Siła miłości - Anna Sakowicz - ebook + audiobook + książka

Siła miłości ebook i audiobook

Anna Sakowicz

4,6

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Historia oparta na prawdziwych wydarzeniach.

Gdzie jest granica miłości i czy w ogóle taka istnieje?

Malwina i Adam Ostrowscy, specjalistyczna rodzina zastępcza, przyjmują pod swój dach niemowlę, które – po ustaleniu jego sytuacji prawnej – ma trafić do adopcji. Niestety z biegiem lat staje się jasne, że nikt nie zechce dziecka z zaburzeniami intelektualnymi. Malwina z Adamem kosztem własnych dorastających dzieci wkładają wiele wysiłku, by zapewnić Kacprowi odpowiedni rozwój. Z wiekiem chłopiec ujawnia skłonności do przemocy wobec słabszych. Malwina i Adam stają przed dylematem: zakończyć opiekę nad dwunastoletnim Kacprem i rozwiązać rodzinę zastępczą czy nie? Każdy wybór niesie za sobą czyjeś cierpienie.

Lilianna jest dziennikarką, która ma za zadanie przybliżyć czytelnikom problem rodzin zastępczych. Kiedy trafia na historię Ostrowskich, postanawia dogłębnie zająć się tym przypadkiem. Biorąc pod uwagę własną, niełatwą przeszłość i kłopoty osobiste, zauważa, jak trudne są ludzkie wybory i różne pojęcie siły miłości. Czy w świetle wydarzeń z życia Malwiny i Adama uda jej się pokonać własne problemy?

Dzieci… Własne, cudze, zdrowe, chore, niepełnosprawne – każde jest cudem. Anna Sakowicz po raz kolejny pokazała mistrzostwo w graniu na najczulszych emocjach. Polecam serdecznie. To bez wątpienia jedna z najlepszych obyczajowych premier tego roku!

Agnieszka Lis

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 353

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 9 godz. 42 min

Lektor: Marzena Górska
Oceny
4,6 (200 ocen)
145
38
13
4
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
AnnaBak1978
(edytowany)

Nie oderwiesz się od lektury

Mądra , głęboka i trudna książka. Okładka nie oddaje powagi tematu z jakim czytelnik zmierzy się na jej stronach. Polecam osobom lubiącym pomyśleć nad tematem czytanej książki, nie polecam osobom szukającym lekkiej historii do połknięcia w dwa wieczory
10
ZabaWberecie

Nie oderwiesz się od lektury

świetna chociaż pod koniec historia Lilianny- która ostatecznie okazała się fikcją i tak też się tę część książki czytało- ciągnie się jak flaki z olejem i mogłoby tej części nie być. niewiele wg mnie wniosła do całości a na ostatniej stronie człowiek dowiaduje się że to była nieprawda w toku opisywania faktów. po co to w ogole było pisać, nie wiem. niemniej historia rodziny zastępczej jest wciągająca
10
joannatomasiewicz

Nie oderwiesz się od lektury

oparta na faktach historia rodziny zastępczej upośledzonego chłopca. chwyta za ❤️ A co wy zrobilibyscie w ich sytuacji?
10
Adamno73

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo prawdziwa książka,
10
basiafiga

Nie oderwiesz się od lektury

Oparta na faktach historia o poświęceniu rodziców zastępczych, a także o wielkiej miłości do dziecka, które urodziło się z zespołem FAS ( alkoholowy zespół płodowy) Kacperek cierpi na zaburzenia intelektualne i z wiekiem ujawnia skłonności do przemocy wobec słabszych i staje się tzw.,, małym agresorem'' Książka warta przeczytania lub przesłuchania
10

Popularność




Wydawca: NATALIA GOWIN
Redakcja: KATARZYNA WOJTAS
Korekta: JOLANTA KUCHARSKA, DOMINIKA ŁADYCKA/e-DYTOR
Projekt okładki i stron tytułowych: ILONA GOSTYŃSKA-RYMKIEWICZ
Zdjęcie na okładce: JOHNY COHEN/unsplash.com
Skład i łamanie: JS Studio
Copyright © by Anna Sakowicz, 2021 Copyright © by Wydawnictwo Luna, imprint Wydawnictwa Marginesy 2021
Warszawa 2021 Wydanie pierwsze
ISBN 978-83-66863-80-4
Wydawnictwo Luna Imprint Wydawnictwa Marginesy Sp. z o.o. ul. Mierosławskiego 11a, 01-527 Warszawawww.wydawnictwoluna.plfacebook.com/wydawnictwolunainstagram.com/wydawnictwoluna
Konwersja:eLitera s.c.

Mojej Przyjaciółce

Prolog

– To psychopata, rozumiesz? Zabił...!

– Ale to dziecko! Nie mów tak...

– A co mam mówić? Że jest pięknie i doskonale? Przekonaj matkę, by to skończyła!

– Jak?

– Ma do wyboru – odparł z ironią w głosie. – Albo on, albo wnuki!

Lilianna – teraz

Od kilku sekund przesuwałam palcem po liście kontaktów w telefonie. Szukałam kobiety, z którą trzykrotnie przeprowadzałam wywiad na temat funkcjonowania rodzin zastępczych. Nie mogłam w pamięci odtworzyć jej nazwiska, ale wiedziałam, że jeżeli je zobaczę, to od razu rozpoznam. Musiałam zrobić majowy materiał. Naczelna regularnie domagała się artykułu tematycznego w Dniu Rodzicielstwa Zastępczego. Nie był to szczyt moich dziennikarskich ambicji, ale kilka lat temu nawiązałam kontakt z matką zastępczą, która bez roztkliwiania się, szczerze opowiadała o zaletach i wadach prowadzenia takiej rodziny. Artykuł powstał szybko i dzięki temu mogłam zająć się ciekawszymi sprawami.

– Jest – szepnęłam do słuchawki. – Malwina Ostrowska. – Wybrałam numer, ale po kilku sygnałach włączyła się poczta głosowa. – Dzień dobry, pani Malwino. Z tej strony Lilianna Błaszczyk, redaktorka z „Gazety Wieczornej”, chciałabym umówić się z panią na wywiad. Bardzo proszę o telefon – nagrałam się, licząc na to, że Ostrowska oddzwoni po odsłuchaniu wiadomości. Wsunęłam aparat do kieszeni w torebce i wyłączyłam komputer. Przejrzałam jeszcze żółte „sklerotki”, na których notowałam ważne sprawy i naklejałam je na ramę monitora. Na szczęście tego dnia nie wydarzyło się nic, co nie pozwoliłoby mi wrócić do domu o przyzwoitej porze. Po drodze zatrzymałam się przed sklepem spożywczym i kupiłam butelkę czerwonego wina, z którym planowałam spędzić wieczór.

– Napijesz się ze mną? – spytałam męża, który natychmiast wyjął z szafki lampki i postawił je na ławie w pokoju. Po chwili zatopiliśmy się w wygodnej kanapie i popijając wino, spoglądaliśmy w telewizor. Od czasu do czasu zerkałam na telefon. Spodziewałam się, że Ostrowska oddzwoni jeszcze dzisiaj. Telefon jednak uparcie milczał, co wieczorem zaczęło mnie niepokoić. Około dwudziestej wybrałam jej numer jeszcze raz i ponownie odpowiedziała mi automatyczna sekretarka. Jakieś natrętne uczucie niepokoju przylgnęło do mnie, a dziennikarska intuicja wierciła właśnie cieniutkie tunele w mojej czaszce i nie dawała mi przestać o tym myśleć do rana. Dlaczego Ostrowska milczała przez cały dzień? Kiedy opowiedziałam o niej mężowi, wzruszył ramionami. Niewiele mówiłam mu o swojej pracy, niewiele w ogóle ostatnio rozmawialiśmy, ale zalegająca cisza pomiędzy nami dzisiaj wydała mi się uwierająca.

– Może zmieniła numer telefonu?

– Znasz kogoś, kto w obecnych czasach zmienia numer? – spytałam.

