Saga rodu z Lipowej. Saga rodu z Lipowej 4: Synowie i bastardzi - Marian Piotr Rawinis - ebook + audiobook

Saga rodu z Lipowej. Saga rodu z Lipowej 4: Synowie i bastardzi ebook i audiobook

Marian Piotr Rawinis

4,3

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Czwarty tom historii rodu z Lipowej i polskich rycerzy.

Jakub z Lipowej coraz bardziej surowo traktuje swego syna Ostasza. Często dochodzi między nimi do kłótni. Obaj uparci, obaj zaciekle broniący własnego zdania. Jednak oprócz siły Ostasz zdradza również zdolność do okrucieństwa. Wydawać by się mogło, że to człowiek niezdolny do dobra...

Któregoś dnia przyprowadza do domu swoją przyszłą żonę, córkę młynarza, Zofkę. Po roku rodzi się im córka Odina. Nikt wtedy nawet nie przypuszcza, jak jej pojawienie się na świecie wpłynie na losy rodu z Lipowej.

Pan Jeno wraca z wyprawy i przywozi ze sobą bezdomnego Rusina o imieniu Oset. Jego syn, Mikołaj, staje się coraz lepszym jeźdźcem. W Lipowej pojawiła się więc nadzieja, że gdy podrośnie porzuci myśli o kościele. Aby sprawdzić, jak silna jest ojcowska miłość, Mikołaj poddaje Jeno próbie.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 145

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 2 godz. 29 min

Lektor: Joanna Domańska

Oceny
4,3 (129 ocen)
69
36
21
2
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Elwira1980

Nie oderwiesz się od lektury

polecam
00
ejodeszko

Nie oderwiesz się od lektury

wciagajaca
00
Malgorzataklimek1978

Nie oderwiesz się od lektury

Kolejna część za mną. A ile przede mną. Super się czyta. Wciągająca saga
00
Batist

Nie oderwiesz się od lektury

super
00

Popularność



Podobne


Marian Piotr Rawinis

Saga rodu z Lipowej 4: Synowie i bastardzi

Saga

Saga rodu z Lipowej 4: Synowie i bastardziCover illustrations: Shutterstock and Filip Zrnzević on Unsplash Copyright © 2001, 2019 Marian Piotr Rawinis i SAGA Egmont Wszystkie prawa zastrzeżone ISBN: 9788726166842

1. Wydanie w formie e-booka, 2019

Format: EPUB 2.0

Ta książka jest chroniona prawem autorskim. Kopiowanie do celów innych niż do użytku własnego jest dozwolone wyłącznie za zgodą SAGA Egmont oraz autora.

SAGA Egmont, spółka wydawnictwa Egmont

SERDECZNE PRZYJĘCIE

Rozpadało się na dobre, gdy zbrojna gromada stanęła przed bramą klasztoru kanoników regularnych w Mstowie. Była zamknięta i jeden z żołnierzy pobiegł zastukać. Otworzyło się małe okienko i jakiś głos zapytał, kim są.

– Bartosz z Odolanowa, starosta kujawski, prosi o gościnę – powiadomił żołnierz.

Mnich jednak nie otworzył bramy, wysunął tylko bardziej głowę, by obejrzeć orszak, a potem zamknął klapkę i poszedł, prawdopodobnie powiadomić przełożonych. Stali więc i czekali, aż nadejdzie i otworzy wrota. A kiedy wreszcie wrócił, powiedział, że w klasztorze mają już gości i może wpuścić tylko pana starostę i trzech jego ludzi.

– Trzech? – oburzył się Bartosz, podskakując do furty. – A reszta ma moknąć pod gołym niebem? Powiedzcie przeorowi wyraźnie, że Bartosz z Odolanowa prosi i...

– Wybaczcie, panie – mnich wszedł mu w słowo bezceremonialnie. – Powtórzyłem, co mi kazano powiedzieć. Możecie wejść wy i trzech innych.

– Ale...

– Reszta może rozgościć się choćby i w stodołach po drugiej stronie rzeki.

Bartosz był rozsierdzony, deszcz padał i wyglądało na to, że mu odmawiają, a on musi się zgodzić na upokorzenie.

– Nie podoba mi się takie powitanie – powiedział głośno, spod kaptura patrząc na niski mur wokoło klasztoru i jakby oceniając, czy łatwo dałoby się go pokonać. – Nie takie kurniki już zdobywałem.

Mnich gwałtownie zatrzasnął klapę okienka i po tamtej stronie zaległa cisza, jak gdyby zastanawiał się, co powinien uczynić.

– Co to się dzieje, na Boga?! – złościł się Bartosz. – To tak witają tu gości?

