Saga ułańska. W ramionach ułana - Magdalena Stykała - ebook

Saga ułańska. W ramionach ułana ebook

Stykała Magdalena

4,5
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 14,99 zł

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Pełna humoru i ułańskiej fantazji historia burzliwej miłości umiejscowiona w świecie, który za parę lat przejdzie do historii.

Agata Tęczyńska, córka znanego hodowcy koni kawaleryjskich, właśnie zaczyna dorosłe życie – dostała się na Akademię Medycyny Weterynaryjnej we Lwowie, o czym marzyła od dziecka. Z nieśmiałej pensjonarki przeobraża się w jedną z bohaterek obrazów Tamary Łempickiej – świadomą swej urody, odważną kobietę, która głośno mówi o swoich prawach. Pod skrzydłami wyzwolonej ciotki Róży poznaje arkana dorosłego świata – kina, muzea, spotkania towarzyskie. Zachłyśnięta nowym, ekscytującym życiem, wpada prosto w ramiona ułana, który łamie jej serce. Rozżalona rzuca się w wir lwowskiego życia. Pod opieką kuzyna Mikołaja, młodego oficera 14. Pułku Ułanów Jazłowieckich, poznaje miasto, a także barwny świat kawalerii. Świadoma swojej urody, podbija serca oficerów. W ich ramionach poszukuje ucieczki od bolesnej przeszłości.

Ekskluzywni i eleganccy, a do tego świadomi swojej wyjątkowości – tacy byli i są ułani. Najważniejsze są dla nich trzy „K”: konie – najlepsze, koniak – najdroższy, i kobiety – najpiękniejsze. Ich służba to barwna przygoda. Wszyscy ich podziwiają – ich mundury, postawę, specyficzny sposób poruszania się i mówienia. Są zdyscyplinowani, ale i pełni życia, humoru i swobody.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 426

Oceny
4,5 (2 oceny)
1
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
GosiaNealon

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna! Czekam z niecierpliwością na kolejną cześć.
10

Popularność




 

 

 

 

Copyright © Magdalena Stykała

Copyright © Wydawnictwo Replika, 2025

 

Wszelkie prawa zastrzeżone

 

Redakcja

Joanna Podolska

 

Korekta

Natalia Ziółkowska

 

Projekt okładki

Iza Szewczyk

 

Skład i łamanie

Izabela Szewczyk-Martin

 

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej

Dariusz Nowacki

 

Wydanie elektroniczne 2025

 

eISBN

978-83-68364-73-6

 

Wydawnictwo Replika

ul. Szarotkowa 134, 60-175 Poznań

[email protected]

www.replika.eu

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Dziewczynom mojego życia

– moim córkom

 

 

Jak całować to ułana

I w to naturalnie, w to naturalnie jemu graj

I gdy na śmierć jest panna zakochana

To naturalnie, to naturalnie jego raj

Bo w sercu ułańskim, gdy wyłożysz je na dłoń

Na pierwszym miejscu panna jest, przed panną tylko koń

– Marian Hemar

 

 

 

 

 

 

CZERWIEC 1934, WINNICA

 

 

Dziewiętnastoletnia Agata Tęczyńska spoglądała w okno, siedząc na twardej drewnianej ławce podmiejskiego pociągu. Nie interesowały jej dobrze znane widoki rodzinnej okolicy, chociaż do domu zawsze wracała z radością i zazwyczaj cieszyła się, gdy w zasięgu wzroku pojawiały się charakterystyczne obrazki. Tym razem skupiała się na własnym odbiciu w szybie pociągu, zastanawiając się, jakie wrażenie zrobi, gdy pojawi się na stacji. Nie mogła się doczekać spotkania, przepełniały ją szczęście i ekscytacja.

Był koniec czerwca, Agata wracała z Poznania, gdzie spędziła tydzień w towarzystwie siostry swojej mamy, cioci Róży. Uwielbiała swoją chrzestną matkę i wizyty u niej. Były niczym niesamowita przygoda, podróż do wspaniałego świata. Ciocia odkrywała przed nią tajemnice i uroki życia. Zapewniała, że jest ich nieskończenie wiele oraz że należy czerpać ze wszelkich przyjemności pełnymi garściami.

Róża nigdy nie wyszła za mąż i nie miała swoich dzieci, tym bardziej z dumą prezentowała swoją ulubienicę, która była do niej niezwykle podobna. Często brano je za matkę i córkę. Kontakt z siostrzenicą, rozpieszczanie dziewczynki, długie rozmowy, podczas których przekazywała jej swoje poglądy, a przede wszystkim nauka stylu sprawiały jej niesamowitą radość. Róża zapewniała jej liczne atrakcje, dostosowując je do wieku dziecka, a potem dziewczyny i w końcu młodej kobiety. Agata od najmłodszych lat była oczarowana swoją ciocią, widziała w niej autorytet i planowała być równie samodzielna i nowoczesna jak ona.

