Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
51 osób interesuje się tą książką
Powieść nagrodzona Bookerem.
Kolombo na Sri Lance, rok 1990. Czas brutalnej wojny domowej.
Maali Almeida – fotograf wojenny, hazardzista i sprzedawczyk – zostaje zabity. Jego ciało spoczywa na dnie jeziora Beira, a dusza ulatuje do absurdalnego urzędu, rodzaju biura wizowego w zaświatach. Tam Maali dostaje siedem dni na rozwiązanie zagadki swojej śmierci i zamknięcie niedokończonych ziemskich spraw.
Jednak w przypadku Maalego śmierć mogła przyjść z każdej strony. Jako fotograf, którego zdjęcia mają moc obalania rządów i zapobiegania wojnom, ma wrogów wszędzie – od rządowych siepaczy przez Tamilskie Tygrysy po rewolucjonistów. Poszukiwania prowadzą przez jego pogmatwane związki oraz skomplikowaną relację z matką, a także krajobraz ogarniętego krwawą wojną domową państwa.
Niewiele jest powieści, które przywodzą na myśl Agathę Christie, Salmana Rushdiego, Johna le Carrégo i Stranger Things – ale tej się to udaje.
Siedem księżyców Maalego Almeidy jest baśnią dla dorosłych, ponieważ jest baśnią o wojnie domowej. Starożytni Grecy uważali, że gdy takowa się wydarza, każdy musi się opowiedzieć po którejś ze stron. Maali stara się raczej żyć swoim życiem hazardzisty i przypadkowego kochanka, a nade wszystko: fotografa. Gdy chęć na zaangażowanie przychodzi, sądzi, że wcale nie jest ono polityczne. Dopiero w miejscu, które w naszej cywilizacji nazwalibyśmy czyśćcem albo Szeolem – tam, gdzie się rozmawia z mądrymi lampartami i z nieudolnymi biurokratami – może pojąć, jak bardzo się pomylił. Czyta się to świetnie, a zakończenie jest oczyszczające.
Wojciech Engelking
Shehan Karunatilaka urodził się w Galle na Sri Lance, dorastał w Kolombo, studiował w Nowej Zelandii. Mieszkał i pracował w Londynie, Amsterdamie i Singapurze. Pojawił się na scenie literackiej w 2011 roku, gdy opublikował swoją pierwszą powieść Chinaman: The Legend of Pradeep Mathew, za którą został nagrodzony Commonwealth Book Prize i Gratiaen Prize. Siedem księżyców Maalego Almeidy to jego długo oczekiwana druga powieść. Karunatilaka pisze także rockowe piosenki, scenariusze i opowieści z podróży, które publikuje w „Rolling Stone”, „GQ” i „National Geographic”. Obecnie mieszka na Sri Lance.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 554
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Czas: 15 godz. 26 min
Lektor: Krzysztof Polkowski
Siedem księżyców Maalego Almeidy jest fikcją literacką, a wszyscy bohaterowie są zmyśleni. Jednakże część polityków i osób czynnych publicznie w okresie, w którym toczy się akcja powieści (lata 1989–1990), występuje w niej pod swoimi prawdziwymi nazwiskami.
Dla Chuli,
Erangi
i Luki
SIEDEM KSIĘŻYCÓWMAALEGO ALMEIDY
Istnieją tylko dwa bóstwa godne tego, by je czcić.Przypadek i elektryczność.
DRAMATIS PERSONAE
Lista skrócona. Przepraszamy, jeśli jakieś demony zostały pominięte.
MALINDA ALBERT KABALANA (MAALI ALMEIDA) – Zaginiony, ale nie zapomniany. Ma do rozwiązania zagadkę morderstwa. Swojego własnego.
ŻYJĄCY – TAM W DOLE
Dziś słyszę twoje imię i za ciebie płonę.
WSPÓŁLOKATORZY I RODZINA
DILAN DHARMENDRAN (DD) – Zakazana miłość Maalego.
JACQUELINE VAIRAVANATHAN (JAKI) – Porzucona miłość Maalego, kuzynka DD.
ALBERT KABALANA (BERTIE) – Ojciec Maalego. Nieobecny i odrzucony.
LAKSHMI ALMEIDA (LUCKY) – Matka Maalego. Obecna i odrzucona.
MINISTER STANLEY DHARMENDRAN – Ojciec DD; wujek Jaki. Jedyny Tamil w rządzie.
POLICJANCI I SKAZAŃCY
PODKOMISARZ RANCHAGODA – Leniwy glina. Ustosunkowany.
DETEKTYW CASSIM – Pracowity glina. Sfrustrowany.
BALAL AJITH – Śmieciarz. Wykwalifikowany rzeźnik.
KOTTU NIHAL – Śmieciarz. Złodziej.
SZOFER-MALLI – Żołnierz z problemami. Zajmuje się transportem zwłok.
DZIENNIKARZE I KOMBINATORZY
ANDY MCGOWAN – Wolny strzelec, pisze dla „Newsweeka”.
JONNY GILHOOLEY – Attaché kulturalny brytyjskiej Wysokiej Komisji.
BOB SUDWORTH – Reporter Associated Press (AP).
INNOCENT EMMANUEL KUGARAJAH (KUGA) – Oszust pozujący na aktywistę.
ELSA MATHANGI – Aktywistka pozująca na oszustkę.
HOTEL LEO
ROHAN CHANG – Szef kasyna.
YAEL MENACHEM – Szef izraelskiego studia filmowego. Handlarz bronią.
GOLAN YORAM – Izraelski producent filmowy. Handlarz bronią.
KARACZI KID – Pakistański hazardzista. Handlarz bronią.
CHAMINDA SAMARAKOON – Barman. Żigolak.
POTWORY
MINISTER CYRIL WIJERATNE – Minister sprawiedliwości. Szef gangu.
MAJOR RAJA UDUGAMPOLA – Dowódca STF.
MASKA – Ojciec czwórki dzieci. Oprawca setek ludzi.
WRÓŻBIARZE
CZŁOWIEK WRONA – Zwany również Wujkiem Wroną. Zaklinacz duchów. Dostawca klątw.
WRÓBLI CHŁOPIEC – Okaleczone dziecko ulicy.
TOWARZYSTWO Z KOLOMBO
CLARANTHA DE MEL – Menedżer Galerii Lionela Wendta. Ukryta ciota.
RADIKA FERNANDO – Prezenterka wiadomości. Dusza towarzystwa.
BUVENEKA WIJERATNE – Bratanek ministra sprawiedliwości. Niechętny stryjowi.
VIRAN Z ZAKŁADU FUJIKODAK – Pracujący na własną rękę technik fotograficzny.
ZMARLI
W większości bezimienni i niegroźni.
ASYSTENCI
DOKTOR RANEE SRIDHARAN (zm. 1989) – Wykładowczyni i działaczka tamilska zamordowana przezLTTE. Obecnie Asystentka zmarłych.
HE-MAN – Bramkarz strzegący wejścia do Pomiędzy.
MOJŻESZ – Pradawny duch. Obecnie ochroniarz.
UPIORY
SENA PATHIRANA (zm. 1989) – Organizator struktur marksistowskich w Gampasze. Zamordowany przez państwo.
MARTWA PRAWNICZKA (zm. 1983) – Zlinczowana przez rasistowski motłoch. Jedna z tysięcy ofiar.
MARTWI STUDENCI INŻYNIERII (zm. 1982) – Zamordowani przez armię, ponieważ pasowali do opisu.
MARTWE DZIECI ŻOŁNIERZE (zm. 1989) – Wypiły truciznę, żeby urwać się z pola walki.
PRETY STAREGO MĘŻCZYZNY I MŁODEJ DZIEWCZYNY (zm. 1984) – Zginęli w wybuchu bomby, która nie była dla nich przeznaczona.
DUCHY
MARTWY ATEISTA (zm. 1986) – Zabity w zamachu zleconym przez własnego brata.
MARTWE PSY (zm. 1988) – Wypadek samochodowy. Nieodnotowany przez policję.
MARTWY LAMPART (zm. 1985) – Wpadł we wnyki zastawione na kłusownika.
MARTWY FRANCUSKI TURYSTA (zm. 1986) – Zamach bombowy na samolot Air Lanka.
MARTWA NIEMIECKA TURYSTKA (zm. 1986) – Zamach bombowy na samolot Air Lanka.
MARTWY ANGIELSKI TURYSTA (zm. 1986) – Zamach bombowy na samolot Air Lanka.
UCZENNICA SAMOBÓJCZYNI (zm. 1986) – Wypiła pestycydy, żeby uwolnić się od szkolnych prześladowców.
KOBIETA SAMOBÓJCZYNI (zm. 1979) – Po tym, jak została porzucona, rzuciła się pod pociąg.
GARBUS SAMOBÓJCA (zm. 1712) – Zastrzelił się z powodu długów.
MARTWI KOCHANKOWIE (zm. 1948) – Powiesili się, żeby uciec przed rodzicami.
DEMONY
MAHAKALI VEL MARTWY KAPŁAN – Czarne serce wszechświata. Nie zawsze był taki zły.
MARTWY OCHRONIARZ (zm. 1977) – Członek obstawy zamordowanego premiera. Obecnie demon stróż ministra.
PIERWSZY KSIĘŻYC
Ojcze, przebacz im, bo ja nigdy nie zdołam.
Richard de Zoysa, Wielki Piątek 1975
ODPOWIEDZI
Budzisz się z odpowiedziami na pytania, które wszyscy sobie zadają. Pierwsza odpowiedź brzmi „tak”, a druga „tak samo jak tutaj, tylko gorzej”. To cała wiedza, jaką otrzymasz. Równie dobrze możesz więc wrócić do spania.
Gdy się urodziłeś, twoje serce nie biło, lecz włożono cię do inkubatora i zdołano utrzymać przy życiu. Ale nawet jako wyjęty z wód płodowych noworodek wiedziałeś już to, co odkrył siedzący pod drzewem Budda. Lepiej ponownie się nie narodzić. Lepiej nigdy się nie trudzić. Trzeba było posłuchać instynktu i wykitować w tym pudle, w którym umieścili cię po narodzeniu. Ale nie zrobiłeś tego.
Odpuszczasz więc sobie każdą grę, w którą każą ci grać. Dwa tygodnie szachów, miesiąc w skautach, trzy minuty gry w rugby. Ze szkoły wyniosłeś nienawiść do drużyn, rozgrywek sportowych i kretynów, którzy je cenią. Zrezygnowałeś z warsztatów plastycznych, sprzedaży polis ubezpieczeniowych i studiów. Porzuciłeś każdego, kto kiedykolwiek oglądał cię nago. Dałeś sobie spokój ze wszystkimi sprawami, o które walczyłeś. I zrobiłeś wiele rzeczy, o których nikomu nie możesz powiedzieć.
Gdybyś miał wizytówkę, oto, co byłoby na niej napisane:
MAALI ALMEIDA
Fotograf. Hazardzista. Dziwka.
Gdybyś miał nagrobek, wyryto by na nim:
MALINDA ALBERT KABALANA
1955–1990
Nie masz jednak ani tego, ani tego. A w tej grze nie zostały ci już żadne żetony. Ale teraz przynajmniej wiesz to, czego inni nie wiedzą. Znasz odpowiedzi na następujące pytania. Czy istnieje życie po śmierci? I jak ono wygląda?
NIEBAWEM SIĘ PRZEBUDZISZ
Wszystko zaczęło się przed wiekami, tysiące wieków temu, ale darujmy sobie te minione dni i przenieśmy się do ostatniego wtorku. Tego ranka budzisz się z kacem i pustką w głowie, czyli tak jak w większość dni. Budzisz się w ciągnącej się bez końca poczekalni. Rozglądasz się wokół i przynajmniej ten jeden raz masz pewność, że to tylko sen, dlatego postanawiasz go przespać. Wszystko w końcu mija, zwłaszcza sny.