Jakub z Lipowej uznał, że powinien coś wyjaśnić panu Bartoszowi.

– Lepiej powściągnijcie swój język – poradził cicho. – Przeor Jaszek to człowiek nie tylko znany z mądrości, ale i ze znajomości z wielkimi tego świata. Uprzedzałem was, że uzyskać cokolwiek u niego można tylko po dobroci.

Deszcz padał i padał, więc pan z Odolanowa machnął wreszcie ręką zrezygnowany.

– Hej tam, za bramą! – zawołał. – Jesteś jeszcze, mnichu?

– Jestem, jestem – odpowiedział zakonnik.

– To czemu nie otwierasz?

– Bo czekam, aż się wykrzyczycie. Na terenie klasztoru obowiązuje cisza.

– Otwieraj!

– Przykazano mi otworzyć tylko dla pana starosty i trzech jego ludzi.

– Tak będzie.

– Dla trzech?

– Otwieraj, na rany Zbawiciela! Zupełnie przemokliśmy. Dla trzech.

Szczęknęła zasuwa i ostrożnie otworzyła się furtka po lewej stronie bramy. Wszedł Bartosz, za nim obaj panowie z Lipowej i zaufany starosty, pan Radek z Pawłowic. Kiedy tylko minęli próg, furtka zatrzasnęła się natychmiast. Zakonnik zaś zgiął się przed gośćmi w uprzejmym ukłonie.

– Jesteśmy radzi tak znamienitym osobom. Pozwólcie tędy.

Poprowadził ich na lewo od bramy, gdzie były klasztorne kuchnie i gdzie z uwagi na gości trzymano jeszcze ogień. Tutaj przewodnik zaofiarował im możliwość wysuszenia się.

Czekał pokornie, aż skończą przygotowania, a potem poprowadził ich do nisko sklepionej salki. Był tu stół tylko i dwie ławy do siedzenia, a w kącie świecznik z jedną jedyną świecą.

– Zechciejcie spocząć – zaprosił mnich, stary, pomarszczony, z garbem na grzbiecie. – Powiadomię ojca przeora, może zechce was sam powitać.

I odszedł.

– Może zechce nas powitać?! – zdumiał się Bartosz. – Łaskę nam wyświadcza, że pokłoni się gościom? Cóż to za jeden ten przeor? Bardzom ciekaw tego człowieka!

Rozsiadł się na ławie, przyjmując wielkopańską postawę.

– Sami zobaczycie – odpowiedział mrukliwie Jakub z Lipowej, stając w kącie izby.

Nie był zadowolony ze sposobu, w jaki Bartosz wszedł do klasztoru i coraz bardziej czuł się zły na siebie za udział w całej tej wyprawie.

– Cóż tak zamilkliście? – zaciekawił się pan z Odolanowa. – Nie cieszycie się z naszego zwycięstwa? Piękny będzie okup!

– O tak! – zawołał z zadowoleniem Ostasz. – To była wspaniała wyprawa! Dziękuję wam, panie starosto, żeście mnie ze sobą zabrali.

– Trzymaj się mnie, a nieraz jeszcze trafisz tak bogate łupy – odpowiedział Bartosz łaskawie. – Oskarżają mnie niektórzy, że poczynam sobie zbyt swawolnie, że walczę i z królem Ludwikiem i z księciem Władysławem. Ale tak to trzeba prowadzić. Po dobrej woli nie darować ze swojego ani jednego ździebełka! I bić wszystkich, którzy chcą ci odebrać to, co twoje.

Wszedł młody mnich, niosąc koszyk i dzban, więc wszyscy zgromadzili się przy stole.

– Czemu tak skromnie? – zapytał z niezadowoleniem pan z Odolanowa. – Czy chcecie mnie obrazić, że dajecie tylko chleb i mleko?

– Dziś piątek – wyjaśnił zakonnik. – Nie godzi się objadać w dzień męki Pańskiej.

– Nie wołam o słoninę – zmarszczył się starosta. – Ale daj cokolwiek więcej. Jednym chlebem mamy się w czterech posilić?

Mnich ukłonił się i wyszedł, a kiedy wrócił po chwili, przyniósł jeszcze jeden bochenek i wiadomość, że to ostatni.

Bartosz zazgrzytał zębami, ale wziął się do jedzenia, podobnie jak jego towarzysze, rwąc kawały chleba i kolejno popijając mleko z dzbana.

– Skąpi jak rzadko – powiedział mocno niezadowolony. – Zawsze tak cienko w tym klasztorze, panie Jakubie?

