List Judasza nie Iszkarioty - o. Augustyn Pelanowski - ebook

List Judasza nie Iszkarioty ebook

o. Augustyn Pelanowski

4,9

Opis

List Judasza nie Iszkarioty to prawdopodobnie ostatnia książka ojca Augustyna – tak autor zapowiadał to w książce Ocalenie część 2.

To zdumiewająca medytacja na temat skromnego, zaledwie jednostronicowego Listu świętego Judy, poprzedzającego Apokalipsę.

Tytuł Apokalipsa pochodzi od czasownika greckiego APOCALYPTEIN, które da się przetłumaczyć jako objawienie albo odsłonięcie czy nawet… zdemaskowanie. Wszyscy chyba doskonale widzimy, że świat, a także Kościół, stał się, w poprzednim stuleciu, i w tym, które się rozpoczęło, jeszcze intensywniej teatrem niezwykle zaciętej walki zła i dobra, walki Boga i Szatana – o nas, o wierzących.

Pokuta mogłaby zmienić wyroki Boga i mogłaby powstrzymać inwazję zła, herezji, zarazy, wojny, głodu, drożyzny, w końcu ponurej i bladej śmierci, ale niewielu to czyni. Ostatnia szansa zostanie zaprzepaszczona, ale ocaleje Reszta. To słyszę od czterech lat.

Gdyby teraz święty Juda stanął przed tobą, powiedziałby: „Ludzie nawet nie rozumieją, co złego uczynili, choć mogli zrozumieć. Ich niewiedza własnych win nie jest bez wielkiej winy!”

fragment książki

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 271

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,9 (35 ocen)
33
1
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
MonikaP129

Nie oderwiesz się od lektury

Prawdziwe do bólu...Kocham ojca Augustyna za jego odwagę i determinację w głoszeniu Słowa Bożego.
00
MoniM79

Nie oderwiesz się od lektury

Ta książka zmienia życie.Koniecznie przeczytaj.
00

Popularność




Okładka

Strona tytułowa

o. Augustyn Pelanowski

List Judasza nie Iszkarioty

Strona redakcyjna

Projekt okładki: Michał Padacz

Skład i łamanie: Szymon Pipień

© copyright: paganini 2020

© copyright: ojciec Augustyn Pelanowski

ISBN 978-83-66464-09-4 druk

ISBN 978-83-66464-10-0 pdf

ISBN 978-83-66464-11-7 epub

ISBN 978-83-66464-12-4 mobi

Wydawnictwo paganini

ul. Bosaków 11, 31-476 Kraków

www.wydawnictwopaganini.pl

[email protected]

Księgarnia internetowa

www.paganini.com.pl

[email protected]

Dział handlowy

[email protected]

12 423 42 77

577 134 277

List świętego Judy

Niech święty Juda – patron spraw niemożliwych doprowadzi szczęśliwie ten tekst do oczu tych, których Bóg przeznaczył do zbawienia.ANACHORETA

Rozważane i komentowane przez Autora wersety z Listu Świętego Judy zostały zaczerpnięte między innymi z Biblii Pierwszego Kościoła, Biblii Tysiąclecia, Biblii Jakuba Wujka, Biblii w wersji interlinearnej (https://biblia.oblubienica.eu).

PROLOG

List świętego Judy jest ostatnim przed Apokalipsą pismem apostolskim i przedostatnim w ogóle w kolejności pismem całej Biblii w kanonie katolickim. Zasługuje więc szczególnie na uwagę, gdyż odnosi się do tego, co bezpośrednio poprzedza ostatnie chwile istnienia tego systemu świata. Biblia przecież opisuje historię zbawienia, a skoro historię, to trzeba liczyć się z kolejnością ksiąg i nie może być totolotkiem czy antologią aforyzmów, by wyrywać fragmenty z kontekstu całości. Każdy fragment Biblii jest zrozumiały dopiero wtedy, gdy się zna całość; każda księga jest zrozumiała dopiero w odniesieniu do innych ksiąg i dopiero wówczas może dać swoje światło ciemności wydarzeń, w których próbujemy przetrwać. Wszystkie odnoszą się do tajemnicy (MISTERION – SACRAMENTUM [1]) Chrystusa, tajemnicy Jego obecności w tym świecie, tajemnicy Jego dzieła odkupienia.

Umieszczenie Listu świętego Judy bezpośrednio przed Apokalipsą nie jest więc przypadkowe, gdyż poprzedza ostateczne odsłonięcie szczegółów walki Chrystusa o Kościół, który stał się obiektem zazdrosnej pazerności piekła. Tytuł „Apokalipsa” pochodzi od czasownika greckiego APOCALYPTEIN, który można przetłumaczyć jako objawienie albo odsłonięcie czy nawet... zdemaskowanie. Stąd moje zainteresowanie Listem świętego Judy, który jest umieszczony bezpośrednio przed Apokalipsą. Wszyscy doskonale widzimy, że świat, a także Kościół, stał się w poprzednim stuleciu, i w tym, które się rozpoczęło, jeszcze intensywniej, teatrem niezwykle zaciętej walki dobra i zła, walki Boga i Szatana – o nas, o wierzących. Wojny nabierały coraz bardziej globalnej skali, zmieniając swój charakter, brutalność się wzmagała, niemoralność nabierała drastycznych cech, a wreszcie nasza święta katolicka doktryna została zaatakowana i z roku na rok mogliśmy oglądać na własne oczy, jak się ją nam podmienia, narzucając panteistyczne [2] zabobony. Zmienia nam się wszystko, nawet święta, nawet Biblię, zapewne też zmieni się nam sakramenty na formy uniemożliwiające nie tyle zarażenie się takim czy innym wirusem, co raczej uniemożliwiające nam bezpośredni kontakt z Chrystusem. Czy woda pod prysznicem jest mniej groźna niż woda przy chrzcie? A jednak w jeden miesiąc ludzie bardziej się przerazili chrztu niż wchodzenia do kabiny pod prysznic. Czy sakramenty będą dostępne jedynie on-line? Czy będą wówczas jeszcze sakramentami? Nie wiadomo, kiedy większość katolików stała się obserwatorami przed ekranami, a niektórzy z nich zastanawiali się, czy taka obserwacja nie zatrzymuje ruchu łaski jak w efekcie Zenona [3]?

A może z Watykanu wyjdzie zarządzenie zmiany epokowej i wycofa się wszelkie formy sakramentalne „narażające” ludzi na bezpośredni kontakt z Chrystusem w sakramentach z obawy przed jakimiś wirusami? Znany z Mszy Świętej znak pokoju przestał już mieć cokolwiek wspólnego z pokojem jakimkolwiek. W każdym razie, zmiany w wypowiedziach hierarchów coraz bardziej oszałamiały. Słyszeliśmy już biskupów błagających, by nie iść do kościołów w niedzielę albo mówiących nam – wbrew zapisom Biblii – że nie istnieje żadna kara Boska. Wielu nie wierząc własnym oczom, mogło przeczytać na zamkniętych drzwiach świątyń napisy typu: „Limit 5 osób wyczerpany”. Higiena i ekologia zastąpiły dwa przykazania miłości Boga i człowieka w zawrotnym tempie. Nawrócenie ekologiczne sięgnęło dna psychozy w ustach wcale nie małej liczby duchownych i świeckich.

Te zmiany w przestrzeni kościelnej narracji przypominały jako żywo pewien bestseller napisany przez George’a Orwella w 1948 roku, a noszący tytuł: Rok 1984. Autor wniósł swoim dziełem na trwałe do języka takie słowo jak „nowomowa”. Cechą nowomowy było określanie rzeczywistości słowami będącymi w sumie oksymoronami: wolność to niewola, a ignorancja to siła. Słyszeliśmy więc, że ludzkie marzenia to wola Boga albo że autorytetem obligującym do posłuszeństwa nie jest już prawda Ewangelii, ale zarządzenia ONZ.

Orwell pisał o społeczeństwie, które jest wychowywane w oderwaniu od słów prawdziwych, by uniemożliwić ludziom autonomiczne myślenie. George Steiner w swoim eseju o książce Orwella wskazywał na znamienne dowody spełnienia się prognoz Orwella: służby wywiadowcze przecież określają zabójstwo jako odejście w wyniku agresji, a zamachy stanu jako dobrze rokujące na przyszłość dostrzeżenie znaczenia prawa człowieka[4], herezja może więc być nazywana nauczaniem Kościoła, a nauczanie Kościoła może być historycznym etapem, który potrzebuje progresu, zmiany, rozwinięcia, redefinicji albo mutacji jak jakiś wirus. Mamy więc mniej więcej taki efekt w nowomowie niektórych autorytetów, jakby nam mówili, że wulgaryzm: „ty świnio” to komplement, a wyrażenie „gniew Pański” jest równie niesmaczne jak zepsuta wieprzowina.

Częściej można było słyszeć o marzeniach niż dogmatach z ust tego, który miałby dogmatów bronić, a tymczasem kreował on współczesny wizerunek Kościoła według swoich własnych wyobrażeń albo może podszeptów mocodawców. Gdyby Argentyńczyk był papieżem, to wówczas wszystko, co rozwiązałby na ziemi, musiałoby być rozwiązane w niebie: począwszy od świętokradczych Komunii Świętych dla cudzołożników aż po uznanie, że wszystkie religie prowadzą do Boga, łącznie z islamem i szamanizmem. Wątpię, czy Niebo wtedy zgodziłoby się na takie rozwiązania.

Piotr w imieniu Kościoła wyznał Chrystusa w słynnej scenie, która miała miejsce pod Cezareą Filipową, niedaleko jaskini poświęconej bożkowi o imieniu Pan [5] i na tle góry Hermon (Mk 8, 27nn) uważanej przez Żydów za miejsce strącenia upadłych aniołów. Dla Piotra i jego następców należy obowiązek strzeżenia depozytu wiary, a nie „wymyślanie” w poetyckich rojeniach swojego Kościoła. Piotr nie może realizować swoich marzeń, ale powinien strzec tego, co ujrzał i usłyszał w Chrystusie. Istnieje komunia pomiędzy Chrystusem a Kościołem, Oblubieńcem i Małżonkiem, której nikt nie może rozrywać, a Piotr ma obowiązek, jako świadek tych zaślubin, strzec tego związku.

Bóg miał w swojej woli Kościół od początku, a został on zbudowany na skale z przyobiecanego nasienia, którym jest Jezus (Rdz 3, 15). Szatan chce wcisnąć się w ten związek, jak wąż między skałę a stopę Niewiasty, między Chrystusa a Kościół – Oblubienicę. Piotr miał być obrońcą węzła małżeńskiego między Chrystusem a Kościołem, ale oto „wcisnął” się Antychryst, który ten związek rozrywa, lecz stopa Niewiasty Maryi zmiażdży mu łeb na Skale Chrystusowej.

To nie jest twój Kościół, ale Mój – mówił Jezus do Piotra. I tak miało być. Piotr pamiętał o tym, kiedy ostrzegał starszych – prezbiterów, aby nie pod przymusem strzegli Kościoła (1 P 5, 1-3). W scenie wyznania Piotra pojawia się ważny zaimek dzierżawczy. Chrystus mówi do Piotra, że jest opoką, ale: „na tej opoce zbuduję Kościół MÓJ” (Mt 16, 18). Tak właśnie mówił Jezus do Piotra i do każdego papieża. Amazońska adhortacja Franciszka to wyraz uzurpacji, zawłaszczenia Kościoła Chrystusa dla siebie, manifestacja swojego „widzimisię” o Kościele. Autor ujął ją w postaci czterech marzeń: społecznego, kulturowego, ekologicznego i kościelnego. Cztery marzenia, tylko czyje? Oto jak się jawi czytelnikom adhortacja Querida Amazonia. Czy Kościół ma się kreować według wytycznych marzeń Jorge Bergoglio i ma być jego osobistą instytucją? Nie marzenia ludzkie, ale wola Chrystusa jest priorytetem, a dokument wyraźnie stawia ludzkie marzenia ponad Boską wolę. Nie da się uniknąć wniosku, że autor adhortacji amazońskiej chce przywłaszczyć sobie Kościół, chce oderwać go od Chrystusa i uczynić swoją „korporacją” eko-polityczną.

Tymczasem, Piotr zobaczył w Jezusie szczyt majestatu, jaki może tylko człowiek posiadać: „Ty jesteś Mesjasz”. I nagle, w tym właśnie momencie, Jezus surowo im wszystkim przykazał, żeby nikomu o Nim nie mówili. Zaczął ich pouczać, że Syn Człowieczy wiele musi wycierpieć, że będzie odrzucony przez starszych, arcykapłanów i uczonych w Piśmie i zostanie naprawdę zabity [6].

Chrystus nie chce być ubogim, ale najuboższym z ubogich, bowiem nie tylko zrzeka się jakichkolwiek materialnych bogactw, ale nawet tego, co stanowi najważniejszy majątek na tej planecie: ludzkiej czci. Osobiście nie mogę tego pojąć, tego ogołocenia ze wszelkiej wartości i znaczenia. Nic! W takim razie co z nami, skoro jesteśmy Jego Ciałem mistycznym? Tak, ja zapewne przeżywam poniewierkę, potępienie, odrzucenie i utratę czci, w jakimś mikroskopijnym stopniu uczestniczę w ogołoceniu Chrystusa, ale mnie się to wszystko należało za moje winy, ale Tobie Chryste? Tobie należy się przecież chwała! A jednak Chrystus stał się najuboższym z ubogich, abyśmy nigdy nie czynili względu na osoby, jak stanowczo to nakazuje święty Jakub (Jk 2, 1-5).

Apostołowie spodziewali się, że wkrótce objawi się On w zewnętrznym przepychu i wielkości i przywróci królestwo Izraelowi, a oni dostaną teki ministerialne i będą tworzyć ekipę rządzącą, doznając sławy i szacunku. Dlatego też, aby naprawić to ich aroganckie marzenie, Chrystus roztacza przed nimi perspektywę przeciwną: On musi być odrzucony przez starszych i arcykapłanów, i uczonych w Piśmie. Dlaczego przyjmuje najgorszą wersję losu ludzkiego? Owszem, mówi też o zmartwychwstaniu, ale by to się stało, by zmartwychwstać, wybiera otchłań ludzkiego ubóstwa. Mówi do nich otwarcie, jawnie, jest przejrzysty: „A mówił zupełnie otwarcie te słowa” (Mk 8, 32). Ta otwartość to po grecku PARRESIA i oznacza również mówienie we wszystkich słowach prawdy bez mataczenia, bez manipulacji czy słownych parawanów i masek. Można ową PARRESIA pojąć także jako ubóstwo wyrażania się, czyli bez bogatego słownictwa, które może wywoływać wrażenie niezwykłej inteligencji czy intelektualnej erudycji. Zawstydza mnie ten sposób mówienia, gdyż przez wiele lat wyszukiwałem takie wyjątkowe sformułowania, by zrobić jak najlepsze wrażenie na innych. To prawda.

Piotr przerażony sprzeciwiał się temu; „wziął Go na bok i zaczął Go upominać” (Mk 8, 32). Tutaj Piotr co prawda kierował się miłością, ale już nie było go stać na pełną dyskrecję. Nie opanował skutecznie swoich emocji. Prowadzi Jezusa na bok, a grecki imiesłów PROSLABOMENOS sugeruje, że wziął Go w ramiona, uściskał, może nawet rzucił Mu się na szyję, by nie tylko odwieść Jezusa od tego planu, ale też, by inni tego nie słyszeli (Mk 8, 32). Może nawet mówił Mu do ucha? Ale Jezus uwolnił się z tego uścisku i ostro go zganił. Dobrze wiemy, jakimi słowami.

Czynimy wszystko, by nawet nie usłyszeć o ODRZUCENIU I UTRACIE SZACUNKU, nie możemy uwierzyć, że życie może przynieść klęskę a nie sukces. Nie możemy uwierzyć, że los Kościoła będzie podobny do losu Chrystusa i musi być on odrzucony, by ujawniło się, kto jest kim. I tu jest sedno problemu: bo jeśli ja lub ty doświadczymy odrzucenia i klęski, to kto wtedy będzie przy nas, jeśli nie NAJUBOŻSZY Z UBOGICH? Kto zechce być z Chrystusem, gdy będzie odrzucony? Kto zechce być w Kościele, gdy Kościół będzie osądzony?

Chrystus zdecydowanie chce dla siebie, na chwilę najważniejszą, rozstrzygającą – ubóstwa najuboższego, aby już czekać na mnie tam, na dnie ludzkiego odrzucenia, jeśli mnie się to też przydarzy. I jak mi się wydaje, chce tego dla Kościoła w chwili, gdy Kościół zostanie poddany ostatniej próbie, a właśnie ta chwila nadeszła. Ale próba jest chwilą, czasem ograniczonym, jest tylko testem, który ma swój kres. Czas próby jest ściśle wyliczony, a nawet skrócony: „ów czas z powodu wybranych zostanie skrócony” (Mt 24, 22). Jakub pisze, że Syn Boży wybrał ubogich tego świata na bogatych w wierze oraz na dziedziców królestwa przyobiecanego tym, którzy Go miłują (Jk 2,5). Dziedzictwo jest celem próby.

