Serce rodziny Monet - Weronika Marczak - ebook + audiobook

Serce rodziny Monet ebook i audiobook

Marczak Weronika

4,1
29,98 zł
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 29,98 zł

TYLKO U NAS!
Synchrobook® - 2 formaty w cenie 1

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym. Zamów dostęp do 2 formatów w stałej cenie, by naprzemiennie czytać i słuchać. Tak, jak lubisz.

DO 50% TANIEJ: JUŻ OD 7,59 ZŁ!
Aktywuj abonament i zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego, aby zamówić dowolny tytuł z Katalogu Klubowego nawet za pół ceny.

Dowiedz się więcej.

327 osób interesuje się tą książką

  • Wydawca: Muza
  • Język: polski
Opis

Lindsay Monet. Pokochasz ją od pierwszej strony. Za talent do pakowania się w kłopoty i odwagę, by żyć po swojemu.

Szkoła, dodatkowe lekcje, zdrowe śniadania, schludny mundurek, ładnie uczesane włosy, kulturalny język, abstynencja, raportowanie rodzicom każdego drobiazgu z życia.

W świecie pełnym surowych zasad, tajemnic i wielkich pieniędzy Lindsay Monet goni za perfekcją, choć do ideału jej daleko. Ma 16 lat i regularnie wpada w poważne tarapaty. Po spontanicznej imprezie w willi wujka Adriena, ojciec Lissy wprowadza drastyczne zmiany w jej życiu. Choć Vincent Monet nie zna litości, jego córka do mistrzostwa opanowała stąpanie po cienkim lodzie i zamierza walczyć o swoje. Zwłaszcza gdy w grę wchodzą rywalizacja w szkole i wymiana intrygujących wiadomości z tajemniczym nieznajomym.

Czy uda jej się wybrnąć z kłopotów? I z jakimi wyzwaniami trzeba się mierzyć, nosząc nazwisko Monet?

Jeśli uważasz, że dobrze znasz Hailie, Vincenta, Willa, Dylana, Shane’a, Tony’ego i wiesz wszystko o Adrienie Santanie, to przygotuj się na zupełnie nową perspektywę. Spójrz na rodzinę Monet oczami Lindsay, 16-letniej córki tego o lodowatych oczach. Pokochasz ją całym sercem.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 424

Rok wydania: 2025

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 10 godz. 22 min

Rok wydania: 2025

Lektor: Zuzanna Pawlukiewicz-Jaworska

Oceny
4,1 (16 ocen)
7
5
3
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Ilustracje na okładce: Paulina Foryś

Projekt okładki: Karolina Żelazińska-Sobiech

Redakcja: Maria Śleszyńska

Redaktor prowadzący: Anna Wyżykowska

Redakcja techniczna: Sylwia Rogowska-Kusz

Skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski

Korekta: Katarzyna Szajowska, Joanna Sobota

Droga Czytelniczko/Drogi Czytelniku,

ponieważ niektóre motywy i zachowania opisane w książce mogą urazić uczucia odbiorców, zalecamy ostrożność podczas czytania.

Wszystkie wydarzenia i postacie przedstawione w powieści są fikcyjne.

Życzymy dobrej lektury,

Autorka i Wydawnictwo

© for the text by Weronika Anna Marczak

© for the Polish edition by MUZA SA, Warszawa 2025

ISBN 978-83-287-3724-2

You&YA

MUZA SA

Wydanie I

Warszawa 2025

–fragment–

Być może Hailie Monet opowiedziała ci swoją historię i nauczyła cię, że rodzina jest ważna, że należy walczyć o swoje i że każda nieśmiała dziewczynka może stać się pewną siebie kobietą.

Ja niestety nie jestem jak ciocia Hailie, więc kto wie, czego nauczy cię moja historia. Nie jestem poukładana, nie jestem idealna. Czasem czuję, że nie spełniam oczekiwań swoich rodziców. Co, jeśli nie spełnię też twoich?

W obawie, że nie wyniesiesz z tej książki żadnej dobrej rady, stwierdziłam, że podzielę się chociaż jedną na wstępie:

Pamiętaj, że jeśli w domu swojego wujka urządzasz imprezę, która wymyka się spod kontroli i przyjeżdża policja, należy dać się wylegitymować, przyznać się do błędu oraz wziąć ciężar konsekwencji na swoje barki.

Chyba że twoim ojcem jest Vincent Monet.

Wtedy uciekaj.

I kłam.

Ostrzeżenie: Moja rodzina nie jest normalna, więc pamiętaj, proszę, że czytasz to na swoją odpowiedzialność.

1LILIE

Szaleńczy bieg nocą przez las w butach na obcasie i krótkiej sukience zapisał się jako jedna z moich bardziej ekstremalnych ucieczek od odpowiedzialności.

A ich lista jest naprawdę długa.

Tym razem przegięłam i wiedziałam to nawet ja, mistrzyni wypierania winy.

Z zawziętą miną niczym sarenka przeskakiwałam nad sterczącymi połamanymi gałęziami, masywnymi korzeniami i kamieniami. Pędziłam przed siebie w mroczną gęstwinę, jak najdalej od miejsca, w którym wśród drzew błyskały policyjne światła.

Gubiłam się na własne życzenie, świadoma, że w tym ciemnym lesie nie spotka mnie nic groźniejszego niż w domu, jeśli odprowadzi mnie do niego policja.

– Auć… Lissy!

Niewiele odgłosów mogłoby mnie teraz zatrzymać, ale zduszony okrzyk mojej przyjaciółki, któremu towarzyszyły trzask gałęzi i szelest liści, był jednym z nich. Odwróciłam się na wbitym w ściółkę obcasie.

Aria odpychała się od ziemi na drżących dłoniach. W jej brązowe włosy wplątało się kilka jesiennych liści, jeden kosmyk przykleił do czoła zlanego potem wskutek dzikiego pędu.

Z niepokojem przeskanowałam spojrzeniem las. Nie uciek­łyśmy wystarczająco daleko, by odciąć się od dźwięków nalotu policji na naszą małą imprezę. Teraz, gdy wyłączono już muzykę, podniesione głosy funkcjonariuszy niosły się po okolicy jeszcze wyraźniej.

A wszystko to w domu mojego wujka.

Przygryzając wargę, zapatrzyłam się w dal, gdzie za drzewami znajdowała się znajoma willa. Mało brakowało, bym dziś wraz z ekipą innych lekkomyślnych nastolatków zrównała ją z powierzchnią ziemi.

Z chwilowego zamyślenia wyrwał mnie jęk przyjaciółki. Czym prędzej do niej doskoczyłam.

– Dzięki – sapnęła, wdzięczna za pomocną dłoń. – Jakim cudem potrafisz tak pędzić na obcasach?

– Po prostu wiem, że moją alternatywą dla skręconej kostki jest skręcony kark, jeśli moja rodzina odkryje, co zrobiłam – odparłam. – Dasz radę dalej biec?

Niepewnie spojrzałam na jej nogę. Luźna nogawka jeansów mocno się przetarła i ubrudziła ziemią. Nie przesiąkła jednak krwią, a jak mawia wujek Dylan: „Upadek bez krwi to żałosne potknięcie”.

Patrzyłam na Arię, pełna zwątpienia, czy mądrości tego konkretnego wujka, który hodował sobie mięśnie już od podstawówki z myślą o ewentualnych starciach, mają zastosowanie w jej przypadku.