– Przeciwnie – wyrwał się Ostasz. – Kiedyśmy tu byli zeszłego roku, nie brakowało niczego. A i wino mają wyborne, z własnej winnicy.

– Prawda – poświadczył Jakub.

– Czemu więc tak nas przyjmują? Zawiniliśmy czymś owym dostojnym mnichom?

Jakub z Lipowej chrząknął.

– Tylko jedno wyjaśnienie chodzi mi po głowie. Chyba zgaduję przyczynę tak chłodnego przyjęcia...

Widząc zaciekawione spojrzenie Bartosza, wyjaśnił:

– Przeor widać dowiedział się o naszej wyprawie i o tym, że pochwyciliśmy ludzi, którzy szli na pomoc rycerzom Zakonu Najświętszej Maryi Panny. On jest wielkim zwolennikiem nawracania pogan, więc mu nie w smak, żeśmy zatrzymali Francuzów. Chce nam pokazać, jak niewiele dba o tych, którzy w nawracaniu pogan przeszkadzają.

– Nikomu nie przeszkadzam – wydął wargi Bartosz. – Pójdą pomagać w walce z poganami, jak tylko zapłacą okup.

Dopił mleko z dzbana, nie patrząc, czy starczy go dla innych, a potem zapytał z ciekawością a nie bez kpiny:

– Tak dobrze powiadomiony o wszystkim ten przeor? Myślicie, że już wie o naszej zasadzce?

– Wie na pewno.

– A jakim to sposobem? Przecie prosto z zasadzki tu właśnie przyjechaliśmy.

– Przeor Jaszek wie wszystko – odpowiedział mrukliwie Jakub, spoglądając na stojącego przy drzwiach mniszka.

– Doprawdy? Niezwykle mnie ciekawi człowiek, który tak przyjął Bartosza z Odolanowa. Wołajcie go tutaj, bracie.

Zakonnik pokornie schylił głowę.

– Ojciec przeor wkrótce przyjdzie złożyć gościom uszanowanie – zapowiedział. – Prosi o chwilę cierpliwości.

Czekali więc, siedząc za stołem i gwarząc o zdarzeniach ostatniego dnia, a nie przyszło im czekać zbyt długo, bo wkrótce za drzwiami usłyszeli liczne kroki i jak jeden mąż odwrócili się w tym kierunku.

Młody mnich przytrzymał drzwi, przez które wszedł garbaty odźwierny ze świecą w ręku. Za nim dwóch rosłych zakonników wniosło umocowane na drągach krzesło, w nim zaś siedział trzeci. Przybyli pozdrowili gości ukłonem i postawili krzesło, a siedzący w nim powiedział cichym głosem:

– Witajcie, goście, w naszych skromnych progach. Jam jest Jaszek, przeor tego klasztoru.

Był to malutki, chudy człowieczek, któremu dopiero zaczynała rosnąć rzadka jasna broda. Jego nogi zwisały bezwładnie z siedzenia i kołysały się pod habitem.

Bartosz był tak zaskoczony, że nie odpowiedział nawet na powitanie. Wstał tylko ze swojego miejsca jak inni i patrzył na przeora, który wydawał mu się ledwie dzieckiem. Jaszek miał dziecięcą twarz, bladą, ale okrągłą i kiedy mówił, w jego policzkach pojawiały się do-łeczki. Podniósł jasne oczy na obecnych, wzrokiem powitał znanych sobie panów z Lipowej, a potem na chwilę zatrzymał spojrzenie na jednej twarzy.

– Bartosz z rodu Wezenborgów, herbu Tur, piszący się z Odolanowa – powiedział zamykając oczy. – To wyście syn sławnego Peregryna.

– Jestem Bartosz – potwierdził zapytany, zaskoczony dokładnością rozpoznania – Starosta kujawski.

Przeor wykrzywił wąskie wargi.

– Były starosta kujawski – poprawił, nie podnosząc głosu. – Ubiegłego roku król Ludwik pozbawił was tej godności i dlatego teraz biegacie po drogach jak jaki zbój i bijecie, kogo popadnie...

– Na Boga! – warknął Bartosz, bardzo czuły na punkcie swojej godności. – Miarkujcie się!

– Kogo popadnie – dokończył spokojnie przeor Jaszek. – Ale to sprawa waszego sumienia. Prosiliście o gościnę, tedy ją otrzymaliście. A rano zabierzecie wszystkich swoich i pójdziecie z tej okolicy.

– Nie zamierzam uchybić waszej dostojności – powiedział Bartosz przez zęby. – Ale nie mogę pozwolić, aby...

Jaszek podniósł powieki i spojrzał wprost w oczy rycerza.

– No? – zapytał. – Co chcieliście jeszcze dodać? Mało, żeście zdradziecko pochwycili pobożnych rycerzy, jadących walczyć z poganami na Litwie? Może jeszcze jaki klasztor spalicie po drodze, albo wymordujecie mnichów?

Patrzył w oczy Bartosza otwarcie i z taką niezwykłą siłą, że rycerz opuścił wzrok, a wtedy przeor oznajmił:

– Z samego rana przygotuję to, po co tutaj przyszliście. List po niemiecku do mistrza zakonu, a po francusku do króla.

– To wiecie, o co chcieliśmy prosić? – zapytał zdumiony pan Radek.

– Złe wieści szybko się rozchodzą – odpowiedział, nie patrząc na niego, przeor. – A to są złe wieści, kiedy jedni chrześcijanie biorą dla okupu innych chrześcijan w niewolę, zamiast razem występować przeciw niewiernym.

Dał znak, żeby podniesiono krzesło i wyniesiono je z izby. Nie życzył im dobrej nocy. Popatrzył tylko na pana Jakuba i rzucił na pożegnanie:

– Co do was, panie Jakubie, nie straciłem jeszcze nadziei, że spłynie na was łaska opamiętania.

Przeor Jaszek powrócił do gościnnej izby rankiem, kiedy po niezbyt wygodnej nocy i skromnym śniadaniu czekali, gotowi już do drogi. Przeorowi towarzyszył młody mnich, niosący w garści pergaminy i pióra. Mniszek rozwinął pergaminy na stole i umieścił na nich roztopiony wosk, żeby Bartosz mógł odbić swój pierścień jako pieczęć, obok pieczęci mstowskiego klasztoru.

Kiedy to czyniono, przeor siedział na swoim krześle, z zamkniętymi oczami, jak gdyby zasnął. Bartosz schował pisma w zanadrze i najwyraźniej zbierał się do odejścia, ale nie bardzo wiedział, jak to ma zrobić, bo przeor wciąż drzemał.

W pewnej chwili, jakby się obudził, drgnął, podniósł głowę i nie otwierając oczu, polecił stojącemu obok zakonnikowi.

– Zapisz to, bracie, w kronice naszego klasztoru. Zapisz, że w dniu świętego Tymona odwiedził nas dostojny pan Bartosz z Odolanowa w towarzystwie swoich przyjaciół...

Mniszek podbiegł do stołu, rozłożył na nim pergamin, postawił gliniany pojemniczek z inkaustem i szybkimi ruchami gęsiego pióra skreślił kilka słów. Kiedy to wykonał, czekał na dalsze polecenia z podniesioną dłonią.

Bartosz z Odolanowa popatrzył z wyraźnym zadowoleniem kolejno po twarzach swoich towarzyszy. Więc jednak jest kimś znacznym, skoro jego wizyta zostanie wpisana do klasztornej kroniki.

Tymczasem przeor Jaszek, nie podnosząc głowy i nie otwierając oczu, dyktował:

– Zapisałeś, bracie? Tedy piszmy dalej. Rzeczony pan z Odolanowa, jako dobry chrześcijanin, nosił na piersiach srebrny krzyż wysadzany kolorowymi kamieniami, na sukni zaś miał pomiędzy innymi klejnotami, naszytych trzynaście pereł...

Mnich zaskrzypiał piórem, a pan Bartosz odruchowo spojrzał na swoje odzienie i zaczął liczyć wspomniane perły. Było ich trzynaście.

– Pan z Odolanowa, mając na uwadze liczbę apostołów, których było dwunastu, postanowił ofiarować ową trzynastą perłę na rzecz naszego klasztoru...

Pan z Odolanowa otworzył usta.

–... a ów krzyż na koszta wyprawy przeciw niewiernym poganom...

Pan z Odolanowa zamknął usta.

– W podzięce za ten niezwykły akt wiary, postanowiliśmy każdego tygodnia odprawiać mszę świętą w intencji pana Bartosza, dla przebłagania Boga za rozmaite jego uczynki, gdyż nikt nie jest bez grzechu...

Pan z Odolanowa otworzył usta.

Tego dnia wieczorem, kiedy byli już daleko od Mstowa, Bartosz z Odolanowa z podziwem kręcił głową.

– Nikt jeszcze nie pokonał mnie tak łatwo – mówił, macając dłonią po szyi, gdzie rano jeszcze wisiał srebrny krzyż wysadzany kamieniami. – Na mą duszę, panie Jakubie, toż to istny czarownik!

– Teraz rozumiecie, co miałem na myśli, kiedy was uprzedzałem, byście byli ostrożni – śmiał się Jakub z Lipowej.

– I któż on taki? – dopytywał się Bartosz. – Wiem, że przeor. Ale skąd, jakiego rodu?

– Kowalski syn – odpowiedział Jakub.

– Kowalski? – zdziwił się Bartosz. – Nawet nie szlachcic, a tylko syn kowala? I skąd pochodzi?

– Stąd, z Doliny.

– Przedziwni kowale tu bywają... – dziwował się pan z Odolanowa.

– Jeszcze jak przedziwni – zgodził się Jakub z Lipowej.

Miał na myśli zupełnie innego kowala.

ZŁOTY JENIEC

Pusztis, litewski jeniec pana Jeno, nie przyczyniał po drodze żadnych kłopotów, a okazał się nawet przydatny i pożyteczny. Jeno traktował Litwina z szacunkiem, na jaki zasługuje rycerz, nie pozwolił mu wykonywać żadnych prac, czy to w drodze, czy na postoju, a swoim ludziom nakazał surowo, żeby zachowywali się wobec niego z szacunkiem.

Pusztis zupełnie nie przejmował się tym, że z każdym dniem oddalają się od jego rodzinnych stron, znanych mu ziem, miast i zamków. Przeciwnie, stawał się nawet jakby radośniejszy, gdy pochód przyspieszał. Jeno dziwił się trochę temu i czasami próbował podpytywać. Wydawało mu się bowiem, że brat riazańskiego kniazia popadł w niełaskę i teraz wolałby znaleźć się jak najdalej od niego.

– Na pewno wasz brat zapłaci okup? – pytał.

– Zapłaci – powtarzał Pusztis.

– Bo tak wam spieszno, że myślę czasem, iż to przed nim właśnie uciekacie.

– Ja miałbym uciekać przed bratem? Nie, rycerzu. Nie uciekam, bo nie mam powodu. Sądzicie, że znowu was biorę podstępem, byście bezpiecznie odstawili mnie tam, gdzie jego ręka nie sięgnie?

– A nie jest tak?

– Nie.

– Czemu więc do tej pory nie przybył od niego nawet goniec albo jaka wiadomość w odpowiedzi na wieść, żeście trafili do niewoli?

– U nas teraz niespokojnie. A w takich czasach nie wszystko układa się tak, jakby się chciało. Jedne sprawy idą szybciej, inne wolniej. Mój brat wielki pan, wiele u niego spraw do załatwienia.

– Ale chyba sprawa brata przed innymi.

– Pewnie, że przed innymi. Ale ma on i innych braci...

Pan Jeno zdziwił się, bo Pusztis nie wspominał, żeby miał rodzeństwo.

– Nie mówiliście, że macie innych braci.

– Nie mówiłem? Może nie mówiłem, ale nie pytaliście. No i wszyscy wiedzą, że ród księcia Olega bardzo rozrodzony.

Podejrzenia Jeno co do niejasnych planów Pusztisa wzmogły się po wiadomości, którą pewnego dnia przyniósł Oset.

Stali obozem nad potokiem, gdzie Jeno zarządził dłuższy odpoczynek przed ostatnim odcinkiem drogi do domu. W pewnej chwili Oset odwołał swojego pana na bok, a był wyraźnie poruszony.

– Panie – powiedział. – Wybaczcie, że powiem prosto z mostu, ale jakoś nie podoba mi się pan Pusztis. Wy go, zdaje się, ostatnio nie tyle uważacie za swojego jeńca, co raczej przyjaciela, ale...

– Dał słowo, a słowo rycerskie święta rzecz – przypomniał Jeno.

Ale zniżając głos pouczył:

– Dobrze jednak mieć oczy szeroko otwarte. Ty mi się zdajesz bardzo sprytny, więc powiedz, co odkryłeś.

– To wiecie, że odkryłem?

– A wołałbyś mnie na bok z innej przyczyny?

– Słusznie – dziwił się Oset. – Co za głupiec ze mnie!

– Co więc zauważyłeś? Że to nie rycerz i nie brat kniazia?

– Na pewno rycerz, bo się zachowuje jak wielki pan – pospiesznie przytaknął Oset. – Chodzi o coś innego. Chodzi o to, że tak sobie rozglądam się, jakbym stąpał po lesie i zbieram różne wieści niby grzyby do koszyczka. I jedno mi się zdaje pewne. Że nie powiedział wam całej prawdy.

– Zarzucasz mu kłamstwo?

To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.

Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.

Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.

Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.

Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.

Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.

Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.

Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.

Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.

Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.

Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.

Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.

Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.

Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.

Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.

Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.

Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.