Saga rodu z Lipowej. Saga rodu z Lipowej 24: Cichy ślub - Marian Piotr Rawinis - ebook + audiobook

Saga rodu z Lipowej. Saga rodu z Lipowej 24: Cichy ślub ebook i audiobook

Marian Piotr Rawinis

4,3

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Wielotomowa saga o rodzie polskich rycerzy z Lipowej to nie tylko opowieść o szlacheckich tradycjach, ale i miłości.

Mądra niania pragnie pomóc nieszczęśliwej Matyldzie. Burmistrz Kleiner myśli, że jego córka jest chora, sprowadza medyków – wszystko na próżno. Dziewczyna nie wstaje z łóżka. Gdy Matyldę odwiedza Mateusz, jej stan nagle się poprawia.

Tymczasem pan Sędziwoj wyzywa na pojedynek Mikołaja z Lipowej. Ale nie tylko on cierpiąc z miłości, pragnie zadośćuczynienia...

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 139

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 3 godz. 29 min

Lektor:
Oceny
4,3 (43 oceny)
21
14
6
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność



Podobne


Marian Piotr Rawinis

Saga rodu z Lipowej 24: Cichy ślub

Saga

Saga rodu z Lipowej 24: Cichy ślubZdjęcie na okładce: Shutterstock Copyright © 2002, 2020 Marian Piotr Rawinis i SAGA Egmont Wszystkie prawa zastrzeżone ISBN: 9788726167047

1. Wydanie w formie e-booka, 2020

Format: EPUB 2.0

Ta książka jest chroniona prawem autorskim. Kopiowanie do celów innych niż do użytku własnego jest dozwolone wyłącznie za zgodą SAGA Egmont oraz autora.

SAGA Egmont, spółka wydawnictwa Egmont

NAJLEPSZY MEDYK

Wiosna 1405

Na ulicy Szewskiej ktoś niespodziewanie szarpnął Mateusza za rękaw, a zaraz potem przycisnął do ściany.

– Dzięki Bogu, że cię wreszcie znalazłam! – powiedziała gruba niania.

Mateusz spojrzał, rozpoznał ją i opuścił wzrok zawstydzony.

– Czy to nie masz uszu? – naparła na niego. – Czy nie słysza¬łeś o chorobie Matyldy?

– Jest chora? – zaniepokoił się. – Jak się czuje?

– O święta naiwności! – zawołała. – Nogi za tobą wydeptuję od tygodni, a ten się pyta. Pewnie, że jest chora. Choruje z mi¬łości i tęsknoty, a ja jak jaka głupia latam po mieście, szukając ciebie. Czy ten twój przyjaciel, Jerka, nic ci nie powiedział?

– Jerka? No, coś mówił, że was spotkał.

Rozłożyła ręce.

– Nie odejdziesz, zanim nie powiem, co mam do powiedzenia, i nie dowiem się od ciebie, czemu nie dawałeś znaku życia przez tyle czasu. Przecież Matylda omal nie umarła z tęsknoty. Czy ty nie masz serca, chłopcze? Zapomniałeś, że coś jej obiecywałeś? Czemu skazałeś ją na ból, cierpienie i smutek?

Mateusz milczał, zaciskając pięści. Czemu nie wysłał jej wiadomości? Ale jaką wiadomość miałby przekazać? Że wpadł w ramiona Aurelii?

– Wypatruje za tobą oczy – mówiła niania. – Czy nie gnębi cię ta krzywda, którą jej uczyniłeś?

Wreszcie Mateusz się odezwał.

– Gnębi mnie – powiedział. – Ale zrobiłem coś, co się jej nie spodoba, dlatego uciekłem. Po tym, co uczyniłem, nie będzie chciała mnie widzieć ani mówić ze mną.

– Co takiego?

Nie odpowiedział. Patrzył w bok i musiała go szturchnąć, żeby nie milczał.

– Spowiednik kazał mi zapomnieć – przyznał się wreszcie.

Niania przyglądała mu się dłuższą chwilę.

– A ty zapomniałeś? – zapytała wreszcie.

Z trudem przełknął ślinę.

– Nie – oświadczył. – Nie zapomniałem, bo... bo ja... No i jeszcze musiałem się ukrywać, bo...

– Wiem, czemu się ukrywałeś.

– Wiecie? – zdziwił się.

– No, przecież słyszałam, że cię szukali po tym, jak umarł ten strażnik, którego dziabnąłeś nożem, kiedy cię napadli.

