RPA. Bajka dla wybranych - Magdalena Osiejewicz - ebook

RPA. Bajka dla wybranych ebook

Magdalena Osiejewicz

0,0
59,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Nelson Mandela, segregacja rasowa, przestępczość, bieda, townships – z tym kojarzy się Republika Południowej Afryki. Trzydzieści lat po zmianie systemowej jest to państwo wciąż dotknięte przez liczne bolączki społeczne, gdzie większości mieszkańców żyje się bardzo ciężko, choć nie brakuje też ludzi niezmiernie bogatych. Trudna historia i problemy to tylko jedna z twarzy RPA. Druga to urzekająca afrykańska przyroda, idealna na prawdziwe safari oraz świetne miejsce do uprawiania turystyki aktywnej i sportów ekstremalnych.

Magdalena Osiejewicz snuje wciągającą opowieść o krainie niezliczonych smaków, kultur i języków. Opowiada o codzienności Południowoafrykańczyków – z czym pija się rooibos, co to jest robot i dlaczego bieda ma kolor skóry. Tłumaczy także, dlaczego RPA jest popularnym kierunkiem kręcenia produkcji filmowych – powstały tu m.in. Mad Max, Resident Evil czy Tarzan i zaginione miasto – i co Mzansiwood ma wspólnego z Hollywood.

 

Styczność z dziką przyrodą jest częścią życia w RPA. Co prawda lwy po ulicach chodzą tylko na terenie parków narodowych, ale nawet mieszkając w mieście, do obecności niektórych braci mniejszych trzeba się po prostu przyzwyczaić. Zasada jest taka, że im bliżej dzikich terenów, zwłaszcza lasów czy gór, tym większe są szanse na to, że będzie trzeba zaakceptować różnych gości.

Mieszkałam dłużej i krócej w wielu miejscach w Kapsztadzie i zdarzyło mi się żyć w dzielnicach, gdzie normalnością były skorpiony, szczury, karaluchy, wielkie pająki, takie jak wałęsaki czy rain spider, oraz pawiany. W Durbanie ludzie często mają problemy z kotawcami sawannowymi podkradającymi jedzenie w nadmorskich restauracjach. W Johannesburgu z kolei okrzyki paniki wywołują wielkie świerszcze: parktown prawn.

 

Magdalena Osiejewicz – w RPA od 2011 r. Szybko zdecydowała, że to tam chce mieszkać na dobre. Biegła w kilku językach, przez lata pracowała m.in. jako copywriterka, analityczka ryzyka, tłumaczka, nauczycielka i konsultantka platform oraz aplikacji językowych. Dziś mieszka w Kapsztadzie z rodziną. Uwielbia południowoafrykańską przyrodę, różnorodność kulturową kraju i to, że ciągle się czegoś o nim uczy. Autorka bloga i Instagrama Magda w RPA oraz członkini klubu Polek na Obczyźnie.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB

Liczba stron: 274

Rok wydania: 2025

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Au­torka: Mag­da­lena Osie­je­wicz
Re­dak­cja: Au­re­lia Ho­łu­bow­ska
Ko­rekta: Jo­lanta Bąk
Pro­jekt okładki: Pan­cza­kie­wicz Art.De­sign
Pro­jekt ma­kiety i skład: Iza­bela Kruź­lak
Mapa: Wy­daw­nic­two Gauss, Aneta Kacz­ma­rek (ak­tu­ali­za­cja)
Re­dak­tor tech­niczna: Aneta Kacz­ma­rek
Re­dak­tor pro­wa­dząca: Ewe­lina Wolna-Ol­czak
Zdję­cia na okładce: Unsplash.com: Dan Grin­wis (przód); Shut­ter­stock.com: Fa­bian Leu (tył), Emily-Rose Ash­down (skrzy­dełko)
Zdję­cia: Jan Ko­etze, s. 27; Ju­styna Bly, s. 187
Po­zo­stałe zdję­cia: Mag­da­lena Osie­je­wicz
© Co­py­ri­ght by Mag­da­lena Osie­je­wicz © Co­py­ri­ght for this edi­tion by Wy­daw­nic­two Pas­cal
Wszel­kie prawa za­strze­żone. Żadna część tej książki nie może być po­wie­lana lub prze­ka­zy­wana w ja­kiej­kol­wiek for­mie bez pi­sem­nej zgody wy­dawcy, z wy­jąt­kiem re­cen­zen­tów, któ­rzy mogą przy­to­czyć krót­kie frag­menty tek­stu.
Biel­sko-Biała 2025
Wy­daw­nic­two Pas­cal sp. z o.o. ul. Za­pora 25 43-382 Biel­sko-Biała tel. 338282828, fax 338282829pas­cal@pas­cal.plwww.pas­cal.pl
ISBN 978-83-8317-498-3
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.
.