– Chyba tak – potwierdziła. Ubrudzone ziemią dłonie zacisnęła w pięści, a jej duże niebieskie oczy błysnęły determinacją. – Tylko pamiętaj, że mam krótsze nogi i jestem wolniej…

Umilkła, a ja złapałam ją za rękę, gdy nawoływanie jednego z policjantów rozbrzmiało niebezpiecznie blisko. Wymieniłyśmy przerażone spojrzenia i zgrane tak, jak potrafią być tylko najlepsze przyjaciółki, rzuciłyśmy się pędem przed siebie, ścis­kając swoje dłonie, jakby były zespawane.

W mojej głowie otumanionej drinkiem lub dwoma szumiała adrenalina. W gardło łaskotała mnie chęć, by się roześmiać, ale hamował ją skrócony od biegu oddech. Splatałyśmy z Arią palce tak ciasno, jakby od tego zależało nasze życie.

Bo właściwie zależało.

Jakaś gałązka zadrapała mnie w policzek, obcas poślizgnął się na wilgotnych liściach i gdy prawie upadłam, z ust wymsknął mi się cichy okrzyk, a dłoń Arii zamknęła się na mojej jeszcze mocniej.

A potem dostałam po oczach oślepiającym światłem latarki.

– Stać! – zagrzmiał policjant.

W pierwszym odruchu naparłam na bok drobnej Arii, by zmienić kierunek ucieczki, ale i tam gdzieś między drzewami błysnął reflektor.

Przeklęłam pod nosem.

– Stójcie, dziewczyny, to koniec.

Ciężkie podeszwy policyjnych butów lepiej radziły sobie na leśnej ściółce niż moje zrujnowane zamszowe czółenka na obcasie. Ich paseczek, który oplatał moją kostkę, był tak delikatny, że cud, iż się nie zerwał.

Mężczyzna ponownie poświecił nam w oczy. Ewidentnie zirytowany, wolną dłonią wziął się pod bok, opierając ją na wsadzonym za pas spodni policyjnym radiu. Jego dojrzała twarz chętnie marszczyła się na czole. Wąs dodawał mu wizualnie lat, ale wrażenie to równoważyły szerokie ramiona i atletyczna budowa.

Przełknęłam ślinę, a serce waliło mi jak werble uroczyście zapowiadające niechybne kłopoty.

Błyskawicznie zmieniłam taktykę.

Moje usta rozciągnęły się w słodkim uśmiechu.

– Oczywiście, panie władzo, stoimy – odparłam przymilnie.

Kątem oka dostrzegłam, jak Aria przymyka powieki.

Funkcjonariusz zbliżył się do nas powoli sztywnym krokiem. Jego nastroszone brwi sterczały nie mniej niż mój wytargany podczas leśnego pościgu blond kucyk. Ciemny mundur dodawał mu powagi i korespondował z surowym wyrazem jego twarzy. Mężczyzna prawie zlewał się z mrocznym lasem, który nas otaczał.

– Masz je? – zapytał drugi policjant. Krzaki szeleściły, gdy przedzierał się w naszą stronę.

– Ta.

Poraziło mnie światło kolejnej latarki. Podniosłam rękę, by osłonić swoje wrażliwe oczy, i nie omieszkałam się przy tym poskarżyć:

– Zaraz oślepnę.

– Doprawdy? – zainteresował się funkcjonariusz z wąsem. – Ty chyba w ogóle masz coś ze wzrokiem. Nie pojmuję, dlaczego na widok policji, zamiast dać się wylegitymować, zaczęłaś uciekać.

Spojrzałam na czubki swoich butów. Całe pokryte błotem nadawały się już tylko do wyrzucenia.

A szkoda, lubiłam je.

– To był instynkt, panie władzo.

Brew mężczyzny powędrowała do góry. Drugi policjant, nieco korpulentny i milczący, również czekał na moje wyjaśnienia, skanując przy tym ciemne otoczenie surowym wzrokiem.

– Twój instynkt mówi ci, że masz uciekać przed służbami?

– Nie, nie… – zaprotestowałam prędko. – Ja…

Moim dalszym tłumaczeniom towarzyszyła przesadna gestykulacja – nawyk, który wykształcił się u mnie podczas licznych spowiedzi przed tatą. Machanie rękami miało pomóc przerwać nasz kontakt wzrokowy, odwrócić od mojej biednej twarzy jego wyjątkowo przenikliwe spojrzenie, które tak mnie stresowało.

Przeważnie z marnym skutkiem, ale to już szczegół.

Wzięłam oddech.

– Chodzi o to, że policja zwykle kojarzy się ludziom z, no, kłopotami, a ja trzymam się z… z dala od… kłopotów…

Im dłużej mówiłam, tym mocniej zaciskały się usta funkcjonariusza, który mnie przepytywał, co wprost proporcjonalnie wpływało na spadek poziomu mojej pewności siebie. Aria wierzyła, że jest ona nieskończona, ale to nieprawda.

Przez większość czasu udawałam.

– Trzymaniem się z dala od kłopotów nazywasz włamanie się do cudzego domu, sproszenie do niego innych nieletnich i zorganizowanie imprezy z alkoholem?

– Ja nikogo nie zapraszałam! – zawołałam zapalczywie; te słowa opuściły moje usta już nie pierwszy raz tego wieczoru. – Oni sami się wprosili! Nawet nie wiem, jak to się stało… – zamilkłam sfrustrowana. Dopiero gdy dotarł do mnie sens całej wypowiedzi policjanta, zamrugałam i dodałam spokojniej: – Chwila, włamanie się?

– Wiesz, do kogo należy ta willa, dziewczyno?

– Eee… – Przechyliłam ostrożnie głowę, próbując wyczuć, jak dobrze policjanci orientują się w sytuacji; najwyraźniej orientowali się o wiele gorzej, niż początkowo sądziłam. – N-nie?

Czułam, jak stojąca obok mnie Aria cała się spina.

Funkcjonariusz pokiwał głową.

– Tak myślałem.

– Macie poważne problemy – zaburczał jego partner. – Wasze imiona?

Aria zaczęła drżeć, dała się zastraszyć. Już rozchylała usta, zapewne by odpowiedzieć zgodnie z prawdą, dlatego dobrze, że stałam tuż obok i mogłam szybko wtrącić:

– Lily.

Małomówny policjant przyjął to bez dyskusji, ale drugi podejrzliwie zmrużył oczy.

– Nie wierzę jej.

– Dlaczego? – zdziwiłam się. – To normalne imię, moje imię. Tak się nazywam.

– Widzę po tobie, że coś kręcisz, dziewczyno. Dlatego. – Mężczyzna wycelował we mnie palec, a potem jeszcze pogroził mi nim w powietrzu.

Z oburzenia zapomniałam, że faktycznie zmyślam.

– Lily to moje prawdziwe imię! – upierałam się. – To pomysł mojej mamy, bo uwielbia lilie i kolor liliowy. Wszystko, co związane z liliami i liliowym. Tata się śmiał, że zamiast dziec­ka urodzi kwiat.

Nawet Aria zamrugała, zaskoczona płynnością moich kłamstw.

Policjant uniósł brew.

– Zabawny ten twój tata.

– O tak, boki z nim zrywać – mruknęłam pod nosem.

– Dobra, nie mamy czasu na użeranie się z nastolatkami – zarządził wreszcie bardziej czepialski z funkcjonariuszy, ten z wąsem. Poruszył się niecierpliwie i wskazał na mnie podbródkiem. – Wy dwie pójdziecie grzecznie w tamtą stronę. – Machnął latarką mniej więcej w kierunku, z którego uciekałyśmy, a do swojego partnera mruknął: – Zabierzemy je na komisariat.

Znieruchomiałam.

– Komisariat? – powtórzyłam. – Ale dlaczego aż na komisariat?

