Rozważania, myśli, szkice z lat 2019-2021. Część 2 - o. Augustyn Pelanowski - ebook

Rozważania, myśli, szkice z lat 2019-2021. Część 2 ebook

o. Augustyn Pelanowski

4,8

Opis

Drodzy Czytelnicy!

Oddajemy w Wasze ręce drugą część książki „Rozważania, myśli, szkice”, zawierającą niepublikowane dotąd treści z lat 2019-2021. Pierwsza część ukazała się w listopadzie 2021 roku.

Nie jest to zbiór jednorodny czy związany z jakimś konkretnym zamiarem twórczym. To raczej świadectwo, jak aktualne jest Słowo Boże, które każdego dnia daje nam Pan i jakim może być ono dla nas światłem w codziennym życiu.

„Czy Bóg jest cudowny i czyni cuda? Jakże możemy w to wątpić! Jeśli wątpimy w Boga, który cudownie uzdrawia, to w ogóle wątpimy w Boga. A jeśli wierzymy w Boga, który rozsiewa choroby w momencie udzielania sakramentu swej miłości, to taki Bóg jest trucicielem. Dzisiaj korozja wiary jest widoczna gołym okiem. Tymczasem mnożą się nauczyciele wątpliwości.

Trzeba nam wiary, o której smutno prorokował Jezus, iż w Paruzji, przy powtórnym przyjściu Chrystusa na ziemię, trudno będzie ją znaleźć”.

Ojciec Augustyn Pelanowski

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 239

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,8 (4 oceny)
3
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Okładka

Strona tytułowa

o. Augustyn Pelanowski

Rozważania, myśli, szkicez lat 2019-2021

Strona redakcyjna

Skład i łamanie, projekt okładki:

Szymon Pipień

Redakcja i korekta:

Wydawnictwo paganini

© copyright Augustyn Pelanowski 2022

© copyright paganini 2022

978-83-66464-17-9 druk

978-83-66464-18-6 pdf

978-83-66464-19-3 epub

978-83-66464-20-9 mobi

Wydawnictwo paganini

ul. Bosaków 11, 31-476 Kraków

www.wydawnictwopaganini.pl

[email protected]

Księgarnia internetowa

www.paganini.com.pl

[email protected]

Dział handlowy

[email protected]

12 423 42 77, 577 134 277

Ojciec Augustyn Pelanowski chcąc pozostać wiernym Bogu i składanym ślubom, wobec narastających w Kościele kontrowersji i szerzącej się herezji, z początkiem 2019 roku udał się na pustelnię. Żyje charyzmatem świętego Pawła Pustelnika, patrona zakonu Paulinów. Niezmiennie, z wielką gorliwością, tłumaczy, bada i komentuje Słowo Boże w wierności Tradycji Kościoła. Dla wielu pozostaje wzorem katolickiego kapłana.

Od redakcji

Drodzy Czytelnicy!

Oddajemy w wasze ręce drugą część książki „Rozważania, myśli, szkice”, zawierającą niepublikowane dotąd treści z lat 2019-2021.

Pierwsza część ukazała się w listopadzie 2021 roku.

Nie jest to zbiór jednorodny czy związany z jakimś konkretnym zamiarem twórczym.

To raczej świadectwo, jak aktualne jest Słowo Boże, które każdego dnia daje nam Pan i jakim może być ono dla nas światłem w codziennym życiu.

Zamiast wstępu publikujemy list, który w styczniu 2022 roku ojciec Augustyn przesłał do swoich Czytelników na adres naszego Wydawnictwa.

„Kto ma uszy do słuchania niechaj słucha!” (Mk 4, 9)

Drodzy w Chrystusie Przyjaciele!

Minęło już trzy lata od chwili, gdy opuściłem klasztor w Łęczeszycach, by po wielu miesiącach tułaczki osiąść wreszcie w leśnej pustelni. Niekiedy muszę i z niej uciekać, bo nie brakuje prowokacji. Cóż uczynić, nigdzie dziś nie jest się bezpiecznym. Dzięki Waszym modlitwom udaje mi się ciągle trwać w tym zadziwiającym położeniu, choć jak wszyscy się już przekonaliśmy, czasy są coraz mniej sprzyjające dla wszystkich, a szczególnie dla wierzących katolików.

Nieszczęścia niczym plagi egipskie jedne po drugich spadają na ludzi. Im mniej Bóg jest darzony szacunkiem, tym bardziej sami doświadczamy poniżenia. Nie dość, że system dręczy nas ciągłym reżimem sanitarnym, to jeszcze postępuje demontaż Kościoła takiego, jaki znaliśmy, począwszy od zdewaluowania urzędu papieskiego aż po szerzącą się panikę przed zarażeniem się Komunią Świętą.

Oto niektórzy teolodzy poczuli się zmuszeni do wyjaśnienia nieporozumień związanych z sakramentem Eucharystii sugerując, że materia sakramentu nie jest obojętna na działanie wirusów (sic!). Twierdzą bowiem, że wirusy mogą przenikać do konsekrowanego wina i chleba, a kto w to nie wierzy, narusza tajemnicę wiary. Czytałem taki artykuł i mój przyjaciel, kapłan, który mnie odwiedził i udostępnił laptopa, bym mógł napisać ten list, pokazał mi na YouTubie wypowiedź innego teologa, który gorliwie przekonywał, iż można się zarazić przez Komunię Świętą.

„W tym momencie serce pękło mi na tysiące kawałków, tak jak pękł flakon perfum, który wzięła w swoje ręce grzesznica Magdalena, by obmyć Chrystusowe stopy” [1].

Wspomniałem na słowa Izajasza (Iz 53, 4): „Lecz On się obarczył naszym cierpieniem, On dźwigał nasze boleści”.

Nie jest tam napisane: On zrzucił na nas słabości i kazał nam dźwigać choroby. Czy mam wierzyć komuś tylko dlatego, że ma tytuł profesora albo doktora i sam o sobie daje świadectwo, że jest w zgodzie z nauczaniem Kościoła? Pewien uczony napisał elaborat naukowy, w którym udowadniał, że Napoleon nie istniał tak naprawdę, a był tylko personifikacją bóstwa solarnego. Jak ktoś chce usilnie coś udowodnić, to z pewnością to zrobi. Goebbels także miał tytuł doktorski i to z literatury, a nawet kształcił się w szkole prowadzonej przez franciszkanów. Tytuły naukowe nie dają rękojmi wiarygodności.

Owszem, nie wszyscy jesteśmy uzdrawiani, gdy chorujemy, ale nie można Chrystusa podejrzewać, że będzie rozsiewał w sakramencie uzdrowienia miliardy wirusów w celu zarażania populacji wiernych. Nie można podejrzewać Go o tak złośliwą, a przynajmniej obojętną intencję Jego boskiego i miłosiernego Serca. Czy Bóg jest cudowny i czyni cuda? Jakże możemy w to wątpić! Jeśli wątpimy w Boga, który cudownie uzdrawia, to w ogóle wątpimy w Boga. A jeśli wierzymy w Boga, który rozsiewa choroby w sytuacji udzielania sakramentu swej miłości, to taki Bóg jest trucicielem. Dzisiaj korozja wiary jest widoczna gołym okiem, dlatego mamy tak mało cudów. Cud, uzdrowienie, uwolnienie, a nawet wskrzeszenie – zawsze potrzebuje dyspozycji wiary. Tymczasem mnożą się nauczyciele wątpliwości, jakby Eugen Drewermann sklonował się we wszystkich uczelniach katolickich. Objawienie Najświętszej Marii Panny w Zeitun obok Kairu w 1968 roku nie tylko umocniło wiarę oglądających ten fenomen ludzi, ale doprowadziło do nagłego uzdrowienia przebywających tam chorych na raka, tyfus, przepuklinę, tarczycę. A jeśli to się wydarzyło, to dlaczego Ciało Chrystusa miałoby zarażać? Skąd w ogóle taki pomysł?