Wstęp. Staż, który trwa już kil­ka­na­ście lat

Gdy­bym do­sta­wała zło­tówkę za każ­dym ra­zem, gdy ktoś za­daje mi py­ta­nie „Dla­czego RPA?”, by­ła­bym mi­lio­nerką. Wła­ści­wie nie dziwi mnie ta cie­ka­wość, bo Re­pu­blika Po­łu­dnio­wej Afryki nie jest po­pu­lar­nym kie­run­kiem emi­gra­cji Po­la­ków. Ten kraj ma też, de­li­kat­nie mó­wiąc, nie naj­lep­szą opi­nię za gra­nicą.

RPA w ran­kin­gach naj­bar­dziej nie­bez­piecz­nych miejsc pla­suje się wy­soko; jako jedno z państw z naj­wyż­szymi sta­ty­sty­kami prze­stęp­czo­ści na świe­cie i z naj­wyż­szymi na kon­ty­nen­cie afry­kań­skim. W me­diach za­gra­nicz­nych dużo mówi się też o pa­nu­ją­cej tam ko­rup­cji, bie­dzie, o pro­ble­mach z elek­trycz­no­ścią czy ewen­tu­al­nie tra­gicz­nych wy­pad­kach z udzia­łem dzi­kich zwie­rząt. Ob­raz, jaki wy­ła­nia się z tych in­for­ma­cji, jest da­leki od ide­ału...

O moim wy­jeź­dzie do RPA za­de­cy­do­wał przy­pa­dek. By­łam cie­kawa świata i po stu­diach chcia­łam spró­bo­wać ży­cia poza Eu­ropą. Jako młoda osoba po fi­lo­lo­gii an­giel­skiej, do­piero za­czy­na­jąca ży­cie za­wo­dowe, nie mia­łam zbyt wielu moż­li­wo­ści. W związku z tym bar­dziej niż na kraju emi­gra­cji sku­pi­łam się na wa­run­kach za­trud­nie­nia. Mu­sia­łam być w sta­nie się utrzy­mać i chcia­łam, by to do­świad­cze­nie do­brze wy­glą­dało w CV. Zde­cy­do­wa­łam się na szu­ka­nie stażu przez or­ga­ni­za­cję i ce­lo­wa­łam ra­czej w Ko­reę Po­łu­dniową lub Ja­po­nię. Tym­cza­sem moje wy­ma­ga­nia speł­nił staż w Jo­han­nes­burgu w RPA.

Z mę­żem na plaży w Si­mon’s Town

Nie­wiele pa­mię­tam z roz­mów prze­pro­wa­dzo­nych z ro­dziną i przy­ja­ciółmi po pod­pi­sa­niu umowy. Może dla­tego, że kiedy już się zde­cy­do­wa­łam, nic nie było w sta­nie spra­wić, że­bym zmie­niła zda­nie. Niby wszyst­kim mó­wi­łam, że to prze­pro­wadzka tym­cza­sowa, ale gdzieś w gło­wie świ­tała mi myśl, że być może w tym da­le­kim afry­kań­skim kraju znajdę dom. Mu­siała to być in­tu­icja, bo na pewno nie lo­gika, skoro im wię­cej czy­ta­łam o RPA, tym bar­dziej ba­łam się tego, co może mnie tam cze­kać. Czy roz­wa­ża­łam re­zy­gna­cję z wy­jazdu? Je­śli na­wet, to tylko przez chwilę.