Szanowny Pan Władza nie przejął się moim buntem. Wolną ręką niby to od niechcenia wyeksponował przypięte do pasa kajdanki. W jego oku błysnęło ostrzeżenie.

– Bo tak mówię, Lily, w porządku?

Wymówił moje zmyślone imię tak cierpkim tonem, że oczywiste było, iż nadal mi nie wierzy. Nie rozumiałam dlaczego.

Lily to przecież bardzo solidne zmyślone imię.

– Wystarczy nam upomnienie.

– Dostaniecie je na komisariacie.

Ponaglane przez nadgorliwego glinę ruszyłyśmy w stronę willi. Nie najlepsza w akceptowanie porażek, rozglądałam się po spowitych gęstą ciemnością drzewach w poszukiwaniu wyjścia z tej beznadziejnej sytuacji. Już tak wiele razy dokonywałam niemożliwego, ratując się ze sporych tarapatów, że i tym razem wierzyłam do końca, że coś wymyślę.

Aria, ślepo ufająca mojej kreatywności, również w to wierzyła.

Niestety, czas uciekał, a my w tym ciemnym pensylwańskim lesie z upierdliwymi policjantami na karku nie miałyśmy raczej zbyt wielu szans na ucieczkę.

Rzuciłam zaniepokojonej Arii pokrzepiające spojrzenie, choć ja sama nie pogardziłabym jakimś pocieszeniem. Teraz, gdy już nie biegłyśmy, nocny chłód kąsał moje nieosłonięte przez krótką sukienkę nogi i ramiona, wywołując na nich gęsią skórkę. Moja przyjaciółka wybrała lepszą garderobę na wałęsanie się po lesie. Nasze zsynchronizowane w niedoli kroki szeleściły w leśnej ściółce, akompaniując cichej konwersacji podążających za nami policjantów. Wytężałam słuch, by dosłyszeć jak najwięcej.

– Naprawdę je zgarniamy?

– Trzeba będzie poinformować o zajściu właściciela willi. A pan Santan będzie chciał wiedzieć, kto jest odpowiedzialny za włamanie.

Cholera.

– Zwalimy wszystko na te dwie nastolatki? Myślisz, że to załatwi sprawę?

– Tłumaczyć się będą ich rodzice.

To ostatnie zdanie policjant z wąsem wypowiedział całkiem głośno, jakby chciał, by doleciało do naszych uszu.

Zagryzłam język, by nie odpyskować impulsywnie. To grubsza sprawa i potrzebowałam to wszystko przemyśleć, żeby poprowadzić tę fatalną sytuację jak najmądrzej.

Willa wujka Adriena wyglądała tajemniczo w blasku pełni księżyca, rozświetlana dodatkowo migającymi światłami radiowozów. Na obszernym podjeździe zaparkowało ich kilka i moim zdaniem robiły tylko niepotrzebne zamieszanie. Gliniarze nawet ogrodzili teren taśmą, jakby chodziło o miejsce zbrodni.

Przewróciłam oczami na tę niepotrzebną dramę.

A zaraz potem się skrzywiłam, usłyszawszy odgłosy wymiotowania. Za pobliskim drzewem chwiał się Cody Kane, chłopak z naszej szkoły, który siadywał z nami na stołówce, miał charakterystyczny, bardzo zaraźliwy śmiech, coś w stylu przerysowanego „hy, hy, hy” à la rechot kreskówkowego złoczyńcy. Teraz nie wydawał się zbytnio rozbawiony. Zgięty wpół i blady jak księżyc przytrzymywał się szorstkiego pnia, a stojący nad nim policjant zaciskał szczękę z telefonem przytkniętym do ucha.

Przy pustym basenie, stłoczone na eleganckim leżaku, siedziały trzy dziewczyny ze zmarnowanymi minami. Jedna z nich zarzuciła na ramiona wściekle różowe bolerko, którym wcześniej w ferworze zabawy wymachiwała niczym kowboj na rodeo. Z drugą gadałam jeszcze pół godziny temu, komplementując jej piękne lśniące loki. Trzeciej kompletnie nie kojarzyłam, tak jak, cóż, dziewięćdziesięciu procent uczestników tej cholernej imprezy.

Policjanci zbierali tu swoje żniwo. Rozmnożyli się teraz i wyłapywali otumanionych alkoholem mniej sprytnych nastolatków, bo ci bardziej ogarnięci zdołali zniknąć.

Na myśl, że trafiłam do grona przegranych, ze złością zacisnęłam zęby.

– Wsiadajcie do radiowozu – polecił nam policjant z wąsem, wskazując na auto zaparkowane przy wjeździe na teren posesji, to, które przyjechało tu pierwsze. Ten, kto je wypatrzył, za późno krzyknął, że to policja. Gdybym wiedziała wcześniej, nie otworzyłabym drzwi. Ściszyłabym muzykę i kazała wszystkim zamknąć mordy.

Wzniosłam oczy do rozgwieżdżonego nieba. Co za porażka.

– Lissy, stresuję się – wymamrotała Aria, kiedy wgramoliłyśmy się na tyły radiowozu.

Gdy moje uda przykleiły się do pokrytego winylem siedzenia, natychmiast się skrzywiłam. Zimne, sztywne i śliskie – zupełnie inne niż delikatne luksusowe skóry w samochodach, którymi podróżowałam. Na dodatek od przednich siedzeń oddzielała nas krata. Co najmniej jakby brano nas za zbrodniarki, które należy odizolować od społeczeństwa. Zaciskałam usta z niezadowoleniem, maskując strach; sytuacja z każdą minutą stawała się coraz poważniejsza.

– Spoko, będzie dobrze – rzuciłam szeptem.

Słynęłam z uporu graniczącego z zaślepieniem – każdy z moich licznych wujków mógłby to potwierdzić.

Jeden z policjantów zasiadł za kierownicą, drugi ustalał coś jeszcze z kolegą, stojąc na tle willi wujka Adriena, oświetlanej pulsującym czerwono-niebieskim światłem. Wszyscy funkcjonariusze kręcący się po posesji mieli takie same ponure miny, a w powietrzu wyraźnie czuło się napięcie. Na siłę budowałam wokół siebie tarczę luzu, by je wyprzeć.

Niestety, miała dziury. Żołądek ścisnął mi się w supeł, gdy auto w końcu ruszyło, a wąsacz rzucił:

– Przygotujcie numery swoich rodziców.

Arii zaszkliły się oczy. Skierowała je na mnie z nadzieją, że ją uratuję z kłopotów, które sama – jak zwykle – na nią ściągnęłam. Zagryzłam wargę, powstrzymując się przed kąśliwym komentarzem, że ochrzan od jej surowych rodziców to pikuś w porównaniu z konfrontacją z moim tatą, która mnie czeka, jeśli szybko czegoś nie wymyślę.

Tak, nawet jadąc ciemną leśną drogą na tylnym siedzeniu radiowozu, wciąż naiwnie wierzyłam, że być może uda mi się wymigać od konsekwencji.

Zsunęłam ze stóp sfatygowane szpilki. Dopiero siedząc, uświadomiłam sobie, jak bardzo bolą mnie nogi. Co chwilę je unosiłam, by odkleić uda od obrzydliwego siedzenia, i naciągałam na nie krótką sukienkę. Poprawiając potargany kucyk, wpatrywałam się w oświetloną samochodowymi reflektorami jezdnię przed nami i główkowałam. Gdyby tylko na ulicę wyskoczył teraz niedźwiedź, może udałoby mi się wykorzystać chwilę dekoncentracji policjantów i…

Nieważne – jak łatwo się domyślić, żaden niedźwiedź nie przyjął mojej telepatycznej propozycji współpracy i na komisariat dojechaliśmy bez najmniejszych trudności. Zupełnie jakby cały świat układał się pod dyktando mojego ojca, by jak najszybciej mnie zdemaskować.