Ostatni tydzień był niezwykle udany. Agata zatrzymała się w Poznaniu, jadąc ze Lwowa, by podzielić się radosną informacją, że została przyjęta w poczet studentów Akademii Medycyny Weterynaryjnej. Odkąd pamiętała, studia na tej uczelni były jej marzeniem. Ojciec zajmował się hodowlą koni, a ona od najmłodszych lat interesowała się wszystkim, co dotyczyło zdrowia tych zwierząt. Gdy tylko w majątku pojawiał się weterynarz, Agata rzucała swoje zajęcia i biegła, by towarzyszyć mu podczas pracy.

Starszy doktor z okazałymi wąsami i takimi samymi bokobrodami przypominał Agacie cesarza Franciszka i kiedy była dziewczynką, oceniała jego wiek przynajmniej na sto dwadzieścia lat. Mimo groźnego wyglądu doktor Korycki był przemiłym człowiekiem, lubił towarzystwo Agaty, odpowiadał na jej niekończące się pytania i popierał ambicje. Choć był w słusznym wieku, miał nowoczesne poglądy – podziwiał kobiety za ich chęć kształcenia się i dążenie do samodzielności, a Agata skwapliwie mu przytakiwała.

Przypomniała sobie ich ostatnią rozmowę, gdy dzieliła się informacjami, jakie kilka dni wcześniej usłyszała od Róży.

– Wie pan, doktorze, że zatwardziali konserwatyści krytykują kobiety za chęć przejęcia męskich ról? Uważają, że praca powoduje u pań anemię i nerwowość, a poza tym jest zwykłym wygodnictwem i objawem egoizmu, bo pracujące kobiety odkładają na później macierzyństwo, chcąc urodzić jak najmniej dzieci – wyrecytowała.

Doktor uśmiechał się pod wąsem i kiwał głową ze zrozumieniem. Nie miał wątpliwości, że ta dziewczyna nie będzie się przejmować podobnymi uwagami i włoży wiele energii w walkę z takimi poglądami.

– To nie wszystko – kontynuowała. – Zajmując te same stanowiska, co mężczyźni, kobiety otrzymują połowę wynagrodzenia, niezależnie od tego, czy to robotnice, czy absolwentki uniwersytetów – powtarzała słowa Róży. – A poza tym niektórzy uważają, że praca powoduje u kobiet… – zawahała się, nie mając śmiałości dokończyć zdania słowami: „oziębłość płciową”, o czym ciocia mówiła z drwiną – …nieczułość.

– Coś podobnego! – Doktor oburzył się teatralnie, a potem powiedział, uśmiechając się lekko: – No, ale to się niedługo zmieni, jeśli jest więcej takich dziewcząt jak ty, moja droga. Pokażesz wszystkim, że jest inaczej, prawda?

Agata odwzajemniła uśmiech.

– Będę najlepsza. Udowodnię, że kobiety są równie dobre, a nawet potrafią być lepsze od mężczyzn – zapewniła.

Doktor przyglądał jej się przez chwilę.

– Mam nadzieję, że to nie jedyny powód? – powiedział poważnie. – Żeby utrzeć nosa mężczyznom, nie trzeba zostawać weterynarzem.

Agata poczuła się urażona.

– Przede wszystkim chcę pomagać zwierzętom. Kocham je! – zaręczyła. – Będę najlepszą studentką, obiecuję.

– I najpiękniejszą – dodał doktor. – Gdy na ciebie patrzę, myślę sobie, że może to dobrze, że w moich czasach kobiety nie miały wstępu na wyższe uczelnie… – Uniósł brwi, czekając na jej reakcję, a kiedy otwierała usta, by wyrazić oburzenie, poklepał ją po ręce i dodał: – Gdybym miał taką dziewczynę obok siebie w sali wykładowej, nie zapamiętałbym połowy z tego, co mówi profesor. Nie zawsze byłem stary, chociaż wiem, że trudno ci w to uwierzyć. – Mrugnął do niej porozumiewawczo.

Od tamtej rozmowy minęło kilka miesięcy, a ona z radością myślała o tym, że za kilka kolejnych będzie mogła przekonać się na własnej skórze, jak obecnie wygląda sytuacja kobiet na uczelniach. Nie miała wątpliwości, że czeka ją ciężka praca, ale przede wszystkim wspaniała przygoda. Wiedziała, że z niecierpliwością będzie odliczać tygodnie do początku roku akademickiego, który miał być również początkiem nowego życia, bramą do dorosłości i samodzielności. Miała ochotę podskakiwać z radości.

Agata stanęła przy drzwiach pociągu i jeszcze raz oceniła swoje odbicie. Po kilku minutach skład zatrzymał się na małej leśnej stacji Jasiniec Białebłota niedaleko od Bydgoszczy. Młody konduktor otworzył drzwi, wziął od niej walizkę i kłaniając się delikatnie, podał jej wolną rękę, pomagając pokonać kilka stopni. Agata posłała mu uśmiech, podziękowała, złapała swój bagaż i ruszyła w kierunku wyjścia z terenu dworca.