Uzna­łam, że je­śli rze­czy­wi­ście okaże się, że w RPA jest aż tak nie­bez­piecz­nie, to spę­dzę rok, sku­pia­jąc się na pracy i na zdo­by­wa­niu do­świad­cze­nia za­wo­do­wego. Nud­niej­sze kil­ka­na­ście mie­sięcy nie wy­da­wało mi się wy­gó­ro­waną ceną za cie­kawe do­świad­cze­nie wpi­sane do mo­jego CV.

Od pod­ję­cia de­cy­zji do wy­jazdu mia­łam dwa mie­siące. Aku­rat tyle, by za­ła­twić for­mal­no­ści, na­cie­szyć się pol­skim la­tem i za­cząć się za­sta­na­wiać, czy po­ra­dzę so­bie na dru­gim końcu świata. Po ogrom­nej ilo­ści pa­pier­ko­wej ro­boty i uszczu­ple­niu oszczęd­no­ści, żeby ku­pić bi­let, udało mi się zło­żyć po­da­nie i otrzy­mać po­zwo­le­nie na od­by­cie stażu. Pa­mię­tam, że po ode­bra­niu wizy rów­no­cze­śnie się ucie­szy­łam i prze­ra­zi­łam.

Zda­łam so­bie sprawę, że zo­sta­wiam wszystko, co znam, i że będę od tego bar­dzo da­leko. Z dru­giej strony cią­gnęło mnie do nie­zna­nego i by­łam cie­kawa RPA. Stwier­dzi­łam, że nie­bez­pie­czeń­stwo nie­bez­pie­czeń­stwem, ale skoro lu­dzie ja­koś tam żyją, to i ja dam radę.

Wa­lizki spa­ko­wa­łam w dniu wy­lotu. Był to mój pierw­szy sa­motny lot dłu­go­dy­stan­sowy z prze­siad­kami. Od­naj­dy­wa­nie się na ol­brzy­mich lot­ni­skach mię­dzy­na­ro­do­wych było przy­tła­cza­jące. Nie po­ma­gało to, że w pew­nym mo­men­cie by­łam już pół­przy­tomna ze zmę­cze­nia, bo w trak­cie po­dróży nie mo­głam za­snąć z emo­cji.

W ostat­nim sa­mo­lo­cie, któ­rym wtedy le­cia­łam, pa­sa­żer sie­dzący obok mnie pod­czas nie­zo­bo­wią­zu­ją­cej roz­mowy za­czął stra­szyć strażą gra­niczną. „Twoja wiza nic nie zna­czy”, mó­wił. „To, czy cię wpusz­czą, czy nie, za­leży od urzęd­nika, z któ­rym bę­dziesz miała do czy­nie­nia”. Wtedy uzna­łam tego czło­wieka za fa­ta­li­stę. Nie wie­dzia­łam jesz­cze, że z tu­tej­szymi służ­bami imi­gra­cyj­nymi na­prawdę nie ma żar­tów.

Do­tar­cie do RPA za­jęło mi pra­wie dobę. Po raz pierw­szy po­sta­wi­łam stopę na po­łu­dnio­wo­afry­kań­skiej ziemi la­tem 2011 roku. Chcia­ła­bym na­pi­sać, że był to nie­za­po­mniany mo­ment, a moje ciało prze­szyły mi­styczne prądy, ale nic ta­kiego się nie zda­rzyło.