– Jeżeli chce się ukryć przed znajomymi, to czemu nie – odparł. Jego lekki ton głosu wybrzmiał w powietrzu.

– Tylko po co? – zastanowiłam się i równo o dwunastej w południe zadzwoniłam do ośrodka pomocy rodzinie, by zapytać o Ostrowską, a także poprosić o kontakt do innej rodziny zastępczej.

– Malwina Ostrowska? – zapytała pracownica MOPR-u. – Hm... Musi pani wybrać inną matkę do wywiadu – powiedziała.

– Dlaczego?

– Nie powinnam tego mówić – zawahała się. – Ale Malwina Ostrowska powiadomiła nas, że rozważa rezygnację z prowadzenia rodziny zastępczej.

– Ostrowska? – nie dowierzałam. Nie znałam bardziej kompetentnej osoby niż ona. Z tego, co wiedziałam, wynikało, że miała obecnie na wychowaniu tylko jedno dziecko, nie traktowała opieki nad nim wyłącznie jak pracy. Rozmawiałam z nią kilka razy, a wyczułam więź, jaka się wytworzyła między nią i chłopcem. Coś jednak musiało się w ostatnim czasie wydarzyć... Szukałam w pamięci daty, kiedy ją ostatnio widziałam. Minął chyba rok, a dwanaście miesięcy może wiele zmienić w życiu człowieka. – Nie wie pani, gdzie mogę ją znaleźć?

– Nie mam pojęcia – odparła. – Proszę się skontaktować z Janiną Kubiak, ona powinna mieć takie informacje. Zaraz wyślę pani kontakt.

– Dziękuję. A czy mogłaby mi pani dać jakiś namiar na inną rodzinę zastępczą? Muszę napisać artykuł.

– Proszę pani, jest ochrona danych osobowych – oznajmiła oziębłym tonem.

– Jestem dziennikarką, przysięgam, że nie zdradzę źródła informacji.

Kobieta jednak kategorycznie powtórzyła odmowę i się rozłączyła. Odłożyłam aparat na biurko i przez moment wpatrywałam się w niego, jakby właśnie stamtąd miała przyjść odpowiedź. Znów intuicja podpowiadała mi, by zbadać temat. Dlaczego Ostrowska miałaby rezygnować z bycia matką zastępczą po dwunastu latach opieki nad jednym chłopcem? Bywały przecież rodziny z kilkunastoletnim stażem, przewinęło się przez nie mnóstwo dzieciaków...

Chwyciłam torbę i pognałam do samochodu. Nie dam się spławić żadnemu urzędnikowi.

Malwina – dwanaście lat temu...

– Co?! Chce zabrać Kacpra do siebie?! – Malwina podniosła głos i rzuciła na stół dokument informujący o terminie rozprawy sądowej. – Jest niepełnosprawna, jak to sobie wyobraża?!

– Ciii – szepnął Adam i szybko zamknął drzwi do pokoju, gdzie w łóżeczku leżało niemowlę. – To się da wyjaśnić – dodał. – Tylko bez nerwów, jak trzeba będzie, weźmiemy adwokata. – Podszedł do żony i przytulił ją. Poddała się tej pieszczocie, a zapach i ciepło męża otuliły ją spokojem.

– Ta dziewczyna jest upośledzona, ojciec dziecka też – powiedziała cicho. – Ktoś nimi manipuluje.

– Kto?

– Nie wiem. – Wzruszyła ramionami.

Malwina od razu odtworzyła w pamięci dzień, kiedy po raz ostatni widziała Weronikę Bąk, matkę biologiczną Kacperka, i Marię Czerwińską uważającą się za babkę dziecka. Nie było wtedy domniemanego ojca, który podobno nie zdążył na autobus, bo zaspał, choć mieszkał razem z Weroniką i Marią pod jednym dachem. Malwina dobrze pamiętała młodą upośledzoną umysłowo dziewczynę, która nachylała się nad Kacprem i niewyraźnie coś do niego mówiła. Jej krzywo obcięte włosy opadały na twarz. Głaskała synka po brzuszku i uśmiechała się, ukazując braki w uzębieniu. Potem wzięła na ręce niemowlę, choć Malwina drżała, że maluch za chwilę znajdzie się na podłodze. Bała się, że nieporadna dziewczyna upuści dziecko. Ta jednak kuśtykała po pokoju i znów coś mówiła po swojemu do maluszka. Za to Maria Czerwińska mówiła dużo i wyraźnie, głównie się odgrażała, że nie pozwoli, by jej wnuk został na stałe umieszczony w rodzinie zastępczej. Straszyła też Malwinę, że jeżeli nie odda im dziecka, to się z nią policzy.

– Ja znam takie jak ta paniusia! – Kobieta potrząsała pięścią w stronę Malwiny, choć pracownik ośrodka adopcyjnego kilka razy ją uspokajał. – Załatwię to inaczej! Spotkamy się w sądzie! Nie pozwolę zabrać wnuka. Mój syn jest jego ojcem!

Malwina nie komentowała wtedy jej pokrzykiwania, ale nie spuszczała z oka Kacpra znajdującego się cały czas w objęciach Weroniki. Doskonale wiedziała, że ojciec wciąż był „domniemany”, ponieważ nie został wpisany do aktu urodzenia chłopca. Młody mężczyzna był upośledzony, dodatkowo kilka lat temu jego własna matka, która robiła teraz wokół siebie dużo zamieszania, całkowicie go ubezwłasnowolniła, tłumacząc wtedy w sądzie, że chłopak jest agresywny, zagraża sobie, jej i młodszemu bratu. Teraz jednak zamierzała cofnąć ubezwłasnowolnienie, by syn mógł być oficjalnie ojcem dziecka Weroniki.

– Uważaj! – zawołała do Weroniki, kiedy ta źle złapała chłopca. – Musisz podtrzymywać główkę, o tak. – Delikatnie pomogła jej zmienić ułożenie dziecka, by było bezpieczne.

Kiedy sąd zdecydował o umieszczeniu miesięcznego drobniutkiego i wychudzonego chłopca w jej rodzinie zastępczej, Malwina niemal od początku poczuła więź z maluchem. Spoglądał na nią wielkimi oczami, jakby próbował rozpoznać w niej mamę. Wzruszała się, kiedy całowała go w chudziutkie rączki, płakała, gdy nie chciał jeść, nie przespała wielu nocy, tuląc go do siebie, choć ten często krzyczał z niewiadomych przyczyn. Podczas pierwszej wizyty lekarskiej pediatra, badająca niemowlę, powiedziała jej, że chłopiec, będąc w łonie głodującej matki, nauczył się przeżywać na minimum. Wypijał więc początkowo zaledwie dwadzieścia mililitrów mleka, kiedy powinien dostawać około dziewięćdziesięciu. Malwina walczyła o każdą dodatkową kroplę, jednak drobne usteczka zaciskały się z siłą i malec nie chciał przełknąć ani grama więcej. A gdy udało się wreszcie jakimś sposobem sprawić, że dziecko wypiło trzydzieści mililitrów, Malwina skakała ze szczęścia. Doskonale pamiętała, jak próbowała mu podawać wodę pipetką, bo nie chciał ssać smoczka na butelce.

Teraz każda z tych chwil wracała. Miała przed sobą wezwanie do sądu i wiedziała, że przyjdzie jej stoczyć walkę o zdrowie i bezpieczeństwo Kacperka. A przecież nie był pierwszym dzieckiem umieszczonym u niej przez sąd. Pół roku temu miała u siebie jeszcze bliźniaki w wieku przedszkolnym, słodkie maluchy o twarzyczkach cherubinków z niewielkimi deficytami umysłowymi i z taką przeszłością, że niejeden dorosły by tego nie dźwignął. Dzieci jednak po kilku miesiącach pobytu u niej zostały adoptowane i opuściły jej rodzinę. Płakała, gdy odjeżdżały, ale wiedziała, że trafią do dobrego domu, sprawdzonego przez ośrodek adopcyjny, i będą miały szansę na normalne życie. Teraz było inaczej. O Kacpra walczyła zupełnie nieporadna kobieta, która jeszcze niedawno błąkała się po działkach i wysypiskach śmieci, głodowała, była brudna i zawszona, w dodatku miała dokument potwierdzający upośledzenie w stopniu umiarkowanym, a w sądzie leżał złożony przez jej matkę wniosek o ubezwłasnowolnienie córki.

