Przerwane życie Kim Wall - Ingrid i Joachim Wall - ebook

Przerwane życie Kim Wall ebook

Ingrid i Joachim Wall

3,8

Opis

Przejmującym zapis miłości i żałoby po stracie córki – młodej, ambitnej reporterki.

10 sierpnia 2017 roku młoda, ambitna reporterka wyrusza z domu, by przeprowadzić wywiad z ekscentrycznym wynalazcą, twórcą łodzi podwodnej „Nautilus”. Wchodzi na jej pokład i już nie wraca na ląd.

Telefon w piątkowy poranek na zawsze zmienia życie rodziców Kim i jej brata. Zrozpaczeni natychmiast wyruszają na poszukiwania córki z nadzieją, że odnajdą ją żywą. Tak się jednak nie dzieje. Kim bowiem została bestialsko zamordowana, a jej ciało – rozczłonkowane i wrzucone do morza. Sprawca tej brutalnej zbrodni został uznany za winnego wszystkich stawianych mu zarzutów i skazany na karę dożywotniego więzienia.

Książka jest przejmującym zapisem miłości i żałoby po stracie córki. Rodzice, chcąc zapamiętać Kim jako radosną, młodą dziewczynę i profesjonalną dziennikarkę, opisują nie tylko jej najmłodsze lata, ale też dokonania i ambicje podczas bardzo aktywnego życia zawodowego.

Część wpływów ze sprzedaży książki zasili fundację imienia Kim Wall, która co roku przekazuje stypendium młodym dziennikarkom (https://www.rememberingkimwall.com/).

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 282

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,8 (31 ocen)
11
9
6
5
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
merve30

Z braku laku…

Bardzo mi przykro, że rodzina straciła ukochane dziecko i każdy przechodzi żałobę na swój sposób, ale ta książka nie dla mnie. Czytało się szybko. Mimo tego spodziewałam się więcej emocji, myślałam że będzie więcej informacji od strony rodziny dotyczące procesu.. a nie prawie tylko o wykształceniu Kim.. jest też dużo rzeczy, które są powtarzane i to też jest trochę irytujące na swój sposób. Nie wiem, czy polecać.. każdy musi sam się przekonać.
00

Popularność




Boken om Kim Wall – när orden tar slut
Copyright © Ingrid & Joachim Wall 2018 First published by Albert Bonniers Förlag, Stockholm, Sweden. Published in the Polish language by arrangement with Bonnier Rights, Stockholm, Sweden and Macadamia Literary Agency, Warsaw, Poland
Copyright © for the Polish translation by Patrycja Włóczyk Copyright © for the Polish edition by Poradnia K, 2021
Wydanie I
Redaktor prowadząca i redakcja: JOLANTA KUCHARSKA
Korekta: KATARZYNA SARNA, JOANNA CIERKOŃSKA
Zdjęcia © JOACHIM WALL/archiwum prywatne
Zdjęcie na okładce © TOM WALL
Projekt okładki: JENS ANDERSSON
Adaptacja projektu okładki: MARZENA PIŁKO
Projekt składu i łamanie: BOGUSŁAW KALWALA
ISBN 978-83-66555-38-9
Wydawnictwo Poradnia K Sp. z o.o. Prezes: Joanna Bażyńska 00-544 Warszawa, ul. Wilcza 25 lok. 6 e-mail: [email protected]
Poznaj nasze inne książki. Zapraszamy do księgarni:www.poradniak.plfacebook.com/poradniakinstagram.com/poradnia_k_wydawnictwo
Konwersja: eLitera s.c.

Pamięci Kim Wall

1987–2017

1.

NATARCZYWY DŹWIĘK TELEFONU przerywa ciszę w sypialni. Budzik z czerwonym wyświetlaczem pokazuje piątą trzydzieści. Jest piątkowy poranek jedenastego sierpnia 2017 roku.

Głos po drugiej stronie słuchawki należy do Olego, partnera Kim. Mężczyzna jest wstrząśnięty, mówi przez zaciśnięte gardło. Pyta, czy możemy rozmawiać po angielsku. Boi się, że go nie zrozumiemy – chociaż Trelleborg dzieli od Kopenhagi zaledwie kilkadziesiąt kilometrów, nie jest oczywiste, że Duńczyk i mieszkańcy Skanii porozumieją się bez problemów. Ole chce mieć pewność, że dotrze do nas sens każdego wypowiedzianego przez niego słowa. „Kim zniknęła na pokładzie u-boota niedaleko Kopenhagi”. Gdyby nie powaga w jego głosie, pomyślałabym, że żartuje. Zniknęła? Na pokładzie łodzi podwodnej? Niedaleko Kopenhagi?

Tak się zaczyna koszmar, z którego nigdy się nie obudzimy. Nasza córka, siostra i ukochana weszła na pokład łodzi podwodnej, by przeprowadzić wywiad. Zwykły dzień pracy dziennikarki freelancerki. I nie wróciła. Zamiast pisać artykuły, stała się ich bohaterką.

Budzę śpiącego obok mnie Jockego. Pytamy Olego, czy możemy do niego oddzwonić. Po chwili jesteśmy już całkowicie obudzeni i powoli zaczynają do nas docierać kompletnie nieprawdopodobne słowa Olego. Nasza córka weszła wieczorem na pokład łodzi podwodnej, by przeprowadzić wywiad z bardzo znanym w Danii człowiekiem, który konstruuje u-booty i chce polecieć w kosmos.

Ole czekał na Kim całą noc. Krążył rowerem wokół półwyspu Refshaleøen, w północnej części Kopenhagi, wszędzie jej szukał, dzwonił na jej komórkę. Obudził żonę właściciela u-boota i od niej próbował się czegoś dowiedzieć. Zadzwonił na policję i do straży przybrzeżnej, błagał, żeby poważnie potraktowali jego słowa. Zrobił wszystko, by odnaleźć Kim. Przecież przed spotkaniem z Olem i kilkorgiem przyjaciół miała tylko przeprowadzić krótki wywiad.

Próbujemy stworzyć sobie obraz tego, co się stało. Dochodzimy do wniosku, że to był wypadek. Z łodzią podwodną stało się coś, co uniemożliwia jej wynurzenie się na powierzchnię. Gdzieś na dnie cieśniny Sund leży osiemnastometrowy statek zbudowany na bazie turbiny wiatrowej. Ale jak go znaleźć? Gdzieś z tyłu głowy przewijają się obrazy helikopterów poszukujących u-boota na Archipelagu Sztokholmskim. Czy używano do tego sonarów? Zlokalizowanie statku pod powierzchnią wody jest kłopotliwe, żeby nie powiedzieć: niemożliwe. Nasuwają się inne praktyczne pytania. Na jak długo wystarczy im tlenu? Jak twierdzi Ole, dla dwóch osób na dwanaście godzin. Niebawem minie pół doby, odkąd Ole dostał ostatniego SMS-a od Kim. „Zanurzamy się”, napisała. Czas mija zdecydowanie za szybko.

W Danii już rozpoczęto poszukiwania. Jocke dzwoni do duńskiej straży przybrzeżnej kierującej akcją. „Mamy helikopter w powietrzu i trzy jednostki na wodzie. Na wszystkie sposoby próbujemy ustalić, dokąd popłynął Madsen. Jesteśmy pewni, że opuścił port, nie zanurzając się. Mniej więcej o dwudziestej trzydzieści” – relacjonuje oficer dyżurny, a Jocke wszystko skrupulatnie notuje, żebym mogła to później przeczytać. „W takim razie trzeba przeszukać duży obszar” – słyszę Jockego. Oficer dyżurny straży przybrzeżnej w Århus potwierdza: „Zgadza się. To spory obszar, ponieważ minęło mnóstwo czasu, odkąd łódź opuściła Refshaleøen”.

Cieśnina Sund jest rozległa, więc nie wiadomo, gdzie u-boot się znajduje. Mężczyzna ma te same informacje, które wcześniej przekazał nam Ole – tlenu dla dwóch osób na pokładzie wystarcza na dwanaście godzin. „Kończy nam się czas, zostały dwie godziny” – stwierdza Jocke z niepokojem w głosie. „Owszem, jeśli od razu się zanurzyli, to tak właśnie jest. Ale nie mamy pewności, że u-boot spoczywa na dnie. Próbujemy dodzwonić się do Kim, lecz nie odbiera. Policja stara się namierzyć jej telefon” – informuje neutralnym głosem oficer dyżurny.

Dowiadujemy się, że poszukiwania trwają tylko na powierzchni, sonary nie przeszukują dna morskiego. Łodzi podwodnej szuka duńskie wojsko, które jest w stałym kontakcie ze służbami szwedzkimi. „Poprosimy o dodatkowe wsparcie, jeśli to będzie konieczne. Trudno powiedzieć, gdzie należy szukać” – mówi oficer dyżurny.

Ta rozmowa wcale nas nie uspokaja. Morze jest ogromne, a gdzieś tam jest nasza córka. Zlokalizowanie zwykłego statku może być trudne, a w tym przypadku może on się znajdować pod powierzchnią wody. Zawiadamiamy szwedzką morską służbę ratownictwa i policję. Mamy nadzieję, że im więcej służb będzie poszukiwało u-boota, tym większe są szanse na jego znalezienie. Szukamy informacji w sieci, googlujemy, słuchamy radia i oglądamy wiadomości. Jest jeszcze wczesny poranek, ale zaginiona łódź podwodna opanowała wszystkie serwisy informacyjne. Już o siódmej duńskie media donoszą o zdarzeniu. Helikoptery i łodzie ratunkowe szukają w okolicach Kopenhagi prywatnego u-boota z dwiema osobami na pokładzie – informuje nagłówek, a artykuł podsumowuje to, co się stało. Dla nas, dziennikarzy prasowych z wieloletnim stażem, to nie pierwszyzna, ale tym razem jest inaczej, tym razem chodzi o naszą córkę, o naszą Kim. To straszne i zarazem nierealne. Jak kiepski film, który przestaje się oglądać, ponieważ zbyt przypomina rzeczywistość.

W ten piątek planowaliśmy kolejny raz pojechać do Berlina, żeby uczcić czterdzieści pięć lat naszego związku i trzydzieści jeden lat małżeństwa. O siódmej mieliśmy wyruszyć z Gislövs strandmark na przystań promową w Trelleborgu, by tam wsiąść na prom do Sassnitz, a następnie przejechać przez wschodnie Niemcy aż do Berlina. Powodem, dla którego tamtego sierpniowego dnia w 1986 roku wymieniliśmy obrączki, było to, że Kim zaanonsowała swoje przyjście na świat.

Przez miesiąc podróżowaliśmy po Stanach Zjednoczonych i Karaibach. Podziwialiśmy Wielki Kanion, przegraliśmy siedemdziesiąt pięć centów w Las Vegas, zwiedziliśmy

San Francisco i nurkowaliśmy z maską do snorkelingu w pobliżu wyspy Cozumel. Ciąża nie stanowiła żadnego problemu, czułam się fantastycznie, chociaż mój brzuch coraz bardziej się powiększał. Kiedy późno w nocy siedzieliśmy na niewygodnych, białych plastikowych krzesłach w terminalu odlotów na lotnisku Johna F. Kennedy’ego w Nowym Jorku, a ja czułam się zmęczona, bolały mnie nogi i nie mogłam się doczekać, kiedy wreszcie wsiądę do samolotu, który zabierze nas do domu, do Kopenhagi, nagle poczułam kopnięcie. I jeszcze jedno. Dziecko w moim brzuchu zaczęło się ze mną komunikować! Czas w dusznym terminalu odlotów stanął w miejscu. To była dla nas niesamowita chwila – mały człowiek tam, w środku, poruszał się.

2.

NIE MA REJSU PROMEM w słońcu późnego lata. Zamiast tego ruszamy samochodem przez cieśninę Sund do Kopenhagi i na Refshaleøen. Spakowana walizka jedzie z nami, mamy nadzieję, że wszystko skończy się happy endem, Kim wróci cała i zdrowa, a my będziemy mogli się udać do niemieckiej stolicy przez Danię. W drodze do Malmö i potem, jadąc przez most w kierunku Kopenhagi, słuchamy duńskich kanałów radiowych. Zaginiona łódź podwodna to gorący news, pierwsza wiadomość we wszystkich serwisach. Niepokój w nas narasta. Podróż wydaje się wiecznością, te wszystkie czerwone światła i ten poranny ruch. Po dotarciu na Refshaleøen w oddali widzimy masywny helikopter służb ratunkowych krążący nad portem. Nagle wszystko staje się takie rzeczywiste. Szukają Kim. Ona tam gdzieś jest.

Refshaleøen na początku sprawia odpychające wrażenie. W przeszłości na tym półwyspie, a właściwie w północnej część wyspy Amager znajdowała się siedziba stoczni Burmeister & Wain. Zniszczone budynki potwierdzają, że czasy świetności stoczni już dawno minęły. Teraz grafficiarze dają tu upust swojej kreatywności. Na każdym wolnym skrawku tłoczą się rowery. Naprzeciwko półwyspu, po drugiej stronie – u wejścia do portu w Kopenhadze – ciągnie się promenada Langelinie, to tu na skale siedzi słynna Mała Syrenka. Również tego poranka, tak jak przez cały sezon turystyczny, stoją tu w długich rzędach autokary. Wszyscy chcą zobaczyć i sfotografować słynny posąg. Na ten weekend zaplanowano na Refshaleøen duży koncert. Pomimo wczesnej pory obsługa techniczna już się uwija w pocie czoła. Wiele z tych osób pracowało przez całą noc, by zdążyć na czas. Ktoś bierze nas za wolontariuszy i dostajemy tymczasowe pozwolenie na parkowanie.

Razem z Olem przemierzamy kilkaset metrów, które dzielą nas od skorodowanej przystani będącej portem macierzystym „Nautilusa”. Okolica jest zniszczona, asfalt ma mnóstwo dziur poprzerastanych trawą, wszystko jest zaniedbane. W tle słychać dźwięki dochodzące z dużej sceny budowanej tuż przy przystani. Ole wskazuje palcem: „Tam cumowała łódź. Odprowadziłem Kim kawałek”.

Przez chwilę snujemy się po okolicy i intensywnie śledzimy rozwój wydarzeń, korzystając z naszych komórek. Ole wykonuje jeden telefon za drugim – na próżno próbujemy się czegoś dowiedzieć. Pojawia się coraz więcej pytań, na które nie ma odpowiedzi. Najważniejsze staje się ustalenie, na jak długo wystarczy tlenu. Docierają do nas sprzeczne informacje: dwanaście godzin, dwadzieścia cztery godziny. Jeśli na pokładzie znajdują się dwie osoby, to czy czas należy podzielić na pół? Nikt tego nie wie. I jak głęboka jest cieśnina Sund? Czy to prawda, że przy wybieraniu piasku do budowy mostu nad nią powstały zagłębienia? Czy można się wydostać z łodzi podwodnej leżącej na dnie? Przez moją głowę przebiegają tysiące myśli. Gdzie jest łódź, gdzie jest Kim? Helikopter marszczący wodę w porcie jest realny, ta sytuacja już nie.

W SMS-ach pisanych do bliskich dajemy wyraz naszym emocjom – to Kim zaginęła, to o niej mówią w serwisach informacyjnych. W końcu obudziły się też szwedzkie media. Nie podają jeszcze nazwiska Kim, lecz historia budzi zainteresowanie. W mediach wciąż panuje sezon ogórkowy i kombinacja „zaginiona łódź podwodna plus dziennikarka” wystarczy, by ożywić redakcje programów informacyjnych.

Podejmujemy decyzję, że podjedziemy do hangaru właściciela łodzi podwodnej stojącego we wschodniej części półwyspu. Na zardzewiałych drzwiach wisi szyld z napisem „RML”. Ole był już tutaj kilka razy w nocy i rano. Przed hangarem stoi kilku najbliższych współpracowników wynalazcy. Jeden z nich podaje się za menedżera firmy. Mówi, że też się martwi. Łódź zaginęła, a on się obawia, że może to negatywnie wpłynąć na ich wizerunek.

W pofabrycznym budynku powstają przede wszystkim rakiety kosmiczne. Mężczyzna, z którym Kim miała przeprowadzić wywiad, jest głęboko przekonany o tym, że zostanie pierwszą prywatną osobą, która poleci w kosmos. U-boot ma posłużyć jako wyrzutnia rakietowa. Pierwszą próbę lotu w kosmos zaplanowano za kilka tygodni. Peter Madsen złożył wniosek i dostał pozwolenie na wystrzelenie rakiety z miejsca na morzu w pobliżu Bornholmu. Tymczasem w środę wieczorem, dziewiątego sierpnia, Madsen z nieznanych powodów zrezygnował ze swoich planów.

Zaledwie kilkadziesiąt metrów od nas leży stara rakieta. Przypomina rekwizyt z filmu science fiction, lecz świadczy też o tym, że toczy się tutaj osobliwy wyścig kosmiczny. Team właściciela łodzi podwodnej współzawodniczy z innymi podobnymi zespołami o to, kto pierwszy poleci w kosmos.

Nagle dzwoni telefon. Łódź podwodna została namierzona – wszyscy są cali i zdrowi! Po moich policzkach płyną łzy radości, czuję ogromną ulgę. Ściskamy się, wiadomość ta zostaje też oficjalnie potwierdzona. Kilkugodzinny dramat należy do przeszłości. Spoglądam na zegarek. Wciąż zdążymy dotrzeć do Berlina o przyzwoitej porze, ale najpierw musimy mocno przytulić Kim. Ktoś krzyczy: „Mamy kontakt radiowy z u-bootem!”. Ole i Jocke idą z ekipą wynalazcy do stojącego nieopodal budynku. Ja wysyłam uspokajające SMS-y do tych, którzy w napięciu śledzili rozwój wydarzeń po drugiej stronie cieśniny Sund. Nasz syn Tom pracuje jako fotograf w gazecie „Helsingborgs Dagblad”, gdzie wszyscy żyją wiadomością o incydencie z łodzią podwodną. Jego bezpośredni szef wie, że zaginioną dziennikarką jest Kim, ale reszta redakcji nie ma o tym pojęcia. Rozmawiamy przez telefon i uzgadniamy, że może zostać w pracy i nie musi przyjeżdżać do Kopenhagi. Przecież wszystko dobrze się skończyło. Kim jest uratowana, bezpieczna, to koniec tej okropnej historii. A może nie? Być może jeszcze przez jakiś czas Kim będzie tą historią uatrakcyjniać spotkania z rodziną i przyjaciółmi. Niestety okazuje się, że to nie koniec tej historii. To nawet nie jest jej początek.

Po chwili Jocke i Ole wracają, w ich oczach maluje się niepokój. Łódź zatonęła, ale uratowano tylko jedną osobę. To nie może być prawda, przecież przed chwilą powiedziano nam, że u-boot został namierzony, a wszystkie osoby na pokładzie są całe i zdrowe. Gdzie jest Kim? Czy to ją uratowano? Strach chwyta mnie za gardło. Niebawem dostajemy wiadomość, że to nie Kim została wyłowiona z morza przez załogę jachtu, tylko właściciel łodzi podwodnej. Zostanie odstawiony na ląd do portu niedaleko lotniska Kastrup lub do portu w Dragør. Wskakujemy do auta i ruszamy, przypuszczalnie zdecydowanie za szybko, w stronę Kastrup. W porcie w Kastrup nikogo nie ma, więc jedziemy w kierunku Dragør. Podczas podróży słuchamy radia. Tego przedpołudnia w wiadomościach dominują ostatnie wydarzenia związane z łodzią podwodną. Ole wykonuje jeden telefon za drugim, próbując ustalić, co tak naprawdę się stało. Panuje totalna niepewność, napływające informacje wykluczają się wzajemnie.

W Dragør, małym idyllicznym porcie nad cieśniną Sund, który do tej pory kojarzył nam się z przeprawami promowymi i smacznymi obiadami w restauracjach na nabrzeżu, spotykamy się z ogromnym zainteresowaniem mediów. Ekipy telewizyjne nagrywają materiał i bacznie śledzą każde wydarzenie na terenie portu. Zmierzamy w kierunku dużego, szaro-zielonego helikoptera przygotowującego się do odlotu. Jocke na próżno próbuje przekonać policjanta, by zatrzymał maszynę. „Kim wciąż tam gdzieś jest, musicie jej dalej szukać” – prosi Jocke.

W jednym z radiowozów siedzi właściciel łodzi podwodnej. Widzimy przez szybę zarys jego sylwetki. Kilka minut wcześniej zszedł na ląd, z uśmiechem uniósł kciuk do góry w stronę dziennikarzy i poinformował, że wszystko jest w porządku. Chociaż trochę mu przykro, łódź zatonęła, ale – dodał – jest ubezpieczona. Wciąż wierzymy i mamy nadzieję, że wysadził Kim gdzieś na brzegu. Skoro miał problemy techniczne, o czym poinformował zebranych dziennikarzy, to chyba powinien wysadzić Kim na ląd, by uchronić ją przed niebezpieczeństwem?

Według pierwszych informacji, które do nas dotarły, mógł to zrobić w porcie Køge, w pobliżu miejsca, gdzie zatonęła łódź. Ale jeśli tak się właśnie stało, dlaczego Kim nie zadzwoniła? Odezwałaby się nawet wtedy, gdyby straciła swojego smartfona albo wyczerpała się bateria. Telefony są wszędzie, a ona nigdy nie pozwoliłaby, żebyśmy my albo Ole niepotrzebnie się o nią martwili. Prosimy o możliwość rozmowy z właścicielem u-boota siedzącym w radiowozie. To przecież jedyna osoba, która wie, gdzie się podziała Kim. A może wciąż jest na pokładzie łodzi? Policjant odrzuca naszą prośbę uprzejmie, ale zdecydowanie. Zamiast tego każe nam się udać do komisariatu przy Halmtorvet w centrum Kopenhagi. Jechać do Køge i szukać Kim czy zrobić tak, jak radzi policjant? Po chwili zastanowienia decydujemy się jechać za właścicielem łodzi podwodnej, przecież to on wie, co się stało z Kim. Poprzedniego wieczoru weszła z nim na pokład, a teraz on wrócił sam. Gdzie ją wysadził? Tracę rachubę, ile już razy dzwoniliśmy na różne numery Kim – ma duńską, szwedzką i amerykańską kartę SIM. Zalewamy ją wiadomościami na Messengerze.

Uspokajające informacje do bliskich w Skanii zamieniają się teraz w alarmujące: „Kim wciąż nie odnaleziono. Nie wiemy, gdzie jest ani co się stało”.

Komisariat przy Halmtorvet znajduje się blisko słynnej ulicy Istedgade. Brakuje tu miejsc parkingowych, krążymy, by jakieś znaleźć. W końcu zatrzymujemy się przed komisariatem, na miejscu dla radiowozów. W tym momencie potencjalny mandat za złe parkowanie to nasz najmniejszy problem.

Poważny, ale sympatyczny policjant prowadzi nas do zimnego pomieszczenia na parterze. Czekamy, sami właściwie nie wiemy na co. Liczymy na wiadomość, że odnaleziono Kim całą i zdrową, lecz nic takiego nie następuje. Telefony to nasz jedyny kontakt ze światem. Wiemy, że dziennikarze przenieśli się z Dragør na Halmtorvet i czekają przed komisariatem.

Najpierw zabierają Olego na przesłuchanie do innej części dużego budynku. Niebawem prowadzą i nas, na piętro, do pomieszczenia wyglądającego jak miejsce pracy śledczych. Są tutaj rzeczy osobiste, takie jak torba treningowa i kubki po kawie. Okno udostępnia widok na szare dachy, więc się domyślam, że znajdujemy się dość wysoko. Przed rozpoczęciem przesłuchania policjant proponuje nam kawę.

Siedzimy w oddzielnych pokojach i przypuszczalnie są nam zadawane te same wnikliwe pytania. Moimi zeznaniami zajmuje się policjantka z włosami zebranymi w koński ogon, około czterdziestki. Trochę jestem zaskoczona, że ona i jej koledzy mają przy sobie broń. Trudno mi sobie wyobrazić, żeby w Szwecji funkcjonariusze chodzili uzbrojeni po komisariacie, lecz nie zadaję żadnych pytań.

Razem z policjantką brniemy przez przesłuchanie, mieszając duński ze szwedzkim. Staram się wyczerpująco odpowiadać na jej pytania. Pierwsze dotyczy tego, kiedy ostatnio rozmawiałam z Kim.

„Bawcie się dobrze w Berlinie i do zobaczenia we wtorek wieczorem. Kocham cię, buziaki!” – powiedziała do mnie Kim w czwartek w porze lunchu. Dzwoniłam do niej podczas spaceru z psem, na który wybrałam się, korzystając z pięknej pogody późnego lata. Kim była ciekawa, co myślimy o Olem, którego poznaliśmy poprzedniego wieczoru. Zażartowałam, że zdał egzamin na piątkę, i dodałam: „Trzymaj się go”. „Nie ma szans, żebym go wypuściła. To poważna sprawa, więc się przyzwyczajaj” – odpowiedziała.

Podczas przesłuchania każde z nas osobno musi opowiadać o Kim, jej życiu, zdrowiu, pracy i planach na przyszłość. O jej przyjaciołach i o związku z Olem. Mówimy o decyzji Kim i Olego o przeprowadzce do Chin, o naszym ostatnim spotkaniu. My też mamy pytania, między innymi o jej telefon. Chyba można namierzyć jej ostatnią rozmowę? Kiedy to było i gdzie? Wiemy, że wysłała Olemu zdjęcia tuż przed zanurzeniem łodzi. Co się potem stało?

Co mówi Peter Madsen, mężczyzna, który wypłynął na cieśninę Sund razem z Kim? Gdzie ją wysadził? Kilka pytań pozostaje bez odpowiedzi. Przesłuchująca mnie policjantka mówi, że Peter Madsen został zatrzymany. Dziwię się. Z jakiego powodu? Słyszę w odpowiedzi, że chodzi o „standardowe działania – konieczne, by przeprowadzić badania sądowo-lekarskie mężczyzny i zagwarantować mu jego prawa”. Zaczynają kiełkować we mnie wątpliwości. Od zaginięcia Kim minęło zdecydowanie za dużo czasu. Nigdy dobrowolnie by się nie ukrywała, nie uciekła z kimś innym, nie miała myśli samobójczych. Przeciwnie, widziałam w jej oczach szczęście, gdy spotkałyśmy się dzień przed jej zaginięciem. Ole to jej wielka miłość, teraz na poważnie miało się zacząć ich wspólne życie. Jeśli Kim jest ranna, ktoś musiał ją znaleźć. To gęsto zaludniona okolica, jedna ze skandynawskich stolic.

Tom przyjechał do Kopenhagi z Helsingborga. Wpuszczono go do komisariatu tylnym wejściem, żeby nie zauważyli go dziennikarze. Siedzimy teraz razem w policyjnym pomieszczeniu socjalnym, czekając, aż dostaniemy protokoły z naszych przesłuchań. Muszą zostać poprawione, szwedzki i duński nie zawsze są ze sobą kompatybilne. Pomieszczenie socjalne wygląda jak wiele innych: duża lodówka, zlew, ekspres do kawy. Na ścianie wisi tablica ogłoszeń, na której razem z listą dyżurów i fachowymi informacjami umieszczono menu pobliskiej pizzerii. Na podłużnych ławach stoi kilka kubków po kawie, solniczki i pieprzniczki, leżą gazety oraz pilot do telewizora zawieszonego na jednej ze ścian. Kiedy czekamy na końcową wersję protokołów z przesłuchań z kolejną kawą z automatu w rękach, Tom włącza telewizor. Dramat na łodzi podwodnej to wiadomość dnia. Nagle na pasku na dole pojawia się gorący news: Peter Madsen został zatrzymany, jest podejrzany o zamordowanie szwedzkiej dziennikarki.

Czas staje w miejscu. To nie może być prawda! Kim przecież gdzieś tam jest, musimy tylko poczekać, aż się odezwie. Policjanci, którzy wchodzą do pomieszczenia, zauważają tekst wyświetlony na pasku. To niczyja wina, ale ja czuję się tak, jakby ktoś właśnie wyszarpnął dywan spod moich nóg. Informacje podawane w telewizji dotyczą naszej córki, naszej Kim. Tej, która podróżuje po całym świecie, naraża się w swojej pracy i odzywa się, gdy tylko ma dostęp do Wi-Fi. Powoli, bardzo powoli docierają do mnie słowa policjantki – policja podejrzewa, że Kim została zamordowana na pokładzie „Nautilusa”. Policjanci najwyraźniej są wstrząśnięci tym, co się stało, i przejęci tym, w jaki sposób się o tym dowiedzieliśmy. W milczeniu wyprowadzają nas na zewnątrz i zapewniają, że nikt z prasy tam na nas nie czeka.

Samochód wciąż stoi przed komisariatem, nie ma założonej blokady. Podejmujemy decyzję, że jedziemy na najdalszy kraniec Refshaleøen, do miejsca, gdzie Madsen rzekomo wysadził Kim w czwartkowy wieczór. Niebo jest zachmurzone, trochę wieje. Odkrywamy, że nie jesteśmy sami, dziennikarze przybyli tu z tego samego powodu co my. Jeździmy tam i z powrotem po drodze, którą Kim powinna była pokonać, jeśli Madsen rzeczywiście wysadził ją na brzegu. Czy mogło jej się coś stać, gdy wracała do domu? Jeszcze tli się w nas iskierka nadziei. Chcemy się obudzić i stwierdzić, że to był tylko koszmarny sen.

Jest późny wieczór, gdy wracamy do naszego domu w Gislövs strandmark na południowym wybrzeżu Skanii. Miało nas nie być pięć nocy, a wróciliśmy tego samego dnia. To boli, zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Jedyne, co byliśmy w stanie przełknąć tego dnia, to morze podłej kawy. Włączamy telewizor – te same wiadomości co w telefonie, radiu, komputerze i na tablecie. Wszędzie powtarzają, że zaginęła dziennikarka, która miała przeprowadzić wywiad na pokładzie łodzi podwodnej kopenhaskiego wynalazcy.

W kółko oglądamy Petera Madsena schodzącego na ląd. Potyka się i podnosi kciuk do góry w stronę dziennikarzy czekających w porcie. Wygląda na niewzruszonego, jakby nie robiło na nim żadnego wrażenia, że właśnie został uratowany, podczas gdy jego łódź osiadła na dnie. Na razie niewiele osób wie, że to właśnie naszą rodzinę dotknęła ta tragedia, lecz to się szybko zmieni. Wieść o zaginięciu Kim właśnie zaczyna się roznosić po drugiej stronie Atlantyku. Jeden z przyjaciół Kim pracuje w CPJ, Komitecie Ochrony Dziennikarzy. Jego koledzy z Europy wszczęli alarm w sprawie zaginionej dziennikarki. O godzinie dwudziestej trzeciej czterdzieści trzy Mustafa Hameed informuje na zamkniętej grupie na Facebooku, że zaginiona dziennikarka to Kim, co spotyka się z natychmiastową reakcją ludzi na całym świecie – Kim ma wszędzie przyjaciół.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki