami dna, więc próbowała przecisnąć się między gałęziami, które mimo braku podłoża były wciąż bogato obsypane liśćmi. Serce waliło jej jak po intensywnym biegu, a do oczu napływały łzy przerażenia.

– Mam go! – Usłyszała, kiedy podniosła dużą gałąź. – Przytrzymaj go za koszulkę.

Przełknęła ślinę, próbując zdusić dławiący ją płacz. Jej braciszek zwisał nieprzytomnie z ramienia chłopaka, który popchnął ją dzisiaj na odpuście. Jasnobrązowe włosy braciszka przylgnęły do twarzy, zakrywając zamknięte oczy. W głowie Kai pojawiła się absurdalna myśl, że Antkowi przydałoby się strzyżenie. Na pewno dopilnuje tego, gdy tylko wrócą do domu. Te i inne bezsensowne myśli kołatały się jej w głowie, ale nagle do rzeczywistości przywrócił ją głos powtarzający polecenie. Wydający je chłopak przekazał jej zwiotczałe ciało Antka i upewniwszy się, że Kaja trzyma je mocno, wskoczył na pień drzewa, położył się na nim i ponownie sięgnął po chłopca. Kaja, trzęsąc się jak osika, podsadziła brata i podała go chłopakowi, który wciągnął go na pień. Potem wziął chłopca na ręce i poniósł w stronę brzegu, gdzie czekał na nich spory tłum gapiów.

Kaja z wielkim trudem wspięła się na pień. Przemoczone spodenki ciążyły i ledwo mogła złapać oddech, ale w końcu znalazła się na konarze. Wtedy pobiegła ile sił przed siebie. Kiedy dotarła nad brzeg, osunęła się na kolana przy wciąż nieprzytomnym braciszku i zaczęła szlochać bez opamiętania. Przez łzy ledwo widziała, jak chłopak schyla się nad Antkiem i robi mu sztuczne oddychanie, po czym uciska jego klatkę piersiową. Nagle poczuła, jak ktoś upada obok niej.

– Jezu, co mu się stało?

Dopiero po chwili zorientowała się, że to Kuba. Wyglądał na równie przerażonego jak ona.

Już otwierała usta, by wszystko wyjaśnić, ale wtedy Antek zakaszlał głośno i gdy chłopak obrócił go na bok, wypluł z siebie niewyobrażalne ilości wody. Kaszlał tak długo, aż opadł z sił i po chwili rozpłakał się rozdzierająco. Kaja przygarnęła go do siebie i próbowała utulić, ale poskutkowało to tym, że sama rozpłakała się jeszcze bardziej.

Kuba odsunął ją delikatnie od Antka, wziął brata na ręce i przyciskając mocno do siebie, zaczął iść w stronę domu. Kaja ruszyła za nimi. Wciąż była jeszcze w ciężkim szoku i trzęsła się bez opamiętania. Po chwili zatrzymała się i odwróciła.

Chłopak nadal tam stał, w samych spodenkach, z twarzy ściekała mu woda. Nie poruszył się nawet o centymetr, tylko na nią patrzył. Kaja nie mogła wydusić z siebie nawet słowa, nie umiała też wykonać najmniejszego gestu. Świadomość tego, co mogło się wydarzyć gdyby nie on, sparaliżowała ją tak mocno, że w tej chwili potrafiła jedynie oddychać. Spoglądając w oczy nieznajomego chłopca, w jednej chwili zrozumiała, że w tym dniu zaciągnęła niemożliwy do spłacenia dług.

Nigdy mu tego nie zapomni. Nigdy.

Po chwili zmusiła ciało do niewyobrażalnego wręcz wysiłku, odwróciła się i ruszyła biegiem za braćmi. Poczuła, że jej serce zaczyna znowu bić.

*

Od tego strasznego wydarzenia, które wyssało z Kai wszystkie siły, a dziadków postarzało o kilka dobrych lat, minęły prawie dwa dni. Strzegli teraz Antka jak najcenniejszy skarb i nie pozwalali mu oddalić się od nich choćby na krok. Co dziwne, sam Antek w ogóle się temu nie sprzeciwiał, a wręcz z własnej woli ich nie odstępował. Był tylko dzieckiem i po prostu się przestraszył. W tym feralnym dniu babcia zabrała go do lekarza mieszkającego w sąsiedniej wsi, żeby zbadał go i stwierdził, czy nie stała mu się jakaś trwała krzywda. Na szczęście skończyło się na szoku i strachu, a zdarzenie nie pozostawiło żadnego fizycznego śladu.

Oczywiście zarówno ona, jak i Kuba zatrzymali dla siebie najstraszniejsze szczegóły. Nie wspomnieli o tym, że Antek był chwilę pod wodą i że stracił przytomność. Tylko Kaja miała pełen obraz sytuacji i świadomość tego, co by się mogło wydarzyć, gdyby nie chłopak, przez którego przez godzinę czyściła włosy z waty cukrowej.

Tymczasem teraz pojawiły się problemy z zasypianiem. Gdy tylko zamykała oczy, widziała nieprzytomne ciało braciszka i wodę wylewającą się z jego ust. Dwa dni po wypadku przyśnił jej się straszny koszmar. Gdy w końcu zmęczona zapadła w niespokojny sen, ponownie znalazła się nad jeziorem, ale tym razem już nie widziała tonącego Antka – tylko siebie. Olbrzymie drzewo zwisające nad taflą jeziora oplatało ją grubymi gałęziami i próbowało wciągnąć pod wodę. Broniła się z całych sił, ale jak to we śnie, nie mogła się poruszyć ani wydusić z siebie słowa. Kiedy drzewo okryło ją w całości, a woda zaczęła wlewać się do ust, ktoś chwycił Kaję za rękę i zaczął wyciągać na powierzchnię. Obudziła się zlana potem i nim udało jej się dojść do siebie, ktoś wpadł do pokoju. Otworzyła oczy i zobaczyła Kubę, który rozglądał się niespokojnie po pomieszczeniu.

– Krzyczałaś – powiedział, żeby zapewne wyjaśnić to wtargnięcie do jej pokoju bez pukania.

– Śnił mi się koszmar. Śniło mi się, że tonę – wyznała. Jej serce wciąż waliło z całych sił.

– Posłuchaj, Kaja... – zaczął. – To nie była twoja wina, ale przestań w końcu spełniać jego zachcianki. To jeszcze gówniarz i nie musi robić wszystkiego, na co ma ochotę. Nie chciałem go zabierać ze sobą, bo on się w ogóle mnie nie słucha i robi, co mu się żywnie podoba – powiedział Kuba i wyszedł z pokoju.

Kaja długo wpatrywała się w drzwi przed sobą i próbowała przemyśleć to, co usłyszała od starszego brata. Aż do tej pory uważała Kubę za głupiego nastolatka, który po prostu nie znosi Antka, bo ten przeszkadza mu w wygłupach z kolegami. Ale on najwyraźniej bał się o niego i to dlatego nie pozwalał mu na to wszystko, na co przyzwalała ona. To prawda, Antek, jak każdy pięciolatek, był nieposłuszny i bezmyślny. Nie miało sensu litować się nad nim i spełniać każdą jego zachciankę, a już na pewno nie takie, które mogłyby doprowadzić do podobnej tragedii.

Wygląda na to, że to Kuba okazał rozsądniejszy niż ona. Zabrała Antka nad jezioro i pozwoliła mu się włóczyć wokół niego bez opieki.

W jednej jednak sprawie brat nie miał racji – to była jej wina. Gdyby Antek utonął, Kaja chyba umarłaby z rozpaczy i poczucia winy. Rodzice nigdy by jej tego nie wybaczyli, a ona nie mogłaby ich za to winić, bo przecież obiecała, że się nim zaopiekuje. Objęła się ramionami i poczuła wdzięczność do tego chłopaka, który uratował nie tylko jej brata, ale także ją. Uratował też jej rodziców i dziadków – i jeden Bóg wie, kogo jeszcze. Wraz z wdzięcznością przybył też wstyd i wyrzuty sumienia na wspomnienie ich pierwszego spotkania i tego, jak go wtedy potraktowała. Nawet mu nie podziękowała za to, co zrobił nad jeziorem. Przyrzekła sobie, że uczyni to przy najbliższej sposobności, inaczej nie zazna spokoju.

Kaja nie musiała długo na to czekać, bo oto sposobność znalazła ją sama. Kończył się dzień i tak jak każdego wieczora razem z dziadkiem i Antkiem wracali z pastwiska, z którego przyprowadzili dwie łaciate krowy.

Zbliżali się właśnie do drogi wjazdowej, kiedy go spostrzegła. Siedział na pniu ściętej akacji i opierał łokcie na kolanach. W rękach trzymał jakiś przedmiot. Antek, gdy tylko dojrzał chłopaka, od razu do niego podbiegł. Zapytał o coś, ale z tej odległości Kaja nie mogła dosłyszeć, o co chodziło. Zwolniła kroku, puszczając dziadka przodem, aby mógł zagnać krowy do obory.

Chłopak potarmosił włosy jej młodszego brata w ten znany tylko im, chłopakom, sposób i zwrócił się w jej stronę. Antek podbiegł do dziadka, który wezwał go do siebie gestem ręki.

Paweł, jak zaczęła go już nazywać w myślach, uśmiechnął się do niej szeroko. W ogóle nie wyglądał jak ktoś, kto zaledwie przedwczoraj uratował czyjeś życie. A może robił to na tyle często, zupełnie go to nie obeszło? – pomyślała bez sensu. Z drugiej strony przecież nie wiedziała, jak powinna wyglądać taka osoba. Może właśnie tak jak on.

– Cześć – powiedział, wciąż się uśmiechając. – Zapomniałaś przedwczoraj nad jeziorem.

Wyciągnął do niej rękę i dopiero wtedy Kaja zorientowała się, że to jej Napowietrzna wioska. Odebrała książkę i przycisnęła ją do piersi.

– Cześć. Dzięki – powiedziała.

– Dobra jest? – zapytał.

Nie zrozumiała jego pytania i zmarszczyła brwi.

– Książka. Czy jest ciekawa? – sprecyzował.

– A! Tak. To znaczy nie wiem. Nie zdążyłam nawet jej zacząć, ale słyszałam, że jest dobra.

Stali tak chwilę w ciszy. Kaja przetrząsała głowę w poszukiwaniu jakiegoś tematu do rozmowy, bo zaczynało robić się dziwnie, ale jej umysł wypełniała olbrzymia pustka. Bała się, że Paweł zaraz odwróci się i odejdzie, a ona nie zdąży mu nawet podziękować.

– Dziękuję – wypaliła w końcu. – Za Antka – dopowiedziała. – Gdyby nie ty, nie wiem, co by się stało.

Oczy Pawła złagodniały. Tak przynajmniej jej się wydawało.

– Nie ma za co – powiedział, wzruszając ramionami. – Wiem, jak to jest z młodszym rodzeństwem. Trzeba mieć oczy wokół głowy. – Zaśmiał się. – Nie da się ich upilnować.

Odpowiedziała mu niemrawym grymasem. Wciąż przyciskała do siebie książkę.

– Ile masz rodzeństwa? – zainteresowała się, ciesząc się, że znaleźli jakiś temat do rozmowy, ponieważ nie chciała, żeby Paweł odchodził.

– Czworo, od takiego do takiego. – Zaznaczył ręką kilka stopni w powietrzu, poczynając od ziemi, a kończąc na swoim pasie.

– Nieźle. Chyba bym zwariowała, gdybym musiała się taką gromadką zająć. – Wyobraziła sobie Antka w czterech egzemplarzach i zrobiło jej się słabo.

Paweł zaśmiał się, ale po chwili spoważniał i włożył ręce do kieszeni szarych dresowych spodni. Dopiero teraz Kaja spostrzegła, że musiał wracać prosto z pola, ponieważ jego ubranie było umorusane ziemią. Chłopak pochwycił jej spojrzenie i speszony odwrócił wzrok. No nie – pomyślała spanikowana. Brakuje tylko tego, żebym go zawstydziła.

– Przepraszam za tę watę – powiedział niespodziewanie. Zaskoczyło to Kaję, bo już dawno o tym nie myślała.

– Nieważne. Już o tym zapomniałam. – Machnęła niedbale ręką. – Poza tym i tak nie miałam na nią ochoty.

– Będziesz tu całe wakacje? – zapytał, nie spuszczając z niej wzroku.

Lekko ją to zawstydziło, bo jego intensywnie zielone oczy wydawały się przewiercać ją na wylot.

– Tak, razem z braćmi. Jesteśmy tu całe lato – powiedziała, ale w jej głosie pojawił się smutek, choć próbowała zabrzmieć optymistycznie.

– Nie podoba ci się tu?

– To nie tak. Po prostu się nudzę. Nikogo tu nie znam – dodała na swoje usprawiedliwienie.

– Teraz znasz mnie i nie pozwolę ci się nudzić. – Paweł uśmiechnął się szeroko, pokazując dołki w policzkach, które tak bardzo ją zafascynowały.

Zaśmiała się, bo zabrzmiał na bardzo pewnego siebie. Podobało jej się to.

– Teraz muszę wracać. Pomagam ojcu w obrządkach – powiedział i ponownie włożył ręce do kieszeni. – Ale jutro mogę cię zabrać w fajne miejsce. Urządzamy tam ognisko. Jeśli chcesz.

– Pewnie – zgodziła się bez wahania.

– Będę tu na ciebie czekał o szóstej. – Odwrócił się, żeby odejść, ale zanim to zrobił, jeszcze posłał Kai kolejny szeroki wyszczerz.

Paweł

Mogłem chociaż zmienić te uwalone spodnie – pomyślał zły na siebie. Miał tylko nadzieję, że nie wzięła go za jakiegoś brudasa, bo nim nie był. Ale na wsi przecież nie da się nie pobrudzić – rozważał w drodze do domu.

Zgodziła się, kto by pomyślał. Uśmiechnął się sam do siebie. Odkąd zobaczył tę dziewczynę, nie mógł wyrzucić jej z głowy. Chociaż ona myślała, że poznali się dopiero wtedy, gdy ją „niechcący” potrącił, nie była to do końca prawda. Zwrócił na nią uwagę już w kościele, kiedy co chwilę przywoływała do porządku swojego młodszego brata. Groźnie mrużyła na chłopca oczy, co... w ogóle na niego nie działało. Bardzo to Pawła rozbawiło.

Kiedy tylko skończyła się msza, postanowił, że musi ją za wszelką cenę poznać. Mimo że znał z widzenia jej babcię i dziadka (przecież tutaj wszyscy się znali), nic nie wiedział o ich wnuczce.

Gdy dziewczyna chwyciła za rękę brata i z cierpiętniczym westchnieniem zaczęła oprowadzać go po straganach, postanowił, że to idealny moment, żeby jakoś „przypadkiem” na nią wpaść albo niechcący ją szturchnąć i w ten sposób nawiązać znajomość. Niestety jego plan wymknął się trochę spod kontroli, ponieważ nie wziął pod uwagę, że dziewczyna straci równowagę i wywróci się wprost na swojego brata, który chyba się potłukł i prawie przy tym rozbeczał. To ją mocno rozzłościło, ale Paweł mimo wszystko próbował ratować sytuację. Jednak nie udało się. Jej niebieskie oczy ciskały w niego błyskawice. To były najładniejsze oczy, jakie w życiu widział – chociaż nigdy wcześniej nie zastanawiał się nad takimi rzeczami.

Wściekła się nie na żarty, więc długo jej nie nagabywał, ale dzięki jej bratu dowiedział się przynajmniej, jak miała na imię. Kaja. Nigdy nie słyszał o takim imieniu, ale pewnie o wielu rzeczach jeszcze nie słyszał, jednak stwierdził, że to bardzo ładne imię, prawie tak samo ładne jak jej oczy. Jeśli miałby być naprawdę szczery... to nie było w niej nic, co nie byłoby ładne.

Od razu wypatrzył ją nad jeziorem, chociaż nie spodziewał się jej tam spotkać. Najwidoczniej młodszy brat zmusił ją do tego i w tamtej chwili Paweł postawiłby mu za to loda, o którego tak go prosił. Obserwował ją niemal bez przerwy, aż w końcu raz czy dwa dostał po głowie od Piotrka, który zauważył, jak się na nią gapi. I Paweł musiał coś naprędce wymyślić, żeby kumpel się od niego odczepił. Tylko dwa razy spuścił z Kai wzrok, a było to wtedy, gdy wskakiwał z liny do wody.

Kiedy zauważył, że wstała z koca i zaczęła okrążać jezioro, ruszył w jej stronę, żeby jeszcze raz spróbować ją jakoś zagadnąć. Był tuż za nią, gdy usłyszał krzyk jakiegoś dzieciaka. W pierwszej chwili nie zrozumiał, o co chodzi, ale kiedy Kaja wskoczyła do wody, od razu pojął, co się stało. Bez zastanowienia wbiegł na powalone drzewo i wskoczył do jeziora w miejscu, w którym najprawdopodobniej wpadł jej brat. Znalazł go niemal natychmiast, bo spodnie chłopca zaczepiły się o wystającą gałąź. Głowę miał pod wodą, a reszta ciała znajdowała się na powierzchni.

Paweł chwilę szarpał się z gałęzią, ale w końcu wyswobodził Antka i podpłynął z nim do konara. Gdy podniósł gałąź, zobaczył Kaję. Przestraszoną i zapłakaną. Na ten widok coś ścisnęło go w sercu. Nie miał jednak czasu na pocieszanie jej i kiedy udało mu się wynieść dzieciaka na brzeg, od razu rozpoczął sztuczne oddychanie. Gratulował sobie, że wziął udział w zajęciach z pierwszej pomocy, organizowanych podczas ostatnich zawodów strażackich. Zrobił to z ciekawości i nigdy się nie spodziewał, że coś takiego kiedykolwiek mu się przyda.

Paweł chyba jeszcze nigdy w życiu nie poczuł takiej ulgi jak w momencie, kiedy Antek się ocknął. Nie mógłby spojrzeć Kai w oczy, gdyby nie udało mu się go uratować. Zrobił to dla niej. Nie żeby nie uczynił tego dla innego dziecka. Jak najbardziej, ale w tej chwili w głowie miał tylko jedną myśl: Ona nigdy mi nie wybaczy. To było strasznie głupie, bo przecież to nie była jego wina. Prawie się nie znali, a mimo to w tamtej chwili tak właśnie czuł.

Kopnął przed sobą kamień, wchodząc na kamienny podjazd prowadzący do drewnianego domu. Zamiast do drzwi, skierował się wprost na podwórze, żeby zająć się obrządkami, zanim ojciec zacznie drzeć gębę. Pewnie i tak zacznie, ale przynajmniej Paweł będzie czymś zajęty i nie będzie musiał na niego patrzeć. Puste oczy ojca, jego wykrzywiona gniewem twarz to ostatnie, o czym chciał teraz myśleć, dlatego sięgnął po widły i zaczął wydzierać snopy siana z wielkiego stogu graniczącego z podwórkiem sąsiadów.

Na dworze zrobiło się już ciemno. Ojciec pojawił się na podwórzu, ale ku zaskoczeniu Pawła nie odezwał się do niego. Chłopak przyjął to jednocześnie z ulgą i niepokojem. Skoro tata nie przyczepił się o rzeczy związane z gospodarstwem, to na pewno wymyśli coś innego.

Gdy skończył pracę w oborze, wrócił do domu. Już w sieni poczuł pyszne zapachy. Nic nie jadł od śniadania i teraz umierał z głodu.

– Paweł, zrobiłeś wszystko? – zapytała od progu mama.

Jak zawsze wyglądała na umęczoną i smutną.

Odkąd tylko Paweł sięgał pamięcią, matka zawsze wyglądała na zmęczoną. Rzadko się uśmiechała i chyba nigdy nie widział jej naprawdę szczęśliwej. Zastanawiał się czasem, jaka była, kiedy miała tyle lat co on albo jako dziecko. Podejrzewał, a właściwie miał pewność, że zaczęła być smutna, gdy poznała jego ojca. Jak inaczej wytłumaczyć to, że przy nim nigdy się nie uśmiechała, że zdarzało jej się to tylko wtedy, gdy znikał na kilka dni, bo wpadał w cug. Po jego powrocie nikt się już nie uśmiechał.

Paweł w takich chwilach schodził ojcu z oczu, bo dobrze wiedział, jak to się mogło dla niego skończyć. Nie raz i nie dwa się o tym boleśnie przekonał. Matka dzwoniła wtedy do szkoły, informując wychowawczynię, że Paweł jest chory i że nie będzie go przez tydzień na lekcjach. Tydzień, ponieważ w tym czasie zdążą zejść siniaki z twarzy, a po co dawać ludziom powód do gadania. Paweł podejrzewał, że i tak nikt by się tym nie zainteresował, ale jeśli to miało uchronić matkę przed dodatkowymi zmartwieniami, to niech tak będzie.

– Tak – odpowiedział krótko, siadając przy stole. Wziął na kolana trzyletnią Madzię, która wyciągała do niego krótkie rączki.

– A kury? – zapytała mama, odwracając się na moment od patelni, na której smażyły się naleśniki.

Zwabieni aromatami do stołu przybiegli siedmioletni Krzysio, pięcioletnia Agnieszka i dziewięcioletni Wojtek. Usadowili się na krzesłach i z niecierpliwością czekali na kolację, każde z widelcem podniesionym w taki sposób, jakby trzymali miecze. Pawła rozbawił ten widok. Wszyscy uwielbiali naleśniki.

– Tam, gdzie być powinny, czyli w kurniku – odpowiedział.

Zaskrzypiały drzwi i do domu wszedł ojciec. Zrzucił w przedsionku gumowce i skierował się prosto do łazienki, do nikogo nie odzywając się słowem.

Po kolacji Paweł umył się i padł zmęczony na łóżko. Chciał już zasnąć, bo nie mógł się doczekać jutra, kiedy to zobaczy się z Kają. Oczywiście żadne ognisko nie było zaplanowane, bo przecież to środek tygodnia i nikt nie miał na to czasu, ale to wcale nie oznaczało, że się ono nie odbędzie. Musi tylko podpuścić Piotrka i wszystko da się załatwić.

Kaja

Kaja obudziła się wraz z pierwszym pianiem koguta – a była to godzina piąta rano. Na zewnątrz świtało i nie było takiej możliwości, żeby ponownie zasnęła. Nie pomagało w tym także rozpamiętywanie wczorajszego spotkania z Pawłem, podczas którego udało jej się pozbyć poczucia winy za to, jak go potraktowała wcześniej i za to, że mu nie podziękowała za uratowanie brata. Dziś czuła się już o wiele lżej i spokojniej. Nie mogła się także doczekać ogniska, na które ją zaprosił.

Tej nocy nie nawiedzały jej koszmary i mimo wczesnej pory była wypoczęta, a w tej chwili nawet podekscytowana możliwością poznania nowych osób. Pomimo tego że zaprzyjaźnianie się z rówieśnikami nie przychodziło jej łatwo, czekała z niecierpliwością na wieczór.

Dzień wlókł się niemiłosiernie, zdawało się, że prawie zatrzymał się w miejscu. Kaja skwapliwie wykonywała prace powierzone jej przez babcię, takie jak zbieranie truskawek na ciasto, nakarmienie kur i pomoc w sprzątaniu domu. Co chwilę zerkała jednak na zegarek, pospieszając w myślach jego wskazówki, ale te uparcie poruszały się w żółwim tempie, doprowadzając dziewczynę do szału.

Po okropnie długim dniu nareszcie przyszedł wieczór. Kaja zapewniła babcię, że nie idzie na ognisko sama i że będzie jej towarzyszył Paweł, co uspokoiło kobietę.

Potem wybiegła z domu, ale zanim wyłoniła się zza budynku, poskromiła swój entuzjazm i wolnym krokiem pomaszerowała do ściętej akacji. Paweł już tam na nią czekał i gdy ją spostrzegł, jego twarz rozpromienił szeroki wyszczerz. Kaja zaczynała lubić ten jego uśmiech.

– Cześć – przywitał się.

– Cześć – odpowiedziała, czując podekscytowanie.

– Gotowa?

– Pewnie. Gdzie idziemy?

– Pójdziemy do sadu kumpla, tam, gdzie zawsze urządzamy ogniska.

Ruszyli szosą pozbawioną pobocza. Minęli zakręt oznakowany powyginaną barierką, z której starły się kolory ostrzegawcze. Wciąż było jasno i ciepło, ale wieś już pomału szykowała się do snu. Ich przemarsz nagłaśniany był przez wściekłe ujadanie psów zamieszkujących podwórza poszczególnych domostw.

Co chwilę mijały ich stada krów, traktory, zaprzęgnięte do wozów konie. Kaja wiedziała, że za niedługo na tych samych wozach będą się piętrzyć snopy słomy, a jesienią worki z ziemniakami i burakami. Życie na wsi płynęło zgodnie z rytmem natury, na który składały się pory roku i zmieniająca się w mgnieniu oka pogoda. Było im podporządkowane bezwarunkowo i ostatecznie. Nikt się temu nie sprzeciwiał i każdy przyjmował ten stan rzeczy bez walki. Tak zawsze było i tak zawsze będzie.

Skręcili w polną drogę biegnącą wśród sadów i pól. Kaja wiedziała, że wiosną to miejsce wygląda jak z baśni. Obsypane kwiatami drzewa tworzyły tu wtedy piękny pachnący tunel, który sprawiał wrażenie, jakby miał się nigdy nie skończyć.

– Jak tam twój brat? – zapytał nagle Paweł, wytrącając ją tym samym z tych romantycznych rozmyślań.

– Dobrze. Trochę się przestraszył i nie ma mu się co dziwić. Ale mam nadzieję, że szybko o tym zapomni – powiedziała, rozglądając się dookoła.

– To dobrze – odparł.

– Czy ktoś jeszcze będzie na ognisku? – rzuciła, żeby podtrzymać rozmowę.

– Moi kumple Piotrek i Adam. I chyba siostra Adama, Lidka, ale nie wiem tego na pewno – odpowiedział, wzruszając ramionami.

Kaja ucieszyła się, że nie zjawi się zbyt wiele osób, ale w jednej chwili przyszła jej do głowy myśl, że przecież nie wzięła niczego do jedzenia. Ani kiełbasek, ani chleba, ani ziemniaków. Powiedziała o tym Pawłowi i już była gotowa zawrócić do domu, by coś z niego przynieść, ale chłopak złapał ją za rękę i zapewnił, że ma wszystko i wystarczy dla nich dwojga.

Paweł poprowadził ją w stronę kolejnej ścieżki przecinającej piaszczystą drogą, z której właśnie zbaczali. Przechodząc pod olbrzymią jabłonią, musieli się pochylić, żeby nie dostać gałęziami po oczach. Przytrzymywał dla Kai prawie każdą gałązkę, czym ją trochę rozbawił. Pewnie myślał, że Kaja jest strasznym mieszczuchem, który nie umie sobie poradzić z odrobiną przyrody.

Już z daleka zauważyła ogień, a potem dostrzegła palenisko mieszczące się na niewielkiej polanie w samym środku sadu. Gdzieniegdzie polanę porastały krzaki porzeczek i agrestu, a w oddali, na pagórku, w równych rządkach rosły maliny, wciąż czekające na zbiory.

Kiedy zbliżali się do ogniska, Kaja przyjrzała się towarzystwu. Dwóch chłopaków schylało się nad płonącymi polanami. Trącali je długimi kijami jak znawcy. Nieopodal siedziała dziewczyna o brązowych włosach związanych w krótką kitkę.

Gdy znaleźli się blisko, Paweł zaanonsował ich przybycie głośnym „jesteśmy”, a wtedy wszystkie oczy zwróciły się w ich stronę. Chłopaki podnieśli się z kolan i z krzywymi uśmiechami podeszli się przywitać.

Wyższy z nich i szczupły, o krótkich, brązowych włosach, nazywał się Adam, a ten o włosach ciemnych, niemal czarnych, Piotrek. Dziewczyna, która przyglądała się w tej chwili Kai z nieukrywaną wrogością, to Lidka, siostra Adama. Kaja, znajdując się pod ostrzałem jej nieprzyjemnego spojrzenia, miała niejasne przeczucie, że chyba jednak nie zostaną przyjaciółkami.

Paweł wskazał Kai miejsce na niewielkim pieńku i przyłączył się do ogradzania paleniska cegłówkami. Dorzucali do środka zebrane wokół drewno i gałęzie, a także szukali odpowiednich patyków na kiełbaski. Paweł co chwilę odwracał się do niej, za co dostawał od chłopaków szturchańca w bok. Kaja nigdy tak naprawdę nie przyjaźniła się z chłopakami, co wcale nie oznaczało, że nie chciała. Po prostu dotychczas nie nadarzyła się ku temu okazja i teraz, przypatrując się tym trzem i ich wygłupom, była pewna, że mogłaby się z nimi kumplować.

Lidka nie odezwała się do niej słowem, rzucała jej tylko ukradkowe spojrzenia. Kaja próbowała się nawet uśmiechnąć do dziewczyny, ale ona albo tego nie zauważyła, albo całkowicie to zignorowała. No cóż, nie będzie próbowała na siłę się z nią zaprzyjaźnić, skoro tamta tego nie chciała.

– Upiec ci kiełbaskę? – zapytał uczynnie Piotrek, który przysiadł się do niej.

Kaja pokręciła głową.

– Dzięki, dam sobie radę.

Dołączył do nich Paweł. W ręku trzymał dwa zaostrzone na końcach kijki.

– To moje miejsce, spadaj. – Szturchnął Piotrka w kolano.

Piotrek udał, że posmutniał i w odpowiedzi kopnął kumpla w trampek, ale ten nic sobie z tego nie zrobił.

Paweł zajął miejsce obok Kai i wręczył jej jeden z kijków, a potem otworzył przed nią foliowy woreczek z pokrojonymi kiełbaskami. Szybko nadziała swoją i bezzwłocznie zanurzyła ją w ognisku. Oczywiście od razu usłyszała od wszystkich chłopaków, że to źle i to źle, bo powinna trzymać ją wysoko nad ogniem, a nie w samym jego środku. Przyjęła to z westchnieniem, ale zastosowała się do wskazówek.

Śmiali się i gawędzili aż do zmroku. Kaja nawet nie zauważyła, że zrobiło się ciemno. Za to na swoich stopach obutych w sandały poczuła chłodną, wieczorną rosę. Nikt nie chciał jeszcze wracać do domu, może z wyjątkiem Lidki, która odezwała się raptem ze dwa razy i zwracała się jedynie do Pawła. Robiło się jednak naprawdę późno. Zanim zdecydowali się zagasić i tak dogasające już ognisko, jeszcze wyciągnęli z niego przypieczone ziemniaki i je zjedli – co do jednego. Piotrek wymazał sobie całą twarz sadzą i udawał czarnoskórego. Paweł z Adamem śmiali się z tego do rozpuku, a Lidka nazwała go debilem.

Pożegnawszy się z resztą, Kaja i Paweł skręcili na asfaltową drogę. Paweł co chwilę upominał dziewczynę, żeby trzymała się pobocza, bo nie było tu latarni. Opowiedział jej o kilku spektakularnych wypadkach, które przydarzyły się w tym miejscu, co wyjaśniało pogiętą barierkę ochronną na zakręcie.

Dotarli na podjazd domu dziadków i przystanęli jeszcze na chwilę przy ściętej akacji. Teraz zapadła między nimi cisza, chociaż przez całą drogę śmiali się i opowiadali sobie zabawne historie.

– Chyba muszę już iść. Dzięki za zaproszenie. Było fajnie – w końcu przerwała ją Kaja.

– Fajnie, że zgodziłaś się przyjść – odpowiedział Paweł, wciskając ręce do kieszeni spodni. – Przepraszam za Lidkę. Jest dziwna – stwierdził po chwili.

Wyglądał na skrępowanego.

– Chyba mnie nie polubiła. – Kaja wzruszyła ramionami.

– Nie przejmuj się nią. Ona mało kogo lubi – rzucił zdecydowanie.

– Ciebie chyba lubi – powiedziała Kaja i w myślach kopnęła się za to w tyłek.

Nie chciała, żeby zabrzmiało to jak oskarżenie albo że niby jest zazdrosna, albo coś równie głupiego. Paweł uśmiechnął się jedynie i kopnął jakiś kamień przed sobą.

– Niestety – powiedział w końcu.

Kaję zaskoczyła ta odpowiedź, ale nie miała odwagi ciągnąć tematu.

– Muszę już iść, bo babcia będzie się martwiła – powiedziała, odwracając się w stronę domu. – To cześć, Paweł.

– Cześć, Kaja – powiedział i wyglądał przy tym, jakby chciał coś dodać, ale zamknął usta.

Kiedy Kaja pchnęła drewnianą furtkę, usłyszała swoje imię, więc odwróciła się jeszcze.

– Może się znowu spotkamy? Może jutro? – zapytał Paweł. Naraz sprawiał wrażenie, jakby był zdyszany albo... przestraszony.

– Jasne, tylko o której? – powiedziała, próbując okiełznać zadowolenie.

– Jutro spróbuję się szybciej ze wszystkim obrobić i przyjdę po ciebie tak około piątej, okej? – zapytał.

Kaja przytaknęła i zamknęła za sobą furtkę. Odległość do drzwi pokonała biegiem, szczerząc się od ucha do ucha.

*

Dni mijały z szybkością wystrzelonego z procy kamienia. Antek całkowicie zapomniał o zdarzeniu, przez które omal nie stracił życia, ale już ani razu nie poprosił Kai o to, żeby zabrała go nad jezioro.

A ona niemal każdą wolną chwilę spędzała z Pawłem i jego kolegami. Razem organizowali ogniska, biegali po łące, zbierając o świcie pieczarki, szwendali się po pobliskim lesie i robili wycieczki rowerowe do sąsiednich wsi. Kaja starała się też poświęcać czas Antkowi, który nie miał tu żadnych przyjaciół i chodził znudzony i osowiały. Ożywiał się jedynie, gdy dziadek brał go ze sobą w pole i pozwalał mu jeździć na wozie.

Kaja chciała, żeby zaprzyjaźnił się z jakimiś dziećmi. W związku z tym zaproponowała Pawłowi, by w najbliższą niedzielę zabrał ze sobą nad jezioro rodzeństwo, dzieci przynajmniej będą mogły się razem pobawić. W ten sposób chciała na nowo oswoić braciszka z tym miejscem. Bała się, że Antek do końca życia będzie miał traumę i nie wejdzie nigdy do wody. Żywiła również nadzieję, że ona sama się z nim oswoi, ponieważ od tego feralnego dnia nie spojrzała w stronę jeziora, chociaż Paweł i reszta usilnie ją do tego namawiali.

Nawet Kuba zaoferował, że dołączy do nich potem i będzie próbował nauczyć małego pływać. Musiał sobie doskonale zdawać sprawę z tego, że gdyby Antek posiadał taką umiejętność, zapewne nie doszłoby do tego wypadku. Babcia i dziadek nie byli nastawieni zbyt pozytywnie do pomysłu. Ostatecznie się zgodzili, ale babcia nakazała Kai i Antkowi, że bez Kuby i Pawła mają trzymać się z dala od wody.

Umówili się w samo południe, a Kai udało się w końcu przekonać do wyjścia braciszka. Potem zgarnęła pod pachę koc oraz placki sodowe nasmażone przez babcię i ruszyli w drogę.

Na miejscu zjawili się jako pierwsi i chociaż jak zwykle roiło się tu od dzieci, Kaja nie mogła nigdzie dostrzec ani Pawła, ani Kuby. Z daleka zauważył ją jednak Piotrek i zaraz podbiegł.

– Cześć – przywitał się wesoło.

Podał rękę jej bratu, a Antek omal nie pękł z dumy, że został potraktowany tak poważnie przez niemal dorosłego chłopaka. Kaja zachichotała dyskretnie, widząc powagę na jego buzi, i mrugnęła porozumiewawczo do Piotrka, który zachował kamienną twarz.

– Nie mówiłaś, że będziesz nad jeziorem – powiedział, gramoląc się obok niej na koc.

– Nie pytałeś – odpowiedziała przekornie. – Umówiłam się z Pawłem, miał przyprowadzić rodzeństwo, żeby mały mógł się z kimś pobawić – dodała.