Malwina usiadła na kanapie i jeszcze raz przeczytała pismo sądowe. Nagle dopadły ją wątpliwości. Spojrzała na męża. Widziała jego podkrążone oczy, szarą od zmęczenia twarz. Ten jednak uśmiechnął się i zaraz znalazł się koło żony. Położył jej dłoń na kolanie. Widział, że coś ją gryzło.

– Mów.

– Myślisz, że mamy prawo? – spytała.

– Do czego?

– Do walki z tą rodziną o Kacpra? A może lepiej by mu było z biologiczną matką? Może ta babcia jakoś to wszystko ogarnie? – Artykułując swoje wątpliwości, odtwarzała w pamięci dzień, kiedy pojechała po dziecko do szpitala. Informacja, że może zabrać chłopca z akademii medycznej, przyszła w czwartek. Nie miała w domu nic na przyjęcie niemowlęcia. Zapakowali się natychmiast do samochodu i pognali do sklepu z artykułami dziecięcymi.

Stefania pojechała z nimi. Ciekawa była niemowlaka, a wszystkie rzeczy dla maluchów wydawały się takie słodkie, że trudno było odmówić sobie wyprawy z rodzicami.

Malwina stanęła wtedy w sklepie pomiędzy kolorowymi półkami wypełnionymi po brzegi różnymi artykułami i poczuła się bezradna. Ostatnio niemowlęciem zajmowała się szesnaście lat temu, pomyślała w panice. Sytuację jednak opanowała Stefania. Poprosiła o pomoc ekspedientki, wyjaśniła, że mama musi mieć wszystko, co niezbędne, już dziś, bo jutro odbiera dziecko. Sprzedawczynie okazały się bardzo pomocne i w pół godziny wyprawka dla malucha została przeniesiona do samochodu. A w piątek zestresowani Malwina i Adam pojechali do szpitala, gdzie odsyłano ich z oddziału na oddział z powodu jakiejś formalnej pomyłki. Gdy wreszcie stanęli w odpowiednim miejscu i podali pielęgniarce oddziałowej stosowny dokument, Malwina odetchnęła. Jednak kobieta spojrzała na nią i z pretensją w głosie skomentowała: „Ta dziewczyna ma tylko to dziecko, nic więcej nie ma, a wy chcecie go jej zabrać”.

Słowa pielęgniarki wypowiedziane ponad dwa miesiące temu dziś wróciły razem z sądowym pismem, zażaleniem Weroniki i płaczem Kacpra.

– Posłuchaj – odezwał się Adam poważnym głosem. – Pójdziemy do sądu, zobaczymy, co się wydarzy. Są jeszcze kuratorzy, psychologowie i inni specjaliści – dodał. – Oni będą wiedzieli najlepiej, gdzie umieścić chłopca, który rozwija się wolniej niż inne dzieci. Jeżeli stwierdzą, że lepiej mu będzie w środowisku rodzinnym, zgodzimy się, przecież chodzi nam wyłącznie o dobro chłopca. Jeżeli dadzą go nam, zaopiekujemy się nim do czasu, gdy znajdzie się rodzina adopcyjna.

– No tak... – szepnęła i po cichu przeszła przez korytarz, by zajrzeć do pokoju Kacpra. Leżał na pleckach z podniesionymi do góry rączkami. Spał.

***

Malwina Ostrowska zaznaczyła w kalendarzu dzień rozprawy sądowej. Przez chwilę się jej przyglądała. Siedemnasty czerwca wydawał się zwykłym letnim dniem, a niebieska otoczka, w jaką wzięła datę, mogła oznaczać dzień wyjazdu na wakacje. Zamyśliła się. Powinna zadzwonić do dzieci. Wiedziała jednak, że syn kompletnie nie akceptował jej decyzji o rodzicielstwie zastępczym i odkąd pojawił się w jej domu Kacperek, nie był ani razu z wizytą. Żył swoim życiem, studiował. Za to córka pogodziła się ze sposobem życia swoich rodziców, choć tego nie pochwalała i kategorycznie zaznaczyła matce, by nie wpadła na pomysł adoptowania któregoś z podopiecznych, bo wtedy jej noga nie postanie w domu. Oboje młodzi Ostrowscy czuli, że matka miała dla nich niewiele czasu, a obce dzieci stały się ważniejsze niż one. Cała jej uwaga i siły były skoncentrowane obecnie na Kacprze, wcześniej na bliźniakach.

Kobieta odszukała w internecie adresy i nazwiska adwokatów zajmujących się sprawami rodzinnymi. Nie chciała iść do sądu bez prawnego wsparcia. Kilka minut później umówiła się na wizytę w kancelarii. Pokazała dokumenty, streściła to, co wydarzyło się do tej pory, i podała numer sygnatury akt.

– Proszę przyjść do mnie za cztery dni – powiedział mecenas Kowalczyk. – Zrobię kopie, przeanalizujemy dokumenty i podejmiemy odpowiednie działania.

Malwina wyszła z kancelarii i popędziła do domu. Kacper został pod opieką Adama. Oczami wyobraźni widziała, jak maluch krzyczy. Bywały dni, kiedy zachowywał się bardzo niespokojnie, cały czas płakał i trudno było zaspokoić jego potrzeby. W telefonie odezwało się jej przypomnienie. Powinna nakarmić chłopca.

***

Kacper płakał od drugiej nad ranem. Wrzeszczał, potem kwilił i znów darł się wniebogłosy czerwony na twarzy. Malwina była zmęczona. Adam trzasnął drzwiami i poszedł do pracy. Stefania stwierdziła, że na kilka dni wynosi się do babci, bo jak pobędzie w tym domu dłużej, to zwariuje.

– Nigdy nie będę mieć dzieci! – zakomunikowała jeszcze matce. – Drą się tylko i srają!

Przekręciła klucz w zamku, a Malwina została sama z chłopcem. On płakał i płakała ona. Próbowała go nakarmić, ale wypluwał smoczek butelki, oblewając się mlekiem.

– Cholera jasna! – rzuciła zniecierpliwiona. – Jedz wreszcie i zamilknij, bo zwariuję!

Zerknęła na zegarek i z trudem odczytała godzinę. Cyfry się jej rozmywały. Wtedy przez ryk dziecka przebił się dźwięk telefonu. Spojrzała na wyświetlacz i przesunęła palcem po zielonej słuchawce. Włączyła głośnomówiący.

– Cześć! – krzyknęła. – Przepraszam, że słyszysz ryk dziecka, ale tak teraz wygląda moje życie.

– Kurwa, Malwina! – jęknęła w słuchawkę najlepsza przyjaciółka Ostrowskiej, Marta Starzyńska. – Słyszysz mnie w ogóle?

– Taki koncert mam od drugiej!

Malwina ponownie spróbowała nakarmić chłopca. Nie słyszała, co mówiła Marta, bo całą uwagę skupiła na maluchu.

– Boże, kobieto, po co ci to było? Mogłaś wieść spokojne życie dojrzałej kobiety, która odchowała własne dzieci, bawić się, pić, jeździć na wakacje...

– No, jedz...

Kacper wreszcie chwycił smoczek butelki i zaczął pić. Malwina otarła pot z czoła.

– Co mówiłaś?

– Nic... – odparła Marta. – Czy ty jeszcze istniejesz dla świata?

– Załatwiamy jakąś rodzinę wspierającą – odpowiedziała, cały czas obserwując chłopca. – Żebym mogła go zostawić na godzinę i się przejść...

– A do kibla w ogóle chodzisz, jak on tak cały czas ryczy?

– Nie pytaj – westchnęła, bo dzisiejszą poranną toaletę załatwiała w ekstremalnych warunkach. Nie mogła zostawić Kacpra samego, a nikogo już nie było w domu, więc położyła go na dywaniku łazienkowym, żeby móc się wysikać. Kiedy o tym pomyślała, poczuła łzy pod powiekami.

