Rozważania, myśli, szkice z lat 2019-2021. Cześć 1 - o. Augustyn Pelanowski - ebook

Rozważania, myśli, szkice z lat 2019-2021. Cześć 1 ebook

o. Augustyn Pelanowski

4,8

Opis

Pewnego dnia ojciec Augustyn przesłał na adres redakcji wydawnictwa przesyłkę z archiwalnymi tekstami.

Dołączył krótki list:

Przekazuję moje teksty z ostatnich lat. Są to szkice do książek, które niegdyś uznałem za robocze i ukazały się w innym kształcie, lub w ogóle nie ujrzały światła dziennego, rozważania, niedrukowane artykuły i inne zapiski. Ponieważ nie będę miał możliwości kontynuowania i rozwijania tych tekstów zostawiam zupełną wolność Wydawnictwu do ich wykorzystania.

 

Przekazujemy więc Państwu to, co otrzymaliśmy. Nie jest to zbiór jednorodny czy związany z jakimś konkretnym zamiarem twórczym.

To raczej świadectwo, jak aktualne jest Słowo Boże, które każdego dnia daje nam Pan i jakim światłem może być dla nas w codziennym życiu.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 203

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,8 (16 ocen)
13
3
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Talara

Nie oderwiesz się od lektury

Wspaniała znajomość tematu.Błyskotliwy język,nie pozwalający oderwać się od tekstu.Czuć powiew Ducha sw.
00
RobertMisiura

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam
00

Popularność




Okładka

Strona tytułowa

o. Augustyn Pelanowski

Rozważania, myśli, szkicez lat 2019-2021

Strona redakcyjna

Skład i łamanie, projekt okładki:

Szymon Pipień

Redakcja i korekta:

Wydawnictwo paganini

© copyright Augustyn Pelanowski 2021

© copyright paganini 2021

978-83-66464-13-1 druk

978-83-66464-14-8 pdf

978-83-66464-15-5 epub

978-83-66464-16-2 mobi

Wydawnictwo paganini

ul. Bosaków 11, 31-476 Kraków

www.wydawnictwopaganini.pl

[email protected]

Księgarnia internetowa

www.paganini.com.pl

[email protected]

Dział handlowy

[email protected]

12 423 42 77 577 134 277

Ojciec Augustyn Pelanowski chcąc pozostać wiernym Bogu i składanym ślubom, wobec narastających w Kościele kontrowersji i szerzącej się herezji, z początkiem 2019 roku udał się na pustelnię.

Żyje charyzmatem świętego Pawła Pustelnika, patrona zakonu paulinów. Niezmiennie, z wielką gorliwością, tłumaczy, bada i komentuje Słowo Boże w wierności Tradycji Kościoła. Dla wielu pozostaje wzorem katolickiego kapłana.

Od redakcji

Pewnego dnia, w czerwcu 2021 roku ojciec Augustyn przesłał na adres redakcji wydawnictwa przesyłkę z archiwalnymi tekstami. Dołączył krótki list:

Przekazuję moje teksty z ostatnich lat. Są to szkice do książek, które niegdyś uznałem za robocze i ukazały się w innym kształcie lub w ogóle nie ujrzały światła dziennego, rozważania, niedrukowane artykuły i inne zapiski.

Ponieważ nie będę miał możliwości kontynuowania i rozwijania tych tekstów, zostawiam zupełną wolność wydawnictwu do ich wykorzystania.

Przekazujemy więc Państwu to, co otrzymaliśmy. Nie jest to zbiór jednorodny czy związany z jakimś konkretnym zamiarem twórczym.

To raczej świadectwo tego, jak aktualne jest Słowo Boże, które każdego dnia daje nam Pan i jakim może być ono dla nas światłem w codziennym życiu.

„Kto ma uszy do słuchania, niechaj słucha” (Mk 4, 9).

I25 Nd: Iz 55, 6 i Mt 20, 1-16

Chrystus może być przez nas znaleziony, gdy jeszcze jest blisko. Jak długo będzie jeszcze blisko? Czy mamy pewność, że za rok, za dwanaście miesięcy, o tej porze będziemy mogli iść do spowiedzi gdziekolwiek i być właściwie „obsłużeni”, a sakrament będzie sprawowany w sposób ważny? Czy mamy gwarancję, że za rok nie pogorszy się sytuacja i będziemy sobie mogli iść na Eucharystię gdziekolwiek, bo wszędzie będzie sprawowana i to sprawowana ważnie? Oto teraz jeszcze Bóg jest blisko i może być znaleziony, i sam wychodzi naprzeciw, szukając zainteresowanych Jego Winnicą. Teraz czeka na nas jeszcze Jego cierpliwość, Jego słowo wzywa nas, a Jego Duch wstawia się za nami. Lecz muszę powiedzieć, że dwadzieścia lat temu brakowało mi czasu, bo tak dużo głosiłem i pisałem, jeździłem na rekolekcje i spowiadałem. Nie dosypiałem, tak dużo miałem posług. Znajdowałem wielu chętnych! Jakieś dziesięć lat temu zrezygnowałem z rekolekcji, nie było już to efektywne, coraz rzadziej je głosiłem. Coraz wyraźnej widziałem, jak dusze ludzkie głuchną na słowa Boga. Częściej pisałem i głosiłem liczne homilie, a było kilkaset osób w świątyni. Gdy pięć lat temu głosiłem kazania, zobaczyłem, że Winnica Pańska – Kościół więdnie i pustoszeje, nie rodzi już owoców, a wiele z nich odpada.

Po co Panu Winnica, która już nie daje owoców? Po co Panu taki Kościół, który staje się bezowocną instytucją? Jeszcze kilka miesięcy temu czułem przynaglenie, aby pisać choćby SMS-y i nagrywać medytacje... ale Pan kazał mi przerwać nagrywanie medytacji rok temu, a SMS-y ewangeliczne już rzadko piszę... Teraz kiedy nie mam Internetu, a moja poczta mailowa została znowu zaatakowana i w ciągu godziny musiałem z niej zrezygnować, w jaki sposób mam głosić? Napisałem jeszcze trzy książki, miałem jeszcze dwie inne w brudnopisach, ale Duch mi nie daje już znaku, bym je wydał. Zostały jeszcze te notatki, które przesłałem do wydawnictwa.

Być może wy będziecie jeszcze najęci w Winnicy Pana i będziecie się cieszyć Kościołem i życiem na tym świecie po oczyszczeniu ziemi. Mam wrażenie, jakby moja rola się powoli zamykała. Może tylko na jakiś czas? Stawiam sobie pytanie: czy znalazłem w tym czasie Pana? Czy to wszystko, co w życiu uczyniłem: te setki tysięcy słów wypowiedzianych dla Jezusa i zbawienia innych było pracą w Winnicy i czy dostanę upragnionego denara zbawienia wiecznego? Nie wiem. Nie tylko grzechy były w mojej przeszłości, ale i tysiące przeklęczanych adoracji i tysiące godzin spędzonych na poznawaniu Pana w Biblii i mnóstwo wyspowiadanych dusz. Nie moja to zasługa, a jedynie dzieło Boga, który nawet przez tak wadliwe narzędzie potrafił docierać do innych. Nie mam pewności, czy otrzymam denara?

Tak, budzi się we mnie refleksja: „Panie, tyle lat pracowałem dla Ciebie i dostanę to samo, co ten, który w tym roku całą duszą się nawrócił i porzucił bezpowrotnie swoje grzechy, aby bez zatrzymania zbliżyć się do Ciebie?”. Wiem, że moje uczucie jest bezpodstawne, ale ono się pojawia. Wybacz Panie, wiem, że gdyby nie Ty, nie znalazłbym się w Twojej Winnicy w 1983 roku jako ten, który w tamtym roku został przez Ciebie najęty”.

Powstaje jednak niepokojące pytanie: dlaczego Pan – Właściciel Winnicy co jakiś czas szukał następnych najemników do Winnicy? Jak musieli pracować ci pierwsi, drudzy i następni, skoro wyszedł po tych z 11 godziny? Pewnie byle jak, leniwie, obojętnie, ślamazarnie, opieszale, ospale i dlatego mieli pretensje do tych ostatnich. Bo stłumione poczucie winy zawsze szuka ujścia w pretensjach do innych.

Czy zastanawiamy się nad sobą? Nad swoją pracą w Winnicy, nad swoim nawróceniem do Pana? Czy jesteś pewny, że dostaniesz denara za swoją gorliwość? Dziś Pan jest tu blisko, ale nadchodzi dzień, kiedy się oddali, zniknie, stanie się niedostępny i nie zostanie znaleziony, kiedy dzień Jego cierpliwości się skończy, a Jego Duch nie będzie się już starał, by wzbudzać w duszach modlitwę tęsknoty. Może nadejść taki czas w twoim życiu, kiedy serce będzie nieuleczalnie stwardniałe; zobojętniałe, ogłupiałe od trwogi tego świata i propagandy szatana i powiesz: „nie chce mi się szukać Mszy w niedzielę, bo i tak trudno ją znaleźć. Musiałbym jechać wiele kilometrów, by na niej być. Nie chce mi się. Może, zresztą, wcale mi Bóg nie jest potrzebny albo może Go nie ma?”. Jesteś na tyle utwierdzony w wierze, że na pewno się nie zachwiejesz, gdy szatan będzie blisko, a Pan się oddali; gdy pójście na Mszę Świętą będzie bardzo wielkim trudem i niebezpieczeństwem? Wówczas stanie się z tobą coś, o czym dziś myślisz, że jest to niemożliwe: będziesz szukał Pana, ale może być już niedostępny, a ty zbyt słaby, by ci się chciało Go szukać, bo już teraz łapiesz się na tym, że ci się nie chce. Za rok będzie ci się bardziej czy mniej chciało Go szukać? Za rok między ludźmi może pojawić się przepaść i przepaść nas będzie dzieliła od miejsca Eucharystii i wielu może usłyszeć to, co bogacz z przypowieści o Łazarzu: „Między nami a wami zionie ogromna przepaść, tak, że nikt, choćby chciał, stąd do was przejść nie może ani stamtąd do nas się przedostać” (Łk 16, 26). Za rok może już nikt nie będzie pytał Jezusa o to, ilu będzie zbawionych, bo już nikt nie będzie tym zainteresowany. „Raz ktoś Go zapytał: «Panie, czy tylko nieliczni będą zbawieni?» On rzekł do nich: «Usiłujcie wejść przez ciasne drzwi; gdyż wielu, powiadam wam, będzie chciało wejść, a nie będą mogli. Skoro Pan domu wstanie i drzwi zamknie, wówczas stojąc na dworze, zaczniecie kołatać do drzwi i wołać: ‘Panie, otwórz nam!’; lecz On wam odpowie: ‘Nie wiem, skąd jesteście’»”.

IIMt 6, 7

„Modląc się, nie bądźcie gadatliwi”

Komentarz do tego wiersza, jaki najczęściej można było usłyszeć, sugerował, iż chodzi jedynie o wielomówstwo. A to nie do końca tak... Co prawda przekład dosłowny brzmi: „Modląc się zaś, nie paplajcie jak poganie; bo myślą, że zostaną wysłuchani dzięki swojej wielomówności”. Ale psychologia modlitwy dużo tu wyjaśni: ktoś, kto modli się bez skupienia, nie myśląc o tym, co recytuje z pamięci lub czyta na przykład z mszału, odczuwa półświadomie poczucie winy i chcąc je zniwelować, dodaje i mnoży słowa. Oto kapłan „galopujący” w sprawowaniu Mszy pod koniec orientuje się, że mu zbyt szybko i płytko liturgia przemknęła, odczuwa niesmak i by wyjść jednak na pobożnego, dodaje na końcu Mszy choćby Pod Twoją obronę albo kilka wezwań do Matki Bożej i jeszcze zaśpiewa przynajmniej jedną zwrotkę rzewnej pieśni. Tak często bywa.

Grecki czasownik: battologeo, może być tłumaczone jako „jąkać się”, a ten się jąka, kto... zbyt szybko się modli albo czyta bez skupienia i myli się i poprawia i przekręca. Gdyby rzeczywiście chodziło o długość modlitw, to Litania do Serca Jezusa byłaby tu skrytykowana, nie mówiąc już o liturgii Paschy.

Niektórzy przypuszczają, że słowo to pochodzi od Battusa, króla Cyreny, o którym mówi się, że się jąkał; inni wskazują na Battusa, autora nudnych i ckliwych wierszy. Bez względu na autora tego określenia – na pewno chodzi o modlitwę bezmyślną.

Nie chodzi więc o samą długość modlitwy, tylko o jej bezmyślność, która powoduje, że człowiek nie wiedząc, co mówi, myli się, jąka, powtarza i dodaje jeszcze więcej z poczucia winy. Czyni to bez starania o oddanie serca, pragnień, siły uczuć, zrozumienia tych słów, które wypowiada. Nie długość czy zwięzłość modlitwy jest tu przedmiotem krytyki czy pochwały, ale bezmyślność lub niewłaściwy adresat modlitwy, czyli bóstwo pogańskie. Rabbi Levi powiedział: „Kto długo się modli, jest wysłuchany”. Inne powiedzenie głosi: „Ilekroć sprawiedliwi długo się modlą, ich modlitwa jest wysłuchana”. Sama długość bywa dobra.

Z drugiej strony, w Dziejach Apostolskich (19, 34) tłum w Efezie krzyczał: „Wielka Artemida Efeska” przez dwie godziny – i tu długość była imponująca, ale adresatki nie było albo była demonem. Kapłani Baala przed Eliaszem cały dzień krzyczeli do swego bożka, a Eliasz prowokował i nalegał, by głośniej krzyczeli, bo może ich idol śpi (1 Krl 18, 20-40).

Prawdziwy Bóg nie jest pod wrażeniem długości czy elokwencji naszych modlitw, ale jakości skupienia, czyli szczerości wypowiadanych słów, które są dokładnie zsynchronizowane z myślami, uczuciami i wolą. Battologeo – tłumaczone jako „paplanie”, może też odnosić się do próby zaimponowania Bogu, zrobienia na Nim jak najlepszego wrażenia, zmanipulowania Go pochlebstwami, prawienia Mu komplementów. Jest przecież jakościowa różnica między PŁASZCZENIEM SIĘ PRZED KIMŚ, a BYCIEM UNIŻONYM.

Kiedy próbujemy zaimponować Bogu (lub, co gorsza, innym ludziom) naszymi wieloma słowami, w istocie rzeczy zaprzeczamy, że Bóg jest kochającym, a zarazem świętym Ojcem i traktujemy Go jak kogoś, kto jest na tyle naiwny, że nie pozna się na ludzkich pułapkach obłaskawiania Go.

Modlitwa wymaga więcej od duszy niż od ust. Modlitwa ma angażować wszystkie władze duszy i ciała, a nie tylko „stomatologiczną” część ciała. Najkrócej rzecz ujmując: czy modląc się, wiesz, co mówisz, Augustynie? Czy pragniesz właśnie tymi słowami powiedzieć to, o czym właśnie myślisz i czy myślisz o tym, by Panu przynieść ulgę wynagrodzenia?

Egoizm kończy się z chwilą, gdy zaczynamy pytać, jakie są czyjeś pragnienia. A już na pewno wówczas, gdy naszą troską jest spełnienie pragnień Boga.

Od momentu, gdy jestem sam, bardzo mnie zaczęło zastanawiać, dlaczego Matka Najświętsza prosi, by modlić się w intencjach Jej Serca, nie zdradzając przy tym, jakie to intencje. Ważne, by to, co dla Niej ważne, dla mnie było najważniejsze i nie muszę wiedzieć, co to jest. Wścibstwo nie szanuje tajemnic i dlatego unicestwia prawdziwą miłosną troskę.

Czy modlitwy wyrażają twoje uczucia i pragnienia? Jeśli tak, to módl się, ile chcesz, ważne byś modlił się tak, jakby za chwilę miał się skończyć ten świat. Nie znasz godziny swej śmierci, nie wiesz, co jutro się wydarzy, nic nie daje ci poczucia bezpieczeństwa. Nic i nikt oprócz Boga. Módl się więc tak do Boga, jakbyś jedynie od Niego zależał, bo istotnie tylko od Niego twój los zależy.

III

Nie mogłem spać... Byłem wstrząsany myślami o Mszy Świętej tak bezczeszczonej w wielu kościołach. W ostatnich miesiącach Msze Święte są obiektami tak strasznych ataków sił ciemności...

Coraz częściej się słyszy, że w większości kościołów Msze sprawowane są byle jak, szybko, w strachu, bez czci dla Krwi i Ciała, a Ciało Pańskie podczas udzielania komunii jest rzucane rękami niektórych kapłanów jakby ze wstrętem... z ręki do ręki jak niechciana moneta dla żebraka przed kościołem.

Msze bez homilii wyjaśniających słowa Boga, bez bliskości z Bogiem i ludźmi, jakby Duch Święty był niemile widziany. A właśnie ten Duch ze smutkiem wskazuje, że 1 kwietnia 2021 roku nie będzie można publicznie sprawować Mszy Wieczerzy Pańskiej, chyba jedynie w katakumbach. W Wielki Czwartek tysiące kapłanów odczuje to, co latami czyniło Jezusowi: POMINIĘCIE! Jezus musiał się ukrywać, żeby sprawować Ostatnią Wieczerzę – odprawił ją w konspiracji, w domu człowieka, którego imienia Ewangelie nie zdradziły. Jeśli nie można Domu Bożego uczynić w kościele, to trzeba kościół uczynić w domach wiernych. Trzeba się przyzwyczajać, bo nadchodzą czasy, kiedy to będzie jedyna forma kultu. Chińscy katolicy wierni Chrystusowi czynią tak od lat.

+Tak mówił mi Pan Jezus:

„Ci kapłani, którzy nie ulegną Antychrystowi i z odwagą ODPRAWIĄ MSZĘ WIELKIEGO CZWARTKU tak jak Ja w ukryciu, NIE ZOSTANĄ PRZEZE MNIE ODPRAWIENI PRECZ OD BRAM NIEBA! A ci, którzy NIE ODPRAWIĄ, zostaną ODPRAWIENI PRZEZE MNIE PRECZ PO ŚMIERCI w wieczne zapomnienie!” +

Przez dziesiątki lat, podczas chrztu świętego, głowy ludzi były polewane wodą, a po latach okazało się, że serca stały się „wodoszczelne”. Jak to się stało?

Tak, niebawem przyjdą miesiące nowej zarazy, pogłębiającego się głodu, wybuchną wojny... natura oszaleje, gdyż ludzie oszaleli... anomalie pogodowe uniemożliwią zbiory, produkcja żywności zostanie ograniczona tylko dla „nakłutych” liczbą bestii... tak, właśnie „nakłutych”... jak przez skorpiony. Ludzie się zbestwili i rozmnożą się dzikie zwierzęta, które będą buszować po ulicach miast.

Dojdzie do niekontrolowanych niepokojów społecznych, ale tym, którzy chcą kontrolować społeczeństwa, będzie o to chodziło... i znajdą sobie „wybawcę” – Antychrysta. Będzie miał mało czasu, więc będzie się spieszył z decyzjami, choć na ekranie będzie emanował nieludzkim spokojem... jego dni zostaną skrócone, byśmy zupełnie nie stracili wiary i... życia.

Ludzie robią sobie selfie na tle wyrzucanych z krateru Etny piekielnych jęzorów lawin wulkanicznych, a przecież powinni pomyśleć, że jeśli się nie nawrócą, to znajdą się w gorszych kraterach piekła. Z wnętrza ziemi (wiele wulkanów ostatnio się uaktywniło) i głębi nieba nadciąga ogień (asteroidy, komety, bolidy – jest ich coraz więcej...). Tymczasem „zaszczepieni” planują sobie wakacje w kamperach... jakby szczepionki uodporniły ich na Dzień Gniewu Pańskiego.

IV

Słowa świętego Michała Archanioła do Luz de Maria de Bonilla z 4 marca 2021:

Umiłowany Ludu Boży: przyjmij błogosławieństwo, które płynie z mojej wierności Trójcy Przenajświętszej. Nasza Królowa, Matka Nieba i ziemi trzyma was pod swoim matczynym płaszczem. Nie pozostajecie sami: Boska Ochrona jest aktywna w każdym z was, do czego konieczne jest przebywanie w stanie łaski (...). Ludzkość znajduje się na krawędzi chaosu, a Ziemi zagrażają różne ciała pochodzące z kosmosu i które mają wpływ na klimat, na wulkany, na uskoki tektoniczne ziemi, na organizmy ludzkie i na zwierzęta. Ci, którzy żyli w dostatku i bezpieczeństwie finansowym, teraz doświadczą kruchości gospodarki i zniszczenia Ziemi. Widzisz Słońce wspaniale promieniujące swoim światłem na niebie: jak wszystko w Stworzeniu, jest ono wzbudzane i emanuje burzami magnetycznymi i koronalnymi wyrzutami masy z powodu swoich erupcji. Słońce się zmieni, a ty doświadczysz tego, co się dzieje po zmianie, takiej jak ta w tej chwili. Ziemskie pole magnetyczne będzie słabnąć do czasu wyłączenia sieci komunikacyjnych i elektrycznych, z bardzo silną erupcją wulkanu w tym samym czasie. (...) Należy pamiętać, że nadchodzi czas, kiedy ze względu na pośpiech światowej elity, by utrzymać ludzkość pod swoją kontrolą, wierne dzieci Boże nie będą mogły spełnić wymagań podróżowania z jednego kraju do drugiego. Nie wpadaj w przerażenie: każde dziecko Boże będzie chronione tam, gdzie się znajduje. Do każdego schronienia Świętych Serc przyjdą ci ludzie, którzy muszą przyjść; w ten sam sposób domy poświęcone Najświętszym Sercom (...). Arka została zbudowana; wzywam człowieka wciąż na nowo, aby wszedł z wiarą i trwał w błaganiu. Arka czynnej modlitwy, działania i miłości do bliźniego, pewności wiary, właściwy sposób przygotowania się, aby nie popaść w paraliż w obliczu zbliżającej się schizmy.

Matka Boża do Giselli Cardia 6 marca 2021:

(...) Teraz, moje dzieci, już dziś czas Miłosierdzia dobiegł końca: wzywajcie Pana, aby zmiłował się nad wami; ofiaruję za ciebie moje łzy.

Od autora: czy czas miłosierdzia dobiega końca? Miłosierdzie jest aspektem miłości. Bóg okazuje przebaczenie osobom grzesznym, które ze skruchą wyznają swoje winy. W niebie, po zmartwychwstaniu nikt nie będzie grzeszył – a skoro tak, to miłość Boga przestanie być miłosierdziem, bo nie będzie komu go okazywać.

Proszę was: módlcie się, módlcie się dużo. Dzieci, technologia zaraz zostanie zaatakowana przez rozbłyski słoneczne, więc bądźcie gotowi. Zło wkrótce objawi się światu, ale tylko ci, którzy są wierni Chrystusowi, rozpoznają dobro i zło dzięki wylaniu Ducha Świętego. Dzieci, czasy które nadejdą, będą ciężkie, bardzo ciężkie. Jako Matka proszę was: przyspieszcie nawrócenie, nie bądźcie letnimi; Tylko Bóg będzie waszym zbawieniem, powierzcie Mu swoje życie. Wszystko zostanie odnowione, ale wielu zostanie utraconych, ale chcę ocalić te moje dzieci. Ziemia będzie się trząść bez przerwy (...).

Gdy wyobrażam sobie, jak mogłoby wyglądać ostrzeżenie, czy też oświecenie sumień w najbliższych miesiącach czy latach, to biorę pod uwagę rozbłysk na Słońcu, burzę magnetyczną, która spowodowałaby blackout na ziemi. Ale w o wiele większej skali niż blackout w Quebecu z 1989 roku. Nie ma prądu, czarne ekrany w telewizorach, w smartfonach i laptopach, komunikacja jest zatrzymana, nie można włączyć czajnika elektrycznego ani muzyki, nie działają GPS-y, satelity nie przekazują żadnego sygnału. Cicho i ciemno. Mijają dni i ludzie muszą wrócić do siebie samych, do własnych myśli wspomnień, sumień. Mają szansę. Niektórzy z niej skorzystają, inni nie. Potem wszystko naprawią. Większość zapomni, inni się zmienią. Nadal jednak będzie tak trudno znaleźć kapłana, który będzie miał cierpliwość wszystko wysłuchać. Dlaczego miałoby to być niemożliwe?

VKUSZENIE

Noe wraz z ocalałą po potopie garstką ludzi i zwierząt otrzymuje Przymierze.

Jezus idzie na pustynię i przebywa wśród zwierząt. Czterdzieści to liczba często związana z intensywnymi doświadczeniami ducha. Bóg sprawił, że deszcz padał przez czterdzieści dni i czterdzieści nocy, aby oczyścić ziemię (Rdz 7, 12). Izraelici byli na pustyni przez czterdzieści lat. Mojżesz spędził czterdzieści dni i nocy na górze Synaj (Wj 24, 18; 34, 28), a Eliasz wędrował czterdzieści dni i czterdzieści nocy na górę Horeb (1 Krl 19, 8). Wreszcie Jonasz zapowiedział za czterdzieści dni zagładę Niniwy i mieszkańcy rozpoczęli pokutę, aż Bóg się zlitował. Liczba ta oznacza wyznaczony przez Boga okres, w którym On „testuje” kogoś dla podniesienia go na wyższy poziom duchowy i uczynienie go odporniejszym oraz uwolnionym od zła, dając możliwość zbliżenia się do Boga. W Pierwszym Liście świętego Piotra, Apostoł przedstawia Jezusa jako Tego, który daje możliwość zbawienia nawet duchom, które zostały zamknięte w Szeolu za dni Noego (1 P 3, 18-19). Noe uratował w arce tylko osiem dusz, Jezus zszedł w swej śmierci do otchłani, by dać jedyną szansę nawet duszom, które wówczas poginęły, a więc... milionom! Czy jest takie miejsce, gdzie Jezus nie poszedłby, by kogoś uratować? Poszedł nawet na pustynię Szatana. Kogo tam szukał, by go zbawić z mocy złego? Poszedłby nawet tam, gdzie nikogo godnego zbawienia by się nie spodziewał. Czytamy, że na pustyni otaczały Go dzikie zwierzęta. Co naprawdę oznacza sformułowanie, że przebywał tam „ze zwierzętami” (Mk 1, 13)? Dosłownie jest jednak napisane: ton therion, to znaczy „z bestiami”. Ostatnie dziesięciolecia udowodniły nam absolutnie, że ludzie potrafią być bestiami i nie chodzi mi o humanizowane myszy, tylko o zbestwionych ludzi, o ludzi, którzy są jak bestie.

Ewangelista Marek zauważa więc tę okoliczność przebywania Chrystusa na pustyni z dzikimi bestiami i trzeba być ślepym, by nie widzieć w tym czegoś więcej niż tylko pustynną faunę.

Można ten skromny wiersz rozumieć głębiej: jako wskazówkę nieludzkiego zachowania ludzi z tego pokolenia, wśród których żył. Przecież okrutniej niż bestie na pustyni został potraktowany na Golgocie, bynajmniej nie przez lwy czy hieny, tylko... przez ludzi.

Ewangelia Marka została napisana prawdopodobnie w latach 60., kiedy to Neron kazał na stadionach rozrywać chrześcijan na strzępy przez dzikie zwierzęta. Możemy podejrzewać, że wzmianka Marka o dzikich zwierzętach (bestia – tontherion) mogła kojarzyć się czytelnikom z męczennikami ginącymi w lwich paszczach, lecz kto naprawdę jest bestią? Ten, kto organizuje takie straszne widowiska na stadionach czy zwierzę, które jest przerażone i agresywne?

Chrystus sam był kuszony, nie tylko po to, aby nas nauczyć, że nie jest grzechem być kuszonym, ale grzechem jest dać się skusić. Już wówczas, przebywając na pustyni, chciał On skierować nas, gdzie mamy iść po pomoc, gdy jesteśmy kuszeni. Mamy iść do Tego, który cierpiał, będąc kuszonym i nigdy nie dał się skusić. On wie, co znaczy doświadczenie kuszenia – współczuje z nami, gdy jesteśmy kuszeni.

Jezus jest kuszony przez szatana. Ale znowu swobodnie to przetłumaczono, gdyż greckie słowo, które tam zapisano to peirazo i może oznaczać kuszenie, ale też testowanie. Kusić, to kusić osobę do zrobienia czegoś złego; testować – to dać osobie możliwość wyboru tego, co jest dobre. Kusić, to spodziewać się porażki; testować, to mieć ufność w osiągnięcie powodzenia. Wszak to Duch Święty wyprowadził Jezusa, aby był... testowany, ale po co? Dla nas... byśmy wiedzieli, że będąc z Jezusem, nie grozi nam porażka tylko sukces. Mój Boże, chodzę do Komunii Świętej, a jednak grzeszę, bo utrzymuję świadomość tej Komunii tylko przez 40 sekund... a gdybym podtrzymywał wielbiącą świadomość obecności Jezusa w Komunii przez 40 minut, choćby przez 40 dni – to czy jakakolwiek pokusa stałaby się skuszeniem?

VIMt 9, 4-15

Przyjaciele pana młodego zaczynają pościć, gdy kończy się wesele. To pozornie zagadkowe sformułowanie Jezusa odnosi się do żydowskiego zwyczaju weselnego. Znawcy obyczajów żydowskich podają informację, że przyjaciele najbliżsi pana młodego mieli zwyczaj tłuc naczynia na weselach, aby przez ten czyn wyznaczyć granice spożywania wina, obfitego jedzenia i zabawy. Gemara (czyli cały Talmud i kończące go komentarze) przytacza tu dwie wyjaśniające historie: „Mar, syn Rabbeny, wyprawił wesele swemu synowi i zaprosił rabinów, jego przyjaciół, a gdy zobaczył, że ich zabawa przekracza granice, przyniósł szklany puchar o wartości czterystu zuzejów i rozbił go przed nimi; a wtedy oni posmutnieli”. Podobna historia jest również opowiedziana o Rabhu Ishai. A powodem takiego obyczaju ma być jego duchowy wymiar: „Ponieważ na tym świecie nie wolno człowiekowi przepełniać bez granic ust śmiechem”.

Chrystus nawiązuje do tego obyczaju, aby każdy wziął sobie do serca wskazanie, by być wiernym granicom radości i zdobywać się na wysiłek nieuciekania przed smutkiem. Jasne jest, że smutek jest trudnym uczuciem i chcemy go zmniejszyć, a radość łatwo wprowadza człowieka w napawanie się nią, ale Kohelet trafnie ujmuje istotę wartości smutku i nieuchronne skutki wydłużonego przepełniania się wesołkowatością:

„Lepszy jest smutek niż śmiech, bo przy smutnym obliczu serce jest dobre.

Serce mędrców jest w domu żałoby, a serce głupców w domu wesela” (Koh 7, 3-4). Muszę się pochwalić: nie potrafię opowiedzieć żadnego dowcipu, bo ich nie pamiętam. Pamiętam jednak wiele smutnych doświadczeń, które nie pozwalają mi spać i wypędzają mnie do kaplicy. Psychologia zna mechanizm obronny sztucznego doprowadzenia siebie i innych do śmiechu z obawy przed nieakceptacją otoczenia lub dla ukrycia nadmiaru złości. Skrajnym przypadkiem jest paragelia, czyli wybuchy śmiechu nieadekwatne do sytuacji, na przykład na pogrzebie. Ale Jezusowi chyba nie tylko o zdrowie psychiczne swoich uczniów chodziło, gdy mówił, że wesele i radość oraz imprezowanie musi mieć swój finisz... W zwyczaju żydowskim pan młody w czasie uroczystości weselnych wchodził do komnaty panny młodej w towarzystwie orszaku przyjaciół – nazywano ich „dziećmi pana młodego”. Przez siedem dni ucztowali i nagle ktoś tłukł naczynia, żeby dać znak, że wesele się skończyło. Jezus robi aluzję do siebie (pan młody), Kościoła (panna młoda) i Apostołów (dzieci pana młodego). Dopóki On jest traktowany jako pan młody, dopóki Chrystus jest pośród biskupów i kapłanów czczony i szanowany, mamy obfitość pokarmu duchowego Biblii i upojenie duchowe sakramentami. Ale gdy On zniknie z oczu biskupów i kapłanów, nadejdzie post świata. Pierwszy taki „post” miał miejsce, gdy najbliższe Jego otoczenie zdezerterowało z Ogrodu Oliwnego ze strachu przed aresztowaniem, które było intrygą: Kajfasza, Piłata i Heroda. Drugi taki „post” nastąpi przy końcu czasów, kiedy władza polityczna, wielki biznes i duchowni „Kajfasze” sprzymierzą się ze sobą, by doprowadzić do głodu Słowa Bożego i zniekształcić sakramenty, aby nie były „winem” Ducha Świętego i by prawdziwy obraz Chrystusa znikł z oczu wiernych. To będzie ostatni „post” straszniejszy w skutkach niż ten z Wielkiego Piątku! Sam siebie szczerze pytam: na ile ja się tym w ogóle przejmuję? Bo jeśli choć trochę, to trochę mnie to zasmuci i choć trochę kocham Jezusa.

VIIŁk 9, 23-25

Bezkompromisowe słowa Jezusa z tej Ewangelii mogą odstraszać nas, ale gdy je zrozumiemy dogłębnie, będą odstraszać od nas piekło. Chrystus nie używa w tych słowach porady albo prośby czy wskazówki – On „rozkazuje” wybierać zbawienie i szczęście naszych dusz ponad każdym naszym świeckim problemem, zarówno troską jak i przyjemnością, ponad smutkiem i radością. Wobec zbawienia, czyli szczęścia, nic nie jest porównywalne. W porównaniu z wiecznością Nieba wszystko jest „sezonową” marnością.

Ktoś, kto dla zachowania swojej swobody lub majątku, swojej władzy lub stanowiska, namiętności, także opinii szczególnie duchowo korzystnej, dla czegokolwiek, choćby dla ocalenia swojego doczesnego życia, wypiera się Chrystusa, czyli uznaje Go jako mniej wartościowego i wypiera się Jego prawd, Jego doktryny, Jego nauczania, zmienia je lub ich nie poznaje – rozmyślnie krzywdzi swoje sumienie i grzeszy przeciwko Bogu. Ktoś taki nie tylko będzie pozbawiony zbawienia, ale będzie niewypowiedzianie przegranym bankrutem, gdy przyjdzie Dzień Sądu – czas sumowania zysków i strat. Ktoś, kto woli 100 złotych dzisiaj, by jutro nie otrzymać 400 miliardów, popełnia mniejszą głupotę! Ktoś, kto woli zjeść dzisiaj jabłko, by jutro nie otrzymać raju, popełnia mniejszą niedorzeczność. Ktoś, kto woli obejrzeć dziś film astronomiczny o gwiazdach niż jutro otrzymać na własność cały kosmos, popełnia mniejszą niedorzeczność – niż ten, kto boi się stracić to życie bardziej niż życie wieczne. Ten, kto ocali swoje życie na tych warunkach, straci je bezpowrotnie – straci to, co ma nieskończenie większą wartość: swoją cenną duszę.

Jeżeli jednak stracimy nasze życie z powodu przywiązania do Chrystusa – to zachowamy je jako niewypowiedzianą korzyść. Zysk całego świata jest nieporównywalny do korzyści życia wiecznego... a jednak nas kusi i jest niebezpieczny, gdy go cenimy wyżej niż zbawienie. Nie można nawet ustalić między jednym a drugim jakiejkolwiek proporcji.

To wszystko jest logiczne i jasne dla mnie, ale problem w tym, że jestem okresami w mroku i podejmuję nielogiczne decyzje. Dlaczego tak jest? Ponieważ mała chwila może zadecydować o losie długich lat, a jedna decyzja może zadecydować o wieczności. Bagatelizujemy małe chwile i nie liczymy się z decyzjami, błędnie myśląc, że jeszcze nie jest z nami tak źle i jeszcze mamy czas. A jeśli wyczerpaliśmy kredyty Bożej cierpliwości?

Ciało nie może być szczęśliwe, jeśli dusza jest nieszczęśliwa w innym świecie, ale dusza może być szczęśliwa, choć ciało jest w strapieniu i jest uciskane w tym świecie.

Wielki Post się zaczął i smuci mnie, bo Miłość Jezusa nie może przebić się do mojego skamieniałego serca... więc może trwoga przed Nim spowoduje jego rozdarcie? „Rozdzierajcie wasze serca a nie szaty” nawoływał Joel – przeczytałem czyjś komentarz do tego wiersza: jeśli będziecie rozdzierać serca wasze, szaty nie będą rozdarte.

VIIIMk 1, 21

Jezus pełnił posługę po zachodzie słońca, kończąc dzień szabatu. Sam jest Słońcem Światłości Przedwiecznej. W Nim nie ma niepokojącego mroku, lecz wszystko się wyjaśnia i wszystko nabiera blasku. On nie „zachodzi” jak zwykłe słońce – zawsze, nawet nocą, można przyjść do Niego i wszystko „wyjaśnić”. Jakże trafna była intuicja jubilerów, by monstrancje wykonywać w formie słońca! (Najlepiej mi się modli właśnie wieczorami, po zachodzie słońca.) Żydzi przychodzili w szabat dopiero wieczorem do Niego – bo dopiero wówczas byli uwolnieni od szabatowych ograniczeń w podróżowaniu i aktywności. Obawiali się zarzutów ze strony faryzeuszów o nieprzestrzeganie szabatu. Obostrzenia szabatowe jednak były mniej szkodliwe niż współczesne restrykcje, jakie spadły na wiernych pragnących uczestniczyć w liturgii. Zderzali się z kolejnymi ograniczeniami narzuconymi przez hierarchów. Czy to nie smutne? Kasta ludzi uchodzących za religijnych utrudniała reszcie kontakt z Chrystusem. Ukryte bezbożnictwo pod maską pobożności... Kiedy zapytano abp Viganò, co to jest „deep Church”, 28 X 2020 powiedział: „Głęboki Kościół” to kościelna wersja „głębokiego państwa”, a raczej „watykańska gałąź”, która zależy od „głębokiego państwa” i ściśle z nim współpracuje. Wyobraźmy sobie tych samych ludzi, z tymi samymi wadami, uwikłanych w tę samą sieć intryg i szantaży, którzy zamiast garniturów i krawatów noszą rzymskie koloratki (często dobrze ukryte w kieszeniach) i pierścienie święceń biskupich... możemy być zszokowani twierdzeniem, że osoby poświęcone Panu i zbawieniu dusz są w rzeczywistości heretykami lub ludźmi zepsutymi i pożądliwymi. Ale jeśli się nad tym zastanowić, Pan nasz ostrzegał nas o nich w Ewangelii: „Biada wam, uczeni w Piśmie i faryzeusze, obłudnicy! Bo podobni jesteście do grobów pobielanych, które z zewnątrz wyglądają pięknie, lecz wewnątrz pełne są kości trupich i wszelkiego plugastwa” (Mt 23, 27). Szczególnie przerażający dla osób wierzących jest fakt, że ludzie ci nie tylko zdradzają swoją misję, ale także profanują Mistyczne Ciało Chrystusa: jeszcze raz krzyżują Naszego Pana, gdy odprawiają Mszę Świętą, kiedy wywołują skandale, kiedy wykorzystują pokładane w nich zaufanie do psucia dzieci i młodzieży. Czyniąc to, dyskredytują świętość Kościoła, odsuwają od niego wiele dusz. Szkoda, jaką wyrządzają, jest ogromna, ponieważ ich grzechy spadają na Oblubienicę Chrystusa, która jest niepokalana jak Dziewica Maryja. Można sobie wyobrazić dusze tych nieszczęśliwych ludzi: czarne dusze, oddane złu, szatanowi – w świadomości, że każdy z ich złych czynów rozdziera ciało Chrystusa, tak jak to czynili oprawcy podczas jego biczowania. Skąd wziął się ten „głęboki kościół” i jak głęboko wniknął w globalną sieć wiary katolickiej? Można powiedzieć, że „głęboki kościół” zaczął działać w latach sześćdziesiątych XX wieku i że kształtował się stopniowo, przede wszystkim wtedy, gdy rewolucja soborowa umożliwiła jego członkom wejście do dykasterii watykańskich, do papieskich uniwersytetów, seminariów, klasztorów, klasztorów i diecezji – czyli tam, gdzie mogli wyrządzić największe szkody. Trzeba przyznać, że w rewolucji tej „głęboki kościół” wykazał się wysoką zdolnością organizacyjną, zdolnością do infiltracji kapilarnej, często z powodu naiwności niektórych hierarchów lub dzięki przyzwoleniu innych. Za tym działaniem kryje się jednak umysł szatana, który będąc inteligencją anielską wie, jak kierować swoimi sługami, aby uderzyć w Kościół. Dziś „głęboki kościół” obejmuje praktycznie całą hierarchiczną strukturę Kościoła katolickiego, a zwłaszcza jego najwyższe szczeble. Skandale, o których czytamy w mediach, dotyczą nie tylko księży, ale także biskupów i kardynałów. To smutna sprawa. Ale jeśli się nad tym zastanowić, to nie jest to aż tak absurdalne: ktoś, kto trzydzieści czy czterdzieści lat temu był zepsutym kapłanem i nie został wydalony przez przełożonych – być może dlatego, że był sprytny i dobrze się krył – do dziś jest dalej zepsuty, ale w międzyczasie awansował do rangi biskupa czy kardynała. Jest to przypadek arcybiskupa Wiltona Gregory’ego, nowo awansowanego kardynała! Oczywiście ci, którzy są zepsuci, mogą być obiektem szantażu” [1].

Nie ma co – trzeba naśladować choćby tych Żydów biegnących wieczorami do Jezusa i unikając obostrzeń, starać się pod zasłoną zmroku szukać Jezusa!

„Potem uzdrowił wielu”. To był pracowity wieczór, a potem Jezus służył po zmroku całemu miastu, które zgromadziło się u drzwi. Zapewne nie były zamknięte jak to często dziś ma miejsce zwłaszcza w kościołach na Zachodzie Europy. (Niebawem zaczniemy zawijać się w kocyk i kłaść się w oknie życia, żeby się dostać do kościoła). Jezus pracował bardzo ciężko, aby służyć potrzebom innych i zawsze przedkładał potrzeby wierzących Mu i wierzących w Niego nad swoje. Ale nie chodziło o działalność charytatywną, lecz o dotarcie przez potrzeby ludzkie do najważniejszego pragnienia ludzkiego: wybawienia!

W 35 wierszu pierwszego rozdziału swej Ewangelii Marek zapisał, iż Jezus modlił się w odosobnionym miejscu, a było już nad ranem, choć jeszcze panował mrok.

Poszedł na długo przed świtem i udał się na miejsce odosobnione, i tam się modlił. Najwłaściwszym miejscem modlitwy jest przede wszystkim odosobnienie – nawet obecność kilku osób sprawia kłopot dla autentyczności, nawet obecność jednej osoby obok stwarza pewne skrępowanie i przeszkadza doznać w pełni obecność Boga Ojca.

Po długim wieczorze posługiwania, które zapewne przedłużyło się do głębokiej nocy, z pewnością usprawiedliwilibyśmy Jezusa, gdyby zasnął. Jednak On, wstając na długo przed świtem (jakże krótki był Jego sen), miał jednak więcej czasu na modlitwę. Przy tej myśli przypominam sobie, iż kiedyś skracałem czas modlitwy, ponieważ modlitwy nie traktowałem jako SPOTKANIA tylko jako USŁUGĘ! Chciałem „coś” od Boga, a nie być z Nim bez szukania jakiejkolwiek korzyści. Jezus miał zwyczaj (ethos) wieczornych lub wczesnych modlitw – to były zapatrzenia w Oblicze Ojca i przeciągające się rozmowy z Nim. Bez spojrzenia w Oblicze Boga nasze spojrzenia w twarze innych nie mają wyrazu. Bez rozmowy z Bogiem nasze rozmowy z innymi nie mają treści i sensu.

Nie wiemy dokładnie, o co modlił się Jezus, ale tak czy inaczej, wykorzystał ten czas modlitwy na bliską, intymną komunię z Bogiem Ojcem, za którą tęsknił, bez której nie chciał ani zaczynać dnia, ani go kończyć. Możemy się domyślać, że Jezus modlił się za siebie samego o to, by w Jego Obliczu i słowach ludzie mogli usłyszeć i ujrzeć Ojca. Wszystkie fragmenty Ewangelii dające przykłady Jego modlitwy wskazują, że prosił Ojca za innych, zwłaszcza za uczniów, by w Nim odkrywali ojcostwo Boga (J 14, 9). Ale zapewne to nie był jedyny powód Jego modlitwy. Ten najważniejszy pozostanie tajemnicą, gdyż był na pewno niedającym się zapisać w słowach szczęściem doświadczania Nieba i piękna Miłości Ducha Świętego. Szukał modlitwy, bo wiedział, iż Jego ludzka natura łaknie ujawniania się boskości bardziej niż oddechu czy snu i jest rozkoszą szczęścia nieskończenie większą niż jakakolwiek ludzka euforia. Dopóki nie odkryjemy w modlitwie większej rozkoszy niż jakakolwiek na ziemi – wiemy o niej mniej niż nic. I jeszcze jedno zwróciło moją uwagę: gdy On szukał odosobnienia, by być z Ojcem – ludzie zaczęli Go szukać. Gdy my szukamy ludzi, by zaspokoić nasze osamotnienie, zwykle oni szybko znikają, ale gdy szukamy osamotnienia, by być jak najpełniej z Bogiem, ludzie jakby wyczuwają aromat nieba, nabierają pragnienia przebywania z nami. Modlitwa namaszcza nas wonią rajską i sprawia, że ludzie to wyczuwają i nie potrafią oprzeć się pragnieniu przybliżenia się. Szymon i inni zdyszani podbiegli do Jezusa tchnącego szczęśliwym pokojem i powiedzieli: „Wszyscy Cię szukają”. Być może myśleli, że Jezus będzie zadowolony ze swojej popularności i będzie chciał spędzić więcej czasu z tłumem, który zgromadził i zaimponował ludziom poprzedniego dnia. Ale Jezus nie potrzebował się napawać podziwem ludzkim, skoro był nasycony podziwem Ojca. Komu chcę tak naprawdę zaimponować? I znowu Jego odpowiedź koryguje moje wyobrażenie o kapłańskiej posłudze: „pójdźmy gdzie indziej, abym i tam mógł nauczać, bo na to wyszedłem”. Przede wszystkim NAUCZANIE SŁOWAMI, A NIE CUDA I UZDROWIENIA! Ten priorytet jest dla mnie istotny, gdyż w przeszłości widziałem kilku charyzmatyków, którzy się zupełnie zagubili w powołaniu, gdyż zaniedbywali nauczanie, a skupiali się na uzdrowieniach. Dopóki mamy czas, módlmy się, bo gdy go zabraknie, modlitwy o nas się upomną.

IX

Chrystus często głosił w synagogach swoje nauczania. Można rzec, że synagogi były bardzo podobne do naszych kościołów parafialnych, miejsc, gdzie ludzie zwykle spotykali się razem w dni szabatowe, aby wielbić Boga przez modlitwę, czytanie Tory i proroków oraz słuchanie słów napomnienia od tych, których przewodniczący synagogi tam wyznaczyli. Ewangeliści odnotowali, że ludzie byli zdumieni i zaskoczeni Jego nauczaniem. Ale jedną rzeczą jest zdumienie i fascynacja nową nauką i podziwianie kaznodziei, a inną rzeczą jest wierzyć w treść tego nauczania. Czytamy o wielu Żydach, którzy słuchając Chrystusa, byli zdumieni i pełni podziwu, ale o niewielu, którzy uwierzyli w Jego nauczanie i poszli za Nim. Dlaczego? Było zbyt prawdziwe, a prawda demaskuje, jest bezwarunkowa, przykra i nie zostawia pola na pertraktacje. Prawda jest jak najkosztowniejszy diament – można go podziwiać w witrynie jubilera, ale żeby go kupić, trzeba by sprzedać wszystko, co się posiada. Prawdą jest miłowanie Jezusa bez względu na straty. Chcesz wiedzieć, ile Go kochasz? Powiedz sobie, ile dla Niego możesz stracić! Jezus nauczał ich jako ten, kto ma władzę nad ludzkimi duszami i stawiał ich wobec wyborów pomiędzy miłością Boga a potępieniem. Kto nie stara się wysilać, by kochać Boga, już sam siebie stawia w pozycji utraty Boga. Kto nie kocha Boga, już Nim gardzi – dlatego Paweł napisał: „Jeżeli ktoś nie kocha Pana, niech będzie wyklęty. Maranatha” (1 Kor 16, 22). To ludzi przerażało, bo słowa Jezusa brzmiały jak rozkazy. „Bóg nie wymaga od duszy niczego, jak tylko, by Go kochała” (św. Aniela z Foligno). Nie tak nauczali uczeni w Piśmie, zwykli rabini żydowscy, którzy czytali swoje wykłady z ksiąg, ale tak zimno, bez wiary i mocy, że serca ludu nie były tym nauczaniem w ogóle poruszone. Czytali swoje nauki jako komunikaty epidemiologiczne albo ogłoszenia duszpasterskie czy moralizatorskie połajanki, które pozwalały im się poczuć lepszymi od pospólstwa.

„I weszli do Kafarnaum”... Jezus i zapewne Jego czterej uczniowie, których właśnie powołał: Szymon, Andrzej, Jakub i Jan. „A natychmiast w dzień szabatu wszedł do synagogi i nauczał”; trzeba zauważyć to „natychmiast” – bez zwłoki, skoro tylko wszedł do miasta, bo był wtedy dzień szabatu. Ludzie co tydzień zbierali się, aby słuchać czytania Prawa Mojżesza i nauczań rabinów. Jezus skorzystał z tej okazji, aby im głosić Ewangelię i uczyć ich sekretów o królestwie Bożym w sposób, jakiego nigdy nie słyszeli. Nie było to nudne, było urzekająco piękne, ale... niestety zbyt prawdziwe! Kafarnaum nie jest wspomniane ani w Starym Testamencie, ani w apokryfach, ale nazwa tego miasta jest nieprzypadkowa: można ją tłumaczyć: „dachy Nahuma”, czyli osiedle kogoś, kto miał na imię Nahum albo... „przykrycie” (w sensie „przebaczenie” od hebr. KAFAR) i „pocieszenie” (od hebr. NAHAM). Było to więc miejsce nieprzypadkowo wybrane przez Jezusa – miało być oazą pocieszenia i przebaczenia. Nie ma jednak pocieszenia bez dopuszczenia do siebie smutku i nie ma przebaczenia bez wyznania win.