Najlepsze jest to, że to nawet może nie być żart.

Radiowóz zatrzymał się przed niewielkim budynkiem w uśpionej części pensylwańskiego miasteczka. Zapatrzyłam się na betonowe mury komisariatu z nagłym niepokojem. Patrzyłam tak długo, że policjant z wąsem aż zacmokał pod nosem z irytacją, kiedy otworzył drzwi i musiał czekać, aż z powrotem założę buty. Chwilę to trwało – dłonie drżały mi z nerwów, trudno było trafić paskami w zapięcia.

Moje obcasy stukały niepewnie o przestarzałe panele, po których stąpałam, podążając za funkcjonariuszem. Chłodne światło rzucało cienie na wyblakłe ściany i bladą twarz Arii kroczącej tuż obok mnie. Jej niebieskie oczy i czerwona bluza komponowały się ze sobą niczym barwy amerykańskiej flagi. Podobna stała zresztą w kącie niczym symbol – przypomnienie, że w tym kraju pilnowanie porządku traktuje się śmiertelnie poważnie, a kryminaliści są tępieni bez litości.

– Może powinnaś powiedzieć prawdę? – zasugerowała cicho Aria, kiedy posadzono nas na prostych krzesłach z twardymi oparciami naprzeciw sporego wysłużonego biurka.

Nerwowo miętoliła końcówki swoich włosów. Jej wielkie oczy przesuwały się po tablicy ogłoszeń, zalepionej ulotkami o zaginionych zwierzętach, rzadziej ludziach oraz przeterminowanymi przypomnieniami o nadchodzących spotkaniach w ratuszu.

– O czym? – zapytałam.

– No… o twoim nazwisku.

Zastanowiłam się przez sekundę.

– Nah, nie ma mowy.

– Lissy – jęknęła Aria. Przymknęła oczy – często tak robiła, kiedy była załamana moim postępowaniem.

– Jeszcze nie – odszepnęłam. – Jeśli dowiedzą się teraz, od razu poinformują mojego tatę.

Aria opuściła dłonie w geście przegranej.

– No ale przecież on i tak się dowie…

– Tak… – potwierdziłam sztywno. – Dlatego jedyne, co mi zostało, to przygotowanie sobie gruntu pod późniejszą konfrontację z nim. – Wyprostowałam się, przekonana o słuszności swojej racji. – Potrzebuję dobrego sprzymierzeńca…

– Wystarczy tych nerwowych szeptów, dziewczyny – przerwał nam wąsacz. Zbliżył się do biurka z subtelnym cieniem satysfakcji na twarzy. Kąciki ust miał uniesione, a w jego oczach majaczyło rozbawienie. Wszystko to utwierdzało mnie w przekonaniu, że na komisariacie czuje się jak król we własnym zamku – pewny siebie i nie do ruszenia.

Uniósł telefon z odklejającą się folią ochronną na ekranie i zamachał nim w powietrzu.

– Do czyich rodziców dzwonimy najpierw?

Aria milczała, a ja zmrużyłam oczy, poirytowana postawą funkcjonariusza. Powinien być sprawiedliwy i empatyczny, a nie złośliwie cieszyć się z gnębienia dwóch nastolatek. Miałam ochotę pogrozić mu tatą, ale w porę przypomniałam sobie, że robię wszystko, by – póki co – nie mieszać go w tę sprawę.

Wyciągnęłam dłoń.

– Chciałabym sama wykonać ten telefon – oświadczyłam najbardziej formalnym tonem, na jaki było mnie stać. Gdy policjant uniósł brwi, dodałam: – Mam do tego prawo, prawda?

– Wy, nastolatki, naprawdę myślicie, że życie to film kryminalny?

Wzruszyłam ramionami.

– Moje to raczej komediodramat.

Policjant zacisnął usta w wąską linię.

– Numer. Do. Rodziców – wycedził. – Już, poproszę.

Otwierałam usta, by rozpocząć dyskusję, co najwyraźniej zmęczyło go na tyle, że zwrócił się do cichej Arii, słabszego ogniwa.

– Ty pierwsza.

Aria, jeśli to w ogóle możliwe, zbladła jeszcze bardziej. Tym razem jednak nie była to reakcja na kolejne polecenie funkcjonariusza, lecz na to, co właśnie odkryła, sięgnąwszy do kieszeni. Przetrzepywała je obie z narastającą paniką, coraz bardziej chaotycznie.

– Z-zgubiłam komórkę – wymamrotała z przerażeniem.

– Och, Aria… – westchnęłam ze współczuciem. Dotknęłam jej trzęsącej się dłoni w pocieszającym geście. – Nie martw się, to tylko tele…

Jej ponure spojrzenie zamknęło mi usta.

To tylko telefon – chciałam powiedzieć, ale w rodzinie Arii rzeczy materialne miały zdecydowanie większe znaczenie niż w mojej.

– To znaczy na pewno się znajdzie… – poprawiłam się szybko.

Wiekowe biurko zaskrzypiało, gdy zniecierpliwiony policjant gwałtownie podparł się dłońmi o blat. Sfatygowana komórka służbowa właśnie dorobiła się nowych rys.

– Jeśli w ciągu minuty nie dostanę od was numeru do któregoś z waszych rodziców, będę zmuszony zaangażować w sprawę pogotowie opiekuńcze. Czy tego chcecie?

– Dobrze już, dobrze. – Najpierw wystawiłam ręce w uspokajającym geście, by pohamować Pana Władzę, po czym jedną z nich sięgnęłam do maleńkiej skórzanej nerki, która przez cały czas oplatała moje biodra. – Podam panu numer do mojego wujka, w porządku?

– Do rodziców – odburknął, łypiąc na mnie wrogo spod krzaczastych brwi.

– Rodzicie są w podróży – skłamałam gładko, lekceważąco wymachując telefonem. – Wie pan, siedzą w kompletnie innej strefie czasowej, na nic nam się tutaj nie przydadzą. Zadzwońmy do wujka od strony taty, on jest moim, eee, opiekunem, okej?

Policjant z każdą chwilą wyglądał na coraz bardziej wściek­łego. Jego rozcapierzone na blacie palce bielały, twarz nabierała koloru purpury, a spod wąsa wyrwał mu się ledwo słyszalny syk:

– Numer.

Podyktowałam go z głowy. W pewnym momencie głos mi się załamał, co policjant skwitował szybkim zadowolonym spojrzeniem znad komórki. Ewidentnie cieszyło go, że zaczynałam się denerwować.

Jeszcze nie wiedział, że zaraz to on się zestresuje – kiedy tylko się dowie, kim jest mężczyzna, do którego właśnie dzwoni. Bo jeśli spodziewał się zobaczyć starszego pana w kraciastej koszuli, to miał się zdziwić.

– Podaj imię tego swojego wujka.

Przygryzłam wargę, do ostatniej chwili pełna wątpliwości, czy dałoby się ten problem rozwiązać lepiej. Niestety, w moim umyśle panowała pustka – otchłań czarna jak ulubiona kawa mojego taty.

Przełknęłam ślinę na samo wspomnienie o nim.

Nie żeby ten konkretny wujek był mniej przerażający od ojca, ale w ogólnym rozrachunku to on częściej wyciągał mnie z tarapatów, niż z nich rozliczał.

Dlatego, pozbawiona lepszych opcji, przełknęłam ślinę raz jeszcze i odpowiedziałam:

– Tony.

