Saga rodu z Lipowej. Saga rodu z Lipowej 9: Porwanie - Marian Piotr Rawinis - ebook + audiobook

Saga rodu z Lipowej. Saga rodu z Lipowej 9: Porwanie ebook i audiobook

Marian Piotr Rawinis

4,2

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Losy rycerskiego rodu z Lipowej toczą się dalej.

Duma i złamana przez kobietę przysięga. Splamiony honor mężczyzny boli go bardziej niż niejedna przegrana walka. A uśmierzyć ten ból może tylko zemsta...

Cała Dolina przygotowuje się do ślubu Hediwgi i Mikołaja, przyszłych właścicieli Lipowej. Jednak Jan z Tymbarku nie potrafi wybaczyć Hedwidze tego, co zrobiła przy ołtarzu. Postanawia więc porwać dziewczynę, co mu się poniekąd udaje, z tym że uprowadza nie tę, co trzeba...

Poza tym wydaje się, że po śmierci Ostasza życiu w Lipowej już nic nie zagraża. Tymczasem Dolinę odwiedza niespodziewany gość.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 156

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 3 godz. 58 min

Lektor: Joanna Domańska

Oceny
4,2 (90 ocen)
42
28
18
1
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Elwira1980

Nie oderwiesz się od lektury

polecam
00

Popularność



Podobne


Marian Piotr Rawinis

Saga rodu z Lipowej 9: Porwanie

Saga

Saga rodu z Lipowej 9: Porwanie

Zdjęcie na okładce: Shutterstock

Copyright © 2001, 2019 Marian Piotr Rawinis i SAGA Egmont Wszystkie prawa zastrzeżone ISBN: 9788726166897

1. Wydanie w formie e-booka, 2019

Format: EPUB 2.0

Ta książka jest chroniona prawem autorskim. Kopiowanie do celów innych niż do użytku własnego jest dozwolone wyłącznie za zgodą SAGA Egmont oraz autora.

SAGA Egmont, spółka wydawnictwa Egmont

ZAJAZD

Wrzesień 1386

Leżeli w chaszczach nad rzeczką, ledwo widoczni w świetle poranka. Słońce dopiero wschodziło daleko za wodą, słabo prześwitując przez chmury. Było chłodno, wilgotno i wietrznie.

Jan z Tymbarku obejrzał się na swoich ludzi.

– Tylko bez przelewu krwi – napomniał. – Wystarczy płazem bić, nie ciąć i nie kłuć. Pani szukajcie w komorze po lewej ręce.

Podnieśli się i cicho stawiając stopy, ruszyli w kierunku dworu.

Podzieleni na dwie grupy, konno i pieszo napadli niczym stado wilków. Zanim rozszczekały się psy, uwięzili pachołków w stajniach i w szopach, wrota podpierając kołkami. Zaspana służba stawiała słaby opór, ktoś próbował zatrzymać któregoś z jeźdźców, ale szybko umknął przed drzewcem oszczepu, inni czmychali na boki, nie chcąc nadstawiać głowy w pańskich porachunkach.

I w samym dworze nikt nie stawiał oporu. Wpadli w kilku, kopniakami otworzyli drzwi do komory, zarzucili płachtę na łoże, gdzie spała niewiasta, owinęli ją i przemocą wywlekli na zewnątrz. Tam inni czekali tylko na przyniesiony tłumok, zarzucili go na siodło i odjechali galopem.

Pozostałym mniej się spieszyło, zdążyli jeszcze rozdać nieco kuksańców służbie, rozbić kilka nosów, a wszystko po to, by nikt nie odważył się ich ścigać. Nikt zresztą nie miał na to ani siły ani ochoty. Czeladź leżała na ziemi, siedziała po kątach, poturbowana, oszołomiona, nie bardzo rozumiejąc, co się stało.

– Zapamiętajcie! – usłyszeli na pożegnanie. – Zapamiętajcie, że był tu Jan z Tymbarku!