– Przyjechać do ciebie?

– Jeżeli nie boisz się dziecięcego wycia, to przyjedź. On robi tylko półgodzinne przerwy – dodała, widząc, że maluch znów wypluł smoczek i wykrzywił usta. Po chwili dawał kolejny koncert. Marta coś powiedziała, ale Malwina nie usłyszała. Rozłączyła rozmowę i zaczęła nosić Kacpra po pokoju. Śpiewała mu kołysanki, potem błagała, żeby się uspokoił, na koniec groziła mu, że jak za chwilę się nie zamknie, to już nigdy mu nie zaśpiewa. Okazało się, że groźby poskutkowały, bo Kacper zarządził półgodzinną przerwę na drzemkę.

Lilianna – teraz

Janina Kubiak, pracownica miejskiego ośrodka pomocy rodzinie długo się wzbraniała przed podaniem mi adresu Malwiny. Jednak lata praktyki w zdobywaniu informacji okazały się bardzo przydatne i wreszcie udało mi się uzyskać dane kontaktowe. Wygłosiłam peany na cześć profesjonalizmu urzędniczki, jej kompetencji, potem pochwaliłam jej elegancki żakiet i wreszcie trzymałam w dłoni kartkę z odpowiednim adresem. Wsunęłam ją od razu do kieszeni i uśmiechnęłam się do kobiety najbardziej czarującym ze swoich uśmiechów.

– Prawda to, że pani Malwina chce zrezygnować z rodzicielstwa zastępczego? – spytałam i uważnie przyjrzałam się Janinie Kubiak. Drgnęła jej warga. Zamrugała kilka razy powiekami i potarła czoło.

– Tak – odparła. – Zgłosiła nam taką ewentualność, ale z tego, co wiem, nie podjęła jeszcze konkretnej decyzji. Miała porozmawiać z psychiatrą chłopca – wyjaśniła. W pierwszym odruchu chciałam włączyć dyktafon, ale zdawałam sobie sprawę z tego, że byłoby to błędne posunięcie. – Rozważa taką opcję.

– Czyli... – zastanowiłam się. – Jeżeli zdecyduje się na rezygnację... – Zależało mi, by dobrze zrozumieć sytuację. – To co stanie się z chłopcem? Ktoś go adoptuje?

Janina Kubiak przestąpiła z nogi na nogę. Przesunęła kilka książek na półce i nie patrzyła już w moją stronę.

– Nie – odpowiedziała chłodno. – Jeżeli rodzina zastępcza składa rezygnację, to dzieci zabieramy i umieszczamy gdzie indziej.

– Czyli...?

– W innej rodzinie zastępczej albo... – zawahała się. – Jeżeli to jest dziecko upośledzone tak jak Kacper Bąk, to trafia do DPS-u... Wie pani... – Znów na mnie spojrzała. – Jest niewiele specjalistycznych rodzin zastępczych. Ludzie wolą zajmować się zdrowymi dziećmi, które i tak przysparzają wielu problemów, żadne z nich nie pochodzi z idealnej rodziny, to głównie sieroty społeczne – wyjaśniała, a ja ze zrozumieniem pokiwałam głową. Przypominałam sobie poprzednie rozmowy z Malwiną Ostrowską. Byłam przekonana, że ona kocha chłopca. Wiedziałam, że zajmowanie się tak ciężko upośledzonym dzieckiem nie było łatwe, ale ta kobieta w jakiś heroiczny dla mnie sposób dawała radę. Byłam niezmiernie ciekawa, co wydarzyło się przez ten rok, że rozważała rezygnację z rodzicielstwa zastępczego.

– No tak... – odpowiedziałam cicho, starając się zapamiętać każde jej słowo, a po wyjściu z urzędu przysiadłam na murku i zapisałam w notesie najważniejsze informacje. Wyjęłam kartkę z adresem i przez moment się jej przyglądałam. Wtedy zadzwonił telefon, a na wyświetlaczu pojawiło się nazwisko naczelnej.

– Cześć, masz artykuł? – spytała.

– Nie – odparłam szczerze i opowiedziałam jej o kobiecie, z którą co roku rozmawiałam na temat rodzin zastępczych. Słuchała uważnie.

– To może być dobry temat – stwierdziła na koniec. – Rodziny zastępcze kojarzą się zawsze albo z patologią i z wykorzystywaniem dzieci, albo z oazą wiecznego szczęścia prowadzoną przez jakiegoś idealistę chcącego zbawić świat. A to jest... – szukała odpowiedniego słowa. – Bardzo ludzki wymiar tego zagadnienia. Zrobisz materiał?

– Jeżeli ją znajdę.

– Znajdziesz na pewno – odparła bez wahania. – Zgodnie z prawem nie mogła wyjechać, nie powiadamiając odpowiedniego urzędu. Wiedzą, gdzie jest, tylko musisz podrążyć.

– Mam adres jej męża.

– Świetnie, to jesteśmy w kontakcie. Ale napisz mi coś na szybko na trzydziestego maja!

– Dobrze, muszę kończyć, córka dzwoni.

Rozłączyłam jedną rozmowę i odebrałam drugą. W słuchawce odezwała się Natalia.

– Cześć, mamo. Czy mogę ci dzisiaj przywieźć Kasię? Mam o osiemnastej wizytę u dentysty, a Paweł nie zdąży wrócić.

– Dobrze, przywieź ją – odpowiedziałam, spoglądając na zegarek. – Za godzinę będę w domu. Muszę skoczyć jeszcze w jedno miejsce.

Kiedy rozłączyłam się, wrzuciłam szybko aparat do torebki i pobiegłam do samochodu. Miałam niewiele czasu, by pojechać do Ostrowskich i wrócić do domu. Usiadłam za kierownicą i wpisałam adres w nawigację. Powinnam obrócić w ciągu czterdziestu minut, pomyślałam, wciskając przycisk „start”. Silnik zawarczał, przesunęłam drążek w odpowiednie miejsce i wyjechałam na ulicę. Bez problemu wbiłam się pomiędzy nadjeżdżające samochody.

– Za dwieście metrów skręć w prawo – usłyszałam głos płynący z nawigacji, więc wykonałam polecenie. Po dwudziestu minutach parkowałam na chodniku przed domem Ostrowskich. Na podjeździe nie stał żaden samochód, furtka i brama były zamknięte. Zerknęłam na okna. U góry zasłonięte były roletami. Nacisnęłam guzik domofonu, wywołując szczekanie psa zamkniętego w środku. Po kilkunastu sekundach drzwi się uchyliły i w szparze zobaczyłam głowę mężczyzny. Miał siwe włosy, trochę w nieładzie, jakbym właśnie wyciągnęła go z łóżka.

– Słucham? – krzyknął, a w tle cały czas szczekał pies.

– Dzień dobry! Nazywam się Lilianna Błaszczyk, byłam umówiona z pana żoną, Malwiną Ostrowską – skłamałam, licząc na to, że wprawię mężczyznę w zakłopotanie i powie, gdzie jest żona.

– Przepraszam, to jakaś pomyłka – odpowiedział już ciszej i zbliżył się do furtki. Nie miał jednak zamiaru wpuścić mnie na posesję. – Malwiny nie ma, wyjechała. Kim pani jest?

– Dziennikarką. Miałam przeprowadzić wywiad na temat rodzin zastępczych. – Pokazałam mu legitymację prasową. Przyjrzał się jej i z pewnością starał się zapamiętać moje imię i nazwisko. Zauważyłam też, że Adam Ostrowski na dźwięk ostatnich słów zrobił niewielki krok w tył i przeczesał włosy ręką.

– Proszę do niej zadzwonić – stwierdził wreszcie.

– Nie porozmawia pan ze mną? – spytałam, łapiąc za zimne pręty ogrodzenia. – Wiem, że rozważają państwo rezygnację z rodzicielstwa zastępczego – zdobyłam się na szczerość. – Może warto by było napisać o tym artykuł? Dla innych rodzin – dodałam. – Albo kandydatów na takie rodziny... Pani Malwina zawsze była ze mną szczera, nie owijała w bawełnę i mówiła o plusach i minusach takiej pracy.