2MARYNARKA TONY’EGO

Bladoniebieskie oczy to cecha wspólna wielu członków mojej rodziny, jednak od zawsze największe wrażenie robiło na mnie spojrzenie taty, wujka Tony’ego, a od jakiegoś czasu także wujka Willa. W ich tęczówkach wznosiły się takie same lodowe góry o ostrych szczytach. Patrzyły na świat z tą samą wyższością, autorytetem oraz zimnym dystansem, który potrafił wywołać ciarki na plecach.

To dlatego zadrżałam, gdy wujek Tony wkroczył do komisariatu.

Drzwi otworzyły się i trudno było ocenić, czy chłód, który wdarł się do budynku, pochodził z ciemnego dworu, czy może z aury samego mężczyzny. Dźwięk podeszew jego skórzanych butów niósł się subtelnie po cichym korytarzu. Czarny garnitur Tony’ego kontrastował ze śnieżnobiałą koszulą. Zaczesane do tyłu włosy odsłaniały gładkie czoło, ciemne grube brwi, a pod nimi zmrużone bystre oczy.

Tatuaże, które dyskretnie wyzierały nad kołnierzykiem i spod mankietów, dodawały jego postaci grozy. Nagle pożałowałam, że nie zadzwoniłam po kogokolwiek innego.

Siedziałyśmy w korytarzu, ja pełna napięcia, a Aria podłamana faktem zgubienia telefonu, bacznie obserwowane przez policjanta z wąsem, którego twarz zamarła na widok mojego wujka.

Inteligentne spojrzenie Tony’ego szybko mnie odnalazło. Zagryzłam wargę i uciekłam swoim gdzieś w dół, bo kontakt wzrokowy z wujkiem był trudny do zniesienia. Czułam, jak Aria u mojego boku niemal kurczy się pod ciężarem jego spojrzenia.

– Panie Monet… dobry wieczór – przywitał się policjant. Zaskoczenie maskował natychmiastowym szacunkiem, którym od samego początku nawet w ułamku nie obdarzył mnie.

Tony ledwo zauważalnie skinął głową. Nie kłopotał się, by otwierać usta. Powolnym krokiem zbliżył się do mnie i przystanął obok. Ręce, ozdobione elegancką biżuterią – wąską bransoletą w kolorze stali i surowymi, tytanowymi pierścionkami na kciuku i środkowym palcu – z gracją wsunął do kieszeni.

Nadal nie odważyłam się choćby zerknąć na jego twarz.

– Pan… Pan przyszedł, bo…? – Policjant spoglądał to na mnie, to na Tony’ego, próbując rozgryźć, co nas łączy. Miałam ochotę przewrócić oczami. Ale z niego bystrzak.

– Lindsay jest moją bratanicą.

Niski, intensywny głos wujka pasował do jego biżuterii – twardej, stalowej, niezniszczalnej.

Pan Władza zrobił wielkie oczy. Lekceważący ton, którym traktował mnie do tej pory, wyparował w jednej chwili. Zostały tylko krople potu na czole.

– Bratanicą? – powtórzył słabym głosem.

Tony, znany ze swojej milkliwości, nie odpowiedział. Nie lubił się powtarzać ani odzywać bez potrzeby. Oszczędzał głos – może właśnie dlatego brzmiał on tak oryginalnie, tak mrocznie.

– Powiedziała, że nazywa się inaczej, nie wiedziałem, że to… – Policjant potarł nerwowo klatkę piersiową, ścierając pot z otwartej dłoni. – W takim razie to musi być córka pana Vincenta Moneta, t-tak?

Tony nadal milczał. Najwyraźniej uznał to pytanie za zbyt oczywiste, by nadwyrężać swój język. Policjantowi nie pozostawało nic innego jak samemu sobie odpowiedzieć.

– Nie miałem pojęcia, proszę mi wierzyć.

Na mojej twarzy z pewnością pojawił się cień satysfakcji. Uniósł kącik ust, odpowiadał też za diabelski błysk w oku. Tony, który zawsze stał po mojej stronie – nawet gdy był mną zirytowany – nie skomentował tego.

– Pan był dla mnie bardzo niemiły – poskarżyłam się ze słodką miną. Tony rzadko się na nią nabierał, ale nawet bez tego każdy z Monetów wyjątkowo źle znosił, gdy spotykało mnie nieodpowiednie traktowanie z zewnątrz.

Wymagające spojrzenie Tony’ego przeniosło się z czubka mojej blond głowy na policjanta. Bez słów zdołał przekazać, czego oczekuje. Wyjaśnień: tu i teraz.

– Ja t-tylko wypełniałem swoje obowiązki – tłumaczył się z przejęciem funkcjonariusz. – Dostaliśmy zgłoszenie o imprezie i włamaniu do, jak się okazało, domu pana Santana…

– Włamaniu? – powtórzył cicho Tony. Choć jego brwi uniosły się zaledwie o milimetr, na jego kamiennej twarzy robiło to dużą różnicę.

– Wujek Adrien dał mi klucze – wtrąciłam niewinnie.

Policjant zamarł na moment z rozchylonymi ustami.

– Serio – kontynuowałam. Zwracałam się głównie do Tony’ego. W końcu to on miał tu realną władzę, to jemu chciałam udowodnić swoją niewinność. – Chciałam zrobić nocowanie z koleżankami, więc wujek Adrien zaoferował mi swoją imprezową willę. Powiedział, że i tak stoi pusta…

Zimny wzrok wujka wwiercał się we mnie bez wyrazu, ale moje słowa na pewno nie odbijały się od ściany.

– To nie była zwykła nocowanka – zaoponował policjant z oburzeniem. – To była suto zakrapiana alkoholem impreza nastolatków! Do tej pory łapiemy pijane dzieciaki błąkające się po lesie.

Mówiąc to, przyłożył dłoń do krótkofalówki przypiętej do paska.

– To dlatego, że kilka osób się wprosiło, a potem przyprowadzili jeszcze kilka i… – Zamachałam dłońmi, bo na nic więcej nie było mnie w tym momencie stać.

Tony’ego jednak nie obchodziły moje paniczne gesty. Interesowały go inne kwestie, dlatego zapytał chłodno:

– Piłaś?

Analiza nici kłamstw trwała za długo. Naplotłam ich już tyle, że sama się w nich gubiłam. Ta zwłoka kosztowała mnie wiarygodność – spojrzenie Tony’ego zaostrzało się z każdą sekundą. Wreszcie westchnęłam tylko:

– Dwa drinki, ale bardzo słab…

Irytacja była pierwszą wyraźną emocją, która pojawiła się na twarzy wujka. Wyjął dłoń z kieszeni, chwycił mnie pod ramię i pociągnął, bym wstała z krzesła. Współpracowałam z nim – po sekundzie stałam już na równych nogach, niczym przykładna bratanica, gotowa zrobić wszystko, czego się ode mnie oczekuje.

– Idziemy stąd – rzucił grobowym głosem. Przeciągłym spojrzeniem wyzwał policjanta, by spróbował zaprotestować.

– B-będziemy musieli tak czy inaczej zawiadomić pana Santana…

Tony nie mógł mieć bardziej wywalone na plany funkcjonariusza. Jego wytatuowane palce trzymały moje nagie ramię w luźnym, ale ostrzegawczym uścisku, gdy kierował mnie do wyjścia.

– Aria jest ze mną – powiedziałam, rysując obcasami podłogę, gdy hamowałam piętami, by obejrzeć się za swoją przerażoną przyjaciółką. Nadal siedziała na krześle, milcząca, przytłoczona obecnością mojego strasznego wujka.

Nigdy przede mną nie ukrywała, że moja rodzina budzi w niej grozę.

Doceniałam ją za szczerość, bo Monetów bali się wszyscy – nie wszyscy jednak potrafili to przyznać. Dobrym przy­kładem był policjant, który właśnie pocierał dłonie, zestresowany tym, jak Tony Monet obchodził wszelkie zasady i protokoły, dotąd pieczołowicie przestrzegane na tym komisariacie.

– Powinienem powiadomić również jej rodziców…

Tony obrzucił moją przyjaciółkę spojrzeniem pełnym niechęci. Wiedziałam, że wprowadziło to Arię w jeszcze większy dyskomfort, ale zawsze jej powtarzałam, że… cóż, Tony taki już na ogół jest: niechętny.

Skoro nie protestował, uznałam to za zgodę, więc wyciągnęłam do niej dłoń, którą Aria natychmiast ujęła. Splotła palce z moimi i minęła policjanta, który również już nie oponował. Przyciągnąwszy przyjaciółkę do siebie, wyszczerzyłam się do niego na pożegnanie.

– Dobranoc!

Chyba nie odpowiedział – nie wiem, bo Tony nie słynął z cierpliwości, a nim zdążyłam mrugnąć, byliśmy już kilka kroków od komisariatu.

Puściłam Arię i zakołysałam się. W wysokich butach trudno było mi złapać równowagę, gdy Tony ustawił mnie naprzeciwko siebie, gotów przewiercić mnie tym swoim mrocznym spojrzeniem, współgrającym z nocnym niebem, na którym tajemniczo wisiał księżyc w pełni. Latarnie rzucały słabe łuny światła na betonowe chodniki i puste ulice. Jedynym, co przyciągało tu wzrok, było sportowe auto Tony’ego – ekskluzywność zdawała się wprost wylewać z niego oknami oraz masywną, efektowną rurą wydechową. Poświata wspomnianego księżyca odbijała się w błyszczącej czarnej karoserii, ale ja nie patrzyłam na samochód zbyt długo. Dekoncentrował mnie chłód w tęczówkach wujka.

– No co? – zapytałam.

Stałam przed nim bezbronna, jedynie z zastraszoną przyjaciółką u boku, na pustej ulicy przed komisariatem pełnym bezużytecznych gliniarzy.

– Co ty na siebie założyłaś? – warknął niskim głosem. Otaksował mnie wzrokiem od zamszowych czółenek aż po wytargany kucyk, i najbardziej nie spodobało mu się to, co zobaczył pośrodku – moja mała czarna.

– Sukienkę.

Spróbowałam naciągnąć ją odrobinę na uda z nadzieją, że będzie to ruch dyskretny, ale uwaga Tony’ego była zbyt na mnie skupiona, by coś takiego mogło mu umknąć. Gdyby nie to, że wychowałam się pod jego mrożącym krew w żyłach spojrzeniem, pewnie dygotałabym tak samo jak Aria.

– Ojciec cię w tym widział?

Zawahałam się.

– Możliwe, że przebrałam się po wyjściu z domu.

Tony zacisnął szczękę, wyraźnie niezadowolony. Ruchem pełnym pasywnej agresji zdjął swoją czarną marynarkę i zarzucił mi ją na ramiona.

– Nie jest mi zimno – zaprotestowałam, ale moje odczuwanie temperatury nie mogło mieć dla niego mniejszego znaczenia. Charakterystyczne dla Tony’ego męskie perfumy z nutą pikantnej papryczki chili wsiąkły w materiał marynarki na dobre. Tony zapiął guzik na jej połach i od razu zacisnął na nim udekorowane tatuażami i pierścionkami palce.

Tak uwięziona, mimowolnie się spięłam.

– Co piłaś?

– Jestem zupełnie trzeźwa, słowo!

Alkohol wyparował mi z głowy już podczas ucieczki przez las.

Tony oczekiwał konkretnych odpowiedzi – nie znosił owijania w bawełnę. Zupełnie jak mój tata. Tyle że tata był bardziej powściągliwy, a Tony pozwalał sobie na swobodniejsze, czasem wręcz brutalne gesty – jak teraz, gdy chwycił mnie za marynarkę i przyciągnął bliżej, by jasno pokazać, że nie żartuje.

Zachwiałam się.

– Co piłaś? – powtórzył. Znałam go w wersji rozbawionej i wyluzowanej, dlatego tym bardziej stresował mnie w aktualnym wydaniu: poważnym i ogarniętym chłodną złością.

– Tak naprawdę nie wiem, co to było – zaczęłam, ale jego coraz mocniej zaciśnięta szczęka sugerowała, że to zły kierunek, więc dodałam: – Chodzi o to, że ja nie kupowałam żadnego alkoholu, nie planowałam robić imprezy z piciem. Ktoś przyniósł to bez konsultacji ze mną. To była chyba wódka…

Tony uniósł podbródek, zmrużone oczy nie spuszczały ze mnie wzroku.

– Ktoś bez konsultacji z tobą dolał ci ją do soku? – zapytał tak złowieszczo, że gdybym odpowiedziała twierdząco, bez wątpienia odnalazłby tę osobę i zadbał, by dogłębnie poznała smak jego – do połowy pokrytej tatuażami – pięści.

Westchnęłam. Świadoma, do czego rodzina Monet jest zdolna, zwykle wiedziałam, gdzie kończy się granica, przy której należy przestać kłamać.

– Nie no, ktoś mi zaproponował drinka i… no i zgodziłam się wziąć łyka.

Lub dwa.

Ręce, którymi zaczynałam się nerwowo bawić, miałam schowane pod zbyt luźną marynarką.

Tony fenomenalnie zastraszał mnie spojrzeniem, które jasno zapowiadało, że fakt spożycia przeze mnie alkoholu nie zostanie zamieciony pod dywan. Nagle zerknął na Arię, która marzła obok nas ubrana tylko w bluzę i dżinsy – choć wszyscy wiedzieliśmy, że bardziej niż jesienny wiatr ziębiła ją obecność mojego upiornego wujka.

– Ty też piłaś? – zapytał ostro.

Pokręciła przecząco głową, a z jej okrągłych oczu oprócz lęku wyglądała szczerość. Moja rodzina znała Arię na tyle, by wiedzieć, że jest moim przeciwieństwem – to ja pakuję ją w kłopoty, nie odwrotnie. I choć Monetowie słynęli z braku zainteresowania osobami spoza naszego kręgu, akurat Arię darzyli sympatią.

Nie żeby Tony jakoś szczególnie wylewnie to okazywał.

Po prostu nie zamordował jej tym swoim legendarnym spojrzeniem. Ani nie zostawił na pastwę losu. Przez chwilę rozważał, co zrobić – czy ochrzanić mnie jeszcze na ulicy przed komisariatem, czy może już w innym miejscu. Może znudziło go sterczenie w tym zaspanym miasteczku, a może zlitował się nad dygoczącą Arią – w każdym razie bez słowa pociągnął mnie za marynarkę w stronę swojego samochodu.

Dopasowujący się do kształtu ciała skórzany fotel to najwygodniejsze siedzenie, jakie miałam okazję zająć od wielu godzin. Odetchnęłam, natychmiast otulona aurą bezpieczeństwa dobrze znanej przestrzeni. Ciepło ogrzewania, kojący pomruk silnika i pas ledowy klimatycznie oświetlający kokpit mnie uspokajały. Wtopiłam się w oparcie i zsunęłam szpilki z obolałych stóp.

W lusterku odnalazłam twarz Arii. Wciśnięta w fotel na tyłach, przygryzała wargę i z niepokojem zerkała w boczne okno, za którym nienaturalnie szybko migały drzewa.