Hedwiga córka Janosza znowu szykowała się do ślubu. Kilka tygodni wcześniej nie powiedziała „tak”, choć stała już przed ołtarzem. A skoro milczała, ksiądz odmówił związania stułą rąk młodej parze. Jan z Tymbarku uciekł zawstydzony z kościoła, Hedwidze ojciec zabronił pokazywać się w Potoku. W całej Dolinie głośno było o ostatnich wydarzeniach, nikt tu wcześniej nie słyszał, żeby jakaś panna odrzuciła oblubieńca, a zaraz potem chciała wyjść za innego. Hedwiga zaś, odrzucając Jana z Tymbarku, zamierzała wydać się za Mikołaja z Krasawy.

Schroniła się na dworze pani Aleny, gdzie czekała, aż ojca opuści gniew i będzie go można zapytać, czy pobłogosławi jej związek.

Po kilku dniach do Potoka wyruszyła matka Mikołaja, aby prosić za młodymi. Tam czekała ją niespodzianka, bo pan Janosz wcale nie był zły na córkę i burczał nawet, że nie zwrócono się do niego wcześniej.

– Nie spodziewałem się tak dobrej nowiny! – zawołał, kiedy pani Alena wyłożyła mu, z czym przyjeżdża. – Dawno straciłem nadzieję, że wasz Mikołaj weźmie moją Hedwigę.

– Tedy nie będziecie się sprzeciwiać?

– Sprzeciwiać? Ależ skąd, będę się radował jak nigdy dotąd, a spodziewam się, że tylko patrzeć, jak sypną się wnuki. Musiałem przecież udawać gniew przed sąsiadami, bo tak wypada.

Mikołaj z Hedwigą szykowali się więc do ślubu, który wyznaczono w wigilię świętego Marcina. Uroczystość miała być skromna, bo jak oświadczył pan Janosz, przygotowania do wielkiego wesela już się odbyły i nie zamierza dwa razy wydawać pieniędzy. Postanowiono zatem, że weselna uczta będzie niewystawna, co najwyżej z udziałem dwudziestu gości każdej ze stron.

Pan Janosz cieszył się ze ślubu córki i nie przyznał się, że coś go jednak trapi. Nie wspomniał nic pani Alenie, ale mówił o tym cicho z panem Jeno. Obaj spodziewali się, że były narzeczony Hedwigi nie puści płazem doznanej zniewagi.

– Nie wiem, co zrobi – wzdychał pan Janosz. – Dałem przecież słowo Janowi z Tymbarku i boję się, że uniesiony gniewem gotowy jest na wiele.

– Pomyślałem o tym – uspokoił go Jeno z Krasawy. – Posłałem za nim mojego zaufanego z poleceniem, aby przewąchał, czy pan Jan zamierza dochodzić swoich praw. Da mi Oset znać, gdyby szykował jaki zajazd albo i co innego.

– Dobrze postąpiliście – pochwalił pan z Potoka. – Ma on wielu krewnych i powinowatych, więc i nie zdziwiłoby mnie, gdyby zechciał zbrojną ręką wziąć to, co mu uroczyście obiecałem. Kazałem tedy Mikołajowi ani na krok nie spuszczać Hedwigi z oczu. Ja bym bowiem nie darował takiej zniewagi, więc myślę, że i pan Jan nie daruje.

– Co zatem zrobimy?

– Trzeba nam pilnować się aż do ślubu. A sam ślub przeprowadzić szybko, żeby Jan z Tymbarku nie miał kiedy wymyślić jakiego fortelu.

Minął tydzień i dwa, a nic niepokojącego się nie wydarzyło. Pan Janosz kazał jednak pachołkom nadal pilnować dworu i panienki, w obawie, że może jej coś grozić ze strony odrzuconego narzeczonego.

Oset, giermek Mikołaja z Krasawy, który powrócił ze swojej tajnej wyprawy, zapewniał, że nie ma już niebezpieczeństwa. Jan z Tymbarku pojechał pono daleko na południe, gdzie miał zamiar wstąpić do jakiego rycerskiego zakonu albo przystać do oddziałów walczących z Saracenami. Ani myśli o ożenku, czując się ośmieszony, a i zrażony do niewiast.

Mieszkańcy Potoka i Krasawy odetchnęli z ulgą.

– Dobrze się sprawiłeś – pochwalił synowskiego giermka pan Jeno. – A skoro przyniosłeś dobre wieści, nic nie stoi na przeszkodzie, żeby przygotować ślub i wesele.

Szykowano się więc do wesela i prawie zapomniano o niechcianym narzeczonym.

Pan z Potoka po pewnym czasie zluzował straże. Zaraz też pojechał do Krasawy, gdzie z panem Jeno przy dzbanku piwa ustalili ostatnie szczegóły małżeńskiego kontraktu. Potem pan Jeno z żoną rozpoczęli wojaże po Dolinie, krewnych i co zacniejszych przyjaciół spraszając na ślub jedynego syna, Mikołaja. Podobne podróże odbywał też pan Janosz z Potoka.

Tymczasem Jan z Tymbarku nie zapomniał o zniewadze.

Uciekł z kościoła, gdzie przed ślubnym ołtarzem uczyniono mu taki despekt. Uciekł i pognał w nieznanym kierunku, cierpiąc i złorzecząc na przemian, a obmyślając plan zemsty. Żeby uratować honor, trzeba było coś zrobić, bo bez tego nie mógłby się nikomu pokazać, nie narażając się na drwiny i docinki.

Umyślił zebrać oddział zbrojnych, najechać dwór w Potoku i porwać Hedwigę.

Kiedy gospodarz Potoka prosił gości na wesele Hedwigi i Mikołaja, Jan z Tymbarku siedział ze swoimi ludźmi w zacisznym miejscu, nad Pilicą, hen aż pod Miechowem, gdzie dotarli po całodziennym marszu.

– Co robić? – prawie płakał Jan z Tymbarku. – Słodki Panie Jezu, co robić?

Dokonawszy zajazdu na Potok, chciał jak najszybciej oddalić się z Doliny, jechali więc na południe, pomiędzy skałkami i wzniesieniami, leśnymi ścieżkami upatrzonymi wcześniej, omijając drogi i ludzkie siedziby. Mieli ze sobą przewodnika, który dobrze znał okolice i zapewniał, że łatwo zgubią ślad pogoni.

Pędzili, nie zatrzymując się, nie pytając o drogę. Pomiędzy sobą wieźli posadowiony na siodle tłumok z niewiastą, dla porwania której została przedsięwzięta cała ta wyprawa. Zatrzymali się dopiero pod wieczór, rozłożyli obozem, wystawili straże, ale nie palili ogni, aby nie ułatwiać zadania ścigającym.

Wszystko układało się dobrze, aż do tego miejsca. Dopiero tutaj okazało się, że jednak nie jest tak, jak sobie obmyślili.

Jan z Tymbarku odwrócił głowę ku rzece i poczuł, jak cierpnie mu skóra na grzbiecie. Pan Janosz z Potoka ruszył już pewnie z pogonią i tylko patrzeć, jak trafią na ślad porywaczy.

Co począć dalej? Plan obejmował tylko porwanie i ucieczkę, potem... Właśnie, co potem?

Nad samym brzegiem rzeki jego ludzie pilnowali niewiasty. Uwolniono już ją spod płachty, wyjęto knebel z ust. Przerażona początkowo niespodziewaną napaścią, mocno rzucająca się i krzycząca, teraz zachowywała się spokojnie. Próbowała dowiedzieć się, dlaczego ją uprowadzono i jaki los ją czeka, ale nikt nie odpowiadał na jej pytania. Siedziała zatem i czekała.

– Sakiewka – odezwał się nagle ktoś obok.

Jan z Tymbarku podniósł głowę. Przed nim stał Vogel, człowiek który zaoferował mu pomoc. Spotkali się przed kilkoma dniami i rycerz wziął na służbę tego żołnierza, który przyprowadził też swoich ludzi, sprawnych, bitnych, doświadczonych. Zrobili wszystko, jak zostało umówione, choć pewnie musieli się tęgo powstrzymywać, żeby nie rabować, nie palić.

- Wasza sakiewka, panie – powtórzył Vogel. – Czas, byście nam zapłacili.

Pan z Tymbarku podniósł się, bo jego ludzie zbliżali się, prowadząc konie, i wyglądało na to, że gotowi są jechać choćby zaraz, w ciemnościach. Zostawić go samego z całym kłopotem.

– To jeszcze nie koniec – sprzeciwił się. – Jeszcze nie wykonaliście umówionego zadania.

– Wykonaliśmy – zaprzeczył Vogel. – Dokładnie wedle waszych rozkazów. Najechaliśmy dwór i pojmaliśmy niewiastę.

Pan z Tymbarku zacisnął pięści.

– Wedle rozkazów? Oczu nie macie?

Vogel popatrzył po swoich towarzyszach, szukając u nich wsparcia. Byli grupą łotrzyków nawykłych do zdobywania, którzy niełatwo ulegali liczebnej przewadze, a cóż dopiero jednemu człowiekowi. Obiecano im sowitą zapłatę i zamierzali ją odebrać, jeśli to możliwe, po dobroci.

– Kazaliście pojmać niewiastę z dworu, to ją pochwyciliśmy. Nie mówiliście, czy ma być młoda czy stara, gruba czy chuda, bogata czy biedna. Nie nasza sprawa. Nie wiemy, co zamierzacie z nią zrobić, nie pytaliśmy, czy będziecie chcieli się z nią żenić, czy może robić co innego. Powiedzieliście: pojmać panią. I jest pani z Potoka.

– Ale nie ta!

– Nie nasza sprawa. Nasza dokładnie wykonać polecenie. I tak uczyniliśmy. Teraz dajcie nam zapłatę i pójdziemy swoją drogą.

Jan z Tymbarku spojrzał błagalnie. Nie przewidział, że mogą zmienić zdanie i zechcą zostawić go samego.

– Nie możecie mnie teraz opuścić. Nie teraz.

– A i owszem, możemy, bo droga nam wypada inaczej niż wam.

– Rozkazuję! – spróbował pogrozić.

Zaśmiali się tylko, bo dobrze wiedzieli, że ich nie powstrzyma.

– Rozkazujecie? – uśmiechnął się Vogel. – Nam rozkazujecie? Lepiej wypłaćcie, co było umówione.

– Ale pościg! Lada chwila może tu trafić pościg!

– A jakże – zgodził się Vogel. – Toteż i uradziliśmy, żeby w pańskie sprawy się nie mieszać i odchodzimy.

Wyciągnął rękę, a pan Jan rad nierad musiał mu oddać obie sakiewki. Dosiedli koni i zaraz ruszyli, na pożegnanie rzuciwszy jeszcze kilka ciętych uwag.

Jan z Tymbarku został sam. Tylko z branką, z którą nie wiedział, jak ma postąpić, a o którą lada chwila mogli się upomnieć zbrojni pana Janosza z Potoka, panów Jeno i Mikołaja z Krasawy, ich krewnych, sąsiadów oraz przyjaciół.

– Co robić? – pytał siebie bezradnie. – Panno Przenajświętsza podpowiedz, co mi teraz robić!

Ciężko żałował swojego postępowania. Był rozczarowany, rozeźlony, wściekły, kiedy w hańbiący sposób odpędzono go od ołtarza tuż przed tym, gdy miał zostać mężem Hedwigi córki Janosza. Wybiegł z kościoła, dosiadł konia i pognał, gdzie oczy poniosą. Palił go wstyd, nie mógł teraz pokazać się nikomu, więc nie poczekał nawet na swoich krewnych i przyjaciół, których wcześniej zaprosił na wesele, a którzy na próżno czekali na niego dwa dni w okolicy. W końcu uznali, że nie wróci i pojechali swoją drogą.

On zaś pędził przed siebie, nie patrząc jak i którędy. Nie myślał, dokąd zaprowadzi go droga, chciał tylko znaleźć się jak najdalej od miejsca swojej hańby.

Ochłonął nieco dopiero następnego dnia. Trafił do gospody, tam usiadł, użalił się nad sobą. Nie chce go? Dobrze, niech i tak będzie! Niejedna niewiasta na świecie! Im więcej myślał, im więcej popijał i żalił się, tym pewniej dochodził do wniosku, że aż tak bardzo wcale mu nie zależało na tym ożenku. Owszem, byłby to korzystny związek, ale czy dla tych paru łanów ziemi warto było narażać się na takie pośmiewisko? Hedwiga, no cóż, Hedwiga jest piękna, Hedwiga jest wesoła, ale świat pełen jest pięknych niewiast. To nie on powinien żałować, to raczej ona! Ona będzie żałować, że go odrzuciła w taki sposób! On zaś nie wróci, nigdy nie wróci, choćby i błagała na kolanach!

Przy drugim dzbanie piwa, jaki suszył w gospodzie Pod Jeleniem, był prawie przekonany, że świat nie kończy się na Dolinie, ani tym bardziej na Potoku. Pojedzie na południe albo na zachód, albo gdziekolwiek indziej. Świat jest wielki.

I tak by się pewnie stało, gdyby tego wieczora nie spotkał Vogla i jego zuchów. To oni go przekonali, że honoru trzeba bronić, a zniewagi płazem nie wolno puścić. Nie był trzeźwy, więc łatwo dał posłuch temu, co mówili i zgodził się wziąć ich do służby. Ich przywódcy, Voglowi, wręczył sakiewkę ze srebrem, dwie inne obiecał po wykonaniu zadania. A potem pojechali do Potoka, wpadli tam o świcie, narobili zamieszania, porwali panią i już ich nie było.

Panu Janowi cały czas towarzyszyło dziwne uczucie, że wszystko poszło nazbyt gładko. Dworu nikt nie bronił, zajazd okazał się dziecinną igraszką. Uczucie niepokoju ustąpiło dopiero nad Pilicą. Ale ustąpiło na rzecz uczucia znacznie gorszego, a mianowicie strachu i obawy.

Bo właśnie nad Pilicą jego ludzie wzięli zapłatę i odeszli, a on został sam z branką. Nie mógł zostawić jej w lesie. Nie mógł odwieźć do Potoka, bo na drodze niewątpliwie czekały kłopoty. Mogli trafić na pościg. O sprawie na pewno powiadomiono nie tylko starostę, ale i wszystkie dwory w Dolinie i znacznie dalej. Nikt nie uznałby jego postępowania za dopuszczalne i godne. W ich oczach Jan z Tymbarku stracił nie tylko cześć, ale naraził się też na poważną karę, może nawet banicję. Prawo zwyczajowe dopuszczało wprawdzie, żeby rycerz porwał pannę i żenił się z nią. Ale mogło tak być tylko wówczas, kiedy rzecz cała odbywała się za zgodą samej branki. Rozwiązanie takie bywało dobrym w rozmaitych kłopotliwych sytuacjach rodzinnych czy sąsiedzkich. Jeśliby porwał pannę, potem się z nią ożenił, wystarczyło uspokoić jej rodzinę odpowiednimi darami, wziąć ślub i po wszystkim. W tym jednak przypadku sprawa nie była taka prosta. Nie mógł liczyć na zgodę jej rodziny, ani na przymknięcie oczu przez krewnych, bo tak się składało, że Jan z Tymbarku żadną miarą nie mógł ożenić się ze swoją branką.

Stał teraz nad rzeką i rozmyślał, jak postąpić. A wyglądało na to, że nie ma żadnego dobrego wyjścia. Ani zostawić niewiastę tutaj, ani zabrać ją z sobą, ani wrócić do Potoka. Wszystko poszło inaczej, niż sobie zaplanował. Za późno zorientował się nawet, że ludzie Vogla zabrali wszystkie konie i został tylko jeden wierzchowiec. Nie mógł uciekać, bo we dwoje na jednym koniu daleko się nie zajedzie.

Jedyne, co mógł zrobić, to uciekać dalej. Miał konia, wystarczyło go dosiąść i ruszyć przed siebie. Tak, właśnie tak musi postąpić.

Kobieta siedziała pod drzewem i czekała, co zrobi. Nie słyszała pewnie rozmowy rycerza z zabijakami Vogla, ale widziała, jak odjeżdżali swoją drogą. Kiedy pan z Tymbarku podszedł, w jej oczach nie było strachu. Wyciągnęła przed siebie ręce, skrępowane konopnym sznurem.

– Uwolnijcie mnie.

Sięgnął po nóż i przeciął więzy.

– Co to znaczy? – zapytała, rozcierając przeguby. – Co to wszystko ma znaczyć, panie? Chyba należy mi się jakieś wyjaśnienie.

Jan z Tymbarku najchętniej uciekłby na koniec świata, nie mogąc znieść tego świdrującego spojrzenia i tego poczucia przegranej.

– Co to znaczy? – powtórzyła. – Czy dowiem się od was, jaki zły duch podpowiedział wam takie postępowanie?

– To pomyłka – wyjaśnił Jan z Tymbarku, nie podnosząc wzroku. – Wybaczcie, to tylko pomyłka.

– Pomyłka? Co to znaczy pomyłka? To niby nie wiedzieliście, jadąc do Potoka, po co tam jedziecie?

– Nie was chciałem porwać.

– Nie chcieliście? – prychnęła ze złością. – Co zatem robię tutaj, tak daleko od domu? Co robię w nocy, w lesie, ubrana tylko w koszulę?

– To pomyłka – powtórzył Jan z Tymbarku.

Nie patrzył na panią Agnieszkę, kierował spojrzenie w bok. Stała naprzeciw, w białej koszuli, z włosami potarganymi od płachty, która cały dzień przykrywała jej głowę. Gdyby się wstydziła, pan Jan znosiłby to łatwiej. Ale zachowywała się spokojnie, pewnie, szydziła z niego, traktowała jak niesforne dziecko, które należy skarcić i przywołać do porządku.

– Nie o mnie? – zapytała bezlitośnie. – Zatem o kogo?

Przełknął ślinę.

– Przecież wiecie.

– Nie wiem – zaprzeczyła. – Nie wiem, jaki ułożyliście plan, aby odpłacić za serdeczną gościnę w Potoku i w całej Dolinie.

– O Hedwigę – przyznał po chwili.

– Moją pasierbicę, córkę mojego męża? – szydziła. – Po co?

– A po co porywa się niewiasty? Chciałem ją mieć dla siebie. Miała wyjść za mnie. Jej ojciec mnie ją właśnie obiecał. Już prawie byłem jej mężem, kiedy kopnięto mnie niczym psa. Miałem puścić płazem taką zniewagę? Co by ludzie mówili?

– A co powiedzą teraz? – roześmiała się pani Agnieszka. – Co powiedzą, gdy wieści o waszym zajeździe rozejdą się wszędzie jak świat długi i szeroki?

– Ojciec mnie ją obiecał! – upierał się Jan z Tymbarku. – I jest zwyczaj, że porwaną niewiastę wydaje się za tego, kto dopuścił się porwania...

– O ile zgodzi się jej ojciec – zauważyła. – Tymczasem to mnie porwaliście, a na zgodę mojego ojca nie możecie liczyć.

– Waszego ojca?

– Mój ojciec nie żyje, więc nie udzieli zgody.

– Nie żartujcie ze mnie – poprosił. – Was nie chciałem porywać.

– Ale chcieliście porwać Hedwigę. I co zamierzaliście zrobić dalej? Zniewolić ją?

Jan z Tymbarku odsunął się zawstydzony, ale naparła na niego, nie pozwalając uciec od odpowiedzi.

– Nie wiem, co myślałem – przyznał. – Myślałem, żeby ją porwać, a dalej... dalej, to sam nie wiem...

– Chcieliście ją poślubić pod przymusem?

– Liczyłem, że się zgodzi.

– A gdyby nie? Zamierzaliście ją zniewolić?

Pan Jan nie odpowiedział od razu, ale po chwili milczenia mruknął:

– Chciałem.

Pani Agnieszka załamała ręce.

– I wy uważacie się za szlachetnego rycerza?

– Źle postąpiłem. Chcę to teraz naprawić.

To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.

Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.

Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.

Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.

Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.

Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.

Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.

Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.

Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.

Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.

Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.

Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.