– Szukali mnie? Gdzie? Kto?

– Coś ty taki nieprzytomny? – odpowiedziała pytaniem. – Nic nie wiesz, jakbyś dopiero co wyszedł z jakiejś piwnicy po paru tygodniach.

– Właśnie wyszedłem... niedawno.

Dopiero po chwili uwierzyła.

– Matko Przenajświętsza! – jęknęła. – To znaczy, że ty nic nie wiesz. Nic nie wiesz...

– O czym?

Szybko opowiedziała mu, co zdarzyło się w ostatnich tygodniach. Jak Matylda cierpiała po jego odejściu. Jak na niego czekała, na jakiś znak, na sygnał, na list czy choć by na słowo. Jak martwi¬ła się i niepokoiła. Jak się przeraziła, gdy dowiedziała się, że został pojmany przez strażników. Jak pobiegła do więzienia, jak myśla¬ła o sposobie uratowania go albo chociaż ulżenia jego doli. Jak w więzieniu okazało się, że to nie on. Jak martwiła się, dalej nie wiedząc, co się z nim dzieje, jak wreszcie wymyśliły sposób, żeby się odezwał, a Matylda miała udawać chorą, żeby on mógł wejść do domu burmistrza, jeśli tylko zechce.

Mateusz słuchał i milczał, zadziwiając nianię swoim zachowaniem.

– I co z tym zamierzasz robić? – zapytała na koniec. – Ona cię przecież miłuje, głupcze. Wszystkie te podstępy z udawaniem choroby wymyśliła, żebyś przyszedł.

Nie odpowiedział od razu.

– Wątpię, czy mnie zechce... – wydukał wreszcie. – I sam nie czuję się jej godny..

Myślał o swoim związku z kupcową Aurelią, a niania sądziła, że ma opory ze względu na brak majątku.

– Głupi jesteś! – zauważyła. – Ale ci powiem, co powinieneś zrobić. Przyjść do domu jej ojca jako medyk i uleczyć jej duszę.

Mateuszowi drżały wargi.

– A potem? – zapytał niepewnie. – Przecież nie dostanę Matyldy...

Niania ujęła się pod boki.

– Nie dostaniesz, jeśli będziesz tu stał i wcale się o to nie postarasz. Ale jeśli ruszysz tyłek z miejsca, to kto wie.

– Jej ojciec...

Prychnęła.

– Z nim żenić się chyba nie zamierzasz – zakpiła. – Więc się nim tak bardzo nie przejmuj. Pomyśl o Matyldzie. Jeśli ona nadal cię chce, masz szansę.

– A jeszcze mnie chce?

– Sam ją zapytaj. Powiem ci tylko, że burmistrz obiecał dać wszystko lekarzowi, który uratuje Matyldę. Pojąłeś, chłopcze? Wszystko otrzyma ten, kto sprawi, że wstanie z łoża. I co o tym myślisz? Będziesz tu jeszcze długo tracił czas?

* * *

Na rogu ulicy, tuż przed wejściem na Rynek Mateusz z Lipowej natknął się twarzą w twarz ze strażnikiem Paluchem.

Drgnął zaskoczony i zrobił ruch, jakby chciał rzucić się do ucieczki. Ale Paluch nie miał najmniejszego zamiaru go ścigać. Nawet przeciwnie. Ku wielkiemu zdziwieniu Mateusza gruby wiertelnik nieznacznie skłonił przed nim głowę.

– Chyba nie chowacie urazy za to nieporozumienie...

Lipowski spojrzał na strażnika mocno zdziwiony, nie mogąc uwierzyć w tak wielką zmianę nastawienia – od nienawiści do szacunku.

– Chyba nie – bąknął w odpowiedzi.

– Nie wiedziałem, że nie podlegacie miejskiemu prawu – dodał strażnik i usunął się z drogi.

Gdyby Mateusz mijał go nie tak szybko, może usłyszałby, jak Paluch mruczy do siebie zafrasowanym głosem:

– I bądź tu mądry. Raz nosi wąsy, innym razem chodzi bez wąsów...

* * *

– Znalazłam go! – powiedziała niania do Matyldy. – Znalazłam twojego ukochanego Mateusza. Nic nie wiedział o twojej chorobie. Ukrywał się. Teraz mu wszystko wyjaśniłam. Przyjdzie tu jako lekarz.

Matylda zerwała się z krzesła, ręce przyciskając do piersi.

– Dzięki Bogu!

– Spokojnie, moje dziecko – łagodziła niania. – Tylko spokojnie, bo wszystko można zepsuć nadmiernym pośpiechem. Ojciec niczego nie może się domyślić.

Burmistrz Kleiner zamartwiał się stanem zdrowia córki i choć początkowo mamrotał niezadowolony, gdy w sieni jego domu tłoczyli się ludzie rozmaitych profesji, potem do tego przywykł.

– Nie wiem tylko, jak długo będzie to trwało – zauważył. – Cisną się tu, spodziewając się nagrody. Wcale im nie zależy na zdrowiu Matyldy.

Tego ranka znowu było ich kilku. Zachowywali się hałaśliwie, ale tylko do chwili, gdy pojawiła się niania i kazała im być cicho.

Prowadziła właśnie do komnaty wychowanki pierwszego medyka, gdy natknęli się na burmistrza. On sam już nie wychodził witać lekarzy, bo nie licowałoby z jego godnością rozmawiać z ludźmi podłego stanu. Profesorowie już prawie nie przychodzili, zjawiali się przyjezdni, ciekawscy albo chciwi nagród.

– On też jest medykiem? – zapytał, marszcząc brwi z niezadowolenia. – Taki młody?

Zanim Mateusz zdążył odpowiedzieć, wyręczyła go niania.

– Jest młody, bo to dopiero student medycyny – wyja¬śniła. – Ale wystarczająco wykształcony, żeby naszej biedaczce poczytać Ewangelię, jak nakazał ksiądz Andrzej. Po co wyrzucać pieniądze na dostojnych doktorów, kiedy chodzi tylko o czytanie. Taki młodzian jest przecież tańszy.

Czytanie było powszechnie uważane za pomocne we wszelkich chorobach, więc Kleiner się nie sprzeciwił.

– Niech czyta – zgodził się.

Zanim go jednak minął, zatrzymał się i przyjrzał wchodzącemu po schodach.

– Chyba cię gdzieś już widziałem – powiedział. – Jak się nazywasz, chłopcze?

– Wołają mnie Mateusz – przyznał się zapytany, choć niania dała mu znak, żeby wymyślił coś innego. – Ale nie sądzę, byście mnie znali, panie. Nie jestem nikim ważnym.

Burmistrz odszedł, a niania szepnęła do chłopca:

– Odważny jesteś, ale że chyba nie najmądrzejszy, skoro od razu zdradziłeś swoje imię.

Mateusz uśmiechnął się niepewnie. Serce mu biło przed spotkaniem z Matyldą.

– Należy kłamać jak najmniej – odszepnął.

Niania roześmiała się z uznaniem.

– Słusznie, mój chłopcze. Masz rację.

* * *

– Mateuszu – szeptała Matylda. – Dlaczego pozwoliłeś mi myśleć, że nie kochasz mnie wcale i nigdy już nie wrócisz? Czy wiesz, że omal nie umarłam z miłości i tęsknoty?

* * *

Burmistrz Kleiner nie od razu uwierzył opiekunce swojej córki. Osobiście pobiegł do jej komnaty.

– Czy to prawda, że czujesz się lepiej?

– Tak – potwierdziła. – Znacznie lepiej.

Kleiner obejrzał uważnie jej twarz i nie uszło jego uwagi, że policzki córki nie są już takie blade.

– Bogu niech będą dzięki! Czy ty wiesz dziecko, jak bardzo niepokoiłem się twoim stanem?

– Wiem, ojcze – przyznała Matylda cichym głosem. – Tak mi wstyd, że przyczyniłam wam tylu zmartwień. Ale zapewniam, że czuję się już prawie dobrze. Może za kilka dni... Może mogłabym pójść do kościoła...

Burmistrz śmiał się z radości.

– Zwycięstwo! – wołał. – Zwycięstwo!

Pobiegł szukać niani, a kiedy ją znalazł, pytał niecierpliwie:

– Który to? Który medyk to sprawił?

Niania wzruszyła ramionami.

– Na pewno nie wiem.

– Nie wiesz? – rozzłościł się. – Tygodniami szukamy lekarstwa dla mojej córki, a gdy się znajduje, ty nawet nie wiesz, który lekarz jej pomógł?

– Chyba ten młody, co czytał Ewangelię – udawała, że się zastanawia.

– Chyba? Jak można nie wiedzieć takich rzeczy! Gdzie on jest?

– Poszedł sobie.

– Na rany Chrystusa! Niewiasto, czyś ty do końca zgłupiała? Nie zauważyłaś poprawy zdrowia mojej Matyldy? Przecież trzeba go było zatrzymać, choćby i siłą.

– Chłopak poszedł, ale jutro czy pojutrze wróci – potwierdziła spokojnie.

– Dopilnujcie tego! – nakazał. – Dopilnujcie, żeby pamiętał! Młodzi dziś tak łatwo o wszystkim zapominają.

Następnego dnia młody medyk pojawił się znowu, a po jego wizycie stan zdrowia Matyldy jeszcze się poprawił.

– On ma lekarstwo! – cieszył się Kleiner. – Najwyraźniej znalazł właściwe! To Ewangelia!

Gotów był zatrzymać lekarza w domu, żeby mieć go na każde wezwanie, ale młody człowiek się wymówił.

– Mam jeszcze innych pacjentów – oświadczył burmistrzowi.

– Zostaw ich! Zapłacę więcej niż oni wszyscy razem!

Według niani ojciec chorej powinien całkowicie zaufać jego sztuce.

– Mówi, że Matyldzie dobrze zrobiłoby wyjście z domu. Na powietrze. Że powinna zobaczyć trawę i kwiaty.

– Na powietrze? Ależ naturalnie, może wyjść, gdzie zechce!

– Może zaprowadzę ją do domu przy ulicy Świętojańskiej? – podsunęła niania. – Będzie sobie siedziała na tarasie w ogrodzie, na słoneczku...

Kleiner był gotów zgodzić się na wszystko.

– A co z innymi medykami? – niania chciała pozbyć się intruzów. – Nadal się tutaj plączą...

– Już ich nie potrzebujemy – postanowił Kleiner. – Każ im odejść i więcej nie przychodzić. Tylko tego naszego pilnuj, kobieto, bo w żadnym wypadku nie możemy go stracić.

– Upilnuję na pewno. Nie bójcie się. Nie spuszczę go z oka ani przez chwilę.

– A może... – zastanowił się. – Może ten lekarz mógłby zamieszkać w naszej kamienicy na ulicy Świętojańskiej? Nie musiałby chodzić codziennie do chorej i byłby na wyciągnięcie ręki...

– Zapytam go – obiecała niewiasta.

– To mało – naciskał burmistrz. – Trzeba mu zapłacić albo nawet zmusić.

– To już lepiej zapłaćcie – poradziła. – Z niewolnika, powiadają, nie ma robotnika. I z doktora siłą też niczego nie wyciągniecie. Dowiem się, czy zgodzi się zostać i na jakich warunkach.

Wieczorem powiadomiła burmistrza, że medyk Mateusz zamieszka przy Świętojańskiej przez tydzień czy dwa.

– Chwała Bogu! – odetchnął z ulgą Kleiner. – Chwała Bogu!

AURELIA

Kupcowa Aurelia łatwo odnalazła Mateusza, bo szybko odgadła, że znowu kwateruje w gospodzie Pod Czerwonym Kogutkiem.

Siedział w izbie nad kuflem piwa. Miała ochotę załamać ręce nad jego wyglądem, bo jak dawniej był ubrany w stary kaftan, a za pasem miał drewnianą łyżkę.

– Wszystko wiem – powiedziała łagodnym głosem. – Ale wcale się nie gniewam. Wróć do mnie, Mateuszu. Przecież w moim domu masz wszystko. O nic nie będę cię pytać, niczego nie będę wypominać.

Mateusz rozejrzał się po gospodzie.

– Niepotrzebnie tu przyszłaś – zauważył przyciszonym głosem. – Na próżno tracisz czas. Przecież ci powiedziałem, że wychodzę i nie zamierzam wrócić.

Aurelia zrobiła smętną minę.

– Nie powiedziałeś – poprawiła.

– Ale dałem ci wyraźny znak – uzupełnił. – Muszę odejść, bo dalej tak być nie może. Jestem ci wdzięczny, że dałaś mi schronienie, ale to już niepotrzebne. Nie mogę dalej żyć zamknięty w czterech ścianach. A ty też mi nic nie mówiłaś i nic nie wiedziałem, co dzieje się w mieście.

– Nie chciałam cię niepokoić – wyjaśniła, próbując uchwycić go za rękę. – Strażnicy szukali ciebie, wyszedł list gończy, a potem była wieść, że cię złapali.

– Nie złapali mnie, skoro jestem tutaj – zauważył sucho.

– Ale mogli złapać.

– Nie powiedziałaś mi o chorobie córki burmistrza.

Aurelia wzruszyła ramionami.

– A po co ci to wiedzieć? Nie jesteś medykiem.

– O innych sprawach też mi nie mówiłaś. A może są to wieści dla mnie ważne.

Uważała, że jest dla niej niesprawiedliwy. Ona starała się o niego jak umiała najlepiej, a on wcale tego nie zauważał.

– Krzywdzisz mnie – żaliła się. – Czy zrobiłam ci coś złego, żebyś mnie teraz obwiniał?

– Nieprawda – zaprzeczył. – Niczego ci nie obiecywałem. Jestem ci wdzięczny... za wszystko, ale nie mogę zostać. I tak by¬łem zbyt długo.

– Nie zostawiaj mnie samej – szepnęła i łzy zaczęły się toczyć po jej okrągłych policzkach. – Nie możesz. Przecież tak nam było dobrze...

Znowu próbowała dotknąć jego dłoni i musiał się odchylić od stołu.

– Jesteś zamężna – przypomniał.

– Dawniej ci to nie przeszkadzało – odpowiedziała szybko.

– Ale masz męża. On podobno wraca.

– Nie wpuszczę go.

Teraz on chwycił ją za ręce i ścisnął.

– Sama nie wiesz, co mówisz. Jak to go nie wpuścisz? Przecież ma prawo wejść do swojego domu. To dla mnie nie ma tam miejsca. Zresztą, nie chcę już być z tobą.

– Dlaczego? – dopytywała się. – Co się stało, że mnie nie chcesz? Przecież jeszcze nie tak dawno...

– Ale teraz nie chcę. Wracaj do siebie.

Prosiła go, lecz nie poddawał się jej słowom. Wiedziała, że nie ulegnie, a mimo to długo jeszcze nie zaprzestała błagań. Wreszcie stwierdziła, że domyśla się, co jest przyczyną jego decyzji.

– Wiem, czemu się zmieniłeś – powiedziała. – Dobrze wiem. To przez tę dziewczynę.

Mateusz udawał zdziwienie.

– Jaką dziewczynę?

– Tę, do której teraz chodzisz. Wiem, że chodzisz i wcale nie musisz zaprzeczać, bo tak jest. I wiem, kto ona. Może jest ładna, ale nie da ci przecież tego, co ja. Nie ma żadnego doświadczenia, a ten wasz związek wcale nie ma przyszłości. Kiedy tylko jej ojciec o wszystkim się dowie...

– Nie twoja sprawa! – przerwał jej ostro. – Nie twoja sprawa.

– Nie moja? – naburmuszyła się. – To jeszcze zobaczymy, czy nie moja. Wiem wszystko o tej dziewczynie. To córka burmistrza. Córka burmistrza, a ty jesteś biedakiem, który nie ma gdzie mieszkać i nie ma przed sobą żadnej przyszłości. Pobawi się tobą i cię zostawi. Tyle tylko będziesz z tego miał. Pobawi się tobą i wyrzuci.

– A tobie do czego służyłem? – odciął się. – Nie do zabawy? Też musisz się z tego wyspowiadać.

– Wróć – poprosiła znowu. – O wszystkim zapomnę. Teraz masz okazję, bo potem się pogniewam i nie wezmę cię, nawet jak ona cię odtrąci po skończonej zabawie.

– Nie! – powtórzył. – Nie i nie!

Nagle postanowiła zagrać o wszystko. Ujęła się pod boki.

– Jeszcze zdążę – powiedziała zuchowato. – Zdążę na pewno. A ty nie bądź głupi, bo... bo...

– Bo co?

– Bo pożałujesz!

Była zła, wiedziała, że Mateusz nie ulegnie jej przekonywaniu. Teraz już chciała dokuczyć.

– Straszysz mnie? – zapytał pochmurnie. – Mam iść z tobą dlatego, że mi grozisz?

– Nie – zaprzeczyła szybko. – Przecież ja wcale nie na poważnie. Nigdy nie zrobiłabym ci krzywdy. Ja tylko tak, z wielkiego miłowania.

– Nie chcę.

– Niedawno chciałeś.

– Ale teraz nie chcę.

Uwolnił się od jej rąk i zwyczajnie uciekł. Aurelia została sama, pochlipując.

To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.

Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.

Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.

Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.

Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.

Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.

Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.

Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.

Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.

Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.