Jesteś ubrany w kurtkę safari, sprane dżinsy i nie możesz sobie przypomnieć, jak się tu znalazłeś. Masz tylko jeden but, na szyi wiszą trzy wisiorki i aparat fotograficzny. To twój wierny nikon 3ST, choć ma rozbity obiektyw, a obudowa jest pęknięta. Patrzysz przez wizjer, ale widzisz tylko błoto. Maali, chłopcze, czas się obudzić. Szczypiesz sam siebie i czujesz ból, nie jest to jednak ostre szarpnięcie, raczej tępe ukłucie zniewagi.
Wiesz, jak to jest nie ufać własnemu umysłowi. Na przykład tamten odlot po LSD podczas Smoking Rock Circus w siedemdziesiątym trzecim, gdy przez trzy godziny obejmowałeś pień aralii w parku Viharamahadevi. Albo dziewięćdziesięciogodzinny maraton pokera, podczas którego wygrałeś siedemnaście lakhów, by potem przegrać piętnaście. Twój pierwszy ostrzał w dystrykcie Mullaitivu w osiemdziesiątym czwartym, gdy tkwiłeś w schronie razem z przerażonymi rodzicami i płaczącymi dziećmi. Albo gdy jako dziewiętnastolatek ocknąłeś się w szpitalu, nie mogąc sobie przypomnieć twarzy swojej ammy ani tego, jak bardzo jej nienawidzisz.
Stoisz w kolejce i wrzeszczysz na kobietę siedzącą w białym sari w okienku za ladą. Komu nie zdarzyło się wściec na kobietę siedzącą w okienku? Tobie na pewno. Większość Lankijczyków przeżuwa swój gniew w milczeniu, ale ty lubisz dać mu upust i wydzierasz się na całe gardło.
– Nie twierdzę, że to pani wina. Ani też moja. Ale błędy się zdarzają, no nie? Zwłaszcza w urzędach. Co zrobić?
– To nie jest urząd.
– A co mnie to obchodzi, cioteczko? Mówię tylko, że nie mogę tu być, mam zdjęcia do przekazania. Poza tym jestem w stałym związku.
– Nie jestem twoją cioteczką.
Rozglądasz się dookoła. Kolejka za tobą zakręca wokół filarów i wije się wzdłuż ścian. Powietrze wydaje się zamglone, choć nikt nie pali, nikomu nie unosi się para z ust. Miejsce to przypomina parking, tylko bez samochodów, albo plac targowy, tylko bez towarów na sprzedaż. Wysoki sufit wspiera się na betonowych słupach rozmieszczonych w nieregularnych odstępach w rozległej przestrzeni. Na odległym krańcu majaczą drzwi dużej windy, a tłum ludzkich sylwetek to wciska się do środka, to wysypuje z niej na zewnątrz.
Nawet z bliska postacie mają rozmazane kontury i skórę białą jak talk, a ich oczy mienią się barwami nietypowymi dla ludzi o śniadej cerze. Niektórzy są w szpitalnych koszulach; inni mają na ubraniach zaschłą krew; są tacy, którym brakuje kończyn. Wszyscy wydzierają się na kobietę w białym sari, która zdaje się prowadzić rozmowę z każdym z was jednocześnie. Może wszyscy zadają jej po prostu te same pytania. Gdybyś był hazardzistą (a przecież nim jesteś), postawiłbyś pięć do ośmiu, że to wszystko halucynacja wywołana najprawdopodobniej przez pigułki od Jaki.
Kobieta otwiera wielką księgę rachunkową. Mierzy cię z góry na dół wzrokiem, ale bez zainteresowania ani cienia pogardy.
– Najpierw musimy ustalić szczegóły. Imię?
– Malinda Albert Kabalana.
– Wystarczy jedna sylaba.
– Maali.
– Wiesz, co to jest sylaba?
– Maal.
– Dziękuję. Wyznanie?
– Brak.
– To niezbyt mądrze. Przyczyna śmierci?
– Nie pamiętam.
– Czas, który upłynął od zgonu?
– Nie mam pojęcia.
– Aiyo!
Chmara ludzkich dusz napiera coraz mocniej, złorzecząc kobiecie w bieli i zasypując ją pytaniami. Przyglądasz się ich bezbarwnym twarzom, rozbitym głowom z zapadniętymi oczami, które mrużą we wściekłości, bólu i pomieszaniu. Źrenice w odcieniach sińców i strupów. Rozbełtane brązy, błękity i zielenie – nikt jednak nie zwraca na ciebie uwagi. Żyłeś w obozach dla uchodźców, odwiedzałeś uliczne bazary w samo południe, zasypiałeś w zatłoczonych kasynach. Falująca ludzka masa nigdy nie wygląda zbyt malowniczo. Ta ludzka masa tłoczy się teraz wokół ciebie i odpycha cię od okienka.
Lankijczycy nie potrafią stać w kolejkach. Chyba że kolejkę zdefiniujemy jako bezkształtną krętą linię z licznymi przerwami i odstępami. Wygląda, że to jakiś punkt informacyjny dla osób mających pytania na temat swojej śmierci. Jest tu wiele stanowisk, przy których tłoczą się wzburzeni petenci, obrzucając wyzwiskami siedzących w okienkach pracowników. Życie po śmierci przypomina urząd skarbowy, w którym wszyscy domagają się zwrotu podatku.
Zostajesz zepchnięty na bok przez ammę z małym dzieckiem, które trzyma na biodrze. Dziecko przygląda ci się, jakbyś właśnie zniszczył mu ulubioną zabawkę. Matka ma na włosach zaschniętą skorupę krwi, jej plamy widać też na sukience, na twarzy – rozmazane smugi.
– A co z naszym Madurą? Co się z nim stało? Jechał z nami na tylnym siedzeniu. Zauważył autobus jeszcze przed kierowcą.
– Ile razy mam powtarzać? Pani syn żyje. Don’t worry, be happy.
Słowa te wypowiada siedzący w okienku mężczyzna, który nosi białą luźną bluzę oraz afro i wygląda niczym Mojżesz z wielkiej księgi. Jego głos dudni jak ocean, a oczy mają bladożółty kolor rozbitych jajek. Powtarza tytuł najbardziej irytującego przeboju ubiegłego sezonu, po czym otwiera własną księgę rachunkową.
Próbujesz zrobić zdjęcie, to twoja typowa reakcja, gdy nie wiesz, co począć z rękami. Chcesz uchwycić ten pogrążony w chaosie parking, ale w obiektywie widzisz tylko rysy.
Łatwo stwierdzić, kto należy do personelu, a kto nie. Ci pierwsi trzymają grube księgi i stoją uśmiechnięci; ci drudzy sprawiają wrażenie pomylonych. Chodzą w kółko, przystają, wpatrują się w przestrzeń. Niektórzy kręcą głowami i lamentują. Członkowie personelu nie patrzą na nic wprost, zwłaszcza na dusze, którym udzielają porad.
To znakomita pora, żeby się wreszcie wybudzić i zapomnieć. Rzadko zapamiętujesz swoje sny i szansa na to, że akurat ten pozostanie w twojej pamięci, jest mniejsza niż na uzbieranie koloru czy fula w pokerze. O tym, że tutaj byłeś, będziesz pamiętać w równym stopniu jak o nauce chodzenia. Musiałeś wziąć piguły Jaki, a teraz masz psychodeliczny odjazd. Bo jak inaczej to wytłumaczyć?
Nagle dostrzegasz w kącie hali postać opartą o ścianę, zdaje się, że jest ubrana w czarny worek na śmieci i nie wygląda ani na członka personelu, ani na petenta. Postać obserwuje bacznie tłum, a jej oczy błyszczą zielono niczym ślepia kota w reflektorach samochodu. W końcu spogląda na ciebie i zatrzymuje na tobie swoje spojrzenie dłużej, niż powinna. Kiwa głową, lecz nie odwraca wzroku.
Nad postacią widnieje tablica z napisem:
NIE ODWIEDZAĆ CMENTARZY
Obok informacja ze strzałką:
-> BADANIE USZU – POZIOM CZTERDZIESTY DRUGI
Odwracasz się do kobiety w okienku i podejmujesz jeszcze jedną próbę.
– To jakaś pomyłka. Nie jem mięsa. Palę tylko pięć papierosów dziennie.
Kobieta wydaje ci się znajoma, dla niej z kolei znajomo muszą brzmieć twoje kłamstwa. Przepychający się tłum na moment jakby zamiera. Przez chwilę masz wrażenie, jakbyście byli tu tylko we dwoje.
– Aiyo! Słyszałam już te wszystkie wymówki. Nikt nie chce odchodzić, nawet samobójcy. Myślisz, że ja miałam ochotę umierać? Kiedy mnie zastrzelili, moje córki miały osiem i dziesięć lat. Co zrobić? Narzekanie nic tu nie pomoże. Uzbrój się w cierpliwość i czekaj na swoją kolej. Przebacz to, co możesz. A nam brakuje ludzi do pracy i szukamy chętnych.
Podnosi wzrok i zwraca się głośno do całej kolejki:
– Wszyscy macie siedem księżyców.
– Jakich księżyców? – pyta dziewczyna z przetrąconym karkiem.
Za rękę trzyma chłopczyka z rozłupaną czaszką.
– Siedem księżyców to siedem nocy. Siedem zachodów słońca. Tydzień. Czasu aż nadto.
– Myślałam, że księżyc to miesiąc.
– Księżyc zawsze jest na niebie, nawet gdy go nie widać. Sądzicie, że przestał krążyć wokół ziemi tylko dlatego, że wy przestaliście oddychać?
Nic z tego nie rozumiesz. Próbujesz więc innego podejścia.
– Straszny tłum. Pewnie sami zabici z północy. Tygrysy i armia mordują tam cywilów. Indyjski Korpus Pokojowy wszczyna walki.
Rozglądasz się wokół, ale widzisz, że nikt cię nie słucha. Ludzie wciąż cię ignorują, a ich oczy lśnią tylko błękitnozielonym blaskiem. Wypatrujesz postaci w czerni, ale gdzieś zniknęła.
– Zresztą nie tylko z północy. Stąd również. Rząd walczy z JVP, a liczba ofiar stale rośnie. Wszystko rozumiem. Ostatnio musi tu panować spory ruch.
– Ostatnio? – Kobieta w bieli marszczy brwi i kręci głową. – Co sekundę ktoś pada trupem. Czasem zdarzają się nawet dwa trupy na sekundę. Byłeś już zbadać sobie uszy?
– Z moim słuchem jest wszystko w porządku. Zajmuję się robieniem zdjęć. Byłem świadkiem zbrodni, których nikt inny nie widział. Potrzebują mnie tam.
– Ta kobieta ma dzieciaki do wykarmienia. Ten mężczyzna kieruje szpitalem. A ty masz zdjęcia? To ci dopiero!
– To nie są zwykłe fotki z wakacji. To zdjęcia, które mogą obalać rządy. Zdjęcia, które mogą zapobiegać wojnom.
Kobieta wykrzywia twarz. Na jej szyi wisi krzyż egipski, taki sam nosił kiedyś chłopak, który kochał cię bardziej niż ty jego. Kobieta bawi się krzyżem i marszczy nos.
Dopiero wtedy ją rozpoznajesz. Jej śnieżnobiały uśmiech jak z reklamy pasty do zębów gościł w gazetach przez większość osiemdziesiątego dziewiątego roku. Wykładowczyni akademicka zamordowana przez tamilskich ekstremistów za to, że była Tamilką o umiarkowanych poglądach.
– Znam panią. Doktor Ranee Sridharan. Nie mogłem rozpoznać bez megafonu. Pani artykuły o Tamilskich Tygrysach były znakomite. Ale wykorzystała pani moje zdjęcia bez pytania o zgodę.
O tym, że jesteś prawdziwym Lankijczykiem, nie decyduje nazwisko ojca ani to, w którym ze świętych miejsc składasz modły, ani uśmiech, który nosisz na twarzy, żeby ukryć swoje lęki, lecz znajomości z innymi Lankijczykami, a także ze znajomymi tychże Lankijczyków. Na Sri Lance są ciotki, które – jeśli podać im nazwisko i szkołę – potrafią namierzyć każdego Lankijczyka, z jego najbliższym kuzynostwem włącznie. Poruszasz się w nakładających się na siebie kręgach i w takich, które często pozostają zamknięte dla innych. Masz przeklęty dar zapamiętywania imion, twarzy i układów w kartach.
– Było mi przykro, gdy panią dopadli. Naprawdę. Kiedy to się stało? W osiemdziesiątym siódmym? Poznałem kiedyś bojownika Tygrysów z frakcji Mahatiyi. Mówił, że sam zorganizował na panią zamach.
Doktor Ranee podnosi wzrok znad księgi, posyła ci znużony uśmiech i wzrusza ramionami. Źrenice jej oczu wydają się zmętniałe, jakby pokrywała je mlecznobiała zaćma.
– Musisz przebadać sobie uszy. Twoje uszy mają tak samo niepowtarzalny wygląd jak odciski palców. Fałdy skrywają przeszłe traumy, płatki ujawniają grzechy, a w chrząstce znajdują się wyrzuty sumienia. Wszystko to, co uniemożliwia ci wejście do Światła.
– Czym jest Światło?
– W skrócie Światło jest Tym, Czego Tylko Potrzebujesz. A mówiąc dokładniej, nie mam czasu na dokładniejsze wyjaśnienia.
Kobieta podaje ci liść ola. Podobno na takim wyschniętym liściu palmy siedmiu ryszi, mędrców, spisało przed trzema tysiącami lat przepowiednie dla wszystkich ludzi, którzy kiedykolwiek będą żyli. Kanciaste nacięcia rozrywały ziarnistą fakturę liści, więc aby temu zapobiec, skrybowie z południowej Azji opracowali fantazyjnie zaokrąglony alfabet.
– Robiłeś zdjęcia w osiemdziesiątym trzecim?
– Owszem, robiłem. Co to takiego?
Na liściu ola widnieją te same słowa zapisane w trzech językach. W krągłym syngaleskim, kanciastym tamilskim i nagryzmolonym angielskim, a nigdzie nie widać najmniejszego rozdarcia.
USZY ________________________________
LICZBA ZGONÓW ______________________
GRZECHY _____________________________
KSIĘŻYCE ____________________________
PIECZĘĆ PRZYJMUJĄCEGO _______________
– Idź na Poziom Czterdziesty Drugi przebadać sobie uszy, zgłosić do rejestru liczbę zgonów, ukrytych grzechów i pozostałych ci księżyców. I przypilnuj, żeby Asystent przybił ci pieczątkę.
Kobieta zamyka księgę i tym samym kończy rozmowę. Na czele kolejki zastępuje cię mężczyzna w bandażach, który nie może przestać kaszleć.
Odwracasz się twarzą do ludzi znajdujących się za tobą. Unosisz ręce niczym prorok. Zawsze lubiłeś się popisywać. Zawsze byłeś głośny, oprócz tych chwil, gdy siedziałeś cicho.
– Żaden z was, upiory, nie istnieje! Jesteście tylko wytworami mojego śpiącego umysłu. Zażyłem jakieś piguły od Jaki. To tylko halucynacja. Nie ma żadnego cholernego życia po śmierci. Wystarczy, że zamknę oczy, a rozwiejecie się jak śmierdzące pierdy!
Poświęcają ci mniej więcej tyle samo uwagi co prezydent Reagan Malediwom. Ani ofiary wypadku samochodowego, ani uprowadzeni, ani starzy ludzie w szpitalnych koszulach, ani nawet nieodżałowana doktor Ranee Sridharan – nikt nie zauważa twojego wybuchu.
Szansa na znalezienie perły w ostrydze wynosi jeden do dwunastu tysięcy. Ryzyko trafienia przez piorun wynosi jeden do siedmiuset tysięcy. Prawdopodobieństwo, że dusza przetrwa śmierć ciała, jest jak jeden do zera, jeden do nada, jeden do nic. Musisz spać, jesteś tego pewien. Niebawem się przebudzisz.
Nagle jednak nachodzi cię straszliwa myśl. Straszliwsza niż ta dzika wyspa, ta pozbawiona Boga planeta, to umierające słońce i ta pochrapująca Galaktyka. Co jeśli przez cały ten czas byłeś właśnie pogrążony we śnie? I co jeśli od tej chwili ty, Malinda Almeida, fotograf, hazardzista, dziwka, już nigdy więcej nie zdołasz zamknąć oczu?
Podążasz za ludzką chmarą, idąc chwiejnie przez korytarz. Mężczyzna kroczy na połamanych nogach, jakaś dama ukrywa posiniaczoną twarz. Wiele osób wydaje się wystrojonych jak na ślub, ponieważ tak właśnie przedsiębiorcy pogrzebowi odziewają zwłoki. Ale wielu innych ma na sobie tylko łachmany, a na twarzy zdezorientowaną minę. Spoglądasz w dół i widzisz jedynie parę rąk, które nie należą do ciebie. Chciałbyś sprawdzić, jaki masz kolor oczu i twarzy. Ciekawe, czy mają tu lustra w windach. Okazuje się, że nie mają one nawet ścian. Dusze jedna po drugiej wchodzą do pustego szybu i unoszą się jak pęcherzyki powietrza w wodzie.
To jakiś absurd. Nawet siedziba Bank of Ceylon nie ma czterdziestu dwóch pięter.
– Co jest na pozostałych piętrach? – kierujesz pytanie do wszystkich mających uszy, przebadane bądź nie.
– Pomieszczenia, korytarze, okna, drzwi, to, co zwykle – wyjaśnia szczególnie uczynny Asystent.
– Księgowość i Finanse – mówi połamany staruszek o lasce. – Na taki przekręt muszą brać skądś pieniądze.
– Wszędzie jest tak samo – zawodzi martwa kobieta z martwym niemowlęciem. – W każdym wszechświecie. W każdym życiu. Wszędzie po staremu. Wszędzie tak samo.
Rzadko kiedy coś ci się śni, a koszmary to już w ogóle. Unosisz się przy samym brzegu szybu, aż coś cię popycha do środka. Wrzeszczysz niczym królowa krzyku z horroru, a wiatr porywa cię do góry. Z zaskoczeniem odkrywasz, że obok ciebie unosi się postać w czerni. Peleryna z czarnych worków na śmieci furkocze od wściekłych podmuchów wiatru. Postać przygląda ci się, gdy wznosisz się w górę szybu, po czym kłania się, pozwalając ci odlecieć.
Podejmujesz kolejną próbę i pytasz, czym jest Światło. Odpowiadają ci tylko wzruszenia ramion i wyzwiska. Przerażone dziecko nazywa cię ponnaya, to obelga sugerująca zarazem homoseksualizm, jak i impotencję, a ty przyznajesz się tylko do jednego z tych zarzutów. Pytasz członków personelu o Światło i za każdym razem otrzymujesz inną odpowiedź. Niektórzy mówią, że to niebo, inni, że odrodzenie, jeszcze inni, że zapomnienie. Niektórzy, jak doktor Ranee, że to cokolwiek. Żadna z tych możliwości nie przemawia do ciebie szczególnie, może najbardziej ta ostatnia.
Na Poziomie Czterdziestym Drugim znajduje się tabliczka z jednym słowem.
ZAMKNIĘTE
Postacie przepływają przez ogromny korytarz, nie zauważając ścian, dopóki na którąś nie wpadną. Znajduje się tam recepcja, ale nikogo w niej nie ma. I rząd czerwonych drzwi, wszystkie – zgodnie z informacją na tabliczce – zamknięte.
Pośrodku korytarza stoi postać w czerni, w ogóle niezainteresowana wałęsającymi się wokół bez celu i zderzającymi ze sobą duszami. Postać przygląda ci się i przywołuje do siebie. Jej oczy wpatrują się w ciebie, gdy odpływasz; tym razem jarzą się żółto.
W czasie, którego potrzebujesz, żeby wrócić do okienka doktor Ranee, wszechświat ziewa sennie. Na zewnątrz noc wypełniają szepty i szum wiatru. Tutaj są tylko petenci i chaos.
Doktor Ranee kręci głową na twój widok.
– Potrzebujemy więcej pomocy. Mniej takich, co narzekają. Każdy tu daje z siebie wszystko.
Patrzy na ciebie.
– Z wyjątkiem tych, co nie dają.
Czekasz, aż dokończy myśl, ale najwyraźniej już to zrobiła. Spod biurka wyciąga megafon. To właśnie taka doktor Ranee, jaką pamiętasz, przemawiająca w świetle kamer telewizyjnych do tłumów na kampusie.
– Uważajcie, żeby się nie zgubić. Jeśli nie byliście na Badaniu Uszu, nie przychodźcie tutaj. Poziom Czterdziesty Drugi będzie jutro otwarty. Wróćcie tam jutro. Pamiętajcie, że macie siedem księżyców. Musicie wejść do Światła, zanim wzejdzie ostatni z nich.
Zamierzasz właśnie wyrzucić z siebie stek przekleństw, gdy zauważasz ją ponownie, postać owinięta w czarny worek na śmieci przywołuje cię obiema rękami. Oczy błyszczą jej jak świece, a w jednej z rąk trzyma coś, co przypomina twój zgubiony sandał. Doktor Ranee podąża za twoim spojrzeniem i uśmiech znika jej z twarzy.
– Zabierzcie stąd to coś. Maal, a ty gdzie się wybierasz?
Dwaj mężczyźni w bieli przeskakują przez ladę i ruszają biegiem w kierunku postaci w czerni. Wyglądający jak Mojżesz mężczyzna z afro podnosi ramiona i ryczy coś w języku, którego nigdy wcześniej nie słyszałeś. Obok niego biegnie osiłek w białej szacie, zmierza prosto na ciebie.
Wtapiasz się w tłum, przeciskasz się między okaleczonymi ludźmi, z których ust unosi się krwawa mgiełka, i docierasz do postaci trzymającej twój sandał.
Ciągnie cię do tej kostuchy w worku na śmieci jak do wielu innych rzeczy, które powinieneś omijać. Na przykład kasyn, stref działań wojennych, przystojnych mężczyzn. Dobiegają cię wrzaski doktor Ranee, ale ignorujesz ją, podobnie jak ammę tuż po tym, gdy odszedł dada.
Postać uśmiecha się, ukazując zęby równie żółte jak jej oczy.
– Proszę pana, opuśćmy to miejsce. Panuje tu ogłupiająca biurokracja. Jak w każdym innym urzędzie w tym opresyjnym państwie.
Zakapturzona postać stoi na wprost ciebie. Choć twarz jej skryta jest w mroku, widzisz, że to chłopiec, młodszy, niż sam kiedyś byłeś. Jedno oko ma żółte, drugie wygląda na zielone, a ty nie jesteś pewien, czy jakiekolwiek pigułki mogą wywołać tego rodzaju halucynacje. Głos ma ochrypły, jakby dokuczał mu ból gardła.
– Wiem, że ma pan na imię Maali. Niech pan nie traci tu czasu. I trzyma się z dala od Światła.
Idziesz za nim do szybu windy, ale tym razem opadasz. Wściekły falset doktor Ranee oraz barytonowe krzyki Mojżesza i He-Mana rozbrzmiewają już tylko odległym echem.
– Nawet życie pozagrobowe zostało wymyślone tak, żeby utrzymywać masy w ogłupieniu – mówi chłopak. – Każą ci zapomnieć własne życie i pchają cię w stronę jakiegoś światła. Wszystko to burżuazyjne narzędzia ciemiężycieli. Wmawiają wam, że niesprawiedliwość to część jakiegoś wielkiego planu. I to nie pozwala wam się zbuntować.
Gdy docieracie na sam dół i wychodzicie z budynku, ze wszystkich stron uderza w was wiatr. Drzewa jęczą, wysypiska śmieci głośno czkają, a za autobusami unoszą się czarne spaliny. Po ulicach pełzają cienie, a Kolombo o brzasku odwraca od nich twarz.
– Gdzie znalazłeś mój sandał?
– W tym samym miejscu, w którym widziałem twoje ciało. Chcesz je odzyskać?
– Niespecjalnie.
– Miałem na myśli twoje życie.
– Wiem.
Słowa przychodzą ci z łatwością, choć nie miałeś czasu, żeby się nad nimi zastanowić. Czy chcesz zobaczyć swoje ciało? Czy chcesz odzyskać życie? A może powinieneś zadać sobie to najistotniejsze pytanie. Jak się tu, do diabła, znalazłeś?
Niczego nie pamiętasz ani bólu, ani zaskoczenia, ani ostatniego tchnienia, ani miejsca, w którym je wydałeś. I choć nie masz najmniejszej ochoty, żeby znowu cierpieć bądź ponownie oddychać, ruszasz za postacią w czerni.
PUDŁO POD ŁÓŻKIEM
Przyszedłeś na świat, zanim Elvis nagrał swój pierwszy przebój. Umarłeś, zanim Freddie nagrał swój ostatni. W międzyczasie zrobiłeś tysiące zdjęć. Masz fotografie ministra rządu, który w osiemdziesiątym trzecim roku przygląda się, jak dzikusy palą tamilskie domy i wyrzynają ich mieszkańców. Masz zrobione w areszcie portrety zaginionych dziennikarzy i aktywistów, związanych, zakneblowanych i martwych. Masz ziarniste, choć pozwalające na identyfikację zdjęcia majora armii Sri Lanki, pułkownika Tygrysów i brytyjskiego handlarza bronią, którzy siedzą przy jednym stole i popijają z jednego dzbanka wodę kokosową.
Masz na filmie zabójców amanta filmowego Vijayi i wrak prywatnego samolotu biznesmena Upalego. Trzymasz te wszystkie zdjęcia ukryte w białym pudle po butach razem ze starymi płytami Elvisa i Freddiego, Króla i Królowej. Pod łóżkiem, które kucharka twojej ammy dzieli z jej szoferem. Gdybyś mógł, zrobiłbyś po tysiąc kopii każdego z tych zdjęć i porozlepiał je po całym Kolombo. Kto wie, może jeszcze ci się uda.
ROZMOWA Z MARTWYM ATEISTĄ (1986)
Naoglądałeś się w życiu aż nadto ludzkich zwłok i zawsze wiedziałeś, gdzie podziały się ich dusze. W tym samym miejscu, w którym znika płomień, gdy go zgasisz, w tym samym, w którym znika słowo, gdy je wypowiesz. Ciała matki i córki pogrzebane pod gruzami w Kilinochchi, dziesięciu studentów spalonych na stosie z opon w Malabe, plantator przywiązany do drzewa własnymi wnętrznościami. Nikt z nich nigdzie się nie udał. Byli, a potem ich nie było. Podobnie stanie się z nami wszystkimi, gdy w naszych świecach wypali się knot.
Wiatr unosi cię, a świat w dole przepływa z prędkością pędzącej rikszy, migają twarze i postacie, niektóre mniej, inne bardziej przerażone, większość ze stopami, które nie dotykają ziemi. Tym, którzy uważają, że Kolombo jest zatłoczone, masz do powiedzenia tylko jedno: poczekajcie, aż ujrzycie je wraz ze wszystkimi jego duchami.
– Podążasz za tą istotą?
To stary mężczyzna z haczykiem zamiast nosa i szklanymi kulkami w miejscu oczu, który zdaje się podróżować z tym samym wiatrem. Jego głowa nie tkwi pomiędzy ramionami, czyli w miejscu, które głowy zwykle preferują. Starzec trzyma ją w obu rękach na wysokości brzucha niczym piłkę do rugby.
– Nie radzę, synu. Chyba że chcesz utknąć tu na dobre.
Gdy przelatujecie nad koronami drzew i fasadami budynków, mężczyzna mówi ci, że przebywa w Pomiędzy już ponad tysiąc księżyców.
– Czym jest Pomiędzy? – pytasz.
Starzec mówi, że był nauczycielem w Carey College i każdego dnia dojeżdżał rowerem z Kotaheny do Borelli. Ubranie ma obszarpane i poplamione krwią.
– Zginąłeś w wypadku samochodowym? – pytasz.
– Nie bądź taki wścibski.
Wyjaśnia, że wszystkie duchy noszą ubrania z poprzedniego życia, lepsze to, niż chodzić nago.
– Na tych ulotkach leżących przy okienkach jest napisane, że każdy nosi swoje grzechy albo traumy, albo wyrzuty sumienia. Jedno, czego się nauczyłem przez te tysiąc księżyców: jeśli coś śmierdzi ściemą, lepiej w to nie wierzyć.
Starzec kojarzy cię z wieców politycznych, na co odpowiadasz, że nigdy nie chodziłeś na nie, więc on nazywa cię kłamcą. Mówi, że sfotografowałeś jego pozbawione głowy zwłoki, ale w podpisie pod zdjęciem nie podałeś jego nazwiska. Gazety zaś obwieściły, że było to morderstwo polityczne, choć to nieprawda.
– Większość morderstw politycznych nie ma nic wspólnego z polityką – stwierdza starzec.
Zakapturzona istota stoi na dachu i obserwuje waszą pogawędkę. Nie zauważyłeś, żeby wskoczyła na strumień wiatru, ale ciągle zdaje się wyprzedzać cię o kilka kroków.
– Jeśli pójdziesz za tym stworzeniem, będziesz skończonym głupcem. Krew mnie zalewa już na sam jego widok.
Spoglądasz na krew na koszuli mężczyzny, ale żaden dobry żart nie przychodzi ci do głowy.
– Będzie ci składał kolejne obietnice, ale żadnej z nich nie dotrzyma.
To tak jak niemal każdy chłopak, z którym się całowałem, myślisz sobie, ale nie mówisz tego na głos.
– To coś przyrzekło załatwić dla mnie mojego zabójcę. A mój zabójca kupił sobie właśnie dom za zrabowane mi pieniądze. Ale to temat na inną opowieść.
Tam W Dole ludzie wyglądają jak mrówki, gdyby tylko mrówki były niezdarne i niezaradne. Trzymasz się mocno wiatru, a martwe powietrze Kolombo owiewa ci stopy.
Tkwiąca w zgięciu łokcia głowa uśmiecha się do ciebie znacząco.
– Byłeś wierzący?
– Wierzyłem tylko w same głupoty.
– Na przykład w niebo?
– Czasami.
– Nie wierzę ci.
Wzruszasz ramionami.
– Pewnie wyobrażałeś sobie, że życie po śmierci wygląda jak w reklamach Air Lanki? Z plażami ze złocistym piaskiem, ustrojonymi słoniami i zbieraczkami herbaty uśmiechającymi się do aparatu.
Starzec ma rację, uważając cię za kłamcę, ponieważ:
Nie byłeś wierzący.
Doskonale go pamiętasz.
Startował w wyborach do rady prowincji, ale został zastrzelony przez swojego brata gangstera, który wygrał wybory zamiast niego. Kiedy go fotografowałeś, z jego twarzy nie zostało zbyt wiele, ale teraz z łatwością go rozpoznałeś.
– A może wierzyłeś, że życie po śmierci to kraina mlekiem i miodem kithul płynąca z ciągnącymi ci druta dziewicami? A może to miejsce pełne tajemnic, zagadek i pytań, których nie powinno się zadawać.
– Wiesz, dlaczego mężczyźni tak bardzo pragną dziewic? – powtarzasz jedną z durnych teorii DD i od razu przechodzisz do puenty. – Bo dziewica nie zorientuje się, jak kiepski jesteś w łóżku.
Wirujące podmuchy wiatru unoszą was nad gzymsami budynków i dachami autobusów. Świat ma rozmazane kontury, kolory pojawiają się tam, gdzie nie powinno ich być, a wszędzie, gdzie tylko spojrzysz, widać duchy. Zakapturzona istota sfruwa z góry, przelatuje nisko nad powierzchnią jeziora Beira i niczym wrona przysiada na stojącym przy wejściu do świątyni kamieniu nagrobnym. Płaskorzeźba na nim przedstawia słonia, który ściga krowę, która z kolei ściga pawia w zamkniętym kręgu czasu. Worki na śmieci łopoczą niczym skrzydła, ocierając się o kamienną rzeźbę. Istota stoi ze skrzyżowanymi ramionami i wpatruje się prosto w ciebie. Wykonuje jakiś gest, którego znaczenia nie potrafisz odczytać.
Twój towarzysz podróży przygląda się temu, jak patrzysz na postać w czerni. Sadowi swoją głowę na obojczyku. Zakapturzony odwraca się do was plecami i sfruwa nad brzeg jeziora. Bursztynowe plamki wschodzącego słońca zamieniają jego powierzchnię w lustro. Powyginane gałęzie i biurowce sprawdzają swój odbijający się w zmarszczkach na wodzie wygląd.
Starzec wzdycha.
– A może wyobrażałeś sobie życie po śmierci jako izbę tortur? Albo życie po śmierci jako los-cywila-uwięzionego-między-rządowymi-bombami-a-minami-Tygrysów? Albo życie po śmierci jako los-aresztowanego-i-pobitego-kijami-z-powodu-nazwiska? Piekło jest wszędzie wokół, a sezon na nie trwa w najlepsze.
Kładzie sobie głowę na ramieniu i obraca nią jak peryskopem.
– Ja oczywiście wierzyłem w nic. W życie pozagrobowe, które nigdy nie nadejdzie, w życie pozagrobowe, którego brak w miejscu obsługi podróżnych. Dlaczego miałoby być coś? Czemu nie nic? Nicość wydaje się bardziej sensowna niż niebo czy odrodzenie albo przeżywanie w kółko i w kółko tego samego smutnego, zasranego życia. – Przechyla głowę w twoją stronę. – Nie spodziewałem się tylko tego całego przeklętego syfu.
– A ten typ, co to za jeden?
– Komunistyczna gnida z JVP. Trup, a dalej ględzi o rewolucji. Kolejny morderca, którego w końcu ktoś ubił. Nie powinieneś z nim rozmawiać. Idź poszukaj swojego Światła i wyrwij się stąd, póki jeszcze możesz. Mnie też trzeba było tak zrobić.
Martwy Ateista rozgląda się po jeziorze Beira, jakby analizował różne wersje życia pozagrobowego i liczne niezałatwione sprawy.
– Co robiłeś przez te tysiąc księżyców?
– Chadzałem do wszystkich świątyń i patrzyłem, jak ludzie się modlą.
– Dlaczego?
– Bawiło mnie, jak głupio wyglądają.
– To wcale nie tak źle.
– Siedem księżyców mija szybciej, niż myślisz – mówi. – Jeśli przestaniesz podążać za tą istotą, ona przestanie włóczyć się za tobą. Ale jeśli tu zostaniesz, wkrótce wszystko ci spowszednieje.
Kierujesz aparat na bezgłowego mężczyznę i pstrykasz mu fotkę z jeziorem i wschodzącym słońcem w tle. Jego głos rozwiewa się jak wszystkie dobre intencje. Rozglądasz się, ale nigdzie nie ma śladu ani jego, ani zakapturzonej istoty. Widzisz tylko trzy ciała leżące na brzegu zamulonego jeziora.
JEZIORO BEIRA
We wtorek czwartego grudnia 1989 roku, kilka minut po czwartej rano, dwaj mężczyźni w sarongach wrzucają do jeziora Beira cztery ciała. Zresztą nie po raz pierwszy, nie po raz pierwszy też po pijaku i o tej godzinie.
Tego dnia jezioro Beira cuchnie tak, jakby przykucnęło nad nim jakieś potężne bóstwo, wypróżniło się i zapomniało po sobie spuścić wodę. Mężczyźni upili się skradzionym arakiem nie dlatego, że przez lata pozbywania się zwłok stracili zimną krew czy zaczęło ich dręczyć sumienie, lecz dlatego, że oddychanie tym fetorem na trzeźwo przypomina wąchanie publicznego pisuaru.
Pierwsze ciało jest owinięte w worki na śmieci. Ma na sobie kurtkę safari z pięcioma dużymi kieszeniami, do których poupychano cegły. Tę modną stylizację dopełnia jeden sandał, trzy wisiorki i aparat fotograficzny na szyi. Mężczyźni przy użyciu sznura z włókna kokosowego przywiązują cegły do posiniaczonego tułowia. Wydaje im się, że znają się na węzłach, choć nie są marynarzami i nigdy nie byli w skautach.
Rzucają ciałem z gracją kulomiotów, a ono ląduje z pluskiem w wodzie w odległości nie większej od skoku na szkolnym podwórku. Pierwsza butelka araku pozbawiła ich poczucia obrzydzenia, druga – zdolności motorycznych. Węzły puszczają w chwili, gdy ciało uderza w ciepłą taflę jeziora, a cegły same toną w ciemnej wodzie.
Tego samego próbują z pozostałymi ciałami. Jedno idzie na dno, drugie unosi się na powierzchni. Kamienne posągi Buddy z pływającej świątyni spoglądają z góry na dryfującego trupa bez zainteresowania, ale też bez niepokoju. Zażywające porannej kąpieli warany prześlizgują się między zwłokami. Ptaki rzeczne toczą spór o to, który pierwszy będzie mógł wydziobać oczy.
Jezioro Beira było kiedyś trzy razy większe i służyło ukrywaniu wszelkiego rodzaju występków. Wiele ich pogrzebano w jego wodach przez te wszystkie stulecia, które minęły od czasu, gdy portugalski kupiec Lopo de Brito zmienił bieg rzeki Kelani, żeby pomieszać szyki grasującym w okolicy wojskom króla Vijayabahu. Jezioro rozciągało się aż do Panadury i okrążając od tyłu Kolombo, łączyło się z jeziorem Bolgoda. Gdy kontrolę nad nim przejęli Holendrzy, ścisnęli je i pokryli siecią kanałów. Z ich rąk jezioro odbili Anglicy i dali mu stałe zajęcie. W trzewiach zbiornika gniją ciała kupców, marynarzy, prostytutek, gangsterów i zupełnie niewinnych ludzi. Co dekadę jezioro wydaje z siebie czknięcie, które spowija Wyspę Niewolników zjełczałymi wyziewami.
– Ty durniu – wybekuje z siebie Balal Ajith. – Nie okleiłeś ich taśmą?
– Obwiązałem tylko sznurem. Kazałeś się spieszyć. Nie było czasu na taśmę – broni się Kottu Nihal.
– Te węzły były luźniejsze niż redda twojej ammy.
– Coś ty powiedział?
– O tam, na Navam Mawatha jest sklep żelazny, w którym sprzedają taśmę maskującą. Zajęłoby ci to pięć minut.
– Ale jest jeszcze zamknięty.
– To idź go otwórz.
– Aiyo, nie mogę! Abhithiya w świątyni zaczynają się już budzić. Nie mogę z samego rana bić mnichów.
Balal Ajith zdejmuje koszulkę, a przód sarongu przekłada między nogami i nad szparą w tyłku. Wydaje z siebie kolejne beknięcie. Curry z flaków wołowych wyskakuje z jego bebechów i wylatuje przez gardło. Balal Ajith ponownie czuje smak babath marynowanego w starym araku.
– Dlatego właśnie, Kottu aiya, ty i ja musimy iść popływać.
Z ciała trupa ściągnięto również koszulę, zapadnięte żebra przypominają pęknięty orzech kokosa. Starasz się nie patrzeć na połamane kości, kawałki mięsa w brodzie, brakujące części twarzy.
Lecz mimo to patrzysz. Znasz te zwierzęta. Pracują w kasynie i płacą im za to, żeby bili tych, którzy wygrywają, i ściągali forsę od tych, którzy przegrywają. Nie wiedziałeś, że pracują też jako śmieciarze. „Kunu kaaraya” to eufemistyczne określenie osób pozbywających się ciał ludzi, którym nie można wystawić aktu zgonu. Taniej wynająć śmieciarza niż dać w łapę urzędnikowi.
Od porozumienia pokojowego z Indiami w osiemdziesiątym siódmym roku w Sri Lance bardzo wzrosło zapotrzebowanie na usługi śmieciarzy. Siły rządowe, wschodni separatyści, południowi anarchiści i oddziały rozjemcze na północy dostarczają bowiem zabitych w dużych ilościach.
Kottu Nihal i Balal Ajith otrzymali swoje przydomki w więzieniu Welikada, obaj zawdzięczają je talentom kulinarnym. Kottu Nihal pracował w więziennej kuchni, gdzie specjalizował się w siekaniu placków roti do przyrządzenia kottu. Przybory kuchenne, które przemycał na teren więzienia, zapewniły mu w Welikadzie status handlarza bronią. Na powszechne uznanie zasłużył, przystawiając do gardła więziennego dręczyciela dwa zaostrzone kawałki talerza. Balal Ajith z kolei słynął z tego, że gotował dzikie koty, zwane balala, i serwował je jako curry, za które dostawał papierosy.
Stoisz na zwłokach, jakby to była deska surfingowa. Czy w twoim poprzednim życiu zdarzyło ci się kiedyś surfować? Twoje ciało wydaje się wprost do tego stworzone. Jakim byłeś wspaniale zbudowanym mężczyzną. Co za głupie marnotrawstwo. Szlochasz tak, jak nie szlochałeś nawet wtedy, gdy dada odszedł od ammy – a potem nagle przestajesz.
W sumie to zgadzasz się z Bezgłowym Ateistą. Przez blisko trzydzieści pięć lat z wielką żarliwością wierzyłeś w nic. Nie jest to wprawdzie najlepsze wyjaśnienie tego całego pandemonium, ale jedyne przekonujące. Zawsze miałeś się za mądrzejszego od tych stad baranów gromadzących się w świątyniach, meczetach i kościołach, a teraz okazuje się, że barany obstawiły mądrzej od ciebie.
W czasie swojej krótkiej, bezużytecznej egzystencji badałeś dowody i wyciągałeś wnioski. Jesteśmy tylko mgnieniem światła pomiędzy dwoma długimi snami. Zapomnij te wszystkie bajki o bogach, piekle i ponownych narodzinach. Wierz w szanse na wygraną i w sprawiedliwość, w znaczone karty, ustawione gry i w to, że należy jak najdłużej i jak najlepiej grać tymi kartami, które się dostało. Kazano ci wierzyć, że śmierć jest słodkim zapomnieniem, ale pomyliłeś się w obu tych przypadkach.
Jedynym bóstwem, w które wierzyłeś, był Narada, yaka niższej kasty. Narada miał osobliwą rolę: przysparzał ludzkości problemów. Jeśli nie potrafił się wywiązać ze swego zadania, eksplodowała mu głowa. Otrzymał standardowy pakiet nieśmiertelności i bonus w postaci wszechwiedzy. Podejrzewasz jednak, że jego główną motywacją była chęć pozostawienia czaszki w nienaruszonym stanie.
To nie zła powinniśmy się lękać. Obdarzone władzą stworzenia, które działają wyłącznie we własnym interesie: oto, co powinno napełniać nas trwogą.
Jak inaczej wytłumaczyć szaleństwo tego świata? Jeśli jest jakiś niebiański ojciec, to musi być taki jak twój: nieobecny, leniwy, najpewniej zły. Każdy wybór, przed jakim stoi ateista, jest natury moralnej. Pogódź się z tym, że jesteśmy sami, i dąż do zbudowania raju na ziemi. Albo przyjmij, że nikt nie patrzy, i rób, co ci się żywnie podoba. To drugie jest o wiele łatwiejsze.
A więc oto jesteś, przyglądasz się, jak mężczyźni, którzy w osiemdziesiątym trzecim palili domy Tamilów, próbują zatopić twoje zwłoki. To tyle, jeśli chodzi o słodkie zapomnienie i spokojny sen. Zostałeś skazany na to, że nie zmrużysz oczu. Skazany na to, że będziesz patrzył, lecz nigdy niczego nie dotkniesz, będziesz widział, lecz nie utrwalisz swojego świadectwa. Skazany na bycie pedałem i impotentem, ponnaya, jak niedawno nazwał cię przy okienku martwy dzieciak.
Z mroku wyłania się zakapturzona postać. Frunie z wiatrem i przysiada ze skrzyżowanymi nogami obok kamiennych posągów Buddy. Gdy mówi, nie porusza ustami, kryje się w cieniu i zasiewa w twojej głowie kolejne słowa; jej głos przypomina schrypnięty syk węża.
– Moje kondolencje, panie Maali. To pewnie spory szok. Musi pan pomedytować nad swoim ciałem.
– To pomaga?
– Niespecjalnie.
Kto nigdy nie zobaczył swojego zdjęcia i nie doszedł do wniosku, że jest na nim znacznie grubszy i brzydszy niż w rzeczywistości? Lustra okłamują nas tak samo jak wspomnienia. Ale po co kłamać: byłeś wspaniałym mężczyzną. Schludnym, zadbanym, z ładnymi włosami i niezłą cerą. A teraz jesteś truchłem na kamiennej płycie, odessanym z oddechu i barw. Koci rzeźnik wznosi nad tobą swój tasak.
– Jesteś moim Asystentem? – pytasz, lecz nie otrzymujesz odpowiedzi.
Postać zniknęła, więc czekasz, aż znowu się do ciebie podkradnie.
– Nie, sir. Niech pan zapomni o Asystentach. To wszystko ściema. Ci kretyni w białych strojach to tylko urzędnicy i strażnicy więzienni. Zamienili Pomiędzy w przytułek. Żałosne.
Bank Światowy i rząd holenderski przeznaczył kiedyś środki na odbudowę tych kanałów. Duża część tych pieniędzy wylądowała w szczelnie zaszytych kieszeniach. Studium wykonalności zostało odrzucone i włożone do teczki wraz z planami nigdy niewybudowanych autostrad i wieżowców. W Sri Lance wszystko jest budowane przez najtańszego wykonawcę albo – co najbardziej opłacalne – w ogóle niczego się nie buduje.
Kottu przytrzymuje twoje ciało, licząc na to, że woda wsączy się do środka przez otwory w czaszce. Woda obmywa twój mózg, lecz ciało wciąż unosi się na powierzchni. Kottu zaklina i pluje. Balal brnie w kierunku zwłok, tasak trzyma chwiejnie nad głową niczym żaba odgrywająca kelnera. Ostrze jest duże, stępione i brązowe, ani chybi od krwi tysięcy zabitych kotów.
Obserwowałeś takich jak oni, unikałeś ich na ulicach i w dżungli, wiesz, co to za jedni i że jest ich zbyt wielu, by zliczyć. Im też się wydaje, że nikt nie patrzy, nieświadomi tego, że właśnie plujesz im na włosy. Zbiry pracują dla nadzbira, którego wynajęły gliny na polecenie sił specjalnych, które są finansowane przez ministerstwo, które z kolei odpowiada przed radą ministrów, której siedziba znajduje się w rezydencji prezydenta.
Rok osiemdziesiąty ósmy upłynął pod znakiem marksistów z JVP, którzy trzymali cały kraj za gardło, a kolejny – pod znakiem rozprawy z rządem. Jeśli byłeś zaangażowany politycznie, zbiry zgarniały cię i przekazywały na przesłuchanie, a następnie – w zależności od jego wyniku – trafiałeś w ręce kata. Kaci rekrutowali się zwykle spośród sadystycznych byłych wojskowych i w większości nosili czarne kaptury z wyciętymi otworami, zupełnie jak członkowie Ku Klux Klanu, tyle że w ich przypadku odpadała oczywiście kwestia rasowa.
Wystarczy podążać za smrodem gówna, a w końcu doprowadzi cię do któregoś z członków parlamentu. Doktor Ranee Sridharan z uniwersytetu w Dżafnie stworzyła mapę zależności łączących komórki terrorystyczne Tygrysów i rządowe szwadrony śmierci. Ci od brudnej roboty w żaden sposób nie są powiązani z tymi u władzy, a zatem ci u władzy mogą zrzucić winę, na kogo tylko zechcą. Dobra pani doktor wykorzystała w książce twoje zdjęcia, nie poprosiwszy cię o zgodę. Zastrzelono ją, gdy jechała rowerem na wykład. Zginęła raczej za to, że występowała przeciwko Tygrysom niż za kradzież twoich fotek.
Poza tym przed twoimi oczami dzieją się znacznie poważniejsze rzeczy. Twój kręgosłup został porąbany na kawałki, podobnie jak kręgosłup tego drugiego trupa, którego twarzy nie widzisz. Jesteś przyzwyczajony do widoku krwi i flaków, ale tego nie możesz znieść.
Patrzysz, jak tym drugim zwłokom odcinają głowę, pozbawiają je rąk oraz stóp. Balal sieka, a Kottu ciągnie wąż od kranu przy świątyni. Spłukana krew znika w ciemnych wodach Beiry. Zakapturzony stwór odciąga cię, gdy jeden ze zbirów zbliża się do twojego przepołowionego ciała. Stwór zdejmuje kaptur i widzisz jego twarz. Jest młoda i mimo blizn oraz obłażących strupów sprawia dość sympatyczne wrażenie.
– Dobrze się czujesz, hamu? – pyta cię.
– Nie bardzo – odpowiadasz.
Marszczy brwi i kręci głową.
– Sir mnie nie pamięta.
Patrzysz na sińce na jego szyi i oparzenia na ramionach.
– Możesz przestać mówić do mnie „sir”?
Chłopak przypomina ci o torach kolejowych łączących Dehiwelę z Wellawatte, przypomina o bójce podczas wiecu komunistów w Wennappuwie, o ciemnej plaży w Negombo. Ty nie przypominasz sobie jednak jego czekoladowej skóry, szczupłej sylwetki ani cienkich ust, nie znasz też jego imienia.
Tymczasem tamte dwa bawoły kłócą się o wschodzące słońce, o krew, która nie daje się zmyć, i części ciał, które nie chcą zatonąć. Widzisz należącą niegdyś do ciebie głowę włożoną do torby foliowej zwanej siri-siri i wrzuconą do jeziora. Widzisz zapakowane do skrzyń swoje dawne kończyny. Zastanawiasz się, dlaczego twoja głowa, w odróżnieniu od Martwego Ateisty, wciąż tkwi na twoich ramionach.
– Nazywałem się Sena Pathirana. Byłem głównym działaczem JVP w Gampasze. Moje ciało wrzucono do tego brudnego jeziora przed wieloma księżycami. A my już kiedyś się spotkaliśmy.
Przesuwasz się w miejsce, w którym do foliowych worków pakowane są inne części ciał. Kończyny i głowy poporcjowane jak przed włożeniem do zamrażarki.
– Ja nie...
– Próbowałeś mnie pocałować podczas wiecu w Wennappuwie. Nie spodziewaj się, sir, że sobie przypomnisz.
Przyglądasz się, jak części ciał unoszą się przy brzegu jeziora, słyszysz, jak śmieciarze klną, i czekasz z niknącą nadzieją, aż powrócą do ciebie wspomnienia.
SKRÓTY
Zrobiłeś kiedyś ściągawkę dla Andrew McGowana, młodego amerykańskiego dziennikarza, który nie potrafił odnaleźć się w gąszczu obecnych w Sri Lance skrótów. Przez lata wielokrotnie ją poprawiałeś na użytek kolejnych gości.
Drogi Andy,
Dla osób z zewnątrz rozgrywająca się w Sri Lance tragedia będzie się wydawać niezrozumiała i nieodwracalna. Nie musi jednak być ani taka, ani taka. Oto najważniejsi gracze.
LTTE – The Liberation Tigers of Tamil Eelam (Tygrysy Wyzwolenia Tamilskiego Ilamu)
* Pragną niezależnego państwa tamilskiego.
* Aby to osiągnąć, są gotowi zabijać tamilskich cywilów i ludzi o umiarkowanych poglądach.
JVP – Janatha Vimukthi Peramuna (Ludowy Front Wyzwolenia)
* Pragną obalić kapitalistyczne państwo.
* W dążeniu do wyzwolenia klasy robotniczej są gotowi mordować jej członków.
UNP – United National Party
* Zjednoczona Partia Narodowa, znana też jako Uncle Nephew Party lub jak kto woli, Partia Krewnych i Znajomych Królika.
* U władzy od końca lat siedemdziesiątych, uwikłana w wojny z LTTE i JVP.
STF – Special Task Force
* Oddziały do zadań specjalnych, w imieniu rządu uprowadzą i będą torturować każdego, kto jest podejrzewany o bycie członkiem bądź wspieranie LTTE oraz JVP.
Ludność kraju dzieli się na rasy, poszczególne rasy dzielą się na frakcje, między frakcjami zaś dochodzi do konfliktów. Każdy, kto jest w opozycji, będzie głosił potrzebę wielokulturowości, by w zamian za władzę wprowadzić dominację syngaleskich buddystów.
Andy, nie tylko ty jesteś tutaj obcy. Wiele innych osób jest zagubionych nie mniej od ciebie.
IPKF – Indian Peace Keeping Force
* Korpus ekspedycyjny wysłany przez naszych sąsiadów z północy dla utrzymania pokoju.
* Aby wypełnić swoją misję, jego członkowie są gotowi palić całe wioski.
ONZ – Organizacja Narodów Zjednoczonych
* Ma swoje biura w Kolombo.
* Przy bliższej współpracy wychodzą z nich straszne dupki.
RAW – Research and Analysis Wing
* Indyjskie tajne służby, pośredniczą tu w szemranych interesach.
* Lepiej ich unikać.
CIA – Centralna Agencja Wywiadowcza
* Siedzą na wybrzeżu wyspy Diego Garcii, patrząc na wszystko przez bardzo mocne lornetki.
* Czy to prawda, Andy? Powiedz, że nie.
Nie jest to więc takie skomplikowane, mój przyjacielu. Nie próbuj szukać tu dobrych, bo takich nie znajdziesz. Wszyscy są pyszni, chciwi i nikt nie jest w stanie niczego załatwić, jeśli nie da komuś w łapę albo nie pogrozi pięścią.
Obecnie sytuacja przekroczyła nasze najbardziej ponure wyobrażenia i stale się pogarsza. Uważaj na siebie, Andy. Te wojny nie są warte tego, żeby w nich ginąć. Żadna wojna nie jest tego warta.
Malin
ROZMOWA Z MARTWYM REWOLUCJONISTĄ (1989)
Bardzo wcześnie zorientowałeś się, że lubisz chłopców. Kiedy twój dada powiedział, że wszystkie cioty należałoby związać i zgwałcić nożami, wbiłeś wzrok w swoje kapcie i już nigdy więcej nie spojrzałeś mu w oczy.
Może kiedyś nadejdzie taki czas, że homoseksualiści będą mogli całować się na ulicy, zaciągać wspólnie kredyt hipoteczny i umierać we własnych ramionach. Ale nie za twojego życia. Dlatego za swojego życia umawiasz się z nieznajomymi w ciemnych zaułkach, by potem nigdy więcej się z nimi nie spotkać. Albo miewasz sekretne romanse, które kończą się tak szybko, że nie ma czasu na ból rozstania. Albo decydujesz się na radykalny krok, znajdujesz sobie dziewczynę, mieszkasz z nią, a w pokoju gościnnym sypiasz z synem gospodarza.
– Pojawiłeś się na wiecu JVP. Poprosiłeś, żebym pozował z transparentem do zdjęcia. A potem próbowałeś mnie obściskiwać. Tydzień później pierwsza grupa moich towarzyszy została zniknięta. Miesiąc później ja też zostałem zniknięty.
Szczegóły wracają do ciebie z rwaniem i swędzeniem. W Sri Lance lat osiemdziesiątych „zniknięty” było określeniem na to, co mogli z tobą zrobić rządowi siepacze albo anarchiści z JVP, albo tamilscy separatyści, albo żołnierze indyjskich sił pokojowych w zależności od tego, z której pochodziło się prowincji i na kogo się wyglądało.
– Chodźmy za tymi szczurami. – Sena prowadzi cię na dach białej furgonetki. Czarne worki na śmieci, które służą mu za kaptur i pelerynę, są oklejone taśmą, w przeciwieństwie do tych, w które opatulone są części jego prawdziwego ciała, zarówno te pływające w jeziorze Beira, jak i te wrzucone do furgonetki. Nie umiesz stwierdzić z całą pewnością, co pozostawiło ślady na kostkach Seny, ale możesz się domyślać. Patrzysz w dół i widzisz, że masz tylko jeden chappal, sandał z rodzaju tych, jakie importują z Madrasu i sprzedają w Dżafnie.
Biała furgonetka Delica rusza z miejsca. Z tyłu siedzą Kottu i Balal, którzy zdążyli się opłukać wodą ze szlaucha i przebrać w suche podkoszulki. Za nimi leżą skrzynie z mięsem, które zaczęło już cuchnąć. Steki, kotlety i okrawki, które kiedyś należały do ciebie i dwóch pozostałych. Musiały pewnie wypaść z chłodni.
Prowadzi młody żołnierz, który pochyla się nad kierownicą i mamrocze coś pod nosem.
– Ktoś do mnie gada, ale na pewno nie ci dwaj i na pewno nie ja. Więc kto?
Nosi mundur kaprala, ale ma wyraz twarzy mocno czymś poruszonego studenta. Sztuczną nogę opiera na siedzeniu pasażera, a jego ręka zawisa nad dźwignią sprzęgła przy kierownicy. Sena szepcze coś do ucha chłopaka, po czym odwraca się do ciebie z uśmiechem.
– Jeśli mi pomożesz, pokażę ci, jak szeptać do żywych – mówi, naciągając kaptur i odchylając się do tyłu.
– Zdawało mi się, że miałeś mi powiedzieć, jak umarłem – odpowiadasz, wciąż nie mając pewności, czy chcesz to wiedzieć.
Chłopak za kierownicą rozgląda się nerwowo, jakby słyszał coś, czego ty nie słyszysz. Łapie za dźwignię sprzęgła i furgonetką rzuca raz i drugi.
– Sir został zgarnięty z Arts Centre Club czy gdzie tam chodzą bogaci ponnaya. Sir został wrzucony do furgonetki i pobity rurką. Potem skuty w pomieszczeniu pełnym gówna martwych ludzi.
Sena podnosi rękę i tam, gdzie były niegdyś paznokcie, widzisz krwawe strzępy.
– Może obudziłeś się i zobaczyłeś człowieka w masce, który zaczął zadawać ci pytania. „Jesteś z JVP?” albo „jesteś Tygrysem?”. A może „należysz do zagranicznej organizacji pozarządowej?”. Albo „jesteś indyjskim szpiegiem?”. Wypytywali cię, po co robisz zdjęcia i komu je sprzedajesz.
Kierowca woła do pasażerów:
– Te dodatkowe ciała to skąd, co?!
– Szofer-malli! Stul pysk i jedź. – Balal spogląda na plamy na swoich dłoniach.
– Panie Balal, nie podoba mi się ta wstrętna robota.
– Dziękuję, że podzieliłeś się swoją opinią. Umieszczę ją w raporcie. A teraz jedź.
Tymczasem Kottu stuka Balala w ramię. Wygładza palcem swoje podkręcone do góry wąsy i mówi przyciszonym głosem:
– Balal-malli, poskarżę się szefowi.
– Któremu szefowi?
– Dużemu.
– Samemu dużemu szefowi?
– Nawet jemu. Nie boję się. To, co każą nam robić, jest bardzo nieprofesjonalne.
Sena zawisa teraz przed tobą i krzyczy ci prosto w twarz. Podnosisz do oczu zniszczony aparat i chwytasz jego sylwetkę na tle przesuwających się drzew.
– Może chciałeś napluć im w twarz i przekląć ich dzieci. Ale tylko płakałeś, trząsłeś się i błagałeś o litość. Może wbijali ci gwoździe pod paznokcie. Może kazali ci ssać gnata.
Ma w oczach łzy, ale zupełnie na to nie zważa.
– Tak było z tobą, jak cię zabrali?
– Tak było, jak zabierali nas wszystkich. Dwadzieścia tysięcy przez ostatni rok. Przeważnie sami niewinni durnie. Nie było nas aż tylu w całym JVP.
– Ja nie należałem do JVP.
– Minister Cyril Wijeratne powiedział „dwunastu waszych za jednego naszego”. Wcale nie żartował. Tylko gnojek pomylił się w obliczeniach.
– Dwadzieścia tysięcy znikniętych? To tobie musiało się coś pomylić.
– Widziałem ciała.
– Ja też. Pięć tysięcy to maks.
– JVP zabiło mniej niż trzysta osób. Żeby nas zniszczyć, rząd zabił ponad dwadzieścia tysięcy. Może dwa razy tyle. Takie są fakty, sir.
– Rząd zabił ponad dwadzieścia tysięcy ludzi – mówi Szofer-malli, podsłuchawszy toczącą się za jego plecami rozmowę. – Czemu więc dalej zabija? JVP jest rozbite. Ci z LTTE siedzą cicho.
– Zamknij się i jedź – karci go Balal.
– Jeśli istnieje życie po śmierci, przyjdzie nam za to słono zapłacić – odzywa się Szofer-malli.
– Głupek. Nie ma żadnego życia po śmierci – mówi Kottu. – Tylko ten syf.
– Dokąd jedziemy? – pyta Szofer-malli.
– Na skrzyżowaniu skręć w lewo – odpowiada Balal. – I przestań wreszcie gadać.
– Niezgorszy pomysł. Ssać gnata – mówi Szofer-malli, obracając kierownicą.
– Jakie są więc zasady, towarzyszu Pathirana? – pytasz Senę na dachu białej furgonetki.
– Nie ma żadnych, sir. Jest tak, jak Tam W Dole. Sam ustalasz zasady.
– Mam na myśli podróżowanie. Czy można polecieć wszędzie tam, gdzie powieje wiatr?
– Nie bardzo, hamu. Możesz podróżować tylko tam, gdzie kiedyś było twoje ciało.
– I to wszystko?
– Możesz udać się tam, gdzie zostanie wypowiedziane twoje imię. Ale nie możesz polecieć do Paryża ani na Malediwy. Chyba że zabiorą tam twoje zwłoki.
– Czemu akurat na Malediwy?
– Duchy często mylą je z rajem. Na tamtejszych płyciznach jest ich więcej niż płaszczek.
– Ale można lecieć na wietrze?
– To jak transport publiczny dla zmarłych, sir. Zaraz pokażę.
Powiedziawszy to, przenika przez dach do wnętrza furgonetki. Woła do ciebie, a ty się rozglądasz. Wstał już świt i autobusy zapełniły się jadącymi do biur niewolnikami i dziećmi przyuczanymi w szkołach do tego, by się nimi dopiero stać. Z każdego pojazdu zwisa taka jak ty istota. Podążasz wzrokiem wzdłuż sznura samochodów i na każdym dachu widzisz upiora.
– Maali, sir. No dalej. Zanurkuj.
Szczypiesz sam siebie, lecz nic nie czujesz. Co może oznaczać, że śnisz. Albo że nie masz już własnego ciała. Albo że śnisz o tym, że nie masz już własnego ciała. Albo że możesz bez obaw dać nura w metalowy dach jadącej białej furgonetki. No już, śmiało. To zupełnie jak skok do basenu, gdyby tylko woda smakowała jak rdza i nie była mokra.
– Jak to możliwe, że jedziemy furgonetką i nie wypadniemy przez podłogę?
– Sir mnie nie słucha. Jesteśmy połączeni z naszymi ciałami. Możemy lecieć na wietrze wszędzie tam, gdzie są nasze zwłoki.
– I tyle?
– Jeśli wykitujesz w Kandanie, ale na pogrzeb przewiozą cię do Kadugannawy, możesz wysiąść po drodze wszędzie wzdłuż Kandy Road.
– No tak, ale jeśli ktoś pchnie cię nożem w kuchni w Kurunegali i zakopie w ogrodzie, to nie masz zbyt wielu możliwości, co?
Sena popycha cię na tył wozu, tam, gdzie jest mięso i skąd roznosi się smród. Staje pomiędzy Kottu a Balalem i czeka. Nie jest wcale wykluczone, że czegoś jednak próbowałeś z tym chudym chłopaczkiem. W ostatniej dekadzie pieprzyłeś wszystko, co tylko się ruszało, i wielokrotnie tego żałowałeś. To tekst twojego współlokatora DD rzucony kiedyś przy martini. Złośliwość obrócona w żart.
Furgonetka wpada w wybój na drodze w pobliżu Bishop’s College. Sena bierze wdech, choć przecież nie oddycha, i jednocześnie uderza Balala i Kottu w twarz. Prędkość pojazdu sprawia, że obaj zderzają się głowami. Sena wybucha śmiechem, i ty również. Nawet zmarli lubią trochę się pośmiać.
– Co, do diabła?! – wykrzykuje Kottu, łapiąc się za głowę.
– Wybacz, szefie – odzywa się monotonnym głosem Szofer-malli. – To tylko mały wybój na drodze.
– Ja ci dam mały wybój.
– Te drogi są do dupy. Pora wreszcie pozbyć się tego rządu.
– Twoje poglądy polityczne nikogo nie obchodzą – mówi Kottu, rozcierając rosnący na głowie guz.
Pytasz Senę, jak to zrobił, a on odpowiada, że bezcielesne duchy mają dostęp do pewnych umiejętności. Ale poznasz je dopiero, jak się zdecydujesz.
– Na co się zdecyduję? – pytasz.
– Na to, by do nas dołączyć.
– Do nas?
– Do takich jak ty i ja.
– Takich, którzy noszą na sobie worki na śmieci?
– Takich, którzy walczą o sprawiedliwość dla wszystkich zabitych. Którzy pomagają dokonać zemsty wszystkim tym pozbawionym grobów.
– Jak?
– Załatwiając tych skurwieli. I ich szefów. I szefów ich szefów. Te łajzy, które nas zabiły. Dopadniemy ich wszystkich, hamu. Sir mi nie wierzy? To twój pierwszy błąd.
– Aiyo, putha! Popełniłem więcej błędów, niż tobie było dane się pieprzyć.
– Moje ciało trzymano w chłodni wraz z siedemnastoma innymi, zanim w końcu wrzucono do tego jeziora – mówi Sena, owijając się foliowymi workami.
Furgonetką gwałtownie zarzuca, co wywołuje pomruki niezadowolenia obu bandziorów. Szofer-malli najwyraźniej przysnął i nacisnął hamulec. Dopiero teraz zauważasz zmarszczki na jego twarzy i cienie wokół jego uszu. W jego oczach czai się rozpacz, która nie wydaje się niczym dziwnym u kogoś, kto krąży po ulicach Kolombo z transportem ludzkiego mięsa. Sena szepcze chłopakowi do ucha, tymczasem furgonetka znowu rusza.
– Pomogę ci odnaleźć to, co straciłeś – mówi.
Poza nieznacznym uniesieniem brwi nic nie świadczy o tym, żeby Szofer-malli go słyszał.
– Ci, którzy dopuścili się zła, zostaną ukarani. Ci, których spotkała krzywda, zaznają ukojenia.
– Czy on cię słyszy?
– O tak.
– Możemy rozmawiać z żywymi?
– Można się tego nauczyć.
Furgonetka odłącza się od pozostałych samochodów na rondzie Mirihana i jedzie przez przedmieścia w stronę terenów fabrycznych.
– Dokąd jedziemy, Seno?
– Nie jesteś ciekaw tych dwóch pozostałych ciał z tyłu?
Spoglądasz na muchy krążące nad workami z mięsem na tyłach furgonetki i zastanawiasz się, czy one też mogą się odrodzić tak jak my.
– Co to za jedni?
– Niedługo się dowiesz.
– Teraz mnie zaciekawiłeś. Dokąd jedziemy, towarzyszu Sena?
– Nie wiem, szefie. Wygląda na to, że może komuś dostanie się grób.
– Chyba niewiele zostało do pochowania.
– To tylko mięso, hamu. Najpiękniejsza część ciebie wciąż tu jest.
Niewiele osób mówiło ci, że jesteś piękny, choć taki w istocie byłeś. Myślisz o swoim rozcinanym tasakiem pięknym ciele. Jacy wszyscy jesteśmy ohydni, gdy sprowadzić nas do samego mięsa. Jak ohydny jest ten piękny kraj i jak ohydnie zachowywałeś się wobec swojej ammy, Jaki i DD.
BAKŁAŻANY
DD nazwał to najobrzydliwszą rzeczą we wszechświecie, a ty powiedziałeś mu, że na świecie jest wiele obrzydliwych rzeczy, a ta nie załapałaby się nawet do pierwszej dziesiątki. W pudełku pod łóżkiem znajdowało się pięć kopert, a każda z nich skrywała własną porcję obrzydliwości. Każda koperta zawierała czarno-białe zdjęcia i na każdej napisałeś flamastrem nazwę innej karty do gry. Mieszkałeś w pokoju pozbawionym mebli i pozbywałeś się ze swojego życia wszystkiego z wyjątkiem fotografii i pudeł.
DD oznajmił, że w całym życiu widział tylko trzy bakłażany: twój, swojego ojca i własny.
– Co za szczęśliwy żywot – stwierdziłeś. – Nie wszystkie przypominają bakłażany. Większość wygląda jak szyje kurczaków, niektóre jak grzyby, zdarzają się podobne do piąstki niemowlaka.
– Widziałeś ich mnóstwo, co? – spytał DD tonem cięższym niż kierowany przez dzieci wóz opancerzony, którym jechałeś kiedyś w Kilinochchi.
– Kilka – odparłeś. – Wszystkie były piękne.
– Założę się, że pocałowałbyś wszystko, co się rusza – powiedział DD. – A nawet to, co się nie rusza.
– Jeśli chodzi o bakłażany, to mają w zwyczaju ruszać się zawsze wtedy, kiedy najmniej tego potrzebujesz.
W końcu przedstawiłeś mu swoją wielką teorię penisów. Powiedziałeś o tym, że choć Azjaci mają najmniejsze, to znacznie częściej się pieprzą. I o tym, że przeciętny członek jest zarazem sprężysty i zwiotczały, wilgotny i suchy, twardy i miękki, gładki i pomarszczony. To jedyna część naszej cielesnej powłoki, która może zmieniać kształt. Wyobraź sobie, że twój nos rośnie o kilka centymetrów za każdym razem, gdy kłamiesz. Albo twój mały palec u nogi zamienia się w kciuk.
– To ile? – dopytywał DD z podbródkiem nad twoimi kolanami. Robiłeś właśnie brzuszki, a on przytrzymywał ci nogi. – Dwadzieścia? Pięćdziesiąt?
Kiedyś próbowałeś liczyć, ale dałeś sobie spokój, gdy przekroczyłeś wynik trzycyfrowy.
– Mniej niż dziesięć? Nie ściemniaj. Na pewno ze dwa razy tyle. Wiedziałem. Jeszcze więcej? Więcej niż dwadzieścia? To obrzydliwe.
– Wszyscy lubimy bakłażany, więc w czym problem?
– Ja lubię tylko twojego.
Wyjaśniłeś mu, że obrzezanie tuż po urodzeniu napełnia mężczyzn gniewem i sprawia, że stają się agresywni.
– To głupie i jednocześnie dogmatyczne – stwierdził DD. – Ja jestem obrzezany, ty nie. Który z nas jest bardziej agresywny?
– Hm.
– Uważasz, że jestem agresywny?
– Masz w sobie pasję. – Opuściłeś nad jego śliczną szyją sztangę i przyglądałeś się, jak ją wyciska. – Sprawiasz dość przerażające wrażenie, kiedy się zdenerwujesz. Nie wyobrażam sobie nawet, jak wyglądasz, gdy wpadasz w prawdziwy gniew.
Uśmiechnął się, czując, jak ciężar podporządkowuje się sile grawitacji, a jego klatka piersiowa nabrzmiewa krwią.
– Nie widziałeś mnie jeszcze zdenerwowanego.
– Nieprawda.
– A twoje teorie są o kant dupy potłuc.
– W takim razie dlaczego Amerykanie, Żydzi i muzułmanie ciągle prowadzą wojny? To rezultat gniewu wpisanego w ich podświadomość po utracie w wieku niemowlęcym napletka. Dziecko wyje z bólu, gdy uderzy się w głowę. Wyobraź sobie, jakie męki...
– To najdurniejsza rzecz, jaką kiedykolwiek powiedziałeś. A zdarzało ci się już wygadywać kompletne farmazony.
– Wyczytałem to w raporcie WHO. Wszystkie podżegające do wojen kraje są obrzezane. Izrael, Liban, Iran, Irak, USA. Kongo...
– A Sowieci, Niemcy, Brytyjczycy, Chińczycy? Też obrzezani?
– Żadna teoria nie jest idealna.
– Ha.
Uśmiechnął się z wyższością, oddając ci sztangę.
– A Syngalezi i Tamilowie? – spytał. – Ani jedni, ani drudzy nie są obrzezani.
Uniósł brwi i zaprezentował dołki w policzkach. DD miał tę irytującą przypadłość, że od czasu do czasu miewał rację.
Potem mocowaliście się ze sobą i tarzaliście się trochę po podłodze. W końcu DD zapytał o największego i najmniejszego, jakiego widziałeś w życiu, a ty odparłeś, że u prostego rolnika w Vanni i u krzepkiego rockmana w Berlinie. Pominąłeś jednak, że ten rolnik, któremu zwisał jak u konia, był już martwy, gdy go zobaczyłeś. A także to, że gitarzysta pobił cię w bocznej uliczce, mimo że miał małego i był nieobrzezany – a może właśnie dlatego.
Powiedziałeś mu, że ptaszek to dowód na to, że mężczyzna nie ma wolnej woli. Zapadła chwila milczenia, po czym DD rzucił z prychnięciem:
– To najgorsza wymówka, jaką w życiu słyszałem.
– Nie mamy kontroli nad tym, co sprawia, że nasze fiuty stają się ukrwione. Zupełnie jakby nam diabły szeptały coś do uszu i nakładały klapki na oczy.
– Mów za siebie.
Tamtego wieczoru wyjąłeś z pudełka jedną z kopert. Nie nadałeś jej żadnej nazwy, ale w zasadzie mogłeś na niej napisać „Bakłażany”. Znajdowała się w niej bogata kolekcja zdjęć męskich genitaliów, zrobionych za wiedzą i bez wiedzy ich właścicieli. Zachowałeś najlepsze, włożyłeś do koperty z napisem „Walet”, a resztę zniszczyłeś. DD zaczął grzebać w twoich pudełkach ze zdjęciami i to, co na nich zobaczył, okazało się zbyt ciężkim doznaniem dla jego ślicznych ocząt.
W pudełku znajdowało się pięć kopert, każda nosiła nazwę karty do gry. Asem oznaczone były zdjęcia sprzedane ambasadzie brytyjskiej. Król to zdjęcia wykonane na zlecenie armii syngaleskiej. Królowa to zdjęcia kupione przez tamilską organizację pozarządową. Za to walet był tylko dla ciebie.
Piąta koperta była opisana jako „dziesiątka” i zawierała zdjęcia DD i Sri Lanki w ich najpiękniejszym wydaniu.
– Jesteś perfekcyjną dychą – powiedziałeś mu kiedyś. – W skali od jeden do trzynastu.
WYKWALIFIKOWANI RZEŹNICY
Furgonetka znowu rusza. Kottu zapala kolejnego gold leafa i drapie się po brzuchu. W pojeździe jest parno, śmierdzi rdzą, petami i gnijącym mięsem.
– Powiedzieć ci, co naprawdę mnie wkurza? – odzywa się Balal.
– Duży szef? – pyta Kottu.
– Cały ten brak profesjonalizmu.
– Dużego szefa?
– A ty stale o tym „dużym szefie”. Czyżby trzymał cię za jaja?
– Jestem tylko wykonującym brudną robotę nic nieznaczącym człowiekiem – mówi Kottu. – Skończyłbym z tym, gdybym mógł znaleźć jakieś porządne zajęcie. Ale kto zatrudni złodzieja?
Kottu gładzi ze smutkiem swoje wąsy, tymczasem Balal strzela kostkami palców. Ramiona Balala są mocne od wielu lat machania tasakiem. Policzki Kottu zapadnięte od dziesięcioleci żucia betelu.
– To samo ciągle powtarzam – mówi Balal. – Trzeba wykonywać swoją pracę porządnie. Nie da się tak na łapu-capu jak teraz. Trzeba odciąć palce, wybić zęby, zmiażdżyć twarz. Wtedy nie da się nikogo zidentyfikować. A potem można ich porzucić byle gdzie.
– To nie jest porządna praca – mruczy do siebie Szofer-malli na przednim siedzeniu.
– Mówiłeś, że masz jakiś plan? – pyta Kottu, klepiąc się po wystającym brzuchu. – Lodówka na czwartym piętrze jest całkiem pełna. Nie możemy ich tam zawieźć.
– Może porąbiemy na kawałki i gdzieś zakopiemy?
– Ile dołów chcesz wykopać? Nie da się rozwiązać wszystkiego za pomocą tasaka.
– Jestem wykwalifikowanym rzeźnikiem. Ale tu płacą lepiej niż na fermie drobiu.
– Panie Balal. Panie Kottu! – woła Szofer-malli. – Jestem bardzo zmęczony. Kiedy możemy wrócić do domu?
Obaj śmieciarze go ignorują.
– Aiya, mówię, że trzeba to zrobić dobrze – przekonuje Balal. – Patroszymy, odsączamy, rąbiemy, zakopujemy. Za każdym razem gdzie indziej.
– Czemu nie wyrzucić śmieci w dżungli i ich nie spalić?
– Jaką tu masz dżunglę, aiya? Park dla dzieci Sathutu Uyana?
– Więc co to za wielki plan? Na razie ciała pływają w Beirze. Fale wyrzucają je na brzeg w Diyawannie. Ale plaża jest całkowicie strzeżona. Trzeba mieć pozwolenie na rozpalenie ogniska.
– Przy plaży Crow Island jest wysypisko śmieci.
– Za dużo ludzi, krążą tam jak wrony.
– Jadłem raz wronę. – Szofer-malli uśmiecha się samymi ustami, oczy pozostają nieporuszone. – Smakuje jak koza.
– Jest jeszcze rezerwat leśny Labugama. Podobno ci z STF i IPKF porzucają tam ciała, gdzie popadnie – mówi Kottu.
– Nie możemy tak po prostu tam wjechać – odpowiada Balal. – Na bank potrzebujemy zezwolenia.
– Porozmawiam więc z dużym szefem – proponuje Kottu. – Nawet jak mordujesz, to musisz postępować zgodnie z przepisami, no nie?
– No dobra, więc mam plan – rzuca Balal, gdy tymczasem furgonetka utyka w korku.
– Lepiej, żeby był dobry – odpowiada Kottu.
– Nakarmimy nimi moje koty.
– Co?
Balal zaczyna się śmiać, ale jego śmiech jest ostry i wymuszony. Szofer-malli mamrocze coś do siebie, a siedzący na fotelu pasażera Sena cały czas szepcze mu do ucha. Ty dygoczesz przy workach z mięsem i przystawiasz aparat do oczu.
– Żartuję, żartuję. Ale w domu mam pełno kotów. Nawet kota cętkowanego, znalazłem go w kanale ściekowym. Jest wiecznie głodny.
– Kot cętkowany? Serio? – powątpiewa Kottu. – A nie krokodyl błotny? Albo pantera z zoo?
Kottu pozwala sobie na coraz bardziej poufały ton, co nie uchodzi uwagi Balala.
– Po co ci tyle kotów? – pyta Szofer-malli, który przestał się śmiać i zaczął trąbić klaksonem.
– Można trochę dorobić na boku. Kupują je ode mnie Chińczycy.
– Chińska ambasada? Zalewasz.
– Skąd, aiya. Chińskie restauracje z Grandpass. Chińczycy nigdy nie zadają pytań.
Śmieją się jak wiedźmy, podając sobie z rąk do rąk ostatniego papierosa.
– Balal, ale z ciebie wredny skurwiel. Szofer-malli, wracamy do hotelu. Trzeba będzie znaleźć trochę miejsca w tych lodówkach.
– Szykują się dziś jeszcze jakieś dostawy? – Szofer-malli nie uśmiecha się ani nie marszczy brwi, jakby każda odpowiedź była dla niego zadowalająca.
– Nie, malli. Jedziemy się trochę przekimać, dobrze?
– Ja nigdy nie sypiam – mówi kierowca, gasząc silnik.
ROZŚWIETL ZAKĄTKI SWOJEGO UMYSŁU
Nie pamiętasz, jak uczyłeś się chodzić oraz mówić ani jak uczono cię srać do nocnika. Kto zresztą pamięta? Nie pamiętasz tego, jak byłeś w łonie matki, jak z niego wyszedłeś ani jak przebywałeś w inkubatorze. Ani co się z tobą działo wcześniej.
Pamięć wraca