Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
14,99 zł
Najemnik i hakerka łączą siły w walce z cyberterroryzmem
Po udanej misji w Malezji Karol Hotaro, znany jako Gaijin, zostaje wciągnięty w międzynarodową intrygę. Na zlecenie CIA rusza tropem cyberataku na światowe giełdy. Ślady przestępców prowadzą go z kambodżańskiej dżungli do tętniącego życiem Hongkongu. Tymczasem genialna hakerka Min Mei odkrywa, że do ataku wykorzystano jej program, a teraz sama stała się celem. Tylko Hotaro może ją ocalić.
Na ich drodze staje Chang – bezwzględny agent Pekinu, dla którego starcie z Gaijinem jest okazją do zemsty. Wrogowie spotkają się w samym oku cyklonu. Podczas największego w dziejach miasta tajfunu rozegra się finał, w którym o zwycięstwie zadecyduje nie siła mięśni, lecz spryt i technologia.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 425
PROJEKT OKŁADKI: Mariusz BanachowiczREDAKCJA: Kaja Folga, Olga GitkiewiczKOREKTA: Sandra PopławskaREDAKCJA TECHNICZNA: Adam Kolenda
Copyright © by Arkady Saulski, 2025Copyright © for this edition by Dressler Dublin Sp. z o.o., 2025
PRODUCENT:Dressler Dublin Sp. z o.o.ul. Poznańska 91, 05-850 Ożarów Mazowieckie-mail: [email protected]
DANE DO KONTAKTU:Wydawnictwo Bukowy Lasul. Sokolnicza 5/76, 53-676 Wrocławe-mail: [email protected]; bukowylas.pl
ISBN 978-83-8074-760-9Nr 24000350
WYŁĄCZNY DYSTRYBUTOR:Dressler Dublin Sp. z o.o. ul. Poznańska 91, 05-850 Ożarów Mazowieckitel. (+48 22) 733 50 31/32e-mail: [email protected]; dressler.com.pl
KSIĘGARNIE INTERNETOWE:swiatksiazki.pl, ksiazki.pl, czytam.pl
Skład wersji elektronicznej: [email protected]
Ronin – w dosłownym tłumaczeniu z języka japońskiego: „człowiek fala”. W latach 1185–1868 mianem tym określano samurajów, którzy z różnych względów nie posiadali pana.
Najwyższą formą sztuki wojennej jest pokonanie przeciwnika bez walki.
Sun Tzu
Od końca świata dzieli nas jedno uderzenie w klawisz „enter”. A przynajmniej tak uwielbiają przedstawiać to media.
W istocie przeprowadzenie skutecznego ataku hakerskiego jest równie skomplikowane jak przeprowadzenie operacji wojskowej. Wymaga podobnego poziomu przygotowania. Kultura popularna przedstawia hakerów jako odludków, którzy w ciemnym pokoju, odziani w bluzę z kapturem stukają w klawisze, jednej nocy włamując się do tajnych baz danych i wykradając z nich mroczne sekrety rządów czy wielkich korporacji, by następnie szantażować nimi okradzionych lub sprzedawać bezcenne dane na czarnym rynku.
Rzeczywistość jest nieco bardziej skomplikowana.
Włamanie do bazy danych poprzedzają miesiące przygotowań. Samo wprowadzenie złośliwego oprogramowania to niezwykle powolny proces, gdy zaś kod zostanie już umieszczony na danym serwerze, często przebywa tam miesiącami – tyle bowiem może zająć odnalezienie wartościowych danych. Przez cały ten czas oprogramowanie powinno pozostać niezauważalne dla administratorów i specjalistów od zabezpieczeń. Same dane także są ściągane powoli, przesyłane przez kilkanaście lub nawet kilkadziesiąt serwerów Proxy, nim trafią do osoby przeprowadzającej atak, a i tak, jeśli nie zachowała ostrożności, wszystko może się posypać bardzo szybko. Kary, które grożą za kradzież danych, są surowe, bez względu na kraj, jaki się okrada – rządy Zachodu skazują hakerów na wieloletnie wyroki więzienia, ale w Rosji, Chinach czy innych krajach autorytarnych często w ogóle omija się fazę procesu. Haker po prostu pewnego dnia znika. I nikt nie zadaje zbędnych pytań.
Atak, który przeprowadzono na tokijską giełdę Nikkei, był z jednej strony bardzo podobny do innych tego typu wirtualnych szturmów, z drugiej – drastycznie się od nich różnił.
Nikkei 225 było indeksem akcji spółek notowanych na Tokio Stock Exchange. Od 1971 roku codziennie wyliczany przez dziennik „Nihon Keizai Shimbun”, należał do najważniejszych indeksów na globie. Wahania na Nikkei mogły pogrążyć wielką korporację, zaburzyć działania całych państw, strącić ze stołka najważniejszych nawet prezesów i menadżerów, wreszcie – wywołać potężny kryzys finansowy o światowym zasięgu.
Nie od razu zauważono, że dzieje się coś złego.
Złośliwe oprogramowanie czekało na serwerach giełdy przez kilka miesięcy, nim zostało aktywowane. To, jak się tam znalazło, także było ciekawą historią – hakerzy nie wykorzystali licznych serwerów Proxy, „robaki” nie przywędrowały do Tokio przez Hongkong, Limę, Brukselę, Moskwę i Dżakartę, o nie! Ich droga była o wiele bardziej skomplikowana! Programy zostały napisane na komputerach całkowicie odciętych od sieci, zgrane na pendrive’y, które następnie fizycznie przeniesiono przez kilka krajów, przy pomocy kurierów niemających pojęcia, co znajduje się na nośnikach. Owszem, taka metoda przenoszenia oprogramowania była bardzo ryzykowna i podatna na losowe zdarzenia, jednak gwarantowała pełną dyskrecję dla twórców. Nie sposób było dojść do tego, jak „robaki” znalazły się na serwerach, należało przesłuchać kilkadziesiąt osób – o ile udałoby się je jakimś cudem zidentyfikować. Tymczasem ostatnim ogniwem łańcucha była stażystka w dziale IT giełdy, kompletnie nieświadoma tego, że do pracy przynosi pendrive’a wypchanego złośliwymi programami, tylko czekającymi na właściwy moment.
Gdy ten nastąpił, także nie od razu to dostrzeżono.
Początkowo wszystko wyglądało zwyczajnie – ot, następowały nieco większe wahnięcia kursów, jakieś spółki były wyceniane niżej, niż zakładali maklerzy, inne, niedoceniane, okazywały się wartościowe, ale na giełdzie to był dzień jak co dzień. Nic nadzwyczajnego, a maklerzy, jak mawiano w środowisku, są tymi, którzy po fakcie perfekcyjnie wyjaśniają, dlaczego się mylili.
O tym, że ktoś włamał się na serwery, przekonano się, gdy już było za późno.
Pewnego dnia indeksy zaczęły po prostu szaleć. Kursy wszystkich japońskich spółek motoryzacyjnych poleciały na łeb na szyję, z kolei inne koncerny zaczęły notować niesłychanie wysokie wyceny. Maklerzy łapali się za głowy, prezesi histerycznie przepraszali swoje zarządy, gnąc się, jak to w Japonii, w ukłonach i nawet nie zdając sprawy z tego, że ich działania miały na sytuację zerowy wpływ. Wyglądało to tak, jakby ktoś zdalnie przesuwał niewidzialne suwadła, a to zwiększając kurs, to znowu go pomniejszając.
Wywołało to oczywistą panikę na rynkach, która mogłaby doprowadzić do kolejnego globalnego kryzysu, gdyby nie jedno – sytuacja trwała zaledwie przez dwie minuty, po czym kursy wróciły do poziomu z godziny otwarcia i już do końca dnia pozostawały stabilne.
Interweniował rząd. Premier Japonii i jego ministrowie, w porozumieniu z władzami giełdy, podjęli decyzję o swoistym ekonomicznym „cofnięciu czasu”: dwie minuty, w trakcie których szalały indeksy, miały zostać „zapomniane” przez maklerów i inwestorów, menadżerowie i pracownicy, którzy potracili pracę przez owe wahania, mieli zostać przywróceni do swoich obowiązków. Oczywiście przeprowadzenie takiej operacji nie było łatwe, a pewne szkody zostały poniesione, dlatego rząd zaczął wdrażać wielomiliardowy plan naprawczy dla poszkodowanych instytucji i zapowiadział ujęcie hakerów żartownisiów.
Tak to bowiem przedstawiono opinii publicznej – jako przykry żart.
Zatajono też informację, że nie był to jedyny atak tego dnia. Podobne przeprowadzono na giełdzie w Nowym Jorku, Londynie i Frankfurcie, jednak tam złośliwe oprogramowanie zostało w porę wyłapane i zneutralizowane, jednocześnie skutecznie nakładając blokadę informacyjną, tak by o sytuacji nie dowiedziały się media. Japoński indeks okazał się najbardziej wrażliwy.
Stolice szybko się porozumiały, zawierając ciche umowy o współpracy celem odnalezienia hakerów. Nie sposób było się dowiedzieć, jak oprogramowanie znalazło się na serwerach, ale była pewna kwestia, którą japońscy specjaliści od zabezpieczeń zauważyli od razu: sam kod oprogramowania wydawał się znajomy. Widzieli go już wcześniej.
Wiedzieli więc, gdzie szukać winowajców.
Najlepszy dowódca jest życzliwy względem swych wojsk i nie pożąda sławy.
Sun Tzu
Nazywał się Wołodymyr Załużny, ale od czasu wojny na Ukrainie wołano na niego Kozak.
Tej nocy jednak jego imię i nazwisko miały brzmieć inaczej – Denis Achmetow. Nie był Ukraińcem, lecz Rosjaninem, i miał jedno zadanie: kupić człowieka.
Klub Blue Room był najgorętszą tego typu miejscówką w całym Kuala Lumpur. Stolica Malezji stanowiła miejsce pełne kontrastów – z jednej strony strzeliste wieżowce, z bliźniaczymi Petronas Towers na czele, z drugiej – brudne dzielnice nędzy. Przez Malezję przechodziły gigantyczne pieniądze, a Cieśnina Malakka była przecież jednym z najważniejszych szlaków transportowych globu… jednak naczelnym problemem w kraju wciąż była nędza, zwłaszcza wśród dzieci. Wreszcie – Malezja, ów muzułmański kraj na samym cyplu Półwyspu Malajskiego, oferowała najlepsze życie klubowe regionu. Dzień należał do Allaha, noc – do DJ-ów i szampańskiej zabawy.
Załużny vel Achmetow siedział w swej loży odziany w połyskliwą, srebrzystą marynarkę i jasną koszulę obszytą złotymi nićmi. Na nadgarstku pysznił się Patek Philippe – zegarek nie był tak ostentacyjnie kiczowato bogaty jak reszta odzienia, lecz wyraźnie sygnalizował: ten gość to szycha! Po bokach mężczyzny siedziały dwie kuso odziane Malajki. Na pierwszy rzut oka wyglądały na zwyczajne klubowiczki, młode dziewczyny, które tego wieczoru przyczepiły się do bogato wyglądającego Rosjanina. W istocie były to funkcjonariuszki jednostki specjalnej Tindakhas, znanej szerzej jako Special Actions Unit. Ta wyspecjalizowana grupa w malezyjskiej policji obejmowała opiekę nad delikatną operacją, jaką był kontrolowany zakup ludzi w klubie Blue Room. By zminimalizować ryzyko dekonspiracji, w wypełnionej ludźmi sali tylko Załużny i dwie funkcjonariuszki byli wprowadzeni w scenariusz operacji. Reszta miała pozostać całkowicie nieświadoma tego, co rozgrywa się obok.
DJ puszczał największe hity ostatnich tygodni, przeplatając je z klasyką. AM444 mieszało się z Tomem Waxem, a klubowicze chyba i tak nie zwracali uwagi na dźwięki, całkowicie pogrążeni w rytmie nadawanym przez bit. Panowały ciemności, przecinane blaskiem reflektorów, laserowych promieni czy projekcji wyświetlanych na ścianach.
Załużny nie był w stanie dostrzec zbyt wiele w tym otoczeniu, ale też nie taką miał rolę – oczami i uszami byli współpracownicy przebywający w pomieszczeniu ochrony: Makoto Saito reprezentujący japoński wywiad oraz Karol Hotaro, Gaijin – człowiek, który odpowiadał za organizację tej operacji. Wolny strzelec, działający na własną rękę najemnik, specjalista od ekstrakcji.
Współczesny ronin.
Osobą, którą mieli „kupić”, była Aiko Kimura. Ta córka zamożnego tokijskiego biznesmena przed kilkoma miesiącami skłóciła się z rodziną, wypłaciła środki z funduszu powierniczego i udała się w podróż po Azji. Gdy przestała kontaktować się nawet z matką, z którą łączyła ją jakaś więź, zaniepokojeni rodzice rozpoczęli poszukiwania. Liczyli na to, że córka po prostu potrzebuje spokoju, że odpoczywa gdzieś w odległym regionie świata. Wówczas jeszcze nie wiedzieli, że padła ofiarą oszustwa, w wyniku którego nie tylko straciła swoje fundusze, ale także stała się „własnością” człowieka znanego jako Orang Jihan.
Jihan był królem malezyjskich burdeli i zarazem największym handlarzem żywym towarem w regionie. Sprzedawał tajskich „pracowników” do Arabii Saudyjskiej, gdzie odbierano im paszporty i zapędzano do niewolniczej pracy. Uczestniczył w „transferach” kobiet w drugą stronę – z Laosu, Mjanmy, Kambodży i Wietnamu do Tajlandii, by tam pracowały w obskurnych „salonach masażu”. Przerzucał też imigrantów przez Cieśninę Malakka, przy okazji budując własny harem kobiet. Aiko Kimura, niestety, była jedną z nich. Jej niedola miała zakończyć się jednak właśnie tej nocy.
Po uzyskaniu wszystkich informacji Hotaro zmontował piętrową legendę, obejmującą jego samego, Saito i Załużnego. To właśnie Ukrainiec miał odegrać kluczową rolę – jako zamożny Rosjanin o podobnych gustach co Jihan miał odkupić od niego kilka „branek”. Budowanie zaufania trwało kilka tygodni, jednak w końcu się udało – do transakcji miało dość tej nocy, a „targiem” miał być klub Blue Room.
Kozak lustrował klub wzrokiem, wiedząc, że siedzące obok dziewczyny, pozornie rozmawiające o bzdurach i co chwilę chichoczące, robią to samo. Rzucił do jednej z nich kilka słów – od razu się zaśmiała. Rosyjski twardziel i jego dwie panienki – wszystko miało wyglądać maksymalnie naturalnie.
Pulsował bit, hałas zdawał się kompletnie ogłuszający – Ukrainiec nie miał pewności, czy Hotaro w pokoju ochrony słyszy w słuchawkach cokolwiek poza dudnieniem.
– Powinni już przyjechać, nadal ich nie widzę – rzucił do ukrytego pod kołnierzem koszuli miniaturowego mikrofonu.
– Nie mają powodu odwoływać akcji, czekamy – usłyszał we wciśniętej w ucho słuchawce głos Hotaro. A więc łączność Malezyjczyków była na wysokim poziomie, mikrofony łapały tylko dźwięk ich głosów, ograniczając kakofonię techno do minimum.
Kozak wciąż nie dostrzegał celu. Tylko bawiąca się młodzież, chłopcy o nażelowanych włosach, odziani w pstrokate marynarki, kuso ubrane dziewczęta, kelnerki niosące drinki, DJ na podeście, machający teraz dłonią do tłumu.
– Are you having fun? – zapytał po angielsku.
Zgromadzeni odpowiedzieli jednogłośnym aplauzem. Wydawało się, jakby świat poza klubem nie istniał. Nie było wojen, śmierci, starości i chorób. Nie było handlu ludźmi ani piekła – tylko wieczna impreza w rytmie techno.
– Trzy samochody zajechały pod klub – rzucił nagle Hotaro. – Szykujcie się.
Kozak dał dziewczętom umówiony znak. Zachichotały w odpowiedzi. Byli gotowi.
Hotaro czekał w wypełnionym monitorami pokoju ochrony razem z Saito i Dżamilem Bago, kapitanem z jednostki Tindakhas, który z ramienia sił malezyjskich nadzorował całą akcję. Operacja była prywatną inicjatywą rodziny Aiko Kimury, Hotaro formalnie nie pełnił żadnej funkcji. W oczach Bago był tylko najemnikiem, a jego działalność tolerowano jedynie ze względu na potrzebę utrzymania dobrych stosunków między Malezją a Japonią. Realnie przecież Gaijin łamał kilkanaście paragrafów z kodeksów państwa, w którym przebywał, i mógł – gdyby taka była wola kapitana – zostać aresztowany i wtrącony do więzienia. Żaden rząd by się o niego nie upomniał.
Ryzyko było wpisane w ten zawód. Hotaro akceptował je za każdym razem, gdy przyjmował zlecenie. Co nie oznacza, że sytuacja wybitnie mu odpowiadała.
Jednak współpraca układała się prawidłowo, nad czym czuwał właśnie Saito. Nieformalny oficer wywiadu i zarazem członek japońskiej jednostki specjalnej Tokushusakusengun lub SOG, od Special Operations Group, był łącznikiem między siłami Malezji a rządem w Tokio. Gdyby coś poszło nie tak, Saito miał posprzątać bałagan.
Na razie jednak operacja szła dobrze. Na razie.
Na ekranie przedstawiającym obraz sprzed wejścia pojawiły się trzy pojazdy, które zajechały na podjazd klubu Blue Room w kolumnie i tam też się zatrzymały. Pierwszy jechał duży, ciemny range rover, zaraz zanim większy pojazd – cadillac escalade. Nawet w ziarnistym obrazie monitora dało się dostrzec, jak mocno stuningowany był wóz. Hotaro aż się skrzywił, widząc ten popis kompletnego braku gustu – błyszczące, chromowane felgi i progi, srebrzyste akcenty na masce, potężne rury wydechowe buchające kłębami ciemnego dymu. Tak, to musiał być samochód Oranga Jihana. Kolumnę zamykał kolejny range rover, taki sam jak ten z przodu.
Zgromadzeni w pomieszczeniu czekali w napięciu na to, co się wydarzy. Byli niemal pewni, że w cadillacu siedzi Jihan, ale musieli mieć tak zwane wizualne potwierdzenie. Musieli też mieć pewność, że handlarz przywiózł ze sobą Kimurę. Jeśli nie, cała operacja zakończyłaby się fiaskiem.
W gotowości w okolicach klubu czekali ludzie kapitana Bago, uzbrojeni i gotowi ruszyć za Johanem, gdyby ten się spłoszył. Hotaro, Saito i Bago nie musieli pokazywać się w głównej sali, dlatego też nosili już broń i kamizelki taktyczne, gdyby zaszła potrzeba wejścia do akcji. Władzom Malezji nie zależało na aresztowaniu Jihana – handlarz był przewidywalny i monitoring jego działalności pozwalał na kontrolę całego środowiska przemytników. Delikatny balans między praworządnością a chaosem. Gdyby Jihan musiał być aresztowany lub zginął, cóż, nie był to pożądany przebieg wypadków, ale kapitan Bago brał go pod uwagę. Najważniejsza była dziewczyna. Miała wrócić cała i zdrowa do Japonii. Wiele od tego zależało – dowódcy kapitana dawali mu to wyraźnie do zrozumienia.
– No, wysiadaj, spaślaku – szepnął Hotaro, czekając, aż otworzą się drzwi cadillaca.
Pojazd drgnął, jakby miał znowu ruszyć naprzód, ale nie! Drzwi się otworzyły i ze środka wyłoniła się potężna postać.
Jihan był człowiekiem monstrualnie wręcz grubym – jego odzienie szyto chyba z płótna na namioty. Ciemna marynarka ze srebrnymi obszyciami, złota koszula i gruby złoty łańcuch zwisający z szyi. Kolos doczłapał do wejścia w towarzystwie trzech ochroniarzy, a z cadillaca, jak posłuszne gąski, wyszły dziewczyny w krótkich spódniczkach i bluzkach z głębokimi dekoltami. Blondynka, brunetka i, chyba, ruda.
– Jihan wchodzi do klubu! – rzucił Hotaro do mikrofonu. – Trzech w ochronie, trzy dziewczyny.
– Jest z nimi pani Kimura? – zapytał Kozak.
– Trudno powiedzieć na sto procent. Ty będziesz musiał potwierdzić.
– Przyjąłem.
Brunetka mogła być tą, której szukali – była podobnego wzrostu i podobnej postury. Ale Hotaro nie widział twarzy dziewczyny. Wszystko było więc w rękach Ukraińca.
Kozak przekazał wieści siedzącym obok operatorkom i czekał.
Teraz wszystko zależało od niego. Musiał zidentyfikować Kimurę i, jeśli Jihan ją rzeczywiście przyprowadził, kupić dziewczynę. Znał na pamięć każdy detal jej twarzy – nawet gdyby nosiła mocny makijaż i kompletnie inną fryzurę niż na zdjęciach, które przekazała rodzina, Kozak by ją zidentyfikował.
Czekał. Czekanie było najgorsze.
W końcu dostrzegł, jak ktoś przeciska się przez tańczący tłum. Trójka ochroniarzy torowała drogę mężczyźnie iście monstrualnych rozmiarów, któremu towarzyszyły trzy niezwykle atrakcyjne dziewczęta.
Pierwsza, blondynka o wypchanych ustach, reprezentowała typowo słowiańską urodę. Druga była ruda, miała przebiegłe spojrzenie i szelmowski uśmiech. A trzecia…
– Dobry wieczór, „towarzyszu”! – zawołał Jihan, szczerząc się do Kozaka.
Ukrainiec musiał stłumić uśmiech – nie tylko koszula Jihana była złota. Dwa przednie zęby też.
Wstał na powitanie grubasa.
– Orang, ty stary draniu! – rzekł po angielsku z chropowatym rosyjskim akcentem. – Co za piękności mi tu prowadzisz?
– Widzę, że trudno mi będzie ci zaimponować, Denis. – Jihan usadził ciężkie cielsko na kanapie w loży i wskazał towarzyszące mu panny. – Ale spróbuję!
Kozak ze wszystkich sił starał się nie przyglądać trzeciej dziewczynie. Gdyby zdradził, że to o nią chodzi, Jihan wyczułby podstęp i cała operacja by się posypała.
DJ przyspieszył bit, który teraz przeganiał rytm bicia serca klubowiczów. Zabawa dopiero się rozkręcała.
– Może zamówimy drinki? – zaproponował Kozak, po czym gestem „posłał” jedną z operatorek po napoje.
Ta odegrała piękną scenkę – wywróciła oczami, zaprotestowała, potem spojrzała z typowo kobiecą mieszaniną nienawiści i zawiści na dziewczyny Jihana, wreszcie wstała i poszła do baru.
Kozak wykorzystał ten moment, by przyjrzeć się ostatniej dziewczynie.
Teraz miał pewność.
– Ten lokalny towar jest okej – rzekł do Jihana, lustrując lubieżnym wzrokiem jego dziewczyny. – Ale człowiek tęskni za domem. – To rzekłszy, spojrzał na blondynkę. – Ma też chęć na trochę drapieżności! – Spojrzenie na rudą. – A i czasem jest chęć poczuć, ha, ha, wiatr ze wschodu! – dokończył umówionym wcześniej hasłem. Hasłem, które znaczyło tylko jedno.
Orang Jihan przyprowadził Aiko Kimurę.
– Myślę, że ubijemy interes, „towarzyszu” – odparł grubas. – Moje panny zapewnią ci niezapomniane wrażenia!
– …czasem jest chęć poczuć, ha, ha, wiatr ze wschodu!
Gdy Hotaro usłyszał ten zwrot w słuchawkach, był pewien – Kozak zidentyfikował dziewczynę. Zaczęła się najważniejsza część operacji.
– Bądźmy gotowi! – rzucił do zgromadzonych w pomieszczeniu ochrony.
Ukrainiec miał zaraz dobić targu.
Operatorka, którą posłał po drinki, wróciła ze zdegustowanym wyrazem twarzy, prowadząc kelnerkę niosącą tacę z napojami. Szklanki z kolorowymi płynami wylądowały przed ludźmi w loży.
Załużny/Achmetow, jak to „Rosjanin”, sięgnął po swój napój jako pierwszy, uniósł szklankę, krzyknął: Na zdarowie! i wypił duszkiem. Wszyscy poszli jego śladem. Wszyscy – poza wyraźnie przerażoną Kimurą.
Dziewczyna całą sobą zdradzała, że jest zakładniczką. Blondynka i ruda uśmiechały się i żartowały, co jakiś czas wymownie gładząc Kozaka po kolanach, jednak ona zerkała na boki, jakby szukała tam ratunku.
„Gdybym tylko mógł ci przekazać, że zaraz będziesz bezpieczna!” – pomyślał Załużny. Nie mógł. Musiał grać w tę grę do końca.
Chwilę rozmawiali o bzdurach, a Jihan chwalił się, jakie to jeszcze panny mógłby załatwić swemu rosyjskiemu przyjacielowi.
– Co cię w ogóle sprowadza na drugi kraniec świata, Denis? – zapytał podejrzliwie handlarz żywym towarem.
Kozak machnął dłonią, udając, że jest już nieco wstawiony.
– A, wiesz… – podjął – wszystko się zesrało w kraju. To nie jest już miejsce na interesy… a tu – wykonał zamaszysty gest, jakby chciał objąć cały klub i wszystko poza nim – tu są nowe możliwości!
– Za nowe możliwości!
– Ura!
Wypili kolejnego drinka.
– Dobra, Orang, ile za te twoje panny? – rzekł w końcu Załużny, chcąc wreszcie dokonać transakcji.
– Tak jak ustaliliśmy, sto tysięcy dolarów od sztuki.
– Drogo!
Jihan uśmiechnął się paskudnie. Błysnęły złote zęby.
– Są tego warte! Zapewnią ci rozrywkę, a są też przeszkolone, gdybyś chciał zrobić z nich gwiazdy filmowe, jeśli wiesz, o co mi chodzi.
Załużny opanował grymas.
– W porządku, biorę wszystkie trzy. Płatne…
– Ej, ty, uśmiechnij się, do diabła! – Jihan nie słuchał Załużnego, patrzył się na Kimurę. Spoliczkował ją raz i drugi. – Masz się uśmiechać i cieszyć, dziwko! Robisz mi wstyd przed przyjacielem!
Kimura jednak nie potrafiła się opanować i całkiem się rozpłakała.
„Szlag! Szlag! Szlag!”
– Ej, ej, ej, Orang, spokojnie! – zawołał Kozak, siląc się na to, by brzmieć jak typowy rosyjski pijak. – Dziełuszka ma te dni, naprostuje się! Maleńka, będzie dobrze! Denis się tobą zajmie!
Dziewczyna jednak całkiem się rozpłakała. Makijaż ciekł ze łzami po policzkach.
Jihan uderzył ją w brzuch. Skuliła się, zakrztusiła.
– Nie sprzedam ci jej, „towarzyszu”, wybacz – syknął Jihan. – Wyślę ci inny towar, też azjatycki, bez obaw! – Wstał i szarpnął dziewczynę. – A tę dziwkę nauczę dyscypliny!
Kozak zaklął w duchu. Nie mógł naciskać na handlarza, byłoby to zbyt podejrzane, ale nie mogli też wypuścić Kimury z rąk.
– Dobra, Orang! – zawołał za oddalającym się grubasem. – Zobaczymy się wkrótce! – dokończył, używając kolejnego z ustalonych haseł, które znaczyło tyle co: „Fiasko! Czas na plan B!”.
Odczekał, aż handlarz odejdzie poza zasięg wzroku, po czym, ku zaskoczeniu „kupionych” dziewcząt, zmienił się nie do poznania. Zniknął pijany Denis Achmetow, pojawił się Wołodymyr Załużny, były operator ukraińskich wojsk specjalnych, który właśnie wypełniał zadanie.
– Zabezpieczyć je! – rzucił do operatorek Tindakhas. – Gaijin, tu Kozak, idziemy do was! – rzekł do słuchawki.
„Kupione” dziewczyny były w takim szoku, że nawet się nie opierały.
Drzwi do pomieszczenia ochrony otworzyły się gwałtownie, do środka weszły cztery osoby – dwie operatorki Tindakhas i dwie wciąż zszokowane dziewczęta Jihana. Te przekazano od razu policjantom, którzy zjawili się w pokoju chwilę wcześniej. Miały zostać sprawdzone i odesłane do krajów pochodzenia. Dla nich był to koniec sprawy, dla Hotaro – dopiero początek.
Operatorki błyskawicznie się przebrały – przywdziały buty, wciągnęły przygotowane wcześniej brązowe spodnie, narzuciły na sukienki kamizelki taktyczne, wreszcie związały włosy i nałożyły na głowy śliwkowe berety malezyjskich wojsk specjalnych. Sprawdziły, czy służbowe glocki gładko wychodzą z kabur, po czym zdjęły ze ściany podwieszone tam pistolety maszynowe MP5. Wyglądały cokolwiek… ciekawie! W pełnych makijażach, z beretami, kamizelkami taktycznymi na podwiniętych sukienkach i bronią robiły nie lada wrażenie.
Hotaro jednak nie przyglądał się im, tylko patrzył na monitory, śledząc ruch grubasa i jego ludzi. Ci udawali się prosto do wciąż zaparkowanych przed wejściem do klubu pojazdów. Ilu ochroniarzy miał ze sobą handlarz żywym towarem? Trzech, to na pewno, a ilu siedziało w samochodach? Czy range rovery były w pełni obsadzone? Jeśli tak, to mogli mieć przeciwko sobie nawet dwunastu ludzi. A musieli przejąć Kimurę tak, by nic się dziewczynie nie stało.
Sięgnął do kabury, wyszarpując glocka 19 z zamontowanym celownikiem Trijicon RMR, potem przerzucił pas własnego pistoletu maszynowego przez tors, obmacał magazynki w ładownicach. Ruchy były półświadome, wykształcone służbą w duńskich wojskach specjalnych i późniejszą, już czysto prywatną działalnością w najbardziej gorących rejonach świata. Gaijin osobiście preferowałby na tego typu akcję jakiś krótki karabin szturmowy – ale Malajowie byli w tym względzie bardzo, jak by to ująć, staroszkolni. Trudno, niemiecki H&K MP5 był najlepszym pistoletem maszynowym świata i choć konstrukcja dobijała pięćdziesiątki, nadal sprawdzała się znakomicie, a dla Hotaro liczyło się tylko wypełnienie zadania. Jak zawsze.
Kolejne zlecenie, kolejna osoba, kolejna ekstrakcja. Był gotów.
– Idą do wozów, zaraz odjadą – rzucił wpatrzony w monitory kapitan Bago. – Oddział 1, śledźcie ich, ale w bezpiecznej odległości! – rzekł do własnego mikrofonu. – Oddział 2 za mną! – Te słowa skierował do Hotaro i Saito.
Wybiegli z pokoju ochrony, przeszli korytarzami na zaplecze, gdzie czekały ciemne land rovery defendery. Stał tam też Kozak – czekał przy otwartych drzwiach jednego z pojazdów, też miał już na sobie kamizelkę taktyczną, przewieszony przez tors MP5 celował w asfalt. Wraz z operatorkami Ukrainiec stanowił Oddział 3.
– Wybacz, Karol, nie dałem rady! – rzekł Załużny, wsiadając do wozu z operatorkami.
– Zrobiłeś wszystko, jak należy, brachu! – zapewnił przyjaciela Hotaro, uśmiechając się. – Dorwijmy drania!
Stuknęli się pięściami. Kozak zajął miejsce przy kierowcy pierwszego defendera, Hotaro wsiadł do drugiego razem z kapitanem Bago.
Ruszyli z piskiem opon.
– Jedzie na północ, chce opuścić centrum! – usłyszeli meldunek w słuchawkach z trzeciego wozu, który w bezpiecznej odległości śledził kolumnę Jihana.
– Siedź mu na ogonie, nie możemy go zgubić – odparł dowódca Tindakhas.
– Kozak, czy dostrzegłeś, jaką broń nosili ochroniarze? – zapytał Hotaro na wspólnym kanale.
– Na pewno pistolety, ci w klubie nie mieli nic cięższego – odparł Ukrainiec.
Hotaro spojrzał na kapitana.
– Dlaczego ochrona wpuszcza takich ludzi z bronią do klubu? – zapytał Bago.
– Witamy w Malezji – odparł mężczyzna, tak jakby to miało wszystko wyjaśnić.
Gaijin zachichotał, przypominając sobie hasło, jakim ten kraj reklamował się przed kilkoma laty: Malaysia – truly Asia!
„Trafne jak cholera!” – pomyślał, śmiejąc się w duchu.
Noc w Kuala Lumpur była pełna świateł. Po prawej pyszniły się bliźniacze wieże Petronas Towers. Połączone wielkim pomostem iglice były jednymi z najbardziej charakterystycznych konstrukcji na globie. Po lewej mieli dzielnicę mieszkalną Kamping Baru, w której ceny nieruchomości należały do absolutnie najdroższych w Azji, choć sama zabudowa wcale tego nie oddawała. Pędzili teraz drogą równoległą do wiszącej nad rzeką Klang potężnej estakady E12.
– Jadą na północny wschód! – zameldował w słuchawkach operator Tindakhas z wozu śledzącego kolumnę Oranga Jihana.
– Nie spuszczajcie go z oczu! – nakazał Bago.
– Przyjąłem.
Dowódca klepnął przełącznik MP5, w charakterystycznym ruchu, który z jednej strony czynił broń gotową do prowadzenia ognia, z drugiej sygnalizował, że i sam obsługujący pistolet maszynowy jest gotowy do akcji. Mężczyzna odwrócił się ku Hotaro.
– Nie będzie drugiej szansy, najemniku – rzekł. – Musimy to zrobić tak, by nic nie stało się pani Kimurze. Sporo od tego zależy!
„No co ty nie powiesz?!”
Gaijin skinął tylko głową.
Nie jest łatwo siedzieć na ogonie kolumny aut w samym centrum Kuala Lumpur, tak by nie zostać zauważonym. Ekipa w defenderze pędzącym za Johanem wykonywała slalom między samochodami na trzech pasach estakady, starając się z jednej strony zachować dystans i uniknąć dekonspiracji, a z drugiej wciąż mieć widok na samochody.
– Kapitanie Bago, przyspieszyli! – zameldował nagle kierowca „pilnujący” Jihana.
Dowódca Tindakhas zaklął.
– Musimy ich przejąć szybciej, nie zgubcie ich!
– Tak jest!
Defender Hotaro także przyspieszył, i to ostro. Domy po bokach rozmazały się teraz w wielokolorowe plamy.
– Przejmujemy ich na węźle Tun Razak – rzekł do Gaijina. – To za chwilę!
Istotnie, Hotaro dostrzegł, że zbliżali się do potężnego węzła łączącego dwie estakady. Wjechali na serpentynę, wymijając inne pojazdy. SUV-a ścigały wściekłe klaksony. Pędzili tak, że land rover prawie szurał burtą o betonowe bariery po bokach. Sam Hotaro złapał się za pas, tak jak miał w zwyczaju dawno, dawno temu, w Afganistanie, gdy kierowca ich Humvee dodawał gazu. Pusty, niewiele zmieniający gest, dający mózgowi poczucie wpływu na rzeczywistość. Złudnego, ale zawsze. „Jestem za stary na tę robotę” – pomyślał mężczyzna.
Wyjechali teraz na wjazd równoległy do głównej arterii. Hotaro kawałek za nimi dostrzegł kolumnę Jihana. Ostro przyspieszyła, slalomując między innymi pojazdami, niektóre z nich wręcz taranując. Handlarz najwyraźniej niewiele sobie robił z ewentualnych szkód. Wiedział, że siedzieli mu na ogonie, chciał uciec. Za wszelką cenę.
– Wszystkie oddziały, kontakt trzydzieści sekund! – zawołał do mikrofonu Bago. – My zajmiemy się pierwszym pojazdem. Oddział 3 bierze cadillaca, Oddział 1, zablokujcie im drogę ucieczki! Ostrożnie dobierzcie cele, nic nie może się stać pani Kimurze!
Rozkazy przyjęto zgodnymi odpowiedziami. Hotaro wymienił uchwyt na MP5, przekładając je z prawej do lewej dłoni, wysuwając kolbę. Pistolet maszynowy był wyposażony w holograficzny celownik EOTech, jednak mężczyzna czuł, że w walce na tak małe odległości, jaka ich czekała, zauważenie potencjalnego celu nie będzie stanowiło problemu.
– Dwadzieścia sekund! – rzucił Bago.
Hotaro poprawił swoją pozycję w fotelu. Kolumna Jihana pędziła niżej – praktycznie się z nią zrównali.
– Piętnaście sekund!
Hotaro zsunął szybę w oknie, wiedząc, że za chwilę zamieni się ona w istną chmurę groźnych odłamków.
– Pięć sekund!
Zjazd był tuż przed nimi. Kierowca defendera wysforował trochę naprzód, minimalnie wyprzedzając jadącego na czele kolumny range rovera…
A potem skręcił gwałtownie w prawo, gdy wjechali na główną estakadę.
Range rover velar, którym jechała przednia obstawa handlarza ludźmi, był dużym i wytrzymałym samochodem, gwarantującym bezpieczeństwo pasażerom. Zdolny był w pełnym pędzie ściąć nawet niewielkie drzewo, o staranowaniu lżejszych pojazdów nie wspominając.
Ale land rover defender był po prostu cięższy.
Wbił się w burtę pojazdu, spychając go na betonową barierę po prawej i niemal wprasowując go w nią. Hotaro poczuł uderzenie całym sobą. Miał wrażenie, że wyrwie go z fotela, ale pasy trzymały mocno.
Trysnęły iskry, posypała się zniszczona karoseria. Kierowca range rovera próbował desperacko dać gazu, zgodnie z prawidłami taktyki uciec z ewidentnej zasadzki, ale jego wysiłki spełzły na niczym – defender wprasował jego pojazd w barierkę, zaczął hamować, utrzymując SUV-a w miejscu.
Z tyłu drugi defender uderzył w cadillaca. Escalade był pojazdem nawet cięższym od land rovera, więc kierowca z oddziału Tindakhas nie próbował tego samego numeru co jego kolega z przodu, zamiast tego zwolnił nieco, uderzając w tył cadillaca. To obróciło pędzącego kolosa wokół własnej osi, sprawiając, że zwrócił się on przodem do ostatniego wozu w kolumnie. A ten przecież cały czas pędził!
Kierowca musiał się nieźle zdziwić, widząc, jak auto jadące zaraz przed nim nagle obraca się z piskiem opon i dymem buchającym spod kół. Nacisnął desperacko na pedał hamulca, ale range rover był zbyt ciężki, a droga hamowania – zbyt długa.
Cadillac i range rover zderzyły się czołowo.
Trzask był ogłuszający. Cadillac Jihana został popchnięty przez lżejszy wóz do tyłu. Wozy rozdzieliły się, gdy range rover hamował… by zaraz potem znowu ruszyć na cadillaca, gdy w jego tył uderzył ostatni defender. Z kolei cadillac potoczył się jeszcze kilka metrów do tyłu… i też się zatrzymał.
Hotaro nie widział tego wszystkiego, zajęty czym innym. Miał do wykonania własne zadanie. A to polegało na eliminacji ochroniarzy z pierwszego wozu.
Gdy oba pojazdy – defender i range rover całkiem się zatrzymały, Hotaro wymierzył w okna drugiego pojazdu z MP5 i otworzył ogień.
Zasady walki były ustalone jasno – po wizualnej identyfikacji Aiko Kimury jej bezpieczeństwo było najwyższym priorytetem. Jihan i jego ludzie nie mogli liczyć na podobne traktowanie – każdy, kto znajdował się w kolumnie i nie był porwaną dziewczyną, uznawany był za nieprzyjaciela i przeznaczany do neutralizacji.
Pistolet maszynowy huknął krótką serią. Hałas byłby ogłuszający, gdyby nie ochronniki w uszach Hotaro i pozostałych, skutecznie tłumiące odgłosy kanonady. Pociski 9 × 19 milimetrów przebiły i tak już nadwyrężoną uderzeniem szybę boczną range rovera, zamieniając ją w tysiące szklanych drobinek, i dosięgły ludzi w środku. Z tyłu pojazdu siedziało dwóch ochroniarzy, którzy właśnie sami szykowali broń – ale nie zdążyli jej użyć. Kule zmasakrowały ich, rozrywając czaszki, wbijając się w klatki piersiowe i ramiona. Wnętrze wozu wypełniło się krwawą mgłą, czerwień trysnęła na tapicerkę, razem z kawałkami kości i szarawej masy mózgowej.
W tym samym czasie Bago i Saito opuścili defendera, obeszli pojazd, zachodząc uwięzionego range rovera z lewej strony od przodu. Kierowca i siedzący obok ochroniarz być może nawet chcieli się poddać, ale było na to za późno. Japończyk i Malaj posłali własne krótkie serie. Kule przebiły przednią szybę, pokrywając ją dziurkami przestrzelin, ugodziły kierowcę i pasażera, którzy podskoczyli na fotelach, obrywając raz za razem. Pasażer w przedśmiertnym skurczu pociągnął za spust dzierżonej broni – seria jednak wbiła się niegroźnie w podłogę wozu.
Kierowca padł głową na kierownicę, uderzając w klakson, który wydobył z siebie przeciągły, irytujący dźwięk.
Hotaro szybko ocenił, czy na pewno wszystkie cele w range roverze zostały zneutralizowane. Trupy, krew i zero ruchu.
– Do wszystkich oddziałów, uwaga, mają peemy! – zawołał Gaijin, dostrzegając w nieruchomych dłoniach ochroniarzy charakterystyczne kształty izraelskich Uzi.
Potem sam wysiadł z wozu, przeładował taktycznie swoje MP5, częściowo wystrzelany magazynek chowając do tylnej ładownicy.
„Teraz Aiko Kimura. Spiesz się, Hotaro!” – pomyślał.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.
Tak jak i wcześniejszy Gaijin nie był pisany w próżni, tak i Ronin powstał dzięki ogromnemu wsparciu wielu osób. To tym osobom należą się moje najszczersze podziękowania!
I tak – dziękuję ponownie ekipie wydawnictwa Bukowy Las, dzięki której mogliśmy wybrać się wspólnie na tę niebezpieczną, azjatycką wyprawę. Sylwii Mazurkiewicz za zaufanie i postawienie na te historie, jak również wszelką udzielaną mi po drodze pomoc i liczne wskazówki. Magdalenie Szajuk za pomoc ze sprawami administracyjnymi, jak również cenne uwagi i korektę. Feliksowi Chomie za ogromne wsparcie w opanowaniu obcej dla mnie materii social mediów – gdyby nie Pan, zgubiłbym się w tym labiryncie! Moim redaktorkom – Kai Foldze i Oldze Gitkiewicz. Drogie Panie – Wasza pomoc uczyniła z Gaijina i Ronina książki o wiele lepsze, niż pierwotnie były. Dziękuję Wam za to, zwłaszcza że sam sporo się dzięki Wam nauczyłem!
Dziękuję innym pisarzom, którzy wspierali i wciąż wspierają mnie na tej drodze: Arturowi Górskiemu za nieustającą motywację i pomoc zawsze, kiedy jej potrzebuję. Bartoszowi Szczygielskiemu za kolejne dziesiątki godzin rozmów. Rafałowi Dębskiemu za motywację za każdym razem, gdy mnie samemu jej brakowało. Michałowi Śmiglakowi za nieustającą pomoc w każdej sprawie.
Dziękuję konsultantom – Dawidowi Karbowiakowi „Kangurowi”, który znów wykonał ogrom pracy nad analizą scen akcji. Za cel postawiłem sobie maksymalny realizm przedstawionych wydarzeń i dzięki Tobie udało się do niego zbliżyć. Dziękuję moim trenerom strzelectwa – Sebastianowi Kozłowskiemu, Krzysztofowi Woźniakowi i Pawłowi Koryckiemu – za kolejne godziny spędzone na strzelnicy i setki sztuk wystrzelonej amunicji. Tadeuszowi dziękuję za kurs strzelectwa długodystansowego – każda scena z użyciem karabinów snajperskich w tej książce istnieje dzięki Tobie. Dziękuję Michałowi Krzemińskiemu „Krzemieniowi” za możliwość sprawdzenia mojej wytrzymałości w warunkach niemal polowych. Nie mogę się doczekać na więcej! Dziękuję Maciejowi Szopie za wiedzę na temat Azji i współczesnego pola walki. Dziękuję Michałowi Bruszewskiemu za pokazanie mi, jak brutalne są współczesne konflikty i pomoc w zrozumieniu dlaczego, mimo tego okrucieństwa, wciąż przyciągają do siebie nowych żołnierzy. Dziękuję doktorowi Piotrowi Napierale za dziesiątki godzin rozmów o Chinach i działaniach ich służb – bezcenna wiedza. Dziękuję Karolowi Puterczykowi za ratowanie mnie książkami… znowu! Karolu, już zgłaszam zapotrzebowanie na nowe! Dziękuję w tym względzie także moim przyjaciołom z Wielkiej Brytanii – Wojciechowi Marchewce i Marcinowi Dąbrowskiemu. Dzięki Wam miałem dostęp do książek, do których nie dotarliby zwykli śmiertelnicy.
Dziękuję wreszcie, jak zawsze i przede wszystkim, mojej żonie Natalii, która znowu musiała przez setki godzin dzielić się mną z literaturą. Jesteś dla mnie największą inspiracją i zarazem największym wsparciem.