Adam nabrał powietrza i ponownie przeczesał dłonią włosy.

– Pracy? To nie jest zwykła praca.

– Wiem, wiem... Źle się wyraziłam. Proszę się zgodzić na rozmowę.

– Zapytam żonę – powiedział spokojnym głosem. – Takie decyzje podejmujemy wspólnie.

– Jest w domu?

– Nie, wyjechała. Proszę przyjechać do mnie za... – zawahał się. – Albo najlepiej będzie, jak ja zadzwonię i się umówimy. – Mężczyzna wyjął z tylnej kieszeni telefon i zapisał cyfry, które mu podyktowałam. Potem podał mi swój numer. Więcej nie chciał nic powiedzieć, a ja nie miałam czasu, by go przepytywać przy furtce. Zerknęłam na zegarek. Musiałam wracać do domu, by Natalia mogła zdążyć do dentysty.

***

Na spotkanie w rodzinie zastępczej Olgi Kowalskiej pojechałam rano. Wstępnie przez telefon opowiedziałam rozmówczyni o moim pomyśle na artykuł. Nie chciałam pokazywać słodkiego obrazka kilkorga dzieci, które straciły dom rodzinny i przez bezduszny sąd zostały umieszczone w perfekcyjnej rodzinie zastępczej. Daleka byłam od idealizowania rzeczywistości i pokazywania łzawych historii. Istotna była prawda. Nie znałam Kowalskiej, to miał być nasz pierwszy kontakt, więc nie wiedziałam, czego się spodziewać. Liczyłam jednak na to, że wizyta w jej domu pozwoli mi ocenić sytuację.

– Zapraszam – powiedziała niska kobieta przewiązana w pasie fartuchem. Natychmiast go rozwiązała i rzuciła na szafkę, poprawiła włosy i jeszcze raz zaprosiła mnie do środka. Od drzwi uderzył mnie przyjemny zapach ciasta drożdżowego. Uśmiechnęłam się, bo wydawało mi się, że było to dobrze przemyślane. Efekt domowej atmosfery na pewno został osiągnięty.

Weszłam do środka. Olga wskazała mi miejsce przy stole. Zauważyłam w kącie dziecięcy chodzik i pluszowego miśka z czerwoną kokardą na szyi. Z głębi domu nie dochodziły jednak żadne dziecięce głosy. Zerknęłam na zegarek. Starsze dzieci mogły być w szkole. Kowalska miała pod opieką sześcioro podopiecznych.

– Tak jak mówiłam przez telefon, chciałabym z panią porozmawiać o rodzicielstwie zastępczym – odezwałam się, kiedy postawiła przede mną kubek z kawą i talerzyk ze świeżym ciastem drożdżowym. Zauważyłam, że w kuchni było bardzo czysto. Na blatach panował minimalizm, co przy takiej liczbie dzieci musiało być niezłym wyczynem.

– Będziemy miały spokój – odparła. – Dzieci są w szkole.

– O, myślałam, że ma pani jeszcze jakiegoś maluszka, bo chodzik...

– Aktualnie nie. Zapomniałam go schować.

– Ma pani sześcioro podopiecznych?

– Tak. Trzynastoletni Patryk, dziesięcioletnia Zosia, dziesięcioletnia Justyna, dziewięcioletni Sebastian oraz dwoje ośmiolatków: Lucynka i Dominik. Wszystkie dzieci mają jakieś spektrum FAS – dodała. – Część mieści się w normie intelektualnej, ale na przykład Zosia kompletnie nie rozumie norm społecznych. Potrafi wejść do sklepu, wziąć bułkę, zjeść ją i wyjść. Sporo przez nią jest kłopotów, ale radzę sobie. Nie ma przecież dzieci, które nie sprawiałyby problemów. A te moje są mocno doświadczone przez życie. Nie potrafią poprawnie nawiązywać relacji, reagują agresją na napotkane przeszkody i mają obniżoną tolerancję na frustrację.

– No tak... A czy dzieci mają terapię?

– Terapię? – zdziwiła się i lekko zakręciła na krześle. – Nie. Jak pani to sobie wyobraża? Sześcioro dzieci, każde trzeba wyprawić do szkoły, Sebastian gra w piłkę nożną, więc jeszcze mąż zawozi go na treningi... Nie dalibyśmy rady każdego z nich wozić jeszcze na terapię... – dodała zakłopotana. – Ponadto uważam, że o przeszłości trzeba zapomnieć. Oddzielić ją grubą kreską i zacząć wszystko od nowa. To powtarzam dzieciom, gdy do nas trafiają.

– I wystarcza?

– Musi.

– A dlaczego zdecydowała się pani na zawodową rodzinę zastępczą?

– Nie mam własnych dzieci, a zawsze marzyłam o dużej rodzinie, więc obecnie spełniam swoje pragnienia. Kocham dzieci – powiedziała, uśmiechając się do mnie.

– Oczywiście – szepnęłam. – A jak pani myśli, dlaczego co jakiś czas słyszymy o problemach w rodzinach zastępczych i dzieciach wychodzących z nich z gorszą traumą niż ze swojego domu rodzinnego?

Obserwowałam, jak nabiera powietrza i się prostuje. Jej kręgosłup był teraz napięty niczym struna. Objęła palcami kubek z kawą i spojrzała na mnie.

– Bo prowadzenie takiego domu jest bardzo trudne – odparła. – Dobra rodzina zastępcza jest na wagę złota, nie każdy potrafi to robić. To zajęcie na dwadzieścia cztery godziny na dobę. Budowanie więzi nie jest łatwe w normalnej rodzinie, a co dopiero w takiej.

Olga wyjęła nagle telefon i zaczęła w nim czegoś szukać. Wreszcie pokazała mi swoją stronę na Instagramie i ostatnie zdjęcie, jakie dodała. Zobaczyłam na nim ośmioosobową rodzinę, która właśnie szła topić marzannę z okazji pierwszego dnia wiosny. Uśmiechnęłam się do tego cukierkowego obrazka.

– Rozumiem, że pani udaje się tworzyć takie relacje?

– Oczywiście! Tu najważniejsze jest dobro dziecka.

– A może pani upubliczniać wizerunek dzieci? – spytałam, nie spuszczając z oka mojej rozmówczyni. Lekko zaróżowiły się jej policzki.

– No... – zająknęła się. – Myślę, że nasza rodzina może stanowić wzór dla innych, a chyba warto się dzielić tym, co dobre.

Nie skomentowałam tego, ale zapytałam ją, z czym ma największe problemy. Zanim odpowiedziała, dokładnie zważyła słowa i ponownie się uśmiechnęła.

– Są takie? – powtórzyłam, a Olga zacisnęła palce na kubku.

– Oczywiście... Najwięcej trudności jest zawsze na początku, zanim dzieci się przyzwyczają do nowego miejsca. Uczą się wtedy zasad panujących w domu, poznajemy się wzajemnie. Przydałoby się też większe wsparcie finansowe ze strony państwa. Jakieś lepsze rozwiązania systemowe, bo według mnie te dzieciaki za długo przebywają w rodzinach zastępczych, powinny być adoptowane i nie mieć poczucia, że są tu tylko na chwilę.

– Myśli pani, że właśnie z powodu niskiego wynagrodzenia zawodowych rodzin zastępczych jest za mało?

– Być może, choć nie wszystko da się załatwić pieniędzmi. Taka rodzina to praca dwadzieścia cztery godziny na dobę bez urlopu. Nie mogę zostawić dzieci na miesiąc i wyjechać, choć teoretycznie mi się on należy – dodała, potem wyjaśniła, że co miesiąc podpisuje umowę zlecenie na opiekę nad dziećmi. Zaskoczyła mnie tą informacją, bo byłam pewna, że opiekunowie zatrudniani są na umowę o pracę. – Kilka lat z rzędu... na początku prosiłam o urlop, o umieszczenie dzieci chwilowo w innej rodzinie, żebym mogła wyjechać na wakacje, ale nigdy to się nie udało. Potem odpuściłam.

– Mogę zobaczyć pokoje dzieci? – spytałam, nie ciągnąc już tematu urlopów.

– Raczej nie – odparła zdecydowanym tonem. – Szanujmy ich prywatność.

– Dobrze, a zna pani osoby, które zrezygnowały z rodzicielstwa zastępczego?

Kowalska zamyśliła się. Zauważyłam, że drgnęła jej dolna warga.

– Tak, znam – powiedziała, spoglądając na mnie. – Nawet się zdziwiłam, bo Bożena Waligórska na naszych spotkaniach nigdy nie mówiła o problemach, więc zaskoczeniem była jej rezygnacja. Jedenaście lat zajmowała się rodzicielstwem zastępczym, była doświadczona i nagle bach, oddała wszystkie dzieci.

Zanotowałam imię i nazwisko wymienione przez moją rozmówczynię.

– Jak pani ocenia takie zachowanie?

– Nie wiem... – Wzruszyła ramionami. – Gdybym nie wiedziała, jakie dzieci czasami do nas trafiają, to pewnie stwierdziłabym, że Bożena jest nieodpowiedzialna i zachowała się jak rozkapryszone dziecko, któremu znudziły się zabawki. Znam jednak tę pracę od podszewki. Nie będę więc oceniać. Musiała mieć powód.

– A pani by zrezygnowała?

– Nigdy – odparła zdecydowanym głosem i zamilkła. Spoglądała wciąż na mnie, ale żaden mięsień twarzy jej nie drgnął. Była skupiona i poważna. Nie wiedziałam, do jakiego stopnia była ze mną szczera. – Nie oddałabym też psa do schroniska – dodała. – Tak się po prostu nie robi. Jeżeli człowiek podejmuje się jakiegoś zadania, to je wypełnia.

– Jak długo?

Wzruszyła ramionami. Nie wiem, czy zadała sobie kiedyś to pytanie.

– Póki wystarczy sił – oznajmiła wreszcie, a ja się uśmiechnęłam. Kiwnęłam też głową. Nie wiem, jak odebrała moje słowa, ale policzki się jej zaróżowiły. Odsunęła kubek i poprawiła włosy.

– Bardzo dziękuję pani za rozmowę – powiedziałam i po chwili pożegnałam się z Olgą. Nie byłam zadowolona ze zgromadzonego materiału. Miałam wrażenie, że rozmowa była miałka, a Kowalska wyraźnie ważyła każde słowo. Od razu przypomniałam sobie wypowiedź Malwiny, która przy pierwszym wywiadzie powiedziała mi, że wiele rodzin zastępczych nie chce mówić o problemach, bo boją się oceny, że nie dają sobie rady, a to może skutkować utratą pracy. Jeżeli ktoś zajmuje się rodzicielstwem zastępczym od dwudziestu lat, trudno mu będzie nagle znaleźć inne zatrudnienie. Nie przyznają się więc do trudności, a tym samym nie pozwalają sobie pomóc i koło się zamyka.

***

Następnego dnia położyłam przed naczelną wydruk artykułu, choć dostała go ode mnie również drogą mailową.

– Laurkę napisałaś – skomentowała.

– Kowalska przecież prowadzi idealną rodzinę – odpowiedziałam z ironią. – Ale obiecuję, że po tym cukierkowym obrazku dostaniesz coś krwistego. Znajdę Malwinę Ostrowską.

– No, oby krew jednak się nie polała.

– To nie w stylu tej kobiety – odparłam. – To babka z jajami. Jeżeli rozważa rezygnację z rodzicielstwa zastępczego, to ma poważny powód. Dowiem się jaki. – Spojrzałam na zegarek i po chwili pożegnałam się z naczelną. Poszłam do swojego gabinetu. Zerknęłam w lustro znajdujące się za drzwiami. Poprawiłam spódnicę i koszulkę, spod której wystawała koronka stanika. Przetarłam dłońmi biodra i odszukałam w torebce perfumy. Prysnęłam się dwa razy, potem jeszcze użyłam dezodorantu i wsunęłam do ust miętową drażetkę. Godzinę później parkowałam samochód przed domem Wiktora.

– Spóźniłaś się dwie minuty – skomentował. Podszedł do mnie i pocałował mnie w policzek. – Bałem się, że nie przyjdziesz.

– Musimy to skończyć – odparłam i po wejściu do mieszkania od razu zrzuciłam szpilki. Zdjęłam również żakiet i powiesiłam go na oparciu krzesła. Wiktor stanął za mną i pocałował mnie w ramię. Poczułam zapach jego wody po goleniu. Jak zwykle był uwodzicielski.

– Nic nie musimy... – mruknął, a jego wargi wciąż muskały moją skórę. Po ciele przeszedł mi dreszcz podniecenia. Mieliśmy romans od roku. Spotykaliśmy się regularnie raz w tygodniu, w środy o siedemnastej. Wtedy żona Wiktora była poza domem, a mój nienormowany czas pracy pozwalał na szybkie rendez-vous. Mieliśmy dla siebie bezpieczne dwie godziny. Przymknęłam oczy.

– Mój mąż chce nas zapisać na terapię...

– Mnie to nie przeszkadza – odpowiedział zmysłowym głosem i ściągnął ze mnie koszulkę. Sam również powoli pozbywał się części swojej garderoby.

– Jesteśmy złymi ludźmi...

– Bardzo złymi...

Malwina – dwanaście lat temu

Maj tego roku był piękny. Świeciło słońce, temperatury przypominały te letnie, wszystko wokół kwitło, a powietrze pachniało słodyczą. Malwina ubrana w zwiewną sukienkę w niebieską łączkę szła do adwokata. Kacperka zostawiła z Adamem, który nie odmawiał pomocy, ale traktował chłopca oschle, zupełnie inaczej niż dawniej własne dzieci, co Malwina obserwowała z przykrością, bo sama czasami zapominała, że Kacperek jest u nich tymczasowo. Kiedyś przecież znajdzie się rodzina, która zechce adoptować chłopca, przekonywała siebie, ale zaraz we wspomnieniu widziała małego chłopca wpatrującego się w nią wielkimi oczami. Doskonale pamięta, jak pewnego dnia malutkie paluszki zacisnęły się na jej palcu. Uścisk był tak pewny i mocny, jakby niemowlę próbowało powiedzieć, że nigdy jej nie opuści. Czuła, że zarzucił kotwicę w jej sercu, choć nie chciała jeszcze tego głośno przyznać.

Malwina usiadła naprzeciwko adwokata. Arkadiusz Kowalczyk położył przed nią papierową teczkę z dokumentami i streścił to, czego dowiedział się o biologicznych rodzicach Kacpra.

– To sprawozdanie z wywiadu środowiskowego – dodał i zaczął czytać głośno: – Małgorzata Bąk, matka Weroniki, upośledzona w stopniu umiarkowanym, pobiera rentę socjalną i zasiłek pielęgnacyjny. Waldemar Bąk, ojciec Weroniki, upośledzony w stopniu umiarkowanym, pobiera rentę socjalną, zasiłek pielęgnacyjny i rentę. Ma ograniczoną władzę rodzicielską nad swoimi dziećmi przez nadzór kuratora sądowego. Weronika Bąk jest osobą upośledzoną w stopniu umiarkowanym. Nie pobiera z tego tytułu żadnego świadczenia pieniężnego, ponieważ nie stawiała się na komisję ZUS-u. Od kilkunastu miesięcy nie przebywa w miejscu zameldowania. Matka twierdzi jednak, że dziewczyna pomieszkiwała w piwnicach w sąsiedniej dzielnicy, a po urodzeniu dziecka zamieszkała u matki domniemanego ojca dziecka Marii Czerwińskiej. Natomiast pod adresem zameldowania państwa Bąków zamieszkują pozostałe dzieci Małgorzaty i Waldemara: Beata Bąk lat osiemnaście, upośledzona w stopniu umiarkowanym, Sylwia Bąk lat szesnaście, upośledzona w stopniu umiarkowanym, Patrycja Bąk lat czternaście, Andrzej Bąk lat trzynaście, upośledzony w stopniu lekkim, Lucjan Bąk lat dwanaście, Krzysztof Bąk lat dziesięć, Janusz Bąk lat osiem, upośledzony w stopniu umiarkowanym...

– Boże... – jęknęła Malwina. – Wszyscy upośledzeni? Rodzice i dzieci?

– Tak bywa... Dalej mamy warunki materialno-bytowe – dodał i znów zaczął czytać: – Rodzina zajmuje mieszkanie składające się z dwóch pokojów, kuchni i łazienki. Do lokalu doprowadzone są wszystkie media. Waldemar Bąk zajmuje pokój z chłopcami, Małgorzata Bąk z córkami. Ojciec pomimo ograniczenia praw rodzicielskich ma kontakt z dziećmi. Rodzina utrzymuje się z rent i zasiłków w ogólnej sumie dwóch tysięcy trzystu pięćdziesięciu siedmiu złotych. W ocenie członków rodziny matka dziecka Weronika Bąk nie jest w stanie zaopiekować się synem, ponieważ nie dba o higienę osobistą, sama wymaga opieki, ponadto ma niewyraźną wymowę, niedosłuch, z ledwością czyta, nie potrafi pisać. Małgorzata Bąk wystąpiła do sądu o ubezwłasnowolnienie córki, jednak sprawa została zawieszona z powodu braku danych na temat zamieszkania dziewczyny. Domniemanym ojcem nowo narodzonego dziecka jest dwudziestodwuletni Daniel Czerwiński, osoba ubezwłasnowolniona przez matkę, Marię Czerwińską, która ma ograniczoną władzę rodzicielską nad swoimi młodszymi niepełnoletnimi synami. Wcześniej miała również ograniczoną władzę nad Danielem Czerwińskim. Weronika Bąk po urodzeniu dziecka zamieszkała w domu matki Daniela Czerwińskiego przy ulicy Mickiewicza szesnaście B przez 2. Nie jest osobą ubezwłasnowolnioną, więc teoretycznie może zająć się opieką nad noworodkiem. Małoletni Kacper Bąk obecnie przebywa w akademii medycznej ze względu na konieczność dalszego leczenia.

– Wyobraża pan sobie, żeby ta rodzina zajęła się noworodkiem?

– To są dokumenty z marca – wyjaśnił. – Mam tu też decyzję sądu o umieszczeniu Kacpra w pani rodzinie zastępczej. – Podsunął jej dokument. – Musimy się jednak przygotować do następnej rozprawy, bo rodzina odwołała się od tej decyzji. Weronika Bąk napisała zażalenie do sądu.

– Przecież ona nie potrafi pisać – odezwała się Malwina.

– Domyślam się, że pomaga jej babka dziecka. Podobno ta kobieta nie ma skrupułów, by pukać nawet do drzwi prezydenta, wszystko potrafi załatwić – wyjaśnił, lekko się uśmiechając. Dowiedział się od kolegów prawników, że Maria Czerwińska złożyła kilka wniosków w sądzie na sąsiadów i na pracowników ośrodka pomocy społecznej. – Ponadto postarała się o adwokata z urzędu.

– No dobrze – westchnęła. – Co jeszcze mamy?

– Marcowe pismo z gminnego ośrodka pomocy rodzinie z prośbą o podjęcie decyzji w sprawie Kacpra. Jak wiemy, sąd umieścił go wtedy u pani. Jest też notatka służbowa i sprawozdanie z wywiadu środowiskowego kuratora sądowego na temat Marii Czerwińskiej, w której „obudziła się babcia”, choć nie potrafiła być matką dla swoich dzieci, ale jak wiemy, takie rzeczy się zdarzają – dodał. – Pewnie policzyła, ile renty i zasiłków dostaną na dziecko.

– Mogę przeczytać?

– Dam pani kopię. A co najważniejsze, jest świeżutkie zażalenie Weroniki Bąk. – Podsunął jej kserokopię odręcznie napisanego zażalenia. Malwina oceniła pismo jako staranne. Litery trzymały się w liniaturze, były czytelne i duże. Na pewno nie wyszły spod palców na wpół piśmiennej i upośledzonej dziewczyny. Znów Malwina pomyślała o Marii Czerwińskiej i nie rozumiała, skąd w tej kobiecie taka zawziętość w walce o odzyskanie wnuka, jeżeli podobno kilka miesięcy przed narodzinami Kacpra, gdy Daniel przyprowadził dziewczynę, wyzwała ją od kurew i pogoniła z domu. Weronika pomieszkiwała wtedy na działkach i w piwnicach, a Daniel wykradał dla niej jedzenie. Malwina pokręciła głową, bo to wszystko wymykało się logice. Miała wrażenie, że Maria Czerwińska nie miała pojęcia, jakiej opieki wymagał Kacper, i że niemożliwe było, by sprostała temu Weronika. – Proszę się z tym wszystkim na spokojnie zapoznać – powiedział. Potem zapisał coś w notatniku. – Wiemy, z kim mamy do czynienia. Najważniejsze, by podczas rozprawy mówić spokojnie i szczerze. Sąd na pewno zapyta o rozwój dziecka, jego choroby, opiekę lekarską.

– Mam wszystkie dokumenty od lekarzy – powiedziała. – Wezmę je.

– Spotkamy się pół godziny przed rozprawą. Kiedy przeczyta pani te wszystkie sprawozdania, notatki i będzie miała pani pytania, to proszę dzwonić, dobrze?

– Tak. Bardzo dziękuję za pomoc.

Malwina wyszła z kancelarii prawnej i na chwilę przysiadła na krześle w poczekalni. Uporządkowała wszystkie kserokopie. Złożyła je i dopiero wtedy wsunęła do torebki. Przed budynkiem czekała na nią jej szesnastoletnia córka. Uśmiechnęła się na widok matki. Była z niej dumna, choć czasami wolałaby, żeby Malwina więcej uwagi poświęcała jej i bratu niż obcym dzieciom, ale taka była i już. Chciała zbawiać świat. Nigdy nie przeszła obojętnie obok ludzkiej krzywdy i teraz postanowiła całą swoją energię przeznaczyć na walkę o bezpieczeństwo małego Kacperka. Stefania dobrze pamiętała moment, kiedy rodzice podjęli decyzję o rodzicielstwie zastępczym. Posadzili wtedy ją i brata przy stole. Tata zrobił górę placków ziemniaczanych, a mama opowiadała o swoim pomyśle. Maciek od razu był przeciwny i zapytał rodziców, czy to oznacza, że już nie kochają swoich rodzonych dzieci, jeżeli chcą zajmować się obcymi.

– Jak możesz tak mówić?! – fuknął wtedy na niego ojciec.

– Nudzi się wam? Za mało wam sprawialiśmy problemów? – Nastolatek pytał dalej. Potem rzucił na stół widelec i wybiegł z pokoju. Dużo czasu minęło, zanim przestał się kłócić z rodzicami o ich nowe zajęcie. A kiedy zamieszkały z nimi bliźniaki, wyprowadził się do akademika i starał się odwiedzać rodziców jak najrzadziej. Za to Stefania miała mieszane uczucia. Zazdrość przeplatała się z podziwem.

– Adoptujecie te obce dzieci? – spytała, a Malwina i Adam przyrzekli jej, że nigdy żadnego ze swoich podopiecznych nie adoptują. Zamierzali zostać specjalistyczną rodziną zastępczą, więc nie mieli zamiaru obarczać swoimi decyzjami biologicznych dzieci. To ich życie, a nie Macieja i Stefanii.

***

Malwina wzięła na ręce płaczącego Kacperka. Wstrząsnęła butelkę z mlekiem i zbliżyła ją do ust malca. Ten mocno zacisnął wargi, wygiął je w podkówkę i rozpłakał się w głos.

