Richard Bonett. Pożądanie - Staron B.K. - ebook

Richard Bonett. Pożądanie ebook

Staron B.K.

3,0

Opis

Skryta, cicha i spokojna baristka, Nanette, ma dwadzieścia osiem lat i ze wszystkich sił stara się odgrodzić od przeszłości. Cztery lata temu przeżyła bolesną tragedię i zawód. Przeprowadziła się do Desmond i teraz z uporem tworzy nową siebie – pogodną pracownicę kawiarni. Pracuje całymi dniami, prowadzi zajęcia Klubu Książki Młodzieżowej oraz uczęszcza na sesje psychologiczno-terapeutyczne. Pewnego dnia podczas zajęć w bibliotece poznaje tajemniczego Richarda Bonetta.

Ten podziwiany i pożądany psycholog, marzenie tysięcy kobiet, skrywa w sobie wiele tajemnic. Richard zaczyna wprowadzać Nanette w świat gry zmysłów, o którym nigdy wcześniej nie śmiała nawet pomyśleć. W tej grze specyficzną rolę odgrywają używane przez niego dziwne atrybuty: od aksamitnej opaski na oczy po skórzany pasek, od zimnej cegły po mahoniowe biurko. Ognisty romans Nanette i Richarda ma w sobie wszystko to co najlepsze: seks, namiętność, pożądanie, nieustępliwość, ale i sekrety, które mogą zniszczyć wszystko.

NA LIŚCIE BESTSELLERÓW EMPIK.COM!

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 315

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,0 (22 oceny)
5
3
5
6
3
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
myszorybaj

Z braku laku…

Przygnębiającą
00
AmeliaKotkowa

Całkiem niezła

szału nie ma
00
malachowskala

Nie polecam

zupełnie nic z tej książki nie rozumiem, czy to jest jakas chora fantazja psychologow ?
00
daria_es95

Z braku laku…

Od połowy książki czytałam właściwie tylko dialogi... Jedyne, co mogę stwierdzić po przeczytaniu tego to to, że i jej i jemu przydałby się psycholog albo psychiatra. Zupełnie nie rozumiem na jakiej podstawie ona obdarzyła go jakimkolwiek uczuciem. Masakrycznie toksyczna relacja.
00
chinolka

Nie oderwiesz się od lektury

Dla mnie mega. Mam jednak nadzieję, że to nie koniec
00

Popularność




Copyright © by B.K Staron, 2018Copyright © by Wydawnictwo WasPos, 2021 All rights reserved

Wszystkie prawa zastrzeżone, zabrania się kopiowania oraz udostępniania publicznie bez zgody Autora oraz Wydawnictwa pod groźbą odpowiedzialności karnej.

Redakcja: Janusz Muzyczyszyn,

Korekta: Angelika Ślusarczyk

Ilustracje: © by pngtree.com

Projekt okładki: Marta Lisowska

Skład i łamanie oraz wersja elektroniczna: Adam Buzek/[email protected]

Wydanie I - elektroniczne

ISBN 978-83-67024-74-7

Wydawnictwo WasPosWarszawaWydawca: Agnieszka Przył[email protected]

Spis treści

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

13

14

15

16

PODZIĘKOWANIA

Rodzicom.Za to, że byliście ramieniem, w które można było się wypłakać. Za miłość, wiarę i wsparcie. Bez Was mój świat byłby pozbawiony barw.

Czasami przekroczenie granicy, bywa niebezpieczne.

1

Co to zażarty?

To nie dzieje sięnaprawdę.

Nie może się dziaćnaprawdę!

Zacisnęłam z całej siły dłonie, żeby powstrzymać ich drżenie i przeszłam przez niewielki korytarz do otwartej części gabinetu o wytartym parkiecie, podniszczonych meblach i ścianą z dwoma niewielkimi oknami, za którymi rozciągała się panorama Desmond1. Przez szyby przebijała się soczysta zieleń pobliskich dębów, skąpana w letnim słońcu. Nie mogłam niestety tego teraz podziwiać, ponieważ wbiłam wzrok w szarą koszulę okrywającą wąskie męskieramiona.

– Doktorze?

Serce zabiło mi mocniej, kiedy zamiast zareagować na moje wołanie, on nadal stał na tle jednego z okien, z rękami w kieszeniach sztruksowychspodni.

– Doktorze?

John Coller odwrócił nieśpiesznie głowę i popatrzył na mnie znudzonym wzrokiem. John Coller, który od ponad roku starał się postawić mi trafnądiagnozę.

– Usiądź, proszę. – Wskazał jeden z foteli naprzeciwko biurka, ani przez chwilę nie kryjąc niechęci do dzisiejszego spotkania. Zupełnie mu się nie dziwiłam. Sama miałam ochotę spędzić ten ranek na czymśprzyjemniejszym.

Pokręciłam głową, nie ruszając się z miejsca. Nie byłam w stanie nawet drgnąć. W mojej głowie w dalszym ciągu rozbrzmiewały słowa, wypowiedziane przez niego kilka minuttemu.

Przez dłuższą chwilę wpatrywał się we mnie w milczeniu. Jego podłużne zmarszczki na czole zupełnie nie pasujące do łagodnych rysów twarzy, zdradzały bitwę z myślami. Wyglądał tak, jakby miał mi zbyt wiele do powiedzenia i wiedział, że niezdolna byłabym udźwignąć ciężar jego słów. Normalnie byłoby to dla mnie czymś pochlebnym, jednak nie teraz. W tym momencie każde ułożone przez niego zdanie sprowadzało się dojednego.

Zawiodłam. Kolejny razzawiodłam.

Po dłuższej chwili milczenia, Coller zasiadł za swoim biurkiem, a ja w dalszym ciągu stałam w tym samym miejscu i doskonale wiedziałam, co przyjdzie mi za chwilęusłyszeć.

– Nanette – zaczął spokojnie – spotykamy się od roku. Opowiedziałaś mi swoją historię, a ja podjąłem się twojego leczenia. – Westchnął ciężko, splótł dłonie i położył przed sobą. – Niestety muszę przyznać, że poległem. I choć przychodzi mi to z ogromnym trudem, wyznaję, że nie jestem w stanie wyleczyć pacjenta, który w żaden sposób ze mną niewspółpracuje.

Jego słowa były niczym solidny cios wymierzony prosto w twarz. W ułamku sekundy poczułam powracające siły życiowe, a narastający gniew stał się tak silny, że wykonałam kilka chwiejnych kroków w tył, przez co wylądowałam na podniszczonymfotelu.

– Nie współpracuję? – Te słowa wydarły się z moich ust piskiem, przepychając ciążącą w gardlegulę.

– Próbowałem już wszystkich metod. Nawet tych drastycznych. Jednak ty nadal nie jesteś w stanie pojąć powagi własnegoproblemu.

Zacisnęłam mocniej dłonie. Czy on właśnie powiedział, że jestemgłupia?

– Nie rozumiem. Myślałam, że robię postępy – szepnęłam. Złość poczęła mieszać się z okropnym żalem. Śmiało mogłam rzec, że doznałam paskudnej goryczyrozczarowania.

Skinął nieznacznie głową, przez co nie wiedziałam, czy zgadzał się ze mną, czyzaprzeczał.

Cholera!

Co ja tu w ogólerobiłam?

Już samym absurdalnym pomysłem było odwiedzenie tej przeklętej przychodni w celu zapisania się do psychologa, a teraz po tak długim czasie on po prostu oznajmił mi, że moje leczenie nie miało żadnegosensu?

I pozbywa się mnie jak zwykłego śmiecia? Nic nieznaczącegośmiecia?

Zaklęłam w duchu i poderwałam się na równenogi.

– Panie Coller, czy ja dobrze rozumiem? Pan ze mnierezygnuje?

Westchnął głośno, podnosząc się zmiejsca.

– Nanette, nierozumiesz…

– Pan ze mnie rezygnuje? – powtórzyłam, łudząc się, że niedosłyszał.

– Po prostu nie jestem wstanie…

– Ależ oczywiście! – przerwałam mu, rozkładając ręce. – Wyznałam panu cały swój ból i cierpienie, po części zaufałam. Zaufałam! Zaufałam, a teraz adieu! – wrzasnęłam tak głośno, że zapewne słychać mnie było na korytarzu. Jednak teraz zupełnie się tym nie przejmowałam. W tym momencie miałam gdzieś te wszystkie dobre maniery dosadnie wpajane mi od dzieciństwa przez rodziców. Miałam gdzieś, jak to odbierze. Czułam się zdradzona. Kolejny jużraz.

Doktor uniósł głowę, przybierając jedną z tych swoich min typu: postaraj się to zrozumiećNanette.

– Uspokój się. Nie panujesz nad emocjami. – Starał się mnie uspokoić, choć w tym momencie nie miało to najmniejszego sensu. Moje ciało drżało z niepohamowanej złości. Byłam tak wściekła, że gdybym się na niego rzuciła, po tym starym gabinecie rozchodziłoby się echo łamanegokarku.

– Ja nie panuję nad emocjami? Właśnie dostałam solidnegokopa!

Ponownie westchnął, splatając palce nakarku.

– Przez wszystkie nasze spotkania starałem ci się wytłumaczyć, że nie potrafisz zapanować nad tym, co narasta w twojej głowie. Zbyt mocno przywiązujesz się do ludzi. Za bardzo reagujesz emocjonalnie, Nanette. Nie jestem już w stanie pracować nad twoimwyleczeniem.

Zaśmiałam się nerwowo, choć zupełnie nie było mi dośmiechu.

Zaczynałam zachowywać się jak poważnie psychicznie choraosoba.

A ja taka nie byłam! Chyba niebyłam…

– A może pan nigdy do tego nie dążył? – Oplotłam się rękami w pasie tak, jakbym chciała się od niego odizolować. Stworzyć wokół siebie pewnego rodzaju mur, którego on nie będzie w stanieprzebić.

A co, jeżeli faktycznie tak było i John Coller nigdy nie zamierzał mnie wyleczyć? Tylko przeciągał spotkania, licząc na kolejne łatwo zarobionepieniądze?

Pokręcił głową, po czym sięgnął do kieszeni i położył na brzegu biurka niewielki skrawekpapieru.

– Nie jestem podłym człowiekiem i nie zamierzam zostawić cię w tak słabym położeniu psychicznym. Wiem, przez co przechodzisz i jak wiele cię to kosztuje, dlatego chciałem polecić ci spotkania grupowe, gdzie zajmują się takimi przypadkami jakty.

Takimi przypadkami jak ja? Przypadkami? To wszystko zaczynało brzmieć jak kiepska telenowela. Jak można porównać człowieka dorzeczy?

– Jakimiprzypadkami?

Odwrócił wzrok. A więc to tak… Dla niego byłam tylko kolejnym przypadkiem? Na domiar złego tak ciężkim, że nie był w stanie sobie z tym poradzić?

W tym momencie wymiana zdań, jaką prowadziliśmy, sięgnęładna.

– Ciężkimi. – Wypuścił powietrze, po czym przesunął palcami po kawałku bordowego papieru. – Mam już czterdzieści trzy lata i nie jestem w stanie zrozumieć wszystkiego tak, jak powinienem. A tutaj przyda się ktoś ze świeżym spojrzeniem na świat i jegoproblemy.

Pokiwałam głową bez zastanowienia. Było mi już obojętne, jakie słowa padały z jego ust. I tak słyszałam tylko to, co chciałam. Zawiodłam, kolejny razzawiodłam.

Doktor wyprostował się, po czym podszedł do mnie, uśmiechając się niepewnie. Nagle począł zachowywać się tak, jakby nic się nie stało. Jakby to, co przed chwilą zostało wypowiedziane, nie miało dla niego żadnego znaczenia i nie miał w sobie za groszczłowieczeństwa.

– Cóż, to był bardzo przejmujący rok. – Wyciągnął dłoń w geście pożegnania. Nie uścisnęłam jej, a jedynie spojrzałam na niego niepewnie, w dalszym ciągu miałam nadzieję, że za chwilę oznajmi mi, że to jeden z jego mało zabawnychżartów.

To żart. On przecież tylko sobie ze mnieżartuje…

– I nie obawiaj się, obowiązuje mnie tajemnica lekarska. Wszystko, co zostało powiedziane w tym gabinecie, pozostanie międzynami.

– Nie zdecyduję się na kolejne terapie grupowe – wtrąciłam niespodziewanie, pocierając nos. Cofnęłam się. – Nie lubię tychmiejsc.

To przecież oczywiste. Przecież doskonale wiedział, jakie miałam zdanie o tych wszystkich spotkaniach i ludziach, którzy w gruncie rzeczy mieli podobne problemy, jednak nie wyściubiali nosa poza bańkę, w którejtkwili.

– Jeśli jednak zdecydujesz się rozpocząć dalsze leczenie, będziesz zaczynała od początku. Na fotel innego terapeuty trafisz z czystą kartą, która pozwoli mu poznać cię na swójsposób.

– Wątpię doktorze, by ktokolwiek zdołał zrozumieć mój ból. Skoro pan nie dokonał tego przez rok, nikt tego niedźwignie.

– To jest właśnie cała Nanette Stone. Negatywnie nastawiona do świata kobieta. – Mruknął niby żartem, otwierając przede mną drzwi. – Aaa, i nie zawracaj sobie głowy papierami. Załatwię wszystko w rejestracji – dodał, wkładając mi w dłoń wizytówkę, po czym dosłownie wypchnął mnie nakorytarz.

Zastygłam w miejscu. Gdyby to było możliwe, śmiało mogłabym rzec, że niemal czułam, jak zapadałam się pod ziemię. Mieszało się we mnie tyle emocji naraz, że nie zdolna byłam ich zliczyć. Jednak to złość, bezsilność i rozczarowanie najgłośniej odbijały się echem wciele.

Zawiodłam. Kolejny raz zawiodłam: samą siebie, lekarza, Anett, Dylana.

Walcząc z silną pokusą wykrzyczenia na głos jak bardzo było mi źle, ponownie objęłam się rękami i szybkim krokiem ruszyłam do wyjścia. Niemal biegłam w stronę drzwi, nie zatrzymując się nawet wtedy, kiedy recepcjonistka wołała za mną z pytaniem o datę następnej wizyty. Wypadłam na zewnątrzzdyszana.

Byłam beznadziejna. Zawiodłam. Kolejny razzawiodłam.

***

– Nanette?

Podskoczyłam przestraszona i upuściłam opasły tom, który właśnie czytałam. Książka upadła na podłogę, wydając z siebie głośny huk niezadowolenia. Przyłożyłam dłoń do galopującego serca, z trudem przełknęłam ślinę i spojrzałam na zasłaniającą usta przyjaciółkę. Kobieta miała ochotę wybuchnąć histerycznymśmiechem.

– Litości… – jęknęłam. – Jestem pewna, że któregoś dnia dostanę przez ciebie zawałuserca.

Anett Moriss przewróciła teatralnie oczami, poprawiając piramidę książek, którą obejmowała. Próbowała załagodzić moje poirytowanie powalającym uśmiechem i trzepotem długich rzęs, okalających lazurowy błękit oczu. I udało jej się. Za każdym razem, kiedy znajdowała się w pobliżu, podziwiałam jej urodę. Smukła, długonoga, słomkowa blondynka. Anett zdecydowanie kwalifikowała się do tej grupy kobiet, które niezależnie od samopoczucia zawsze prezentowały siępięknie.

– Wyluzuj, Nanette. – Przeciągnęła w zabawny sposób moje imię. – Muszę odłożyć książki i zejść do piwnicy. Poradziszsobie?

Pokiwałamgłową.

Wraz z jej odejściem schyliłam się po książkę, ale zanim odłożyłam ją na miejsce, zagięłam lekko stronę, by móc w wolnej chwili wrócić do przepełnionego erotyzmem życia Piper. Wyszłam zza regału, rozejrzałam się po sali kawiarni, w której kilka osób rozsiadło się na welurowych bordowych kanapach, dając się pochłonąć wybranej lekturze, przy której popijali ciepłe napoje przegotowane przeze mnie iAnett.

W niewielkiej kawiarni Rosa wybudowanej przy głośnej ulicy Desmond Way, panował wyjątkowy harmider. Stojąc za barem, napotkałam szczery uśmiech sześćdziesięcioletniego siwego wdowca, przychodzącego przejrzeć czasopisma o golfie w towarzystwie gorzkiej Earl Grey. Po jego odwiedzinach drewniany stolik aż lepił się od blado czarnych kółeczek ze spodka filiżanki, ale nie miałam mu tego za złe. Staruszek nie stanowił dla kawiarni problemu, a jego zawsze dobre słowa były w stanie rozgonić nawet najciemniejsze chmury. Odwzajemniłam uśmiech i zabrałam się za przygotowanie gorącej czekolady dla szarookiej kobiety, będącej już grubo poczterdziestce.

Dzięki temu, że moje miejsce pracy znajdowało się naprzeciwko dużego okna, mogłam nieustannie podziwiać widok ciasno upchanych samochodów na pobliskiej jezdni, które znikały szybko, pobudzając wzrok swoimi najrozmaitszymi barwami, oraz kształtami. Co chwilę jakiś bezpański kundel przebiegał chaotycznie przez jezdnię, przebijając sznur pędzących przed siebie pojazdów. Jednak najbardziej w tym wszystkim fascynujące było to, że mieszkańcy tej mieściny zupełnie nie zwracali na to uwagi. Nawet nie drgnęli, kiedy w ostatniej chwili psisko wbiegało na ulicę, niemal wpadając pod któryś z nadjeżdżających pojazdów, podczas gdy ja zaciskałam powieki za gładką taflą przybrudzonej kurzemszyby.

Desmond było dla mnie zupełnie nowym życiem. Szansą na doznanie czegoś spokojnego. Miałam nadzieję, że któregoś dnia zdołam całkowicie zapaść się w tym mieście, dać się pochłonąć jego urokowi. Prawdę mówiąc, miałam własne mieszkanie oraz świetną posadę baristy, ale w dalszym ciągu czułam się tu jak chwilowygość.

Polerując delikatną porcelanową filiżankę, wychyliłam się przez ladę, by upewnić się czy nikt nie miał ochoty na dolewkę czegoś ciepłego. Chwilowo wszyscy byli zaspokojeni i pogrążeni w lekturach. Potrząsnęłam głową, rozganiając negatywne myśli i ponownie skupiłam się na dokładnym wycieraniu filiżanek. Czekało mnie przynajmniej dziesięciominutowe pełne skupienie, a potem będę mogła zabrać się zazamówienia.

Gdy byłam w połowie wpisywania na tablecie nowych zamówień, w kawiarni zrobiło się nieco ciszej, co oznaczało, że zbliżały się godziny poobiednie, w których przybywało do nas mniej ludzi. Uniosłam głowę i dostrzegłam młodą dziewczynę. Przyłapałam ją na tym, że mi się przygląda. W takich momentach jak ten żałowałam, że pracowałam za barem. Cholernie żałowałam też, że nie byłam przeciętnej urody kobietą, a mój wygląd przyciągał zbyt wiele zaciekawionychspojrzeń.

Kobieta straciła mną zainteresowanie i zabrała się teraz za dokładne oględziny zawartości swego kubka. Opuściłam głowę i ponownie pochyliłam się nad tabletem, jednak po kilku minutach zostałam brutalnie oderwana od pracy przez roztrzęsioną nastolatkę cicho proszącą o mocny napar rumiankowy. Dziewczyna była wyraźnie zdenerwowana i wyczerpana. Podałam jej kubek z gorącym napojem i uśmiechnęłam się lekko, jakby miało jej to w jakikolwiek sposóbpomóc.

Opadłam ciężko na drewniany hoker za barem i zabrałam się w końcu za dokończenie zamówienia. Jednak nie mogłam się skupić. Wszystko przez podejrzanie ściszone głosy w kawiarni i nieprzyjemnie twardy kawałek kartonu, który boleśnie wbijał się w moje udo. Odchyliłam się do tyłu i wyciągnęłam z kieszeni spódnicy karteczkę. Na bordowym tle widniał adres kliniki, w której odbywały się zajęcia grupowe. Zajęcia grupowe, na które Coller chciał, abym się udała. Dla mnie jednak nie miało to najmniejszego sensu. Znów zmuszona byłabym siedzieć tam tygodniami z nadzieją, że lekarz zlituje się nade mą i zrozumie całyból.

A co potem? A potem się otworzę, ukażę cierpienie i zaufam tylko po to, by po kolejnym roku usłyszeć, że dalsze leczenie nie masensu.

– PannoStone?

Słysząc nad sobą znienawidzony ostatnio głos, poderwałam się gwałtownie do góry i odgarnęłam z twarzy niesforneloki.

– Tak? – zapiszczałam, patrząc na niezadowoloną twarz Paula Quince’a, mojego szefa. Starszy mężczyzna, będący już sporo po pięćdziesiątce, poprawił przy szyi bordowy krawat, po czym wyprostował się niczym struna i popatrzył na mnie spod przymrużonychpowiek.

– Czy ukończyła już pani zamówienie? – Jego pytanie jeszcze bardziej zacisnęło pętle na mym kołatającymsercu.

Wypuściłam głośno powietrze i potrząsnęłamgłową.

– Przepraszam, ale jeszcze niemiałam…

Przerwałam w połowie zdania i podskoczyłam, przestraszona odgłosem zamykanych z głośnym trzaskiem drzwiwejściowych.

Quince równie przestraszony obrócił się gwałtownie, cmokając zniezadowolenia.

– Młodzież. Przeklęte pokolenie dwudziestego pierwszego wieku, które nie poszanuje niczego – wysyczał złowieszczo przez zęby, po czym odwrócił się na pięcie i z kwaśną miną pozostawił mnie w spokoju. Odprowadziłam go wzrokiem, a kiedy minął Anett zaśmiałam się cicho, widząc jej środkowy palec, wycelowany w stronę przygarbionych plecówszefa.

***

O ile w ciągu ośmiu godzin pracy udało mi się zapomnieć o nieprzyjemnej utracie terapeuty, który choć przez chwilę starał się mi pomóc, tak podczas zajęć Klubu Książki Młodzieżowej nie mogłam się skupić na niczym innym, niż kolejne cholerneniepowodzenie.

Przesunęłam wzrokiem po dziesięcioosobowej grupie nastolatków, biorących udział w zajęciach, które prowadziłam w każdy wtorek po godzinach pracy w Bibliotece Regionalnej. Większa część z nich obszernie notowała moje wypowiedzi, a ci mniej zainteresowani siedzieli z nosami w telefonach, ale dziś mi to nie przeszkadzało. Książki i zajęcia w bibliotece były moim drugim hobby, lecz teraz zdawały się nie nieść niczegopouczającego.

– Przede wszystkim jest to powieść o nieszczęśliwej miłości. Główny bohater zakochał się bez pamięci w kobiecie, która obiecała swoją rękę innemu mężczyźnie. Werter doskonale zdawał sobie sprawę, że nigdy nie będzie miał Lotty tylko dla siebie, ponieważ cenił i szanował Alberta. Nie chciał wkraczać pomiędzy przyjaciela, a jego narzeczoną. Wszelkie nakazy moralne, jak i te etyczne, związały Werterowi ręce. Pozostało mu tylko cierpieć wewnętrzne katusze – wyrecytowałam bez emocji, obserwując zaciekawionespojrzenia.

– Nie zgodzęsię.

Uniosłam wzrok na zajmującą jeden ze stolików Loren, która szybko wertowała strony starej książki. Odłożyłam notes i niechętnie wsłuchałam się w jej słowa, wiedząc, że dziewczyna zawsze dogłębnie wnikała w każde zdanie powieści, dzięki czemu widziała więcej niż pozostali. Uwielbiałam ją, ponieważ tak bardzo przypominałam mi siebie, kiedy byłam w jej wieku. Nastolatkę chłonącą wiedzę niczym gąbka. Jednak obawiałam się, że dzisiejszą niechęcią mogłam ją do siebiezrazić.

– Powieść nie mówi tylko o cierpieniu, ale też o szczęściu. Werter ma wiele do powiedzenia na ten temat, pani Nanette. Przecież w swoich listach pisze, że jak tylko udało mu się osiągnąć szczęście, za jego rogiem czyhała rozpacz. – Zamilkła na chwilę, wertując szybko książkę. – W liście z osiemnastego sierpnia, tysiąc siedemset siedemdziesiątego pierwszego roku bohater napisał: „O, czemuż tak się dziać musi, że to, co stanowi szczęście człowieka, przemienia się w krynicę jego niedoli?” – zacytowała, po czym spojrzała na mnie, wyczekującreakcji.

Wiedziałam, że w końcu odnajdzie ten fragment. Choć łudziłam się, że choć raz może byćinaczej.

Przełknęłam ciężko ślinę. Cóż mogłampowiedzieć?

– Świetnie Loren – zmusiłam się do uśmiechu – gratuluję. Czy ktoś jeszcze chciałby się wypowiedzieć? – Spojrzałam na pozostałych. W sali zapadłacisza.

Poważnie? Nikt nie ma nic więcej do powiedzenia? O dziwo ogarnęła mniezłość.

Rozumiem, że był dopiero wtorek, godzina dziewiętnasta, a dzieciaki żyły jeszcze weekendem, ale jak można nie powiedzieć choć zdania na temat tak pięknej powieści, jak Cierpienia młodegoWertera?

Błagam… Choć wy mnie nie dołujcie. Westchnęłam głośno, zamknęłam książkę i w tym momencie na sali rozbrzmiał męski, głębokigłos:

– Skoro poruszona została ta problematyka, z chęcią wypowiem się o problemie rodzinnym, jaki obejmujepowieść.

Zaskoczona rozejrzałam się szybko dookoła. W rogu sali dostrzegłam nieproszonego gościa opierającego się biodrem o regał zksiążkami.

– Przepraszam was na chwilę – zwróciłam się do dzieciaków i czując lekkie poirytowanie bezprawnym wtargnięciem do biblioteki, podeszłam do intruza z dłońmi mocno zaciśniętymi wpięści.

Czy ludzie nie potrafią czytać? Przecież na drzwiach widnieje kartka z informacją o organizowanychzajęciach.

– Przepraszam, ale biblioteka od godziny dziewiętnastej do dwudziestej trzydzieści dostępna jest dla osób biorących udział w zajęciach Klubu Książki Młodzieżowej – wyszeptałam, stając naprzeciwko wysokiego mężczyzny schowanego w półmroku. Półmroku, ponieważ zapalone światła nad stolikami nastolatków tylko po części docierały w kąt, w którym stał. Mężczyzna, o ile dobrze dojrzałam, skrzyżował ręce na klatcepiersiowej.

– Zapytała pani, czy ktoś zechciałby się jeszcze wypowiedzieć – odparł, ignorując moje upomnienie. – Jestemgotów…

– Proszę pana o opuszczenie budynku! – przerwałam mu w połowie zdania. Widocznie mu się to nie spodobało. Niespodziewanie zrobił krok w przód i stanął na tyle blisko mnie, że poczułam zapach jego perfum. Limetka i trawa cytrynowa, jak się nie myliłam. Kiedy podszedł bliżej, okazało się, że jest o wiele wyższy, niż mi się wydawało. Przy moich stu sześćdziesięciu czterech centymetrach, wyglądał jak olbrzym. Jego twarz nadal pozostawała w ciemności, przez co w dalszym ciągu nie mogłam jej dostrzec. Zaczynało mnie to irytować. Zacisnęłam dłonie tak mocno, że aż syknęłam, kiedy paznokcie wbiły się w ich wewnętrznąstronę.

– Nie lubię, kiedy ktoś mi przerywa – wyszeptał. W tonie jego głosu dało się wyczuć zdenerwowanie, które było dla mnie oznaką wycofania się. Na samą myśl o niebezpieczeństwie mój pulsprzyspieszył.

– Proszę opuścić budynek – wyszeptałam, z trudem wypowiadającsłowa.

Bałam się, ale właściwie czego? Przecież nie zrobiłby mi nic na oczach tych wszystkich dzieciaków. Nie podjąłby się tak nieprzemyślanegokroku.

A możepodjąłby?

Podszedł bliżej i pochylił się. Kiedy odległość między naszymi ustami zmniejszyła się do zaledwie kilku centymetrów poczułam ciarki na całym ciele i zadrżałam. Był zbyt blisko! Zablisko!

Czułam, jak moje plecy oblewa zimny pot. Nieznajomy zamknął oczy i bezwstydnie zaciągnął się głośno moim zapachem. Mruknął przyjemnie i otwierając powiekiwyszeptał:

– Opuszczę to pomieszczenie, ale zanim to uczynię, mam coś dlaciebie.

Zamarłam. W jednej sekundzie zapomniałam, jak funkcjonują płuca i nos, a także, że nadmiar śliny zebrany w jamie ustnej powinno się przełykać, aby uniknąć krępującego wycieku. Czułam się jak sparaliżowana, a to wszystko uczyniła zieleń. Zimna, przenikająca mnie na wylot zieleń, w której czaił się niebezpieczny mrok. Mówi się, że oczy są odzwierciedleniem duszy. Jeśli to prawda, to od tego mężczyzny lepiej trzymać się zdaleka.

Dmuchnął lekko na moją twarz, pozostawiając na skórze mieszankę mięty i tytoniu, którego szczerze nienawidziłam. Jednak w tym momencie połączenie tych zapachów wydawało się nad wyrazznośne.

– Coś dla mnie? – Przesunęłam wzrokiem po idealnie wyprofilowanej jak u kobiety, ciemnej brwi, unoszącej się w górę. Jego specyficzna uroda i akcent pozwolił mi ocenić, że nie był tutejszy. Może pochodził z Włoch? Francji, alboHiszpanii?

– Owszem – wyszeptał, kiedy moje oczy spoczęły na wydatnych namiętnych ustach o lekkim odcieniu różu. Podczas mojego chwilowego zamyślenia nieznajomy wycofał się do tyłu, po czym wręczył mi papierowe białepudełko.

– Przyniosłem w podarku dla biblioteki wybitne dzieła, które wypalają się, stojąc na moichregałach.

Przyniosłem wybitne dzieła? Po prostu wybitnedzieła?

Przed chwilą miałam wrażenie, że chce mniezamordować…

Przyglądał mi się tak intensywnie, jakby już w myślach rozczłonkowywał mojeciało.

Potrząsnęłam głową, wiedząc, że moje myśli to wynik zbyt dużej liczby przeczytanych kryminałów. Skarciłam się przygryzieniem języka, pochwyciłam pudełko, nieświadomie kładąc ręce na skórzane rękawiczki, w jakie odziane były duże dłonie nieznajomego. Przez ich chropowaty materiał poczułam ciepło, niebezpiecznie drażniące wewnętrzną stronę mych dłoni. To chwilowe niedopatrzenie niemal wywróciło mój żołądek na drugą stronę. Roztrzęsiona szybko cofnęłam ręce, odwracającwzrok.

– Wybitne dzieła – powtórzył, przypominając o swoim istnieniu. – Rozmawiałem przez telefon z Robertem Weaksem, powiedział mi, że mam dostarczyć pakunek Jen Der. Jak mniemam topani?

I w jednej chwili wszystko stało się jasne. Mężczyzna przywiózł książki, o których Jen wspominała mi przed rozpoczęciem zajęć. Jak mogłam pomyśleć, że ma dla mnie jakiśpodarunek?

– Jen musiała pilnie wyjść. Przekażę jej pakunek – wyjaśniłam. – Bardzo pana przepraszam, ale śpieszę się, trwają zajęcia – przypomniałam szybko i odwróciłam się w stronę obserwujących nas z zainteresowaniemdzieciaków.

– Naturalnie. A więc proszę – wyszeptał, zrobił krok w przód i włożył karton w moje dłonie. Kiedy cofał ręce, musnął delikatnie palcami kawałek mojej nagiej piersi, odkrytej przez połę rozpiętej koszuli. Kolejny raz zesztywniałam, wstrzymując powietrze, a wtedy on odwrócił się na pięcie i odszedł bezpożegnania.

Stałam w miejscu, jeszcze przez chwilę próbowałam uspokoić oddech, a kiedy mi się to udało, potrząsając głową, wróciłam do prowadzeniazajęć.

***

W drodze do domu wyjątkowo wybrałam dłuższą trasę, by móc pooddychać świeżym wieczornym powietrzem. Szłam parkiem Heron, wzdłuż oświetlonej ścieżki, rozkoszując się ciszą i spokojem tego miejsca. Wiedziałam, że jeśli przyspieszę kroku, za chwilę dam się porwać głośnej i przepełnionej ulicy Clevel St. przy której mieściły się stare i fascynujące blokowiska. To właśnie w jednym z nich kupiłammieszkanie.

Desmond podbiło moje serce tego samego dnia, kiedy pierwszy raz podeszwa mojego buta dotknęła tutejszegochodnika.

Niepewnie wysiadałam z samolotu z ogromną walizką na kółkach, w której miałam kilka kompletów ubrań, dokumenty i laptopa. Cały mój dobytek. Drżałam ze zdenerwowania i obawy, iż sobie nie poradzę. Jednak okazało się inaczej. Choć to wydarzenie miało miejsce cztery lata temu, w dalszym ciągu wydawało mi się, jakbym dopiero wczoraj wprowadziła się do niewielkiego dwupokojowego mieszkania. Może i różniło się diametralnie wielkością od domku, w którym mieszkałam wcześniej, ale było moje i z daleka od tego przeklętego MilesCity.

Desmond to niewielkie i każdego dnia tętniące życiem miasto, z masą wysokich i nowoczesnych budynków. Ale to nie tylko bogactwo i przepych, a ogromna skarbnica starych kamieniczek, cudownie zielonych parków, a przede wszystkim ludzi, którzy nie interesują się cudzymżyciem.

Westchnęłam i wsunęłam dłonie w kieszenie kurtki. Wieczór o dziwo był chłodny, a silny wiatr zapowiadał zbliżającą się ulewę. Otuliłam się ciaśniej apaszką i przeszłam na drugą stronę ulicy. Przy wtórze głośnego grzmotu buntującego się nieba weszłam do klatki, a następnie wbiegłam szybko po schodach na drugie piętro. Zamknęłam za sobą drzwi i uśmiechnęłam się na widok łaszącego się do moich stóp czarnegopersa.

– Cześć mały, masz ochotę coś przekąsić? – zapytałam, odkładając torebkę na stolik. Kocisko w ramach odpowiedzi szybko przeciskało się między moimi nogami, pomiaukując głośno. – Nie wierzę, że aż tak bardzo doskwiera ci głód – zaśmiałam się, zdejmując buty. – Jestem pewna, że opróżniłeś miskę jakąś godzinę temu – dodałam, gasząc światło wprzedpokoju.

Kocisko miauknęło głośno, po czym pobiegło w stronę kuchni. Siadło naprzeciwko lodówki i czekało, aż mu coś rzucę. Wyciągnęłam kocie jedzenia w niewielkiej puszce, otworzyłam ją i postawiłam mu na kafelkach. Natychmiast przystąpił do konsumpcji. Moją kolacją była duża paczka Lays’ów paprykowych, którymi się wręcz po raz kolejny opychałam, wiedząc, że pół nocy spędzę na piciu herbaty miętowej na bólbrzucha.

Chrzanić to! Miałam za sobą zbyt długi i dziwny dzień. Czułam się zmęczona i pobudzonajednocześnie.

Straciłam lekarza i nie przyznałam się do tegoAnett.

Miałam dziwne odwiedziny. A może ten mężczyzna od pudełka z książkami faktycznie był jakimś zboczeńcem albo psychopatą? Jeśli tak, trzeba mu przyznać, że odstawił bardzo imponujące przedstawienie. Ta niewzruszona mina. Czegoś takiego przecież nie można zrobić na zawołanie. Moje serce przyspieszyło i nagle ogarnęła mnie przeraźliwa panika, to straszne uczucie tak często mitowarzyszące.

Zawód, ból, cierpienie i rozczarowanie. Być może to tylko wytwór mojej wyobraźni, a możeprawda?

Głośne miauczenie sprowadziło mnie do rzeczywistości i krzesła, na które wskoczył Rush. Kocisko włożyło głowę do paczki chipsów i wyciągnęło jednego. Chrupał go, pomrukując zzadowolenia.

– I co mały? Ty też masz gdzieś ból brzucha? – Podrapałam kota po grzbiecie. W ramach odpowiedzi przewrócił się na plecy, domagając się pieszczot. – Rush, ty leniu. – Mimo przygnębienia zaśmiałam się, głaszcząc jego wypukły miękkibrzuszek.

1Desmond to fikcyjne miasto, położone na północnym końcu jeziora Sammamish, w stanieWaszyngton.

2

Głośny krzyk poprzedzający ciężkie dyszenie stał się dla mnie tak naturalny, jak uczucie głodu. Mokrymi od potu dłońmi chwyciłam szklankę, z której upiłam spory łyk chłodnej wody. Jak prawie każdego ranka uznałam, że koniecznie muszę stanąć twarzą w twarz z własnymi lękami, stłumić emocje i zachowywać się tak, jakbym nigdy nie doświadczyła koszmaru sennego. Równie ważne było, abym wyglądała normalnie i nie dała niczego po sobie poznać. Musiałam pokazać, że byłam silną i niepoddającą się kobietą. Choć „musiałam”, nie zawsze równało się „mogłam”.

Jak co dnia cały trud szedł na marne, kiedy siadałam z miską płatków kukurydzianych na kanapie w salonie, a mój wzrok padał na zieloną ramkę, stojącą na regale z książkami. Wzdychając, odłożyłam miskę i podeszłam doregału.

Codziennie witały mnie promienne uśmiechy rodziców zza tafli czystegoszkła.

Codziennie spoglądali na mnie z miłością i radością, jaka niemal ich rozrywała. Wiecznie rozczochrane rude pukle mamy i zaczerwieniony szpiczasty nos taty. Zielone i błękitne oczy błyszczały, podczas gdy moje straciły dawny blask. Ich szeroko otwarte ramiona zapraszały do uścisku, rozszarpując do reszty to, co zostało z mojego serca. A to wszystko moja zasługa. Moja wina! Moja cholernawina…

Pociągnęłam nosem i obróciłam ramkę w stronęokna.

***

Kolejny dzień zaczął się fatalnie, co odbijało się również na moim podejściu do pracy. Byłam rozkojarzona, zmęczona, a na domiar złego przez kawiarnię przewijał się potok ludzi. Odłożyłam zalegające na stolikach książki, po czym wróciłam za bar. Rozsiadłam się wygodnie na hokerze i przeglądałam niewidzącym wzrokiem faktury, które musiałam dokładnie sprawdzić. Czytałam, choć zupełnie nie widziałam liter. Byłam rozczarowana swoim wczorajszym zachowaniem. Mimo danego sobie słowa wdałam się w niepotrzebną dyskusję z nieznajomym mężczyzną, czym prawdopodobnie sprowadziłam na siebie jakieśnieszczęście.

Przecież moje posunięcie mogło być śmiertelne! Nieznajomy mógłby odebrać to jako zachętę do dalszego działania. Niech to szlag! Mogłam nieświadomie stracić życie! Przecież psychopaci zawsze zaczynają od dotyku swojejofiary.

Wściekła poderwałam się z hokera i chwyciłam parę książek z blatu. Po drodze w stronę regałów wpadłam na śpieszącą się gdzieśAnett.

– Przepraszam – pisnęłam, łapiąc równowagę. – Nie…

– Wyluzuj, Nan. – Anett uśmiechnęła się ciepło, wygładzając włosy na czubku głowy. – Stary mnie wzywa, cholera wie, czego znów chce. Czy mogłabyś pomóc przy wyborze książki? – dodała szybko, nerwowo ściskając jakieś papiery przy piersiach. Wyglądała na poirytowaną. Nie dziwiłam jej się, dziś już trzeci raz lądowała nadywaniku.

– Jasne, leć.

Puściła mi oczko iodeszła.

Kiwnęłam głową i poszłam w stronę regałów, gdzie miałam zamiar odłożyć książki, a przy okazji pomóc komuś, komu Anett już nie zdążyła. Niestety tego typu pomoc też należała do naszych obowiązków, co było nieco dziwne. Przecież byłam baristką, a niebibliotekarką.

– Bardzo przepraszam. Nazywam się Nanette, w czym mogę… – Urwałam, patrząc na opartego biodrem o regał wysokiego mężczyznę w eleganckim czarnym garniturze. Słysząc mój głos, oderwał się od lektury, którą czytał i spojrzał na mnie leniwie przez szkła prostych okularów korekcyjnych. Przełknęłam głośno ślinę i przesunęłam wzrokiem po idealnie ułożonych ciemnobrązowych włosach, poprzeplatanych w niektórych miejscach odrobiną siwizny. Zanim zdążyłam połączyć ze sobą wszystkie zgodne elementy, mężczyzna zabrałgłos:

– Witaj. – Leniwym ruchem ściągnął z nosa okulary. Jego ruchy choć melancholijne, wyglądały bardzo zmysłowo. Dopiero w tym momencie dostrzegłam zieleń przenikającą mnie na wylot. Tę samą zieleń z niebezpiecznymbłyskiem.

– To pan? – Poczułam na policzkach palące rumieńce złości. W dalszym ciągu pamiętałam chłodny dotyk chropowatej skóry na swojej piersi. Dotyk, który nigdy nie powinien miećmiejsca.

– Czy zechciałabyś mi pomóc? – Zignorował moje pytanie, odkładając na półkę książkę, którą czytał. Kiwnęłam głową, przełykając głośno ślinę. Choć nie miałam najmniejszej ochoty na udzielenie mu pomocy, to musiałam to zrobić. Tego ode mniewymagano.

– Oczywiście. Czego pan potrzebuje? – Uśmiechnęłam sięsztucznie.

– Czegoś, czego ty sama możesz mi udzielić – odparł niemalnatychmiast.

Otworzyłam szeroko oczy, nie dowierzając jego słowom. Co ja u licha mogłabym mu udzielić? To jakieśżarty?

Podczas gdy ja nie mogłam wypowiedzieć ani słowa, on podszedł do mnie, patrząc spod półprzymkniętych powiek. Skrzyżował odziane w czarne skórzane rękawiczki dłonie na klatce piersiowej iwyszeptał:

– Potrzebuję czegoś, co pozwoli mi lepiej cię poznać. Czegoś, czego tylko ty możesz dokonać. Potrzebuję…

– Czego? – zapytałam cicho, słysząc swój urywany oddech. Czułam, jak moje ciało trzęsło się pod napływem strachu. Byłam pewna, że jeszcze chwila, a zacznę wołać o pomoc. Mężczyzna zrobił dwa kroki w przód i pochylił się niebezpiecznie w mojąstronę.

– Potrzebuję pozwolenia na udzielenie pomocy – odpowiedział po chwilimilczenia.

Pozwolenia na udzielenie pomocy? Chwila… Czegoś tu nie rozumiem! To w końcu ja mam mu pomóc, czy onmnie?

Przez chwilę poczęłam wpatrywać się w nieznajomego bezsłowa.

Zaczęłam wiązać ze sobą wszystkie zgodne elementy, jednak nie znalazłam żadnego wytłumaczenia. Wmówiłam sobie, że przybył na kawę i korzystając z okazji, postanowił zagrać ze mną w jakąś durnowatą gierkę. I tego postanowiłam siętrzymać.

– Proszę sobie ze mnie nie żartować – sapnęłam. Byłam zła, że obcy mężczyzna pozwalał sobie wczoraj i dzisiaj na tak wiele, podczas gdy ja nawet nie kiwnęłam palcem. – Czy mogę jeszcze w czymś panu pomóc? – zapytałam wściekła, po czym obróciłam się do niego plecami, nie czekając na odpowiedź. Chciałam już wrócić za bar i zająć się pracą, a nie przebywać sam na sam między regałami z jakimś prawdopodobnie niewiedzącym czego chceszaleńcem.

Zrobiłam kilka szybkich wdechów, czując na sobie palący wzrok przesuwający się od pleców, aż po same pośladki. Rozsądek podpowiadał mi, abym uciekała od niego jak najdalej. Postanowiłam go posłuchać i wycofać się, a pana dziwnego wcisnąć w szufladkę z trudnymi klientami. Wyprostowałam się, a kiedy to zrobiłam, mężczyzna przywarł mocno ciałem do moich pleców, popychając mnie w przód tak, że moje czoło stykało się z twardą okładką książki. Pisnęłam wystraszona jego nagłym ruchem, trzęsłam się i chciałam się obrócić, ale uniemożliwiła mi to jegosiła.

– Strach, to najgorszy wróg, Nanette. Musisz nauczyć się z nim walczyć – wyszeptał, tuż przy moimuchu.

Poczułam nieprzyjemny ból w okolicach lędźwi, spowodowany przez sprzączkę jego paska przy spodniach. Przestraszona zaczęłam pocierać panicznie nos. Mogłabym tylko krzyknąć, a zapewne ktoś z popijających napoje popędziłby mi na ratunek. Ale ja z niewiadomych przyczyn nie chciałam tego zrobić. W pewnym momencie przestałam się trząść. Stałam sparaliżowana i nasłuchiwałam jego ciężkiegooddechu.

– Nie obawiaj się mnie, Nanette. Nie zrobię ci nic złego – wychrypiał, przykładając gorące i wilgotne usta do mojejskroni.

Słysząc to, natychmiast otworzyłam szeroko oczy i spojrzałam na jego drugą dłoń rozpostartą płasko na połączeniuregałów.

Piękna duża dłoń, odziana w czarną skórzaną rękawiczkę, pod której zakończeniem widniał duży i zapewne drogi srebrny rolex z wąziutkimi złotymi wskazówkami. Pod zegarkiem nadgarstek zdobiło kilka bransoletek z cieniutkich splecionych ze sobą rzemyków bądź sznureczków, do których były przypięte srebrne zawieszki przedstawiające kotwicę, wilka i małe kółeczko wysadzane drobnymi błyszczącymi kamyczkami. Moje plecy oblał pot, kiedy dmuchał delikatnie na skórę szyi. Obróciłam się gwałtownie, uderzając czołem w jego klatkę piersiową. Uniosłam głowę zesłowami:

– Czego ode mniechcesz?

– Niczego, czego sama byś nie chciała, Nanette – rzekł spokojnie, prostując się. Stanowczy wzrok napastnika zatrzymał się na moich rozchylonych ustach. Patrzył na nie bez mrugnięcia. W tym właśnie momencie postanowiłam zakończyć tę niebezpieczną schadzkę i wyrwać się z jego szponów, zanim posunie się do czegoświęcej.

– Dosyć. – Sprzeciwiłam się. – Sądzę, że nie potrzebuje już pan mojej pomocy. – Wyprostowałam się, coraz silniej pocierając nos. Odwróciłam się szybko na pięcie i potykając o własne nogi, popędziłam w kierunku baru. Czułam, że jeśli za chwilę nie usiądę, to wyłożę się pod czyimiśstopami.

Opadłam bezwładnie na hoker, przelatując szybko wzrokiem po sali. Dzięki Bogu nikt na mnie nie patrzył, a to oznaczało, że nikt mnie nie przyłapał. Nawet nie chciałam sobie wyobrażać, co by było, gdyby natknął się na nas mój szef i zobaczył, że pozwalam się macać jednemu z klientów. Pewnie musiałabym szukać sobie nowejposady.

Spojrzałam w stronę wyjścia, w którym mój napastnik stał z lekkim uśmiechem na twarzy. Na jego widok zacisnęłam dłonie w pięści, hamując chęć gwałtownego pocieranianosa.

– Wszystko gra, Nan?

Podskoczyłam przestraszona, czując niespodziewany dotyk na ramieniu. Obróciłam się do Anett, która ilustrowała mnie baczniewzrokiem.

– Tak, dlaczegopytasz?

– Wyglądasz na nieźle wkurzoną – zauważyła, wskazując palcem na moje zaciśniętepięści.

Rozprostowałam palce i wzruszyłamramionami.

– Zdenerwował mnie jeden zklientów.

– Czyżby pan „seksowna dupeczka”? Miał coś w tym swoim spojrzeniu – wyszeptała rozmarzona, opierając się pośladkami ohoker.

– Żebyś wiedziała, Anett. I to nie tylko w spojrzeniu – dodałam, kiedy odchodziła z szerokim uśmiechem na swej owalnejbuźce.

***

Myślałam, a nawet byłam pewna, że szybko zapomnę o nieprzyjemnym naruszeniu przestrzeni osobistej, o samym tajemniczym mężczyźnie i jego zielonym przenikliwym spojrzeniu. Stałoby się tak, gdyby nie fakt, iż on nie zamierzał do tego dopuścić. Przychodził do kawiarni od dwóch dni, bacznie ilustrował wzrokiem, wręcz męczył swoim widokiem. Już sama jego obecność sprawiała drżenie dłoni, a zapach perfum unoszący się między regałami nieprzyjemne mdłości. Wizyty stały się tak uciążliwe, że kilka razy byłam ponaglana i wręcz zmuszana do prostego stąpania po wytartymparkiecie.

Niekiedy celowo przechodząc obok, dotykał mnie niby przypadkiem, częściej nawet zagadywał, wysławiając się w dziwaczny sposób. Zachowywał się tak, jakby chciał zacisnąć między nami jakieś więzi. Niestety, ja za każdym razem odpowiadałam pojedynczymi zdaniami, szybko i tematycznie, bądź w ogóle nie zwracałam na niego uwagi, ale kiedy stosowałam ignorancję, przypadkowe muśnięcia dłoni zwiększały swoją częstotliwość. Najlepszym wyjściem była odpowiedź na zaczepkę, a następnie szybka ucieczka w stronę baru, gdzie czułam siębezpiecznie.

Westchnęłam ciężko, uniosłam głowę i odłożyłam na bok posegregowane faktury, które zalegały pod ladą baru. Chwyciłam kilka książek i ruszyłam w stronę regałów w celu odłożenia ich na miejsce. Podczas pokonywanej drogi prosiłam w duchu tylko o to, aby nie natknąć się gdzieś na zielonookiego. Miałam już dosyć na dziś przebywania w jego towarzystwie. Niestety pech chciał, że natknęłam się właśnie na niego, gdy tylko weszłam między regały. W ułamku sekundy odłożyłam część książek i szybko obróciłam się na pięcie. Ale zanim zdążyłam zrobić krok w przód, chwycił mnie mocno za łokieć i unieruchomił. Wraz z ciepłym dotykiem sztucznej skóry na ręce, wstrząsnął mną zimny dreszcz, który nie umknął jegouwadze.

– Mówiłem ci już, że nie musisz się mnie obawiać, Nanette. Dlaczego w dalszym ciągu drżysz zestrachu?

– A czy pan zachowywałby się spokojnie, gdyby godzinami obserwował pana obcy człowiek? – odpowiedziałam pytaniem na pytanie, nadal stojąc do niego tyłem. – Czy czułby się panspokojny?

Zacisnął mocniej palce wokół mojego łokcia, po czym obrócił szybko w swoją stronę. Jego ruch był tak gwałtowny i niespodziewany, że wypuściłam z dłoni książkę, która wylądowała bezszelestnie na moich stopach. Przełknęłam głośno ślinę, patrząc wprost w świdrujące mnie zielonetęczówki.

Staliśmy chwilę w milczeniu, a ja mogłabym przysiąc, że właśnie przeniknął moją duszę na wylot, zaglądając w jej najciemniejszezakamarki.

Wyławiając na wierzch prawdę, błądził w mojej głowie, odgadywał myśli krążące po niej. Stworzył coś na kształt ogromnej kolczastej kuli, która miażdżyła mnie od środka, taranując wszystko, co stanęło jej nadrodze.

– Czy mógłby mnie pan puścić? Muszę wracać do pracy. – Starałam wyswobodzić się z jego uścisku, a kiedy mi się udało, potarłam odruchowo obolałe miejsce. Bez słowa chwycił ponownie moją rękę. Potarł kciukiem obolały łokieć, używając przy tym odrobiny siły. Choć po raz kolejny naruszał moją przestrzeń osobistą, jego dotyk zadziwiająco uśmierzył ból. Chwila zapomnienia minęła równie szybko, jak łagodzącydotyk.

– Naprawdę powinnam już iść – powtórzyłam, kolejny raz wyswobadzając rękę. Chciałam już opuścić regały i znaleźć się w bezpiecznej odległości od tego tajemniczego mężczyzny. Przecież nie miałam pewności, że mówił prawdę i nie zamierzał mnie skrzywdzić. Jak mogłam zaufać komuś takiemu jak on? Był jednym z mężczyzn, a ci kojarzyli mi się już tylko zbólem.

– Ucieczka nie jest najlepszym wyjściem, Nanette.

– Może i ma pan rację, ale dla mnie takie wyjście wydaje się najodpowiedniejsze. – Schyliłam się po książkę. Kiedy wyprostowałam się, ponownie natrafiłam na jego spojrzenie. Ale teraz było inne. Głębsze, z niebezpiecznym błyskiem. Oddychałam szybko przez otwarte usta i kolejny raz przełknęłam głośno ślinę. Zielonooki przesunął wzrokiem po mojej twarzy, zatrzymując się na ustach. Przełknął ślinę i zacisnął wargi. Bez namysłu przez chwilę pozwoliłam sobie na śmiałe oględziny jego niezwykle proporcjonalnej twarzy, zupełnie zapominając o tym, że w każdej chwili mógł mi cośzrobić.

Westchnęłam. Natura obdarzyła go w piękne, gęste i długie rzęsy, których mogłaby pozazdrościć mu niejednakobieta.

– Nie patrz na mnie w taki sposób – wychrypiał. – Nie patrz, bo nie będę w stanie dłużej się kontrolować – dodał szybko. Jego wargi ponownie sięzeszły.

Po tych słowach natychmiast oprzytomniałam, okręciłam się na pięcie i szybko poszłam w stronę baru, przygryzając boleśnie język. Dziękowałam sobie, że zdążyłam się w porę opamiętać. Cholera wie, co by się stało, gdybym nadal sterczała tam jakkołek.

– Coś ty takazdyszana?

Spojrzałam na Anett, siadającą na kancie jednego z hokerów. Odłożyłam książkę na blat i uśmiechnęłam sięblado.

– Ja? Nie, po prostu trochę mi gorąco – skłamałam, wachlując się dłonią. Po części nie było to kłamstwo, ponieważ naprawdę było mi gorąco, niestety powodem tego było nagłe zawstydzenie nieprzeciętnymprześladowcą.

– Niech ci będzie. – Machnęła niedbale ręką. – Dasz sobie przez chwilę radę? Muszę zejść do piwnicy – zapytała, choć i tak nie oczekiwała odpowiedzi. – Przy okazji rzucę okiem na idealne pośladki przystojniaka pod oknem. Kto wie, może zostanie moim mężem. – Zachichotała niczym mała dziewczynka, machając mi naodchodne.

Wypuściłam głośno powietrze i oparłam plecy o ceglaną ścianę. Naprawdę zaczynałam się czuć osaczona. Jeśli ten mężczyzna nie zmieni swojego postępowania, w najbliższym czasie popadnę w szał albo zacznie zjadać mnie coraz gorszystrach.

Czy ja nigdy nie zaznam spokoju? A może Cooler miał rację i powinnam jak najszybciej zapisać się na sesjegrupowe?

– Do zobaczenia, Nanette.

Podskoczyłam, słysząc obok znajomy wysoki głos. Zanim jednak odwróciłam głowę, zauważyłam oddalającą się sylwetkę zielonookiego, kierującego się w stronęwyjścia.

Jasna cholera! Zwariuję! Moje własne demony, brak psychologa, a teraz jeszcze ten przeklęty prześladowca… Albo to się w końcu skończy, albo zmuszona będę podjąć drastyczniejsze kroki wobec tego psychopatycznego mężczyzny. Albo za kilka dni zamkną mnie na oddziale psychiatrycznym, w białym pokoju bezokien.

***

W życiu nie ma nic gorszego od odrazy, jaką żywi do ciebie osoba bliska twemu sercu. Nie ma nic bardziej okrutnego i bolesnego jak nienawiść zżerająca ostatnie dobremyśli.

– Saro, proszę… – jęknęłam żałośnie do słuchawki telefonu, który odebrała moja dawna przyjaciółka. Usłyszałam głośnewestchnięcie.

– Dobrze wiesz, jaki on jest, Nanette… W dalszym ciągu nie potrafi sięprzemóc.

Zacisnęłam mocno powieki, przywierając czołem do chłodnej ściany, na której wisiał telefon stacjonarny. Czułam się jak cholerny zdrajca, jak kupa chodzących nieszczęść, a najbardziej bolało mnie to, że mój brat nie chciał mnieznać.

– Proszę, spróbuj jeszcze raz. Dzisiaj są jego urodziny. Chcę mu tylko złożyć życzenia. Proszę… – szepnęłam drżącym głosem i z całych sił starałam się pohamować łzy, które spływały po moichpoliczkach.

– Dobrze – odpowiedziała, a następnie słyszałam, jak odkłada słuchawkę na bok i ponownie prosi Dylana o porozmawianie ze mną. Dylan krzyczał, ale nie wiedziałam co, bo jego krzyki zagłuszane były przez głośno grające radio. Zapewne zorganizowali mu imprezę urodzinową. Imprezę, do której ja po raz kolejny nie mogłam sięprzyczynić.

– Czegochcesz?

Wrogi głos Dylana w słuchawce aparatu wyrwał mnie zzadumy.

– Chciałam ci tylko złożyć życzenia urodzinowe… Szczęścia…

– Daruj sobie. Nie chce od ciebie niczego. A szczęście będę miał, jak będziesz się trzymać z daleka! – warknął i rozłączył się, a jego słowa były dla mnie niczym tępy nóż, rozdzierający wściekle serce na drobnekawałeczki.

Odłożyłam słuchawkę, przywarłam plecami do ściany i schowałam twarz w dłonie, płacząc głośno i żałośnie. Cierpiałam z powodu jego oddalenia się ode mnie. Zawsze był dla mnie dobrym starszym bratem. Opiekował się mną, pocieszał w trudnych chwilach i krył przed rodzicami. Byłam jego oczkiem w głowie. A teraz? Teraz zostałam już tylko wrogiem, którego wolał trzymać z daleka odsiebie.

– Mrau!

– Odejdź.

– Mrau!

– Zostaw mnie, nie jestem w nastroju na zabawy. – Odepchnęłam stopą natrętne kocisko, które w odpowiedzi zanurzyło swoje ostre pazury w mojejkostce.

– Rush!

Kot prychnął na mnie groźnie i zwiał z kuchni. Zerwałam się i pobiegłam za nim dosalonu.

– Czy wszyscy mężczyźni chcą zadawać mi tylko ból? Nienawidzić, prześladować i wbijać pazury? – zapytałam, starając się złapać kota, który po udanym ataku postanowił zabawić się w skakanie po meblach. – Czy ja mam na czole wielki neon z czerwonym napisem „Lubię cierpieć”?! – wrzasnęłam, a wtedy Rush skoczył na firankę, która pod wpływem jego ciężaru zerwała się z żabek i razem z wystraszonym kotem wylądowała naparapecie.

– Uch, Rush! – Tupnęłam gniewnie nogą, po czym podeszłam do okna i rozplątałam z firanki drące się, niczym obdzierane ze skóry, kocisko.

Byłam zła. Na kota. Brata. Collera i zielonookiego. Na każdego mężczyznę na tym chorym świecie. Nawszystko!

Żeby rozładować kłębiące się we mnie niepożądane emocje, potrzebowałam świeżego powietrza. Poszłam do przedpokoju, założyłam trampki, chwyciłam bluzę z wieszaka, wyszłam na klatkę i zamknęłam za sobą drzwi na klucz. Zeszłam po schodach, zapięłam zamek, a kiedy wyszłam przed klatkę, założyłam na głowę kaptur, który natychmiast został zwiany przez silny wiatr. Naciągnęłam go ponownie na głowę i skręciłam w prawo, gdzie chodnik prowadził wzdłuż zapełnionej drogi. Na pasach przepuścił mnie kierowca białego bentleya, któremu nie podziękowałam, a jedynie westchnęłam i ze spuszczoną głową przeszłam na drugą stronęulicy.

Gdybym wtedy nie uciekała, gdybym nie wracała do domu, pewnie teraz siedziałabym w rodzinnym gronie, objadając się popcornem, w trakcie oglądania komedii. Ale nie, ja postawiłam na swoim, tracąc w życiu to, co najbardziejkochałam.

Mimo tego, że było już dosyć późno, stanęłam w miejscu. Usłyszałam głośny grzmot buntującego się nieba i uniosłam twarz ku górze. Z czarnych i niebezpiecznych chmur spadły na moją skórę pierwsze duże krople. Gdy deszcz nasilił się, zamknęłam powieki; zalewał całą moją twarz, zmywał ból i smutki, które wraz z ulicznym brudem spływały do ścieków, gdzie zostaną zapomniane. Wraz z chwilą ukojenia, w nozdrza wdarł się mocny zapach limetki, podrażniając je. Znałam ten zapach, choć poznałam go zaledwie kilka dni temu, wiedziałam, do kogonależał.

– Dlaczego ja? – zapytałam, otwierając oczy. Podniosłam głowę i napotkałam pusty zielonywzrok.

Nie odpowiedział mi. Milczał. Przesunęłam wzrokiem po jego pięknej twarzy, która była zupełnie pozbawiona wyrazu. Jakby ktoś naszykował sobie pustą kartkę i wraz z nachodzącymi go emocjami tylko na nią patrzył, tłumiąc w sobie chęć nadania jejżycia.

– Dlaczego ja? – zadałam ponownie pytanie, podążając wzrokiem za kroplą, która ściekała z jego czoła, pędziła przez powiekę, rzęsy i policzek, tonąc w długich przystrzyżonych idealnie włoskach na brodzie, stylizowanej na tak teraz popularnegodrwala.

– Gdybym znał odpowiedź na twoje pytanie Nanette, udzieliłbym jej niezwłocznie – odpowiedział nad wyrazspokojnie.

Zrobił krok naprzód i wyciągnął dłoń w stronę mojego policzka. Pochylił się, spojrzał w moje oczy tak głęboko, jakby chciał znów przejrzeć mnie na wylot. Po chwili jednak cofnął się i odszedł pośpiesznie, pozostawiając mnie w całkowitymosłupieniu.

***

Całą sobotę spędziłam na kanapie przed telewizorem w towarzystwie taniego wina i kilku paczek ciasteczek czekoladowych. Nie wyściubiałam nosa spoza ścian salonu, oprócz kilkurazowych szybkich wędrówek w stronę łazienki. Przez dłuższy czas zastanawiałam się, co właściwie miało oznaczać ostatnie zachowanie zielonookiego? Jak miałam odebrać jego niespodziewanygest?

Owszem, kilka razy dotykał mnie niby przypadkowo, bądź chwytał za łokieć, ale ani razu nie posunął się do tak bliskiego dotyku, jak dłoń-policzek. Ta chwila była tak intymna, jak choćby samo jego spojrzenie, choć w rzeczywistości nawet mnie nie dotknął. Przez chwilę wydawało mi się, że nigdy nie spotkałam tak dziwnegoczłowieka.

Aż do pamiętnegowtorku.

Obserwował mnie, śledził, wszędzie na niego wpadałam, ale czego tak naprawdęchciał?

Jego pragnienia były nieistotne i tak nie zamierzałam ichspełniać.

Ostatnim razem podczas odpowiedzi na zaloty przeżyłam zbyt wiele bólu, aby zaryzykować ponownie. Nie chciałam kolejny raz skończyć na dnie, a potem raniąc dłonie wspinać się w górę, żeby pokonaćprzeszłość.

Westchnęłam głośno i padłam twarzą w stos poduszek. Kiedy tylko zamknęłam powieki natychmiast przywołałam obraz wściekłego Ethana. Napiętego, niebezpiecznego człowieka, uderzającego mnie gdzie popadnie. Przełknęłam głośno ślinę, przypominając sobie tamten ból, strach i bezradność, kiedy stał nademną.

Może gdybym mu wtedy nic nie mówiła, gdybym przemilczała sprawę, dochowała sekretu, uciekła… Może teraz nie leżałabym na kanapie zapłakana, daleko od rodzinnego domu? Nie musiałabym codziennie zmagać się z tym okropnym ciężarem? Może… Przecież nigdy nie wiadomo jak potoczy się nasze życie. Jednego dnia mogę przyjść do pracy i w spokoju wypełniać swoje obowiązki, by kolejnego los mógł postawić na mojej drodze tajemniczegomężczyznę.

Poczułam niesamowitą woń smażonego kurczaka roznoszącego się po mieszkaniu iusiadłam.

W tym samym czasie do pokoju weszła Anett z dwoma miskami wrękach.

– Co to? – Przejęłam jedną z misek od przyjaciółki. Podsunęłam ją pod nos i zaciągnęłam się zapachemjedzenia.

Risotto z papryką i kurczakiem. Pycha! Natychmiast pochwyciłam ze stolika widelec i zabrałam się do jedzenia, co chwilę parząc sobiejęzyk.

– Kocham cię – wybełkotałam z pełną buzią. Tego mi byłotrzeba!

Anett zaśmiała się uroczo i zajęła miejsce obok mnie. Mimo iż spędzałyśmy ze sobą cały roboczy tydzień, często spotykałyśmy się w weekendy, kiedy to kawiarnia była zamknięta, co było absurdalnym pomysłem. Przecież największy utarg byłby właśnie wsobotę.

Quince… Tego człowieka niezrozumiesz.

Uwielbiałam jej towarzystwo, niezależnie od tego, jakie pytania zadawała. A należała ona do osób, które musiały wiedzieć wszystko. Była pierwszą osobą przed moim byłym psychologiem, która poznała w niewielkiej części mój prawdziwy powód przeprowadzki doDesmond.

– No dobra, gadaj. – Przerwała ciszę. – Przecież widzę, że coś cię żre – dodała, nabijając kawałek papryki nawidelec.

Westchnęłam, stawiając ciepłą miseczkę na uda. Przez chwilę zastanawiałam się, czy powinnam opowiedzieć jej o tajemniczym zielonookim mężczyźnie i zakończeniu leczenia. Ale doszłam do wniosku, że jeśli wyrzucę z siebie wszystko, co mnie trapi, poczuję się niecolepiej.

Trzymanie w sobie wydarzeń z całego tygodnia, nie było najlepszympomysłem.

– Pamiętasz, jak ostatnio poprosiłaś mnie o pomoc przy wyborze książki? – Obróciłam głowę w jejstronę.

Pokiwała rytmiczniegłową.

– Pomagałam wtedy mężczyźnie, który jak się okazało, do dziś dnia mnieprześladuje.

Idealnie wyskubane cieniutkie brwi Anett powędrowały w górę. Zaciekawiona odłożyła miseczkę na stolik, usiadła po turecku i obróciła się całym ciałem w mojąstronę.

– No i? – dopytywała, a kąciki jej ust drgały lekko wgórę.

– No i od tamtego czasu nie czuję się z tym najlepiej. – Westchnęłam i przywarłam plecami do oparciakanapy.

Anett zaśmiała sięuroczo.

– I to cię tak męczy? Niezła dupeczka, która uwiesiła na tobieoko?

– Uwiesiła oko? Przez cały czas czuję jego oddech na karku, ciągle mnie zaczepia. Czuję się osaczona! – uniosłam się, czując przypływ złości. Czy dla niej nic nigdy nie stanowiło problemu? Przewróciła teatralnie oczami, odgarniając mocno wyprostowane włosy zczoła.

– Wyluzuj, Nanette. – Przeciągnęła zabawnie moje imię. – Powinnaś się cieszyć, że w końcu ktoś zwraca na ciebieuwagę.

– Nawet nie zaczynaj! – Wycelowałam w nią palcem, odkładając miseczkę z jedzeniem na ławę. – Doskonale wiesz, jakie mam zdanie na tematfacetów.

Anett wstała, westchnęła głośno i położyła dłonie nabiodrach.

– To, że kiedyś trafiłaś na psychopatę, nie oznacza, że każdy napotkany mężczyzna jest taki sam. Nie możesz żyć ciągle przeszłością, ruda, nie możesz wszystkiego przypisywać do byłego. Nie tak to powinno wyglądać, stara.

– Łatwo ci mówić. Nie byłaś na moim miejscu – burknęłam. Podkurczyłam nogi pod brodę, przełknęłam głośno ślinę i położyłam brodę nakolanach.

Anett odchyliła głowę do tyłu, wypuszczając głośno powietrze. Kucnęła przede mną i objęła dłońmi mojełydki.

– Masz rację. Łatwo mi tak mówić, bo nigdy nie przeżyłam tego, co ty. Nigdy żaden mężczyzna nie trzepnął mnie w łeb i nie niszczył mnie od środka. Ale minęły już cztery lata, Nan. Nie uważasz, że czas w końcu zapomnieć? – Spojrzała głęboko w mojeoczy.

Zapomnieć? Nigdy nie będę w stanie zapomnieć o tym, do czego dopuścił się Ethan. Nigdy nie wybaczę sobie dnia, w którym przez własną głupotę straciłam prawie wszystko, co kocham. Nie mogę tego tak po prostu wymazać z pamięci i żyć dalej, jak gdyby nigdynic.

– To nie jest takie proste, Anett.

Odetchnęła głęboko, wstała i podeszła do komody. Podniosła zieloną ramkę, którą każdego dnia odwracałam do góry nogami. Wsadziła mi ją w dłonie i usiadłaobok.

– Myślisz, że twoi rodzice chcieliby, abyś każdego dnia wracała do tej popieprzonej przeszłości? Nie, Nan. Oni chcieliby, abyś zaczęła żyć na nowo, pomimo tego, cobyło.

Przełknęłam głośno ślinę i potarłam kciukiem papierową twarz mamy. Zamrugałam szybko powiekami, starając się pohamować napływające do oczułzy.

– Tęsknię za nimi. Tak bardzo mi ich brakuje… – wyszeptałam i położyłam głowę na ramieniuprzyjaciółki.

– Wiem, kochanie. – Przytuliła policzek do mojej głowy i pogładziła delikatnie moje ramię. – Pamiętaj, że teraz masz mnie. Zawsze możesz na mnie polegać – dodała.

Pociągnęłamnosem.

– Dziękuję ci, Anett. Za wszystko – wyszeptałam, ujmując jej dłoń. – To jednak nie jest wszystko, co mnie ostatniotrapi.

– No to, cojeszcze?

Przełknęłam ciężko ślinę i ścisnęłam mocno jej dłoń. Przez chwilę walczyłam z silnym drżeniem ciała, by z ciężkim sercem wyznać jak bardzo jązawiodłam.

– Coller zakończyłsesje.

Wyprostowała się gwałtownie i zrzuciła moją głowę ze swego ramienia. Zanim zdążyła jednak cokolwiek powiedzieć, zaczęłam głośno szlochać z twarzą schowaną wdłoniach.

– Wybacz… Wybacz mi… – jąkałam się. – Ja nie dałam rady… Nie dotrzymałam słowa. To nie miałosensu…

– Nan! – Złapała za moje nadgarstki i potrząsnęła nimi w uspokajającym geście. – Nan! Nan, przestań do cholery i zabierz teręce!

Oderwałam dłonie od zapłakanejtwarzy.

– Co to znaczy, do cholery, zakończył sesje i co nie miało sensu? – zapytała, nieco poirytowana moim zachowaniem. Zaczęłam pocierać szybko nos. Zawsze robiłam to wtedy, kiedy starałam się walczyć z histerycznym napademstrachu.

– No, bo on… Coller… onstwierdził…

– Nanette!

– On stwierdził, że dalsze leczenie nie ma sensu, bo nie rozumiem powagi sytuacji. Bo nie chcę się zmienić! – wykrzyczałamszybko.

Pokręciła głową i pochyliła się w mojąstronę.

– Jak to? Przecież robiłaś te pieprzonepostępy.

Kiwnęłam głową, na co ona zareagowała głośnym wydechem i unieruchomieniem mojej pocierającej nos dłoni. Wyprostowała się i nakazała zrobić kilka głębokich wdechów, które miały mnie uspokoić. Dobrze wiedziała, że w tym stanie bardzo się jąkałam, przez co nie mogłam sklecić poprawnie ani jednegozdania.

– Wdech i wydech – nakazała. – A teraz powoli. Pomału powiedz mi, o co chodzi, dobrze?

Kiwnęłam głową. Anett dała mi jeszcze chwilę na uspokojenie, po czym chwyciła moją dłoń, podkurczyła nogi pod pośladki i obróciła się w moją stronę, wbijając we mnie swoje błękitne tęczówki. Odgarnęłam niesforne loki z czoła, przełknęłam ślinę i opowiedziałam jej o tym, jak złamałam danesłowo.

– Ruda! – krzyknęła. – Daj spokój, przecież to nie twoja wina, że ten stary pseudo-psycholog nie potrafił cię zrozumieć. To on widocznie ma jakiś problem ze zrozumieniem, a niety.

– Już sama nie wiem – jęknęłam, ściskając mocniej jej dłoń. – Najgorsze jest to, że cię zawiodłam, a przecież obiecałam, że zrobię wszystko, aby sięwyleczyć.

– To nie twoja wina! – powtórzyła. – I przestań sobie wmawiać, że zawiodłaś. Normalnie powinnaś o tym zapomnieć i umówić się na kolejne spotkaniagrupowe.

– Przecież wiesz, że tegonienawidzę.

Anett pokiwała głową. Puściła moją dłoń i odchyliła głowę do tyłu, mrucząc coś podnosem.

– Chyba powinnyśmy się napić – rzuciła nagle. – Oczywiście, że powinnyśmy się napić. Z chęcią też posłucham co nieco o panu niezłej dupci – dodała, uśmiechając sięuroczo.

Nakryłam twarz dłońmi, wiedząc, że czeka mnie długa noc, bowiem Anett nie uznawałaodmowy.

3

Późnym wieczorem położyłam się do łóżka i nakryłam kołdrą po same uszy. Po kilku minutach doszłam do wniosku, że wypicie prawie trzech butelek wina we dwie, nie było najlepszym pomysłem. Byłam pewna, że rano czekać mnie będzie przeraźliwykac.

Kręciłam się, nie mogłam znaleźć odpowiedniej pozycji do spania. W głowie mi wirowało, jakbym właśnie odbywała jazdę na karuzeli. W pewnym momencie zapragnęłam silnej dawki świeżego powietrza. Wygramoliłam się z łóżka, naciągnęłam na legginsy do spania spodnie dżinsowe i podtrzymując się ściany, doszłam do przedpokoju, gdzie przez kolejne kilka minut mocowałam się z zamkiem bluzy i sznurowadłami trampek. Wychodząc z klatki, potknęłam się o własne nogi i mało co nie wylądowałam twarzą na gumowejwycieraczce.

– Cholera… – zaklęłam, upadając na kolana. – Niech toszlag!

Gdy się podnosiłam dostrzegłam czarne wypolerowane pantofle. Zaciekawiona zadarłam głowę. Rozpoznałam pochylającą się nade mną postać i natychmiast pożałowałam wyjścia zdomu.

– Nanette?

Odepchnęłam dłoń wyciągniętą w moją stronę i stanęłam na chwiejnychnogach.

– Co pan tu robi? – Odgarnęłam z twarzy rozpuszczone włosy. – Skąd pan wie, gdzie mieszkam? – Zadawałam kolejne pytania, podpierając się biodrem o metalową poręcz przy schodach. Zielonooki wyprostował się, krzyżując ręce na piersiach. Zmierzył mnie wzrokiem, a dzięki temu, że nad drzwiami klatki paliło się jasne światło, dostrzegłam jego ściągniętewargi.

– Czy ty piłaś? – Uniósł lekkogłowę.

Prychnęłam pod nosem, po czym owinęłam szyję kapturem bluzy tak, jakby to byłaapaszka.

Nie dość, że nie odpowiedział na moje pytania, to wciskał nos w nie swojesprawy.

Ależ on miał tupet! Co go interesuje mój teraźniejszy stan? I dlaczego do cholery jasnej stoi pod moim blokiem? Niech go piekłopochłonie!

– Oczywiście, że nie – skłamałam. – Śledzisz mnie? – zadałam kolejne pytanie, a krążące we krwi procenty dały mi na tyle odwagi, abym mogła zwracać się do niego bezpośrednio przez ty. Skoro on od początku zwracał się do mnie po imieniu, nie pozostanę mu dłużna. A zwłaszcza dziś, kiedy jutro zapewne nie będę pamiętać, że z nimrozmawiałam.

Brwi zielonookiego powędrowały w górę, podczas gdy on sam milczał. Rozumiejąc, że nie zamierzał mi odpowiedzieć, westchnęłam głośno i zeszłam po schodach obok niego. Wyszłam na chodnik obok bloku. Miotałam się od jego jednego krawężnika do drugiego; zamierzałam urządzić sobie przechadzkę w stronęcentrum.

Po kilku krokach usłyszałam za plecami zachrypniętygłos.

– Nie uważam, aby dobrym pomysłem były spacery pod wpływemalkoholu.

Zignorowałam jego pouczenie i przyspieszyłam nieco kroku. Chciałam się go pozbyć; potykając się o własne nogi, skręciłam szybko w wąską uliczkę pomiędzy blokami. Niestety pomimo moich ciężkich starań, nadal słyszałam za plecami ołowianekroki.

Poirytowana obróciłam się ikrzyknęłam:

– Zostaw mnie wspokoju!

Natychmiast po moim krzyku mocno pociągnął mnie za łokieć i brutalnie przycisnął do zimnejściany.

Jęknęłam przestraszona, kiedy przygniatał mnie gorącymciałem.

Momentalnie popadłam w paniczny strach, a wyobraźnia podsycona całkowitym brakiem widoczności w ciemności, podsuwała mi tak niebezpieczne obrazy, iż w jednej chwili poczułam przerażające osłabienie. Gdyby nie silny zapach znajomych perfum, nie miałabym pojęcia, kto niemal miażdżył moje biodra w silnymuścisku.

– Nie podejmuj ucieczki, Nanette. Nie zdołasz mi umknąć! – warknął niebezpiecznie, zaciskając mocniej dłonie na moichbiodrach.

Zadrżałamprzerażona.

Silny zapach mieszanki tytoniu i mięty, który owiał moją twarz, pobudził we mnie odruchwymiotny.

Z trudem stłumiłam podchodzącą do gardła zawartośćżołądka.

– Proszę, nie rób mi krzywdy – wyszeptałam błagalnie, wbijając paznokcie w gruby i delikatny materiał płaszcza na jego rękach. – Proszę – zakwiliłam ponownie, a kiedy to zrobiłam, poczułam, jak całe jego ciało ulega silnemu napięciu. W ułamku sekundy puścił mnie, by po chwili ponownie przycisnąć do zimnej cegły. Tym razem jego ruch był tak stanowczy i niespodziewany, że zbyt gwałtowna zmiana pozycji doprowadziła do szybkiego wirowania w mojej głowie. Przerażona złapałam za materiał płaszcza na jego klatce piersiowej, czułam, jak dosłownie osuwam się po ścianie. Straciłam kontrolę nad nogami, a zanim całkowicie straciłam świadomość, poczułam mocny uścisk w talii, a następnie szybkie i stanowcze uniesienie w górę. Ostatnie co usłyszałam, to byłysłowa:

– Kurwamać!

***

Obudziłam się całkowicie otumaniona niemal rozrywającym czaszkę bólem głowy. Obróciłam się na bok i jęczałam, przeklinając w duchu Anett i ten jej cały pocieszającywieczór.

– Boże… – syknęłam przez zęby, pocierając dłonią twarz. Wraz z kolejnym obrotem wyczułam zbyt intensywną woń mocnego tytoniu. Zdezorientowana zabrałam dłoń z twarzy i otwarłam powieki. Mrugnęłam szybko kilka razy i spojrzałam na blade światło padające na mnie z nowoczesnej i stylowej lampki nocnej stojącej na antycznej szafeczce. Leżałam w łóżku, przykryta satynową chłodną pościelą. Ogromne, zaciągnięte do połowy ciemnymi zasłonami okna oraz dwa stylowe fotele przed nimi świadczyły o tym, że nie byłam w