Ominęła budynek stacji, wiedząc, że właśnie tam Ignacy będzie na nią czekał. Wyjrzała ostrożnie zza załamania muru i zobaczyła go. Stał z założonymi rękoma przy jednokonnej bryczce ubrany w jasną koszulę, ulubione bryczesy i nieodłączną część codziennej garderoby – wysokie buty do jazdy konnej. Jego opalona twarz kontrastowała z jasnymi, krótko przyciętymi włosami przedzielonymi na boku. Zrobił kilka kroków w kierunku stacji, zatrzymał się i wpatrywał w drzwi, oczekując jej przyjścia.

Minęło kilka tygodni, a on chyba znowu urósł – pomyślała. Będzie przystojny jak tata. Oby sobie tego za szybko nie uświadomił, bo obrośnie w piórka.

Starając się poruszać bezszelestnie, podeszła z drugiej strony i stanęła za plecami chłopaka. Wspięła się na palce i zasłoniła mu oczy.

– Witaj, braciszku – powiedziała mu do ucha.

Ignacy dotknął jej dłoni, oderwał je od siebie i odwrócił się w jej kierunku. Otworzył szeroko oczy i przez chwilę nie wypowiedział słowa.

– Agata? – wydusił z siebie, nie do końca przekonany, że ma przed sobą starszą siostrę.

Uśmiechnęła się promiennie. Właśnie takiej reakcji oczekiwała.

– Co powiesz? – zapytała i zrobiła powolny obrót wokół własnej osi.

Ignacy stał nieruchomo, próbując zarejestrować wszystkie szczegóły, które sprawiły, że jego siostra wyglądała zupełnie inaczej niż zazwyczaj. Długi, czarny warkocz zastąpiła sięgająca ramion modna fryzura. W twarzy o alabastrowej skórze odbijały się ciemnoniebieskie oczy otoczone firankami perfekcyjnie wytuszowanych rzęs. Ubrana była w jasnobłękitną sukienkę w kształcie klepsydry, uszytą według najnowszych trendów, a mały kapelusz, jasne rękawiczki oraz buty z miękkiej skóry na niewielkim obcasie dopełniały jej garderobę. Mimo upału miała na sobie delikatne jak pajęczyna pończochy z charakterystycznym szwem biegnącym z tyłu nogi.

Nowy wizerunek zdominował jeden element, który był niczym główny punkt w całej postaci siostry. Ignacy zauważył je, gdy tylko na nią spojrzał – usta. Do tej pory uważał tylko, że nie powinna ich tak często otwierać przy wygłaszaniu swoich słynnych, nowoczesnych poglądów, które niezmiernie go denerwowały. Teraz usta Agaty przyciągały uwagę karminowym odcieniem podkreślającym ich pełny kształt i biel zębów.

Patrzył na nią oszołomiony, a ona uśmiechała się szeroko, zadowolona z wrażenia, jakie na nim zrobiła. Przechylił głowę.

– Wyglądasz jak ciotka Róża – ocenił, nie siląc się na komplement.

Siostra wspięła się na palce, objęła go za szyję i pocałowała w policzek, zostawiając na nim czerwony ślad pełnych ust.

– Dokładnie taki był zamiar – ucieszyła się. – Nie podoba ci się? – zapytała kokieteryjnie.

Ignacy zastanowił się przez chwilę.

– Nie wiem, ona jest… – Nie wiedział, jak dokończyć zdanie.

– Wspaniała? – uzupełniła Agata pytaniem.

– Przerażająca – wyjaśnił brat.

Agata roześmiała się głośno.

– Boisz się nowoczesnych kobiet? – zapytała.

– Nie boję się – zaprzeczył. – Tylko nie lubię zadziornych i pyskatych.

– No tak – westchnęła – jedynie potulne i posłuszne męskiej wizji świata.

Ignacy wzniósł oczy ku górze.

– Jeszcze nie mięła minuta, a ty już zaczynasz.

Wzruszyła ramionami.

– Ktoś musi cię uświadomić, że nadchodzą nowe czasy. Kobiety mają prawo do własnych poglądów i potrafią istnieć poza kuchnią i sypialnią.

Ignacy uśmiechnął się kącikiem ust.

– A co jest złego w kuchni i sypialni? – zapytał, wiedząc, że spowoduje wybuch.

Automatycznie zaczynali odtwarzać scenariusz większości wspólnych rozmów, gdy Agata próbowała oświecać i uświadamiać brata, a on z premedytacją odpowiadał w sposób, który wyprowadzał ją z równowagi. Męczyły go jej poglądy i to, jak je wyrażała. Wolał grać skostniałego konserwatystę, by w końcu obraziła się i przestała trajkotać o równouprawnieniu. Godzili się równie szybko, jak kłócili. Słowne przepychanki towarzyszyły im od zawsze. Mama twierdziła, że chociaż z wyglądu nie są do siebie podobni, to z charakteru są tacy sami – oboje uparci, dumni i ambitni. Agata nie oszczędzała Ignacego, chociaż kochała go ogromnie i byłaby gotowa przegryźć gardło każdemu, kto odważyłby się skrzywdzić jej młodszego braciszka. Dokuczanie mu uznawała za jedynie swój przywilej.

Pokręciła głową z niedowierzaniem.

– Co ty wiesz? Masz dopiero szesnaście lat. – Zmierzwiła mu włosy. – Dzieciak z ciebie. Zanim zagonisz jakąś pannę do kuchni i sypialni, minie jeszcze sporo czasu. O ile w ogóle jakaś cię zechce.

– Agata, proszę… – Spojrzał na nią błagalnym wzrokiem.

– No dobrze, dzisiaj dam ci spokój. W drodze wyjątku. – Udała, że zamyka usta na klucz. – Nie zamierzam psuć sobie humoru w taki dzień.

– Kamień z serca. – Ignacy odetchnął głośno i zrobił gest, jakby ocierał pot z czoła.

Zabrał walizkę i umieścił ją na bryczce, a potem podał rękę siostrze i pomógł jej usiąść na koźle.

– Chodź, jedziemy – rzekł. – Dostaliśmy twój telegram, rodzice nie mogą się ciebie doczekać. Gratuluję, Agata – powiedział szczerze.

– Jestem bardzo szczęśliwa. Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że będę studiować we Lwowie!

Zerknął w jej stronę i uśmiechnął się lekko.

– Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że będziesz we Lwowie – puścił do niej oczko – a nie tutaj…

– Jeszcze zatęsknisz – zagroziła.

– Nigdy w życiu – zapewnił ze śmiechem, a potem na chwilę wypuścił lejce z jednej ręki i ścisnął jej dłoń. – Jestem z ciebie dumny.

– Dopiero będziesz – zapewniła. – Pokażę im, na co mnie stać.

Ignacy pokręcił głową.

– Biedny Lwów – powiedział cicho.

Agata uśmiechnęła się i przytuliła głowę do ramienia brata.

Kilka kilometrów dzielących stację od ich rodzinnego majątku pokonali bardzo szybko, podskakując na wybojach leśnej drogi. Ignacy lubił prędkość i zawsze zaprzęgał do bryczki energicznego konia. Agata przez całą drogę przytrzymywała kapelusz i próbowała zachować równowagę, jednocześnie ciesząc się szybkością.

Oboje od najmłodszych lat jeździli konno, chociaż podchodzili do tego w odmienny sposób. Niekiedy wybierali się na wspólne przejażdżki, jednak styl jazdy Agaty zupełnie nie odpowiadał Ignacemu. Za każdym razem niecierpliwił się, czekając na nią, gdy ona bez pośpiechu przygotowywała wierzchowca do jazdy. Czyściła skórę oraz kopyta powoli i dokładnie, długo rozczesywała grzywę i ogon, przemawiając przy tym cały czas do konia. Głaskała szyję, szeptała do ucha swoje „zaklęcia” i wpatrywała się w końskie oczy, odnajdując w nich swoje odbicie. Gdy w końcu siadała w siodle i ruszali w kierunku lasu, nie interesowała jej zawrotna prędkość – jechała zazwyczaj spokojnie, ciesząc się kontaktem ze zwierzęciem i widokiem otoczenia zza jego uszu. Ignacy ponaglał, popędzał i czasem urządzali sobie krótki wyścig, ale poza tym uważał, że jazda w towarzystwie siostry jest zwyczajnie nudna, zwłaszcza że podczas wspólnych przejażdżek nie zapominała o wygłaszaniu swoich mądrości.

Agata uśmiechnęła się na widok wielkiej bramy, która otwierała wjazd do majątku Tęczyńskich, do jej ukochanego domu. Posiadłość położona była w otoczeniu lasów, wokół domu i zabudowań gospodarskich rosło dużo drzew. Ściany wszystkich budynków stanowił mur pruski lub szachulec. Drogi na pola prowadziły między stajniami i stodołami. Tuż obok znajdowały się domy mieszkańców Winnicy, z których większość pracowała u Tęczyńskich.

Wjechali na teren posiadłości przez niewielki park i okrążając wypełniony kwiatami klomb, zatrzymali się przy schodach wejściowych. Z przodu domu rozciągał się ganek osłonięty daszkiem wspartym na czterech smukłych kolumnach. Budynek w stylu dworku zbudowano z czerwonej cegły. Jego ozdobą były ogromne okna na parterze. Drzwi wejściowe otwierały się wprost do dużego holu, gdzie znajdowało się wiele wejść do różnych pokoi oraz korytarz w kierunku kuchni. Na wprost pięły się ku górze drewniane schody z rzeźbioną balustradą. Na piętrze rozmieszczone były sypialnie i pokoje gościnne, a na parterze ogromnych rozmiarów jadalnia, salon oraz gabinet ojca, którego szklane drzwi wychodziły na spory taras od strony ogrodu i sadu.

 

Rodzice Agaty i Ignacego kupili posiadłość w drugiej połowie 1918 roku. Ojciec, Jakub Tęczyński, był jednym z trzech synów zubożałego szlachcica. Jego rodzina od pokoleń zajmowała się hodowlą koni. Ich podpoznański majątek był po kawałku odrywany przez zaborczy wymiar sprawiedliwości, który nakładał na rodzinę kolejne kary za udział w antypruskiej działalności mającej doprowadzić do odzyskania przez Polskę niepodległości. Polityczne zaangażowanie nie przynosiło zamierzonych skutków, a nowe pokolenia Tęczyńskich stawały się coraz biedniejsze. Gwarancją przetrwania było utrzymanie choćby kilku koni o najlepszych genach. Robili wszystko, co w ich mocy, by nie stały się one elementem zaborczej kontrybucji.

Jakub wiedział, że nie ma czego szukać w rodzinnym gnieździe i sam musi znaleźć sposób na przetrwanie. Bracia uznali, że powinien wykorzystać swoje jedyne atuty – szlachectwo oraz fakt, że był niezwykle przystojnym mężczyzną – i dzięki nim zdobyć pannę z największym z możliwych posagów. On był pewien, że posiada dużo mocnych stron, a uroda i pochodzenie wcale do nich nie należą. Nie miał wątpliwości, że osiągnie wiele, lecz nie za pomocą posagu przyszłej żony, ale własnej inteligencji. Był niezwykle mądrym, rozważnym, błyskotliwym i niezmiernie bystrym człowiekiem. Potrafił myśleć racjonalnie i konstruktywnie, cechowały go dalekowzroczność i nieprawdopodobna, niespotykana intuicja. Jeśli podejmował decyzje, nie miał wątpliwości, że będą słuszne, czy to w kwestii ludzi, czy interesów. Według braci miał jedną podstawową wadę, którą on z kolei uważał za zaletę – był bardzo uparty i nieprzejednany w swych przekonaniach. Na jego szczęście intuicja rzadko go zawodziła.

Swoją przyszłą żonę poznał na jednym z przyjęć, rok przed wybuchem Wielkiej Wojny. Lena była córką bogatego poznańskiego przedsiębiorcy. Urodziła się w Nicei, dokąd jej ojciec posłał matkę Leny, by reperowała zdrowie w śródziemnomorskim klimacie. Odwiedzał żonę na Lazurowym Wybrzeżu, gdzie przebywała w towarzystwie starszej córki Róży. Po jednej z takich dwutygodniowych wizyt kobieta zorientowała się, że spodziewa się kolejnego dziecka i ani myślała wracać do Poznania, bojąc się podróży w swoim stanie. Lena do Polski przyjechała dopiero jako dwuletnia dziewczynka z francuską nianią u boku. Gdy ukończyła szkoły, jej rodzice rozpoczęli gorące poszukiwania kandydata na męża.

Na przyjęciach i towarzyskich spotkaniach Lena czuła się jak obiekt na sprzedaż. U boku przepięknej czarnowłosej Róży wyglądała jak wróbel przy papudze. Wiedziała, że wszyscy obecni porównują ją i Różę, podziwiając urodę starszej siostry i zastanawiając się nad tym, kto zdecyduje się na przeciętną Lenę. Mawiano, że jest „wystarczająco” ładna, ale nie zjawiskowo piękna jak siostra. Nikt nie interesował się, czy jest równie wystarczająco mądra, dobra i inteligentna. Istotne były tylko uroda i pieniądze. Lena nie cierpiała miejskiego życia, plotek, koneksji, zajmowania się nic nieznaczącymi dla niej cudzymi sprawami. Nienawidziła fałszywej uprzejmości, sztucznych uśmiechów, szeptów za plecami ani spekulacji „kto i z kim”. Wiedziała, że potencjalni adoratorzy są siłą wypychani w jej kierunku przez swoje matki i ciotki. Była pewna, że kiedy jej się przyglądali, prowadząc nudną rozmowę, kalkulowali, czy posag zrekompensuje im jej przeciętną urodę. Gdyby mogła, wcale nie przychodziłaby na przyjęcia, obiady, podwieczorki czy kolacje.

Kiedy podczas jednego z proszonych przyjęć na świeżym powietrzu Jakub Tęczyński – wysoki blondyn o wspaniałych rysach i przenikliwym spojrzeniu – poprosił ją do tańca, szła w kierunku ozdobionej lampionami drewnianej altany służącej za parkiet jak skazaniec na ścięcie. Zerkała na niego, ale niestety nie potrafiła nic wyczytać z jego bystrych oczu. Była jednak pewna trzech rzeczy: tego, że dokładnie wie, jak bogata jest jej rodzina, tego, jak bardzo ojcu zależy na tym, by chociaż jedną córkę wydać za szlachcica, oraz tego, że spróbował już swoich sił z Różą. Nie widziała wprawdzie, żeby rozmawiali, ale dobrze znała schemat: kiedy siostra stroiła dąsy i bawiła się zainteresowaniem adoratorów, oni czasem przenosili swoją uwagę na Lenę, mając nadzieję, że w jej przypadku będzie łatwiej.

Nie mogła wiedzieć, że Jakub przyglądał jej się przez całe popołudnie, starając się pozostać niezauważonym. Przypatrywał się, gdy oddaliła się od towarzystwa i obserwowała wiewiórki. Nie odrywała wzroku od pary rudzielców, która biegała między drzewami, skakała po gałązkach, a po chwili przysiadła na ziemi i rozglądała się dookoła. Lena śledziła każdy ich ruch i uśmiechała się, wyciągała rękę do zwierzątek, a one podchodziły zaciekawione. Obecność ludzi nie była dla nich niczym wyjątkowym.

Lena kochała zwierzęta, uznając je za rozsądniejsze od ludzi. Mawiała, że tylko one widzą to, co prawdziwe w człowieku. Jakub słyszał, że dziewczyna mówi do wiewiórek, a one przekrzywiały głowy, jakby słuchały z zainteresowaniem. Zaintrygowała go. Obserwował każdy jej gest i śledził każdy grymas twarzy. Zauważył, że nie czuje się najlepiej w towarzystwie oraz że uśmiech, który serwuje obecnym, jest zupełnie inny niż ten, który widział, gdy patrzyła na zwierzęta. Poczuł tę znajomą iskrę – intuicja. Nigdy nie wątpił w przeczucie i nigdy się na nim nie zawiódł.

Podszedł do niej niepewnie, pytając samego siebie: „Czy to naprawdę ta?”. Kiedy był bardzo blisko, spojrzał w ciemnobrązowe oczy dziewczyny. Wiedział, że się nie pomylił. Jeden wspólny wieczór wystarczył, by był pewien. Oświadczył się trzy miesiące później i został przyjęty. Decyzja o ślubie uszczęśliwiła wszystkich – bracia Jakuba cieszyli się, że wżeni się w jedną z najbogatszych poznańskich rodzin, a rodzice Leny, że ich córka wychodzi za mąż za szlachcica. Jej posag miał pomóc młodym w rozpoczęciu nowej drogi. Jakub miał zamiar kupić niewielką posiadłość i kontynuować rodzinną tradycję, czyli zająć się hodowlą koni. Najstarszy brat, Jeremiasz, zadecydował, że odda w ręce Jakuba konie, które pozostały w majątku Tęczyńskich. Według niego jedynie Jakub miał prawdziwy talent do tych zwierząt i z pomocą pieniędzy żony miał szansę osiągnąć sukces w tej dziedzinie.

Gdy Jakub znalazł odpowiednie miejsce, a Lena spodziewała się dziecka, w lipcu 1914 roku wybuchła wojna nazwana później Wielką Wojną, a jeszcze później I wojną światową. Jakub trafił do pruskiego wojska, a Lena umierała z niepokoju. W lutym 1915 roku urodziła Agatę. Dużo myślała o mężu i modliła się, by wrócił bezpiecznie i wziął córeczkę w ramiona.

Jakub pośród wojennej zawieruchy w sierpniu 1916 roku trafił w kocioł największej bitwy Wielkiej Wojny – pod Sommą. Słyszał wtedy, że już pierwszego dnia, 1 lipca, podczas pierwszego szturmu Brytyjczycy stracili 60 tysięcy ludzi. Przez miesiące walk na polu bitwy wykorzystywano po raz pierwszy w historii na szeroką skalę gazy bojowe. Jakub został ranny 15 września, kiedy po raz pierwszy w historii do walki włączono czołgi. Niemców zdziesiątkował silny ostrzał artyleryjski. Jakub zapamiętał rozrywający ból, a potem obudziły go tortury na stole operacyjnym i cierpienie na łóżku szpitala polowego. Dowiedział się, że lekarz był zmuszony amputować mu nogę powyżej kostki i że ma szczęście, bo przeżył, oraz że jako niezdolny do służby wraca do domu.

Długo oswajał się z faktem, że jest kaleką. Lena zaangażowała najlepszych specjalistów, by mąż mógł funkcjonować bez podpierania się na kulach z udziałem obu nóg. Jakub otrzymał protezę oraz szyte na miarę i dostosowane do jego kalectwa wysokie buty do jazdy konnej. Nauczył się poruszać i w ramach podparcia korzystał jedynie z laski. Żona, chcąc znaleźć mu pociechę, nalegała, by ponownie rozpoczął poszukiwania posiadłości, w której mogliby rozpocząć nowe życie. Wiedziała, że tylko praca i wyzwania pozwolą mu zapomnieć o wojennych przejściach. W Poznaniu wydawał się bez życia. Jedynym źródłem radości była dla niego Agata.

W 1918 roku, kilka miesięcy przed odzyskaniem przez Polskę niepodległości, Lena i Jakub Tęczyńscy przenieśli się z Poznania do niewielkiej Winnicy położonej pięć kilometrów od miejscowości Białe Błota pod Bydgoszczą. W listopadzie 1918 roku, razem z odrodzoną Polską, urodził się Ignacy. Ojciec mówił, że syn jest dzieckiem wolności.

Nowa Polska przyniosła nowe możliwości. Jakub nie stracił ani jednego dnia. Nieustannie wykorzystywał każdą okazję i niczym bohater biblijnej przypowieści pomnażał talenty. Geny hodowcy rozbudziły się w nim w pełni. Polska kawaleria potrzebowała koni, a Jakub Tęczyński był jednym z tych, którzy dostarczali najwspanialsze. Po kilkunastu latach miał rozległe znajomości w kręgach wojskowych oraz u podobnych sobie hodowców. Podpisał wiele korzystnych umów. Sprzedawał dużo, jednak intuicja podpowiadała mu, by zainwestować w jakość. Uprzedzając konkurencję, za ogromną sumę kupił Atamana, młodziutkiego ogiera pełnej krwi angielskiej. Samo jego pochodzenie było gwarancją sukcesu – był bowiem potomkiem europejskich czempionów, a jego przodkowie zdobywali główne nagrody w prestiżowych konkursach, wystarczyło poczekać kilka lat na efekty.

Inwestycja okazała się strzałem w dziesiątkę. Źrebaki po Atamanie były piękne i skoczne, co decydowało o tym, że trafiały pod skrzydła sportowców w pułkach. Ogier okazał się przysłowiową kurą znoszącą złote jaja i oczkiem w głowie Jakuba oraz ulubieńcem Ignacego i Agaty, którzy prowadzili cichą rywalizację o prawo do konia. Do Winnicy zjeżdżali się hodowcy z najdalszych stron, przywożąc klacze, które rok później wydawały na świat piękne dzieci Atamana. Ojcu bardzo zależało na tym, by polscy hodowcy bogacili się, a ich konie nie były gorsze od zagranicznych. Uważał, że Polska może być potęgą w tej dziedzinie, a jego hodowla to poniekąd patriotyczny obowiązek.

Gdy Jakub rozwijał swoją działalność, w Polsce istniały już renomowane prywatne hodowle, a jedną z najsłynniejszych była należąca do Władysława Andersa stajnia wyścigowa na Służewcu, gdzie trzymał dwadzieścia osiem koni pełnej krwi angielskiej. Marzeniem młodego Tęczyńskiego było rozwinięcie hodowli w kierunku koni sportowych. Interesował się zawodami i jeśli tylko miał okazję zobaczyć rywalizację, jechał tam z radością. Podczas tych imprez zawsze spotykał innych hodowców i miłośników sportowych zmagań na torze lub parkurze. Wszystkie laury zbierali kawalerzyści, dla których udział w zawodach jeździeckich był oczywistością.

Jakub zabierał ze sobą małego Ignacego na rozmaite turnieje. Odwiedzali w tym celu różne miasta, a w 1925 roku wybrali się całą rodziną do Nicei, gdzie Lena odszukała miejsce, w którym się urodziła. Zatrzymali się u znajomych jej rodziców, w wielkim domu tuż poza granicą miasta. Jakub oglądał miejscowe stajnie i konie, wymieniał z gospodarzami uwagi, a Lena pełniła funkcję tłumacza. Gdy jej mąż z siedmioletnim Ignacym śledzili zawody o Puchar Narodów, ona zabierała Agatę nad morze, gdzie spacerowały promenadą i rozmawiały po francusku.

Agata i Ignacy znali całą historię jeździectwa i sportu hippicznego. Potrafili opowiedzieć o każdym wierzchowcu z rodzinnej stajni, podając szereg informacji sięgających często kilku pokoleń wstecz. Urodzili się i wychowali w świecie, którego konie były nieodłączną częścią.

Jakub wychowany pod zaborami w kulcie polskości wspierał rodzimą produkcję i kupował wyłącznie krajowe artykuły – były to ubrania, meble, glazura, a nawet kieliszki i karafki. Mawiał, że patriotyzm polega na tym, by dla Polski pięknie żyć i pracować, pamiętając o wszystkich, którzy dla niej umierali.

Sam nie szczędził sił. Każdy dzień wydawał się zbyt krótki. Rano wychodził na obchód, doglądał wszystkiego, wydawał dyspozycje, rozmawiał z pracownikami, ze stajennymi, z ludźmi, którzy wyruszali na pole. Ziemia dawała plony, z których korzystali przez cały rok. Siano, słoma i pasza dla koni pozyskiwane były w majątku. W stajni spędzał długie godziny, wracał do domu na obiad, by zaraz potem biec do kolejnych obowiązków. Wieczory mijały mu w gabinecie, gdzie czekała dokumentacja i dopinanie interesów.

Gorącym okresem w majątku był początek roku i wczesna wiosna, gdy przychodziły na świat kolejne źrebaki. Bywały tygodnie, że co kilka nocy pojawiał się nowy maluszek. Wówczas stajenni spali przy koniach, by w razie jakichkolwiek kłopotów być w pobliżu. Jakub często czuwał razem z nimi. Wymykał się z domu nocą, by sprawdzić, czy wszystko przebiega, jak należy. Gdy rodził się pierwszy źrebak w sezonie, chwilę po narodzinach budził Agatę i Ignacego, którzy zaspani zakładali kożuszki na piżamy i dreptali za tatą do stajni. Jakub otwierał szampana i razem ze stajennymi wypijał toast za zdrowie i pomyślność całego młodego pokolenia koni oraz za kolejne szczęśliwe narodziny. Dzieci dostawały po łyku musującego trunku. Ojciec mówił, że to tradycja, której mają pozostać wierni. W ten sposób powitał w Winnicy pierwszego źrebaka w hodowli i ten zwyczaj wpisał się w życie majątku na stałe.

Rodzina żyła szczęśliwie. Nie byli oszałamiająco bogaci, lecz „wystarczająco zamożni” – jak określał ich status ojciec Leny. Na swój dostatek ciężko pracowali. Jakub uważał, że biorąc ślub z Leną, podjął najlepszą decyzję w życiu. Nie pojmował i cieszył się jednocześnie, że nikt przed nim nie zauważył, jaka jest wspaniała. Była pełna dobra, radości i spokoju. Dziękowała Bogu za Jakuba, który zabrał ją z okropnego miasta. W Winnicy u boku ukochanego człowieka czuła się najszczęśliwszą kobietą na ziemi. Zajmowała się domem, wychowywała dzieci, hodowała kwiaty, pracowała w sadzie i przygarniała wałęsające się po okolicy psy. W domu zagubionym pośród lasów odnalazła swój wymarzony świat.

Jakub uwielbiał, kiedy przychodziła do jego gabinetu wieczorami, gdy on siedział za biurkiem zajęty dokumentami. Zamykała na klucz piękne rzeźbione drzwi, a następnie podchodziła blisko i stawała między mężem a biurkiem, opierając się delikatnie o blat. Jakub rozwiązywał niespiesznie tasiemki zwiewnej koronkowej koszuli nocnej i rozchylał dekolt, wsuwał dłoń pod koszulę na wysokości kolana i sunął w górę, podnosząc subtelną tkaninę. Przesuwał się na brzeg skórzanego fotela i przyciągał żonę do siebie, a ona siadała na nim niczym amazonka, sięgała w kierunku paska spodni, uwalniała go, a potem znikali w sobie. Uwielbiał jej zapach, rozpuszczone włosy, w których zanurzał dłonie, kiedy opadały na plecy niczym peleryna, gdy odchylała głowę do tyłu. Dotykał ustami smukłej szyi, cieszył dłonie aksamitem skóry.

Lena była nie tylko jego żoną i kochanką, matką jego dzieci, ale przede wszystkim przyjaciółką, i ten fakt uważał za niebywałe szczęście. Ufał jej, zwierzał się z problemów, czasem pytał o radę, a ona podpowiadała mu, co powinien zrobić, wiedząc jednocześnie, że uparty mąż i tak postąpi po swojemu. Doceniała jednak, że chciał znać jej zdanie i liczył się z nim.

Cieszyła się, że omija ją wielkomiejskie życie. Za każdym razem, gdy jeździli do Poznania, kiedy pokazywali się w towarzystwie, miała wrażenie, że wszyscy są przekonani, iż ożenił się z nią dla pieniędzy. Gdy jeszcze byli narzeczeństwem, usłyszała kiedyś za plecami, że wybrał nie tę siostrę, co trzeba, bo to z Różą wysoki, przystojny blondyn stanowiłby piękną parę. Lena chciała wówczas jak najszybciej uciec od tych oceniających spojrzeń i krzywdzących opinii.

Jakub nie przejmował się zdaniem innych. Kilka lat po ślubie, w czasie szczerej rozmowy z Jeremiaszem, uświadomił sobie, że w oczach otoczenia jest postrzegany jako łowca posagów, który wykorzystując swoje pochodzenie i atrakcyjność, ożenił się dla pieniędzy z przeciętną dziewczyną poniżej swoich możliwości. Bracia doceniali to „poświęcenie”. Jeremiasz po kilku kieliszkach koniaku zadał mu pytanie:

– Dlaczego nie wybrałeś Róży? Przecież Lena nie jest nawet w połowie tak… – przerwał i spojrzał w podłogę, zdając sobie sprawę, że mógł urazić brata.

Jakub uśmiechnął się kącikiem ust.

– Ładna? – dokończył.

Jeremiasz patrzył niepewnie, bojąc się potwierdzić. Jakub milczał przez chwilę.

– Czytałeś Wojnę i pokój Tołstoja? – zapytał, przerywając ciszę.

Brat spojrzał zaskoczony.

– Czytałem – odparł. – Ale co to ma wspólnego z Leną?

– Pamiętasz, co powiedział książę Bołkoński o swojej córce? O Marii?

Jeremiasz szukał w pamięci odpowiedniego cytatu.

– Nie pamiętam – przyznał w końcu.

– Powiem ci to samo o mojej żonie – rzekł Jakub. – Lena nie jest ładna…

Jeremiasz otworzył szeroko oczy, zaskoczony tą szczerością. Wydawało się przecież, że Jakub tego nie dostrzega, a może tylko udawał?

– Moja żona nie jest ładna – powtórzył brat z naciskiem. – Ona jest piękna.

Jeremiasz zrozumiał. Wiedział, o czym mówi Jakub. Pomyślał o dobroci bratowej, o jej mądrości i spokoju, o braku dbałości o blichtr i pozory, o jej pogardzie dla fałszywej życzliwości i wreszcie o sposobie, w jaki patrzyła na Jakuba, o blasku, który wypełniał jej oczy, gdy spoglądała na męża. O tym, że on sam nigdy nie doświadczył niczego podobnego.

– Zawsze i wszędzie umiałeś widzieć więcej niż inni. Zobaczyłeś to, co ukryte… – stwierdził. – Czy to szósty zmysł? Czy twoja intuicja? – zapytał z uśmiechem.

– W jej przypadku? Po prostu serce – odrzekł Jakub.

 

 

Ciąg dalszy w wersji pełnej