Gdy prze­szłam przez kon­trolę i od­na­la­złam swój ba­gaż, pod­szedł do mnie je­den z mo­ich no­wych współ­pra­cow­ni­ków. Od­wiózł mnie do kwa­tery, w któ­rej mia­łam spę­dzić cały staż, ale osta­tecz­nie miesz­ka­łam tam tylko przez kilka ty­go­dni. Po nie­ca­łym mie­siącu, przez obo­wiązki służ­bowe, tra­fi­łam do Kapsz­tadu, gdzie dziś żyję z mę­żem, sy­nem i dwoma psami.

Jak (prze)żyć w RPA
Piękne oko­licz­no­ści przy­rody
Sa­mo­cho­dem albo wcale
Do you speak So­uth Afri­can?
W kró­le­stwie bo­ere­wors i braai
Wino z kar­tonu, ro­oibos z mle­kiem
Rugby to ży­cie
Mzan­si­wood i prze­mysł fil­mowy
Ge­jow­ska sto­lica Afryki
Na pa­pie­rze wszystko cacy

Jak (prze)żyć w RPA

Czy Jo­han­nes­burg jest taki straszny, jak go ma­lują? Sta­ty­styki prze­stęp­czo­ści dla tego mia­sta, jak i dla ca­łego pań­stwa, prze­ra­żają. Po przy­jeź­dzie do RPA na­uczy­łam się jed­nak, że wszystko za­leży od miej­sca.

Jak w każ­dym in­nym kraju pod­wyż­szo­nego ry­zyka lo­kalni miesz­kańcy mo­dy­fi­kują swoje ży­cie tak, by zmniej­szyć praw­do­po­do­bień­stwo zo­sta­nia ofiarą prze­stęp­ców. Ta­kie środki ostroż­no­ści jak za­kła­da­nie ogro­dze­nia elek­trycz­nego, mon­taż krat w oknach czy ochrona szyb sa­mo­cho­do­wych do­dat­kową war­stwą, aby szkło nie roz­pry­snęło się przy wy­bi­ciu szyby na świa­tłach, wy­dają się eks­tre­malne z punktu wi­dze­nia osób miesz­ka­ją­cych w kra­jach bez­piecz­niej­szych. W RPA to jed­nak dość zwy­czajne stra­te­gie, tyle że w nie­któ­rych czę­ściach kraju są rze­czy­wi­ście mocno za­le­cane, a w in­nych to prze­jaw dmu­cha­nia na zimne. W Pol­sce też wszy­scy zmie­niają opony na zi­mowe, bo tak trzeba, choć tylko w nie­któ­rych sy­tu­acjach na­prawdę bę­dzie to mieć zna­cze­nie.

Po­ziom za­bez­pie­czeń różni się w za­leż­no­ści od mia­sta, dziel­nicy, jej czę­ści czy na­wet ulicy. Nie­prawdą jest twier­dze­nie, że „wszę­dzie w RPA są ogro­dze­nia pod na­pię­ciem”. Po­dró­żo­wa­łam po róż­nych pro­win­cjach, mia­stach i mia­stecz­kach i wiem, że ist­nieje ol­brzy­mie zróż­ni­co­wa­nie w tej kwe­stii. Więk­szość miesz­kań­ców sto­suje się do jed­nej za­sady: le­piej mieć za­bez­pie­cze­nia na po­dob­nym po­zio­mie co są­sie­dzi. Nie spo­sób po­rów­nać no­wo­cze­snych apar­ta­men­tow­ców z ochroną i strze­żo­nych osie­dli za­mknię­tych w du­żych mia­stach z do­mami wol­no­sto­ją­cymi w ma­łym mia­steczku czy na sie­lan­ko­wych pe­ry­fe­riach miast.

Po przy­jeź­dzie do RPA ob­co­kra­jo­wiec nie wi­dzi tych niu­an­sów. Za­bez­pie­cze­nia są wi­doczne i jest to coś, czego nie zna z wła­snego po­dwórka. A to dziwi i prze­raża. Nie­któ­rzy lu­dzie po­cząt­kowo wręcz nie ro­zu­mieją, że można tak żyć. Sama by­łam taką osobą. Z cza­sem kwe­stie bez­pie­czeń­stwa stają się je­dy­nie tłem co­dzien­no­ści, a za­cho­wa­nia są­sia­dów nową nor­mal­no­ścią.