Gdy ktoś idzie do sklepu z odzieżą, to wybrawszy piękne ubranie, wpierw idzie do przymierzani i tam zdejmuje z siebie przyodziewek, a następnie przymierza nowe ubranie, po czym znowu je zdejmuje, idzie do kasy i kupuje. W przebieralni następuje jednak moment, kiedy jest pozbawiony starego ubrania, a nowego jeszcze nie posiada – oto sens ogołocenia. Wzbraniamy się przed byciem ubogimi w próbie. Bóg jednak nie chce nas mieć w nędzy na wieczność. On tylko chce nas przebrać i dlatego następuje ta chwila w historii, gdy trzeba zrzucić ludzki splendor. Chciejmy być ubogimi w chwili próby Kościoła, ponieważ Bóg ma dla nas nowe szaty Królestwa.

Nie dziwmy się, że czas wielkich katedr minął, a czas wielotysięcznych parafii już się nie wróci. W liturgicznym porządku, w czwartek 6 tygodnia zwykłego, pojawia się, w kontekście czytań o prymacie i owego fragmentu z Listu Jakuba, Psalm 34:

„Spójrzcie na Niego, a rozpromienicie się radością, oblicza wasze nie zapłoną wstydem. Oto zawołał biedak i Pan go usłyszał” (Ps 34, 6-7).

Biedaka Pan słyszy, ponieważ dla biedaka bogactwem jest już tylko Chrystus; osobisty wstyd biedaka zostaje w Jego spojrzeniu ugaszony. Jezus nie mówi, że takie odrzucenie być może na Niego przyjdzie, ale że MUSI przyjść i tu pojawia się grecki imiesłów DEI – oznaczający powinność nie do uniknięcia.

A jeśli taka chwila przyszła na Chrystusa, to tym bardziej musi ona przyjść na nas i oto właśnie nadeszła. Mamy więc ostateczny zamach na Kościół – Kościół musi być odrzucony i jak Jezus musi cierpieć, musi być skazany na agonię, ale my tego nie przyjmujemy do wiadomości. Jezus miał swoje TRZY DNI CIEMNOŚCI począwszy od Paschy aż do Wielkiej Nocy i Kościół też ma – to nasz grób, ale grób ma swój kres, gdyż śmierć została zwyciężona w śmierci Jezusa. On zmartwychwstał i my także powstaniemy z mogił, nad którymi wielcy tego świata będą sobie składać gratulacje z ostatecznego pogrzebania katolicyzmu.

W ostatnich latach zostało zaatakowane wszystko: dogmaty, moralne prawa, struktury, sakramenty, głoszenie Ewangelii, nawet kropielnice, raz po raz atakuje się kapłanów, hierarchia jest sparaliżowana, wierni zdezorientowani i zdziesiątkowani. Nastaje ohydna pustka w Kościele, ale ona ma swój kres. Czy kiedykolwiek w historii tak było? Poza tym, od dwustu lat mnożą się objawienia Maryjne, które zawsze miały charakter ostrzegawczy, przygotowujący do ostatecznej rozgrywki o zbawienie. W obliczu wydarzeń ostatnich lat, a więc zagadkowych zaraz, rozwijającego się już od tak dawna wojennego konfliktu na Bliskim Wschodzie nad apokaliptycznie wskazanym Eufratem [7], coraz liczniejszych katastrof natury czy zadziwiających trzęsień ziemi, wobec dewastowania struktur ortodoksyjnego nauczania Kościoła, burzenia i sprzedawania świątyń albo zamieniania ich na sale estradowe, szerzącej się fali perwersji, która nas wszystkich zalewa – trzeba spojrzeć prawdzie w oczy i powiedzieć sobie: to się dzieje naprawdę! Mamy ostatnią chwilę systemu tego świata i nie minie to pokolenie, a ten świat zostanie dotknięty sprawiedliwością niebios niewątpliwie dotkliwiej niż stało się to w sierpniu 70 roku w Jerozolimie, kiedy to spłonęła i runęła w gruzy Świątynia. Oczywiście możemy mówić sobie jak Szwedzi: „jutro też jest dzień”, mając na myśli, że jutro będzie takie samo jak dziś, spokojne i beztroskie. Ale czy to nie jest zaklinanie rzeczywistości? Infantylna racjonalizacja pęknięć w architekturze chrześcijańskiego umysłu?

Prognostycy polityczni są zdania, że militarny konflikt między Chinami a USA jest odległy o kilka lat, ale ja myślę, że nastąpi on wcześniej, bo sprawa wymknęła się spod kontroli zgodnie ze starożytnymi regułami wojny opracowanymi przez Sun Tzu. Ktoś wygra wojnę przed jej rozpoczęciem, może nawet powodując śmiertelne choroby, a nie śmierć w bitwach? Wojna już trwa i pożre tych, którzy ją wszczynają, bo kto mieczem wojuje, od miecza ginie. Ale nie to jest najgorsze, bowiem najgorsze jest, że ludzie współcześni, w tym w znacznej mierze katolicy, uznali grzechy za zachowanie naturalne, moralnie poprawne, a to jest klęska nad klęskami. Stało się. Kto będzie się jeszcze bił w piersi w skrusze – ocaleje, a kto nie widzi i nie chce widzieć swoich grzechów – zostanie pochłonięty przez mrok gorszy od ślepoty.

W rozdziale 9 Apokalipsy autor czyni aluzję do proroctwa Ezechiela, pisząc o strasznej pladze szarańczy, która wyniszczy większość populacji na ziemi. Ocaleć mają tylko ci, którzy mają pieczęć Boga na czole [8]. By zrozumieć ten enigmatyczny zapis, trzeba koniecznie odwołać się do wizji Ezechiela [9], gdzie ocaleni są jedynie ci, którzy biadają nad własnymi winami i grzechami Jerozolimy, to znaczy żyją w duchu pokuty i skruchy. Ocaleją pokutujący w ukryciu, bo z pokuty nie można robić widowiska. Historyczna sytuacja Jerozolimy w czasach Ezechiela (między rokiem 597 a 587 przed Chrystusem) była bardzo podobna do sytuacji Kościoła dzisiaj – wiarołomne odstępstwo większości i wierność niewielkiej Reszty. I właśnie ta Reszta miała być opieczętowana ochronnym znakiem TAW (to ostatnia litera alfabetu hebrajskiego w starożytności zapisywana jako „krzyżyk”). Opieczętowani to ci, którzy przeżywają ból i udrękę z powodu upadku wiary; którzy płaczą, gdy widzą odstępstwo i tęsknią za Bogiem, stojąc przed zamkniętymi drzwiami świątyni; opieczętowani to ludzie skruszeni, ludzie pokutujący. Nikt inny nie przetrwa. Większość, która uległa zepsuciu, liberalizmowi, synkretyzmowi, herezji zostanie zniszczona przez aniołów, którzy bezzwłocznie zniszczą odstępców [10]. Nie wyłączając tych, którzy zabiegają o aborcję, antykoncepcję, cudzołóstwo, już nie mówiąc o perwersjach. Ile razy słyszeliśmy od Franciszka o skrusze za grzechy? O wiele częściej o marzeniach ekologicznych. Szkoda, bo już za późno dla większości na zatrzymanie uruchomionej anielskiej interwencji. Zaczęło się. Skrucha doskonała, CONTRITIO, powinna wynikać z miłości do Boga, z powodu uświadomienia sobie współudziału w ukrzyżowaniu Jezusa, z powodu obrazy, jaką Mu się sprawia, z powodu zbezczeszczenia Jego obecności we własnym ciele i duszy, wyganiania Ducha Świętego i powinna być jednocześnie nienawiścią do tych grzechów, które się popełniło. Oczywiście ta skrucha nie zwalnia ze spowiedzi, ale wręcz przeciwnie – przynagla. Kto dziś spowiada się w świecie katolickim? Czy jest coraz więcej katolików spowiadających się, czy też miejsca spowiedzi kurczą się błyskawicznie? Czy ktoś się spowiada z bałwochwalstwa, skoro prominentni hierarchowie niosą jakąś Pachamamę na ramionach? Kto dokonał wynagrodzenia za to bluźnierstwo? Nie widziałem i nie słyszałem. Toteż bluźnierstwo przyniesie ze sobą swoje żniwo i czy nazwiemy to przekleństwem, konsekwencjami czy karą i tak efekt będzie straszny. Dziś mianem „heretyków” określa się coraz częściej ortodoksyjnych wiernych, a heretycy są uznawani za normalnych katolików. Uczestniczenie w kulcie niekatolickim weszło już do kanonu zachowania poprawnie katolickiego, tymczasem encyklika Mortalium animos Piusa XI nie przestała obowiązywać i jasno w niej stwierdzony jest zakaz uczestniczenia w kulcie niekatolickim. Ekumenizm? Czy naprawdę coś takiego może zaistnieć? Czy nie jest to po prostu rodzaj „cudzołóstwa” doktrynalnego? Kto w ostatnich latach czcił niedziele jako czas przeznaczony dla Boga? Niebawem niedzielna Msza Święta nie tylko nie będzie obowiązkiem, ale nawet będzie obowiązkiem ją opuszczać. Jeszcze nie tak dawno wystarczyło iść do galerii w niedzielę i godzinę później odwiedzić kościół. Liczby uczestników mówiły same za siebie. Można było usłyszeć z ust wielu: „nikogo nie zabiłem”, ale gdy sobie uświadomimy, że każdego dnia około 4 tysiące dzieci szło na rzeź aborcyjną, to czy naprawdę nie mieliśmy udziału w tej zbrodni nic z tym nie robiąc albo obserwując jak Jeffrey Sachs [11] mile jest widziany na salonach Watykanu?

Juda nade wszystko burzył się na ASELGEIA – czyli „paniczne” pożądanie ciała osoby tej samej płci. Czystość i dziewictwo stały się wyszydzanymi postawami, uznanymi za swoistą nienormalność [12]. Ludzką generację toczy śmiertelny nowotwór i na nic się zdadzą entuzjastyczne spektakle uzdrowienia. Jak ktoś słusznie zauważył: nie słyszeliśmy o modlitwach o zatrzymanie epidemii prowadzonych przez ekstatycznych uzdrowicieli ze stadionów.

Można mi zarzucać pesymizm, ale wszyscy prorocy Starego Testamentu raczej rzadko wieszczyli powodzenie, najczęściej roztaczali dramatyczne horyzonty historii zbawienia, z których była ocalana jedynie garstka, Reszta. Ale tym razem to już nie jest kolejny zakręt na stadionie życia, tylko meta.

Czy zwróciliśmy uwagę na symptomatyczne zjawisko, jakim było coraz częstsze narzekanie ludzi na brak czasu? W najbardziej prozaicznych sytuacjach ludzie mówili: „nie mam czasu”. A może rzeczywiście nie ma już za dużo czasu? Może to koniec czasów?

List Judy urywa się chwilami tak, jakby autor się spieszył, jakby nie kończył zdań, zaczynał nową myśl i nagle ją przerywał. Ten pośpiech świętego Judy, autora przedostatniego pisma Biblii, jest zbieżny z tym, co ciągle słyszymy od innych: „nie mam czasu”.

Mamy więc etap, wydawać by się mogło, beznadziejny w dziejach Kościoła, a patronem spraw beznadziejnych jest... święty Juda Tadeusz. Rzecz znamienna, w trzeciej fazie umierania człowieka z powodu raka, według faz wyszczególnionych przez Elizabeth Kubler-Ross, pojawia się zaprzeczenie pośrednie. Pacjent, przeczuwając swoje beznadziejne położenie i nieuchronność śmierci, pośrednio temu zaprzecza i nie przyjmuje zbliżającej się śmierci jako prawdy. Możliwe, że będzie dokonywał ważnych transakcji, które są przewidywane na długie lata, na przykład kupuje dom, samochód, planuje remont, myśli o wycieczce do Tunezji albo snuje plany awansu zawodowego. Pogodzenie się z faktem śmierci – które nazwiemy urealnieniem – nie zawsze się udaje, a czasami trwa całymi tygodniami albo dłużej. Zdarza się, że bezpośrednio nie daje wiary tej nieuchronności i mówi: „To jest niemożliwe, będę żył, czuję się lepiej”. I mam wrażenie, że tak jest i dzisiaj – te kompulsywne zapewnienia, że wszystko jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej, to już coś więcej niż gierki Edwarda Gierka: „aby ludziom żyło się dostatnio”.

Kilka lat temu byliśmy świadkami wielce zastanawiającej abdykacji Benedykta XVI, który jednakże ciągle jest papieżem. Giuseppe Auricchia przekazywał Benedyktowi orędzia Matki Bożej z Mammanelli (prowincja Syrakuzy, Włochy) przed jego abdykacją. Benedykt wiedział, przed podjęciem decyzji o rezygnacji, o tym, co Matka Boża objawiła temu włoskiemu widzącemu jeszcze przed 2013 rokiem. Nie jedyna Ann Bernhardt alarmowała, że rezygnacja Benedykta była kanonicznie nieważna, inaczej mówiąc, w dalszym ciągu jest on papieżem. Orędzia dotyczyły intrygi, spisku, którego celem było przejęcie władzy na Watykanie przez ludzi, którym bezwzględnie zależy na zniszczeniu siły Kościoła i podporządkowanie go globalnemu rządowi. Czytając przypisywane Benedyktowi oświadczenie, w którym rzekomo stwierdza on, że Franciszek jest papieżem, a ten, kto uważa inaczej, jest zwolennikiem głupoty (albo: daje świadectwo swej głupocie) – można mieć tę pewność, że nigdy w swoich pismach Benedykt nie używał tak pogardliwych słów, a raczej cechują one wypowiedzi Argentyńczyka.

Według Giuseppe Auricchii, Benedykt tak naprawdę upozorował abdykację, by wierni nie zostali pozbawieni namiestnika Chrystusa, bo i tak dobrze wiedział, że spiskowcy nie odpuszczą i przejmą oficjalnie władzę na Watykanie, stawiając swojego człowieka. Maryja objawiła Auricchii, że prawdziwy papież zostanie odizolowany, a w jego miejscu będzie obwołany fałszywy prorok. Położenie Ojca Świętego Benedykta jest więc nie tylko zdumiewające, ale i jest proroctwem, proroctwem gestu – jest papieżem w cieniu, papieżem, który formalnie jest papieżem, ale oficjalnie jest uznany za emeryta, czyli kogoś bez znaczenia. Czy to nie jest wyraźna wskazówka dla katolików, jak mają postępować, jeśli chcą przetrwać czas zwiedzenia i apostazji?

Nie odwoływać się w tym momencie do objawień Katarzyny Emmerich byłoby rodzajem ślepoty. Katarzyna Emmerich była przez jakiś czas traktowana w sposób co najmniej podejrzliwy, uznawana za chorą psychicznie, a po kasacie zakonu augustianek żyła w dość dużej izolacji. Jednak delikatne sugestie wysnute z wizji Katarzyny Emmerich przez Saverio Gaeta [13] dają do myślenia. W końcu to nie kto inny tylko ona, beatyfikowana 3 października 2004 roku, wieściła o dwóch równolegle istniejących Kościołach – tym oficjalnym i tym podziemnym.

W jaki sposób żył przez większość swojego kapłańskiego losu Dolindo Ruotolo? W cieniu, w kanonicznych zakazach, nawet w opinii niezrównoważonego psychicznie. Czy jego komentarze do Apokalipsy mają dziś jakieś znaczenie? Dlaczego tak go intrygowała Apokalipsa? Pasja naukowa czy przeczucie nadchodzących czasów? Dolindo wiedział, że te lata, w których obecnie żyjemy, to czas wielkiej próby wierzących, a jego próba osobista była zmarginalizowaniem. Może ten sposób życia to największe proroctwo księdza Dolindo? Czy ukryte życie jest wyznacznikiem dla katolików w najbliższych latach? Dlaczego siostra Łucja mówiła o Ojcu Świętym i... o biskupie ubranym na biało? Kto jest kim? Przypomnijmy pewną wizję Giuseppe Auricchia, w której zobaczył on, że Wikariusz Chrystusa zostanie otoczony przez zdrajców, którzy już na kilka lat przed jego rezygnacją, wybiorą sobie nowego „papieża” wedle własnego uznania.

30 kwietnia 2010 roku, Matka Boża mówiła do Giuseppe Auricchii:

Moja wierna resztka podąża za papieżem Benedyktem XVI, którego chcą wyeliminować. Idźcie za nim i pozostańcie mu wierni oraz nauczaniu Mojego Kościoła ustanowionego przez Apostołów. Nie pozwólcie sobie odwrócić się z powodu apostazji i herezji. Mówię wam, że następny papież będzie oszustem, a za tą schizmą stoją niegodziwe siły. Moi synowie, bądźcie przygotowani, abyście mogli podążać za kapłanami wiernymi papieżowi i nauczaniu Kościoła. Zachowajcie święte mszały i księgi starej Mszy Świętej, ponieważ odstępcy zmienią słowa w dramatyczny sposób[14].

To brzmi jak instrukcja przed inwazją, instrukcja alarmująca i poważna. Cała ludzkość została zbezczeszczona grzechem i ludzie błądzą jak ślepi w Sodomie, macając w ciemnościach, by znaleźć wyjście z sytuacji rozpaczliwej samotności i zniewolenia rozpustą oraz konsumpcją. Coraz więcej osób konsekrowanych traciło w ostatnich latach wiarę i wolało uprawiać jogę niż trwać przy Biblii czy adorować Najświętszy Sakrament. Dziś już niewiele zostało z życia konsekrowanego. Lecz czytając List świętego Judy, nabieram siły. Trzeba nam ciągle wracać do prawdy. Z trwogą myślę, że gdy papież Benedykt umrze (może w chwili ukazania się tej książki już nie będzie żył?), siły ciemności przejmą całkowitą ofensywę i doprawdy niewielu będzie miało śmiałość nie ugiąć się pod presją propagandy apostazji ekstremalnej, która przyjmie formę atrapy Kościoła katolickiego. W tych czasach trzeba nam bardzo strzec Biblii, Eucharystii, sakramentu spowiedzi, modlitwy różańcowej i poznawać autentyczne Magisterium Kościoła samodzielnie, bo Urząd Nauczycielski [15] stracił dynamikę. Zmieszanie sięgnęło zenitu, a może raczej nadiru [16] i nie znalazłem pośród Pism Nowego Testamentu lepszego komentarza do naszej epoki niż właśnie List świętego Judy, bo dziś wilków w owczej skórze jest więcej niż owiec z owczarni Pańskiej.

Niektórych może zdziwić imię autora tego listu: Juda, gdyż w istocie jest tym samym imieniem jak to, które nosił Judasz – po hebrajsku brzmi ono JEHUDA. Co Duch Święty mówi dziś do nas, odsłaniając nam List świętego Judasza, świętego Judy, a nie ewangelię apokryficzną według Judasza, o wiele bardziej popularną? Dlaczego to imię?

Czyż nie moglibyśmy domyślić się, że Duch mówi do Kościoła: nie pomyl się co do imienia, co do tytułu, nie każdy Judasz jest Judą, chociaż to jest to samo imię: Jehuda. Mam wrażenie, że list, przez imię autora, jest wyjątkową wskazówką dla epoki schyłkowej – epoki zwodzicieli – zwodzenia i zwiedzenia. Istnieje tygrys i tygrys z papieru, i istnieje papież i „papież” tylko na papierze, a nie w istocie. Mamy imię z tego listu – Judę, Judasza albo Jehudę. Te same imiona mogą być wspólne dla najlepszych i najgorszych osób – te same tytuły mogą mylić naszą czujność. Nie wystarczy nosić tytuł, by mieć udział w nieomylności wiary i moralności, trzeba mieć jeszcze wierność tej wierze i moralności.

Istnieli do niedawna kaznodzieje, którzy bardzo chcieli kanonizować Judasza Iszkariotę i to nie tyle z powodu imienia, które było takie samo jak imię autora tego Listu, tylko z powodu perfidnej zdrady popełnionej wobec Jezusa. Ale czynili to zapewne dlatego, by ogłosiwszy kanonizację Judasza Iszkarioty, zapewnić sobie i podobnym jemu wolność od gniewu Boga. Wmawiają więc Bogu miłosierdzie totalne i ślepe, wmawiają Mu, że nie ma prawa karać ani nawet wyrazić oburzenia, choć od momentu grzechu pierworodnego, zagłady pokolenia Noego, ukarania Egiptu za zniewolenie Izraela, ukarania Jerozolimy za bałwochwalstwo ruiną, ukarania licznych królów i całych narodów aż po apokaliptyczne plagi – Biblia ujawnia nieuchronność konsekwencji grzechu, czyli karę Nieba. Nie pomylmy się więc co do samego Boga: „boga” którego nam się wmawia i Boga, który nam się objawia w Biblii.

I tak jest z Judaszem – jest Judasz święty, zwany też Tadeuszem i jest Judasz Apostoł zwany Iszkariotą.

Jednak autor Listu, również Judasz – dla odróżnienia od zdrajcy zapisano jego imię Juda – był zupełnie innym człowiekiem niż zdrajca. Chociaż był Apostołem, podobnie jak Iszkariota, był najuczciwszym uczniem i naśladowcą Chrystusa, a nawet – jak sam o sobie pisze – sługą Jezusa Chrystusa. To brat Jakuba syna Marii, żony Kleofasa. Kuzyn Chrystusa. Z osobą Judy związana jest starożytna tradycja autorstwa Euzebiusza z Cezarei [17] opowiadająca o potomkach Judy, infiltrowanych przez cesarza Domicjana, który obawiał się ich i traktował jako potencjalnych buntowników. Ocaleli oni jednak, gdyż jasno wyrazili się, iż oczekują królestwa, które nie jest z tego świata. Nie w tym świecie jest ocalenie – Kościół nie jest organizacją polityczną ani agendą ONZ czy rządu globalnego. Potomkowie Judy ocaleli, ponieważ żyli w sposób ukryty, zmarginalizowany, izolując się od systemu Imperium.

W Ewangelii Jana efektownie określono świętego Judę jako „Judasz, ale nie Iszkariota” (J 14, 22). Można być Judaszem i wcale nie Judaszem Iszkariotą! Pobożni katolicy znają go jako patrona spraw beznadziejnych, choćby modlą się do niego, gdy mają terminalną chorobę i zmuszeni są często odwiedzać przychodnie i kliniki onkologiczne. Zapewne wiele mógłby uczynić w czasach plagi, ale kto o nim pamięta? Dla odróżnienia od zdrajcy, nazywa się go Judą Tadeuszem (TADDA – aram.: pierś, symbol odwagi). To on, według legend, miał uzdrowić króla Edesssy Agbara wizerunkiem odbitego oblicza Jezusa (MANDYLION). Według jednej z tradycji, miał on zostać zamęczony, a właściwie zatłuczony kijami w Persji, w mieście Suanir. Działy się tam niedawno straszne rzeczy – trzęsienia ziemi, spadały samoloty i wrzało jak w piekielnym piecu. A świat się bawił i zaklinał rzeczywistość, urządzając nawet w katedrach spektakle, jak wtedy, gdy biskupi belgijscy pozwolili od 21 grudnia 2019 do 5 stycznia 2020 roku na przedstawienia teatralne w swoich katedrach, a owa profanacja świątyń była propagowana jako iluminowany „magiczny spektakl”. W katedrach miały więc miejsce teatralne tańce na tle bajkowej scenografii. Byleby tylko nie spojrzeć prawdzie w oczy i służyć światowym oczekiwaniom. Katedry w wielu miejscach zaczynały przypominać gmachy z Disneylandu. Czemu to służyło? Bożej chwale czy schlebianiu ludzkim potrzebom zaczarowania realiów? I stało się, za te wszystkie zbezczeszczenia ołtarzy w kościołach, nastał czas zakazu sprawowana liturgii w kościołach na całym globie, podyktowany strachem przed pandemią – atak Antychrysta czy kara Boga? Jedno i drugie?

Święty Juda nazywał siebie sługą Jezusa Chrystusa, bo nie posługiwał swym powołaniem dla realizowania własnych pomysłów na chrześcijaństwo, tylko starał się przekazać i wyjaśnić myśl Pana, służąc Duchowi Świętemu. Juda zaczyna swój List od przypomnienia przywileju nauczania Ewangelii Jezusa i przypomina o wyjątkowości tego zaszczytu, który raz tylko nam został dany. Najwięcej możemy dowiedzieć się o kimś wtedy, gdy ktoś sam siebie prezentuje – bo to, co mówi o sobie lub czego nie mówi, odsłania jego duchowy charakter. Juda nie tylko nazywa siebie sługą, ale stawia się w drugiej kolejności po bracie Jakubie – jest wyraźnie w jego cieniu i chce w tym cieniu pozostać. Nie jest znany tak jak Jakub i cieszy się z tego uniżenia, najwyraźniej nie tylko akceptuje swoje położenie, ale pragnie być „drugi”. To ważna podpowiedź, ponieważ wielu z nas żyje w pretensji do życia, że nie jest na pierwszym miejscu, tylko na drugim, a pominięcie traktujemy jako fatalny los zamiast cieszyć się z tego. Lepiej jednak być zepchniętym w uniżenie, niż pchać się do przodu, a zwykle dopiero bolesne doświadczenia tego uczą. Chwalebniej jest pragnąć uniżenia, bycia mniejszym od innych, bycia zepchniętym na margines, a nawet – wzgardzonym.

Osobiście biorę sobie akord skromności świętego Judy do serca, jako wskazówkę do wybrania miejsca dla przetrwania w tych latach, które wymagają, aby być „na drugim”, a nawet „na ostatnim” miejscu. Muszę zejść do katakumb, co też czynię i za rok, dwa, najwyżej trzy, każdy z nas, kapłanów, który kocha Kościół, który chce posługiwać sakramentami i Ewangelią, będzie zmuszony stanąć w drugim szeregu, zejść w cień, zniknąć nie tylko z okienka Internetu, ale być może ukrywać się i być „nikim” dla świata i „sługą” dla ocalonej Reszty Kościoła. Od dłuższego czasu rysuje mi się w duchu taki scenariusz dla Kościoła jako nieuchronny: katakumby.

13 października 1973 roku, w rocznicę ostatniego objawienia się Matki Bożej w Fatimie, Matka Najświętsza ukazała się siostrze Agnes Sasagawa w skromnym klasztorze w miejscowości Akita, w Japonii. Objawienie było z początku nienagłośnione medialnie, ale niezwykle zadziwiające. Budziło kontrowersje, tym bardziej, że siostra Sasagawa przez jakiś czas była zepchnięta dalej niż na drugie miejsce. Objawienia, jakie dokonywały się za pośrednictwem siostry Sasagawa, nie budziły na początku entuzjazmu, wręcz przeciwnie, ludzie zaczęli jej unikać. Siostry, które z nią żyły, miały nałożony obowiązek milczenia w tej sprawie. Ją samą uznano za niestabilną psychicznie, a w 1975 roku biskup Ito rozpoczął proces badania tych objawień i zlecił to mariologowi z Tokio, księdzu Garcii Evangeliście. Po roku wyniki badania okazały się niekorzystne dla siostry, teolog uznał, że widzenia siostry Sasagawa nie mają nic wspólnego z inspiracją nadprzyrodzoną, a są wytworem jakiejś ektoplazmatycznej siły. Siostrę Agnes uznano za „szczególny przypadek psychopatyczny”, a jej wizje za efekt „oderwania od rzeczywistości i podwójnej osobowości”, czyli krótko mówiąc: schizofrenii. Żyła więc w cieniu, zepchnięta na margines i oczekująca na wyjaśnienie, którego sama na pewno nie była w stanie dokonać. Nie mogła się obronić, mogła tylko czekać. Widzę w tym obraz wielu wiernych Chrystusowi, którzy w tych latach zostaną zepchnięci, uznani za niestabilnych, wyszydzonych i oczekujących na wyjaśnienie, na odsłonięcie, na Apokalipsę. Być uznaną w klasztorze za osobę chorą na schizofrenię nie jest czymś zaszczytnym. To raczej ostatnie z ostatnich miejsc, jakiego jakakolwiek siostra by sobie życzyła osiągnąć w swoim powołaniu. Stała się więc najuboższą z ubogich. Minęło kilka lat i w 1981 roku drugi zespół ekspertów (ciekawe co przez ten czas myślała siostra Sasagawa i jak znosiła spojrzenia swoich współsióstr?) ogłosił, że objawienia w Akita jednak są wiarygodne. Ostatecznie, dopiero 22 kwietnia 1984 roku, biskup Ito ogłosił, że objawienia w Akita mają charakter nadprzyrodzony. W swym liście pasterskim stwierdził, że orędzie to jest identyczne z tym, jakie Matka Boża przekazała w Fatimie. Jakim proroctwem gestu jest dziś dla nas te kilka lat istnienia w klasztorze z opinią osoby chorej psychicznie? Co Matka Najświętsza nam mówi o naszej egzystencji katolickiej w świecie, w tej epoce, w której żyjemy, przez ten znak bycia przez siostrę Sasagawa najuboższą z ubogich? Za kogo będziemy uznawani, my, wierni nauczaniu katolickiemu? Jak będziemy postrzegani nawet we własnych środowiskach? Niektórzy uważają do dziś wizje Hildegardy z Bingen za efekt migren, teksty Teresy z Avila za histeryczne notatki, a w wielu kręgach Jana od Krzyża postrzega się jako chorego cierpiącego na przewlekłą depresję. Alberta Chmielowskiego również oczywiście można uznać za wariata miewającego autoagresywne pomysły, a Faustynę Kowalską za ofiarę choroby afektywnej dwubiegunowej. Pewien psycholog w 1996 roku opublikował pracę będącą analizą Dzienniczka świętej Faustyny Kowalskiej, sugerując, że święta cierpiała na depresję, hipomanię, a jej wizje to po prostu halucynacje. Wreszcie, sam nasz Pan był podejrzany o to, że odszedł od zmysłów. Szyderstwo jest bolesną bronią, ale nieskuteczną wobec tych, których Bóg powołał i umiłował, i zachował w Chrystusie. Kto powiedział, podczas lotu powrotnego z pielgrzymki w Afryce, pewnego listopadowego dnia: „Fundamentalizm jest chorobą, która występuje we wszystkich religiach”? Kto uważa, że katolicy są zbyt pewni swych dogmatów i wyśmiewał się, że jesteśmy przeświadczeni o posiadaniu prawdy absolutnej? Papież nie powinien był szydzić z katolików, jeśli byłby papieżem. Maryja przepowiedziała w Akita ogromny zamęt w Kościele, triumf szyderców, pogardę wobec kapłanów czczących Ją i trzymających się Tradycji, opuszczenie kościołów i kompromitujące kompromisy hierarchów. Siły zła naciskać mają na kapłanów, na dusze konsekrowane, by opuściły drogę Chrystusa, która będzie wyszydzona. I to się już dzieje. Wielu kapłanów, zakonników, zakonnic ostatnio opuszcza swoje powołanie, niektórzy odbierają sobie życie, inni są poddawani presji i szyderstwu we własnych środowiskach. Objawienia z Akita mówią o karze ognia z niebios na ten świat. Można ten ogień rozumieć dosłownie i symbolicznie. Juda, w swoim Liście, też mówi o ogniu Sodomy, o potopie, o szydercach, o Kościele, w którym są organizowane „agapy” kończące się rozpustą. Znam kapłanów, którzy już zazdroszczą umarłym i ja sam także im zazdroszczę. Wolałbym nie żyć na takim świecie, bo widzę, że to nie koniec ognistego deszczu, ale początek. Kiedy myślę o dzieciach, które się rodzą, zastanawiam się z trwogą: na jaki świat one przychodzą, w jakich warunkach będą żyły za pięć lat? Ulewa demonicznego zwiedzenia przesiąka nie tylko przez dachy kościołów. Objawienia w Akita mówią o takim wzroście zamiłowania do grzechu, że już dla wielu nie będzie ułaskawienia. Czy to możliwe – gdy coraz częściej słyszmy, że piekła nie ma, a Bóg jest miłosierny w sposób nieobliczalny? Jest granica, po przekroczeniu której już nie ma powrotu, a nazywa się ona: grzech przeciwko Duchowi Świętemu. Grzech, którego nie będzie się uznawać już za grzech. Na przykład cudzołóstwo, które będzie ktoś nazywał wiernością – przecież tak się katolikom już półoficjalnie głosi. Wszyscy łatwo upadamy, żałujemy i wstajemy w sakramencie pojednania, ale brak skruchy może sprawić, że grzech uznamy za naturalne zachowanie, a wtedy już nie ma powrotu do Boga. Przyglądając się współczesnej generacji, nie da się uniknąć konstatacji, że jest to pokolenie miłujące grzech: nie – żałujące grzechu, ale miłujące grzech. Taki stan jest stanem grzechu przeciwko Duchowi Świętemu. Ale zawsze jest jakaś RESZTA, która jest nie tylko powołana, ale i zachowana w Chrystusie, umiłowana i po okresie wyszydzenia dostąpi udziału w chwale Boga Ojca.

List Judasza nie Iszkarioty

Juda, sługa Jezusa Chrystusa, brat zaś Jakuba, do tych, którzy są powołani, umiłowani w Bogu Ojcu i zachowani dla Jezusa Chrystusa: miłosierdzie wam i pokój, i miłość niech będą udzielone obficie!

Ta ostania fraza może być też tłumaczona: „Miłosierdzie i pokój, i miłość niech się wam rozmnoży” – chodzi o rozmnożenie w tym znaczeniu, by okazywać sobie wzajemnie współczucie dla obopólnego umacniania. Miłością Boga Ojca jesteśmy obdarowani, ale potrzeba jeszcze być zachowanym dla Jezusa Chrystusa.

Obfita miłość, która w nas się mnoży, może sprawiać w nas wrażenie, że wcale nie kochamy Boga. Istnieje przecież taki paradoks miłości, o którym pisał ojciec Pio do Raffaeliny Cerase:

Im bardziej jakaś dusza postępuje w miłości Najwyższego Dobra, tym bardziej jej uczucie miłości do Tego, który przekracza jej poznanie, pomniejsza się – do tego stopnia, że wydaje się tej biednej duszy, że Go wcale nie kocha[18].

Troska o codzienną Komunię Świętą może sprawić, że zaczniemy się zastanawiać, czy nie obojętniejemy na Jezusa, gdyż nie odczuwamy wcześniejszych wzruszeń serca. Liczą się jednak fakty, bardziej niż odczucia. Przenigdy, będąc w łasce uświęcającej, nie powinniśmy rezygnować z przyjmowania Komunii Świętej i zawsze przyjmować w jak najpokorniejszej postawie, nie szczędząc kolan, a nawet pokłonu, niczym najniższy sługa. Tym bardziej, że niebawem dotkliwie będzie brakowało tych, którzy będą nam mogli każdego dnia udostępnić udział w Komunii.

To naprawdę większy zaszczyt być wiernym sługą Jezusa Chrystusa niż być krewniakiem dla Niego według ciała. Podobieństwo zewnętrzne czy nawet pokrewieństwo nie jest jeszcze żadną gwarancją zbawienia, a jedynie bycie sługą, trwanie w postawie służebności wobec Chrystusa.

Pietro Bandinelli kiedyś pozował Leonardo da Vinci do postaci Jezusa, a po wielu latach posłużył mu jako model do postaci Judasza – to wie każdy kaznodzieja rekolekcyjny. Oczywiście to mediolańska legenda, która nie ma podstaw w historii, a jednak skrywa w sobie prawdę: rzeczywiście można zacząć w duchu i skończyć w ciele – można zacząć tylko od podobieństw i nigdy się nie utożsamić z Chrystusem. A to co podobne, nie jest tożsame z tym, do czego jest podobne.

Wielu z biologicznych krewnych Chrystusa, jak i Jego przodków umarło i nic o nich nie wiemy, ale nie wszyscy krewni Jezusa w Niego wątpili albo z Niego szydzili – byli i tacy, którzy mimo człowieczeństwa Syna Bożego potrafili przedrzeć się przez zasłonę ciała i zobaczyć chwałę mieszkającej w Nim boskości. Wcale to nie musiało być łatwe – żeby we własnym kuzynie zobaczyć samego Syna Bożego. Proszę sobie coś takiego wyobrazić: twój brat, twój siostrzeniec albo bratanek jest Synem Boga, jest Bogiem wcielonym. Myślę, że trzeba do tego więcej wiary niż w przypadku kogoś, kto nie jest spokrewniony z Chrystusem. Podobnie, łatwej odpaść od miłości Ojca w Niebie, gdy się jest na służbie Chrystusa, ale nie jest się w rzeczywistości Jego sługą.

Syn Noego, Cham, był uratowany tak samo jak Sem czy Jafet, w cyprysowej arce od potopu, od doczesnego zniszczenia – tak samo jak Sem czy Jafet – ale jego imię stało się synonimem przekleństwa, bo któż by dziś chciał dać swojemu dziecku na imię Cham? Z drugiej strony, ktoś tak przeklinany jak Dawid przez Szimeia – i to słusznie, bo za morderstwo popełnione na Uriaszu i cudzołóstwo z Batszebą – został później królem, ponieważ przyjął TESZUWĘ, czyli pokutę, żałując swojego postępku. A nawet stał się praprzodkiem samego Zbawiciela. Arcykapłan Abiatar, jako jedyny, uciekł z Nob i wspierał Dawida całym sercem, ale po latach stał się buntownikiem i intrygował przeciw Salomonowi; Saul został wybrany przez Boga i namaszczony przez proroka Samuela, a jednak po latach z powodu zazdrości został opętany przez demona i przed śmiercią radził się szamanki, która wywoływała demony udające zmarłych.

Juda miał powody, by pisać o możliwych zmianach sytuacji – ze złej na dobrą i z dobrej na złą. Dopóki oddychamy tym klimatem ziemi, wszystko może się stać i można zarówno utracić miłość Boga, jak i ją odzyskać. Według niektórych, pytanie Judy skierowane do Jezusa w czasie Ostatniej Wieczerzy sugeruje, że jego obecność wśród Apostołów nie była zgoła od początku taka pobożna. „Rzekł do Niego Juda, ale nie Iszkariota: Panie, cóż się stało, że nam się masz objawić a nie światu?” (J 14, 22). Dlaczego tylko nam? Dlaczego rezygnujesz z objawienia się wszystkim ludziom? Dlaczego taka izolacja Objawienia Twojej boskości? Po co to ukrywanie się? Dlaczego sam siebie Mesjaszu dyskwalifikujesz w oczach świata? Dlaczego zmieniasz plan i schodzisz w cień, izolujesz się? Czyżby Juda był rozczarowany z powodu wycofania się Jezusa z publicznej aktywności? Czy zdajemy sobie sprawę z powagi proroczej tego pytania? Jeśli Kościół musi przeżyć to, co Chrystus, to te lata są najodpowiedniejsze na takie pytanie świętych Judaszów nie Iszkariotów.

Gdy zbliżało się Święto Namiotów, jeszcze inni krewni Jezusa szydzili z Niego, namawiali Go, by się ujawnił światu, by zademonstrował swoje cuda, wywyższył samego siebie i zdobył prestiż [19]. Kusili Go jak diabeł na pustyni i to byli właśnie Jego krewni! Pytanie Judy zdradza pewne zawiedzenie rezygnacją Jezusa z sukcesu politycznego. Umieszczenie go na liście Apostołów na trzeciej pozycji od końca może oznaczać też, że nie od początku uwierzył w mesjańskość kuzyna [20]. U Łukasza natomiast jest on na przedostatniej pozycji, bezpośrednio przed Judaszem Iszkariotą [21]. Jakim się więc jest Judaszem – Iszkariotą czy też bratem Jakuba – decyduje zaledwie kilka milimetrów na liście imion apostolskich. Ile trzeba, by twoje imię stało się synonimem zdrady, a nie wierności?

Dlaczego Jan podkreśla, że pytanie to stawia Juda, który nie jest jednak Iszkariotą?

Ewangelista zwraca uwagę, że trzeba naprawdę wiele wysiłku włożyć, by nie stać się takim jak Iszkariota – zdrajcą. Łatwo stracić miłość Jezusa, choć Jezusowi wcale nietrudno nas ustrzec w swej miłości. Wydaje się, iż Juda podejrzewa, że musiało się stać coś niepokojącego, gdyż Jezus rezygnuje z publicznego objawienia. On coś przeczuwa, może nawet podejrzewa Iszkariotę, ale woli spytać Jezusa, aby być pewnym.

Jezus zagadkowo odpowiada Judzie: „Jeśli Mnie kto mnie miłuje, będzie zachowywał moją naukę, a Ojciec mój i Ja przyjdziemy do niego i będziemy u niego przebywać” (J 14, 23). Owe „zachowywanie”, to nic innego tylko ten sam czasownik – TEREO, którego Juda użył w pierwszym wierszu, mówiąc, że Jezus „strzeże” (zachowa) nas w swojej miłości. Miłość trzeba miłować. Strzeżenia przez Jezusa trzeba strzec, by się Go nie pozbawić. Dotychczas mieliśmy każdego dnia możliwość pójścia do kościoła właściwie o każdej porze, by przyjąć Komunię Świętą i nagle wszystko runęło. Na wiosnę 2020 roku wszystko stało się niepewne, zakwestionowane, a nawet zabronione. Ci sami ludzie w strojach liturgicznych, którzy jawili się przez lata najczulszymi stróżami Najświętszego Sakramentu, nagle przeobrażali się w ciągu kilku dni w strażników aresztujących Chrystusa albo zamykających drzwi przed nosem wiernych. Co dalej? Dalej już są tylko ci, którzy strzegą miłości do Pana i to oni właśnie mogą liczyć, że miłość Pana będzie ich strzegła.

Nie możemy być pewni tego, że skoro jesteśmy kochani, to już zawsze będziemy cieszyć się upodobaniem Boga. Tak, Bóg kocha, ale możemy zmaltretować tę miłość, dlatego Juda pisze już na samym początku, że oprócz miłości Boga Ojca trzeba zadbać o to, aby być zachowanym, pilnowanym przez Jezus Chrystusa.

Jesteśmy powołani i umiłowani w miłości Boga Ojca, ale pilnowani dla Jezusa Chrystusa. Przez kogo? Zapewne pilnowani przez Ducha Świętego.

Juda pisze w pierwszym wierszu do tych, „którzy są powołani, umiłowani w Bogu Ojcu i zachowani dla Jezusa Chrystusa”, i to „zachowani” – TETEREMENOIS – pochodzi od czasownika TEREO – a znaczy tyle, co być strzeżonym, pilnowanym, mieć postawionego stróża, wartownika, kogoś, kto pilnuje i odpowiada za swego podopiecznego. A jak odpowiada? W czasach rzymskich straże postawione dla pilnowania odpowiadały głową za tego, kogo pilnowały. Ucieczka lub wykradzenie więźnia groziło strażnikowi śmiercią.

W marcu 2020 roku kościoły były pilnowane jak grób Chrystusa – nie można było do nich się zbliżyć, a do wnętrza mogło wejść najwyżej pięć osób! Podchodząc do drzwi jakiegokolwiek kościoła, można było odnieść wrażenie, że zbliżamy się do grobu. Iluż ludzi wówczas płakało jak owe kobiety idące z olejkami, zbliżające się do kamienia zastawiającego czeluść grobu Józefa z Arymatei?

Chrystus umarł za Apostołów, choć oni sami uciekli, ale odzyskał ich, bo zmartwychwstał. Był gotowy umrzeć, byleby nie stracić żadnego z nich, dlatego powiedział: „Dopóki z nimi byłem, zachowywałem ich w Twoim imieniu, które Mi dałeś, i ustrzegłem ich, a nikt z nich nie zginął z wyjątkiem syna zatracenia, aby się spełniło Pismo” (J 17, 12).

Jeśli ktoś morduje ci dzieci, to musisz zabić mordercę, żeby nie być współodpowiedzialnym za dalsze mordowanie własnych dzieci. Jezus zabił „mordercę” – zabił śmierć własną śmiercią w chwili, gdy zmartwychwstał.

Chrześcijanie – jak twierdzi Juda – są powoływani ze świata, który jest pod wpływem złego ducha i jego przewrotnej mentalności – ponad ten świat, do wszechświata wyższego i wolnego od cierpienia, grzechu i śmierci, do nieba, do rzeczywistości dla nas niewidzialnych i jednocześnie wiecznych. Jesteśmy wywołani po imieniu: od grzechu – do Chrystusa, od zarozumiałości – do wyrozumiałości, od makulatury grzechu – do nieskalaności Biblii, od restauracyjnych obiadków – do Stołu Pańskiego, od orgii – do miłości czystej. Jest to powołanie, którego nie można pojąć do końca, bo zaczęło się w nas, zanim na świat przyszliśmy. Jest to rodzaj przeznaczenia do uświęcenia i współuczestnictwa w boskiej naturze i chociaż jest ono skierowane do wszystkich, niewielu na nie odpowiada. Czas mają wszyscy, ale na wieczność zdobędą się niektórzy. Wszyscy, którzy są rzeczywiście powołani, jeśli pielęgnują w sobie miłość, korzystając z miłosierdzia – są uświęcani, stają się uczestnikami Bożej natury [22]. Uświęcenie i uczestnictwo w boskości są tym samym, są utożsame. Każdy święty był nim o tyle, o ile udostępnił boskości Chrystusa ujawnienie się w jego życiu – bez ograniczeń.

Bez świętości zdobytej na ziemi, nikt nie zobaczy Pana w niebie [23]. Stąd nie ma co liczyć, że po śmierci dopiero sobie ułożymy życie z Bogiem. Jeśli teraz nie mamy z Nim komunii, to po śmierci możemy znaleźć tylko taki dom, jaki sobie zbudował Jack z filmu Larsa von Triera (Film pt. Dom, który zbudował Jack opowiada historię seryjnego mordercy Jacka, który zabił ponad 60 osób – przyp red.).

Nasze uświęcenie nie jest oczywiście naszą własną pracą, lecz odpowiedzią na dzieło, którego dokonuje Duch Święty, Duch Ojca i Syna. My dziedziczymy z tego świata jedynie zepsucie, dumę i zachłanność – to jest nasze dziedzictwo grzechu, lecz nasze uświęcenie i odnowienie pochodzą od Boga i Jego miłościwej łaski. Tyle świętości i boskości Jezusa w nas się uobecnia i zyskuje przestrzeni, ile my tracimy terenu na obszarze chciwości, pychy i pożądania.

Miłość, którą otrzymujemy od Ojca przez Jezusa w Duchu Świętym, powinna zdobywać nas samych i ekspansywnie kroczyć dalej i szerzej, głębiej i wyżej, wreszcie wpływać na innych, którzy też mają tego samego Ducha i też żyją w sakramentach i oddychają Biblią.

Owszem, nawet jeśli ktoś nie zasługuje na dowody naszej miłości, powinniśmy go kochać, aby widząc i doświadczając miłości, odzwyczaił się od uczynków nieprawości. I jeśli widzimy taką zmianę w kimś, powinniśmy dołożyć jeszcze starań w miłości, pielęgnując jego serce Duchem Świętym, który przez nas działa. Tak się czyni, dopóki miłość służy komuś do nawrócenia, bowiem w chwili, gdy darowana miłość staje się dla kogoś powodem do jeszcze większej przewrotności, chamstwa, spoufalenia z miłosierdziem, ignorowania skruchy i zaniechania postępu duchowego – trzeba stwierdzić, że obdarowywanie kogoś takiego miłością jeszcze bardziej mu zaszkodzi niż pomoże. Nie dolewa się oliwy do ognia i na darmo gasić pożar benzyną.

Bóg posługuje się wobec nas nawet karceniem, gdy widzi, że cierpliwość i przymykanie oka na nasze nieprawości nic nie pomagają. Ale wszystko na tym świecie ma swoje granice. Kiedy miłosierdzie służy komuś raczej do bagatelizowania własnych grzechów, ręka Pana zmienia się z lewej na prawą i zaczyna się karcenie, a jeśli karcenie nie służy nawróceniu, Pan cofa obie ręce i życie człowieka jest już w szponach złego ducha. Nie ma neutralnej strefy, w której nie ma ani Bożych ramion, ani szponów demonów.

Wszyscy obdarowani Miłością Ojca są zachowywani, pilnowani, strzeżeni w Nim jak w obronnej cytadeli, na mocy komunii uświęcającej. Komunia miłości jest uwarunkowana pojednaniem w prawdzie – sakrament Eucharystii ma bowiem swoje conditio sine qua non – sakrament pojednania.

Z tego miłosierdzia pojednania, wypływa pokój i bezpieczeństwo. Z miłości Boga płynie cała nasza wygoda duszy, cała najgłębsza radość w tym życiu. Nikt nie może czuć się na tym świecie tak bezpieczny jak ten, kogo sam Chrystus pilnuje, strzeże, trzyma wartę nad nim. Kiedy sam Chrystus nas zachowuje w pilnowaniu, nie boimy się nawet samych siebie. Lecz cóż teraz będzie z sakramentem pojednania? Jaki los czeka ten jedyny środek, przez który możemy stawać się prawdziwi?

W ciągu minionych dwustu lat sakrament pojednania był coraz bardziej ośmieszany i zaniedbywany, a w ostatnich latach zaczął być kwestionowany i podważany. Ponieważ ludzie unikali konfesjonałów, a niektórzy kapłani z niechęcią wchodzili do konfesjonału i szybko z niego uciekali, stało się... Konfesjonały zostały „zaaresztowane”, strzeżone nie przez miłość, ale przez zakazy i restrykcje oraz środki dezynfekujące. Stały się w większości trumnami prawdy pogrzebanej.

Miłosierdzie Boże jest źródłem wszelkiego dobra, jakie sobie nawzajem świadczymy – miłosierdzie nie tylko dla biednych, słabych, okaleczonych, odrzuconych, ale też dla winnych, grzesznych, upadających, którzy pragną miłosierdzia, łakną usprawiedliwienia, a po ich policzkach płyną łzy skruchy. Nie robi się wyrzutów komuś, kto żałuje swych win, jak też temu, kto jest w opłakanym położeniu losowym, nie mówi się do kogoś takiego z kpiną, że jest nieudacznikiem albo że się skompromitował.

Nie strzegliśmy miłości do Pana, więc miłość Boga przestała nas strzec – grzech stał się karą, lekceważenie Boga obróciło się w niedostępność tegoż Boga.

Drugi wiersz z Listu świętego Judy jest jeszcze utrzymany w spokojnym tonie, ale następne już nie. Juda szybko przystępuje do ataku, wcale nie przejawiając pobłażliwego miłosierdzia, ponieważ istnieli i ciągle istnieją ludzie, którym miłosierdzie – a nawet karcenie – już nie pomoże.

Oto wiersze 3-4:

Umiłowani, wkładając całe staranie w pisanie wam o wspólnym naszym zbawieniu, uważam za potrzebne napisać do was, aby zachęcić do walki o wiarę raz tylko przekazaną świętym. Wkradli się bowiem pomiędzy was jacyś ludzie, którzy dawno już są zapisani na to potępienie, bezbożni, którzy łaskę Boga naszego zamieniają na rozpustę, a nawet wypierają się jedynego Władcy i Pana naszego Jezusa Chrystusa.

Czy ktoś może być z góry, od dawna zapisany na potępienie? Tak.Nie w tym znaczeniu oczywiście, że kogoś Bóg imiennie, zanim się urodzi, przeznacza do piekła, ale w tym znaczeniu, że Bóg z góry określa granice, po przekroczeniu których, ktoś całkiem dobrowolnie utożsamia się z warunkami potępienia. Potępionym jest ten, kto po prostu spełnia wymogi potępienia.

Juda ukazuje tych ludzi nie poza chrześcijaństwem, nie poza wspólnotą Kościoła, ale w samej wspólnocie Kościoła, wskazując jednocześnie, że rekrutują się oni spośród tych, którzy łaskę rozumieją jako przyzwolenie rozpusty. Oznacza to, że perswadują oni przewrotnie, iż trzeba „inteligentnie” tłumaczyć zapisy Pisma i traktować najbardziej perwersyjne zachowania jako normalne, a co najwyżej jako przejaw słabości ludzkiej natury.