Ja, wożona od dziecka przez braci Monet, zdążyłam przywyknąć do szaleńczo szybkiej jazdy, więc musiałam sobie przypominać, że nie dla każdego taka prędkość to norma.

Mnie to tempo wręcz kołysało do snu. Powieki zaczęły mi ciążyć, ale gdy tylko przymknęły się na dłuższą chwilę, Tony znów mnie rozbudził.

– Szykuj spowiedź dla Vincenta.

Palce na kierownicy – gdyby nie były pokryte tatuażami – zbielałyby mu zapewne pod kolor koszuli, tak mocno je zacis­kał. Podobnie napinał swoją ostro zarysowaną szczękę. Długie rzęsy rzucały cienie na jego policzki. Lodowate oczy wpatrywały się leniwie przed siebie.

Drgnęłam.

– Co?

– Słyszałaś.

Serce zabiło mi mocniej. Obróciłam tułów w jego stronę na tyle, na ile pozwalał mi zapięty pas bezpieczeństwa.

– Poczekaj… – Podbródek zadrżał mi z przejęcia, gdy szukałam właściwych słów. – Myślałam, że pojedziemy do ciebie…

Tony parsknął ponuro.

– O, nie.

– Ale… Ale… – Poruszałam ustami, niezdolna do wyartykułowania normalnej odpowiedzi.

Tony ignorował moje stękanie, a Aria jeszcze mocniej zagryzła wargę – teraz przejęta nie tylko prędkością jazdy, ale też tempem, w jakim sypały się na nas zapowiedzi kolejnych nieprzyjemności.

– Wujku, proszę – jęknęłam z żalem. – Proszę, zabierz mnie do siebie…

– Bo?

– B-bo nie chcę, żeby tata…

Nie zdążyłam dokończyć, bo Tony najzwyczajniej w świecie mnie wyśmiał – i to tak soczyście, że mało brakowało, by przy okazji parsknięcia opluł przednią szybę. Była to mieszanina niechęci i obojętności, która towarzyszyła zresztą niemal każdej czynności, jaką wykonywał. Myślałam, że skończy się na krótkim rozbawieniu, ale on szybko spoważniał i gdy tylko nadarzyła się okazja, niespodziewanie zjechał na pobocze.

Zatrzymał się tak gwałtownie, że gdyby ktoś w aucie nie zapiął pasów, prawdopodobnie leżałby teraz na drodze przed nami. Mimo pozornej brutalności manewr był jak zawsze u Tony’ego idealnie przemyślany. Nieprzejęty, zwrócił się w moją stronę z tym swoim porażająco mrocznym spojrzeniem.

– Naprawdę uważasz, że twój ojciec się nie dowie? – zapytał niemal z kpiną. – Że zrobiłaś imprezę, piłaś alkohol i skończyłaś na komisariacie?

Jeszcze przed chwilą gotowa do dyskusji, teraz zwątpiłam.

– Jeśli mi pomożesz… – zaczęłam mamrotać bez przekonania, ale natychmiast mi przerwał:

– Mogę ci od czasu do czasu pomóc ukryć przed Vince’em jakąś pierdołę, ale nie, kurwa, policję.

– Ale przecież masz wystarczająco dużo znajomości, żeby…

Tony mlasnął językiem z irytacją.

– Ta, a wiesz, kto ma jeszcze więcej znajomości? – zapytał i od razu sam sobie odpowiedział: – Twój stary.

Przygnieciona tą niewygodną prawdą, zgarbiłam się.

– Proszę…

Jęknęłam, a w tle dało się słyszeć wibrowanie telefonu. Na dużym wyświetlaczu wmontowanym w deskę rozdzielczą pojawiła się informacja o połączeniu przychodzącym od Vince’a. Co najmniej jakbyśmy go właśnie sami wywołali.

Znieruchomiałam.

Kącik ust Tony’ego powędrował do góry we wrednym uśmiechu.

– O, co myślisz, dzwoni, żeby powiedzieć mi dobranoc?

Pokonana spuściłam wzrok.

Tony, choć słynął ze swojej złośliwości, w tej sytuacji nie czerpał chyba szczególnej satysfakcji z pastwienia się nade mną. Odetchnął głęboko, jakby i jego zmęczyła już ta cała akcja. Z łaską nacisnął przycisk na kierownicy, by odebrać połączenie.

– Tony.

Cichy głos mojego ojca, przepełniony zimną wściekłością i chęcią mordu, był mi dobrze znany, a mimo to zawsze działał na mnie tak samo obezwładniająco. Potrafił pozbawić mnie pewności siebie jednym słowem – nawet jeśli nie było skierowane bezpośrednio do mnie.

Wstrzymałam oddech, na wypadek gdyby miał mnie usłyszeć i odezwać się do mnie bezpośrednio.

– Hm? – mruknął Tony.

– Czy Lindsay jest z tobą?

– Mhm.

– Przywieź ją do domu.

– Mhm.

Połączenie zostało zakończone. Trwało dokładnie osiem sekund.

– Kurwa – wymsknęło mi się. Przymknęłam powieki, ale natychmiast je otworzyłam. – Aua!

Tony dał mi pstryczka w usta.

– Słownictwo – upomniał mnie gburowatym tonem. Nagle nie mniej naburmuszona niż on masowałam dłonią bolące miejsce, w duchu coraz bardziej zaniepokojona obrotem spraw.

Aria niemal roztopiła się na tylnym siedzeniu. Serio, niewiele brakowało, by wsiąkła w fotel.

Znałam ją na tyle dobrze, by wiedzieć, że jeśli ktoś przerażał ją bardziej od mojego wujka Tony’ego, to był to mój tata.

Sportowy wóz wrócił na jezdnię i szybko rozpędził się do chorej prędkości, dlatego powrót do Rezydencji Monetów trwał zdecydowanie za krótko – nawet z przystankiem w domu Arii.

Moja przyjaciółka, zanim wysiadła, pocieszająco ścisnęła mnie za ramię, a ja na wpół odwróciłam głowę, by choć bokiem rzucić jej nerwowy uśmiech.

Aria przeszła chodnikiem obsadzonym po obu stronach uroczymi, starannie przystrzyżonymi krzaczkami prosto na schodki prowadzące na werandę z huśtawką. Pod drzwiami zamotała się na chwilę w poszukiwaniu kluczy, zlękniona, że je także zgubiła.

W ozdobionych białymi okiennicami oknach panowała ciemność – jej rodzice spali i nawet jeśli mieli się zaraz przebudzić i zapytać, dlaczego wraca z nocowania o tak późnej porze, wszystko wskazywało na to, że znajdowała się w o wiele lepszej sytuacji niż ja.

Tony nie był zainteresowany ściąganiem na nią kłopotów. Odjechał z piskiem opon, gdy tylko drzwi bezpiecznie się za nią zamknęły.

Aria nie piła alkoholu. Nosiła jeansy zamiast krótkiej sukienki. Do akademii Northeast Pensylwania dostała się dzięki stypendium, a więc fenomenalnie się uczyła. Nie odpowiadała za rozkręcenie imprezy w cudzej willi i nie ona była autorką pomysłu ucieczki przed policją… Podejrzewałam, że właśnie te argumenty sprawiły, iż Tony tak chętnie jej odpuścił.

Wolał skupić się na mnie – prowodyrce.

Przygryzłam wnętrze policzka.

Zwiększyłam nacisk zębów, gdy wjechaliśmy w las, a potem jeszcze bardziej, kiedy przed autem rozwarła się ogromna dwuskrzydłowa brama. Zaraz miała się zamknąć i uwięzić mnie na terenie Rezydencji Monetów na wieki.

