Richard Bonett. Obsesja - B.K. Staron - ebook

Richard Bonett. Obsesja ebook

Staron B.K.

3,0

Opis

KONTYNUACJA BESTSELLERA "RICHARD BONETT. POŻĄDANIE"!

Nanette po raz ostatni widziała Richarda dwadzieścia jeden dni temu. Po nocy, w której ją zranił, wróciła do domu i kolejny raz pozostała ze złamanym sercem. To, co wydarzyło się później, odmieniło ją. Dotychczas płaczliwa i strachliwa, teraz stała się silną i odważną kobietą, z uporem walcząc o to, co kocha.

Zrozumiała, że słowa wypowiedziane wtedy przez Richarda okazały się najlepszym, co mógł dla niej zrobić. Przez trzy długie tygodnie żałowała, że cokolwiek do niego poczuła. Gdy jednak pewnego wieczoru znów stanęła z nim twarzą w twarz, mroczny psycholog postanowił odzyskać zranioną kobietę udowadniając jej, że tylko razem zdolni są utrzymać to, co przepełnia ich serca.

Kiedy Richard zdołał przekonać Nanette do powrotu i przysiągł, że już nic nie zakłóci ich spokoju, Nanette odkryła jego mroczne tajemnice. Po raz kolejny ożyły minione obawy, a zatrzymany w jej sercu ból, znów powrócił.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 348

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,0 (11 ocen)
2
1
4
3
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Olkabar

Całkiem niezła

I to koniec ?? Jest ciąg dalszy?
00
Gosia243

Nie oderwiesz się od lektury

Super... czekam na kolejną czesc
00

Popularność




Copyright © by B.K. Staron, 2019Copyright © by Wydawnictwo WasPos, 2021 All rights reserved

Wszystkie prawa zastrzeżone, zabrania się kopiowania oraz udostępniania publicznie bez zgody Autora oraz Wydawnictwa pod groźbą odpowiedzialności karnej.

Redakcja: Janusz Muzyczyszyn

Korekta: Aneta Krajewska

Ilustracje w środku: © by pngtree.com

Projekt okładki: Marta Lisowska

Zdjęcie na okładce: pixabay.com

Skład i łamanie oraz wersja elektroniczna: Adam Buzek/[email protected]

Wydanie I - elektroniczne

ISBN 978-83-67024-75-4

Wydawnictwo WasPosWarszawaWydawca: Agnieszka Przył[email protected]

Spis treści

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

13

14

15

16

17

18

19

PODZIĘKOWANIA

Dzieciom.Dziękuję, że nauczyłyście mnie kochać bezwarunkowo.

Przekraczam pewnie próg kawiarni Rosa. Brązowe skórzane winstony wolno przebijają się przez tłum kłębiących się przy barze chimerycznych ludzi. Zapach świeżo parzonej robusty napiera agresywnie na moje ciało. Niedostrzeżony, zajmuję jeden z niewielkich stolików. Wbijam plecy w drewniane oparcie krzesła.

Obejmuję wzrokiem niewielkie przejście między blatem baru a starą ceglaną ścianą i czekam. Wyczekuję widoku ognistowłosego stworzenia.

Wytarty parkiet wydaje z siebie charakterystyczną gamę przeróżnych dźwięków, w których akompaniamencie przesuwasz opuszkami kościstych palców po czerwonej cegle, a twe drobne jak u kilkuletniej dziewczynki ciało pośpiesznie przemieszcza się w głąb tej bezmyślnej, niedostrzegającej cię hołoty. Przesuwam palcem wskazującym po dolnej wardze, studząc drżące w rozbawieniu kąciki ust.

Ciężki przypadek. Faktycznie ciężki przypadek… Jedną z negatywnych cech Collera, twojego psychiatry, jest niedokładność. Pacjent, który nie rozumie powagi własnych problemów, zazwyczaj potrzebuje nieco więcej uwagi, a na to Collerowi brakuje cierpliwości. Po około roku leczenia i wysłuchiwania w kółko tych samych problemów, traci zapał, stawia wyssane z palca diagnozy i kieruje pacjenta na terapie grupowe.

Podnoszę się, kiedy nieświadomie kołysząc biodrami i przyciskając do piersi kilka podniszczonych powieści mijasz miejsce, przy którym siedzę. Staję w tym samym rzędzie regałów, niedaleko i przeglądam przypadkowo chwyconą książkę. Nie patrzysz na mnie. Nie zauważasz mnie nawet wtedy, gdy podskakując na palcach, starasz się zdjąć z najwyższej półki Przeminęło z wiatrem, a ja bez skrępowania wbijam wzrok w twą porcelanową skórę na udzie, odsłoniętym przez unoszący się przy gwałtownym ruchu paskudny i tani materiał spódnicy. Dobre maniery wymagają bym zaproponował pomoc, ale w tym momencie twe rozkosznie pociągające ciało wzburzyło moje myśli.

Opadasz ciężko na całe stopy. Przełykam ślinę, kiedy niewielka krągłość twojej piersi podskakuje w usztywnionej, prostej miseczce biustonosza. Nie lubisz przykuwać uwagi, ale z twoim wyglądem to niemożliwe. Masz rozpięte dwa guziki przy białej koszuli. Zwykła tania bielizna przyporządkowuje cię do grupy nieszczęsnych domatorek, których pragnienia nigdy się nie spełniają, choć chyba stawiasz czasem na swoim. Rozpięta koszula podkreśla, że lubisz incydentalnie łamać zasady.

Kolejny raz przykładam palec do ust, tłumiąc uśmiech. Mógłbym nauczyć cię tak wiele. Zdolny byłbym wprawić twoje delikatne ciało w drżenie. Pokazałbym ci, jak wiele zdolna jesteś znieść. Może przedyskutujemy to teraz?

Drapiesz długim, pomalowanym na cielisty kolor paznokciem po zniszczonym brzegu niechlujnie wyglądającego egzemplarza, uśmiechając się delikatnie. Nie zostałaś poproszona o pomoc przy odnalezieniu tej powieści. Wywęszyłaś ją dla siebie. Prychnąłem.

Jesteś romantyczką, a może jedynie utożsamiasz się ze Scarlett i, tak jak ona, starasz się poradzić sobie z przytłaczającą rzeczywistością? Unoszę brew, pocierając dłonią długą brodę.

Interesujące, doprawdy, interesujące…

– Nanette!

– Już idę!

Po raz pierwszy słyszę twój głos. Delikatny. Melodyjny. Cholernie pociągający.

Przyciskasz książkę do piersi. Z uśmiechem wyrywasz się do przodu.

Przechodzisz obok. Przez chwilę twoje spojrzenie omiata mój profil, a długie kręcone pukle, kołyszące się na nieco przygarbionych plecach, muskają mój nos. Zamykam oczy, wstrzymuję oddech, a kiedy je otwieram, ty odchodzisz, pozostawiając po sobie oliwkowy zapach. Nie używasz perfum. Ta woń jest o wiele delikatniejsza. Jestem pewien, że po każdej kąpieli wklepujesz w swe blade ciało balsam z najniższej półki w drogerii.

Mógłbym dać ci tak wiele. Mogłabyś leżeć w moim łożu, przyozdobiona jedynie złotą biżuterią. Mógłbym… Kurwa mać!

Zaciskam dłonie i wracam na miejsce przy stoliku. Wbijam wzrok w twoją schowaną za barem sylwetkę. Odgarniasz na prawe ramię włosy i wychylasz się przez ladę baru, podając pobudzonemu dzieciakowi półlitrową butelkę z wodą mineralną. Po raz kolejny pozwalasz mi na chwilę zajrzeć w twój dekolt.

Robisz to podświadomie? Dobrowolnie ukazujesz mi swe kolejne oblicze?

Przełykam ślinę. Wiercę się na drewnianym siedzisku, wypuszczając przez usta powietrze. Może za drzwiami sypialni, ulegasz podobnym pragnieniom co i ja? Pragnieniom, które bywają wstydliwe, mroczne i samobójcze? Im dłużej cię obserwuję, tym bardziej dochodzę do wniosku, że nie jesteś baristką. Nie jesteś kobietą, za którą się podajesz. Nie wstydź się. Każdy skrywa jakieś tajemnice. Codziennie możemy być kimś innym. Kim tylko chcemy. Ja obecnie odgrywam rolę psychopatycznego stalkera, a ty kim dzisiaj jesteś, Nanette Rose Stone?

1

Wstrząsnął mną dreszcz. Patrząc na niego szeroko otwartymi oczami, starałam się zrozumieć słowa, które wypowiedział. Czułam się jak sparaliżowana. Upokorzona. Spoliczkowana raniącymi, tak lekko wychodzącymi z jego ust słowami, które w dalszym ciągu odbijały się echem w mojej głowie. Przełknęłam ślinę, przepychając ciążącą w gardle gulę.

– Powtórz – wyszeptałam, zaciskając palce na rąbku bawełnianej koszulki. Walczyłam ze łzami, choć wiedziałam, że walka ta na starcie będzie przegrana.

Milczał. Jego brwi i wargi zeszły się razem, nie wróżąc szczęśliwego zakończenia wieczoru.

– Powtórz… – Choć nie miałam problemów ze słuchem, w dalszym ciągu nie mogłam uwierzyć w to, co usłyszałam. Po prostu nie mieściło mi się to w głowie.

– Powiedziałem: wynoś się.

– Co ja takiego zrobiłam?

– Wyjdź…

– Co zrobiłam, Richardzie?

– Wyjdź! – ryknął i wyrwał się w moją stronę. Widząc furię, w jaką wpadł, instynktownie cofnęłam się. Moją klatkę piersiową przeszył przerażający ból. Przyłożyłam dłoń do lewej piersi i wciągnęłam gwałtownie powietrze. Zielonooki wykorzystał moją nieuwagę i wbił palce w moje ramiona. Jego siła niemal kruszyła kości.

– Powiedziałem: wynoś się. Czego ty, do cholery, nie rozumiesz?! – Potrząsnął mną z zamiarem wzbudzenia większej dawki niepożądanych emocji. Zdał egzamin w stu procentach. Przeraził mnie do szpiku kości. Krzyknęłam, kiedy jego paznokcie raniły moją skórę.

– Kocham cię, czy to nic dla ciebie nie znaczy? – Spojrzałam mu głęboko w oczy. Dostrzegłam w nich cień strachu, choć mogłam się mylić. Nieustannie wzbierające pod powiekami łzy, utrudniały mi analizę jego grymasów.

– Przestań już wciskać sobie te wszystkie tandetne bajeczki, Nanette. – Znów mną potrząsnął. – Myślisz, że mężczyzna taki jak ja, potrafiłby odwzajemnić twoje uczucie? – Zaśmiał się złośliwie. Jego głos odbił się echem w mojej głowie. Byłam pewna, że dotarł do każdej komórki. Przesiąkł do obiegu krwi w organizmie. Przeniknął mnie na wylot, pozostawiając po sobie zniszczenia, których naprawa wymagać będzie ciężkiej i długiej pracy.

Zgarbiłam się, czując ścisk w żołądku. Zupełnie jakby ktoś złapał go w dłoń i zgniótł do rozmiarów piłeczki pingpongowej. Poczęłam łapczywie chwytać powietrze. Zaczynałam się dusić. Miałam wrażenie, że za chwilę przyjdzie mi umrzeć u boku tego przerażającego mężczyzny.

– Zejdź w końcu na ziemię, Nanette! Życie to pieprzony rollercoaster, z którego przyszło ci właśnie wypaść.

Rozkaszlałam się, z trudem wydobyłam z gardła parę słów:

– Zaufałam… tobie…

Puścił mnie i odepchnął delikatnie, jakby bał się, że mimo tego, co mówił i robił, mógłby mnie skrzywdzić. Jego ruch, choć powolny, spowodował, że potknęłam się o własne nogi i nagle upadłam na podłogę, o mało co nie rozbijając sobie głowy. Starałam się nie zanieść płaczem, co niestety w tym przypadku mogłoby skończyć się tragicznie. Krążący wokół strach, skutecznie utrudniał mi dostęp do tlenu. Kaszląc, uniosłam głowę i wbiłam wzrok w swojego kata. Zielonooki stał nade mną z mocno zaciśniętymi dłońmi i szczęką. Postawa ciała wskazywała na to, że nie zamierzał odpuścić do czasu, aż nie zejdę mu z oczu. Musiałam uciekać. Chciałam ratować własne życie, choć dałabym sobie pociąć rękę, że w głębi duszy nie pragnął mnie skrzywdzić. Wydawało mi się, że jego celem było jedynie przestraszenie mnie. Ukazał mi kolejne oblicze. Miał nadzieję, że wzbudzając zaniepokojenie, zdoła raz na zawsze uwolnić mnie od przepełniającego serce uczucia. W tym momencie musiałam przyznać, że miał rację. Cholerną rację.

Przeraził mnie. Nie chciałam kolejny raz stać się ofiarą, a testowanie jego cierpliwości nie wchodziło w grę. Zbyt wiele wycierpiałam w swoim życiu, by znów pozwolić sobą pomiatać. Przybrał postawę i zachowanie zimnego psychologa. To był sygnał, że czas się od tego wszystkiego uwolnić.

Poderwałam się z posadzki i na drżących nogach ruszyłam w stronę korytarza. Choć bardziej trafnym powiedzeniem byłoby, że miotałam się na boki, niż szłam w linii prostej. Wbiegłam do przedpokoju, nawet nie zwracając uwagi na zielonookiego, którego przypadkowo potrąciłam barkiem. Starając się oddychać głęboko, pchnęłam ciężkie dębowe drzwi prowadzące do sypialni. Stanęłam w progu i rozejrzałam się w poszukiwaniu torebki, a kiedy ją odnalazłam, sięgnęłam do środka po opakowanie z lekami. Drżącymi palcami wycisnęłam z plastikowego opakowania białą pastylkę i pośpiesznie ją przełknęłam. Zaczęłam zbierać wszystkie swoje rzeczy. Upychałam w torebce kosmetyczkę, wczorajsze ubranie i telefon, w dalszym ciągu nie mogąc powstrzymać łez. Przerzuciłam pasek torebki przez głowę i rozejrzałam się po sypialni, chcąc zapamiętać jej wygląd. Wiedziałam, że już nigdy nie będzie mi dane tu wrócić, a świadomość tego była dla mnie kolejnym ciosem.

Przymknęłam powieki.

Przez moją głowę zaczęły przewijać się wszystkie chwile u boku Richarda. Od pierwszego spotkania, po pocałunek. Od seksu, do pieszczotliwego głaskania po głowie. Wciągnęłam solidną dawkę powietrza, a wraz z nim w moje nozdrza wdarł się tak dobrze znany zapach perfum.

Wyprostowałam się, napotykając puste zielone spojrzenie. Oplotłam ramiona rękami i uniosłam twarz. Stał w drzwiach do sypialni. Był dosłownie trzy kroki ode mnie. Miałam go na wyciągnięcie ręki i gdybym tylko chciała… Potrząsnęłam głową, kiedy ruszył naprzód. Zatrzymał się kilka centymetrów przede mną. Otworzył usta, aby coś powiedzieć, ale jedyne co z nich uleciało to pachnący mocnym alkoholem oddech, który mnie owionął. Jego wzrok błądził po mojej twarzy, a kiedy, przełykając głośno ślinę, wbiłam paznokcie w swoje ramiona, wyszeptał:

– Zapomnij… zapomnij, Nanette, o tym, co prawdziwe.

– Żaden człowiek nie potrafi z dnia na dzień zapomnieć. Jeśli mu się uda… – przerwałam, czując i słysząc drżenie własnego głosu – …to może oznaczać tylko tyle, że mu nie zależało. Jeśli jednak zależało, to… wydaje mu się, że zapomniał. To wróci, Richardzie. To wszystko… zawsze wraca.

Spuściłam wzrok. Szarpnęłam koszulką. Mijając go, wyszłam do przedpokoju. W ekspresowym tempie założyłam trampki i wypadłam na zewnątrz, nawet nie oglądając się za siebie. Poruszywszy wszystkie pokłady energii, na drżących nogach pokonałam podjazd, a następnie żelazną bramę i znalazłam się na chodniku obok wąskiej jednokierunkowej drogi, prowadzącej między domkami. Dopiero wtedy znów zaniosłam się płaczem. Byłam pewna, że gdzieś w tym histerycznym zawodzeniu usłyszałam przeraźliwy odgłos tłuczonego szkła, ale byłam zbyt mocno ogarnięta płaczem by się tym przejąć. Ruszyłam przed siebie, przemierzając pieszo drogę do mieszkania. Przez pewien czas wydawało mi się, że chodziłam w kółko, pokonując cały czas tę samą trasę. Zupełnie nie wiedziałam, gdzie byłam. Widziałam ten rejon jedynie zza szyby bentleya. Nie miałam pieniędzy, aby wezwać taksówkę. Nie chciałam też telefonować do Anett z prośbą, żeby po mnie przyjechała. Na domiar złego, dom zielonookiego położony był z dala od centrum, gdzie znajdowało się moje mieszkanie. Wyjęłam z torebki telefon i sprawdziłam godzinę: za kwadrans wybije czwarta nad ranem. Na dworze nadal było dość ciemno i chłodno, a ja miałam na sobie jedynie dżinsy i koszulkę. Powietrze stawało się wilgotne, mogłam więc spodziewać się rychłego opadu deszczu. W tym momencie było mi już wszystko jedno czy przemoknę, czy zmarznę do szpiku kości. W kilka chwil utraciłam wszystko, co ostatnio było w stanie mnie cieszyć. Pokochałam i zostałam za to sowicie ukarana. Pociągnęłam nosem, oplatając ramiona rękami. Do końca życia nie będę w stanie wybić sobie z głowy obrazu pustego wzroku mężczyzny, nakazującego mi zapomnieć. Mężczyzny, któremu zaufałam.

Nie wiedziałam, ile trwała moja wędrówka. Podczas rozmyślań straciłam rachubę czasu. Wreszcie, kiedy zdawało mi się, że za chwilę wzejdzie słońce, natrafiłam na znajomą ulicę, a stamtąd szybko dotarłam na blokowiska. Niemal natychmiast po przekroczeniu progu mieszkania, zjawił się głośno pomiaukujący Rush, witający mnie z wysoko uniesionym ogonem. Czułam się całkowicie wyczerpana, ale mimowolnie uśmiechnęłam się do niego. Rozebrałam się do bielizny, pozostawiając niedbale porozrzucane rzeczy w przedpokoju. Zgarnęłam kocisko z podłogi, przytuliłam mocno do złamanego serca i wetknęłam nos w miękkie futerko. Nie śpiesząc się, poszłam do kuchni. Postawiłam kota na stole, a z krzesła pochwyciłam jedną z czarnych koszul zielonookiego, w której kiedyś wróciłam do domu. Ubrałam ją, podeszłam do telefonu stacjonarnego, wykręciłam numer, po czym osuwając się po zimnej ścianie, usiadłam na kafelkach. Wtuliłam nos w rękaw, wsłuchując się w sygnał nawiązanego połączenia.

– Nanette, czy ty wiesz, która jest godzina?

Pociągnęłam żałośnie nosem.

– Dylan… tak… okropnie… za tobą tęsknię… – wyszlochałam. Nie obawiałam się, że mój brat z mojego zachowania zdoła odczytać prawdę. Wiedziałam, że płacz, na jaki sobie pozwoliłam, kolejny raz odbierze jako błaganie o wybaczenie. Nie dbałam o to. W tym momencie było mi już wszystko jedno, co o mnie myślał. Pragnęłam tylko usłyszeć jego głos, wierząc, że to choć na chwilę pozwoli mi uwolnić się z piekła, w które po raz kolejny wkroczyłam, nie bacząc na ostrzeżenia.

Westchnął ciężko, kiedy mój histeryczny płacz przeszedł w głośne chlipanie. Zakończył rozmowę, żegnając się oschle. Normalnie nie byłoby to dla mnie problemem, ale tym razem oczekiwałam choćby grama zrozumienia. Po raz kolejny odczułam bolesne ukłucie samotności, w jakiej przyszło mi płacić za własne grzechy.

***

Leżałam płasko na plecach z rękami wzdłuż ciała. Czując okropny ból głowy, nakryłam czoło dłonią.

Nie chciałam się poddać. Nie mogłam pozwolić sobie na kojący sen. On w żaden sposób nie uśmierzyłby cierpienia.

Dlaczego to tak bardzo bolało? Nie pamiętałam, bym w ostatnim czasie doznała równie silnego bólu. Dlaczego tak bardzo bolało mnie rozstanie z Richardem?

W głowie mi wirowało i mogłabym przysiąc, że przed oczami znów przewijały się dziesiątki zapamiętanych chwil. Ale jeden obraz w tym momencie najbardziej przypominał mi to, co obecnie odczuwałam. Byłam tylko ja. Sama w gęstej otchłani smutku. Dookoła kompletna pustka, nic prócz czerni. Chciałam odzyskać świadomość. Wrócić do czasów, zanim pierwszy raz spotkałam Richarda. Chciałam znów mieć wybór: czy ruszyć w prawą stronę, czy może zawrócić. Słysząc głośne pomiaukiwania Rusha, wróciłam do teraźniejszości, oraz kanapy, na której leżałam.

Powoli ruszyłam do kuchni, rozmasowując wciąż obolałe ramiona. Choć od ostatniego widoku jego niebezpiecznie napiętej twarzy minęło kilka godzin, ja w dalszym ciągu miałam nadzieję, że niebawem go ujrzę. Łudziłam się, że nocne wydarzenia zaszły tylko w mojej wyobraźni i w godzinach pracy kolejny raz wedrze mi się w nozdrza znajomy zapach limetki i trawy cytrynowej. Chciałam, żeby tak było, ale prawda była okrutna.

Usiadłam przy stole i schowałam twarz w drżące i chłodne dłonie. Cierpiałam wewnętrznie i zewnętrznie, a za wszystko mogłam winić tylko siebie.

Gdybym nie pokochała…

Gdybym nie uległa…

Gdybym nie posłuchała…

Może teraz cieszyłabym się spokojem? Może w dalszym ciągu pracowałabym nad poprawą zdrowia psychicznego?

Nie chciałam dziś wychodzić z mieszkania. Nie chciałam stawiać się w pracy i być przyciskana do muru przez przyjaciółkę, żądającą wyjaśnień na temat mojego stanu. Nie chciałam widzieć żadnego człowieka, a tym bardziej mężczyzn. Byłam całkowicie rozbita, wyczerpana i pragnęłam tylko świętego spokoju.

Richardzie Bonett, jest mi bez ciebie ciężko, ale może miałeś rację. Może tak będzie dla nas lepiej. Nie jestem ciebie warta.

Nie sądziłam, że to, co się między nami wydarzyło, zostawi po sobie tak ogromny ślad. I choć nie łatwo jest mi to rozpamiętywać, zdawało mi się, iż jesteśmy podobni. Dziś, na pytanie, co nas łączyło, obydwoje możemy odpowiedzieć to samo: moja głupota. Ty zapewne nie zrozumiesz tego, co się teraz ze mną dzieje. Nie zrozumiesz bólu, rozdzierającego wściekle moje serce. Nie przyszło ci zapewne do głowy, że złamałeś każdy kawałek mojej duszy.

Od dziś będziemy spać we własnych łóżkach. Będziemy chodzić do pracy. Być może będziemy pić kawę o tej samej porze, ale już nigdy nie zrobimy tych rzeczy wspólnie. Za nami wiele sprzeciwów, uśmiechów i obietnic. Nie chcesz mnie znać. Nie chcesz mnie widzieć. Nie chcesz spędzić ze mną kawałka swego życia. Wykrzyczałeś: „wynoś się”, patrząc na mnie jak na wroga. Stałeś twardo, z przerażająco napiętym ciałem, do złudzenia przypominając mi koszmar mężczyzny z ubiegłych lat. Miałam żyć inaczej. Miałam żyć jak kobiety z pokolenia mojej matki. Kochane, zrozumiane i przepełnione miłością. Po co o tym wszystkim rozmyślam?

Chyba tylko po to, aby uwolnić się od myśli, by zapamiętać to, co mogło być piękne.

Chciałam trzymać cię zawsze za dłoń, ale ty tego już nie chciałeś. Co chwilę puszczałeś mnie, a ja szukałam twej ręki po omacku milion razy. Za każdym razem boleśnie mi się wymykała. Wyrwałeś ją, aż w końcu przestałam szukać. Dziś nie chcę już chyba jej nawet widzieć, ale też nie mogę znieść myśli, że nie będzie jej blisko. Pozbyłeś się mnie, ale nie mogę przestać cię kochać.

Teraz walczę. Walczę tylko po to, aby stanąć twarzą w twarz z rzeczywistością. Myśleć, że bez ciebie będzie prościej. Będę oszukiwać siebie, a wszyscy będą mi współczuć. Nie takiego obrotu spraw chciałam; okazało się, że każde moje marzenie u twego boku obróciłeś w pył. Wszystko, co było ważne, zniszczyłeś.

Porzuciłeś mnie, kiedy najbardziej cię potrzebowałam. Dokonałeś wyboru, który mnie dotkliwie zranił. Widzisz w swoim wielkim lustrze tylko siebie, podczas gdy ja chciałam widzieć nas. Dziś wolałam nie wiedzieć, co będzie jutro, gdy odwróciłeś się plecami. Układam w głowie te wszystkie zdania, które powinnam ci wtedy powiedzieć i te, których nie chciałam, ale to zrobiłam.

Nie wiem, jak będę żyła. Nie wiem, czy po tym wszystkim potrafię.

Ja. Nanette Stone. Dwudziestoośmioletnia zniszczona kobieta. Jeszcze wczoraj gotowa oddać za ciebie życie. Za nas. Za przyszłość.

Dziś zdaję sobie sprawę z tego, jak bardzo się myliłam.

***

Pierwsze twe spojrzenie, dziwne ukłucie w piersi, ściśnięty żołądek, w głowie tysiąc myśli…

Nie wiedziałam, dlaczego i jak powinnam się zachować. Nic nie zmieni faktu, że mimo strachu spokojna zieleń twoich oczu zaparła mi dech w piersiach, kiedy pierwszy raz na mnie spojrzałeś.

Głęboko. Przenikliwie. Dlaczego? Nie miałam bladego pojęcia. Czy to jest właśnie to? Czy to jest ta chwila, którą wspominać będę przez całe życie? Już zawsze?

Od pierwszych spotkań i chwytania za nadgarstek, do pierwszego pocałunku. Uczuć towarzyszących temu nie da się nawet opisać. Do dziś jesteś dla mnie tak ważną osobą, że równać cię z nikim nie mogę.

Przed każdym snem odwiedzam cię myślami, ciekawa co właśnie robisz. To jest właśnie miłość. To uczucie, choć bardzo bym chciała, nie zmniejsza się ani trochę. Mówi się, że odda się za nią wszystko. Czy i ja tak nie postąpiłam?

Nie wiem, jak to wszystko przeżyję, ale chcę, abyś wiedział, że chwile spędzone w twoim towarzystwie były wspaniałe. Niezapomniane. Przy tobie czułam się zrozumiana i bezpieczna. Dziękuję za szczere uśmiechy, do których potrafiłeś doprowadzić jednym słowem. Strach ściskający boleśnie serce, kiedy krzyczałeś. Dziękuję ci też za wiele rzeczy, które dla mnie zrobiłeś. Obdarzyłam cię miłością i jestem pewna, że długo się to nie zmieni. Mam nadzieję, że i ty nie zapomnisz o dziewczynie, która drżała w twych ramionach.

Wypuściłam z trudem powietrze, zaciskając dłoń na zapisanej kartce. Czułam na sobie wzrok pozostałych dziesięciu osób zebranych na wtorkowej sesji grupowej w Klinice Psycho-Medic, na którą siłą przyprowadziła mnie Anett. Choć byłam temu przeciwna, spotkanie z tymi ludźmi sprawiło, że zaczynałam oddychać z ulgą.

Bałam się ponownie odwiedzić to miejsce. Żyłam w obawie, że przyjdzie mi spotkać Richarda, a niestety obraz jego pięknej twarzy byłby teraz dla mnie okrutnie bolesny. Kiedy jednak nie znalazłam go w rubryce z nazwiskami psychologów, którzy będą prowadzić sesje, odetchnęłam z ulgą i na siłę, choć niechętnie, oddałam swe zdrowie psychiczne prowadzącej dzisiejsze spotkanie brązowookiej kobiecie po czterdziestce. Dziękowałam Bogu, że nie trafiłam w ręce Loren Blizz, która prowadziła tu zajęcia poprzednim razem.

– To wszystko – szepnęłam, chcąc odwrócić od siebie uwagę innych. Schowałam kartkę do tylnej kieszeni spranych dżinsów, po czym wiercąc się na niewygodnym krześle, objęłam ramiona rękami.

– Dziękujemy bardzo, Nanette – rzekła Anna Loft, psychoterapeutka, po wysłuchaniu treści listu, w którym zamieściłam swoje myśli i uczucia do człowieka, który złamał mi serce. Minęło prawie trzy tygodnie, odkąd widziałam go ostatni raz, a ja w dalszym ciągu czułam się tak samo podle jak tego pamiętnego wieczoru.

– Czy ktoś jeszcze chciałby odczytać swój list? – Rozejrzała się dookoła. Na sali zapadła cisza. Nikt więcej nie chciał zabrać głosu.

Zadrżałam. Nerwowo potarłam dłonią czubek nosa, czując, iż mój list sprawił, że stałam się głównym tematem dzisiejszego spotkania. Byłam niczym diwa na czerwonym dywanie, z tym że mój dywan przybrał formę starego linoleum, a ja wyglądem i zachowaniem w niczym nie przypominałam kobiety wartej miliony.

– Skoro nikt więcej nie chce zabrać głosu, możemy zakończyć dzisiejsze spotkanie – oświadczyła szybko Loft, po czym uśmiechnęła się promiennie i zamknęła przyniesiony ze sobą gruby zielony notes. Poprawiła się na krześle, i przesunęła palcami po idealnie podkreślonych ciemną kredką brwiach. Wygładziła jeszcze swe, o dziwo, kruczoczarne pomimo wieku włosy, trzymane w ryzach lichą gumką, po czym wstała, jednoznacznie dając wszystkim do zrozumienia, że powinniśmy się już zbierać. Ucieszył mnie ten fakt, ponieważ nie zniosłabym dłużej tych natrętnych spojrzeń. Wstałam i założyłam na ramię swoją torebkę.

– Nanette, możesz chwilę zaczekać? – odezwała się niespodziewanie, kiedy ruszyłam za wszystkimi w stronę wyjścia.

Przystanęłam obok niej ze spuszczoną głową.

Modliłam się tylko o to, aby nie chciała w tym momencie poruszać dogłębnie treści listu.

– Twój list był… bardzo emocjonujący i przejmujący.

Położyła dłoń na moim ramieniu.

Drgnęłam pod jej dotykiem, obejmując się rękami w pasie.

– Pisałam to, co czuję – odparłam z nadal spuszczoną głową. Zamrugałam szybko.

– Naturalnie. Jednak nie o tym chciałam porozmawiać.

Zdziwiona uniosłam na nią wzrok. Byłam pewna, że będzie chciała porozmawiać ze mną na temat mężczyzny, którego opisywałam.

– W niedzielę, w Hotelu Element odbywać się będzie coroczny bal, jaki organizuje Psycho-Medic dla pacjentów uczęszczających na sesje grupowe. Bal jest całkowicie darmowy, a nasi pacjenci mogą zabrać ze sobą osobę towarzyszącą. Będzie zapewnione dobre jedzenie, orkiestra i miła atmosfera.

Patrzyłam na nią, jakbym była głupia i nie rozumiała tego, co mówiła.

– Więc, jeśli tylko będziesz miała ochotę… – Urwała, wyciągając w moją stronę błękitną podłużną kopertę. Chwyciłam ją.

– Dziękuję, ale nie jestem pewna.

Uśmiechnęła się pocieszająco.

– W porządku. Pamiętaj, że nikt cię nie naciska. To tylko i wyłącznie twoja decyzja.

Kiwnęłam głową.

– Myślałaś może nad prywatnymi sesjami psychologicznymi? – Jej nagłe pytanie, wzbudziło we mnie strach. Już na samo słowo „sesjami” w moją głowę wdarł się obraz Richarda, jego ciemnego gabinetu, seksu i niebezpiecznego spojrzenia.

– Gdybyś wyraziła ochotę, mogę polecić ci Richarda…

– Dziękuję! – krzyknęłam niespodziewanie, zadziwiając ją, jak i samą siebie. – Dziękuję – powtórzyłam, tym razem ciszej – myślę, że na teraz spotkania grupowe mi wystarczają.

Mrużąc oczy, pokiwała rytmicznie głową i poklepała mnie po ramieniu.

– W porządku – odparła i uśmiechnęła się promiennie. – W takim razie być może do zobaczenia w niedzielę.

– Pani też tam będzie?

– Oczywiście. Na balu będzie kilku psychologów i psychoterapeutów. W ten wieczór będzie można porozmawiać z nami jak z normalnymi ludźmi, a nie lekarzami. – Pokiwała głową, ponownie poklepując mnie po ramieniu. – Proszę cię jednak, abyś zastanowiła się nad balem. To może być dla ciebie przyjemna odskocznia od teraźniejszości – dodała, po czym pożegnała się i odeszła, pozostawiając mnie samą.

Dlaczego mogłabym przysiąc, że bal równał się będzie z ponownym cierpieniem?

Chyba tylko dlatego, iż wiedziałam, kogo mogłam na nim spotkać, a wiedza ta zaczynała wprawiać moje ciało w drżenie. Objęłam dłońmi ramiona. Byłam wyczerpana. Pragnęłam zasnąć i nigdy już się nie obudzić.

Wieczór po sesji grupowej spędziłam z Anett, wypłakując się na ramieniu przyjaciółki. Tym razem mnie nie oceniała, nie wypominała głupoty, a jedynie była obok i pocieszała dobrym słowem.

***

Obudziłam się w środku nocy cała spocona. Wciąż przyciskałam do siebie Rusha. Jęknęłam, odłożyłam kocisko na podłogę i schowałam twarz w dłoniach. Momentalnie przypomniałam sobie, co przeraziło mnie aż do szpiku kości. Nie było to jakimś wielkim wyczynem, ponieważ od trzech tygodni ciągle miałam ten sam sen. Śnił mi się Richard.

Podniosłam się z kanapy i niechętnie poczłapałam do łazienki, gdzie przemyłam twarz zimną wodą. Chciałam zapomnieć. Zapomnieć twarz Richarda Bonetta! Idealnie ostrzyżone, dłuższe u góry włosy oprószone lekką siwizną, spryskane lakierem, spływające falą na lewą stronę głowy. Kiedy się uśmiechał, w jego lewym policzku pojawiała się maleńka dziurka. Miał takie silne i duże dłonie, ale kiedy oplatały mnie w pasie, serce mi miękło jak topniejący na słońcu wosk.

Chciałam zapomnieć. Wszystko. To był chyba jedyny sposób, aby do reszty nie zwariować.

Oparłam się rękami o umywalkę, spoglądając na swoje odbicie. Moje włosy były brudne, już od dawna nieczesane, a jedynie związane w niechlujną kitkę. Cienie pod oczami od kilku dni stale się powiększały. Byłam blada, zmęczona i za nic nie przypominałam tej samej kobiety, która kilkanaście dni temu z ochotą wyczekiwała każdego skrzypnięcia starych drzwi kawiarni, być może oznaczającego nadejście mężczyzny swego życia.

Leżące na pralce czarne męskie koszule nieustannie mi o nim przypominały. Każdego dnia powracały bolesne wspomnienia, choć obiecałam sobie, że zaprzestanę o nim rozmyślać. Niekiedy nawet mi się to udawało. Co z tego, skoro w jakiś tylko sobie znany sposób, zamiast wyrzucić jego rzeczy, ja zaczęłam gromadzić je w jednym miejscu.

Pomyślałam o Dylanie. Od tygodnia nie odbierał moich telefonów.

Wyjdę z tego. Jak nie teraz, to później. Najpierw jednak muszę wybaczyć i zapomnieć.

Nie bardzo wiedziałam, jak to zrobić, ale miałam nadzieję, że znajdę jakiś sposób.

2

– Chyba sobie ze mnie żartujesz!

Anett powierciła się na mojej kanapie. Czy ta kobieta do reszty postradała zdrowe zmysły? Czy ona mówiła poważnie?

– A wyglądam na taką, co żartuje? – odparła i obróciła w dłoniach błękitną kopertę, która zawierała podarowane mi przez psychoterapeutkę zaproszenie na bal.

– Nie mogę w to uwierzyć. – Oburzona złożyłam ręce na piersiach. – Mówisz to po tym wszystkim, co przeszłam?

Anett wzniosła oczy ku sufitowi, odkładając zaproszenie na szklany stoliczek obok kanapy. Zgięła lewą nogę w kolanie, podkurczyła i wcisnęła ją pod pośladek, a potem odwróciła się w moją stronę.

– Musisz tam iść.

Boże! To czysty absurd! Anett Moriss zwariowała.

– Poważnie?

Rozciągnęła usta w uśmiechu.

– Poważnie?

– Nan! Trajkoczesz jak zacięta płyta!

Naburmuszyłam się jak mała skarcona dziewczynka.

– Powinnaś iść na ten cały bal.

Wstrzymałam powietrze, patrząc na nią szeroko otwartymi oczami.

– Jak ty sobie to wyobrażasz, co? Wejdę na salę tanecznym krokiem i będę uśmiechała się promiennie do wszystkich, a jak spotkam psychologa, to będę udawać, że nic się nie stało? Mam udawać, że jest wszystko dobrze?

– A skąd wiesz, że on tam będzie?

– On pojawia się zawsze tam, gdzie nie powinien.

– Posłuchaj mnie, ruda! – Anett wycelowała we mnie swoim długim palcem. Skrzywiłam się, wiedząc, że za chwilę przyjdzie mi, kolejny już raz tego wieczoru, wysłuchiwać jej wywodów. – Pójdziemy tam jutro. Wystroisz się, a psycholog niech widzi, co stracił. Będziesz tańczyć i uśmiechać się, a on niech się patrzy. Bo to jedyne co mu pozostało. A jeśli cię tknie, to obiecuję, że… – Zmrużyła oczy.

Mimowolnie na moich ustach pojawił się uśmiech. Kiedy Anett ogarniała złość, w zabawny sposób marszczyła swój mały nosek. Wyglądała jak jeden z tych uroczych piesków torebkowych, który w każdej chwili gotów był rzucić się do gardła. Niby niepozorna, a jednak niebezpieczna.

– To nie będzie proste, Anett.

– Ale też nie niewykonalne.

Zmarszczyłam brwi.

Obeszłam kanapę i usiadłam obok niej. Przycisnęłam do brzucha jedną z dwóch niewielkich zielonych poduszek. Byłam ciekawa, jaki plan rodził się w jej głowie. Choć musiałam stwierdzić, że w dalszym ciągu jej słowa były absurdalne. Tak jak i sama moja obecność na balu.

– Zresztą nie masz już wyboru. Umówiłam nas jutro rano do fryzjera i zwędziłam matce klucze od salonu. Znajdziemy tam dla siebie jakieś szmatki.

Potrząsnęłam głową.

– Ukradłaś mamie klucze od salonu?

Uśmiechnęła się szeroko.

Nie chciałam się na to wszystko godzić. Nie chciałam iść na bal, a tym bardziej stroić się i widzieć Richarda. Nie byłam gotowa i zdawało mi się, że chyba nigdy nie będę.

– Jeśli ci tak bardzo zależy, to weź to zaproszenie i idź, z kim chcesz – odparłam.

Potrząsnęła głową.

– Ty chyba nie zdajesz sobie sprawy z tego, że tam będą ludzie… cierpiący psychicznie.

Wzruszyła ramionami.

– A co to za różnica? Ludzie to ludzie. Nigdy nie byłam na takim balu, a jak pomyślę sobie o tym, że mogę pooglądać tylu przystojniaków w garniturach… – Rozmarzyła się, skubiąc palcami złote kółeczko, przechodzące przez jej przegrodę nosową.

Po chwilowej zadumie, podniosła się leniwie z kanapy, a zanim zdążyłam ponownie otworzyć usta, ucałowała mnie w czoło, po czym szybkim krokiem udała się do kuchni.

Opadłam plecami na kanapę. Poczęłam zastanawiać się, czy z moją przyjaciółką było wszystko dobrze? Czy i ona nie miała jakiegoś psychicznego upośledzenia? Ale nie. Taka po prostu była Anett. Nieobliczalna jedynaczka, rozpuszczona przez matkę, prowadzącą w mieście salon z sukniami wieczorowymi, i ojca, posiadacza kilku barów szybkiej obsługi.

Szkoda tylko, że nie brała na poważnie moich słów. Szkoda, że nie była w moim położeniu. Wtedy zrozumiałaby, co czułam.

Słysząc odgłos tłukącego się o siebie szkła, niechętnie otworzyłam powieki. Anett stała nade mną, trzymając tanie wino i dwie szklanki do soku.

– A teraz rozluźnimy się, a potem powiem ci, co wpadło mi do głowy.

Opadła ciężko obok mnie. Usiadłam i chwyciłam szklankę, którą mi wręczyła.

– Anett, ja naprawdę nie chcę… – zakwiliłam, kiedy zamaszyście rozlewała czerwone wino. Odstawiła butelkę na stolik, krzywiąc się, gdy na kanapę pomiędzy nas wskoczył rozbudzony Rush.

– Zapomnij, ty puchata świnio! – Strąciła szybko kocisko na podłogę. Rush miauknął głośno w proteście, po czym syknął na nią złowieszczo i zwiał pod stolik. Tych dwoje zdecydowanie się nienawidziło, ale ze względu na mnie musieli tolerować swoje towarzystwo.

– Zupełnie nie rozumiem, na jaką cholerę ci ten pokraczny grubas? Dlaczego nie udusisz go poduszką, jak zaśnie? Proszę, powiedz, że mogę to zrobić. Proszę.

Zaśmiałam się. Upiłam nieco paskudnie gorzkiego wina. Po przełknięciu cieczy na języku pozostał nieprzyjemny posmak czegoś, co przypominało wiśnie.

Anett zacmokała zniesmaczona.

– Ale… ohydne – zauważyła, po czym zaśmiała się głośno.

– Jest okropne – westchnęłam. – Ja naprawdę nie chcę tam iść – stwierdziłam szczerze.

– Wiem, Nan. – Nakryła moją dłoń swoją. – Zdaję sobie sprawę z tego, że to boli. Ale nie mogę patrzeć… – Przygryzła wargę. – Jesteś mądra, piękna i odważna. Poradzimy sobie z tym, Nan. Pójdziemy tam i pokażemy psychologowi, że potrafisz o siebie zawalczyć.

***

Może Anett faktycznie miała rację? Może pojawienie się na tym całym balu było dla mnie lepsze, niż ciągłe leżenie na kanapie i tęsknota za czymś, co nigdy nie powinno się zdarzyć? Bo chyba zasługuję na coś więcej? Na kogoś, kto będzie mnie kochał w każdej sekundzie mojego życia. Kto będzie myślał o mnie nieustannie, zastanawiając się, co robię, gdzie jestem i z kim jestem, a przede wszystkim, czy dobrze się czuję. Potrzebuję kogoś, kto pomoże spełnić mi marzenia i kto ochroni przed tym, czego się najbardziej boję. Powinnam mieć u swego boku kogoś, kto będzie traktował mnie z szacunkiem i kochał we mnie wszystko.

Zwłaszcza wady.

Niestety, takim kimś nie był Richard Bonett.

– Mogę już otworzyć oczy? – westchnęłam poirytowana. Od dwóch godzin siedziałam na fotelu fryzjerskim w całkowitym bezruchu i z zamkniętymi oczami, co zaczynało mnie już bardzo męczyć. I po co ja się zgodziłam na to wszystko? Po co dałam się namówić Anett na ten absurdalny pomysł z balem, wystrojeniem się, a przede wszystkim, na jaką cholerę dałam się wciągnąć w szopkę, jaką szykowała na wieczór? Czy ja już do reszty postradałam zmysły?

Może bardziej, tak na rozum, czułam niepohamowaną chęć pokazania Richardowi, co mógł mieć, a zaprzepaścił?

Plątałam się we własnych myślach i odczuciach. Chciałam zapomnieć o Richardzie raz na zawsze, ale też nie mogłam przestać o nim myśleć. Czyżby moje uczucia do niego były aż tak silne? Sama już nie wiedziałam, co powinnam o tym wszystkim myśleć.

Jednego byłam pewna.

Są pożegnania, na które człowiek nigdy nie będzie gotowy. Są słowa, które zawsze będą wywoływać potoki łez. I są takie osoby, na myśl o których zawsze zasypie nas lawina wspomnień.

– Anett! – Starałam się przekrzyczeć suszarkę, hałasującą mi nad głową.

– Jeszcze chwila!

Przygryzłam wargę, czując silne szarpnięcie z tyłu głowy. Młody Latynos, znajomy Anett, który zajmował się moimi włosami, wbijał mi właśnie szczotkę w skórę głowy tak mocno, że miałam ochotę krzyczeć. Z minuty na minutę zaciskałam coraz mocniej zęby, modląc się o rychły koniec.

– No, cudownie! – Usłyszałam nad sobą zachwyt Anett, dosłownie sekundę po wyłączeniu suszarki. Nie czekając na pozwolenie, natychmiast otworzyłam oczy, doznając szoku.

– Nie! – Gwałtownie podniosłam się z fotela. Podeszłam bliżej lustra, zrywając z siebie pelerynę fryzjerską.

– Do jasnej cholery, nie!

– Wyglądasz pięknie.

– Anett, co ty mi zrobiłaś? – zapiszczałam, drżącymi dłońmi dotykając włosów na czubku głowy. Cofnęłam się.

Moje zawsze kręcone rude pukle były teraz elegancko ułożone w delikatne fale. Dotychczas sięgały połowy pleców, teraz ledwie kilka centymetrów za ramiona, ale nie to przeraziło mnie najbardziej. Niemiłego rozczarowania doznałam na widok ich koloru: ciemnej czerwieni, czegoś na pograniczu wiśni i dojrzałego, drogiego wina.

– Wyglądam jak… – zakwiliłam, obracając się w jej stronę – jak…

– Jak odważna seksowna kobieta, która wie, czego chce. – Obróciła mnie z powrotem w stronę lustra. Skrzywiłam się.

– No, nie wiem.

– Ale ja wiem. To będzie cudowny wieczór! – Zadowolona zaklaskała w dłonie.

Opadłam na fotel. Odchyliłam głowę ze słowami:

– Obyś się nie myliła.

Uśmiechnęła się delikatnie, po czym zgoniła mnie z fotela i zajęła moje miejsce. Przez kolejną godzinę przeglądałam czasopisma i zerkałam na Anett, która żwawo dyskutowała z młodym fryzjerem. Ku mojemu zdziwieniu ona nie zrobiła ze swoimi włosami nic specjalnego, a jedynie umyła, wyrównała końcówki, wysuszyła i wyprostowała. Jej fryzura wciąż sięgała ramion, podczas gdy moja przeszła pełną metamorfozę.

Po fryzjerze zostałam zaciągnięta do spa, gdzie zrobili mi manikiur i pedikiur w takim samym odcieniu czerwieni, co kolor włosów, wymasowali plecy, nakładali jakieś maseczki na twarz, a na koniec ponownie mnie uczesali i zrobili makijaż. To wszystko trwało tyle czasu, że straciłam rachubę. Zamiast być wypoczęta i zrelaksowana, byłam tak zmęczona, że marzyłam tylko o ciepłym łóżku.

– Przestań marudzić i chodź w końcu!

Stanęłam w miejscu z założonymi rękami.

– Jestem zmęczona! Wyszłyśmy z domu chwilę po jedenastej, a jest już po siedemnastej – oburzyłam się, wskazując dłonią na czas wyświetlany na tablicy odjazdów autobusów, obok przystanku, przy którym stałyśmy.

Anett zgromiła mnie wzrokiem, po czym chwyciła moją dłoń i pociągnęła w stronę nadjeżdżającego autobusu.

***

Zbliżała się siódma, a ja motałam się w koronkowych figach w swojej łazience.

– Niech to cholera! – Przyszczypnęłam skórę na plecach suwakiem w wybranej przez Anett sukni. Delikatny niczym mgiełka materiał przesunął się po moim ciele, by po chwili upaść bezszelestnie na stopy. Skrzywiłam się i poprawiłam sporej wielkości dekolt w kształcie litery V, odkrywający większą część piersi. Dzięki Bogu byłam posiadaczką miseczki B, przez co nie musiałam się martwić, że bez stanika wyglądam jak kobieta lekkich obyczajów. Wsunęłam stopy w eleganckie buty na obcasie o zaokrąglonych czubkach i spojrzałam na swoje odbicie w lustrze nad umywalką.

Wyglądałam jak nie ja. Jak nie Nanette Stone.

W spa zrobili mi mocny wieczorowy makijaż powiększający oczy.

Przydymione ciemnymi cieniami brązu powieki i czerwone usta, choć nie w moim guście, to idealnie współgrały ze strojem i włosami.

Rękawy sukni sięgające do nadgarstków świetnie komponowały się z dekoltem, a jednocześnie były bardzo funkcjonalne. Dół długiej sukni z wysokim aż do lewego uda rozporkiem, czynił ją elegancką, a zarazem niezwykle kuszącą. Całość komponowała się doskonale ze złotymi prostymi kolczykami na sztyfcie, złotą bransoletką do kompletu i cieniutkim naszyjnikiem. Biżuterią, którą wkładałam od święta. Chwyciłam leżącą na pralce czerwoną kopertówkę i jeszcze raz spojrzałam na swoje odbicie.

Wciągnęłam gwałtownie powietrze.

Suknia, włosy, torebka, buty i szminka na ustach były w prawie w tym samym kolorze. Wyglądałam olśniewająco. Pięknie… Wyglądałam jak kobieta warta miliony! Byłam zszokowana i jednocześnie zachwycona swoim wyglądem. Odbicie w lustrze zapierało dech w piersiach. Potrząsnęłam głową i zaciskając dłoń na kopertówce, przeszłam z łazienki do salonu.

– Chyba przesadziłaś… – sapnęłam, spoglądając na Anett, wkładającą stopy w niebotycznie wysokie białe buty na obcasie.

Przyjaciółka uśmiechnęła się promiennie, odwracając się w moją stronę. Cmoknęła z zadowolenia, puszczając mi oczko. Ona również wyglądała pięknie. Swoją delikatną urodę i jasne włosy podkreśliła długą suknią z odkrytymi plecami, w takim samym lazurowym odcieniu błękitu jak jej oczy.

– Ten dekolt jest… wyzywający. – Ściszyłam głos. – Wolałabym coś takiego jak ty. – Wskazałam na jej całkowicie pozbawioną dekoltu górę sukni.

Potrząsnęła głową, śmiejąc się w głos.

– Wyglądasz zabójczo – odparła i sięgnęła po maleńką torebeczkę, pasującą kolorystycznie do sukni. Wyciągnęła z niej sznur drobnych białych pereł i przewiesiła go przez szyję. – Zbieraj się, taksówka już na nas czeka – oznajmiła, ruszając w moją stronę.

Poczułam silny skurcz żołądka.

– Poczekaj… – Chwyciłam Anett za dłoń, kiedy przechodziła obok. Spojrzała na mnie badawczo. – Myślisz, że to dobry pomysł? To wszystko… ja… nie wyglądam jak ja… – wyszeptałam, jakbym bała się, że ktoś usłyszy moje słowa.

Anett uścisnęła mnie mocno, po czym wyprostowała się i wygładziła mi włosy na czubku głowy.

– Wyglądasz pięknie, Nan. Jestem pewna, że to jest najlepszy pomysł, jaki mi ostatnio wpadł do łba. Chodź, bo nie dojedziemy na dwudziestą.

Kiwnęłam głową. Zeszłam za przyjaciółką po schodach, po czym wsiadłam na tylne siedzenie taksówki, modląc się, żeby miała rację.

***

Trzymając Anett mocno pod ramię, na chwiejnych nogach wkroczyłam niepewnie przez ogromne dwuskrzydłowe szklane drzwi, prowadzące do niezwykle bogato ozdobionej sali bankietowej hotelu Element. Z zaciekawieniem rozejrzałam się dookoła. Moją uwagę zwrócił kunsztownie zdobiony kryształkami ogromny żyrandol, zwisający ze środka sufitu. Centralnie w środek żyrandola wycelowane były drobne białe światełka, podkreślające jeszcze bardziej jego urodę. Ogromną salę wypełniały wszelakie białe i złote dodatki i detale wykończeniowe, a także ogromne bukiety białych róż, perfekcyjnie ułożone w wysokich złotych wazonach. Jedynym miejscem, które nie wzbudzało we mnie zachwytu była scena, na której stała pospolita mównica, a za nią orkiestra ze swoim pokaźnym sprzętem.

– Witamy serdecznie. Dziękujemy za przybycie.

Uśmiechnęłam się blado do siwowłosego mężczyzny, który odebrał moje zaproszenie, a zaraz potem musnął delikatnie wargami moją dłoń. Poczułam się nieswojo, tak szybki i zaskakujący ruch ze strony obcego mężczyzny wzbudził we mnie lęk, przez który nieco się zgarbiłam. Anett czując moje napięcie, potrząsnęła dyskretnie moją ręką. Spojrzałam na nią jak na głupka.

– My również witamy – rzekła zalotnie, wyciągając do mężczyzny swą drobną dłoń.

Wypuściłam szybko powietrze, starając się przywrócić swój stan do normalności. Choć dotarłyśmy na miejsce sporo po ósmej wieczór, do środka w dalszym ciągu napływali goście. Przyciągnęłam Anett bliżej siebie. Odczuwałam panikę. Jeśli wcześniej myślałam, że przyjście do tego miejsca było czystym absurdem, tak teraz byłam całkowicie pewna, że zwariowałam. Popełniłam kolejny błąd. Czułam negatywne emocje. Wiedziałam, że tego wieczoru przyjdzie mi ujrzeć twarz mężczyzny, który ostatnimi czasy zranił mnie tak dotkliwie, że wystarczyłoby samo jego spojrzenie, by wywołać potok niekontrolowanych łez oraz silny dreszcz.

Anett otoczyła mnie mocno ramieniem i poprowadziła w stronę jednego z okrągłych pustych stolików z dwoma krzesłami.

– Chcesz szampana? – spytała i rzuciła niedbale swoją torebkę na porcelanowy talerz do przystawek.

Kiwnęłam głową i usiadłam delikatnie na drewnianym krześle w starym stylu, o siedzisku i oparciu obitym delikatnym złotym materiałem. Bałam się, że przez swoją nieuwagę zniszczę suknię, albo – co gorsza – ona niezgrabnie zwinie mi się między nogami.

– Zaraz wracam.

Odprowadziłam przyjaciółkę wzrokiem, gdy zmysłowo kręcąc biodrami i kołysząc się na wysokich obcasach, odchodziła od stolika w stronę długiego bufetu, na którym były ustawione szeregi pięknie udekorowanych talerzy z jedzeniem. Kręcąc się w miejscu, odłożyłam kopertówkę obok kieliszków do wina. Przełknęłam ślinę, czując na sobie dziesiątki zaciekawionych spojrzeń. Miałam wrażenie, że wszyscy patrzyli tylko na mnie, że wiedzieli, co mi się przytrafiło. Byłam niemal pewna, że chociaż część z tych ludzi wiedziała, że sypiałam ze swoim terapeutą z zajęć grupowych.

A może nie? Może to tylko moje chore myśli?

Przymknęłam na chwilę powieki. W duchu prosiłam tylko o to, aby Anett jak najszybciej znalazła się obok mnie. Zanim jednak dostałam szampana, na scenę wkroczyła piękna kobieta o kasztanowych włosach, będąca na moje oko po trzydziestce. Dziękowała wszystkim za przybycie, wymieniała nazwiska darczyńców, którzy co miesiąc wpłacali datki na fundacje pomagające najbardziej cierpiącym i potrzebującym ofiarom przemocy, przypomniała cel dzisiejszego spotkania, po czym na koniec życzyła wszystkim udanej zabawy. Po zachęceniu do tańców, kobieta wezwała na scenę jednego z najbardziej hojnych darczyńców, dzięki któremu odbywał się tegoroczny bal.

– A teraz bardzo serdecznie zapraszam na scenę Richarda Bonetta, psychoterapeutę grupowego, indywidualnego oraz psychologa, dzięki któremu mogliśmy się tu dzisiaj wszyscy spotkać.

Serce zabiło mi szybciej. Wciągnęłam gwałtownie powietrze, kiedy na scenę powolnym, pełnym gracji krokiem, wszedł Richard. Podziękował kobiecie, po czym podszedł pewnie do mównicy i przemówił swym zachrypniętym głosem, na którego dźwięk moje podbrzusze przeszył silny skurcz, a żołądek zacisnął się tak mocno, że miałam wrażenie, iż jego zawartość podchodzi mi do gardła.

Przyglądałam mu się. Wyglądał inaczej niż go zapamiętałam. Jego cera była nieco ciemniejsza, a długa broda wyróżniająca go z tłumu, zmieniła się w kilkudniowy perfekcyjnie wyprofilowany zarost. Wyglądał świeżo i nienagannie. Zazdrościłam mu. Zazdrościłam mu tego cholernego odpoczynku, podczas gdy ja od trzech tygodni nie mogłam spać spokojnie.

– Na początku chciałbym podziękować wszystkim darczyńcom, którzy chętnie wspierają fundację Golden People. Każdy z tych ludzi przeżył swój własny koszmar, a dzięki naszemu zaangażowaniu w pomoc, możemy z pełną dumą oglądać ich uśmiechy, wiedząc, że dostali szansę na nowe życie – stwierdził z dumą.

Po jego wypowiedzi, za jego plecami poczęło powoli wysuwać się białe płótno, na którym puszczono prezentację, ukazującą przemianę, jaką przeszli ci zniszczeni psychicznie ludzie, oraz ośrodek, w którym obecnie się znajdowali. W międzyczasie do stolika podeszła Anett i wręczyła mi kieliszek z szampanem. Z każdym kolejnym slajdem, moje serce niebezpiecznie przyspieszało, przez co zaczynało brakować mi tchu.

Zaciskając nerwowo dłoń na delikatnej nóżce kieliszka, nie odrywałam wzroku od ekranu do czasu, aż nie puszczono krótkiego filmiku, pokazującego drobną, ciemnowłosą kobietę, która siedziała skulona w kącie i cicho popłakiwała. Ten widok wzbudził we mnie tak wiele nieprzyjemnych i bolesnych wspomnień, że nawet samo towarzystwo Richarda i tego co mi zrobił, zdawało się niczym, w porównaniu do tego, na co teraz patrzyli wszyscy zgromadzeni. Nie mogąc znieść tego strasznego widoku, podniosłam się gwałtownie, zwracając na siebie uwagę wszystkich gości, włącznie z Richardem. Chwyciłam torebkę i ruszyłam w stronę wyjścia, ciężko stąpając po jasnej posadzce. Idąc w stronę otwartych drzwi, przez cały czas starałam się nie uronić ani jednej łzy, choć moje oczy zaszły mgłą. Na filmie nie widziałam skrzywdzonej kobiety, lecz siebie. Dziewczynę, której nikt nie pomógł w potrzebie.

– Nan!

Słysząc nawoływanie za plecami, przyspieszyłam kroku, niemal przebiegając przez drzwi.

– Nan!

– Zostaw mnie!

– Nanette!

– Co?! – Zatrzymałam się. Oddychałam głęboko, z trudem radząc sobie z napadem duszności. – Przecież mówiłam ci, że nie mam ochoty na ten cholerny bal!

– Ruda… spokojnie. – Anett starała się mnie uspokoić, chwytając moją dłoń.

– Nie dotykaj mnie.

– Nan…

– Powiedziałam, zostaw!

– Czy wszystko w porządku?

Spojrzałam na Richarda, wyłaniającego się zza pleców Anett. Nadal drżąc, w przeraźliwym strachu wywołanym na wspomnienie minionych lat, przesuwałam wzrokiem od Anett do zielonookiego. Usilnie starałam się opanować niepożądane emocje. Jednym palcem trzymałam się cienkiej linii, która stanowiła granicę między rozpaczą, a napadem wściekłości. Przez moment zapragnęłam zadrzeć wysoko suknię, zrzucić buty i z całych sił pobiec przed siebie, umykając zaciekawionym spojrzeniom. Skryć się przed stanowczością i zaborczością szukających mnie osób w wąskiej, pachnącej zimnym deszczem uliczce, powstrzymując głośny oddech, kiedy mijaliby mnie bez słowa.

Chciałam tak właśnie postąpić. Choć „chciałam”, nie zawsze równało się z „mogłam”.

Od lat uczyłam się, jak trzymać emocje na wodzy. Od kilku dni uczyłam się, jak zatrzymywać je tylko dla siebie, tłumić lęki, pokazywać fałszywy uśmiech. Również i w tym momencie nie mogło być inaczej. Musiałam doprowadzić się do porządku, wymyślając idiotyczną wymówkę.

Odetchnęłam i przywołałam blady uśmiech na drżące usta. Ściskając w dłoni materiał sukni, uniosłam wzrok na Richarda, stojącego kilka kroków bliżej niż Anett.

– W jak najlepszym, panie Bonett.

– Zdawało mi się, że opuściłaś salę bardzo zdenerwowana…

– Musiałam zaczerpnąć nieco świeżego powietrza – wtrąciłam, starając się nie dopuścić go do słowa. Przymrużył nieco oczy, widocznie coś kalkulując. Zanim jednak zlepił wszystkie fakty w całość, postanowiłam skutecznie przerwać zaistniałą scenę. – A teraz zdecydowanie wolałabym wrócić na salę. Proszę o wybaczenie. Anett?

Kiwnął głową, a kiedy chwytałam ostrożnie Anett pod podane mi ramię, puścił nas przodem. Przekroczyłam próg sali bankietowej, w której po prezentacji nie został nawet najmniejszy ślad. W tym pięknym wnętrzu na parkiecie snuło się z wolna kilka par, wsłuchanych w spokojne głosy orkiestry, połączone z klasycznym dźwiękiem tradycyjnego fortepianu i głośnym brzmieniem strun gitary, połyskującej w świetle hebanowym drewnem. Cały ten obraz sprawił, iż zapomniałam o rozpierającym mnie bólu. Zdolna też byłam do niezwracania uwagi na kąśliwe komentarze czy szepty wpatrzonych we mnie ludzi.

Zostałam poprowadzona do stolika, na to samo miejsce, które zajmowałam wcześniej. Anett bez słowa przyniosła mi kieliszek zimnego szampana. Uważnie śledziła wzrokiem moje palce, delikatnie pieszczące finezyjnie zdobioną nóżkę kieliszka, ani razu nie komentując wcześniejszego zachowania. Jej leniwe spojrzenie wiodące za uniesionym kieliszkiem do ust zdradzało, iż gorączkowo oczekiwała na jakiekolwiek wyjaśnienia.

Spojrzałam na nią, zlizując z warg resztki słodkiego szampana.

– Możesz tak na mnie patrzeć całą noc. I tak nie zmienię zdania…

Uśmiechnęła się delikatnie, chwytając mój kieliszek. Okręciła go w dłoni, po czym wysączyła do końca trunek.

– Doskonale wiem, o co chodzi, ale zdaje się, że psycholog ma na ciebie oko. – Anett wskazała dyskretnie palcem powyżej mojego ramienia. Obróciłam się, udając, że poprawiam materiał sukni. Kiedy uniosłam wzrok, napotkałam wyzywające zielone spojrzenie.

Richard, choć stał w towarzystwie żwawo debatującym, twardo nie odrywał ode mnie wzroku. Okręcając szampanówkę w dłoni, widocznie coś kalkulował. Patrzyłam na niego spod rzęs, nie pozwalając sobie na ani jedno mrugnięcie. W pewnym sensie rzucałam mu wyzwanie, choć zupełnie nie wiedziałam, po co to robiłam.

Sprawiało mi to przyjemność? Myślałam, że w ten sposób go ukarzę? Tylko, jak wysoka była stawka? Co nosiło miano nagrody?

Kiedy zrozumiałam, że popełniłam błąd, z niesmakiem opuściłam wzrok, poddając się. Gorzki smak tak często napotykanej porażki, wywołał nieprzyjemne uczucie ścisku w żołądku. Jednak, nie mogąc się powstrzymać, uniosłam ponownie wzrok, by jeszcze raz móc na niego spojrzeć. Przegrałam, a on nie był kimś, kto zrezygnowałby z nagrody.

Uniósł ostro zarysowany podbródek, czekając na pozwolenie. Świadomie skinęłam lekko głową, obserwując, jak gorączkowo pokonywał zebrany na parkiecie tłum, zmierzając w moją stronę. Odwróciłam wzrok na wpatrującą się we mnie uważnie przyjaciółkę.

– Masz go.

Otworzyłam szerzej oczy.

– Zwabiłaś go tutaj. – Anett uśmiechnęła się promiennie i wypiła duszkiem zawartość swojego kieliszka.

– Anett ja nie…

– Nanette.

Odwróciłam się gwałtownie, słysząc za plecami pełen pewności siebie męski głos. Z rozwartymi ustami przyglądałam się odzianej w czarną rękawiczkę wyciągniętej dłoni Richarda, na którego twarzy nie pojawił się nawet najmniejszy grymas.

– Czy mogę prosić do tańca?

A więc to twój cel? Taniec? Prosisz mnie o taniec, wiedząc, jak bardzo tego nienawidzę?

– Oczywiście za zgodą osoby towarzyszącej. – Posłał Anett beznamiętne spojrzenie.

– Ależ nie mam nic przeciwko. – Zmrużyła oczy, unosząc do ust pustą szampanówkę.

– Nanette? – ponaglił mnie, nie zwracając uwagi na zachowanie Anett.

Nie miałam ochoty na żadne tańce, ani towarzystwo tego przeklętego mężczyzny. Jednak doskonale wiedziałam, że stał przede mną tylko dlatego, iż go do tego zachęciłam. Zacisnęłam wargi, unosząc podbródek. Skoro podjęłam się dziecinnej gierki i przegrałam, powinnam ponieść konsekwencje. Może i byłam zraniona, zniszczona, ale honor zdecydowanie brał górę. Idąc za radą Anett, chciałam mu pokazać co mógł mieć, a tak nagle stracił. Postanowiłam zagrać w jedną z jego gier, mając nadzieję, że uczynię mu ten wieczór jednym z jego najgorszych.

– Oczywiście – odpowiedziałam i wsunęłam dłoń między jego długie palce, które zacisnęły się na niej kurczowo, jakby w obawie przed ucieczką.

Podniosłam się, posyłając Anett promienny uśmiech, chwyciłam dół sukni i pozwoliłam poprowadzić się w stronę parkietu, gdzie znalazł dla nas odrobinę miejsca, nieco z dala od zgromadzonych na nim par. Przy głośnym akompaniamencie fortepianu położył dłoń na mojej talii i stanowczo przyciągnął bliżej siebie. Bez słowa począł kołysać się w rytm spokojnego śpiewu orkiestry.

Zaciskałam kurczowo dłoń na jego przedramieniu, kiedy co chwilę zataczaliśmy powolne okrążenia. Nienawidziłam tańczyć tak bardzo, że nic nie zmusiłoby mnie do zmiany zdania. Nawet silny, niezwykle pewny siebie mężczyzna, mocno dociskający dłoń do dolnej części moich pleców. Mężczyzna, którego pokochałam.

Gdy on nie spuszczał ze mnie wzroku, ja wbiłam oczy ponad jego lewe ramię, starając się dotrwać do końca piosenki. Nie chciałam odzywać się ani słowem, a tym bardziej reagować na jakiekolwiek jego ruchy. Niestety moje ciało miało co do tego odmienne zdanie. Za każdym razem, kiedy czułam dłoń sunącą delikatnie po materiale sukni na plecach, drżałam, starając się pohamować bezwstydne ciało, które z przyjemnością i z niepohamowaną tęsknotą lgnęło do niego. Kiedy podczas obrotów pocierałam delikatnie jego biodro moim, przygryzałam silnie dolną wargę, powstrzymując się od gwałtownego wciągnięcia powietrza. Richard, choć dotkliwie mnie zranił, to jednak w dalszym ciągu był dla mnie pociągający i nie mogłam temu zaradzić.

– Pragnę zerwać z ciebie tę suknię i pieprzyć cię na stole w altanie.

Zadrżałam na dźwięk jego głosu. Spojrzałam w rozpalone zielone oczy, które aż kipiały pożądaniem.

3

Przepchnęłam ogromną gulę, ciążącą mi w gardle od początku tańca, po czym powoli przeniosłam wzrok z twarzy zielonookiego ponownie ponad jego ramię, udając, że słowa, które wypowiedział nie wywołały we mnie żadnych emocji. Nawet najmniejszych. Choć prawda była zupełnie inna. Moja dusza płonęła, błagając o jego dotyk.

– Krój tej sukni przyciąga zbyt wiele spojrzeń.

Przesunęłam wzrokiem po jego twarzy, starając się zauważyć na niej choćby najmniejszy grymas, czy emocję. Dostrzegłam, że czarny kolczyk w jego lewym uchu znikł. Przymrużyłam oczy, zastanawiając się, co zmusiło go do częściowej zmiany swojego wizerunku. Skąd wzięła się jego opalenizna? Gdzie był przez ostatnie tygodnie?

Tęskniłam za nim, a jego bliskość, cudowny zapach perfum i czarny elegancki garnitur, w który był ubrany, w niczym nie pomagały zapomnieć o tym, co przeżyliśmy razem. Mimo tego, jego komentarz pozostawiłam bez odpowiedzi. Nie chciałam ulec, nie po tym, jak mnie potraktował. Nie po tym, jak rozszarpał moje serce.

– Grzechem było jej włożenie – ciągnął dalej, nie dając za wygraną. Kiedy zauważył, że nie zamierzałam mu odpowiedzieć, zmarszczył mocno brwi, a jego oczy pociemniały niebezpiecznie. Pociągnął mnie gwałtownie za nadgarstek w stronę otwartych szklanych drzwi na taras, nie zważając na zaciekawione spojrzenia kilku snujących się w tańcu obok nas par.

Całkowicie zaskoczona, co chwilę spoglądałam pod nogi, wściekle przydeptujące materiał sukni. Zdołałam wyrwać się z jego silnego uścisku dopiero wtedy, kiedy przystanął przy zejściu z posadzki tarasu.

– Puść mnie, to boli! Co ty do cholery wyprawiasz?!

Rozmasowałam obolały nadgarstek i zacisnęłam dłonie w pięści, gromiąc go wzrokiem, co niestety wzbudziło w nim silniejszy gniew. Doskonale wiedziałam już, jak bardzo nienawidził sprzeciwu.

– Chcę cię mieć, teraz! Nie mogę dłużej znieść lubieżnego wzroku tych wszystkich patrzących na ciebie mężczyzn.

Uniosłam zaskoczona brew, starając się ze zdenerwowania wygładzić materiał sukni na udach. Doskonale wiedziałam, że moje milczenie zapoczątkowało w nim gniew, ale nie miałam pojęcia, że obchodziły go ukradkowe spojrzenia w naszą stronę.

Bo niby dlaczego miałyby go właściwie obchodzić? Dlaczego, skoro dwadzieścia jeden cholernych dni temu dosadnie dał mi do zrozumienia, że nasza znajomość nic dla niego nie znaczyła. Idealnie to podkreślił, jednocześnie nakazując mi opuścić swój dom. Przełknęłam ślinę, nie spuszczając z niego wzroku.

– Nie pamiętam, aby łączyło nas coś więcej niż tylko dzisiejszy taniec. – Posłałam mu gniewne spojrzenie. – To nie tłumaczy twojego zachowania. Jesteś…

Zanim jednak skończyłam zdanie, ponownie pochwycił mnie za nadgarstek i pociągnął za sobą. Mimo protestów zaciągnął mnie dyskretnie w stronę niewielkiego ogrodu tuż za hotelem. Przystanął za wielkimi tujami, a kiedy otwierałam usta w cisnącej się na język obeldze, złapał mnie w pasie i gwałtownie przyciągnął do swoich twardych bioder. Bez namysłu przycisnął gorące wargi do mych suchych ust, nadając im życia.

Całował delikatnie, rozkoszując się każdym zagłębieniem tężejącej od pocałunku delikatnej skóry, podczas gdy ja całkowicie zesztywniałam, niezdolna do nawet najdrobniejszego ruchu. Kiedy jego natarczywy język wdarł się pomiędzy moje zęby, oprzytomniałam i instynktownie wyszarpnęłam się. Wymierzyłam mu policzek.

– Jak śmiesz? – krzyknęłam.

Odwrócił zaskoczony twarz w moją stronę, oddychając ciężko. W bladym świetle niewielkiej latarni za moimi plecami jego spojrzenie błyszczało w niepohamowanym pożądaniu. Silne emocje wywołały takie napięcie w jego ciele, że zmuszony był poluźnić nieco muszkę ciasno zawiązaną wokół szyi.

Mną targały podobne emocje. Zaatakowana bezprawnie, oddychałam z trudem, starając się nieco spowolnić szaleńczo bijące w piersi serce. Spojrzałam na jego usta, na których widniał ślad mojej szminki.

Jak po tym wszystkim, co mi zrobił, śmiał mnie tak po prostu pocałować? Jak mógł najpierw mnie skrzywdzić, a zaraz potem brać w posiadanie moje usta, będąc pewnym, że ulegnę i oddam mu swe ciało? Jak śmiał wykorzystywać moje uczucia przeciwko mnie?

Rozwarł usta w odpowiedzi na mój silny policzek, ale zanim wyrwało się z nich jakiekolwiek słowo, bez namysłu rzuciłam się w jego stronę, szczelnie je zamykając.

Wplotłam palce w jego aksamitne włosy tuż nad karkiem i przycisnęłam do niego spragnione ciało. Wepchnęłam gwałtownie język między jego zęby, smakując go od środka. Smakował tak, jak zapamiętałam. Miętą, mocnym tytoniem i drogim alkoholem.

Oplótł mnie mocno w pasie, z całą pasją oddając pocałunek. Z radością przyjmowałam każdą pieszczotę jego natarczywych warg, w bolesnej rozkoszy pocierając spragnionymi dotyku sutkami po materiale sukni. Niemal jęczałam wprost w jego usta, kiedy przesunął dłoń na pośladek, dociskając me biodra do swej szaleńczo powiększającej się erekcji. Jeszcze długo trwałaby moja uległość, gdyby nie cichy odgłos rozmów, zbliżających się w naszą stronę ludzi. Oderwałam się od niego gwałtownie, doprowadzając się do porządku. Pożądanie i tęsknota pośpiesznie przeistoczyło się w ból, rozpacz i nienawiść. Spojrzałam mu głęboko w oczy, by po krótkiej chwili rzec:

– Żegnam pana, panie Bonett.

Obróciłam się na pięcie i ruszyłam w stronę tarasu, starając się zetrzeć z ust pozostałości szminki. Klnąc w duchu na swą chwilową uległość, stawiałam niedbale kroki po krótko przystrzyżonym trawniku, kołysząc się na boki, gdy wysokie obcasy wbijały się w miękką ziemię, niczym nóż w rozmiękłe masło. W tym momencie miałam ochotę opaść na trawę i krzyczeć na całe gardło słowa obrzydzenia, które tak głośno rozbrzmiewały w mej głowie. Chciałam skulić się pod jednym z ozdobnych drzewek, schować twarz w dłonie i płakać, aż do utraty sił. Zdawało mi się, że jeszcze kilka minut temu mój świat znów się zawalił. Rozpadłam się ponowie na tysiące kawałków, kiedy Richard Bonett nadzwyczajnej w świecie dotknął mojego ciała. Całował mnie tak, jakby robił to po raz pierwszy. Tak, jakby między nami nic się nie zmieniło, podczas gdy prawda była boleśnie brutalna. Wykorzystał mnie, zmanipulował, rozkochał, a na sam koniec pozbył się, jak nic nieznaczącego papierka po cukierku, który wywalił na dno kosza i natychmiast o nim zapomniał.

Stąpałam ciężko po wyłożonym kostką brukową chodniku i oddychałam, uspokajając żar, jakim płonęło moje ciało.

Nie odwracaj się za siebie Nanette! Pokazałaś mu, jak silna jesteś! Nie możesz teraz tego zaprzepaścić! Pokaż mu, co stracił!

Nie poddawaj się! Nie teraz!

Wystarczyła drobna chwila i poddałam mu się bez zastanowienia, pozwalając zawładnąć ciałem, które tak usilnie go pragnęło, choć rozum wiedział, że to niebezpieczne.

– Nanette!

Zatrzymałam się na środku parkietu, pochwycona delikatnie za ramię.

– Wszędzie cię szukam.

Spojrzałam na Anett, bacznie ilustrującą moją twarz. Uśmiechnęła się, kiedy spojrzała na moje usta. Instynktownie wytarłam je wierzchem dłoni, chcąc zetrzeć i tak roztartą już szminkę.

Zmarszczyła brwi.

– Nie mów mi, że mu uległaś! – warknęła i położyła ręce na swoich wąskich biodrach.

Potrząsnęłam głową, za wszelką cenę starając się ukryć prawdę.

– Pokazałaś mu, że nie zdoła cię złamać?

Mimo przygnębienia, uśmiechnęłam się delikatnie.

– Jestem pewna, że ten wieczór na długo utkwi mu w pamięci.

Anett zaśmiała się uroczo, po czym pogładziła delikatnie moje ramię.

– Chcę już wracać do domu. Możemy? – zapytałam i nie czekając na jej odpowiedź, ruszyłam w stronę stolika, chcąc zabrać z niego swoją torebkę. Dla mnie w tym momencie bal dobiegł końca.

***

Odchyliłam głowę. Wdychałam uspokajający zapach lawendowych podgrzewaczy, roznoszący się po łazience. Poruszałam ciałem na boki, pozwalając napiętym mięśniom nieco się rozluźnić. Choć gorąca woda przyjemnie szczypała moją skórę, w żaden sposób nie przyczyniła się do pozbycia się niepożądanych myśli. W dalszym ciągu niezdolna byłam zapomnieć o nieoczekiwanym pocałunku.

Nakryłam dłonią oczy, przypominając sobie zaciekawione spojrzenia Anett w drodze powrotnej do domu. Jej pytania odnośnie do mojego zniknięcia pozostały niewyjaśnione, co jeszcze bardziej podsycało jej ciekawość. Jednak ja pozostałam niewzruszona. Nie miałam najmniejszego zamiaru wyjaśniać jej przyczyny zniknięcia, a tym bardziej opowiadać co zaszło między mną a Richardem. Podróż do domu odbyłyśmy w milczeniu, na koniec pożegnałyśmy się pod klatką, bez zbędnego przeciągania wspólnego wieczoru. Anett może nie potrafiła czytać w myślach, ale doskonale wiedziała, kiedy byłam przygnębiona, a co za tym szło, nie zadawała żadnych pytań, trzymając język za mocno zaciśniętymi zębami.

Dlaczego zgodziłam się pójść na ten bal? Dlaczego popełniłam tak poważny błąd, wiedząc, że nawet tak drobny gest jak jego spojrzenie, wywoła lawinę wspomnień?

Po co to zrobiłam? Dla chwili przyjemności…? Chęci zemsty…? Dotyku wilgotnych warg, silnych dłoni i gorącego ciała…?

Na samo wspomnienie obrazu rozpalonego spojrzenia, moje ciało drżało. Rzucając mu wyzwanie, nie miałam pojęcia, że stawka będzie tak wysoka. Jednak pokusa była zbyt silna, a pożądanie i pragnienie, chociażby samego dotyku, na tyle uciążliwe, iż w końcu musiałabym doznać ukojenia.

Potrząsnęłam głową, zakręciłam wodę i niechętnie wyszłam spod prysznica. Wytarłam się, otuliłam ciało szlafrokiem i spojrzałam na suknię, która w dalszym ciągu leżała rzucona niedbale na pralce. Westchnęłam. Wytarłam mokre włosy w ręcznik.

Jeszcze trzy tygodnie temu byłam inna. Zmieniłam się. Jeszcze miesiąc temu byłam szczęśliwa, znów się śmiałam, a moje oczy błyszczały. Teraz zostałam sama. Moje oczy stały się puste, bez żadnego wyrazu. Udawałam szczęśliwą, a tak naprawdę w nocy płakałam w poduszkę, bo już sobie z tym wszystkim nie radziłam. Patrząc na niego, znów czułam się tak, jakby nic się nie zmieniło.

Będzie źle, Nanette. Będą dni jeszcze gorsze od tego. Będą jeszcze bardziej szare dni niż ten dzisiejszy. Będzie najgorzej jak może być. Ale przejdziesz przez to. Po to tu jesteś. Po to jesteś, do cholery, kobietą! Jesteś nią, by udowadniać takim palantom jak Ethan i Richard, że jesteś silna i przejdziesz przez to wszystko. Musisz to sobie zapamiętać, Nanette!

Rzuciłam ręcznik na pralkę i biorąc głęboki wdech, oparłam się rękami o umywalkę. Spojrzałam w lustro, a kiedy napotkałam odbicie pustych zielonych tęczówek i bladej twarzy obficie okalanej czerwonymi lokami mokrych włosów, wykrzyczałam:

– Pieprzę cię, Richardzie Bonett!

– Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak bardzo tego pragnę.

Odwróciłam się gwałtownie na pięcie, napotykając wściekły wzrok.

Podczas gdy ja stałam w miejscu z szeroko otwartymi oczami, on oparł się wolno o futrynę, z rękami w kieszeniach tych samych garniturowych spodni, które miał na sobie podczas balu.

Przesunął leniwie wzrokiem po moim zakrytym przez szlafrok ciele, bezwstydnie je oceniając. Przełknęłam głośno ślinę, niemal słysząc szumiącą w żyłach krew. Kiedy jego spojrzenie przeszywało mnie na wskroś, a łobuzerski uśmieszek uniósł kącik malinowych warg, złożyłam ręce na piersiach, czując przyspieszony puls wściekle bijącego serca. Zaczęłam przeklinać się w myślach za niezamknięcie drzwi na klucz.

– Wyjdź.

Zaśmiał się wariacko, a niemal po chwili jego oczy rozbłysły niebezpiecznie, co natychmiast zmroziło mi krew w żyłach. Zadrżałam.

– Wyjdź – powtórzyłam, tym razem nieco głośniej, starając się wmówić sobie, że nie dosłyszał za pierwszym razem. Co niestety było tak absurdalnym kłamstwem, jak przygłupie tłumienie rozdzierających mnie emocji.

– Nie wiem, czy w tym momencie najpierw powinienem cię przelecieć i z tobą pomówić, czy najpierw przemówić ci do rozumu, a następnie przelecieć.

Wstrzymałam powietrze. Choć jego wypowiedź jednocześnie wzbudziła we mnie silne pożądanie i strach, wiedziałam, że poddanie się mu będzie równe naiwności, a co za tym idzie, ponownie dam się zamotać w coś niepoprawnego, przez co w dalszym ciągu stąpać będę niepożądaną ścieżką bólu i rozczarowania.

Musiałam działać! Natychmiast, bo inaczej ten przeklęty diabeł ponownie zdoła mnie omamić. Uniosłam podbródek i zacisnęłam dłonie, gotowa do zaciętej walki.

– Wyjdź z mojego mieszkania, Richardzie!

Na jego ustach pojawił się prowokujący uśmiech. Wyprostował się, po czym nie bacząc na moje słowa, poluźnił zawiązaną pod szyją muszkę, a następnie odrzucił ją na bok. Kiedy powiodłam za nią wzrokiem, niedaleko mych nagich stóp wylądowała czarna marynarka, a zanim zdążyłam unieść głowę, chwycił mnie brutalnie za nadgarstek i pociągnął tak silnie, że o mało co nie potknęłam się o własne nogi. Jednak tak szybko, jak mój nos przywarł do jego twardej klatki piersiowej, tak moja dłoń odbiła się od miękkiego policzka, pozostawiając po sobie czerwony ślad na jego nieco już zaróżowionej skórze.

– Dosyć! – Odskoczyłam na bok. Wypuściłam ciążące w płucach powietrze, widząc, jak z całych sił zaciskał dłonie w pięści, a jego ciało napięło się niebezpiecznie. Wydawało mi się, że walczył z silną pokusą odwdzięczenia mi się tym samym.

Kiedy ruszył gwałtownie w moją stronę, natychmiast zamachnęłam się, wymierzając mu kolejny policzek. Tym razem mój atak był tak silny, że syknęłam, czując bolesne mrowienie przeszywające dłoń.

– Nanette, kurwa mać! – wrzasnął.

Zgarbiłam się. Niespodziewanie chwycił moje nadgarstki. Potrząsnął mną. Szarpnęłam się, starając się mu wyrwać. Nadaremnie, moja siła nijak miała się to tej, którą dysponował on.

– Uderz mnie jeszcze raz, a przysięgam… przysięgam…!

– Co?! No, co przysięgasz? Że mnie zabijesz?! – krzyknęłam przejmująco. Dopiero w tym momencie zdałam siebie sprawę z tego, że po moich policzkach płynęły łzy.

Wykrzywił się w nieprzyjemnym grymasie, a jego wzrok począł szybko przebiegać po mojej twarzy. Wykorzystując jego chwilowe zamyślenie szarpnęłam się, uwalniając ręce. Potarłam obolałe przeguby, na których widniały czerwone ślady jego długich palców skrytych pod czarnymi rękawiczkami. Stał nieruchomo, nie spuszczając ze mnie wzroku. Wyglądał niczym posąg.

Marmurowy posąg pięknego mężczyzny.

Chciałam wiedzieć, o