Pułapka perfekcjonizmu. Moc niedoskonałości w świecie, który ciągle wymaga więcej - Thomas Curran - ebook

Pułapka perfekcjonizmu. Moc niedoskonałości w świecie, który ciągle wymaga więcej ebook

Curran Thomas

3,7

Opis

Jak osiągnąć szczęście i równowagę w świecie nieustannej presji bycia idealnym?

Obrazy doskonałego życia bombardują nas z reklam, filmów i mediów społecznościowych. Ciągła rywalizacja w pracy, porównywanie się z innymi w życiu prywatnym i ogólna obsesja społeczeństwa na punkcie nieustannego rozwoju i doskonalenia się prowadzą do wypalenia zawodowego i depresji. Zamiast cieszyć się życiem, odczuwamy frustrację, z powodu tego, czego nie mamy, jak nie wyglądamy i czego nie osiągnęliśmy w życiu.

Thomas Curran pokazuje w swojej ciekawej i bardzo aktualnej książce, jak presja perfekcjonizmu przyczyniła się do wzrostu niezadowolenia i niepewności w społeczeństwie. Analizuje to zjawisko,korzystając zarówno z wyników badań psychologicznych i socjologicznych, danych ekonomicznych i teorii naukowych, jak i z historii realnych ludzi. A przede wszystkim wskazuje, w jaki sposób możemy oprzeć się tej presji i zacząć odczuwać większą radość i satysfakcję ze swojego życia oraz zaakceptować swoją piękną, choć niedoskonałą osobę.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 288

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,7 (6 ocen)
2
1
2
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
tuffghosts

Całkiem niezła

Mam swoją procentową skalę dla poradników (bo są moją guilty pleasure i mam w nich 99 level). W tym przypadku mamy: 40% o autorze, 35% nauki, jakieś 5% praktyki, a reszta to rodzaj wolnego eseju. Jeśli szukasz praktycznych porad w walce z perfekcjonizmem, to nie znajdziesz ich tutaj. Jeśli jednak chcesz poczytać o perfekcjonizmie szerzej, jako o wytworze kulturowym, jako o jednej z dźwigni konsumpcjonizmu, jako potencjalnej cesze dziedzicznej oraz co mogłoby zmienić, gdybyśmy spróbowali przełamać ten model, to znajdziesz tu więcej dla siebie. Muszę dodać, jako doświadczony koneser literatury humanistyczno-poradnikowej, że, Borze Zielony, jak to jest fatalnie napisane! Albo przetłumaczone, bo szczerze mówiąc nie wiem, czy nie powinno się tutaj wejść z jakimś buciorem poprawności kosztem wierności składni. Może po angielsku takie rwane zdania zaczynające się od "bo" czy "dlatego" uchodzą w literaturze pisanej przez naukowca (autor jest psychologiem), ale czytane po polsku są parchatymi ...
10

Popularność




Thomas Curran Pułapka perfekcjonizmu. Moc niedoskonałości w świecie, który ciągle wymaga więcej Tytuł oryginału The Perfection Trap ISBN Copyright © Thomas Curran, 2023 Copyright © for the Polish translation by Zysk i S-ka Wydawnictwo s.j., 2024 Copyright © for this edition by Zysk i S-ka Wydawnictwo s.j., Poznań 2024All rights reserved Redakcja Anna Skóra Korekta Michał Trusewicz Projekt okładki Paweł Panczakiewicz Wydanie 1 Zysk i S-ka Wydawnictwo ul. Wielka 10, 61-774 Poznań tel. 61 853 27 51, 61 853 27 67 dział handlowy, tel./faks 61 855 06 [email protected] Wszelkie prawa zastrzeżone. Niniejszy plik jest objęty ochroną prawa autorskiego i zabezpieczony znakiem wodnym (watermark). Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku. Rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci bez zgody właściciela praw jest zabronione. Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w Zysk i S-ka Wydawnictwo.
Dla June

Prolog

Każdy z nas, mieszkańców Zachodu, żyje w kulturze zbudowanej z perfekcjonistycznych fantazji. Jak holograficzna symulacja wyolbrzymionej rzeczywistości jest to miejsce, w którym obrazy i filmy pokazujące doskonałe życie bombardują nas z billboardów, ekranów kinowych, telewizji, reklam i wpisów w mediach społecznościowych. Cząsteczki nierzeczywistości w tym hologramie trafiają gdzie popadnie. Każda poucza, że nasze życie byłoby szczęśliwe i udane, gdybyśmy tylko byli doskonali, a wszystko się zawali, jeśli zanadto oddalimy się od ideału. To rozumowanie jest faktem, ma się dobrze, ogarnia wszystko i przeniknęło nas tak głęboko, że perfekcjonizm trwa w nas jako nieustanna niepewność. Niepewność w związku z tym, czego nie mamy, jak nie wyglądamy i czego nie osiągnęliśmy.

A jednak mimo tych paraliżujących myśli o niedociągnięciach zachowujemy się jak masochiści. W wywiadach rozmówcy opisują perfekcjonizm jako swoją największą słabość. Wybitni ludzie interesu, politycy, sportowcy i artyści przypisują mu swoje powodzenie. Celebryci i terapeuci uczą rozlicznych sposobów jak najlepszego wykorzystania perfekcjonizmu. W ogóle ogromna część zalet, jakie w nowoczesnym społeczeństwie kojarzymy z pracą, pieniędzmi, statusem i „dobrym życiem”, wynika z największej siły napędowej perfekcjonizmu: obsesji na punkcie nieograniczonego wzrostu i nieustannego ulepszania wszystkiego niezależnie od kosztów.

A koszty rosną wykładniczo. Toniemy w niezadowoleniu, grzęźniemy w gąszczu braku satysfakcji, dążymy do doskonałości, bo ta jak gdyby wszystkim innym przychodziła bez wysiłku. Gdzieś w środku wiemy, że takie życie nie jest normalne ani naturalne. Jako ludzie rozumiemy, że nikt nie jest doskonały ani nie można w doskonałego go przerobić. Zdajemy sobie sprawę — przynajmniej sercem, jeśli nie głową — że ciężka zbroja perfekcjonizmu nas uciska.

Lecz jej nie zdejmujemy. Bo to oznaczałoby akceptację swej pięknej, acz niedoskonałej osoby, a coś takiego jest niewyobrażalnie trudne i oznacza podważenie najbardziej fundamentalnych założeń na temat tego, co „dobre” i „wielkie” w nowoczesnym społeczeństwie, i całkowite odstępstwo od obowiązującego rozumienia tego, jak powinniśmy istnieć w świecie. Kiedy ostatnio widzieliście kogoś, kto by zajmował się introspekcją na takim poziomie? Nie wspominając o całym społeczeństwie.

A przecież właśnie takiej introspekcji potrzebujemy, jeżeli chcemy razem uniknąć pułapki perfekcjonizmu. Ta książka jest zapisem mojej drogi dochodzenia do tego wniosku. Zaczęła się od swego rodzaju medytacji, drapania uparcie swędzącego miejsca, lecz wkrótce zmieniła się w pełną dramatyzmu opowieść z jednym motywem przewodnim: perfekcjonizm to zasadnicza psychologia systemu, któremu strasznie zależy na przekraczaniu kolejnych progów. Ten tok rozumowania przewija się przez trzynaście rozdziałów, które wyjaśniają, czym naprawdę jest perfekcjonizm, jak na nas wpływa, jak szybko się dzisiaj rozpowszechnia i w jaki sposób możemy go uniknąć.

Dla przekazania swoich argumentów korzystam zarówno z formalnych, jak i nieformalnych źródeł, na przykład z wyników badań psychologicznych, dokumentacji chorób, danych ekonomicznych, teorii psychoanalitycznych i socjologicznych. Opieram się też na opowieściach z toczącego się wkoło życia, i to w stopniu większym, niż zwykle robiłby to psycholog społeczny. Za to przepraszam. Mam ewidentną obsesję na punkcie liczb. Uwielbiam statystyki. Poświęcam sporo czasu wbijaniu ich do głów studentom. Ale myśl nie potwierdza się w realnym świecie tylko na mocy danych. Musi znajdować także potwierdzenie w przeżytym doświadczeniu, w przeciwnym bowiem razie zmieni się w zwykłą abstrakcję — liczbę, linię trendu, jedno z wielu możliwych oszacowań.

Dlatego już na samym początku chciałbym zwrócić uwagę na kilka cech tej książki. Po pierwsze, czytelnik znajdzie tu wiele idei psychologicznych, ekonomicznych i socjologicznych, które nie zostają wyłożone, lecz ukazują się przez pryzmat doświadczeń z mojego życia i z życia innych ludzi. Po drugie, i prawdopodobnie ważniejsze, czytelnik powinien wiedzieć, że w opowieściach o tych doświadczeniach ukryłem tożsamość i sytuację konkretnych osób. Oznaczało to zmianę nazwisk i czasami płci, miejsc i dat, zmyślanie lokalizacji albo łączenie kilku różnych głosów w jeden bądź rozdzielanie jednego na kilka. Rozumiem, że takie ukrywanie tożsamości i maskowanie wymaga ogromnego zaufania do autora. Chodzi mi o pokazanie sensu i znaczenia tego, co widziałem, słyszałem i przeżyłem, choć niekoniecznie dokładnych okoliczności tych wszystkich zdarzeń.

Bo tak, jestem perfekcjonistą. I przede wszystkim chciałbym, by ta książka była świadectwem pocieszenia, które jeden perfekcjonista przekazuje drugiemu. Im więcej dowiadywałem się o perfekcjonizmie własnym i ludzi wokół mnie i o wynikach badań nad skutkami perfekcjonizmu dla zdrowia i szczęścia, tym wyraźniej uświadamiałem sobie, że nasze problemy mają w zasadzie te same źródła.

Oczywiście każdego z nas perfekcjonizm dotyka w sposób szczególny. Ale wszystko zaczyna się od jednego podstawowego przekonania, że nie jesteśmy dla innych wystarczająco ważni albo wystarczająco przez nich kochani, co wychodzi na jedno. Takiego przekonania można nabrać w różnych sytuacjach, lecz najogólniej rzecz biorąc, uczymy się go tutaj, w naszym hologramie życia bez wad, który pochłania nas i otacza.

Mam nadzieję, że lektura tej książki was pocieszy, pokaże skutki perfekcjonizmu i jego prawdziwe źródła. Mam nadzieję, że spokój przyniesie świadomość, że to w ogóle nie wasza wina — że jesteście wystarczający, nawet jeśli kultura ze wszystkich sił stara się was przekonać, że jest inaczej. Może książka da wam narzędzia, które pomogą zaakceptować siebie, wzmocni determinację do walki o polityczne i społeczne sprawy, które stworzą życie bardziej zniuansowane psychologicznie, godzące się z istnieniem w człowieku granic.

Mam, innymi słowy, nadzieję, że ta książka pomoże dowiedzieć się trochę więcej o sobie i świecie, w jakim żyjemy, a wiedza ta pomoże w coraz dogłębniejszym przeżywaniu niezrównanej radości, jaka wynika ze zgody na całego siebie i wszystkie swe niedoskonałości, czyli te małe, zdumiewające eksplozje człowieczeństwa.

Wrzesień 2022 roku

Londyn, Anglia

 Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Część I. Czym jest perfekcjonizm?

Nasza ulubiona wada

lub o obsesji nowoczesnego społeczeństwa na punkcie perfekcji

Jestem perfekcjonistką, więc umiem doprowadzać siebie i innych do szaleństwa. Z drugiej strony jest to chyba jeden z powodów, dla których odnoszę sukcesy. Bo naprawdę zależy mi na tym, co robię.

Michelle Pfeiffer

W opowiadaniu Nathaniela Hawthorne’a Znamię z 1843 roku wybitny naukowiec o nazwisku Aylmer żeni się z Georgianą, nienaganną młodą kobietą, której doskonałość szpeci jedynie małe znamię na lewym policzku. Kontrast pomiędzy nieskazitelną twarzą Georgiany a przebarwieniem nie daje spokoju perfekcjoniście Aylmerowi, któremu ta jedyna niedoskonałość żony, „szkarłatna plama na śniegu”, przesłania całą resztę.

Znamię Georgiany jest dla niego „fatalną wadą”. Jego odraza z czasem udziela się Georgianie, która zaczyna nienawidzić zniekształconego obrazu samej siebie, jaki stworzył mąż. Błaga go o usunięcie niedoskonałości przy pomocy talentów naukowych, „nie bacząc na ryzyko”.

Obmyślają plan. Aylmer, będący zdolnym chemikiem, wypróbuje najrozmaitsze mieszanki aż do odkrycia leku. Ślęczy dniami i nocami, lecz doskonała mikstura wciąż pozostaje poza zasięgiem. Pewnego dnia, gdy kręci się przy probówkach, Georgiana rzuca okiem na dziennik Aylmera, w którym odkrywa katalog niepowodzeń. „Najwspanialsze nawet osiągnięcia — zauważa — były niepowodzeniami w porównaniu z ideałem, do którego dążył”.

Wtem „Eureka!”: Aylmer dokonuje alchemicznego cudu. Georgiana spiesznie wypija „wodę z niebiańskiej fontanny” i pada wyczerpana na ziemię, a gdy nazajutrz się budzi, po znamieniu nie pozostaje ani śladu. Aylmer zachwyca się swoim dokonaniem. „Jesteś doskonała!” — oznajmia nieskazitelnie już pięknej małżonce.

Ale opowiadanie Hawthorne’a nie kończy się szczęśliwie. Co prawda płyn Aylmera skorygował skazę Georgiany, ale stało się to kosztem jej życia. Znamię przepada — ale niedługo potem taki sam los spotyka Georgianę.

Niedługo po powstaniu opowiadania Hawthorne’a inny autor gotyckich opowiadań, Edgar Allan Poe, napisał równie mrożące krew w żyłach studium tragicznej psychologii perfekcjonizmu. W Portrecie owalnym ranny mężczyzna szuka schronienia w opuszczonym zamku na włoskim półwyspie. Sługa stara się opatrywać jego rany, lecz w końcu zmuszony jest zrezygnować. Mężczyzna dochodzi do wniosku, że jego położenie jest zbyt ciężkie, zaszywa się więc w jednej z wielu komnat, by tam umrzeć.

Kiedy tak leży, trzęsąc się i majacząc, oczarowują go liczne wiszące na ścianach obrazy. Na poduszce obok znajduje małą książeczkę, która ma je wszystkie wyjaśnić. Gdy przesuwa świecznik, by światło padało na jej karty, uwagę jego zwraca portret młodej kobiety w owalnej ramie, umieszczony we wnęce za kolumną łóżka. Nie może oderwać oczu. Otwiera książkę i wyszukuje opowieść o tym obrazie.

Kobieta, którą przedstawiał owalny portret, była oblubienicą zdolnego, acz trawionego niepokojem malarza. Była „młodą dziewczyną, niezmiernie rzadkiej urody”, ale męża tak bardzo pochłaniała twórczość, że zbytnio się nią nie zajmował. Pewnego dnia zapytał, czy może namalować jej portret. Zgodziła się, sądząc, że wreszcie nadchodzi szansa na spędzenie z mężem odrobiny cennego czasu. Weszła do jego pracowni i cierpliwie siedziała w ciemnej sali w wieży, a malarz utrwalał na wieki jej ziemską urodę.

Ale podobnie jak Aylmer malarz był perfekcjonistą, który „całą swą chlubę widział w tym dziele, które z godziny na godzinę, z dnia na dzień powstawało”. Mijały tygodnie. Tak bardzo zatracał się w swej sztuce, że nie zauważył niedomagania żony. „[…] nie chciał postrzec, jak światło, tak ponuro wpadające do wnętrza tej samotnej wieży, niszczy zdrowie i ducha jego żony, która widomie nikła dla całego świata, z wyjątkiem jego osoby”.

Mimo to bez skargi poddawała się perfekcjonizmowi męża, którego obsesja na punkcie oddania podobizny małżonki doprowadziła do tego, że patrzył w końcu wyłącznie na portret. „I nie chciał dostrzec tego, że barwy, które gromadził na płótnie, były odjęte obliczu tej, co przed nim siedziała”. Znów minęło kilka tygodni. Żona malarza słabła. Wreszcie zakończył arcydzieło ostatnim pociągnięciem pędzla i ryknął: „Zaiste! To życie samo!”.

Odwrócił się i ujrzał żonę martwą.

Niełatwo czytać Hawthorne’a i Poego z perspektywy roku 2023. Ich opowieści brzmią dziwnie znajomo. Georgiana Haw­thorne’a mogłaby spokojnie stać się jedną z wielu osób, które w pogoni za doskonałością zmarły bądź zostały okaleczone przez chirurgów plastycznych. Analogicznie malarz Poego niepokojąco przypomina zestresowanych bankierów i prawników, którzy pracują dzień i noc, by doprowadzić do końca jakąś transakcję czy napisać kontrakt, zamiast poświęcać czas znajomym i rodzinie.

A jednak od licznych analogii być może jeszcze więcej mówią kontrasty. W Ameryce prezydenta Jacksona perfekcjonizm należał do świata powieści gotyckiej, można się było z niego pośmiać, a już na pewno trzeba go było unikać. W czasach dzisiejszych psychologia perfekcjonizmu ma inny charakter. Cecha ta jest raczej przedmiotem uwielbienia, poszukuje się jej lub ją podziwia, świadczy o naszej pracowitości i zdolności do poświęceń.

Rzecz jasna, w odróżnieniu od Aylmera czy malarza u Poego nie jesteśmy tak do końca naiwni. Zdajemy sobie sprawę ze skutków ubocznych perfekcjonizmu, czyli godzin niezmordowanych starań, niezliczonych poświęceń osobistych i ogromnej presji, jaką sami na siebie wywieramy. Ale właśnie w tym rzecz, prawda? Perfekcjonizm to w nowoczesnej kulturze znak sukcesu za cenę poświęcenia siebie, honorowa odznaka skrywająca całkiem odmienną rzeczywistość.

Właśnie dlatego na rozmowach kwalifikacyjnych szczególnie często na jaw wychodzi nasza wola dążenia do doskonałości. W ogniu tych prób dowiadujemy się dużo o tym, jak chcemy być oceniani i jakie maski nakładamy dla przekonania rekruterów, że warto w nas zainwestować.

Najciekawsza w tym całym krzyżowym ogniu pytań jest nieodmiennie odpowiedź na owo zabójcze pytanie: „Jaka jest Pani/Pana największa słabość?”. Ujawnia ona nasz pogląd na temat społecznie akceptowanych defektów, które pokazują, że nadajemy się do danej pracy, bo dzięki ich posiadaniu jesteśmy znacznie lepsi. „Moja największa słabość?” — odpowiadamy, starając się sprawić wrażenie, że dogłębnie analizujemy swoją osobowość. „Chyba perfekcjonizm”.

To mocno zgrana odpowiedź. Z sondaży wśród rekruterów wynika, że „Mam skłonność do perfekcjonizmu” to najczęściej używany w rozmowach o pracę banał1. Ale wystarczy zastanowić się, czemu tak się zachowujemy, a okaże się, że taki dowód naszej użyteczności ma całkowity sens. Przecież w hiperkonkurencyjnej gospodarce, gdzie wszystko przypada wygranemu, przeciętność to słowo zdecydowanie niemile słyszane. Przyznanie się, że spokojnie poprzestaniemy na poziomie dostatecznie dobrym, to jak powiedzenie, że brak nam ambicji i determinacji w doskonaleniu się. I zdaje nam się, że pracodawcy nie przyjmują niczego poniżej doskonałości.

Uważamy, że społeczeństwu też zależy ni mniej, ni więcej, tylko na doskonałości. Nie tak jak za czasów Hawthorne’a i Poego, perfekcjonizm jest w nowoczesnym świecie koniecznym złem, przynoszącą zaszczyt słabością, ulubioną wadą. Żyjąc w takiej kulturze, przesiąkliśmy jej niedorzecznościami tak doszczętnie, że właściwie nie traktujemy ich jak absurdów. Ale wystarczy przyjrzeć się uważniej. Aylmer Hawthorne’a i malarz Poego to ponure przestrogi mówiące o autentycznym koszcie życia poświęcanego wspinaczce na niebotyczne szczyty doskonałości. W tej książce dowiemy się, czym tak naprawdę jest perfekcjonizm, czy nam pomaga, dlaczego jest go coraz więcej i co w ogóle począć w takiej sytuacji.

Zacznijmy więc od strony racjonalnej, bo wtedy zorientujemy się, że wielbienie perfekcjonizmu jest czymś zupełnie bezrozumnym. Doskonałość jest z definicji celem nieosiągalnym. Nie można jej zmierzyć, jest często subiektywna i na zawsze pozostaje poza zasięgiem nas, zwykłych śmiertelników. „Prawdziwa doskonałość — żartował sobie psycholog więzienny Asher Pacht — istnieje tylko w nekrologach i laudacjach”2. To zmyłka, fatamorgana. A ponieważ doskonałość jest wiecznie nieosiągalna, a gonienie za nią beznadziejne, koszt podejmowania takich prób musi być strasznie wysoki.

Skąd zatem tkwiące w nas przekonanie, że sięganie po doskonałość to jedyna droga do sukcesu? I czy się nie mylimy?

Szukanie odpowiedzi na te pytania chciałbym zacząć od cofnięcia się do dnia 17 stycznia 2013 roku. Zszokowany Lance Armstrong siedzi na skórzanym fotelu i patrzy na obszerną czytelnię w staromodnym stylu. Założył nogę na nogę, ciężko oddycha, ręce nerwowo wędrują od twarzy do kolan. Całkiem jakby gdzieś w głębi przeczuwał, że będzie to jeden z najczęściej oglądanych wywiadów w historii amerykańskiej telewizji.

Prowadząca wywiad, Oprah Winfrey, jest mistrzynią w swoim fachu. Nie siedzi naprzeciwko niego jak większość dziennikarzy przy wywiadach. Usadowiła się pod starannie dobranym kątem, przez co Armstrong musi się specjalnie odwrócić, by na nią spojrzeć. Po kilku zwyczajnych pytaniach Winfrey przechodzi prosto z mostu do sensacyjnego wyznania. Najpierw jednak robi dramatyczną pauzę, unosi wzrok znad notatek, wbija go w Armstronga i chłodno zachęca do przyznania się, że swoje siedem zwycięstw w Tour de France zawdzięcza środkom dopingującym.

— Tak — potwierdza Armstrong. Szprycował się bez wahania.

Winfrey prosi Armstronga o wytłumaczenie się. I wtedy dzieje się coś szczególnego. Jego zachowanie kompletnie się zmienia. Prostuje tors, unosi podbródek. Na ten moment czekał. Nie odrywając oczu od Winfrey, oznajmia stanowczo, że nie robił tego „dla uzyskania przewagi”. Z jego punktu widzenia doping polega po prostu na równaniu szans.

— Taki był układ — wypala bez ogródek. — Wszystko postawione na konkurencję. Byliśmy wszyscy dorośli i dokonywaliśmy swoich wyborów.

Armstrong postanowił brać środki dopingujące, bo wszyscy inni to robili.

Wpływa na nas zachowanie innych. Lubimy wyobrażać sobie, że jesteśmy wolni jak ptaki, że jesteśmy całkowicie niepowtarzalnymi jednostkami, a już na pewno bardzo różnymi od większości ludzi dookoła. Tymczasem nie jesteśmy w ogóle wyjątkowi. Zgodnie ze słowami Armstronga odruchowo postępujemy raczej jak owce. Zależy nam przede wszystkim na tym, by stado nas nie unikało, by nie dotknęły nas ostracyzm ani ekskomunika. Dlatego codziennie, choć niekoniecznie świadomie, starannie oceniamy swoje zachowanie, chcąc mieścić się w zakresie tego, co akceptowane społecznie bądź „normalne”.

Do myślenia, czucia i zachowania się w dany sposób pcha nas nie jakiś boski indywidualizm, tylko wiatr opinii innych. Jako pracownicy, rodzice, uczniowie czy autorzy postów w mediach społecznościowych, szczególnie gdy trapią nas lęk czy wątpliwości — a są to uczucia częste w dzisiejszych czasach — podążamy zwykle za stadem, nawet wtedy, gdy jego zachowanie jest ewidentnie niezdrowe, tak jak w przypadku Armstronga. Więc kiedy wszyscy robią wrażenie doskonałych, poczucie, iż jedynie doskonałość prowadzi do sukcesu, nabiera wyraźnych cech racjonalności.

Z takiej kultury trudno się wydobyć. Badania pokazują, że wszyscy mamy w sobie pewną nietolerancję na niedoskonałość, widoczną na przykład w naszej pracy, ocenach szkolnych, wyglądzie, wychowaniu dzieci, sporcie czy trybie życia. Różnica, że wesprę się słowami psychoanalityczki Karen Horney, jest „jedynie ilościowa”3. Jedni mają tej nietolerancji nieco więcej, inni mniej; większość znajduje się pośrodku. A ten środkowy odcinek spektrum perfekcjonizmu — przeciętność — szybko się powiększa. Potem dowiemy się, jak szybko. Teraz za to porozmawiajmy o tym, co się kryje pod tą zbiorową pogonią za doskonałością i czy w ogóle należy się tym przejmować.

Jestem wykładowcą akademickim i jednym z niewielu na świecie badaczy, którzy zajmują się perfekcjonizmem: określeniem jego cech szczególnych, korelatów i przyczyn, dla których stał się chyba charakterystyczną właściwością naszych czasów. Miałem okazję słuchać wielu klinicystów, nauczycieli, menedżerów, rodziców i młodych ludzi, którzy dorastali we współczesnym świecie. Z linii frontu wygląda na to, że perfekcjonizm jest nowym duchem naszych czasów.

W tym przekonaniu utwierdziło mnie w 2018 roku zaproszenie, jakie dostałem drogą elektroniczną od kobiety imieniem Sheryl. Kontaktowała się ze mną w imieniu TED z pytaniem, czy zechciałbym wystąpić na ich zbliżającej się konferencji, która miała się odbyć w Palm Springs w Kalifornii. Sheryl mówiła, że perfekcjonizm ogromnie interesuje członków TED. „Nasi ludzie — pisała — widzą perfekcjonizm w życiu swoim, swoich dzieci i ludzi, z którymi pracują”. Miałbym opowiedzieć uczestnikom konferencji, czym jest perfekcjonizm, jakie ma skutki i dlaczego wydaje się tak mocno rozpowszechniony. „Bardzo chętnie” — odpowiedziałem. Po jakimś czasie wespół z ludźmi z TED zabraliśmy się do wysmażenia dwunastominutowego referatu pod tytułem „Nasza niebezpieczna obsesja na punkcie doskonałości”.

Dumny jestem z tego, że zdołałem wygłosić przemówienie, choć tytuł z czasem podoba mi się coraz mniej. Jest zbyt osobisty. Odpowiedzialnością za obsesję na punkcie doskonałości obarcza nas. Dzięki pisaniu tej książki — zbieraniu myśli w zgrabne zdania, które trzeba następnie przykroić i zmienić tak, by inni je zrozumieli — zyskałem większą jasność. Wypatrzyłem w swoim myśleniu luki, o których istnieniu nie wiedziałem. A w danych i w reszcie otaczającego mnie świata zacząłem dostrzegać rzeczy, które przeoczyłem lub których po prostu nie rozumiałem.

Perfekcjonizm nie jest obsesją osobistą, tylko zdecydowanie kulturową. Z wiekiem zaczynamy dostrzegać jego wszechobecność na ekranach telewizorów i kin, na billboardach, w komputerach i smartfonach. Tkwi w języku naszych rodziców, w konstrukcji medialnych doniesień, słowach polityków, sposobie działania gospodarki i strukturze instytucji społecznych i obywatelskich. Promieniejemy doskonałością, bo to samo robi nasz świat.

 Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

1 Gino F. (2015), The Right Way to Brag About Yourself, „Harvard Business Review”. Dostępne online: https://hbr.org/2015/05/ the-right-way-to-brag-about-yourself.

2 Pacht A.R. (1984), Reflections on perfection, „American Psychologist”, 39(4), 386.

3 Horney K. (2022), Neurotyczna osobowość naszych czasów, tł. H. Grzegołowska, Poznań: Dom Wydawniczy Rebis.