Jeśli zwykły olej z lampki, która świeciła się w sanktuarium Virgen de Pilar, przywrócił amputowaną nogę pogrążonemu w śnie rolnikowi [2], to dlaczego Ciało i Krew Chrystusa miałyby zarażać kogokolwiek? Przez dwa lata obcięta noga zapewne gniła pod ziemią, a jednak w ciągu półtorej godziny wróciła do właściciela. Któż jednak wierzy jeszcze w takie cuda, skoro nauczyciele wiary podejrzewają Chrystusa o wolę zarażenia wiernych? Na łzy aniołów, nie dajcie się, Bracia i Siostry, zwieść temu mentalnemu wirusowi pandemonicznemu, który niszczy dusze bardziej niż cokolwiek innego!

Czy wirusy przenikają, czy nie, jak można podejrzewać, że przyjmując Komunię Świętą, zarazimy się i śmiertelnie rozchorujemy. Czy w ogóle można taki temat podejmować. Czy godzi się kapłanowi upowszechniać takie rozważania. Jaki jest cel takiego dowodzenia? Zmniejszenie liczby przyjmujących Komunię Świętą albo wzbudzanie podejrzeń co do obecności Chrystusa w sakramencie Eucharystii, zasiewanie myśli iż nie ma mocy uzdrawiania, lecz jest Mu obojętne czy się zarazimy czy nie? Nie przypominam sobie żadnego fragmentu z Nowego Testamentu, w którym Chrystus kogoś zaraziłby jakąkolwiek chorobą. Ludzkie ciało Chrystusa skrywało boską naturę, ale nie przypominam sobie, by Chrystus chorował czy kogokolwiek zarażał. Dlaczego miałby czynić to teraz ? Przez dwa tysiące lat nie odnotowano żadnego przypadku zarażenia się jakimkolwiek wirusem przez przyjęcie Komunii Świętej i nagle niektórzy teolodzy podejrzewają, że jednak jest to możliwe, a skoro możliwe, to może lepiej zupełnie zrezygnować z Komunii albo w ogóle z sakramentów. Tylko w sakramencie Eucharystii Chrystus jest obecny realnie, prawdziwie i substancjalnie, a w innych sakramentach tylko przez swoją moc. Co z sakramentaliami? Wodą świeconą? Relikwiami? Idąc tym tokiem myślenia, trzeba będzie w ogóle zamknąć kościoły, gdyż na skutek przebywania wielu ludzi przez wiele lat namnożyło się tam miliardy różnych wirusów i nie wiadomo, kiedy zaatakują one wiernych.

Zastanawiam się, czy autorzy tych wypowiedzi, mając na talerzach plastry szynki kupione w markecie nasycone azotanami, fosforanami, kwasem benzoesowym, dwutlenkiem siarki, pirosiarczanem, azotynem potasu, saletrą także zachowują tak daleką ostrożność sanitarną i detoksyzują mięso, zanim je spożyją. Może jedzą w rękawiczkach z plastiku? Ile prawdziwego masła jest w maśle kupionym? Czy oni również są skłonni do napisania teologicznego uzasadniania, by powstrzymywać się przed jedzeniem mięsa kupionego w sklepie? Wszyscy wiemy, że wędliny tylko udają wędliny, a chleb, który kupujemy, już następnego dnia rozsypuje się w proch. Co na widok parówek napisałby ten czy inny teolog, który zasiewa podejrzliwość w wiernych co do spożywania Ciała Pańskiego. Może rozważyliby nowy cud rozmnożenia, bowiem z jednego kilograma mięsa producenci żywności potrafią przygotować dwa kilogramy szynki.

Oddzielnie Ciała Chrystusa od chleba w naukowo brzmiących refleksjach teologów bergogliańskich uderza w dogmat o transsubstancjacji. Sobór Trydencki stwierdził, iż Chrystus jest obecny w postaciach podpadających pod zmysły, czyli chleba i wina w sposób prawdziwy, rzeczywisty i substancjalny. Cała substancja chleba zamienia się w Ciało Chrystusa i cała substancja wina zamienia się w Jego Krew. W postaciach eucharystycznych nie ma niczego, co pozostawałoby chlebem lub winem. Choć zmysłowo Ciało i Krew pozostają dla nas dostępne jako chleb i wino. Jeśli cały Chrystus jest w chlebie konsekrowanym i cały Chrystus jest w winie konsekrowanym, to również Jego wola i miłość, Jego pragnienie zbawcze i niosące uzdrowienie. Pytam, czy ten Chrystus byłby skłonny zarażać?

Święty Tomasz z Akwinu pisał w Traktacie o Eucharystii: „Ciało Chrystusa nie może zacząć istnieć w tym sakramencie inaczej jak tylko i wyłącznie przez przemianę w Nie substancji chleba. Co zaś przemienia się w coś, nie trwa dalej po dokonaniu się przemiany. Z tej racji pozostaje wniosek, że aby zachować prawdę tego sakramentu, substancja chleba nie może pozostać po konsekracji. (…) Bóg połączył «Bóstwo swoje», to znaczy Boską moc, z chlebem i winem nie po to, aby pozostały w tym sakramencie, lecz by uczynić z nich Ciało i Krew swoją”. [3]

Chrystus nie jest obecny w sakramencie Ciała i Krwi jako jakiś wirtualny i bezwolny awatar, ale jest prawdziwie obecny On sam ze swoją zbawczą wolą, a nie chęcią zarażania. Jestem pewien, że do dziś nie zmienił nastawienia. Nie mam więc wątpliwości – chleb i wino przez przemianę stają się całkowicie w każdej części Ciałem i Krwią Chrystusa. A jeśli tak, to zapytajmy, czy Ciało, które posiadał Chrystus, mogło przenosić bakterie czy wirusy? Najprawdopodobniej tak, bo dotykał rożnych przedmiotów, witał się z ludźmi, dotykał trędowatych, chorych, brudnych i żył w mało higienicznym środowisku. Owszem, tylko że nikogo nigdy niczym nie zaraził. Bóg ma władzę również nad bakteriami, wirusami, chorobami i wszystkim, o czym przekonali się uzdrowieni na przestrzeni dwóch tysięcy lat.

Nawet Jego szaty nie zarażały, ale uzdrawiały – o czym przekonała się kobieta ciepiąca na krwotok – to co tu dopiero mówić o Ciele i Krwi (Mk 5, 21-34)! Chrystus uzdrawiał nawet śliną, dotykając ślepych oczu niewidomego (Mk 8, 22-26).

Dziś Jego gesty byłyby nie do przyjęcia nie tylko przez władze sanitarne, ale również przez niektórych teologów i kapłanów. Widząc Chrystusa uzdrawiającego własną śliną, pewno jakiś wrażliwy donosiciel zadzwoniłby po odpowiednie służby i nasz Zbawiciel dostałby mandat. I znowu święty Piotr musiałby iść z wędką nad jezioro, by z pyszczka ryby wyjąć stater wart około 30 tysięcy złotych. Komisja Episkopatu wydałaby komunikat zabraniający Chrystusowi uzdrawiać śliną i niezdezynfekowanymi rękami karmić wiernych komunikantami. Nakazaliby Mu je wpierw zdezynfekować. Ponieważ upierałby się prawdopodobnie przy swoim stanowisku, zostałby suspendowany.

Tymczasem, nawet relikwie Krzyża uzdrawiały chorych, relikwie świętych uzdrawiały tysiące, a przecież na takich relikwiarzach całowanych przez pielgrzymów aż roi się od bakterii i wirusów. Setki lat ludzie całowali relikwiarze i nikt z tego powodu nie zachorował. Skąd nagle taka podejrzliwość pewnych teologów i kapłanów co do postaci eucharystycznych? Ileż mogło być różnego rodzaju zarazków na relikwiach błogosławionego Bartolo Longo, całowanych kilka lata temu w Polsce przez tysiące ludzi lub na relikwiach świętej Teresy z Lisieux? Ktoś się pochorował? Ludzie składali świadectwa uzdrowień po tych nawiedzeniach relikwii i ani jednego świadectwa zakażenia się czymkolwiek, choćby opryszczką.

Powiem szczerze, setki razy piłem z jednego kielicha w czasie Mszy koncelebrowanej po kapłanach, którzy kichali i kasłali, prychali i byli niejednokrotnie chorzy, ale kielich pełen Krwi Pańskiej mnie nie zaraził.

Wyczuwam w tym trendzie czy trądzie umysłowym, jaki zapanował w umysłach nielicznych na razie teologów, jakiś wirus demoniczny, wirus antychrystusowy, ponieważ wszystko, co utrudnia komunię wiernego z Chrystusem przez sakrament ołtarza jest antychrystusowe.

Jan Chryzostom na pewno nie przypadłby do gustu teologom udawadniającym możliwość zarażenia się przez przyjęcie Komunii Świętej, pisał bowiem: „…wiele was łączy; jeden stół zastawiony dla wszystkich, jeden Ojciec wspólny dla wszystkich, którego synami wszyscy jesteśmy; i jeden napój nam podany, i to z jednego kielicha” (Kazanie 33). Za takie kazanie i za taką namowę do spożywania Krwi Chrystusa z jednego kielicha dziś Jan Chryzostom miałby większe kłopoty niż wtedy, gdy wychłostał złoty posąg cesarzowej.

Sam Jezus zapewne miał na rękach wiele bakterii i wirusów, gdy rozdawał chleb i rozrywał go palcami (nie jest odnotowane w Ewangeliach, by używał specjalnych środków dezynfekujących, choć zapewne po prostu mył ręce jak każdy Żyd, przed posiłkiem) i jeszcze maczał go w winie, które konsekrował w Krew, po wyjściu Judasza, a potem podawał Apostołom prosto do ich ust. Tak bowiem najprawdopodobniej wyglądała Ostatnia Pascha z uczniami (J 13, 26; Mk 14, 22-23).

Naukowy autorytet przytacza możliwość podawania wiernym z celiakią hostii bezglutenowej. Przykład spożywania hostii bezglutenowej niczego tu nie dowodzi. Przez setki lat zapewne wielu mających z tym problem ludzi spożywało komunię i nikt po niej nie dostawał jakichś smutnych konsekwencji jak ci na przykład, którzy cierpią z powodu NOP-u po przyjęciu dawki. Zdarzało się moim współbraciom mylić hostie bezglutenowe z normalnymi i choć osoby z tymi problemami je przyjmowały, nie skarżyły się na kłopoty. Jeśli jednak ktoś cierpi na alergię, czemuż nie miałby zostać uzdrowiony, jeśli Eucharystię nazywa Kościół w Katechizmie sakramentem uzdrowienia? Trzeba wiary! Trzeba nam wiary, o której smutno prorokował Jezus, iż przy swoim Ostatnim Przyjściu trudno będzie ją znaleźć.

Czy wypicie nadmiernej ilości Krwi Pańskiej spowodowałoby upojenie? Autor pewnego artykułu dowodzi, że na pewno. Skąd taki pomysł, by w ogóle coś takiego sugerować? W Kanie Galilejskiej Jezus kazał przynieść stągwie, które służyły do oczyszczeń, czyli po prostu przy których obmywano ręce lub stopy. Cóż za karygodne złamanie zasad sanitarnych! Użyć do przemiany wody w wino naczyń służących do obmywania kończyn! Wszak musiało na nich być wiele zarazków, tym bardziej, że stały poza domostwem, pod niebem i wystawione były na działanie wiatru roznoszącego różnego rodzaju pyłki (J 2, 6-7). A jednak ani słowa o zarażeniach, chorobach czy nawet opilstwie mimo tego, że wina przemienionego z wody było około 500 litrów! Dziś zapewne Jezus za ten cud popadłby w konflikt z przemysłem monopolowym i mógłby mieć prawne kłopoty albo zostałby opodatkowany.

Bez względu na elokwencję i odwoływanie się do zgodności z doktryną Kościoła oraz cytaty z dokumentów soborowych, celem wywodów, jakie czytałem, jest wzbudzenie lęku przed przyjmowaniem Komunii Świętej. Spodziewałbym się takiej narracji od Klausa Schwaba, a nie od teologicznych autorytetów. Nawet partykuły mają w sobie obecność Chrystusa, a ten Chrystus, którego znam, nigdy nikogo nie zaraził i nigdy nie chorował. Chyba, że teolodzy ostrzegający wiernych przed możliwością zarażenia się Komunią, znają jakiegoś innego Chrystusa, który chorował nieustannie, a ludziom mawiał: „Nie zbliżajcie się do mnie, bo możecie się zarazić”.

Fragmenty tkanki serca z Lanciano po wielu wiekach powinny stać się siedliskiem robactwa, a jednak nic takiego w relikwiarzu się nie obserwuje, co by wskazywało na zepsucie. Mało tego, tkanka badana przez naukowców wykazuje cechy żywej, a nie martwej. To nie jest tkanka trupa, tylko kogoś żywego z grupą krwi AB. Podobnie tkanki serca z cudu eucharystycznego z Buenos Aires, które Bergoglio kazał zamurować.

Jeśli kogokolwiek może spotkać choroba, śmierć po spożyciu Komunii Świętej, to tylko tych, którzy ją spożywają niegodnie, jak wyraźnie napisał to w liście do Koryntian Paweł:

„Ilekroć bowiem spożywacie ten chleb albo pijecie kielich, śmierć Pańską głosicie, aż przyjdzie. Dlatego też kto spożywa chleb lub pije kielich Pański niegodnie, winny będzie Ciała i Krwi Pańskiej. Niech przeto człowiek baczy na siebie samego, spożywając ten chleb i pijąc z tego kielicha. Kto bowiem spożywa i pije nie zważając na Ciało [Pańskie], wyrok sobie spożywa i pije. Dlatego to właśnie wielu wśród was słabych i chorych i wielu też umarło.” (1 Kor 11, 26-30).

Co to znaczy niegodnie? To znaczy w okolicznościach przyjmowania Komunii z niewyznanymi ciężkimi grzechami, czyli gdy się popełnia świętokradztwo przed czym przestrzega Katechizm: „Świętokradztwo polega na profanowaniu lub niegodnym traktowaniu sakramentów i innych czynności liturgicznych, jak również osób, rzeczy i miejsc poświęconych Bogu. Świętokradztwo jest grzechem ciężkim, zwłaszcza jeżeli jest popełnione przeciw Eucharystii, ponieważ w tym sakramencie jest obecne w sposób substancjalny Ciało samego Chrystusa” (KKK 2120).

Oto jedyna przyczyna, z powodu której po przyjęciu Komunii można nie tylko się rozchorować, ale nawet umrzeć. Jedyna i żadna inna. Święta Katarzyna ze Sieny pisała: „Ta Krew działa zawsze dla zbawienia i doskonałości człowieka, który gotuje się do jej przyjęcia. Lecz, jak daje życie duszy i darzy ją wszelką łaską, w większym lub mniejszym stopniu, wedle gotowości i upodobania tego, który ją przyjmuje, tak daje śmierć temu, który żyje niegodziwie, i pije ją niegodnie w ciemnościach grzechu śmiertelnego” (Dialog, XIV).

Co wreszcie z obietnicą Chrystusa jaką dał prawdziwym Apostołom?

„I rzekł do nich: «Idźcie na cały świat i głoście Ewangelię wszelkiemu stworzeniu! Kto uwierzy i przyjmie chrzest, będzie zbawiony; a kto nie uwierzy, będzie potępiony. Tym zaś, którzy uwierzą, te znaki towarzyszyć będą: w imię moje złe duchy będą wyrzucać, nowymi językami mówić będą; węże brać będą do rąk, i jeśliby co zatrutego wypili, nie będzie im szkodzić. Na chorych ręce kłaść będą, i ci odzyskają zdrowie»” (Mk 16, 15-18).

Jeśliby co zatrutego wypili, nie będzie im szkodzić. A jeśli by ktoś wpuścił truciznę do Krwi Pańskiej? Czy obietnica Chrystusa jest godna wiary? Ja wierzę i Was również do tego namawiam, byśmy w obliczu powszechnej apostazji w Kościele, nie poszli za większością, lecz pozostali w mniejszości przy Chrystusie, którego obietnice zawieść nie mogą.

Oczywiście, jeśli wierzymy Chrystusowi bezgranicznie, bezgranicznie jesteśmy chronieni. Jezus mówi: na chorych będą kłaść ręce, a ci odzyskają zdrowie. Kto będzie kładł te ręce niezdezynfekowane? Zwykli, ale prawdziwi apostołowie. Są jeszcze tacy? W czasach, kiedy szynka nie jest szynką, a chleb nie jest chlebem, a fakty nie pokrywają się z faktami medialnymi i papież jest tylko symulacją papieża, zapewne nie jest łatwo znaleźć oryginalnego apostoła. Wszędzie chińskie podróbki: od pendrive’a aż po hierarchię, od warzyw GMO aż po eksperymenty mRNA.

Zaklinam Was w Imię Jezusa Chrystusa, nie dajcie się zarazić zwabieniu i oddzielić od Ciała Chrystusa, które z taką męką zostało nam ofiarowane na Krzyżu, byśmy mieli współudział w naturze boskiej, byśmy stawali się uczestnikami boskiej natury, ale też byśmy ciągle zyskiwali uzdrowienie we wszystkich sferach życia, a nie tylko w duchowym.

Ojciec Augustyn

IRz 9, 1-5; Mt 14, 22-33

Jak daleko można pójść dla zbawienia innych? „Wolałbym bowiem sam być pod klątwą odłączony od Chrystusa dla zbawienia braci moich, którzy według ciała są moimi rodakami” (Rz 9, 3).

Cóż za wstrząsające słowa! Są one dowodem splecionego sznura miłości, jaką Paweł obdarzał swój naród! Ale czyż Chrystus nie doświadczył odrzucenia i ciemności krzyża dla mojego zbawienia i uczynienia mnie dzieckiem Boga? Mnie, który tylekroć winny byłem Jego śmierci, dopuszczając się grzechów? W lekcji z Ewangelii Mateusza (Mt 14) widzimy Go samego w ciemnościach i kroczącego nad otchłanią, choć zatroszczył się o to, by „wyprzedzili Go na drugi brzeg”. Zostaje w tyle, w ciemnościach, bez łódki, a jednocześnie uczynił wszystko, by oni byli pierwszymi na drugim brzegu, który symbolizuje życie wieczne. Dlaczego nie zapytali Go: „Ale rabbi, jak się dostaniesz na drugi brzeg bez łodzi?”. Co za egoizm! Czy można okazywać troskę o zbawienie egoistów? Tak, bo taka troska zmienia egoistów w świętych gotowych na każde poświęcenie. Nie miał jednak w łodzi wszystkich egoistów świata, lecz wybranych przez siebie. Dlaczego mnie wybrał, a innych nie? Byłem jak śmieć, który się wrzuca do splecionego z wikliny kosza, a On mnie posadził w łodzi Piotra, w Kościele. Kiedy doświadczamy wspaniałomyślnej troskliwości Boga, dokonuje się w nas przemiana, która zmienia egoistów w Eliaszów – w proroków, którzy troszczą się nie tylko o zbawienie bliskich duchowo osób, ale i za wszelką cenę pragną stać się jeszcze bliższymi Bogu. Za cenę wchodzenia w grotę samotności, za cenę znoszenia gwałtownych wichur historii, która roztrzaskuje konstrukcje społeczne, za cenę strachu i zwątpień, które jak trzęsienia ziemi rozwalają wszelkie ludzkie gwarancje, za cenę przejścia przez ogień namiętności, gniewu i żądzy, zazdrości i zachłanności, wyniosłości i rozpaczy.

Jak Chrystusowi zależało, by dotrzeć do miotanej wichrami łódki z Apostołami, tak i zależy Mu, by dotrzeć do ciebie, byś nie był miotany żywiołowymi burzami losu i by uspokoić wszystkie siły ciemności wściekle pragnące całkowicie ciebie pogrążyć! Jak Eliaszowi zależało na spotkaniu Boga, mimo trzęsienia ziemi i piorunów, które rozwalały skały, tak niech mnie i tobie zależy na tym, byśmy zbliżyli się do Pana wbrew wszystkiemu, co nas przeraża!

Możemy mieć sprzyjającą pogodę na początku każdej podróży, a szczególnie tej, która jest naszym powołaniem, a jednak spotkać się z burzami, zanim dotrzemy do portu, do którego zmierzamy – do portu zbawienia na drugim brzegu czasu, który się nazywa wieczność.

Apostołowie byli na początku spokojni, bo udawali się tam, gdzie posłał ich Chrystus, a jednak spotkali się ze sztormem. Gdyby uciekali od swego Mistrza, ich życie byłoby dezercją, podobnie jak to było z Jonaszem, gdy został zaskoczony przez sztorm i byłaby to rzecz zrozumiała, że spotkał ich sztorm, lecz oni mieli specjalne polecenie od swego Mistrza, aby w tym właśnie czasie wypłynąć w morze i zajmowali się swoją misją.

Byli zaskoczeni, jak i my jesteśmy zaskoczeni, gdy wypełniamy ochoczo nasze powołanie, a jednak nie ma pięknej pogody. Zetknęli się z przeciwnym wiatrem, byli rzucani falami, a jednak pozostali posłuszni nakazom Mistrza, by udać się na drugą stronę! Zawrócili? Nie! A ty, chcesz zrezygnować? Chcesz się poddać? Oni parli do przodu, choć wydawało się to bezsensowne. Tak, chociaż kłopoty i trudności mogą przeszkadzać nam w naszym powołaniu kapłańskim, małżeńskim czy samotnym, to jednak podążajmy do przodu zgodnie z Jego słowami! Chrystus poszedł do nich jako ten, który rozpoznał ich wytrwałość i był przejęty troską o nich jak ojciec o swoje dzieci. Przywilejem wiernych wierzących jest pewność nawiedzenia przez Chrystusa i objawienia Jego Obecności; lecz On nie przyszedł aż do czwartej wigilii [4]. Ileż godzin trwali pośród ciemności i ryku wichury? Ileż dni, miesięcy i lat będzie ci się wydawało, że Bóg o tobie zapomniał? Gdy zobaczyli Go chodzącego po morzu, wpadli w jeszcze większą panikę, wrzeszcząc: To jest duch: PHANTASMA ESTI! To jest zjawa, upiór, zmora, złudzenie, monstrum, widmo. Wszystkie niepokojące obawy, nawet u wiernych wierzących, wynikają z ich błędnej wiedzy biblijnej i zbyt ludzkich wyobrażeń dotyczących Osoby Chrystusa. Im lepiej Go poznajemy w Biblii, tym gorzej dla naszych pokus. Zwróćmy na to uwagę: On nie mówi: „To Ja, Jezus Chrystus!”. Wystarczyło powiedzieć: „Odwagi! To Ja jestem, nie bójcie się!” Dlaczego od razu Go poznali, skoro nie powiedział im Imienia? Oni znali Jego charakterystyczny głos – tę wyjątkową intonację, niepowtarzalny pokój Jego mowy, przecież byli Jego owcami (J 10, 4). Tak samo poznała Go Maria Magdalena (J 20, 16). Nie musieli pytać: „kim jesteś, Panie?”. Znali Jego głos tak, jak Oblubienica znała ten jedyny w swoim rodzaju głos Oblubieńca, jak to czytamy w Pieśni nad Pieśniami: „Cicho! Ukochany mój! Oto on! Oto nadchodzi! Biegnie przez góry, skacze po pagórkach” (Pnp 2, 8). Jak można rozpoznać osobę ukochaną po sposobie chodzenia? Można i to bez pomocy chińskiej technologii. Właściwa wiedza otwiera drzwi do prawdziwej pociechy, a zwłaszcza do poznania Chrystusa! Można rozpoznać Chrystusa zanim powie: „To Ja jestem”, gdy się czyta z tropów Biblii Jego specyficzne ślady. Nic nie musi być przerażające dla tych, którzy mają znajomość Chrystusa w pamięci i wiedzą, jaki On jest i jakie są Jego specyficzne cechy! Jeśli On tak troszczy się o moje zbawienie, czemuż ja nie miałbym się troszczyć o bliskość z Nim? Tak pomyślał Piotr! „Pozwól mi przyjść do Ciebie, bez względu na wszystko”. Ta jego prawdziwa miłość, chce się przebić przez ogień i wodę, przez wycie wichury i ryzyko zatonięcia! Nie możemy jednak nigdy zbliżyć się do Jezusa, chyba że będziemy podtrzymywani przez Jego moc; to w Jego sile walczymy z własnymi słabościami i lękiem – przedzieramy się do przodu, będąc podtrzymywani przez moc Bożą! Ci, którzy mogą powiedzieć: „Panie, ja wierzę”, muszą też powiedzieć: „Panie, pomóż mi w mojej niewierze”. To wszystko trwa jakiś czas – nic nie dzieje się natychmiast, gdy Bóg kształtuje naszą wiarę!

Wydłużająca się próba odkrywa słabość wiary, a odkrywanie słabości wiary jest jedyną okazją, by ją wzmocnić bliskością! Dopóki Piotr wpatrywał się w Jezusa, wszystko szło dobrze – kroczył po tym, co niemożliwe – po falach! Lecz gdy tylko zwrócił uwagę na niebezpieczeństwo, w którym się znalazł, spanikował. Patrzenie na trudności bardziej poprzez zmysły, wyobraźnię czy nawet rozum niż przez przykazania i płynące z nich obietnice – okiem wiary, popycha nas na dno naszych nadmiernych obaw.

Pomyślmy: Piotr, będąc wychowanym nad jeziorem na rybaka, potrafił pływać bardzo dobrze (J 21, 7) – jeżeli nie mógł chodzić, potrafił pływać, ale Chrystus pozwolił, by zaczął tonąć, aby pokazać, że to On wybawia, a nie jakakolwiek ludzka umiejętność! Gdyby był dobrym lotnikiem, zapewne jeszcze bardziej odczułby obecność ręki Jezusa, lądując na dachu awionetki! Człowiek nigdy nie jest zatopiony, nigdy nie jest stracony, nigdy nie jest dla niego „za późno”, dopóki nie znajdzie się w piekle.

Piotr mocno wołał i został wyciągnięty, choć zwątpił słabą wiarą. I ty wołaj, a nie zostaniesz zlekceważony. Gdy wiara jest słaba, modlitwa powinna być mocna. Jemu zależy bardzo na twoim zbawieniu: niech i tobie zależy na bliskości z Nim.

IIDOBRE IMIĘ JEZUSA

Nie mogłem zasnąć. Znowu dostałem kilka ciosów od ludzi. Boli. Nieważne, czy słusznie, czy nie, czy mi się należało, czy to były po prostu krzywdy. Nie wolno mi nawet powiedzieć, że nienawidzę, a powiedzieć, że kocham, boję się. Nie ma co udawać przed sobą i przed Jezusem. Po kilkudziesięciu uderzeniach losu, serce upodabnia się do ślimaka, chowa się w skorupę. I co dalej? Boli. Nad ranem udało mi się napisać: Wierzysz w śmierć Pana Jezusa i zapewne wierzysz w śmierć jęczących z bólu delikwentów obok Niego. A co Augustyn z twoją własną śmiercią? Twoje ukrzyżowanie jest bardziej intymne niż ich, to jasne, ale jest ukrzyżowaniem. Tylko Chrystus jest niewinny, ale ci dwaj byli kryminalistami, zasłużyli. Nie kreuj się na ofiarę, która nie zasłużyła na piekące uderzania batogiem ludzkich języków. Oni zostali ukrzyżowani w tym samym czasie co Pan, ale na różnych krzyżach, podczas gdy ty zostałeś ukrzyżowany na tym samym krzyżu co On, bo byłeś z Nim, kiedy umarł. Skąd wiesz, że byłeś z Nim? Czy masz z Nim komunię w Słowie i Krwi i Ciele Eucharystycznym? Skąd możesz wiedzieć? Oto stąd wiem: „kto spożywa moje Ciało, ma życie wieczne” powiedział Jezus i powiedział także: „kto słucha mojego słowa ma życie wieczne” (J 6, 54; J 5, 24). Komunia z Nim to nie sprawa tego co się czuje, ale co On nam daje. Chrystus umarł i to jest fakt, dwóch złoczyńców też umarło i faktem jest, że umierasz każdego dnia w tym świecie – tylko w kim umierasz? Sam w sobie, czy w Nim? Tak myślałem, kiedy przypomniałem sobie, ile osądów, zarzutów, obmów, oszczerstw mam za sobą… Nie umarło moje JA, skoro odkryłem, jak mnie to jeszcze zabolało – a czy umarłego powinno coś boleć? Umarłego w Jezusie?

Skończyłeś już Augustyn ze swoim „ja”? Skończyłeś ze swoimi algorytmami na uratowanie siebie? Ze swoimi zabiegami, by stać się lepszym? Skończyłeś z własną polityką zbawienia? Z obroną swojego dobrego imienia? Twoje „Ja”, którego nienawidzisz, jest przecież na krzyżu Chrystusa i wyje z bólu. Bo za każdym razem, kiedy siebie nienawidzisz, jest to efekt działania „po swojemu”, czyli efekt działania twojego „ja”. Trzeba, żeby umarło moje „ja” – czyli moje „ja tak chcę” albo: „ja wolę według mojej racji”. Paweł to zrozumiał, bo napisał: „Kto bowiem umarł, stał się wolny od grzechu” (Rz 6, 7). To jest świetna instrukcja dla chrześcijan! Ale ileż razy mam sobie ją przypominać?

Nasze ukrzyżowanie nigdy nie może być skuteczne, gdy pochodzi z własnej woli lub jest efektem osobistego wysiłku, ale tylko przez przyjęcie tego, co Pan Jezus zrobił na krzyżu. Pokazał nam bezsilność, która oddana Bogu Ojcu staje się po jakimś czasie zmartwychwstaniem. Niektórzy z nas, przed prawdziwym zbawieniem, mogli próbować zbawić samych siebie. Czytaliśmy Biblię, modliliśmy się, chodziliśmy do kościoła, dawaliśmy jałmużnę. Ale to był nasz wysiłek i po jakimś czasie wracały grzechy i drwiły z nas. O co chodzi – pytaliśmy samych siebie? A teraz dobra wiadomość, czyli Ewangelia, jest taka, że uświęcenie jest dla ciebie możliwe dokładnie tam, gdzie Jezus został ukrzyżowany, czyli stał się bezradny. Trudne – muszę przyznać. Boży sposób wybawienia pokorą jest zupełnie inny niż sposób ludzki uratowania dumy człowieka. Chcesz, by Jezus uratował twoją dumę czy ciebie? Bo tylko jedno da się uratować: albo ty, albo duma. Człowiek próbuje stłumić grzech poprzez dążenie do jego zmataczenia; drogą Bożą jest uśmiercenie dumnego „ja” grzesznika i przyjęcie tego człowieka w chwili, gdy jest on przegrany i bezsilny. Rezygnuję więc z obrony swojego imienia – nie o swoje „ja” mam walczyć, lecz o DOBRE IMIĘ JEZUSA!

Wielu ludzi wypłakuje oczy nad swoją słabością, myśląc, że gdyby tylko byli silniejsi, postanowiliby sobie coś stanowczo, staliby się dobrzy, cnotliwi, czyści, trzeźwi, uczciwi, wyrozumiali. Mamy wyobrażenie, jakże naiwne, co do osiągniecia zwycięstwa nad grzechem: musimy mieć więcej mocy, postanowień, więcej rysów pobożności na obliczu, musimy w kościele tak patrzeć na obraz Jezusa, by inni patrząc na nas pomyśleli: „ale on jest pobożny”.

Ale to jest całkowitym błędem; to nie jest chrześcijaństwo tylko albo sufizm albo selfizm. Bożym sposobem ocalenia nas od grzechu nie jest uczynienie nas coraz silniejszymi, ale uczynienie nas coraz słabszymi. Bóg uwalnia nas od panowania grzechu, nie przez wzmocnienie naszego „ja mogę być lepszym”, ale właśnie przez ukrzyżowanie go; nie przez pomaganie mu w czynieniu czegokolwiek, ale przez usunięcie go z miejsca akcji. Być może przez lata próbowałem bezskutecznie sprawować kontrolę nad sobą i być może jest to wciąż moje doświadczenie; ale kiedy dziś widzę prawdę, rozpoznaję, że jestem rzeczywiście bezsilny, aby cokolwiek zrobić. Bóg przekonując mnie, że nic nie mogę, zrobił wszystko sam, bo tylko On jest Wszechmocny.

I czy teraz chcesz Mu powiedzieć: „poddaję się, uczyń, co chcesz”, czy też powiesz: „postaram się lepiej”? Co powiesz Augustynie? O czyje dobre imię będziesz walczył? O czyje „ja”? Będziesz dalej głosił i pisał o Chrystusie bez względu na to, co o tobie powiedzą, czy załamiesz się oczernianiem ciebie?

IIIJ 1, 29PODNOSZĄCY GRZECHY

Chrystus jest Barankiem Bożym, który objawia wielką ofiarę, przez którą czyni zadośćuczynienie za grzech, aby człowiek pojednał się z Bogiem. Dlaczego musiał tak strasznie zginąć? Bo wszedł między strasznych ludzi, których czekał jeszcze straszniejszy los w otchłani. Jeśli ktoś się łudzi, że świat jest dobry, niech popatrzy na krzyż: jeśli z Synem Bożym tak ludzie postępują, to co z samymi sobą potrafią uczynić? Co uczynią z nimi siły ciemności? Żeby zbawić ludzi, trzeba zejść na ich poziom, czyli na samo dno ludzkiej niegodziwości. Nie mogło być inaczej!

Oddaję Ci wdzięczne uwielbienie, Panie, bo dla mojego wybawienia – by nawiązać jedność ze mną, by była możliwa realna komunia między nami – stanąłeś na krańcu ziemi (Iz 49, 6). Uczyniłeś to, by mnie wyrwać z tego świata, gdzie są możliwe takie zbrodnie, jaką na Tobie popełniono. W najbardziej ekstremalnym punkcie naszej egzystencji, w krzyżu i nawet tu, najniżej, gdzie jest najgorzej i najstraszniej, jesteś ze mną. W samym centrum okrucieństwa przychodzisz z największą łagodnością. Chrystus był porównany do łagodnego, baranka prowadzonego na rzeź (Iz 53, 7). Kiedy jestem w okropnym położeniu, beznadziejnym i rozpaczliwym, Ty przychodzisz w łagodności, zrzucając ze mnie ciężar rozpaczy i nic nie mówisz, nawet gdy ja mam roszczenia i ciągle mówię tylko o sobie.

W starym rytuale świątynnym, ofiara z baranka miała być składana codziennie rano i wieczorem, bez przerwy. I Ty, bez przerwy – rano i wieczorem – jesteś gotowy włączyć moją mękę istnienia w swoje męczeństwo krzyża, aby Twoje zmartwychwstanie włączyć w moją śmierć (Wj 29, 38). Krew baranka paschalnego, którą skropione były odrzwia, zabezpieczała Izraelitów przed plagą niszczącego anioła. Twoja Krew, Panie, ponieważ ma w sobie niezwyciężoną siłę życia, sprawia, że aniołowie zniszczenia nas omijają.

Ileż to nieszczęść ominąłem w całej historii mego losu, o których nawet nie mam pojęcia, dzięki temu, że dajesz mi na każdej Mszy Świętej syrop Twojej Krwi, Mój Boski Krwiodawco. Chrystus jest naszą Paschą, ponieważ nie tylko chroni przed zniszczeniem i wybawia z Egiptu grzechu, ale też prowadzi przez pustynię do Nieba Obiecanego (1 Kor 5, 7); nie tylko uświęca etapami teraz, ale powołuje do pełni świętości w Niebie (1 Kor 1, 1-3). Jan Chrzciciel inspirował ludzi do pokuty za ich grzechy, ale ani nie mógł przebaczyć i odpuścić grzechów, ani dać zbawienia. Czym innym jest komuś uświadomić winę i należną konsekwencję strasznej męki, a czym innym nie być winnym i podjąć tę mękę za winnych. Tylko śmierć przerywa możliwość grzeszenia, tylko zmartwychwstanie dopuszcza konieczność szczęścia. Kto mógł tego dokonać? Oczywiście, że nie Jan Chrzciciel, tylko Syn Boga Wiecznie Żyjącego. Chrystus, jako Baranek Boży, zmywa z nas brud naszych grzechów we własnej Krwi, a to znaczy, że On zarówno nas usprawiedliwia, jak i uświęca. On zmywa Krwią grzech, ale też daje Krew jak Krwiodawca, daje swoje życie, swojego Ducha Świętego! Żydzi wierzyli, że we krwi przebywa dusza. Zastanawiam się nad sformułowaniem zapisanym w tłumaczeniu: „Baranek, który gładzi grzechy świata”. Sprawdziłem w telefonie, używając jednej z aplikacji pozwalającej studiować Biblię (Blue Letter Bible), bo przypominało mi się, że coś z tym „gładzeniem” jest nie tak, tym bardziej, że gładzić to można na przykład kota po futrze. Dosłownie po grecku nie ma tam słowa „gładzi”, ale „podnosi”. Greckie airo – może znaczyć tyle, co czynność podnoszenia czegoś, co jest ciężkie, a nawet przenoszenia w inne miejsce, np. podnoszenie kotwicy z dna morza. Hmmm, kotwica jak nadzieja podnoszona z dna. Ten czasownik airo, używany jest na określenie czynności wyławiania ryb z morza lub jeziora wędką czy siecią. W tym fragmencie mamy imiesłów w czasie teraźniejszym – airon – „podnoszący”, ten czas teraźniejszy jest ważny, bo zwraca naszą uwagę na ciągłą aktualność tej czynności. Ona nigdy nie mija, nie jest to jeden akt „podniesienia” grzechu i zabrania go jak przyciskającego ciężaru, który spadł komuś na plecy i łamie krzyż. On każdego dnia, rano i wieczorem bierze moje ciężary grzechów, które łamią mi kręgosłup i wkłada na swój krzyż i uwalnia mnie. To jest Jego stały wysiłek, by mnie od ciężaru dźwigania wyrzutów sumienia uwolnić. Dlatego dziś w Psalmie 40 czytamy: „Z nadzieją czekałem na Pana, a On pochylił się nade mną”. Jeśli się schyla, to znaczy, że jestem bardzo nisko. A im wyżej On jest, tym niżej musi się schylać do kogoś, kto upadł. I podnosi, wyławia, wydobywa – choćby z otchłani jak rybę, jak kotwicę.

On nawet teraz, będąc w Niebie, dalej „podnosi” grzechy świata gdziekolwiek ktoś w skrusze błaga o zdjęcie nieznośnego ciężaru nieprawości przez sakrament pojednania – przez konfesjonał, do którego zawsze przyprowadza nas duch Jana Chrzciciela. Starotestamentalne ofiary odnosiły się tylko do grzechów Izraela: jeden grzech i ginął jeden baranek, a teraz został zabity Baranek i każdy grzech, miliony ich, miliardy, biliony i tryliony są obmywane w Jego Krwi, podnoszone z kręgosłupów naszych dusz, niesione na Jego ramionach i wrzucane w otchłań na krańcach Wszechświata. Czy ktoś ma odwagę wzgardzić taką hojnością Syna Bożego? Nie On położył na nas grzech, ale On podniósł przyciskające nas grzechy – o to nie możemy mieć pretensji, że nam ciężko z powodu naszych win, ale powinniśmy Go uwielbiać za to, bo jest PODNOSZĄCYM nasz ciężar win. Piszę o tym, ponieważ ten zadziwiający imiesłów czasu teraźniejszego pojawia się w Nowym Testamencie tylko dwa razy: w tej Ewangelii Jana, gdzie Jan wskazując na Jezusa, mówi: „oto Baranek Boski, który jest PODNOSZĄCY grzechy świata”; i w jeszcze jednym jedynym miejscu Ewangelii Łukasza (Łk 19, 22) gdzie sługa, który ukrył swoją minę, ma pretensje do Pana, bo Pan jest PODNOSZĄCY (airon) to, czego nie położył, ma pretensje do Boga, że uwolnił go od grzechu, chociaż do grzechu człowieka nie popchnął. I jeszcze nazywa Pana „surowym”! Cóż za przewrotność. Ale istnieją ludzie, którzy nie żałują tego, że zgrzeszyli, ale żałują, że nie grzeszyli dalej, i są ludzie, którzy oskarżają Boga o to, że ich usprawiedliwia i nie mogą Mu wybaczyć, że On im chce wybaczyć albo wybaczył. Są także ludzie, których On podnosi, a oni znowu upadają i nurzają się w błocie.

IV

Psalm 27 pozbywa mnie pozorów ufności w sobie samym i doprowadza mnie na skraj desperacji. Realista jest desperatem, który nie ma wątpliwości co do swych możliwości i możliwości Boga. Jedyne, co mogę uczynić, by znieść choćby jeden dzień życia, to uciec choćby na godzinę do adorowania Chrystusa. Na samym końcu Psalmu przecież czytamy: „Patrzcie na Pana; bądźcie mocni i dobrej odwagi! O patrzcie na Pana!” (Ps 27, 14), a w Biblii Tysiąclecia mamy wersję: „Ufaj Panu, bądź mężny, niech się twe serce umocni, ufaj Panu”; zaś w wersji Jakuba Wujka: „oczekuj Pana, mężnie czyń i niech się wzmocni serce twoje, a czekaj na Pana”. Dlaczego tak różne tłumaczenia? W Biblii sprzeczności się wzajemnie tłumaczą, a nie wykluczają. Dlaczego wezwanie do ufności w jednej wersji jest wezwaniem do patrzenia na Pana, a w innej do oczekiwania na Pana? Adoracja zwraca zaufanie przez czas oczekiwania, w którym jedyne co czynimy, to patrzymy na Niego w Najświętszym Sakramencie, Krzyżu lub Obliczu. To jasne. Adorowanie jest oczekiwaniem aż do chwili, gdy pojawia się w duszy ufność, która rozprasza lęki. Psalm 27 posiada potężną moc apotropaiczną, jak to zauważył Alan Cooper, czyli odpędzającą złe duchy, ponieważ zwraca przeciążonemu zmartwieniami człowiekowi pokój, a pokój jest nie tylko naczyniem błogosławieństw, lecz – co najważniejsze – egzorcyzmuje podszepty niepokoju, jakie zawsze pochodzą od demonów. Ponieważ Psalm ten był zalecany do odmawiania szczególnie w Dzień Pojednania – Jom Kippur, trzeba go czytać jako psalm zdzierający z nas maskę samowystarczalności i menadżerskiego radzenia sobie z życiem. Z niczym sobie nie radzimy, jesteśmy niedorajdami. Wystarczy awaria sedesu w ubikacji i jesteśmy w stresie, wystarczy przeciekający dach, ból głowy albo zęba, informacja o wypadku ukochanej osoby, diagnoza lekarza, który podejrzewa, że mamy nowotwór – i jesteśmy na skraju rozpaczy. Nie mówię tu nawet o archiwum sumienia, z którego w czasie adoracji wysuwają się akta oskarżeń przeciwko nam.

Psalm 27 rozpoczyna się słowami: „Dawidowi zanim został namaszczony: PAN jest moim światłem i moim zbawieniem”. Psalmista więc nie ma już żadnego swojego światła, żadnej nadziei pokładanej w sobie, jest w wielkiej ciemności i w niej już tylko w Bogu widzi szansę na wyjaśnienie tego, co stało się jego smutnym mrokiem i mgłą niepokoju.

Midrasz interpretuje wyrażenie „moje światło” jako związane z Rosz Haszana, a „moje zbawienie” jako zadedykowane Jom Kippur. Dalszy werset w Psalmie: „Że ukryje mnie w swoim namiocie (tabernakulum)”, według midrasza jest związany ze świętem Sukkot (Święto Namiotów). Ale nas chrześcijan, katolików interesuje to, że ŚWIATŁO JEZUSA jest ukryte w TABERNAKULUM, gdzie czeka na mnie Zbawca. On czeka na nas i dlatego Jego Światło jest tam zamknięte, ponieważ my mamy się otworzyć i wyjść ze swojej ciemności. Nic tak nie pomaga przemówić naszemu sercu jak milczenie Jezusa w adoracji i nic tak nas nie otwiera jak Jego skromne zamknięcie się w tabernakulum. Rabin Binyamin Benish Cohen, pisał już w 1706 roku, że ten, kto recytuje Psalm 27 w stanie świętości, czystości i wielkiej koncentracji, otrzyma odpowiedź na swoje modlitwy i otrzyma moc unieważniania Boskich karcących dekretów. W tym Psalmie jest wymienionych 13 atrybutów miłosierdzia, które ułatwiają człowiekowi poruszenie Serca Bożego. Żydzi odmawiali ten psalm tak długo, jak długo odczuwali, że są sądzeni za cały rok, za każdy z dni i nocy. Niektórzy mieli zwyczaj mówić Psalm 27 aż do Jom Kippur (dzień, w którym Mojżesz zapewniał o całkowitym przebaczeniu). W dniach poprzedzających Jom Kippur dało się słyszeć dźwięk szofaru. Powodem trąbienia w szofar w tych dniach jest wzbudzenie w ludziach skruchy, ponieważ dźwięk szofaru ma tę właściwość, że porusza emocje i wzbudza trwogę. Jak mówi Pismo Święte „Jeśli w mieście zabrzmi szofar, czy ludzie nie będą drżeć?” (Am 3, 6). Jak się dowiedziałem z midrasza komentującego ten Psalm, unaocznia on sytuację z Dnia Sądu Ostatecznego, kiedy to Aniołowie Stróże narodów wysuwają przeciwko Żydom oskarżenia o perfidię, a Bóg odpiera zarzuty oskarżycieli. Oni jednak protestują i wołają do Boga: „Żydzi i nie-Żydzi popełniają te same grzechy i niemoralne czyny, dlaczego więc narody mają zostać zniszczone w czasie sądu, podczas gdy Żydzi zostaną oszczędzeni?”. Bóg jednak staje w obronie Izraela wskazując na właściwych winnych: „To oni, moi wrogowie i nieprzyjaciele, którzy się potykają i upadają” (Ps 27, 2). W roku słonecznym jest 365 dni, ale wartość liczbowa słowa „szatan” (HA SATAN) wynosi 364. Brakuje jednego dnia, by szatan zapanował nad całym rokiem. Przez cały rok szatan ściga; w Jom Kippur jednak szatan nie ściga”. Nawet gdyby przez 364 dni w roku ścigał mnie szatan, powalał i oskarżał, to zawsze będzie choćby jeden dzień i jeden psalm, który uczyni mnie niedostępnym dla niego. Gdybym był wyznawcą judaizmu, zapewne bym tak z nadzieją pomyślał.

Jestem katolikiem, więc nie jeden dzień w roku mam wyznaczony jako szansę na ratowanie się psalmem przed Trybunałem Boga, ale każdego dnia mogę być przed Jego Obliczem i każdego dnia mogę czytać ten psalm, by rozproszyć troski i niepokoje.

Dalej w Psalmie 27 czytamy: „niech mnie oblegnie armia”; „stanęły przeciw mnie wojska”; „choćby stanął przeciw mnie obóz” (Ps 27, 3). Ta „armia”, to armia złych skłonności, nie tylko złych duchów – rozstrzygająca bitwa nie rozgrywa się na zewnątrz tylko wewnątrz mnie; między zaufaniem a zwątpieniem w pomoc Boga. Pan mnie wpuszcza do swego tabernakulum i tu zyskuję azyl absolutny, odzyskuję siły i moi wrogowie, moje złe skłonności, utrapienia, lęki, troski i moja beznadzieja – pierzcha. Kiedy wychodzę z adoracji wiele obsesyjnych myśli, uczuć, zmartwień już nie istnieje.

Tabernakulum to namiot obecności Boga w moim strasznym świecie. Jaka to ulga do niego wchodzić! Czyni się to, by człowiek nie uciekał przed Boskim Sądem, lecz uciekł się do Boskiego tabernakulum. I to jest właśnie moim światłem, kiedy chronię się w Jego cieniu, a nie we własnym mroku.

Dlatego Mesjasz-Chrystus wychodzi jako Ten, który daje światło, ale też ten, który idzie do krain ciemności, a nawet po to, by przez rybaków dusz sieciami miłosierdzia wyławiać z mroków dna. Choćby wszyscy opuścili, nawet ojciec i matka, Pan mnie przygarnie (Ps 27, 10). Czyż opuszczenie nie miało miejsca już w chwili mojego poczęcia – zastanawiał się rabin Raszi. Przecież ojciec i matka podczas współżycia raczej zamierzali przeżyć własną przyjemność, a gdy tylko ich czas rozkoszy ciała się kończył, odwracali twarz od świadomości, iż wewnątrz łona matki mała kropla została otoczona troską Boga i uformował z niej płód, a potem wyprowadził na świat i od lat mnie przygarnia.

V

W związku z pytaniem o to, za kogo modlił się Jezus na krzyżu, przypomniał mi się incydent w jaskini Ein Gedi. Jeśli Dawid odciął połę płaszcza Saula (a więc połowę okrycia), co było oczywiście karą za zerwanie płaszcza Samuela, jakiego dopuścił się Saul (1 Sm 15, 27), to czy przy okazji nie odsłonił części jego nagiego ciała. I to najmniej zaszczytnej. Nie zabił go w najbardziej hańbiącej sytuacji, ale… obnażył, a jeśli tak, to był wyrazicielem Sądu Boga na Saulu. Kto naprawdę był wtedy pomazańcem: Saul, którego Bóg odrzucił, czy Dawid, który już był namaszczony przez Samuela w ukryciu.

Dawid modlił się za Saula, ale modlitwa ta nie przyniosła żadnych skutków za jego życia, Saul zginął i jego zwłoki zostały zbezczeszczone. Ale Saul był zaślepiony, naprawdę nie wiedział, co się z nim dzieje, kiedy wpadał w furię zazdrości i opanowywał go demon. Saul postrzegał Dawida jako rywala, jako niebezpieczeństwo utraty tronu.

Czy Jezus modlił się za Piłata? Nie ma o tym żadnej wzmianki. Legendy mówią, że Piłat popełnił samobójstwo. Syn arcykapłana Annasza został zamordowany i nie był pochowany, lecz wydany ptactwu na żer. O Annaszu arcykapłanie nic nie wiadomo. Kajfasz (jego zięć) został zdegradowany przez Witeliusza w 36 roku, ale o szczegółach jego śmierci historia nic nie mówi, może były zbyt żałosne. Herod Antypas także został oskarżony przed cesarzem i został wygnany do Galii, a tacy deportowani fatalnie kończyli, często popełniając samobójstwo. Za kogo więc modlił się Jezus na krzyżu? Wydaje się, że za tych, którzy byli bezpośrednimi wykonawcami ukrzyżowania, ponieważ oni na pewno nie wiedzieli, kogo krzyżują a w razie odmowy rozkazu, groziły im okrutne sankcje. Nie jestem więc do końca pewny, czy Jezus ogarniał swoją modlitwą decydentów ukrzyżowania. Jeśli tak, to powinien się modlić za muzułmanów, którzy gwałcą chrześcijanki i podcinają gardła chrześcijanom. A jeśli za nich się modlił? Czy wstawia się o przebaczenie dla tych, którzy wydają rozkazy tych bestialstw? Warto przemyśleć modlitwę Jezusa za wrogów (Łk 23, 34), w której wyraźnie modli się TYLKO za tych, którzy nie wiedzieli, co czynili i to bezpośrednio po ukrzyżowaniu Jezusa, a więc czy modlił się za tych, którzy WIEDZIELI, CO CZYNILI? Wydaje mi się, że nie, ale może to tylko moje życzenie?

VI

J