Siedem pustych domów - Samanta Schweblin - ebook + audiobook
NOWOŚĆ

Siedem pustych domów ebook i audiobook

Schweblin Samanta

0,0

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Trzykrotna finalistka Man Booker International Prize powraca ze zbiorem opowiadań, którego angielski przekład zdobył National Book Award w 2022 roku. Samanta Schweblin jak zawsze kieruje czytelnika nieoczywistymi, surrealistycznymi ścieżkami, przedstawia niezwykłą interpretację domu jako niekoniecznie bezpiecznej przystani. Siedem opowiadań, siedem domów, a w każdym czegoś brakuje – człowieka, prawdy, wspomnienia. I zawsze coś się do tych wnętrz zakrada, zakłócając spokój – duch, kłótnia, intruzi, lista rzeczy do załatwienia przed śmiercią, pierwsze spotkanie dziecka z ciemnością, słabość rodziców. W prozie Schweblin nic nie kończy się tak, jak moglibyśmy tego oczekiwać – matki i córki, ojcowie i synowie, żony, teściowie, siostry i mężowie często nie mają imion – autorka bowiem wiele pozostawia wyobraźni czytelnika. Powtarzające się codzienne motywy, na przykład pudła i pakowanie rzeczy, zestawia z godnymi najlepszego horroru opisami, jak na przykład utrata zmysłów wywołana izolacją, którą tak dobrze znamy z niedawnego czasu pandemii. Zamiast filmowych potworów mamy tu jednak nieustający niepokój, czy to jawa, czy sen, oraz świadomość, że w zakamarkach naszych umysłów szaleństwo może kryć się za najbliższymi drzwiami.

 

„To być może najbardziej intrygujący zbiór opowiadań Schweblin. Spektakularne, niezwykłe opowieści.”

„The Washington Post”

 

„Akcja najnowszych opowiadań Schweblin rozgrywa się w znajomej, codziennej scenerii. Jednak autorka potrafi zmienić te zwyczajne chwile w niecodzienny, mrożący krew w żyłach dramat.”

NPR (National Public Radio)

 

„Nieziemskie”

„Kirkus Reviews”

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 115

Rok wydania: 2025

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 3 godz. 3 min

Rok wydania: 2025

Lektor: Izabela Perez i Aleksander Orsztynowicz-Czyż

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Tytuł oryginału Siete casas vacías

Przekład Tomasz Pindel

Redakcja Ewa Pawłowska

Korekta Marcin Grabski, Anna Gądek

Projekt okładki i stron tytułowych Tomasz Majewski

 

SIETE CASAS VACÍAS

Copyright © 2015 by Samanta Schweblin

All rights reserved.

Copyright © for the Polish translation by Tomasz Pindel, 2025

Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Pauza, 2025

Zdjęcie autorki na okładce Copyright © Maximiliano Pallocchini

 

Skład i łamanie Dariusz Ziach

 

ISBN 978-83-976772-6-5 (EPUB); 978-83-976772-6-5 (MOBI)

 

Wydawnictwo Pauza

Warszawa 2025

Wydanie pierwsze

 

Wydawnictwo Pauza

ul. Meksykańska 8 m. 151

03-948 Warszawa

 

[email protected]

+48501177119

www.wydawnictwopauza.pl

WydawnictwoPauza

wydawnictwo_pauza

 
 

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej

SPIS TREŚCI

***

Dedykacja

Nic z tych rzeczy

Moi rodzice i moje dzieci

W tym domu zawsze tak jest

Jaskiniowy oddech

Czterdzieści centymetrów kwadratowych

Pechowiec

Wyjście

 
 

Nim jego pięcioletnia córka

zdążyła się zgubić między jadalnią i kuchnią,

ostrzegł ją: „Ten dom nie jest ani duży, ani mały,

ale wystarczy chwila nieuwagi, a znikną wszystkie drogowskazy

i na zawsze stracisz wszelką nadzieję”.

 

Juan Luis Martínez, Zniknięcie rodziny

 
 

A: Podoba mi się twoje mieszkanie.

B: Tak, jest ładne, ale nieduże, odpowiednie dla jednej osoby –

albo dla dwóch osób, które do siebie pasują.

A: A znasz dwie osoby, które do siebie pasują?

 

Andy Warhol, Filozofia Warhola od A do B i z powrotem

(w przekładzie Joanny Raczyńskiej)

 
 

Dla Liliany i Pabla,

moich rodziców

 
Nic z tych rzeczy
 
 

Zgubiłyśmy się – mówi moja matka.

Hamuje i pochyla się nad kierownicą. Jej szczupłe starcze palce wczepiają się mocno w plastik. Jesteśmy jakieś pół godziny od domu, w jednej z tych dzielnic rezydencjalnych, które najbardziej nam się podobają. Stoją tu wielkie i piękne wille, ale drogi są nieasfaltowane, a ponieważ całą noc padało, wszędzie zrobiło się błoto.

– Musiałaś stanąć pośrodku kałuży? Jak teraz stąd wyjedziemy?

Otwieram drzwi, żeby sprawdzić, jak głęboko koła utkwiły w błocie. Głęboko, wystarczająco głęboko. Zatrzaskuję drzwi.

– Co ty wyprawiasz, mamo?

– Jak to, co wyprawiam? – Jej zdziwienie zdaje się szczere.

Doskonale wiem, co tu się dzieje, ale właśnie do mnie dociera, jakie to jest dziwne. Matka chyba tego nie rozumie, lecz odpowiada, czyli wie, o co mi chodzi.

– Oglądamy domy – mówi.

Parę razy mruga powiekami, ma za dużo tuszu na rzęsach.

– Oglądamy domy?

– Oglądamy domy. – Pokazuje na budynki wokół nas.

Są ogromne. Błyszczą na tle świeżych trawników, mieniąc się w promieniach zachodzącego słońca. Matka wzdycha i nie puszczając kierownicy, opiera się o fotel. Niewiele więcej jeszcze powie. Być może nie wie, co miałaby powiedzieć. Ale to jest właśnie to, co tu robimy. Przyjeżdżamy oglądać domy. Oglądać domy innych ludzi. Próby rozszyfrowania tego teraz mogłyby się okazać kroplą, która przepełni czarę, potwierdzeniem tego, jak matka marnuje mój czas, od kiedy sięgam pamięcią. Matka wrzuca jedynkę. Ku mojemu zaskoczeniu koła przez moment buksują, ale po chwili samochód rusza do przodu. Oglądam się za siebie, na tę rozjechaną nawierzchnię, którą za sobą zostawiamy, i modlę się w duchu, by żaden dozorca nie zdał sobie sprawy, że to samo zrobiłyśmy wczoraj dwa skrzyżowania wcześniej, a później jeszcze raz tuż przy wyjeździe. Jedziemy przed siebie. Matka prowadzi spokojnie, nie zatrzymuje się przed żadną willą. Nie komentuje ogrodzeń, hamaków czy markiz. Nie wzdycha i nie nuci żadnej piosenki. Nie zapamiętuje adresów. Nie patrzy na mnie. Kilka przecznic dalej domy robią się coraz elegantsze i nie stoją już wyraźnie na wzgórzach, tylko przy starannie wytyczonej przez jakiegoś ogrodnika ziemnej alejce, na idealnie wyrównanych parcelach, jakby na powierzchni zielonego lustra. Odzywa się na głos, choć do samej siebie:

– Tu nie ma wyjazdu.

Przed nami stoi jeszcze kilka domów, a dalej drogę przecina las.

– Pełno błota – mówię. – Zawróć, nie zatrzymując auta.

Patrzy na mnie, marszcząc brwi. Podjeżdża do trawnika po prawej i próbuje zawrócić. Skutki są fatalne: ledwie udaje się jej wykręcić po przekątnej na drodze, staje przed trawnikiem po lewej i hamuje.

– Cholera – rzuca.

Przyśpiesza i koła buksują w błocie. Patrzę za siebie, żeby ocenić sytuację. W ogrodzie, w zasadzie na progu domu, stoi jakiś chłopiec. Matka znów dociska gaz i udaje się jej cofnąć. Kontynuuje ten manewr: na wstecznym przecina drogę, wjeżdża na trawnik przed domem chłopca i na świeżo skoszonym kobiercu murawy zostawia półkolisty błotny ślad. Samochód zatrzymuje się na wprost okien willi. Chłopiec stoi z plastikową ciężarówką w ręku i przygląda się nam uważnie. Podnoszę rękę w geście, który ma wyrażać przeprosiny albo ostrzeżenie, on jednak upuszcza samochodzik i wbiega do domu. Matka patrzy na mnie:

– Ruszaj – mówię.

Koła się ślizgają, samochód nie rusza.

– Powoli, mamo!

Zza zasłon w oknach wyłania się kobieta i patrzy na nas przez szybę, patrzy na swój ogród. Chłopiec stoi obok i pokazuje na nas palcem. Zasłona opada, a moja matka coraz głębiej zakopuje samochód w błocie. Kobieta wychodzi przed dom. Zamierza do nas podejść, ale nie chce deptać trawnika. Stawia pierwsze kroki na chodniku z lakierowanego drewna, ale potem koryguje trasę i zmierza ku nam na palcach. Matka znów mówi „cholera”, pod nosem. Zdejmuje nogę z gazu i wreszcie puszcza kierownicę.

Kobieta podchodzi i pochyla się nad oknem samochodu, żeby z nami porozmawiać. Chce wiedzieć, co robimy w jej ogrodzie, i nie zadaje tego pytania miłym tonem. Chłopiec podgląda nas schowany za jedną z kolumn ganku. Matka odpowiada, że bardzo jej przykro, naprawdę bardzo, i powtarza to jeszcze parę razy. Kobieta jednak sprawia wrażenie, jakby nie słyszała. Patrzy tylko na swój ogród, na koła zatopione w trawniku, i ciągle powtarza pytanie: „Co my tu robimy, dlaczego zagrzebałyśmy się w jej ogrodzie, czy mamy pojęcie, jakich narobiłyśmy szkód”. Wszystko jej wyjaśniam. Tłumaczę, że matka nie umie prowadzić po błocie. Że nie czuje się dobrze. I wtedy matka uderza czołem o kierownicę i tak zastyga, nie wiadomo, czy nie żyje, czy ją sparaliżowało. Jej plecy wpadają w dygot, zaczyna płakać. Kobieta patrzy na mnie. Nie bardzo wie, co ma robić. Potrząsam matką. Ona wciąż spoczywa z czołem przyciśniętym do kierownicy i z rękami opuszczonymi bezwładnie po bokach. Wychodzę z samochodu. Ponownie formułuję przeprosiny. Kobieta ma blond włosy, jak ten chłopiec, i jest wysoka, przy kości, a jej oczy, nos i usta wydają się położone zbyt blisko siebie jak na rozmiar jej głowy. Jest w wieku mojej matki.

– Kto za to zapłaci? – pyta.

Nie mam pieniędzy, ale mówię, że zapłacimy. Że bardzo mi przykro i że oczywiście zapłacimy. To najwyraźniej ją uspokaja. Przez chwilę skupia się na mojej matce, choć o ogrodzie nie zapomina.

– Dobrze się pani czuje? Co pani chciała zrobić?

Matka podnosi głowę i patrzy tamtej w oczy.

– Fatalnie się czuję. Proszę wezwać pogotowie.

Kobieta najwyraźniej nie wie, czy matka mówi serio, czy robi sobie żarty. Pewnie, że mówi serio, chociaż pogotowie nie jest potrzebne. Kiwam głową w stronę kobiety, mój gest ma znaczyć, żeby czekała i nigdzie nie dzwoniła. Kobieta robi kilka kroków wstecz, patrzy na stary zardzewiały samochód mojej matki, a potem na swojego osłupiałego syna stojącego nieco dalej. Nie chce, żebyśmy tam były, chce, żebyśmy sobie poszły, ale nie wie, jak do tego doprowadzić.

– Proszę – odzywa się moja matka. – Mogłaby mi pani podać szklankę wody, zanim przyjedzie pogotowie?

Kobieta reaguje po chwili, tak jakby nie chciała zostawić nas samych w ogrodzie.

– Dobrze – mówi.

Oddala się, łapie chłopca za koszulę i zaciąga za sobą do środka. Drzwi zamykają się z trzaskiem.

– Można wiedzieć, co ty wyprawiasz, mamo? Wyjdź z auta, spróbuję wyjechać.

Matka prostuje się na siedzeniu, powoli rusza nogami, zaczyna wysiadać. Rozglądam się za średniej wielkości kawałkami drewna albo kamieniami, żeby wsadzić je pod koła i spróbować wyjechać, ale wszystko jest tu czyste i zadbane. Sam trawnik i kwiaty.

– Poszukam jakichś gałęzi – mówię do matki, wskazując las na końcu drogi. – Nie ruszaj się.

Matka, która w połowie wysiadła już z samochodu, na chwilę zastyga, po czym ponownie opada na siedzenie. Martwi mnie, że zapada zmierzch, nie wiem, czy sama po ciemku zdołam wyciągnąć z błota zakopany samochód. Las zaczyna się raptem dwa domy dalej. Idę między drzewami, potrzebuję kilku minut, żeby znaleźć dokładnie to, czego szukam. Kiedy wracam, matki nie ma w samochodzie. Na zewnątrz też nikogo. Podchodzę pod drzwi domu. Zabawkowa ciężarówka leży na wycieraczce. Naciskam dzwonek i kobieta mi otwiera.

– Zadzwoniłam po pogotowie – mówi. – Nie wiedziałam, gdzie pani jest, a pani matka mówiła, że za chwilę znów zemdleje.

Zastanawiam się, kiedy zrobiła to pierwszy raz. Wchodzę z kawałkami drewna. Mam dwa, każdy wielkości cegły. Kobieta prowadzi mnie do kuchni. Przechodzimy przez dwa przestronne salony z dywanami. Od razu dociera do mnie głos mojej matki.

– To biały marmur? Skąd wzięliście biały marmur? Czym się zajmuje zawodowo twój tata, chłopczyku?

Siedzi za stołem, w ręku trzyma filiżankę, w drugim cukierniczkę. Chłopiec siedzi przed nią wpatrzony w jej twarz.

– Chodźmy – mówię do matki, pokazując jej drewno.

– Widziałaś tę cukierniczkę? – pyta matka i przesuwa naczynie w moją stronę. Ponieważ widzi, że nie robi to na mnie wrażenia, dodaje: – Naprawdę bardzo źle się czuję.

– Ta jest tylko dla ozdoby – mówi chłopiec. – Ta tutaj to prawdziwa cukierniczka.

Podaje mojej matce tę drugą, drewnianą. Matka ignoruje go, wstaje i wychodzi z kuchni, jakby zbierało jej się na wymioty. Idę za nią zrezygnowana. Zamyka się w małej łazience znajdującej się przy korytarzu. Kobieta i chłopiec patrzą na mnie, ale nie idą za mną. Pukam do drzwi. Pytam, czy mogę wejść, czekam. Kobieta wygląda z kuchni.

– Mówią, że pogotowie będzie za piętnaście minut.

– Dziękuję – odpowiadam.

Drzwi od łazienki się otwierają. Wchodzę i zamykam za sobą. Odkładam kawałki drewna pod lustrem. Matka siedzi na desce klozetowej i płacze.

– Co się dzieje, mamo?

Składa na pół kawałek papieru toaletowego, czyści sobie nos i dopiero wtedy się odzywa.

– Skąd ludzie biorą takie rzeczy? Widziałaś, że mają schody po obu stronach salonu? – Chowa twarz w dłoniach. – To mnie tak zasmuca, że chciałabym umrzeć.

Pukają do drzwi, co mi przypomina, że karetka już jest w drodze. Kobieta pyta, czy wszystko w porządku. Muszę wyciągnąć mamę z tego domu.

– Pójdę po auto – mówię i podnoszę kawałki drewna. – Za dwie minuty masz być ze mną przed domem. I lepiej, żebyś się nie spóźniła.

Na korytarzu kobieta rozmawia przez komórkę, ale zauważa mnie i się rozłącza.

– To mój mąż, już tu jedzie.

Czekam na jakiś gest, który pozwoli mi odgadnąć, czy mężczyzna jedzie tu, żeby nam pomóc, czy żeby pomóc jej pozbyć się nas z domu. Kobieta przygląda mi się jednak uważnie i niczego po sobie nie daje poznać. Wychodzę i kieruję się w stronę samochodu. Słyszę, że chłopiec za mną biegnie. Nie mówię nic, podkładam kawałki drewna pod koła i rozglądam się, gdzie matka mogła zostawić kluczyki. Odpalam silnik. Muszę próbować kilka razy, ale ostatecznie trik z drewnem się sprawdza. Zamykam drzwi, a chłopiec musi uskoczyć na bok, żebym go nie przejechała. Nie zatrzymuję się, jadę po błotnistym śladzie aż do samej ulicy. „Sama nie przyjdzie – powtarzam sobie w myślach. – Dlaczego miałaby mnie posłuchać i wyjść z domu jak normalna matka?”. Wyłączam silnik i wracam po nią do środka. Chłopiec biegnie za mną, przytula ubłocone kawałki drewna.

Wchodzę bez pukania i ruszam prosto do łazienki.

– Tam już jej nie ma – mówi kobieta. – Proszę, niech pani zabierze matkę. To już naprawdę gruba przesada.

Prowadzi mnie na piętro. Schody są szerokie i jasne, drogę wskazuje kremowy chodnik. Kobieta idzie przodem, ślepa na błotniste ślady, które zostawiam na każdym stopniu. Pokazuje mi jeden pokój, drzwi są uchylone, wchodzę, nie otwierając ich do końca, żeby zachować nieco intymności. Matka leży na brzuchu na dywanie pośrodku małżeńskiej sypialni. Cukierniczka stoi na komódce, obok leżą jej zegarek i bransoletki, ewidentnie je zdjęła. Ręce i nogi rozłożyła szeroko, a ja przez chwilę się zastanawiam, czy istnieje jakiś inny sposób, żeby objąć rzeczy tak wielkie, jak dom, czy to jest właśnie to, co matka próbuje zrobić. Wzdycha, po czym siada na podłodze, poprawia sobie bluzkę i włosy, patrzy na mnie. Jej twarz nie jest już tak czerwona, ale łzy całkowicie rozpaprały makijaż.

– I co teraz? – pyta.

– Samochód już jest. Idziemy.

Zerkam na zewnątrz, żeby sprawdzić, co robi kobieta, ale nie widzę jej.

– A co zrobimy z tym wszystkim? – dopytuje matka, zakreślając szeroki łuk ręką. – Ktoś musi z nimi porozmawiać.

– Gdzie masz torebkę?

– Na dole, w salonie. W pierwszym salonie, bo mają tu drugi, z wyjściem na basen, i jeszcze jeden, po drugiej stronie kuchni, z widokiem na tylny ogród. Tu są trzy salony. – Matka wyciąga z dżinsów chusteczkę, wysmarkuje nos i wyciera łzy. – I każdy służy do czego innego.

Wstaje, podtrzymując się na ramie łóżka, i rusza w stronę sypialnianej łazienki.

Łóżko jest zaścielone z takim charakterystycznym podwinięciem górnego prześcieradła, jakie widziałam tylko u mojej matki. Pod łóżkiem zwinięta w tłumok leżą narzuta w żółte i fioletowe gwiazdki oraz sporo jaśków.

– Mamo, na litość boską, czy ty ścieliłaś to łóżko?

– Nawet nic nie mów o tych jaśkach – rzuca, a potem wygląda przez drzwi, żeby sprawdzić, czy słucham. – A jak wyjdę z łazienki, ta cukierniczka ma tu dalej być, żeby ci nic do głowy nie strzeliło.

– Jaka cukierniczka? – pyta kobieta zza drzwi. Puka trzy razy, ale nie ośmiela się wejść. – Moja cukierniczka? Bardzo proszę, to pamiątka po mamie.

W łazience słychać wodę lecącą w wannie. Matka wraca do drzwi i przez sekundę myślę, że otworzy kobiecie, ale zaraz zamyka i daje mi znak, że mam mówić ciszej, że woda leci, żeby nas nie było słychać. Cała ona – myślę sobie, podczas gdy matka wysuwa szuflady w komodzie i sprawdza ich zawartość, upewnia się, że także wnętrze zostało zrobione z cedrowego drewna. Od kiedy pamiętam, jeździmy oglądać domy i wynosimy z ich ogrodów niewłaściwe kwiaty i doniczki. Przestawiamy spryskiwacze do roślin, ozdabiamy skrzynki na listy, zbieramy ozdoby zbyt ciężkie dla trawnika. Od kiedy tylko zaczęłam sięgać stopami pedałów, zajmowałam się samochodem. To dało matce więcej swobody. Kiedyś sama dźwignęła białą ławkę z drewna i przestawiła ją do ogrodu naprzeciwko. Odczepiała hamaki. Wyrywała chwasty. Trzy razy zrywała paskudną i pretensjonalną tabliczkę z nazwą „Marilú 2”. Ojciec dowiedział się o jednej czy dwóch takich akcjach, ale nie sądzę, żeby to przez nie ją zostawił. Kiedy odszedł, zabrał wszystkie swoje rzeczy oprócz kluczyków od samochodu, zostawił je na jednym ze stosów czasopism wnętrzarskich i dekoracyjnych matki, a ona przez kilka lat właściwie nie wysiadała z samochodu podczas przejażdżek. Siedziała na miejscu pasażera z przodu i powtarzała: „to trawa kikuyu”, „to okno wykuszowe wcale nie jest amerykańskie”, „bodziszek pnący nie może rosnąć obok mrzechliny”, „gdybym kiedyś posadziła przed domem takie róże perłowe, to najmij kogoś, żeby mnie zgładził”. Sporo jednak czasu zajęło jej, nim zdecydowała się wysiąść z samochodu. Za to tego dnia przekroczyła ważną granicę. Uparła się, że chce prowadzić. Tak to wszystko wykombinowała, żeby dostać się do tego domu, do małżeńskiej sypialni, a teraz wracała z łazienki, w której wysypała do wanny zawartość dwóch pojemników z solami kąpielowymi, i właśnie zabierała się do wywalania do śmietnika niektórych kosmetyków z szafki. Słyszę silnik samochodowy i wyglądam przez okno wychodzące na tylny ogród. Jest już prawie ciemno, ale widzę ich. On wysiada z auta, a kobieta do niego podchodzi. Lewą ręką trzyma rączkę chłopca, prawą wymachuje i gestykuluje. On przytakuje zaniepokojony, patrzy w górę. Zauważa mnie i wtedy zdaję sobie sprawę, że musimy się streszczać.

– Idziemy stąd, mamo.

Ona odpina haczyki zasłonki od prysznica, ale wyrywam je z jej ręki, rzucam na podłogę, łapię ją za nadgarstek i popycham w stronę schodów. Dość gwałtownie, nigdy tak nie potraktowałam matki. Nowy przypływ złości pcha mnie do wyjścia. Matka idzie za mną, od czasu do czasu potyka się na niektórych stopniach. Kawałki drewna leżą u dołu schodów, kopię je, mijając. Wchodzimy do salonu, łapię torebkę matki i wychodzimy głównym wyjściem.

Już w samochodzie, tuż przed rogiem, mam wrażenie, że dostrzegam światła innego samochodu, który wyjeżdża spod domu i skręca w naszą stronę. Na pełnym gazie dojeżdżam do pierwszego błotnistego skrzyżowania i matka mówi:

– Co to było za szaleństwo?

Zastanawiam się, czy chodzi o to, co ja robię, czy o to, co ona robiła. W geście protestu matka zapina pas. Torebkę trzyma na kolanach, a zaciśniętą pięść na klamce. Powtarzam sama do siebie: „Teraz się uspokój, uspokój się, uspokój”. Szukam tamtego samochodu w lusterku wstecznym, ale nikogo nie widzę. Chcę porozmawiać z matką, nie jestem jednak w stanie się opanować i zaczynam krzyczeć.

– Czego szukałaś, mamo?! O co w tym wszystkim chodzi?!

Ona nawet nie drgnie. Patrzy, poważna, przed siebie, z surowo zmarszczonymi brwiami.

– Mamo, proszę cię, o co chodzi? Czego my, do cholery, szukamy w cudzych domach?!

Z oddali słychać sygnał karetki pogotowia.

– Chciałabyś mieć taki salon? O to ci chodzi? O marmurowe blaty? Tę cholerną cukierniczkę? Te beznadziejne dzieci? O to? Czego, kurde, szukasz w tych domach?!

Uderzam ręką w kierownicę. Sygnał pogotowia słychać coraz bliżej, a ja wbijam paznokcie w plastik. Raz, kiedy miałam pięć lat i matka wycięła wszystkie cantedeskie w czyimś ogrodzie, zapomniała o mnie i zostawiła mnie siedzącą pod płotem, później zaś nie miała odwagi, żeby wrócić. Czekałam tam bardzo długo, aż w końcu usłyszałam krzyki jakiejś Niemki, która wybiegła z domu z miotłą, więc uciekłam. Matka jeździła w kółko, trzymając się dwie przecznice dalej od tego domu, chwilę zajęło, nim się znalazłyśmy.

– Nic z tych rzeczy – odpowiada matka, wciąż patrząc przed siebie, i nie odzywa się już więcej aż do końca jazdy.

Karetka skręca w naszą stronę kilka przecznic dalej i mija nas z wielką prędkością.

Po półgodzinie docieramy do domu. Odkładamy nasze rzeczy na stół i ściągamy ubłocone adidasy. Dom jest wychłodzony, widzę z kuchni, jak matka wymija fotel, wchodzi do pokoju, siada na łóżku i wyciąga się, żeby włączyć grzejnik. Nastawiam wodę na herbatę. Tego mi teraz trzeba – myślę – trochę herbaty. Siadam obok piecyka, żeby tu poczekać. Kiedy wsadzam saszetkę do filiżanki, rozlega się dzwonek. To ta kobieta, właścicielka domu z trzema salonami. Otwieram i patrzę na nią. Pytam, skąd wie, gdzie mieszkamy.

– Śledziłam was – mówi, patrząc na swoje buty.

Zachowuje się inaczej, jest wrażliwsza i cierpliwa, a choć rozchylam moskitierę, żeby ją wpuścić do środka, ona jakoś nie może się zdobyć na pierwszy krok. Rozglądam się w obie strony i nie widzę żadnego samochodu, jakim taka kobieta, jak ona, mogłaby tu przyjechać.

– Nie mam pieniędzy – przyznaję się.

– Nie – odpowiada – niech się pani nie przejmuje, nie po to tu jestem. Ja... Pani matka jest w domu?

Słyszę, jak zamykają się drzwi od pokoju. To mocne trzaśnięcie, być może trudno jednak usłyszeć je z ulicy.

Kręcę przecząco głową. Ona znów patrzy na swoje buty i czeka.

– Mogę wejść?

Wskazuję jej krzesło przy stole. Jej obcasy na glinianych płytkach wydają inny odgłos niż nasze buty, widzę, że porusza się ostrożnie: przestrzeń w tym domu jest bardziej ograniczona i kobieta wyraźnie nie czuje się swobodnie. Kładzie torebkę na skrzyżowanych nogach.

– Może herbaty?

Przytakuje.

– Pani matka... – zaczyna.

Podaję jej filiżankę z wrzątkiem i wyobrażam sobie, co usłyszę: „Pani matka znów jest u mnie w domu”, „Pani matka chce wiedzieć, skąd mam na skórzane obicia wszystkich foteli”.

– Pani matka zabrała moją cukierniczkę – mówi kobieta.

Uśmiecha się niemal przepraszająco, miesza herbatę, patrzy na nią, ale nie pije.

– To się wydaje głupstwem – mówi – ale ze wszystkich rzeczy w całym domu to jedyna pamiątka po mojej matce i... – Wydaje dziwny odgłos, jakby szloch, a oczy nabiegają jej łzami. – Potrzebuję tej cukierniczki. Ona musi mi ją oddać.

Przez chwilę siedzimy w milczeniu. Kobieta unika mojego spojrzenia. Krótko spoglądam na tylne patio i widzę ją, moją matkę, od razu więc staram się odwrócić uwagę kobiety, żeby i ona jej nie zobaczyła.

– Pani chce odzyskać swoją cukierniczkę? – pytam.

– Jest tutaj? – upewnia się kobieta i natychmiast wstaje, spogląda na kuchenny blat, na salon, na pokój kawałek dalej.

Nie mogę jednak przestać myśleć o tym, co właśnie zobaczyłam: moja matka klęcząca na ziemi, pod rozwieszonym praniem, wsadza cukierniczkę do nowo wykopanej dziury na patio.

– Jeśli pani chce ją odzyskać, sama musi ją pani znaleźć – mówię.

Kobieta patrzy na mnie, potrzebuje kilku sekund, żeby przetrawić to, co mówię. Następnie odkłada torebkę na stół i powoli się oddala. Ma się wrażenie, że z trudem idzie między fotelem i telewizorem, między stosami pojemników, których wszędzie pełno, jakby żadne miejsce nie było dobre, by zacząć poszukiwania. W ten sposób pojmuję, czego tak naprawdę chcę. Chcę, żeby zaczęła grzebać. Chcę, żeby ruszała nasze rzeczy, żeby patrzyła, przestawiała i rozkładała. Żeby wyjęła wszystko z pojemników, deptała, przekładała w inne miejsca, żeby położyła się na podłodze i też płakała. I chcę, żeby weszła moja matka. Bo jeśli matka teraz wejdzie, jeśli szybko się pozbiera po tym nowym pochówku i wróci do kuchni, widok tego, jak to robi ta kobieta, która nie ma tylu lat doświadczenia ani domu, w którym można takie rzeczy robić jak należy, przyniesie jej ulgę.

 

[...]

 
 
 
 
 
 
 
 

Wydawnictwo Pauza powstało jesienią 2017 roku

na Saskiej Kępie w Warszawie. Zrodziło się z pasji –

do czytania i dobrej prozy zagranicznej.

 

Pauza specjalizuje się w literaturze z wyższej półki,

która wciąga, pochłania, wywołuje emocje.

Czytelnicy znajdą u nas znane i nagradzane książki

z całego świata, ale też mocne debiuty literackie.

Siedem pustych domów to dziewięćdziesiąta druga książka

Wydawnictwa Pauza.

 
 

Wcześniej ukazały się:

 

2018

Legenda o samobójstwie – David Vann

Pierwszy bandzior – Miranda July

Nasz chłopak – Daniel Magariel

Historia przemocy – Édouard Louis

Tirza – Arnon Grunberg

 

2019

Pasujesz tu najlepiej – Miranda July

O zmierzchu – Therese Bohman

Piękna młoda żona – Tommy Wieringa

Czekaj, mrugaj – Gunnhild Øyehaug

Floryda – Lauren Groff

Przyjaciel – Sigrid Nunez

Madame Zero i inne opowiadania – Sarah Hall

Mój rok relaksu i odpoczynku – Ottessa Moshfegh

Brud – David Vann

Koniec z Eddym – Édouard Louis

 

2020

Zgiń, kochanie – Ariana Harwicz

Linia – Elise Karlsson

Nocny prom do Tangeru – Kevin Barry

Ta druga – Therese Bohman

Dorośli – Marie Aubert

Turbulencje – David Szalay

Nikolski – Nicolas Dickner

Fauna Północy – Andrea Lundgren

Witajcie w Ameryce – Linda Boström Knausgård

Pełnia miłości – Sigrid Nunez

Przejście – Pajtim Statovci

Niebieska Księga z Nebo – Manon Steffan Ros

Dziennik upadku – Michel Laub

 
 

2021

Halibut na Księżycu – David Vann

Zabierz mnie do domu – Marie Aubert

Utonęła – Therese Bohman

Koniec dnia – Bill Clegg

Sempre Susan. Wspomnienie o Susan Sontag – Sigrid Nunez

Tęsknota za innym światem – Ottessa Moshfegh

Ostatnie stadium – Nina Lykke

Niepoprawna mnogość – zbiór opowiadań pod redakcją Lucy Caldwell

Wyznanie – Domenico Starnone

Za otrzymane łaski – Valeria Parrella

Trzymam wilka za uszy – Laura van den Berg

Kto zabił mojego ojca – Édouard Louis

Archiwum zagubionych dzieci – Valeria Luiselli

 

2022

Komodo – David Vann

Londyn – David Szalay

Wyspa kobiet – Lauren Groff

Wizyta – Katharina Volckmer

Ostatni wywiad – Eshkol Nevo

Strega – Johanne Lykke Holm

Intymności – Lucy Caldwell

Coś nie tak. Kobiecość i wstręt – Eimear McBride

Pomniejsi wędrowcy – Eimear McBride

Dla Rouenny – Sigrid Nunez

Zmagania i metamorfozy kobiety – Édouard Louis

 

2023

Odmawiam myślenia – Lotta Elstad

Elmet – Fiona Mozley

Mleko krew żar – Dantiel W. Moniz

Urugwajka – Pedro Mairal

Andromeda – Therese Bohman

Czy muszę odchodzić? – Yiyun Li

Wcale nie jestem taka – Marie Aubert

 
 

2023

Fatum i furia – Lauren Groff

Nędza – Andrzej Tichý

Długa odpowiedź – Anna Hogeland

W lasach ludzkiego serca – Antje Rávik Strubel

Zmiana – Édouard Louis

Dostatek – Jakob Guanzon

Lapvona – Ottessa Moshfegh

Ptaki – Samanta Schweblin

 

2024

Słabsi – Sigrid Nunez

Eileen – Ottessa Moshfegh

Ostatni dzień na Ziemi – David Vann

Szczegóły – Ia Genberg

Fuga – Lauren Groff

Miałam tak wiele – Trude Marstein

Soho – Fiona Mozley

Zaproszona – Emma Cline

System – Amanda Svensson

Niewidzialni – Pajtim Statovci

Psychiatrzy i masażyści – Arnon Grunberg

Na czworakach – Miranda July

Dzikie bezkresy – Lauren Groff

Lot – Lynn Steger Strong

 

2025

Śmierć w jej dłoniach – Ottessa Moshfegh

Metry na sekundę – Stine Pilgaard

Gdzie indziej – Yan Ge

Nie jesteśmy tu dla przyjemności – Nina Lykke

Stan raju – Laura van den Berg

Goście – Agnes Ravatn

Tłusty róż – Fernanda Trías

Teo od 16 do 18 – Raluca Nagy

Góra prawdy – Therese Bohman

Wonderland – Hanna Nordenhök