Panujący wokół złowieszczy nastrój idealnie współgrał z tym budynkiem. Prezentował się wyjątkowo mrocznie pośród strzelistych drzew, których czubki sięgały srebrzystego księżyca. Surowe ściany kryły w sobie tajemnice, a wielkie okna, niczym bystre oczy, śledziły każdy mój ruch.

Kochałam ten dom, ale czasem mnie przerażał.

Podobnie jak tata, heh.

Spodziewać mogłam się wszystkiego, nawet tego, że powita mnie już na progu, dlatego wysiadłam z auta Tony’ego zaparkowanego na podjeździe bez pośpiechu. Ciaśniej opatuliłam się marynarką, nagle wyjątkowo wdzięczna za to okrycie. Czółenka klapały mi na stopach, bo nie zapięłam z powrotem pasków. Chciałam jak najszybciej wyrzucić te zmęczone buty – w końcu dowodziły, jak pełną przygód noc przeżyłam.

Przed wejściem do domu poprawiłam kucyk. Tata lubił porządek – może jeśli ujarzmię fryzurę, zarobię u niego małego plusa?

– Idź – ponaglił mnie Tony. Stuknął mnie w plecy, gdy przystanęłam z wahaniem przed frontowymi drzwiami i zatarasowałam mu drogę.

– Idę – odparłam burkliwie.

Dłoń szybko zacisnęłam na klamce – możliwe, że udało mi się ukryć przed wujkiem fakt, jak bardzo drżała.

W pustym holu powitało mnie odpowiednio przyciemnione światło, dostosowane do nocnej pory. Serce biło mi coraz mocniej, rozglądałam się podejrzliwie, jakby gotowa na atak. Gdy zsunęłam buty, moje nagie stopy dotknęły zimnej, bo nieogrzewanej nocą posadzki. Marynarki nadal nie zamierzałam zdejmować.

Kiedy już zaczęłam mieć nadzieję, że może uda mi się przemknąć niepostrzeżenie do sypialni, z kuchni wyłoniła się mama.

Przystanęła oparta o ścianę, z kubkiem jakichś ziółek w dłoniach. Jedwabny szlafrok w kolorze srebra podkreślał jej szare oczy i krótkie włosy, które w nikłym świetle zdawały się jeszcze jaśniejsze. Mama spięła je klamrą z tyłu głowy, odsłaniając swoją łagodną twarz, na której troskę maskowała dezaprobata.

– Ooo, cześć, mamo. – Machnęłam jej butem na przywitanie.

Bez słowa uniosła kubek do ust. Nie parował, co oznaczało, że popijała herbatę już od dłuższego czasu.

– Gdzie Vincent? – zapytał wujek Tony, pocierając powiekę. Takie akcje wyraźnie go męczyły. Z całą pewnością wolałby o tej porze spać niż mnie wychowywać.

– Na górze – odparła mama i wzięła kolejny łyk.

Tony zniknął na schodach, a ja rozważałam, czy bezpieczniej będzie zostać na dole, czy mam zaryzykować podążenie za nim i czmychnięcie do swojej sypialni…

– Późno już, będę się kładła – zapowiedziałam ostrożnie, decydując się na drugą opcję.

– Lissy, stój.

Mama odezwała się w chwili, gdy postawiłam stopę na pierwszym schodku i położyłam wolną dłoń na poręczy. Mówiła ciepło, lecz z wyraźną stanowczością.

Odwróciłam się, chowając buty za udem.

– Tak?

Mama zbliżyła się o kilka kroków, opuściła kubek i przechyliła głowę.

– Policja? – zapytała. – Serio?

Zeszłam ze schodka z powrotem na parter.

– Mamo, to naprawdę nie było tak, jak się wydaje… – powiedziałam z przejęciem, bo ta kobieta zawsze była dla mnie cennym głosem w sporach z tatą. – Nie wiem, kto wypuścił plotkę, że robię imprezę, ale…

– W którym momencie zamierzałaś zawiadomić kogoś dorosłego, że do domu Adriena napłynęła fala lekkomyślnych nastolatków?

– Wiesz, jak to jest z falami. Czasem człowiek daje się im po prostu… ponieść…

Wyszczerzyłam się, mając nadzieję, że mój żart choć trochę ją rozbawi, ale bywały momenty, kiedy totalnie nie było jej do śmiechu – a ten właśnie do nich należał.

– Lissy, to poważna sprawa – powiedziała. – Miałaś nocować z trzema koleżankami, tymczasem Tony odebrał cię właśnie z komisariatu. – Zamrugała z niedowierzaniem. – Co to ma znaczyć…?

– Ktoś wezwał policję – odparłam. – Nie wiem kto. A że ktoś inny przyniósł alkohol, uznałam, że lepiej będzie zwiać niż wpakować się w kłopoty.

– Cóż, świetnie ci wyszło to niewpakowywanie się w kłopoty. Gdzie twój rozsądek?

– Został przytłumiony przez chwilę paniki.

Mama pokręciła głową i wzięła kolejny łyk herbaty. Nie była zachwycona moim wybrykiem, to pewne, ale przynajmniej nie pozwalała, by poniosły ją emocje.

Westchnęłam i oparłam się plecami o poręcz. Buty trzymałam przed sobą – już odpuściłam próby ich ukrycia. Mama z zaciśniętymi ustami patrzyła na zaschnięte błoto, którym były oblepione.

– Tata jest zły? – zapytałam cicho.

– Oczywiście, że jest zły.

Usta mi zadrżały, zanim wygięły się w podkówkę.

– Obroń mnie – poprosiłam.

Mama westchnęła.

– Nie tym razem, Lissy.

– Proszę! Przecież… – Rozejrzałam się bezradnie. – Co ja mam zrobić…

– Iść spać – odpowiedział za mamę wujek Tony. Pojawił się u szczytu schodów akurat w porę, by usłyszeć moje jęki. Zszedł na dół, wyminął mnie i ruszył w stronę drzwi, gotów zakończyć tę noc.

– Tak po prostu? – zdziwiłam się. – Tata nie chce mnie widzieć?

Zerknęłam przelotnie w górę, w stronę ciemnego piętra. Gdzieś w tym mroku czaił się mój straszny ojciec – czułam jego złość z oddali.

– Jutro – odburknął Tony.

– Chce rozmawiać dopiero jutro?

– Jest wkurwiony, więc przekonałem go, żeby odbył swoją pogadankę wychowawczą, jak ochłonie – poinformował mnie wujek, jakby poirytowany samym faktem, że musiał się zatrzymać i to tłumaczyć. Nie lubił się rozgadywać. Na koniec wskazał na mnie oskarżycielsko palcem. – Tyle mogłem dla ciebie zrobić, jasne?

Pokiwałam głową, choć wciąż nie byłam pewna, czy nie lepiej byłoby mieć to już za sobą niż spędzić całą noc w stresie.

– Oddaj Tony’emu marynarkę – poleciła mama, wskazując kubkiem moje okrycie. Z tego, jak śmiało nim machnęła, wnios­kowałam, że wypiła już jego zawartość.

Zanim zdążyłam się ruszyć, Tony zaprzeczył twardo:

– Nie, Anja. Nie chcesz widzieć, co ma na sobie pod spodem. Jutro ją odbiorę. – Znowu wycelował we mnie palec i zanim drzwi się za nim zamknęły, syknął: – Do łóżka…

* * *

koniec darmowego fragmentuzapraszamy do zakupu pełnej wersji

You&YA

MUZA SA

ul. Sienna 73

00-833 Warszawa

tel. +4822 6211775

e-mail: [email protected]

Księgarnia internetowa: www.muza.com.pl

Wersja elektroniczna: MAGRAF sp.j., Bydgoszcz