– Musisz jeść – powiedziała do niego łagodnie. – Wyrośniesz na dużego i silnego chłopca. Tylko jedz. Bardzo cię proszę... – Delikatnie przejechała mu smoczkiem po wargach. Niemowlak jednak nie zareagował. Odstawiła więc na chwilę butelkę i przytulając dziecko do siebie, zaczęła spacerować po mieszkaniu. Poklepywała malca po plecach i mruczała mu kołysankę „Aaa, kotki dwa, szare, bure obydwa...”. Chłopczyk trochę się uspokoił. Spoglądał na kobietę, która mogła być jego babcią, jakby próbował zrozumieć, co się wokół niego dzieje. Poruszył ustami i zbliżył rączkę do policzka. Malwina nie mogła się napatrzeć na tę drobinkę. Pocałowała go delikatnie w czoło i wróciła na swoje miejsce. Wygodnie usiadła, przytulając Kacpra do piersi. Spróbowała jeszcze raz podać mu mleko. Tym razem chłopiec chwycił smoczek i zaczął ssać. Powoli, niepewnie, jakby próbując oszczędzać pokarm.

– Aaa, kotki dwa... – Malwina znów zanuciła. Jej głos był cichy i spokojny, działał na Kacpra kojąco. Przymknął oczka, ale ciągle pił. – Jeszcze troszkę – szepnęła. – Kilka łyczków.

Stefania stała za plecami Malwiny. Wzruszał ją widok matki z niemowlęciem na rękach. Poczuła jednak ukłucie zazdrości. Pojawiło się nagle, ale równie szybko znikło.

– Śpi? – szepnęła, wchodząc po cichu do pokoju.

– Zasypia.

– Mamo... – powiedziała, siadając naprzeciwko Malwiny. – Nie zakochaj się w tym maluchu. On przecież jest u nas na chwilę, tak jak bliźniaki.

– Wiem – odparła z trudem. Starała się, by słowo wybrzmiało naturalnie i bez zbędnych emocji. Czuła jednak ogromny ucisk w gardle. Przyjrzała się córce. Wyrosła na piękną młodą kobietę. Niedługo pewnie się zakocha i wyfrunie z domu. Doskonale pamiętała, jak to było, kiedy miała szesnaście lat i głowę pełną ideałów. Uśmiechnęła się do niej. – Nie zakocham się, nie bój się...

***

– Co to jest? – spytał Adam, kiedy Kacperek spał już w swoim łóżeczku, a oni z Malwiną usiedli na chwilę przed telewizorem. Oboje byli wyczerpani. Niemowlę było dziś płaczliwe, Adam miał bardzo pracowity dzień, musiał zostać po godzinach. Tylko Stefania jeszcze nie wróciła do domu. Poszła po osiemnastej do przyjaciółki, bo przygotowywały do szkoły jakiś projekt.

– Zażalenie Weroniki Bąk – odpowiedziała. – Posłuchaj: „Dostałam list z sądu na rodzinę zastępczą dla mojego syna Kacpra Bąk. Sąd i GOPS nic o mnie nie wie, bo bardzo długo nikt mnie nie widział. Nigdzie się nie włóczę, ale mieszkam u ojca mojego dziecka, dlatego GOPS mnie nie znalazł. Jestem czysta i zadbana, cały czas się kąpię. Wiem też, kto jest ojcem mojego dziecka. Daniel Czerwiński, tylko nie mogłam podać do wpisania, bo on jest ubezwłasnowolniony. Ja nie jestem i nigdy nie będę. Moją matkę zamkną za to u czubków. Ojciec nie jest jakiś domniemany, to porządny człowiek. Nie pijemy alkoholu i nie palimy papierosów ani nikt nie jest alkoholikiem. Tu, gdzie mieszkam, są trzy pokoje, centralne, prąd, podłogi i wanna. Wszystko nowe. Kuchnia ma nawet kafelki. Mama Daniela zapisała nas do psychologa i psychiatry. Ja mam kłopoty z pisaniem i mówieniem, bo matka biła mnie paskiem po głowie. Dziecko jest zdrowe. Zabrali mi je. Nikt mi o tym nie powiedział, a ja nie pamiętam, żebym zrzekła się dziecka. Zrobili to zaocznie. A ja przecież nic złego nie zrobiłam. Uciekłam z domu, bo rodzice się nade mną znęcali. Bili mnie po głowie. Ojciec mnie zgwałcił. Zgwałcił też moją młodszą siostrę i jedną panią, która potem urodziła jego dziecko. Matka robi wszystko, by mnie ubezwłasnowolnić całkowicie. Ona handluje papierosami. Sprzedaje je dzieciom po złotówce za sztukę. Ja nie palę i nie piję. Daniel też. Zaszłam w ciążę, bo kocham Daniela. Jak mam zrobić, by odzyskać Kacpra? Nic złego przecież nie zrobiłam. Urodziłam go z miłości. Ja i Daniel kochamy bardzo naszego synka i chcemy się nim opiekować. Oddajcie mi go! Proszę bardzo. Chciałabym ochrzcić dziecko w kościele, ale tego też nie mogłam zrobić. Mam konto w banku i wszystko kupione dla dziecka. Będę dobrą matką. Nic złego nie zrobiłam, przyrzekam. Werka Bąk”.

– Ja pierdolę – zaklął. – Biedna dziewczyna.

– Biedna. – Malwina potwierdziła. – To dzieciak jeszcze. Jest młodsza od naszego Maćka. Wyobrażasz sobie, co przeszła?

– Myślisz, że naprawdę była gwałcona przez ojca?

– Nie wiem – odparła. – Takich rzeczy chyba się nie zmyśla.

– No nie... chyba że ktoś nią manipuluje.

– Myślisz, że aż tak? – Malwina nie dowierzała, by babka chłopca namawiała Weronikę do zmyślania przed sądem. Dziewczyna była upośledzona, podczas rozprawy wyjdą na jaw wszystkie jej kłamstwa.

– Biedna – dodał i przytulił żonę. Pocałował ją i zaczął głaskać po ramieniu. – Nie rozumie, dlaczego zabrano jej dziecko.

– Pewnie nie – przytaknęła. – Podczas spotkania... – zaczęła sobie przypominać. – Miałam wrażenie, że ona traktuje Kacperka jak żywą lalkę. Ten dzieciak nie jest w stanie zadbać o siebie, a co dopiero o synka.

– A ten cały Daniel był na spotkaniu?

– Nie, nigdy go nie widziałam. Za każdym razem mówili, że zaspał, a mieszkają pod jednym dachem... W sumie jeżeli też jest upośledzony... – zastanowiła się. – To nie ma co się dziwić.

– Straszne to wszystko.

– Wiesz... – zawahała się. – Kiedy odbywaliśmy szkolenie na rodzinę zastępczą, wyobrażałam sobie smutne dzieci, którym trzeba pomóc, i tyle. Byłam przekonana, że ze swoimi umiejętnościami i wiedzą po prostu będę najlepszą matką zastępczą na świecie i z każdym problemem poradzę sobie ot tak, jak za pstryknięciem palcami. Te dzieciaki mają jednak na wstępie przerąbane tak mocno, że trudno to ogarnąć. Moja wyobraźnia nie sięgała tak daleko.

– Moja też... żałujesz?

– Nie. Do tej pory nie było ani jednego dnia, żebym żałowała. Co prawda... – znów się zastanowiła. – Przykro mi, że Maciej kompletnie tego nie akceptuje, ale jest dorosły, ma swoje życie.

***

– Mamo! – krzyknęła Stefania od progu. Rzuciła plecak szkolny w korytarzu i zajrzała do kuchni. – Mamo!

– Nie krzycz – usłyszała wreszcie głos Malwiny. – Usypiam małego. Cały czas kwili.

Dziecko rozpłakało się w głos, a spocona i podenerwowana kobieta pobujała je na rękach. Próbowała uspokoić oddech, ale przychodziło jej to z trudem, bo chłopiec był marudny już od ponad godziny. Nie chciał jeść, miał suchą pieluchę, a mimo to ciągle płakał.

– Muszę ci coś powiedzieć.