Tak jak czło­wiek ubiera się ina­czej w za­leż­no­ści od oka­zji, tak też różne kraje wy­ma­gają róż­nego po­stę­po­wa­nia. W RPA mo­żesz ubie­rać się, jak chcesz, i mało kto zwraca na to uwagę. Tak samo ra­czej nikt nie spoj­rzy na cie­bie krzywo na ulicy ze względu na ko­lor skóry czy no­szone sym­bole re­li­gijne. Trzeba za to za­wsze mieć z tyłu głowy kwe­stie bez­pie­czeń­stwa – pa­mię­tać, by nie cho­dzić na pie­chotę, gdy się ściemni, uni­kać pew­nych miejsc i za­cho­wy­wać się tak, żeby czuć się bez­piecz­nie. Miesz­ka­jąc w RPA, czło­wiek wy­ra­bia so­bie wła­sne zda­nie na te­mat tego, co można, a czego nie, i czę­sto z przy­mru­że­niem oka za­czyna re­ago­wać na osoby, które lu­bują się w sen­sa­cji i hi­sto­riach o prze­stęp­czo­ści.

Kapsz­tad nocą

Ety­kieta roz­mów o bez­pra­wiu rów­nież w du­żej mie­rze za­leży od miej­sca. W Jo­han­nes­burgu wy­da­wało mi się, że to zwy­kły te­mat, który można po­ru­szyć przy ka­wie w pracy – „Tak, faj­nie mi­nął mi week­end. By­łem na im­pre­zie u tych zna­jo­mych, o któ­rych ci mó­wi­łem. A w ogóle to sły­sza­łaś o tym fa­ce­cie, któ­rego po­bito i ob­ra­bo­wano w klu­bie w so­botę?”. W Kapsz­ta­dzie ta­kie roz­mowy są znacz­nie rzad­sze, choć po­dobne prze­stęp­stwa prze­cież i tu­taj się zda­rzają. Zna­jomi, któ­rzy opu­ścili Jo­han­nes­burg – czy sze­rzej: pro­win­cję Gau­teng – by prze­nieść się do Kapsz­tadu, po­twier­dzają, że mniej roz­ma­wia się tu o prze­stęp­czo­ści, a tym sa­mym ina­czej się żyje.

W ma­łych mia­stecz­kach kon­wer­sa­cje na te­mat prze­stępstw do­ty­czą zwy­kle du­żych miast. Uważa się je za sie­dli­ska zła i żadna hi­sto­ria, jaka się tam wy­da­rzy, nie dziwi miesz­kań­ców mniej­szych ośrod­ków, przy­zwy­cza­jo­nych do spo­koj­niej­szego ży­cia. Na pro­win­cji prze­stęp­czość ma inny pro­fil, głów­nym pro­ble­mem są drobne kra­dzieże i po­dobne wy­kro­cze­nia. Je­śli zda­rzy się ja­kieś po­waż­niej­sze prze­stęp­stwo, żyje nim cała oko­lica.

Wy­jąt­kami w wiej­skim kra­jo­bra­zie są le­żące „w środku ni­czego” farmy, które by­wają ce­lem okrut­nych na­pa­dów ra­bun­ko­wych, oraz nie­które town­ships, czyli biedne dziel­nice, gdzie bru­talna prze­stęp­czość jest czę­ścią co­dzien­no­ści.

Po pierw­szym szoku, jaki prze­ży­łam, sty­ka­jąc się z kra­jem z wy­soką prze­stęp­czo­ścią, otrzą­snę­łam się i przy­zwy­cza­iłam do ży­cia w nim. Za­uwa­ży­łam, jak wiele do za­ofe­ro­wa­nia ma RPA. Poza ab­so­lut­nie prze­pięk­nymi wi­do­kami, tra­sami wspi­nacz­ko­wymi, dzi­kimi zwie­rzę­tami, fa­scy­nu­ją­cym zróż­ni­co­wa­niem kul­tu­ro­wym, sma­ko­wym, ję­zy­ko­wym i ar­chi­tek­to­nicz­nym ten kraj ma też coś znacz­nie bar­dziej przy­ziem­nego. Za­pew­nia wy­soki po­ziom ży­cia oso­bom z klasy śred­niej i wyż­szej. Za­trud­nie­nie po­mocy do­mo­wej w po­staci osoby sprzą­ta­ją­cej, niani czy ogrod­nika jest tu po­wszechne i sto­sun­kowo nie­dro­gie. Ogrom­nie zwięk­sza to kom­fort ży­cia i po­maga w utrzy­ma­niu ba­lansu mię­dzy pracą a cza­sem wol­nym. Uprzy­wi­le­jo­wani Po­łu­dnio­wo­afry­kań­czycy cie­szą się też więk­szą prze­strze­nią ży­ciową niż lu­dzie miesz­ka­jący w Pol­sce, zwłasz­cza w mia­stach, ze względu na ko­rzyst­niej­sze ceny nie­ru­cho­mo­ści. Po­śród przed­sta­wi­cieli klasy śred­niej zda­rzają się lu­dzie, któ­rzy mają domy z ba­se­nem, a bez­pie­czeń­stwo ży­cia za­leży od wy­bra­nej dziel­nicy.

Ceny po­sił­ków w do­brych re­stau­ra­cjach czy bi­le­tów do kina i te­atru są do­stęp­niej­sze niż w Pol­sce i dużo bar­dziej przy­stępne niż w kra­jach Eu­ropy Za­chod­niej. Mimo licz­nych bo­lą­czek tra­pią­cych Po­łu­dniową Afrykę ży­cie tu­taj jest więc dla uprzy­wi­le­jo­wa­nej mniej­szo­ści, która mo­głaby ła­two wy­emi­gro­wać, bar­dzo wy­godne i pod wie­loma wzglę­dami mniej stre­su­jące niż gdzie in­dziej.

Wiele w moim od­bio­rze RPA zmie­niło się po prze­pro­wadzce do Kapsz­tadu. To mia­sto ucho­dzi za bez­piecz­niej­sze niż Jo­han­nes­burg, ale to nie do końca prawda. Sta­ty­styki rok po roku po­ka­zują, że „to za­leży”. W kra­jach o du­żym roz­war­stwie­niu spo­łecz­nym po pro­stu nie można ufać śred­nim. Kapsz­tad jest bez­piecz­niej­szy niż Jo­han­nes­burg tylko dla wy­bra­nych, bo ma wiele dziel­nic, które sku­tecz­nie na­bi­jają licz­nik zbrodni.

Pa­mię­tam do­kład­nie mo­ment mo­jego przy­jazdu tu­taj. Po po­nad ty­siącu prze­je­cha­nych ki­lo­me­trów i kil­ku­na­stu go­dzi­nach jazdy zo­ba­czy­łam nocne świa­tła tego mia­sta i za­rys Góry Sto­ło­wej. Trudno opi­sać róż­nicę mię­dzy Kapsz­ta­dem a Jo­han­nes­bur­giem, ale od razu czuje się inny kli­mat.

Po­nie­waż w Kapsz­ta­dzie prze­by­wały ze mną je­dy­nie dwie osoby z firmy, nie miał kto mnie opro­wa­dzać po mie­ście i wszę­dzie wo­zić. Wy­bór mię­dzy tkwie­niem w czte­rech ścia­nach a zwie­dza­niem na wła­sną rękę oka­zał się sto­sun­kowo pro­sty. Po­woli za­czę­łam po­zna­wać mia­sto, a dzięki plat­for­mie dla po­dróż­ni­ków Co­uch­sur­fing także tu­tej­szych miesz­kań­ców.

Do­mek na far­mie

Pierw­sze mie­siące w Kapsz­ta­dzie były cza­sem za­uro­cze­nia miej­scem, ludźmi (zwłasz­cza jed­nym czło­wie­kiem), ję­zy­kami, wszyst­kim. Kapsz­tad nie bez po­wodu uzna­wany jest za jedno z naj­pięk­niej­szych miast na świe­cie. Leży na zbo­czu ol­brzy­miego Parku Na­ro­do­wego Góry Sto­ło­wej, a z dru­giej strony omywa go ocean. Tu­tejsi miesz­kańcy nie mu­szą się gło­wić nad wy­bo­rem mię­dzy gó­rami a mo­rzem, bo mogą mieć jedno i dru­gie. Róż­no­rod­ność kul­tu­rowa Kapsz­tadu także za­chwyca, a liczba atrak­cji dla tu­ry­stów i miej­sco­wych jest ogromna. Ciężko się nie za­ko­chać w tym miej­scu, mimo że ze względu na pro­blemy do­ty­czące prak­tycz­nej strony ży­cia w kraju nie jest to mi­łość ła­twa.

Ulica Kapsz­tadu

Gdy na stażu za­czę­łam mieć mocno pod górkę i gdy wszystko za­częło się sy­pać, łącz­nie z moim związ­kiem, głów­nym zmar­twie­niem wciąż było dla mnie to, że­bym mo­gła po­zo­stać w tym mie­ście. Kapsz­tad rzu­cił na mnie urok, jak na wielu in­nych ob­co­kra­jow­ców, któ­rzy przy­je­chali tu na chwilę, na mo­ment i ni­gdy już na do­bre nie wy­je­chali.

Wie­dzia­łam, że mój staż nie­długo się skoń­czy, a zna­le­zie­nie pracy w kraju z ol­brzy­mim bez­ro­bo­ciem i re­stryk­cyj­nymi za­sa­dami do­ty­czą­cymi za­trud­nia­nia ob­co­kra­jow­ców nie jest ła­twe. Moim atu­tem oka­zała się zna­jo­mość ję­zy­ków: poza pol­skim i an­giel­skim także wło­skiego i fran­cu­skiego. W RPA zna­jo­mość ję­zy­ków eu­ro­pej­skich, zwłasz­cza bie­głe wła­da­nie wię­cej niż jed­nym z nich, to rzadka umie­jęt­ność. Co prawda firm, które ta­kich zdol­no­ści po­trze­bują, nie ma zbyt wiele, ale te ist­nie­jące są w sta­nie wiele zro­bić dla od­po­wied­niego kan­dy­data lub kan­dy­datki. Ozna­cza to na­wet go­to­wość na prze­brnię­cie przez żmudny pro­ces za­ła­twia­nia ta­kiej oso­bie wizy pra­cow­ni­czej.

Po­cząt­kowe bło­go­sła­wień­stwo bywa i prze­kleń­stwem – tego ro­dzaju miej­sca kur­czowo trzy­mają swo­ich pra­cow­ni­ków, „za­chę­ca­jąc” ich czę­ściej ki­jem niż mar­chewką, żeby jak naj­dłu­żej zo­stali na sta­no­wi­sku. Przy­wią­zani wi­zami, a cza­sami i dłu­gami po sko­rzy­sta­niu z usług firmy imi­gra­cyj­nej, która po­ma­gała przy skła­da­niu po­da­nia o wizę, lu­dzie wie­le­kroć nie mają wy­boru i mu­szą swoje od­pra­co­wać. Cza­sem zo­stają w miej­scu, któ­rego nie­na­wi­dzą, bo już so­bie uło­żyli ży­cie w tym kraju, a nie mogą zna­leźć in­nego za­trud­nie­nia. O tym jed­nak w mo­men­cie pod­pi­sy­wa­nia pierw­szej lo­kal­nej umowy o pracę z praw­dzi­wego zda­rze­nia nie wie nikt; ja rów­nież nie zda­wa­łam so­bie z tego sprawy.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki