Ryzykowny układ - Bronwyn Scott - ebook + książka

Ryzykowny układ ebook

Bronwyn Scott

2,8

Opis

Conallowi grozi bankructwo. Jest tak zdesperowany, że zawiera Ryzykowny układ z tajemniczym inwestorem, którym, ku jego zaskoczeniu, okazuje się kobieta. Sofia, tak jak on, wie, jak ważna jest finansowa niezależność. Tylko pieniądze chronią ją przed intrygami byłego męża, który próbuje ją zmusić do powrotu. Zawiera umowę handlową z Conallem, ale on, oczarowany Sofią, chce być dla niej kimś więcej niż tylko partnerem w interesach. Jednak jeśli ją poślubi, wywoła skandal i narazi się na utratę reputacji. Dodatkowy problem stanowi to, że ponowne małżeństwo jest ostatnią rzeczą, o jakiej marzy jego wybranka. Mimo wszystko Conall nie zamierza rezygnować ze szczęścia. Przecież już się przekonał, że czasami tylko ryzykowne decyzje pozwalają osiągnąć upragniony cel.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 271

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
2,8 (6 ocen)
1
1
0
4
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Bronwyn Scott

Ryzykowny układ

Tłumaczenie: Małgorzata Fabianowska

HarperCollins Polska sp. z o.o. Warszawa 2021

Tytuł oryginału: A Marriage Deal with the Viscount

Pierwsze wydanie: Harlequin Mills & Boon Ltd, 2018

Redaktor serii: Grażyna Ordęga

Opracowanie redakcyjne: Grażyna Ordęga

© 2018 by Nikki Poppen

© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2021

Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.

Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.

Harlequin i Harlequin Romans Historyczny są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.

HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.

Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A. Wszystkie prawa zastrzeżone.

HarperCollins Polska sp. z o.o.

02-672 Warszawa, ul. Domaniewska 34A

www.harpercollins.pl

ISBN 978-83-276-6669-7

Konwersja do formatu EPUB, MOBI: Katarzyna Rek / Woblink

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Londyn, maj 1854 r.

Czasami jeden drobiazg znaczy bardzo wiele. W tym wypadku był to drink, którego mu nie zaproponowano. Conall Everard szybko zrozumiał, że mu odmówią. Potrafił odszyfrowywać najdrobniejsze gesty bądź ich brak, a kiedy wszedł do gabinetu księcia Cowdena, wystarczyła chwila, by zrozumiał, że rozmowa nie potoczy się po jego myśli. Albowiem książę nie zaproponował mu drinka, tylko wskazał gestem krzesło obite tłoczoną skórą w orientalnym stylu, bardziej modne niż służące wygodzie. W ten sposób Jego Wysokość bezsłownie przekazał gościowi, iż powinien się cieszyć, że w ogóle dostąpił audiencji, choć tylko krótkiej. Do dłuższych rozmów był przeznaczony rozłożysty fotel.

Książę był człowiekiem bardzo zajętym. Większość londyńskiej socjety starała się uzyskać choćby chwilę jego bezcennej uwagi, dostęp do wypchanych kieszeni lub do skarbca jego mądrości. Dzisiejszą audiencję Conall zawdzięczał dawnej przyjaźni księcia ze swoim ojcem, nie zaś temu, by Cowden zamierzał robić interesy z synem zmarłego przyjaciela. Chyba że…

Chyba że uda mu się zmienić kurs rozmowy. Książę z pewnością zamierza mu odmówić, lecz on potrafił dotrzeć do twardszych serc, zwłaszcza kobiecych. Perswazja ma swoją siłę, a Conall Everard, świeżo upieczony wicehrabia Taunton, umiał korzystać z tej broni.

– Szanując cenny czas Waszej Wysokości – zaczął żywo, wychylając się w stronę księcia, jakby nie zauważył afrontu z drinkiem – przejdę od razu do alpak. Ogromną zaletą tych zwierząt jest wełna nieprzepuszczająca wody i niezrównanie bardziej miękka niż u naszych owiec.

Książę zbył go gestem kogoś, kto ma za dużo spraw na głowie.

– Czytałem raport, Taunton.

– Alpaki można hodować w Anglii – ciągnął uparcie Conall, ignorując ból, jaki wciąż odczuwał, gdy zwracano się do niego w ten sposób. Taunton… Teraz tytuł należał do niego, a zawdzięczał go śmierci ukochanego ojca. Minął rok od tego czasu i Conall obawiał się, że nigdy się nie uwolni od żałoby. Najchętniej nie przyjąłby spadku, lecz nie mógł się na to zdobyć. Tradycja nakazywała, aby wicehrabia w pierwszym rzędzie dbał o swój ród i ludzi z nim związanych. Tak było od wieków, więc musiał ukryć rozpacz i zmierzyć się z obowiązkami.

– Niech Wasza Wysokość pomyśli, jak wielką korzyść przyniósłby nam dostęp do wełny tej klasy tu, na miejscu, bez konieczności importu.

– Wiemy, jaka może być korzyść. – Cierpliwość Cowdena wyraźnie się wyczerpywała. – Zarząd zapoznał się z raportem od pierwszej aż do ostatniej, siedemdziesiątej drugiej strony.

Zarząd, czyli Klub Prometejski, była to grupa bogatych, utytułowanych dżentelmenów z zamiłowaniem do lukratywnych interesów, tak wpływowych, że jednym słowem mogli poprzeć lub utrącić kontrakt.

I dobrze, pomyślał Conall, byleby padło słowo, o które mi chodzi. Zagrał va banque, więc musi usłyszeć to słowo przed wiosennym strzyżeniem zwierząt. Alpaki kosztowały go majątek. Pozbył się wszystkich aktywów, wydał wszystkie oszczędności i zabrakło mu funduszy na dalszy rozwój przedsięwzięcia. Bo jaki pożytek z alpak, jeśli nie zdoła zbudować przędzalni?

Naciskał więc, ignorując ostrzegawcze sygnały księcia:

– Przecież Wasza Wysokość wie, że bezpośredni dostęp do wełny obniży koszty i zapewni dostawy do naszych przędzalni tu, na naszej ojczystej ziemi.

Szpakowate brwi księcia podjechały do góry, kiedy przebiegł spojrzeniem po długim rzędzie okien, zapewne wyobrażając sobie alpaki porośnięte bujną sierścią i rojące się w jego wypielęgnowanych ogrodach.

Conall natychmiast się zmitygował i dodał szybko:

– Amerykanie zdominowali rynek bawełny i postawili nas w pozycji zakładników. Jeśli chcemy utrzymać nasze przędzalnie, musimy się zgadzać na ich ceny. – Pokręcił głową. – Taka sytuacja nie może trwać wiecznie. Proszę zapamiętać moje słowa: kwestia niewolnictwa za kilka lat rozerwie ten kraj na strzępy. A gdzie my wtedy będziemy? Dostawy zostaną odcięte, ale nie upadniemy, bo mamy alpaki, które mogą się stać prawdziwą dźwignią dla naszych interesów.

Cowden znów nie wykazał zrozumienia.

– Hodujemy szkockie owce i pozyskujemy bawełnę z naszych kolonii, na przykład z Egiptu. Przetrwamy, nawet jeśli rynek amerykański się załamie.

– Wasza Wysokość, musimy walczyć o coś więcej niż przetrwanie. Wełna z alpaki pod każdym względem przewyższa owczą. Jest bardziej miękka, delikatna i lepiej grzeje. Kobiety oszaleją na jej punkcie. Można z niej wyrabiać piękne szale, pledy i setki innych rzeczy. Jako towar luksusowy wełna z alpaki stworzy nowy rynek.

Książę obrzucił Conalla ostrzegawczym spojrzeniem, które jasno mówiło, że dyskusja jest bezsensowna i gość zabiera mu cenny czas.

– Taunton, doceniam, że w pierwszym rzędzie zwróciłeś się do mnie i do mojego klubu, jednak większością głosów odrzuciliśmy ofertę zainwestowania w twój alpakowy interes.

To już koniec. Wielkie plany runęły, zanim zdążył cokolwiek przedsięwziąć. Klub nie był jego pierwszą próbą, tylko pierwszą i ostatnią. Nie miał już dokąd pójść, bo banki odmawiały mu kredytu. Czy Cowden o tym wiedział? Obawiano się pożyczyć pieniądze na tak ryzykowne przedsięwzięcie, jak morski przewóz alpak z Peru do Anglii, bo zwierzęta mogły nie przeżyć podróży i nie było pewne, czy zdołają się zaaklimatyzować na Wyspach. Ponadto majątek wicehrabiego był mocno zadłużony.

A jednak do tego momentu Conall był pewien siły swoich argumentów. Liczył, że klub, nazwany imieniem tytana Prometeusza, które oznacza „myślącego do przodu”, pozna się na jego genialnej biznesowej wizji. Niestety bezlitosna większość zniszczyła jego nadzieje, skazując na zagładę podupadające wicehrabiowskie dobra.

Większość, pomyślał. Czyli nie było pełnej zgodności. Na moment ożyła w nim nadzieja, niczym iskierka w dogasającym palenisku.

– Wolałbym mieć dla ciebie lepsze wieści. – Kiedy trzeba, książę wykazywał się sprytem, bezwzględnością i przenikliwością, lecz miewał też odruchy współczucia.

Conall, który znał Cowdena od dzieciństwa i dorastał z jego synami, wiedział, że książę uważa kryzys za zażegnany. Przeżył niemiły moment, gdy musiał odmówić synowi dawnego przyjaciela, lecz odmowa została przyjęta i już nie musi wracać do tej kłopotliwej sprawy.

Conall uśmiechnął się. Błąd. Sprawa się jeszcze nie skończyła. Znów ma szansę. Zaczeka, aż wyraz współczucia pojawi się na twarzy księcia, po czym spróbuje ponownie.

– Rozumiem, że po śmierci twojego ojca ujawniły się niesprzyjające okoliczności – rzekł książę. – Bardzo ci współczuję. Gdybym wiedział, że miał takie problemy… – Rozłożył ręce w bezradnym geście, jakby określenie „niesprzyjające okoliczności” wystarczająco definiowało gigantyczny dług, który Conall odkrył po odziedziczeniu tytułu. Istotnie, żaden z nich nie wiedział. Ojciec potrafił po mistrzowsku ukrywać swoją finansową klęskę.

– Dzięki za zrozumienie, Wasza Wysokość. Może jednak książę mógłby coś dla mnie zrobić? Jak zrozumiałem, decyzja nie była jednomyślna. Czy mógłbym poznać nazwiska członków, którzy byli zainteresowani inwestycją? Chciałbym z nimi porozmawiać, namówić, by weszli w ten interes prywatnie, poza klubem. – Wystarczyło, żeby choć paru klubowiczów miało inne zdanie. Krew żywiej popłynęła mu w żyłach, a w umyśle zawirowały liczby. – Nawet już nie wspominając o Waszej Wysokości, moglibyśmy nawiązać prywatne partnerstwo.

Propozycja, skierowana bezpośrednio do księcia, była śmiałym posunięciem, opartym na nadziei, że książę głosował za tym projektem.

Cowden złożył dłonie w piramidkę. Spojrzenie orzechowych oczu zmiękło i Conall poczuł ucisk w żołądku.

– Jestem za stary na takie przygody, Taunton. Chcę już tylko żyć spokojnie i odcinać kupony, czując satysfakcję, że klub pracuje na mnie po tych wszystkich latach, które dla niego poświęciłem. Pragnę się cieszyć wnukami i synami, dopóki siły mi dopisują.

Taunton zaśmiał się z niedowierzaniem, maskując rozczarowanie. Niełatwo było nadążyć za tempem życia rodziny Cowdena. Książę spłodził trzech synów, z których najstarszy ożenił się siedem lat temu i zadbał, by jego żona Helena urodziła czterech synów, co działo się w dwuletnich odstępach, jak w zegarku. Teraz drugi książęcy syn miał się ożenić i z pewnością rodowa kołyska zyska nowych lokatorów.

Mężczyźni z rodziny Cowdenów wiedzieli, jak spełniać rodowe powinności. Z wyjątkiem Fortisa, trzeciego z rzędu, który był niemal w tym samym wieku co Conall.

Fortis robił błyskotliwą karierę wojskową i odpowiednio się ożenił, lecz nie widział swojej żony od czasu miodowego miesiąca, czyli od… sześciu lat.

Conall odchrząknął.

– Absolutnie rozumiem, Wasza Wysokość. A co z innymi członkami klubu? – Wiedział, że zachowuje się zbyt nachalnie, ale taka okazja mogła już się nie powtórzyć.

– Był tylko jeden – odparł książę, przyznając tym samym, że bardzo liberalnie traktuje pojęcie większości.

Jednak ten jeden głos miał wiele do powiedzenia.

Cowden odetchnął głęboko, jakby wciąż się wahał.

– Nie wiem, czy ci pomogę, ujawniając jego tożsamość – powiedział wreszcie. – Ten inwestor nie jest zwykłym klubowiczem. Początkowo nie byłem przekonany, czy należy pozwalać na członkostwo takim osobom, lecz ten ktoś okazał się lojalny i pożyteczny. – Wbił w niego przenikliwe spojrzenie. – Chciałbym dla ciebie jak najlepszego inwestora, żebyś nie doznał porażki.

– Zdążyłem się z nimi oswoić – rzucił bez ogródek. – Wciąż wierzę, że karta mi się odwróci, ale tak się nie stanie, gdy nic nowego się nie wydarzy. Wtedy na pewno przegram. – Bez nowego kapitału groziło mu bankructwo. A przecież w przyszłym roku czekają go koszty debiutanckiego sezonu Cecilii, jego siostry, i modły słane do nieba, by miała posag. Musiał też opłacać naukę młodszego brata Freddiego, a lista niezbędnych w posiadłości napraw przyprawiała go o ból głowy. Dlatego nie ruszy się z tego pokoju bez nazwiska inwestora.

– Niech Wasza Wysokość mi zdradzi, kto to jest, żebym sam mógł ocenić, czy da się z nim zrobić interes – powiedział z naciskiem.

Nie zniechęciły go ostrzeżenia księcia, że będzie miał do czynienia z tajemniczym inwestorem, który nie pojawiał się na spotkaniach i głosował korespondencyjnie, zaś jego jedyną rekomendacją było bankowe konto. Aż dziwne, że Klub Prometejski gotów był w tym przypadku złamać swoje zasady. Najwidoczniej ów ekscentryk musiał być biznesowym geniuszem, któremu wybaczano jego dziwactwa.

W spojrzeniu księcia znów pojawił się namysł.

– Waham się nie tylko ze względu na ciebie – rzekł wreszcie, wziął z biurka kartkę, napisał na niej trzy słowa i pchnął ją w jego kierunku.

Conall przeczytał:

Markiza di Cremona

– To markiza? Kobieta? Cudzoziemka. Myślałem, że Klub Prometejski przyjmuje wyłącznie utytułowanych mężczyzn.

– Zgadza się. – Książę nieznacznie wzruszył ramionami. – Robi interesy jako Phillip Barnham.

– I Wasza Wysokość trzyma jej istnienie w tajemnicy? – Conall był pod wrażeniem ogromnego zaufania, jakim obdarzył go książę, które niemal bez reszty było zarezerwowane dla członków jego rodu.

– To kobieta, które prowadziła wystawne, lecz niefortunne życie, a społeczeństwo osądziło ją za to surowo. Jeśli zdradzę jej tajemnicę, a teraz i ty jesteś do niej dopuszczony pod rygorem milczenia, to wszystko straci, a jej dalsze losy będą… pełne bólu i smutku.

Conall zrozumiał, że zarząd klubu nie wiedział, z kim ma do czynienia.

– Wielka Wystawa Światowa zawdzięcza swój sukces wysiłkowi wielu ludzi, w tym także tej damy, która działając pod pseudonimem, sprawiła, że zostały tam pokazane kluczowe wynalazki z Kontynentu – dodał Cowden.

Conall wiedział, że książę też bardzo się zaangażował w organizację Wystawy. Nic dziwnego, że zrobiły na nim wrażenie koneksje markizy i jej talent do interesów. Dzięki takim rekomendacjom została tajnym partnerem Klubu Prometejskiego.

– Nie chciałbym, Taunton, by została zdemaskowana, a zarazem pragnę ci pomóc. Teraz rozumiesz moje wahanie, prawda?

Conall nie mógł sobie pozwolić na luksus wątpliwości. Nie teraz, kiedy czekali na niego ludzie i siedemdziesiąt pięć alpak. Skoro Cowden ufał markizie, on także mógł jej zaufać. Zresztą nie miał innego wyboru. Pozostał mu tylko ruch do przodu.

– Jak mogę się z nią skontaktować?

– Masz szczęście. – Cowden uśmiechnął się szeroko. – Jest dziś u nas na herbatce. Siedzi w salonie z moją żoną i synową.

Conall zastanawiał się, co z tym wspólnego może mieć szczęście.

Książę odchrząknął, jakby odgadł jego myśli.

– Markiza na zaproszenie mojej synowej przybyła tu na ślub Ferrisa.

Conall przypomniał sobie tę synową, które urodziła już czterech męskich potomków.

Książę zniżył głos.

– Jest jeszcze coś, co powinieneś wiedzieć. Markiza ma… nazwijmy to… swoistą reputację, ale obie panie znają się jeszcze ze szkolnych czasów. – Rozłożył ręce w geście rozkosznej bezradności.

Taunton pojął w lot, o co chodzi. Synowa, która urodziła czterech sukcesorów, najpewniej zasłużyła sobie na pewną swobodę w doborze przyjaciół, zwłaszcza że markiza zarabiała pieniądze dla księcia.

Jednak Conall nie miał żadnych problemów z reputacją przyszłej biznesowej partnerki i inwestorki. Ważne, żeby podżyrowała mu pożyczkę na przędzalnię wełny, a reszta nie miała znaczenia. Jadąc do Londynu, poprzysiągł sobie, że użyje wszelkich sposobów, by dopiąć swego.

Wstał i uścisnął dłoń Jego Książęcej Mości.

– Dziękuję za pomoc. Zajrzę do pań, zanim wyjdę. – Taką miał żelazną zasadę w interesach: jeszcze nigdy nie wyszedł ze spotkania bez załatwienia swojej sprawy. Co prawda został odprawiony z kwitkiem przez Cowdena i jego klub, ale zaproponowano mu nagrodę pocieszenia. I zamierzał ją przyjąć.

– Och, małżonka by mi nie wybaczyła, gdyby się dowiedziała, że tu byłeś, ale nie wpadłeś do niej na chwilę. – Książę stał się wręcz jowialny, gdy miał już z głowy kłopotliwą sprawę. – Mam na nadzieję, że zobaczymy się na ślubie Ferrisa?

– Oczywiście, że się zjawię. Czy Fortis dostanie przepustkę na wizytę w domu? – Dobrze by było znów zobaczyć starego przyjaciela. Ślub był zaplanowany na koniec tygodnia i Fortis może jest już w drodze.

– Niestety nie. Płynie wraz ze sprzymierzonymi wojskami Dunajem do Sewastopola. Takie są ostatnie wieści od niego. – Uśmiechał się, ale Taunton dostrzegł troskę w jego oczach. Mimo całego bogactwa i wpływów był tylko człowiekiem, ojcem martwiącym się o swojego syna. A Fortis Tresham od lat przyprawiał rodziców o ból głowy. Był szaleńczo odważny i lekceważył ryzyko, dzięki czemu bardzo go ceniono w armii, a zarazem stał się jednym z najbliższych przyjaciół Conalla. Niestety był też najgorszym z mężów. Conall zastanawiał się, jak Avaline znosi jego wieloletnią nieobecność, lecz nigdy nie ośmielił się spytać.

– Fortis jest dobrym żołnierzem, Wasza Wysokość, i nic mu się nie stanie. – Conall uśmiechnął się. – Zwłaszcza że jest z nim Camden Lithgow. Spokoju i rozwagi starczy u niego za dwóch. – Lithgow był jego kolejnym przyjacielem, wnukiem hrabiego, który zamiast umościć sobie wygodne życie dzięki rodzinnym koneksjom, poszedł własną ścieżką kariery. – Jeszcze raz dziękuję za wszystko. – Pożegnał się i zszedł na dół. Znał to miejsce i nie musiał pytać lokaja od drogę czy prosić o wprowadzenie do salonu.

Nie łudził się, że wszystko pójdzie jak po maśle. Wybór inwestora był niekonwencjonalny. Chodziło o kobietę, która funkcjonowała na granicy towarzyskiej akceptacji, a jej jedynym oparciem był książę wraz ze swoją familią. Sam by jej nie wybrał, ale w ostatnim roku cały jego świat stanął na głowie i każde wyjście było dobre.

Usłyszał kobiecy śmiech dobiegający zza drzwi salonu. Trzy damy tworzyły małe towarzyskie kółko. Dwie z nich znał, a trzecią miał zaraz poznać. Wszedł i od razu skierował na nią spojrzenie.

Należała do kobiet, na które każdy mężczyzna zwróci uwagę wśród tłumu. Jasne włosy były złociste o platynowym odcieniu i wspaniale się komponowały z alabastrową cerą podszytą leciutkim rumieńcem. Ten ledwie dostrzegalny rumieniec sprawiał, że wyglądała młodo i równie świeżo jak jej piękna, lawendowa suknia z muślinu.

Mogłaby uchodzić za uosobienie wiosny, gdyby nie oczy niebieskie jak szafiry, o spojrzeniu równie twardym jak te klejnoty. Te oczy opowiadały zupełnie inną historię. Historię kobiety, która zna życie nie tylko salonowe. Spojrzenie Conalla zatonęło w tych chłodnych jeziorach wiedzy, zniewolone śmiałością rzadko spotykaną na angielskich herbatkach. Czyżby się go spodziewała? Czy była przygotowana na to spotkanie? Może nawet prosiła o nie? Conall miał niemiłe poczucie, że markiza skądś go zna. Sam z pewnością zapamiętałby tę kobietę, nawet gdyby ją widział tylko raz. Musiała się spotykać z zazdrością innych kobiet. Nic dziwnego, że socjeta tak ostro ją oceniała.

Księżna wstała i ujęła go pod ramię.

– Taunton, jaka miła niespodzianka. – Naprawdę? Miał wrażenie, że czekano na niego, a ta cała herbatka była częścią spisku, który miał doprowadzić do jego spotkania z markizą. – Pozwól, że ci przedstawię naszego gościa. Helenę, żonę Fredericka, już znasz.

Helena wstała, by pocałować go w policzek, i wtedy Conall do końca zrozumiał, dlaczego książę zezwolił, by zaprosiła tak skandalizującego gościa. Przyszła księżniczka Cowden znów była w ciąży, zresztą już zaawansowanej. Dobrze, że ślub Ferrisa miał się odbyć w przyszłym tygodniu, bo jeszcze chwila, a nie mogłaby wziąć w nim udziału.

– Pięknie wyglądasz – skomplementował ją i wcale nie kłamał. Frederick był szczęściarzem. Conall poczuł smutne ukłucie zazdrości. Frederick miał wszystko, czego potrzebowała żona i czego oczekiwała jej rodzina. Conall mógł tylko ofiarować uczucie, zadłużony tytuł i podupadającą posiadłość. Nie miałby jak wyposażyć syna, a co dopiero czterech.

Helena z ciepłym uśmiechem zwróciła się do markizy:

– Sofio, pozwól, że ci przedstawię wicehrabiego Tauntona, przyjaciela rodziny. Wicehrabio, poznaj moją ukochaną przyjaciółkę, markizę di Cremona.

– Buongiorno, La Marchesa. – Conall z ukłonem ucałował jej dłoń, nie spuszczając oczu z twarzy. Kiedy ją tytułował, w niebieskich oczach przemknął cień. Wolała nie używać tytułu? Gorzki uśmiech przyczaił się w kącikach ust, lecz szybko go stłumiła. Dobrze znał to uczucie.

Zaśmiała się lekko, słysząc jego włoski.

– Nie musi się pan starać, wicehrabio. Jestem równie angielska jak pan. – Jej uśmiech pogłębił się. – Widzę, że jest pan zaskoczony, ale tym bardziej nie warto nadużywać mojego tytułu, bo tylko wprowadza zamieszanie. – Z zabawną naganą zerknęła na Helenę. – Tutaj jestem Sofią, mój przyjacielu, po prostu Sofią. Helena dla przyjaciół także nie jest lady Brixton.

Conall wątpił, by ta kobieta była zwykłą arywistką, po trupach dążącą do wyższego statusu społecznego. Skrycie i z nadzieją zerknął na jej dłonie. Był tylko jeden sposób, żeby Angielka mogła uzyskać włoskie szlachectwo. Dłonie miała eleganckie, smukłe, bez pierścionka czy obrączki. A jednak posiadała tytuł. Powiało tajemnicą i lekkim skandalem, o którym wspominał książę: małżeństwem angielskiej kobiety z kontynentalnym markizem.

Sofia splotła dłonie, ukrywając brak pierścionka, myśląc przy tym, że wicehrabia okazał się bardziej podejrzliwy, niż się spodziewała.

– Mówiono mi, lordzie Taunton, że jesteś zainteresowany importem alpak. – Nie spuszczała z niego wzroku, kiedy usiadł i nalano mu herbaty. Spojrzenie miała tak samo śmiałe i wnikliwe jak słowa. Kogo w nim zobaczyła? Człowieka, któremu może powierzyć swoje pieniądze? Człowieka biznesu z pomysłem na dobry interes?

No cóż, trzeba rozpocząć grę. Conall odwzajemnił spojrzenie w równie badawczy sposób. Pragnął już na początku dać do zrozumienia, że nie da sobie wejść na głowę. Owszem, rozpaczliwie potrzebuje kapitału, ale nie będzie się przed nią płaszczyć. W końcu chodziło także o reputację jego rodu.

Wypili herbatę i na moment zapadła cisza, ale po chwili markiza uśmiechnęła się do niego, a w niebieskich oczach pojawił się wyzywający błysk.

– Może pospacerujemy po ogrodzie, a przy okazji wyjaśni mi pan szczegóły swojego przedsięwzięcia? W ten sposób oszczędzimy księżnej i lady Brixton nudnych rozmów o interesach. – Wstała, jakby znała odpowiedź.

Ale czyż mógłby odmówić?

– Z największą przyjemnością. – Wiedział, że czeka go trudny egzamin. Wszystko, co od tej chwili powie czy zrobi, będzie miało znaczenie dla jego przyszłości. Podał markizie ramię. – Idziemy?

ROZDZIAŁ DRUGI

Nie powinna go dotykać. Ramię, które jej podsunął, było silne i twarde, a jego dotyk sprawił, że poczuła w sobie rozkoszne ciepło. Za długo była sama i broniła się przed zakusami kobieciarzy czy starych lubieżników, takich jak lord Wenderly, którzy uważali, że skoro jest piękna i samotna, to stanowi łatwą zdobycz. Dlatego tak bardzo ją zaskoczyło, jak na niego zareagowała. Nie była przygotowana na młodego i przystojnego wicehrabiego o bystrym spojrzeniu i energii, która zdawała się wypełniać przestrzeń wokół niego. Był elektryzującą osobowością. Kiedy Klub Prometejski rozpatrywał jego ofertę, wyobraziła sobie, że arystokrata zainteresowany hodowlą alpak musi być niskim, korpulentnym ekscentrykiem w średnim wieku z przerzedzoną czupryną. Nic dziwnego, gdyż ten opis odpowiadał większości członków klubu. Tymczasem Taunton okazał się skrajnym przeciwieństwem jej wyobrażeń. Nie była gotowa na tę inwazję męskiej przebojowości i uroku, a właśnie taki tajfun wtargnął do salonu księżnej.

Doprawdy, powinna być bardziej odporna na męskie wdzięki! Już kiedyś im uległa i do dziś tego gorzko żałuje. Była przekonana, że po tych doświadczeniach stała się odporna na przystojne twarze, które tak często kryły nieczyste intencje. A do tego Taunton emanował niebezpiecznie pociągającym, iście zwierzęcym magnetyzmem.

Weszli do ogrodów Cowden House. Sofia skrycie obrzuciła Conalla długim, taksującym spojrzeniem, usiłując go ocenić rozumem, a nie zmysłami, w myśl zasady: ostrzeżony – uzbrojony. Usiłowała wykryć źródło jego czaru, żeby znów jej nie zaskoczył. Był jeszcze młody, tuż po trzydziestce, miał szare oczy, ciemne włosy i surowe rzeźbione rysy, które łagodził zniewalający uśmiech. Często używał tego uśmiechu niczym broni. Ciekawe tylko, czy była to broń ofensywna, czy defensywna, innymi słowy, czy miała dla niego coś wywalczyć, czy coś ukryć. Wysoki i harmonijnie zbudowany, wprost stworzony do noszenia eleganckich ubrań, jednak nie miał w sobie nic ze zniewieściałości dandysa. Szerokie ramiona i wąska talia świadczyły o fizycznej sile i sprawności. Oczywiście natychmiast zauważyła doskonały krój niebieskiego surduta i kremowych spodni z drogiej wełny, rzecz jasna wąskich, jak nakazywała najnowsza moda.

Wszystko w jego stroju zasługiwało na najwyższe noty. Gors lnianej koszuli lśnił nieskazitelną bielą, a sztyblety były zrobione z włoskiej skóry. Nic dziwnego, że zainteresował się alpakami z Peru, hodowlanymi zwierzętami z drugiej połowy świata. Mógłby służyć za żywą reklamę wytwornych produktów z tej wyjątkowej wełny. Jednak jego największą zaletą był głos, ten dźwięczny tenor, który brzmiał jak muzyka stworzona ze strumienia słów, wartkiego i mieniącego się niczym żywa rtęć.

Sofia mogłaby go słuchać przez cały dzień, choć oczywiście nie musiała, bo przecież czytała raport, i niewiele znalazła tam informacji, które byłyby dla niej nowością. Zaproponowała spacer, bo chciała się dowiedzieć czegoś więcej nie o proponowanym interesie, ale o autorze raportu. O człowieku, któremu zależało na jej pieniądzach i wspólnym biznesie. Jednak sprawa była szczególnej natury. Jeśli kontrakt zostanie zawarty, stanie się to bez wsparcia i zabezpieczenia Klubu Prometejskiego, dlatego musiała być absolutnie pewna przyszłego partnera. Ten spacer winien zadecydować o dalszych losach alpakowych planów.

Kiedy kończyła swoją dyskretną inspekcję, Taunton spytał z leciutkim uśmiechem:

– I jak, nadaję się?

Doszli do końca ogrodu, gdzie w rogu stała niewielka okrągła pergola, bardziej dekoracyjna niż użyteczna. Za nią wznosiło się wysokie i solidne ogrodzenie, które chroniło ogród przed ulicznym zgiełkiem i kryło przed ciekawskimi oczami. Był to dyskretny symbol władzy i potęgi, do których maluczcy nie mieli dostępu.

Od czasu powrotu do Anglii Sofia miała wrażenie, że siedzi na takim murze-symbolu okrakiem. Wystarczy jeden nieostrożny ruch i spadnie na ulicę. Jej przynależność do arystokratycznego kręgu była akceptowana zaledwie przez parę osób, do których należała Helena Tresham, i tolerowana przez tych, którzy zabiegali o jej przychylność. Reszta uważała, że Sofia stanowi poważne zagrożeniem, bo może namieszać w głowach damom z towarzystwa, gdy zacznie im wsączać wyznawane przez siebie idee wolności i równości. Zastanawiała się, jak bardzo tolerancyjny okazałby się wobec niej wicehrabia, gdyby się dowiedział, jak wiele skandali się jej przypisuje. A może tak bardzo potrzebował jej pieniędzy, że był gotów wybaczyć jej wszystko?

Odpowiedziała mu lekkim śmiechem i muśnięciem wachlarza o rękaw eleganckiego surduta.

– Już byś chciał wiedzieć? Za wcześnie! W poważnych sprawach nie podejmuje się decyzji na podstawie tak krótkiej znajomości. – Zapewne przywykł do kobiet działających pod wpływem jego uroku. Był uwodzicielski, przystojny i łatwy w obejściu, więc musiały do niego lgnąć. Jednak ona była aż tak naiwna, by bez zastrzeżeń zaufać atrakcyjnemu mężczyźnie i zdradzić mu sekrety swojego serca, nawet już nie mówiąc o stanie bankowego konta.

– Touché, markizo. Sprytnie. Teraz rozumiem, dlaczego Cowden ci ufa.

Spojrzenie szarych oczu spoważniało, a Sofia zrozumiała, że pomyliła się w jego ocenie. Nie działał pod wpływem impulsu. Nie grał. Patrzył na nią z uwagą, co świadczyło, że taksuje ją tak samo jak ona jego. Nagle poczuła się niepewnie. Nie lubiła być badana, oceniana i szacowana, jakby jej życie było trywialną grą. Zazwyczaj starała się zapobiec takim spekulacjom, narzucając ton i tematykę rozmowy.

– Co jeszcze chciałabyś wiedzieć?

Wyczuła, że swada, z jaką mówił o alpakowym projekcie, znikła, a zastąpiła ją determinacja człowieka, który stawia wszystko na jedną kartę. I dobrze. Nie zamierzała robić interesów z kimś, kto przez niefrasobliwość czy buńczuczne zadufanie w sobie popełnia błędy albo zawraca komuś głowę nieprzemyślanymi projektami. Wręcz pragnęła, by ten kontrakt był dla niego sprawą życia lub śmierci, i to z niejednego powodu. Ktoś tak bardzo zdeterminowany zrobi wszystko, by dopiąć celu i zarobić pieniądze. Przy tym Conall, skupiony na alpakach, nie będzie miał czasu ani głowy interesować się jej życiem.

– Chciałabym poznać termin dostawy alpak.

– Są już na miejscu, w mojej posiadłości.

– To dobrze. Ale jak szybko nastąpi zwrot z inwestycji? Chcę też zobaczyć zakład, w którym będzie przerabiana wełna, a także zapoznać się ze źródłami finansowania, z których korzystałeś, szykując ten interes, żebym mogła wyciągnąć własne wnioski.

– Niestety nie będzie to łatwe, gdyż przędzalnia i dokumenty nie znajdują się w Londynie.

Jego ton sugerował, że według niego powinni pominąć ten punkt. Choć Sofia już długo obracała się w kręgach arystokracji, nadal nie mogła się nadziwić, jakim zaufaniem darzą się jej członkowie. Idąc tym tropem, wicehrabia spodziewał się, że otrzyma od niej znaczną kwotę zaledwie po krótkiej rozmowie i jednym raporcie. Arystokracja miała zupełnie inny stosunek do pieniędzy niż reszta świata. Nawet dla zadłużonej szlachty – czyli dla prawie wszystkich – jeden funt czy sto nie robiło wielkiej różnicy. A szkoda, bo gdyby było inaczej, ich długi dość łatwo można by zmniejszyć. Sama tak nie postępowała i nie potrafiła rozumieć, jak można wydawać pieniądze na prawo i lewo, choć przecież jej ojciec nie należał do oszczędnych. Ale dopiero małżeństwo z markizem uświadomiło jej wiele rzeczy, których nie wiedziała o tej próżniaczej klasie.

Wicehrabia uśmiechnął się uroczo, zapewne by nie tworzyć wrażenia, że na nią naciska, ale Sofia wyczuła nutę zniecierpliwienia w jego głosie.

– Markizo, materiały, o które ci chodzi, są w Somerset, w moim domu – wyjaśnił, jakby odległość unieważniała potrzebę sprawdzenia źródeł.

Somerset, w południowo-zachodniej Anglii. Dwadzieścia godzin drogi z Londynu pocztowym dyliżansem, z szybkimi końmi, po dobrych drogach i z małym bagażem. Jazda pociągiem zajęłaby zaledwie cztery godziny.

Potencjalna wspólniczka uśmiechnęła się równie miło, i patrząc Conallowi prosto w oczy, oznajmiła:

– Słyszałam, że w Somerset jest uroczo wczesnym latem. Możemy tam pojechać po weselu. Załatwię bilety i przekażę ci szczegóły. – Wyciągnęła do niego rękę na pożegnanie.

Ten męski gest go zaskoczył, ale z uśmiechem mocno uścisnął smukłą dłoń.

– Doskonale, markizo. Wyślę wiadomość do mojego personelu, żeby się nas spodziewał.

Oddaliła się pod pretekstem, że musi wydać dyspozycje, a tak naprawdę nie chciała przedłużać tego spotkania. Obawiała się, że wicehrabia będzie dociekał, co zamężna kobieta z obcym tytułem samotnie porabia w Anglii. Im mniej o niej wiedział, tym lepiej. Im szybciej oddalą się od Londynu, tym mniejsza jest szansa, że odkryje jej jakże nieciekawą przeszłość.

Z ulgą wypuściła powietrze. Nie tak to zaplanowała. Zdecydowanie wolała prowadzić interesy w swoim szeregowym domu w Chelsea, listownie, ukryta za fasadą nazwiska Barnham, i w ten sposób zarabiać pieniądze oraz realizować swoje marzenia i plany. W ogóle nie wzięłaby udziału w sezonie towarzyskim, gdyby nie ślub Ferrisa i kuszący alpakowy interes.

Choć i to nie było do końca prawdą. Nie tylko atrakcje przyciągnęły ją do socjety. Wisiała nad nią groźba, która nawet teraz, w ciepłym wiosennym słońcu, ścinała jej żyły lodem. Ukradkiem wsunęła rękę do ukrytej kieszeni spódnicy i namacała złożoną kartkę. Był to najnowszy list od byłego męża i najmniej przyjazny jak dotąd. Przyszedł zaraz po liście Heleny z zaproszeniem na wesele, na które chciała odpowiedzieć odmownie, jednak ten list sprawił, że zmieniła decyzję. Było to bolesne przypomnienie, że mimo rozwodu usankcjonowanego przez Królestwo Piemontu, dzięki czemu smakowała już trzeci rok słodkiej wolności, nadal nie wyrwała się spod władzy Giancarla. Mąż Sofii, markiz di Cremona, koniecznie chciał, żeby do niego wróciła.

Z listów, które napisał do niej w ciągu ostatnich sześciu miesięcy, ten był najbardziej złowrogi. W pierwszych zasypywał ją przeprosinami i obietnicami poprawy. Błagał, by mu dała jeszcze jedną szansę. Zarzekał się, że tym razem będzie lepszym mężem. Oczywiście mu nie uwierzyła, bo jak mogłaby po dziesięciu latach zdrad i okrucieństw?

Jednak te listy budziły w niej skrywany przed innymi niepokój. Giancarlo był daleko, na Kontynencie, a jednak ją odnalazł. Adres na kopercie był dokładny, choć z drugiej strony nie starała się go zataić. Dotąd uważała, że nie jest to konieczne. Mieszkała w Anglii oddzielona od markiza Kanałem i legalnym rozwodem.

Niestety czasy się zmieniły i listy straciły błagalny ton, bo cierpliwość Giancarla i króla Piemontu zaczęły się wyczerpywać. Rozwód formalnie istniał, lecz Królestwo Piemontu już go nie aprobowało. Sam król pragnął, aby markiz odzyskał żonę, zaś Giancarlo, by wkupić się w jego łaski, zaczął działać w tym kierunku. Jednak tym razem nie był jedyną stroną, która dysponowała odpowiednimi zasobami finansowymi. Sofia również miała dużo pieniędzy i dzięki nim mogła walczyć. Były jej najlepszą bronią. W razie potrzeby zatrudni armię prawników, by kolejnymi apelacjami w nieskończoność przeciągali sprawy w sądach.

Jednak niepokój nie znikał. Stało się jasne, że markiz będzie grał nieczysto. Była pewna, że zacznie ją oskarżać o najgorsze rzeczy, i jeśli nawet mu udowodni, że kłamie, jej reputacja zostanie jeszcze mocniej nadszarpnięta. Mogła się też obawiać, że jeśli legalne sposoby zawiodą, Giancarlo sięgnie po najbrudniejsze chwyty, na przykład ją porwie i uprowadzi do Piemontu. A tam rozwodowy świstek przestanie się liczyć. I nikt go przed tym nie powstrzyma. A ona była skazana tylko na siebie, sama musiała się bronić.

Najpierw jednak markiz musi ją znaleźć, a ona dzięki pieniądzom zawsze może uciec. Jeśli będzie trzeba, zaopatrzona w gotówkę wyjedzie z Londynu i przyczai się w najbardziej odludnej części Anglii. Podróż do Somerset stanie się początkiem tej ucieczki, bo list markiza w istocie był groźnym ostrzeżeniem. Mogła tylko zadawać sobie pytanie, czy sam puści się za nią w pogoń, czy najmie płatnych zbirów…

Ale nie, nie będzie się tym zadręczać. Bo przecież tego właśnie pragnął jej były małżonek. Najnowszy list miał być początkiem tortur i częścią jego gry, aby nie zapomniała, że nadal ma nad nią władzę, choć nie miała pewności, czy rzeczywiście przystąpi do bardziej radykalnych działań.

Weszła do domu z podniesioną głową i uśmiechem na twarzy. Helena nie musi wiedzieć o nowym zagrożeniu, bo gdyby się dowiedziała, od razu przystąpiłaby do akcji, próbując wykorzystać pozycję swojego teścia, by chronić przyjaciółkę, nie zważając przy tym na uboczne skutki takich kroków. A na to Sofia nie mogła pozwolić. Za nic nie wciągnie Heleny w bagno swojego życia.

Tę walkę musi podjąć sama, tak jak wiele innych batalii, które przeprowadziła w życiu. Przekonała się bowiem, że działając w pojedynkę, ma większe szanse na zwycięstwo, bo pomoc innych ludzi, nawet gdy płynie z najszczerszego serca, może wszystko skomplikować.

Za dwa dni już jej nie będzie w Londynie. Zniknie gdzieś na zachodzie królestwa, jak dobry generał wycofa się na strategiczne pozycje, by przegrupowywać swoje oddziały. Jeszcze tylko musi zaliczyć ślubną uroczystość i bal. Da radę. To drobiazg w porównaniu z tym, z czym musiała się zmagać przez te wszystkie lata.

ROZDZIAŁ TRZECI

Dalsza część dostępna w wersji pełnej

Spis treści:

OKŁADKA
KARTA TYTUŁOWA
KARTA REDAKCYJNA
ROZDZIAŁ PIERWSZY
ROZDZIAŁ DRUGI
ROZDZIAŁ TRZECI
ROZDZIAŁ CZWARTY
ROZDZIAŁ PIĄTY
ROZDZIAŁ SZÓSTY
ROZDZIAŁ SIÓDMY
ROZDZIAŁ ÓSMY
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
ROZDZIAŁ JEDENASTY
ROZDZIAŁ DWUNASTY
ROZDZIAŁ TRZYNASTY
ROZDZIAŁ CZTERNASTY
ROZDZIAŁ PIĘTNASTY
ROZDZIAŁ SZESNASTY
ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY