Prawo linii - Hye-Young Pyun - ebook + książka

Prawo linii ebook

Hye-Young Pyun

3,4

Opis

Dwie kobiety. Dwie bolesne utraty. Dwie ścieżki poszukiwania prawdy i jedna rozpacz rozpisana na dwie role.

Se-oh zamknęła się w domu z ojcem, by uciec od świata, który ją skrzywdził. Tymczasem jej dom płonie. Po tym już nic nie będzie takie samo. Ki-Jeong jest nauczycielką, ale nie czuje się dobrze w tym, co robi. Pewnego dnia otrzyma wiadomość, która nią wstrząśnie. Losy obu kobiet połączą się w zaskakujący sposób.

Intrygująca fantazja literacka o tym, jak kształtują nas smutek i rozgoryczenie. O roli przypadku, gdy stajemy się sobie nagle bliscy w jednym i drugim. Także o tym, jak wiele dowiadujemy się o swoim życiu, krocząc ścieżkami zmarłych. Jednocześnie bezkompromisowa rozprawa z ciemną stroną koreańskiego kapitalizmu, w którym pieniądz okrutnie kształtuje ludzką tożsamość. Ta mroczna opowieść to historia ucieczek i poszukiwań, ale przede wszystkim narracja o wyobcowaniu. Powieść w każdym wymiarze nieoczywista.

Jarosław Czechowicz, „Krytycznym okiem”

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 252

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,4 (12 ocen)
2
3
5
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Pyun Hye-young

Prawolinii

Z koreańskiego przełożyli

Filip Danecki i Choi Jeong In

1

Dom był mały i staroświecki. Został wzniesiony dwa lata po narodzinach Yun Se-o. Był to budynek o starej architekturze, w którym drewno przez lata smagania deszczem i wiatrem nieco spęczniało, a zawiasy zardzewiały. Jego zewnętrzne ściany, całe w małych pęknięciach, pokryte zostały cementem. Z powodu słabej gospodarki cieplnej rachunki w lecie i w zimie były nieekonomiczne. Mimo tego był on dla Se-o najprzytulniejszym i najbardziej przyjacielskim ze światów.

Gdy wychodziła na dłużej lub znajdowała się daleko od domu, oblewał ją zimny pot albo miała dreszcze. Teraz było tak samo. Podczas podróży metrem spociła się, kiedy więc wysiadła na peron, od razu zrobiło się jej przyjemnie chłodno, ale tylko na moment. Wkrótce poczuła zimno. Możliwe, że to przez nowe ubranie. Chociaż się ociepliło, ubiór okazał się jednak za lekki. Końcówka marca była bardziej kontynuacją zimy niż początkiem wiosny.

Se-o zatrzymała się i z papierowej torby ze sklepu wyciągnęła ocieplaną kurtkę. Miała ją na sobie w drodze do centrum handlowego. Ubranie było grube, lecz tym, co uspokoiło jej dreszcze, nie była kurtka, ale fakt, że niedługo dotrze do domu.

Samochody stanęły na wąskiej ulicy. Piesi zebrani na jezdni uniemożliwiali im dalszą jazdę. Gwar rozmów mieszał się z trąbieniem klaksonów. Coś musiało się stać. Ludzie gapili się na Se-o. Niektórzy przerywali rozmowy i patrzyli na nią. Ktoś utorował jej drogę, cofając się, zanim Se-o się do niego zbliżyła. Jedna z osób ewidentnie wlepiała w nią wzrok, ale odwróciła głowę, kiedy tylko ich spojrzenia się spotkały. Ktoś inny szeptał coś na ucho osobie stojącej obok.

Gdyby zdobyła się na odwagę i spojrzała w górę, wiedziałaby, że ludzie wcale nie są świadomi jej obecności, ale nie dała rady. Coraz niżej opuszczała głowę. Wydawało się jej, że zaraz ktoś ją rozpozna i chwyci za kołnierz albo zmruży groźnie oczy i zacznie wypytywać o to, gdzie do tej pory się ukrywała. Se-o przyśpieszyła kroku, żeby oddalić się od skoncentrowanych na niej osób.

Nie uszła daleko, gdy ujrzała wznoszący się w niebo dym. Gruba kolumna, którą zobaczyłaby natychmiast, gdyby tylko trzymała głowę prosto, górowała nad sąsiedztwem. Usłyszała syreny. Wozy strażackie nie podjeżdżały w tej chwili, lecz stały zaparkowane na miejscu, wyjąc już jakiś czas. Złowróżbny lament wydawał się zanikać, jakby wytracając ostatnie siły, a jednak nie oddalał się od niej. Szła prosto do jego źródła. Oczywiście było to miejsce, z którego wznosił się dym. Kiedy tylko się zorientowała, że straż pożarna znajdowała się przed jej domem, poczuła ucisk w żołądku.

Wśród zebranej grupy ludzi panował gwar. Se-o utorowała sobie przez nich drogę. Powietrze miało gryzący zapach. Ktoś biegł w jej kierunku i krzyczał, żeby uważała. Smolisty dym z wysiłkiem odrywał się od ziemi ku niebu.

Minęła wolno biuro nieruchomości na początku alejki. Zawsze siedział przed nim biszkoptowy pies, ale tym razem Se-o go nie widziała. Pies należał do osoby mieszkającej w domu numer 153. Po tym, jak właściciel przeprowadził się i go porzucił, sąsiedzi karmili psa na zmianę. Ten za to pilnował ich alejki niczym stróż. Se-o zastanawiała się, dokąd mógł pójść. Kiedy jednak spojrzała ponownie, pies był tam, gdzie zawsze. Wydawało się dziwne, że nie szczekał na tłum ludzi, nie merdał ogonem na widok Se-o ani nie leniuchował rozciągnięty na ziemi. Stał pośród gwaru, spokojny i ułożony.

Se-o wpatrywała się w psa i poczuła dreszcze. Włożenie płaszcza w drodze do domu było zdecydowanie złym pomysłem. Podarowane ubranie powinna była przywdziać dopiero na początek kolejnego dnia. Wkładając płaszcz, Se-o chciała się poczuć tak, jakby wczoraj już się skończyło, a zaczęło dzisiaj. Dlaczego jej ojciec zrobił coś, czego nigdy do tej pory nie robił? Przez dwadzieścia siedem lat nie kupił jej na urodziny żadnego ubrania, dlaczego więc zrobił to teraz?

Pies nadal był cicho. Wpatrywał się w Se-o i nie szczekał. Zastanawiała się przez dłuższą chwilę, czy zawsze był taki spokojny i czy kiedykolwiek patrzył na nią w ten sposób. Odeszła kawałek dalej i obejrzała się ponownie – pies opadł na ziemię, jakby był wyczerpany.

2

Se-o miała siedem lat, kiedy straciła matkę. W tamtym dniu ze szkoły odebrała ją babcia.

Se-o uważnie się przypatrywała, co ludzie robią podczas uroczystości pożegnalnej w szpitalu. Przyglądanie się i zapamiętywanie wszystkiego było jedynym, co mogła robić, ponieważ matki, która zawsze stała u jej boku, już nie było. Jej babcia leżała bez sił, a tata siedział, patrząc pusto w przestrzeń.

Se-o nadal mogła przywołać z pamięci trawiasty zapach kwiatów otaczających zdjęcie matki na pogrzebie; dym z kadzideł, który – jeśli mocno wytężyła wzrok – spiralnie unosił się do góry; ich kłującą w nos woń; ostry aromat zupy wołowej podawanej w sali pożegnań szpitala; a także smak ciastek ryżowych nadziewanych miodem, które pękały, kiedy je przegryzała.

Tata zawsze miał jej coś do powiedzenia, choć tamtego dnia milczał; wpiął jej jedynie we włosy białą wstążkę. Od czasu do czasu, kiedy zaczynała się niecierpliwić, przytulał ją. Nawet wtedy jego usta milczały. Nie spojrzał jej w oczy i nie powiedział niczego pocieszającego. Wszyscy dorośli głaskali Se-o po włosach. Za każdym razem, gdy widziała, że ktoś podnosi dużą, spoconą dłoń, kuliła się. Niektórzy z dorosłych nalegali nawet, żeby wziąć ją na ręce. Kiedyś łaskotało ją to, ale nie w dniu pogrzebu, być może przez zapach kadzideł. Ich niesłabnąca woń piekła ją w nos i powodowała, że skręcało ją w brzuchu. W rezultacie czuła się tak, jakby płakała, mimo że wcale nie uroniła łez.

Jej tata ubrany był w czarny garnitur i wstawał szybko za każdym razem, gdy kolejni ubrani na czarno ludzie przychodzili, by złożyć kondolencje. Kiedy odchodzili, tata siadał znowu w otępieniu. Raz po raz udawał się tam, gdzie goście spożywali pikantną zupę wołową, i pił proponowany mu alkohol. Niektórzy żałobnicy zostali do późnej nocy; podzielili się na grupki, żeby pograć w karty. Śmiali się, pili i głośno rozmawiali. Tata Se-o wyglądał na wyczerpanego. Skulił się obok nich i zasnął.

W końcu tata zaprowadził ją do pomieszczenia, w którym leżała jej matka. Ubrana w ciężkie, żółtawe ubranie była nieruchoma. Sztywny, wyglądający na niepraktyczny materiał, z którego zrobiony był ubiór do pochówku, oraz surowa, jakby zagniewana twarz matki tak przeraziły Se-o, że się rozpłakała. Nawet wtedy mama leżała bez ruchu. Krewni otoczyli jej ciało. Tata znów na moment przytulił córkę, po czym splótł jej dłoń z dłonią kuzynki i wysłał obie dziewczynki do innego pokoju.

Usłyszała, jak ciężkie drzwi zamykają się za nimi. Dopiero znacznie później dowiedziała się, że po przyodzianiu ciała w ciężkie konopne ubranie zostało do wykonania jeszcze kilka obrządków.

Kuzynka nie odeszła z Se-o daleko. Dziewczynka była od niej starsza jedynie o trzy lub cztery lata, dlatego może za bardzo się bała opuścić długi, pusty korytarz. Siedziały obok siebie i słuchały, jak ojciec Se-o oraz ich krewni płaczą w pomieszczeniu, z którego dopiero wyszły. Kuzynka pociągnęła nosem i zasłoniła uszy Se-o swoimi dłońmi. Na korytarzu zrobiło się cicho jak w dniu, kiedy pada śnieg. Cisza mieszała się z odgłosem powstrzymywania łez. Na początku Se-o sądziła, że dźwięk dobiegał od ludzi zgromadzonych w pokoju, ale tak naprawdę wydawała go kuzynka.

– Co zrobiliście z mamą? – zadała to pytanie dużo później. Jej ojciec dalej opłukiwał namydlone talerze i udawał, że jej nie słyszy.

– Co zrobiliście z mamą? – spytała ponownie i dopiero wtedy ojciec zakręcił kran, zdjął gumowe rękawiczki, ukląkł i delikatnie ujął jej drobne ramiona.

Podniósł wzrok i spoglądał na nią w ciszy, głaszcząc po włosach.

Zaczął mówić: „Mama…”, ale nie dokończył. Jego gardło nie zacisnęło się przez łkanie. Nie powiedział jej, patrząc ze smutkiem: „…już nigdy nie wróci do domu”. Nie powiedział: „…śpi pod ziemią”. Spojrzał na nią jedynie i serdecznie przytulił.

Z powodu owej delikatnej ciszy nigdy więcej nie zadała tego pytania. Ojciec trzymał jej dłonie na ramionach jeszcze przez chwilę, po czym puścił ją i wstał. Odwrócił się plecami, założył z powrotem gumowe rękawiczki, puścił wodę tak mocno, jak tylko się dało, i z hałasem dokończył mycie naczyń.

Doświadczenia te pozwoliły Se-o sądzić, że wie, czym jest śmierć. Śmierć to noszenie niewygodnych ubrań, leżenie na twardym łożu i słuchanie płaczu bliskich osób. Mówienie o śmierci oznaczało spoglądanie na siebie nawzajem w grobowej ciszy oraz ukrywanie płaczu przy odgłosie odkręconej wody.

Ktoś przeszedł obok Se-o, kiedy ta stała, patrząc w pustkę. Otrząsnęła się z myśli o śmierci. Przed sobą widziała sanitariuszy ładujących kogoś na noszach do karetki. Se-o zastanawiała się, czy ta osoba to jej ojciec. Jeżeli to był jej ojciec, chciała zobaczyć, w co jest ubrany. „Proszę, niech nie ma na sobie niczego ciężkiego i niewygodnego”, pomyślała.

Zanim zbliżyła się do noszy, ktoś chwycił ją za ramię.

– Wszystko w porządku?

Po pytaniu Se-o poznała, że nic nie jest w porządku. Twarz wyglądała znajomo. Chyba należała do jednego z sąsiadów, ale nie mogła sobie przypomnieć do którego. Mógł to być też ktoś nieznajomy. Ktoś z policji albo z ekipy ratunkowej. Osoba ta chwyciła Se-o za prawą rękę, chcąc ją powstrzymać przed pójściem do domu. Nie było jednak potrzeby, Se-o stała bowiem w miejscu.

Zanim drzwi karetki się zamknęły, koc zatrzepotał i Se-o przez chwilę widziała osobę na noszach. To nie był on. Ta myśl jednak nie przyniosła jej ulgi.

3

Shin Ki-jeong była w trakcie oceniania projektów grupowych, gdy wezwał ją dyrektor. Zanim została nauczycielką, nie zdawała sobie sprawy, że zawód ten wiązał się z jedynie sporadycznym nauczaniem, a często z mrówczą pracą. Kiedy zebrała wszystkie rzeczy, które musiała zrobić przed końcem tygodnia, wyszło jej ponad dziesięć różnych czynności. Pierwszą z nich było wystawienie ocen. Nie dlatego, że było to najważniejsze, ale dlatego, że prace piętrzyły się na jej biurku.

W zadaniu zgodnym z tematem lekcji „Gdybym był przewodnikiem” chodziło o napisanie programu zwiedzania. Biurko zawalone było przygotowanymi przez każdą z grup materiałami do prezentacji. Jeszcze nie zaczęła ich sprawdzać, a już miała dosyć. Była pewna, że do treści wyszukanych w popularnych serwisach Naver czy Daum doklejone zostały zdjęcia ściągnięte z blogów. Największym przejawem wysiłku było co najwyżej wydrukowanie kolorowych, a nie czarno-białych materiałów.

Oceniała właśnie trzecią pracę, kiedy zadzwonił do niej dyrektor. Czasami w trakcie wykonywania przyziemnych zadań zdarzały się nieoczekiwane rzeczy. Takie jak niepożądane wezwania.

W gabinecie dyrektora był też wychowawca klasy numer 3. Po chwili przyszedł z surową miną wicedyrektor, prowadząc ze sobą Won Do-juna i jeszcze jednego ucznia. Kiedy tylko Do-jun zobaczył patrzącą na niego pytająco Ki-jeong, opuścił głowę.

W sklepie spożywczym niedaleko szkoły doszło do kradzieży. Łącznie dziewięciu współwinnych. W ciągu kilku ostatnich miesięcy uczniowie znający się z prywatnych kursów chodzili w grupkach po dwie albo cztery osoby, czasami było ich nawet sześciu, i regularnie okradali sklep prowadzony samotnie przez właścicielkę. Zdziwiona, dlaczego ciągle nie zgadzała jej się suma pieniędzy w kasie, zainstalowała monitoring i odkryła, że działo się tak za sprawką uczniów pobliskiej prywatnej placówki. Policja powiedziała, że już wielokrotnie łapała dzieci kradnące w sklepach papierniczych i spożywczakach, ale po raz pierwszy przestępstwo dokonane zostało w tak systematyczny sposób i przez tak liczną grupę sprawców.

Ki-jeong była zszokowana, słysząc, że należał do niej Do-jun. Jego rodzina była zamożna, a rodzice prowadzili własny interes. Podejrzewała, że mogło to być coś szemranego, bo nigdy nie wchodzili w szczegóły, czym się zajmują. Według informacji przekazanych przez jego poprzedniego wychowawcę rodzice Do-juna wpłacili pokaźny datek na rzecz szkoły. Jeżeli tylko nie byli nadzwyczaj skąpi w wypłacaniu mu kieszonkowego, Do-jun nie miał żadnego powodu uciekać się do kradzieży.

Ki-jeong patrzyła z ciekawością na opuszczoną głowę chłopca. Wielokrotnie była świadkiem, jak działał jedynie we własnym interesie, dlatego nie miała o nim dobrego zdania. Nie można było na nim polegać, bo na przykład zamiast pomagać we wspólnym sprzątaniu, ganiał za uczennicami i robił kawały. Z drugiej strony, jeżeli zapomniał pracy domowej podlegającej ocenie, w obawie przed utratą punktów rezygnował z obiadu, brał przepustkę i biegł do domu po zadanie. Egoizmem wykazał się również w trakcie niedawnej prezentacji grupowej. Wydaje się, że podczas przygotowywania materiałów wykręcał się od odpowiedzialności różnymi wymówkami, ale prowadząc prezentację, przypisał wszystkie zasługi sobie, ku rozgoryczeniu innych członków grupy. Gdyby Ki-jeong nie podsłuchała przypadkiem szepczących o tym uczniów, nie wiedziałaby o całej sprawie. Krótko mówiąc, Do-jun był typem osoby, która nie robi nic, co może przynieść jej szkodę, zbiera laury za rzeczy ważne, ignorując przy tym wszystko inne.

W pewien sposób irytowało ją również to, że Do-jun zachowywał się wobec niej zbyt swobodnie. Każdego dnia odwiedzał ją w pokoju nauczycielskim i coś zostawiał. Zazwyczaj były to słodycze, ale czasem ni z tego, ni z owego zdarzyło mu się dać jej pastę do zębów lub mydełko. Zanim Ki-jeong mogła w jakiś sposób zareagować, zgrywał niewiniątko, mówiąc: „Ej, proszę się nie krępować, tylko po prostu to przyjąć!”. Kiedy siedziała zaskoczona, mówił coś w stylu: „Mam przynieść coś innego?”, czym ją denerwował. Miała przeczucie, że nie minęłoby wiele czasu, a przynosiłby jej w kopercie pieniądze. Choć nigdy tego nie zrobił, trzymała chłopca na dystans.

Do-jun prawdopodobnie zorientował się w sytuacji, bo stopniowo zaczął przed Ki-jeong grać rolę łagodnego i godnego zaufania ucznia. Pilnie mył okna na korytarzu i pomagał przestawiać biurka z innymi dziećmi. Jednak nawet wtedy Ki-jeong nie porzuciła swoich podejrzeń, myśląc: „Zachowuje się tak tylko przy mnie”.

Sądziła, że powinna odciągnąć Do-juna na bok i przeprowadzić z nim poważną rozmowę, ale cały czas odkładała to na później. Właściwie nie zrobił niczego złego. To, co jej przynosił, było niedrogie. Prezenty mogła przekąsić lub wyrzucić po zużyciu, dlatego wydawało się, że przez skarcenie ucznia jedynie pokaże, że go po prostu nie lubi.

Otrzymanymi w prezencie słodyczami dzieliła się z innymi nauczycielami. Słuchanie przyjacielskich docinków, że ma powodzenie wśród uczniów, nie było w sumie takie złe. Rzeczy, których nie miała ochoty użyć od razu, jak pasta do zębów czy krem do rąk, chowała do kartonowego pudełka. Za każdym razem, gdy coś jej się skończyło, uzupełniała bez namysłu braki spośród prezentów od Do-juna. Zorientowała się, jak bardzo jest spostrzegawczy, kiedy jakiś czas temu przyniósł jej klapki. Dzień wcześniej jeden z klapków, które nosiła w szkole, zerwał się i nie nadawał do dalszego użytku. Prezent nie był drogi. Na butach widniało ewidentnie fałszywe logo zagranicznej marki.

Ki-jeong wtedy po raz pierwszy podziękowała Do-junowi. Chłopak uśmiechnął się zawstydzony. Widząc, jak niewinny się wydawał, poczuła ukłucie żalu, że tak źle myślała o jego poczynaniach. Szczególnie że robił to, żeby zwrócić na siebie jej uwagę.

Ki-jeong przyprowadziła Do-juna z gabinetu dyrektora do pokoju nauczycielskiego i z westchnięciem posadziła go naprzeciwko siebie. Chłopiec zwiesił nisko głowę, jak gdyby jej westchnienie spowodowało, że powietrze w pomieszczeniu zrobiło się cięższe. Pod krótko przyciętymi włosami rysował się odsłonięty kark. U szczytu kręgosłupa widoczne było okrągłe znamię wielkości paznokcia u dłoni. Ki-jeong wpatrywała się w nie nieruchomym wzrokiem. Znamię było na tyle duże, że przykuwało spojrzenie, jednak na co dzień się go nie dostrzegało. Uczeń miał jasną skórę, pozbawioną zwyczajowego trądziku, a zęby równe. Być może w młodszym wieku nosił aparat ortodontyczny.

W tym momencie Ki-jeong zrozumiała nieco przyczynę jej niechęci do chłopaka. Był on bardzo pewny siebie i pełen arogancji typowej dla osób w czepku urodzonych. Mających ten rodzaj szczęścia, który oznacza posiadanie bogatych rodziców oraz ładnego domu. Pozwalający na kupowanie sobie nowych rzeczy, kiedykolwiek przyjdzie na to ochota, na życie pozbawione zmartwień o utrzymanie się w przyszłości.

– Spójrz na mnie.

Do-jun zawahał się, zanim podniósł głowę. Krew napłynęła mu do twarzy, która się zaczerwieniła.

– Dlaczego to zrobiłeś?

Zadała pytanie łagodnie, ale chłopak nie odpowiedział. Spodziewała się tego, więc nie była zawiedziona. Nawet dziecko nie chce się przyznać od razu, że wpadło w złe towarzystwo, ani wydać prowodyra. Czternaście lat to wiek, w którym przychodzi nieco zrozumienia, że zrzucanie całej winy na innych jest łatwe, a zarazem najtrudniejsze. Ki-jeong, pomagając chłopcu wyjaśnić, dlaczego dał się przekonać przywódcy grupy, musiała uniknąć urażenia jego dumy. Nauczycielom z innych szkół prawdopodobnie też zdarzało się robić wszystko, żeby nakłonić dzieci do zeznania, że prowodyr nie uczęszcza do ich placówki. W takich wypadkach prawda o incydencie mogła się zmienić w zależności od tego, kto opowiedział najbardziej przekonującą historię jako pierwszy.

Ki-jeong zdecydowała się grać na czas. Zmęczyłaby chłopaka przedłużającą się ciszą, po czym osłabiłaby jego wolę, mówiąc na przykład: „Nie spełniłeś moich oczekiwań”, „Nie jesteś taki” albo: „Przez ciebie mam kłopoty”. Gdyby to zawiodło, nie pozostawałoby nic oprócz zastraszenia go. Mówiłaby o policji, stawianiu zarzutów i o poprawczaku. Wtedy chłopak usprawiedliwiałby się w przesadny, oczywisty sposób, mówiąc, że to wszystko wina innych dzieciaków.

– Co ten gnojek tak trzyma gębę na kłódkę? Ile ukradł ten gówniarz? – Siedzący biurko obok nauczyciel matematyki wstał i mocno trzepnął pochylonego chłopaka w głowę, która jeszcze bardziej opadła. Ki-jeong westchnęła głęboko, w momencie gdy jej kolega z klapnięciem usiadł z powrotem na swoje miejsce.

– Pani Shin, mam pani pomóc? Z takimi nie można dobrym słowem. Trzeba ich ręką.

Ki-jeong nie odpowiedziała.

– Nie złapie pani złodzieja, traktując go delikatnie niczym pediatra. Z nimi to jak na wydziale zabójstw. Trzeba się zachowywać jak policjant.

Matematyk mówił tak głośno, że siedzący nieopodal inni nauczyciele wybuchli śmiechem. Żartowali sobie: „Pani Shin ma szansę zadebiutować jako detektyw”, „Nie wiedzieliście? Ona potajemnie jest detektywem!”. Ki-jeong postanowiła nie reagować na zaczepki.

Nauczyciel matematyki lubił wścibiać nos w nie swoje sprawy. Miał w zwyczaju wyręczać innych nauczycieli, trzepiąc po głowie wezwanych uczniów i prawiąc im kazania. Uznawał to za odgrywanie roli złego nauczyciela, ale nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo szkodzi to autorytetowi wychowawców. Ki-jeong maskowała swoją niechęć do niego, dobierając słowa tak, by brzmiały życzliwiej, ale to tylko bardziej zachęcało go do wtrącania się.

– Pani Shin, mam może pani przedstawić mojego dobrego znajomego z wydziału zabójstw? Wysoki i przystojny. Trochę narwany, ale umie się zachować przy ładnej dziewczynie. Zastanawiam się, czy byłby taki przy pani?

Matematyk zachichotał. Ki-jeong odwróciła głowę, żeby nie dostrzegł jej otwarcie drwiącego uśmieszku. Kiedy spojrzała z powrotem na Do-juna, poczuła wyrzut sumienia. Chłopiec ewidentnie się na nią gapił. Wyglądał na dość zrelaksowanego. Nie była pewna, czy uważał, że zapłacił uczciwą cenę za swój uczynek, przyjmując cios od nauczyciela matematyki, czy to docinki matematyka wobec niej dodały mu odwagi. A może dojrzał jej uśmiech?

– No, dlaczego to zrobiłeś? – zapytała cichym, ale nerwowym głosem.

– Ta suka oszalała.

Do-jun powiedział to, patrząc prosto na nią. Ki-jeong była zszokowana. W pierwszej chwili myślała, że mówi o niej.

– Jak taki gówniarz śmie mówić do dorosłego „suka”?! – krzyknął nagle matematyk zza Ki-jeong. Nauczycielka zmarszczyła brwi. Żałowała, że nie skorzystała z sali konsultacyjnej. Zarówno tamto pomieszczenie, jak i pokój nauczycielski były przeznaczone do rozmów z uczniami. Powodem była chęć uniknięcia skandalicznych sytuacji, kiedy nauczyciel przebywa z podopiecznym sam na sam w pomieszczeniu bez kamer.

– Kto jest szalony?

– Kobieta ze sklepu.

– W jakim sensie jest szalona?

– Nawrzeszczała na mnie, że jestem złodziejem.

– Nazwała cię złodziejem, bo ją okradłeś – odpowiedziała oschle.

– Kurwa – powiedział Do-jun, patrząc wprost na Ki-jeong. – Naprawdę nic wtedy nie ukradłem! Płaciłem właśnie, kiedy Hyeong-chul wybiegł, żeby odebrać telefon. Wtedy ta kobieta zaczęła go nagle gonić, krzycząc: „Złodziej”! Mnie też nazwała złodziejem, a ja po prostu tam stałem.

– Kto to jest Hyeong-chul?

– Mój kolega. Chodzimy na te same prywatne kursy. Mega się uczy.

Do-jun się rozgadał. Zaczęły mu się wymykać wyrażenia potoczne, których na co dzień unikał, żeby sprawiać wrażenie dobrze wychowanego. Ujawniał też więcej szczegółów, niż go o to pytano. Wyglądało na to, że zaczynał się ekscytować. Ki-jeong nieco się rozluźniła.

– Należy do grupy?

– Nic wtedy nie ukradliśmy.

– Mówimy o tym razie.

– Dobrze.

– Więc?

– Powiedziałem już przecież.

– Więc?

– Słucham?

Chłopak próbował wyczuć, jakiej odpowiedzi się od niego oczekuje. Ki-jeong szybko spytała:

– Ukradłeś coś?

– Nie o to chodzi…

– Czułeś się ofiarą, tak?

– Nic nie ukradłem, ale nazwała mnie złodziejem, złapała i lała po głowie, wyzywając od sukinsynów. Kurwa, tamtego dnia zbiła Hyeong-chulowi okulary. Biła go po twarzy na oczach przechodniów. To było hańbiące… Ta wariatka zawsze się tak zachowuje. Od razu wszystkich bierze za złodziei. Łapie cię, nawet nie sprawdzając, czy cokolwiek ukradłeś, leje i przeklina.

– Brawo, świetnie zagrane. Słuchaj, gnojku! Zostałeś fałszywie oskarżony, więc naprawdę zacząłeś kraść? – Nauczyciel matematyki chlasnął chłopaka po głowie. Do-jun zgarbił się i zaklął pod nosem. Matematyk puścił to mimo uszu i ruszył w kierunku drzwi. Ki-jeong nie zbeształa go. Rozmyślała o tym, że dobrze by było, gdyby Do-jun był bardziej zuchwały, mniej udolnie kontrolował swój gniew i łatwiej wpadał w furię. Szkoda, że się nie odwinął matematykowi.

– Jak się uformowała grupa?

– Wiele dzieci czuło się pokrzywdzonych.

– Więc się zebraliście? Żeby się zemścić?

– To nie tak…

– Czyj to był pomysł? Twój?

– Naprawdę nie, ja dołączyłem później. Przysięgam.

Teraz, kiedy sprawa wyszła na jaw, nie była pewna, jak dalej poprowadzić rozmowę. Kradzież paczki gum czy opakowania ciasteczek w poczuciu krzywdy za niesprawiedliwe oskarżenie nie była straszną przewiną. Problemem, obok którego szkoła nie mogła jednak przejść obojętnie, był fakt, że jej uczeń zbyt długo należał do zorganizowanej grupy i wielo­krotnie brał udział w kradzieżach.

Zapędziwszy Do-juna w kozi róg, Ki-jeong w końcu zadała pytanie:

– Dlaczego dalej kradłeś?

Myślała jeszcze o dorzuceniu: „Powinieneś przestać, zanim cię przyłapią”, ale nauczyciele nie powinni czegoś takiego mówić.

– Bo mnie nie złapano – odpowiedział nonszalancko chłopak. Gdyby ktoś go przyłapał wcześniej, Do-jun przestałby kraść. A tak zrobił to dopiero, gdy wpadł. Sprawa była poważna, bo stało się to za późno.

– Co ty właściwie kradłeś? – zadała pytanie, tym razem cicho, ponieważ nie chciała, żeby ktoś ją podsłuchał. Wydawało się, że wypytywanie o szczegóły to bardziej zadanie dla policji niż nauczycielki.

– Takie tam drobiazgi.

– Tyle tego było, że już nie pamiętasz?

– Nic szczególnego.

– Co ukradłeś za pierwszym razem?

Do-jun westchnął, po czym odpowiedział:

– Baterie.

– A potem?

– Nie pamiętam dokładnie.

– To wylicz po kolei.

– Naprawdę wszystkiego po trochu.

– Co zrobiłeś z tym, co zabrałeś?

– Rozdałem biedniejszym dzieciom.

– Biedniejszym dzieciom?

– No wie pani, takim, co wyglądają, jakby nic nie miały. Im wszystko rozdałem, a sobie nie zostawiłem nic.

Do-jun zrobił minę prawdziwego filantropa.

– Dzieci, które wyglądają, jakby nic nie miały?

Chłopiec, zawstydzony, nieco się uśmiechnął. Był przekonany, że nie zrobił nic złego. Ki-jeong przemówiła stanowczo, żeby uświadomić mu powagę sytuacji.

– Ładnie sobie wychowałeś wspólników.

– Wspólników?

– Tak, wspólników. Osoby, które popełniły przestępstwo razem z tobą. Twoi koledzy, którzy sami nic nie ukradli, przez ciebie stali się współwinni. Wszystko, co wziąłeś, to skradzione mienie. Każdy, kto je przyjmie, automatycznie staje się wspólnikiem.

– Naprawdę? Świetnie! Tak właśnie myślałem. – Do-jun zachichotał. – Przypomniałem sobie, co ukradłem.

– To powiedz.

– To. – Do-jun wskazał na noszone przez Ki-jeong klapki. Jego mina była całkowitym przeciwieństwem wyrazu twarzy, który towarzyszył jego protestom, gdy mówił o kradzieży jak o reakcji na niesprawiedliwe traktowanie.

– Było tego więcej. Pasta do zębów, lizaki, krakersy serowe, czekoladowe ciasteczka, chipsy ziemniaczane, kolorowe zakreślacze, płyn do płukania ust, odświeżacz do tkanin, mydło ryżowe albo jęczmienne. W każdym razie mydło… – Do-jun patrzył nauczycielce prosto w oczy. Zapytany o skradzione przedmioty, wyliczył wszystkie prezenty, które wręczył Ki-jeong, łącznie z klapkami. Zaskoczony pytaniem nie mógł sobie na początku przypomnieć, ale gdy wspomniała o wspólnikach albo o skradzionym mieniu, nagle wszystko naturalnie do niego wróciło.

Chociaż nie…

Jakkolwiek by na to patrzeć, to nie było tak. Od początku wiedział, że ta sprawa wyjdzie na jaw, dlatego zaplanował wszystko i codziennie przynosił jej różne drobiazgi. Nie usiłował zwrócić na siebie uwagi ani nie próbował zaspokoić potrzeb uczuciowych. Od pierwszego dnia dla samego zabicia czasu dążył do zrobienia ze swojej nauczycielki współwinnej kradzieży. Co za podstępne i przebiegłe dziecko.

Podrobione logo na klapkach drażniło ją. Podziękowała za nie Do-junowi, nie wiedząc, że były kradzione. Chodziła po całej szkole w kradzionym mieniu i miała je na spotkaniach z rodzicami uczniów. Miała je na nogach podczas lekcji, kiedy czytała wiersze słynnego poety Baek Seoka i gdy uczyła struktury opisów na przykładzie eseju o morskich ekosystemach. Nosiła je podczas zadawania dzieciom wypracowania o etyce i odpowiedzialności, a także w trakcie oceniania ich prac.

Miała ochotę natychmiast ściągnąć klapki i trzepnąć nimi chłopaka w głowę, ale nie zdążyła. Przeszkodził jej leżący do tej pory na szczycie stosu prac domowych telefon, który zaczął dzwonić. Ki-jeong poczuła ulgę. Dzięki przychodzącemu w samą porę połączeniu nikt nie musiał być świadkiem jej gwałtownej reakcji. Nikt również nie dowiedział się, jak bardzo ubodły ją słowa chłopaka.

Do-jun podniósł sztywno głowę, ale zaraz rozsiadł się, opierając plecy o krzesło. W miarę jak dalej rozbrzmiewał dzwonek telefonu, ostentacyjnie skrzyżował ręce. Ki-jeong wolno odebrała. Jej zamiarem było kupienie sobie trochę czasu w tej wojnie nerwów między nią a chłopakiem. Gdyby rozmawiała z dzwoniącym zbyt ostro, Do-jun od razu dostrzegłby skuteczność swojej strategii.

– Czy rozmawiam z panią Shin Ki-jeong?

Było oczywiste, kto dzwonił. Pewnie jakiś kurier. Większość dzwoniących, takich jak inni nauczyciele lub rodzice uczniów, zwracała się do niej „pani Shin” lub „nauczycielko Shin”.

– Kto mówi?

Ki-jeong celowo nadała głosowi chłodny ton. Do-jun nadal siedział z założonymi rękami i rozglądał się teraz nieśpiesznie po pokoju nauczycielskim. Nie zważała już na to, że ktoś ją zobaczy albo że później będzie musiała wysłuchać kazania dyrektora na temat niedopuszczalności kar cielesnych w żadnej sytuacji. W momencie gdy tylko się rozłączy, zamierzała zdjąć klapek i stłuc nim chłopaka na kwaśne jabłko.

– Tu policja.

– Policja?

Ki-jeong zerknęła na Do-juna. Chłopak drgnął i powoli opuścił ręce. Jego twarz wyrażała strach. Nie spuszczając z niego wzroku, nauczycielka zapytała:

– W jakiej sprawie pan dzwoni?

Ku zaskoczeniu Ki-jeong policjant wspomniał imię jej młodszej siostry. W tym samym momencie naszło ją przeczucie, że już niedługo bycie wspólniczką młodocianego złodzieja i noszenie skradzionego mienia nie będą miały większego znaczenia.

Po wysłuchaniu słów oficera przesłoniła usta dłonią. Do-jun miał przerażoną minę. Z pewnością myślał, że rozmowa dotyczy jego.

Po chwili nauczycielka cicho zakończyła połączenie. Ręka, w której trzymała telefon, lekko drżała. Ki-jeong ledwo zebrała w sobie siłę, żeby przemówić do siedzącego przed nią chłopaka.

– Idź już.

– Mam sobie iść? – zapytał, nie dowierzając.

Ki-jeong słabo skinęła głową. Chłopak powiedział coś pod nosem. Nie zareagowała. Raptem usłyszała głośne zawodzenie. Nieprzyjemny dźwięk dochodził z jej ciała i na nim skoncentrowała całą swoją uwagę.

Chłopak podniósł palec do głowy i zakręcił nim kilka kółek w powietrzu, po czym wstał z krzesła i wybiegł z pokoju nauczycielskiego. Do Ki-jeong nie dotarły jego słowa, zignorowała również wykonany przez niego gest. Cokolwiek by powiedział lub zrobił, i tak by nie zareagowała. Po tym, co usłyszała od policjanta, nic nie miało już znaczenia. Mężczyzna przekazał Ki-jeong, że znaleziono domniemane ciało jej młodszej siostry.

4

Kiedy śmierć prześcignie życie, ciało naturalnie przechodzi zmianę. Ki-jeong dowiedziała się o tym podczas pogrzebu ojca. Jego ciało, ułożone na twardym łożu, przybrało żółtawy kolor i spuchło, wypełnione płynem wodobrzusza. Stanowiło ono dowód, że koniec życia nie jest wcale taki łatwy. Opuchlizna w pewnym sensie stanowiła trofeum śmierci.

Ojca przyjęto do szpitala z objawami żółtaczki spowodowanej marskością wątroby. Jego stan szybko się pogorszył. Płyny zebrane w otrzewnej nie zmniejszały swojej objętości pomimo codziennego podawania maksymalnych dawek leków moczopędnych. Ki-jeong miała wtedy dwadzieścia jeden lat, jej młodsza siostra – osiem.

Ciało przypuszczalnie należące do jej siostry w ogóle jej nie przypominało. Ki-jeong była jednak przekonana, że to ona. Podobnie jak w przypadku ich ojca śmierć zostawiła w ciele swoje trofeum. I niczym świadectwo, że wojna ta była bardziej zaciekła niż zazwyczaj, jego stan był makabryczny.

Ciało zostało znalezione w miasteczku J w dolnym biegu rzeki Nam. Jakaś kobieta rzuciła się w jej odmęty tuż po zakończeniu festiwalu lampionów. Podczas jej poszukiwań natrafiono na zwłoki siostry Ki-jeong. Musiało minąć trochę czasu, zanim ciało można było przenieść. Zostały jeszcze do wykonania różne procedury, takie jak autopsja. Nie znaleziono listu pożegnalnego, dlatego przyczyna śmierci nie była pewna. To, że utonęła, było oczywiste, ale nie dało się stwierdzić z całkowitą pewnością, czy było to samobójstwo, czy wypadek. Powiedziano jej, że nawet po przeprowadzeniu sekcji zwłok można określić przybliżony czas zgonu, jednak dokładne okoliczności śmierci mogą nigdy nie wyjść na jaw. Słuchając długich wyjaśnień, Ki-jeong doszła do wniosku, że siostra popełniła samobójstwo. Według niej była to kwestia nie czy, tylko kiedy to nastąpi.

Policjant, który odprowadzał Ki-jeong do kostnicy, wyszedł na chwilę, bo ktoś poprosił go o sprawdzenie dokumentów. Została z siostrą sama w zimnym pomieszczeniu, była jedyną żywą istotą pośród otaczającej ją śmierci.

Kiedy znalazła się z siostrą twarzą w twarz, przypomniała sobie, że miała kiedyś życzenie, by siostra, która przez całe życie dręczyła ich matkę, przepadła na dobre. Próbowała zaprzeczyć tej myśli, ale taka była prawda. Nie wyobrażała sobie jednak, że nastąpi to w taki sposób.

Nie, to też nie była prawda.

Często fantazjowała o zmiażdżonej, spalonej na popiół, rozerwanej na strzępy młodszej siostrze. Tym większe cierpienie odczuwała, widząc jej ciało tak uszkodzone, sztywne od zimna.

Czas spędzony w kostnicy dłużył się niepomiernie. Niemożliwe zimno przenikło ją do szpiku kości i wyraźnie uświadomiło jej pokrewieństwo z siostrą, która od zawsze była dla niej niczym zimne widmo, jakiś odległy byt.

Ki-jeong zapytała leżącą siostrę: „Co się stało?”. Nie było żadnej reakcji, jednak poczuła, jakby usłyszała odpowiedź.

„Jakoś tak wyszło”.

Gdyby siostra mogła mówić, pewnie właśnie to by powiedziała.

Po przyjęciu na uniwersytet w Wonju siostra przeprowadziła się do akademika. W mniemaniu Ki-jeong mogła dostać się na uczelnię w centrum lub na przedmieściach Seulu, ale była uparta, a Ki-jeong nie próbowała za bardzo jej przekonywać. Na początku młodsza siostra wracała do Seulu na wakacje, ale w końcu przestała się pojawiać nawet wtedy. Zdarzało się też tak, że nie można było się z nią skontaktować, być może po zmianie numeru telefonu. Pewnego razu, po około roku bez żadnych wiadomości, niespodziewanie zjawiła się w domu. Ki-jeong i jej matka w duchu były przekonane, że ta odeszła na dobre, gdy więc przyjechała, poczuły po trochu rozczarowanie i ulgę.

Kiedy Ki-jeong próbowała podpytać siostrę, gdzie była i co robiła przez ten cały czas, w odpowiedzi usłyszała tylko:

– Jakoś tak wyszło.

Rzeczy dzieją się przypadkowo – Ki-jeong wiedziała, że była to jedyna reguła rządząca światem, do której nie sposób było się przyczepić. Mimo to odpowiedź nadal jej nie satysfakcjonowała. Wydawało się, że młodsza siostra żyła, zawierzając wszystko szczęściu i losowi. Jej życie nie było więc wynikiem przypadku, tylko to siostra je zaniedbywała.

Z punktu widzenia Ki-jeong życie było niczym chwast. Jeżeli go nie pielęgnowano, rozrastało się niekontrolowanie, rozprzestrzeniało i wdzierało w glebę. Z drugiej strony, gdy było pod opieką, stawało się okiełznane, wypielęgnowane i wyskubane. Jeśli zaś ktoś radził sobie nadzwyczaj dobrze, przybierało nawet określony kształt. Jak można tego nie wiedzieć? Szczególnie kiedy ktoś całe życie był tak mizerny. Ki-jeong osłupiała, gdy nagle zdała sobie sprawę, że w wypadku siostry określenie „całe życie” dotyczyło zakończonego już przedziału czasu.

Młodsza siostra pojawiła się w domu Ki-jeong w wieku czterech lat, trzymając ojca za rękę, i od tego dnia stała się brzemieniem dla matki. Matka Ki-jeong była pełna współczucia, a jednocześnie surowa. Siostra budziła litość, ale była też przebiegła. Ojciec z kolei okazał się nieodpowiedzialny i tchórzliwy. Ki-jeong podświadomie starała się stać pośrodku. Błędnie sądziła, że jest obiektywnym i neutralnym rozjemcą pomiędzy matką a siostrą. W rzeczywistości była całkowicie obojętna. Matka zawsze mówiła: „Nie jesteś jak ona”. A ponieważ nie była jak siostra, Ki-jeong mogła traktować ją protekcjonalnie i z politowaniem.

Kiedy siostra wróciła do domu po roku bez żadnego kontaktu, wydawała się odmieniona. Odnosiła się do matki przyjaźnie, a gdy usiadły do obiadu, nieprzerwanie gadała. Ki-jeong i matka w ogóle nie uczestniczyły w rozmowie. Matka w końcu straciła cierpliwość i wstała od stołu. Siostra wydawała się w ogóle nieporuszona i dalej paplała, ku zdziwieniu Ki-jeong.

Młodsza siostra zawsze czuła się niekomfortowo w obecności Ki-jeong i jej matki, jednak po powrocie zachowywała się inaczej. Męczyła starszą siostrę, by ta zabierała ją do popularnych restauracji, prosiła Ki-jeong o pożyczenie jej torebki, zakładała jej ubrania bez pozwolenia, czekała przed szkołą, kiedy Ki-jeong kończyła pracę, twierdząc, że akurat była w okolicy, po czym prosiła o kieszonkowe. Słowem, zachowywała się niczym prawdziwa młodsza siostra.

Kiedy wakacje się skończyły, siostra wróciła na uczelnię, gdzie była ciągle zajęta, a przynajmniej tak mówiła podczas sporadycznych rozmów przez telefon. Należała do kilku klubów uniwersyteckich i nie miała ani jednej nieobecności. Do późnej nocy zakuwała w bibliotece materiał do egzaminów i chodziła na randki w ciemno. W jednym momencie wstępowała do klubu górskiego i jechała na tygodniowy wyjazd wspinaczkowy, a chwilę później dołączała do grupy a cappella i męczyła wszystkich rozgrzewką murmurando nawet w czasie rozmowy telefonicznej. Podczas ferii oznajmiła, że wyrusza w podróż, i zapadła się pod ziemię na ponad miesiąc. W trakcie innej przerwy wakacyjnej dołączyła do klubu reklamy i przyjechała do domu ze zgrzewką wody, której producent miał niski udział w rynku. Powiedziała, że przygotowuje się do konkursu tekstów reklamowych, i popijała tę wodę tak długo, aż wymyśliła slogan: „Nie zakopaliśmy świń. Nie zakopaliśmy kurczaków. Zakopaliśmy jedynie czystą wodę”. Ki-jeong nie mogła opanować grymasu, kiedy to czytała. Siostra dodała nieproszone wyjaśnienie:

– To znaczy, że woda jest bezpieczna, a jej picie nie grozi pryszczycą ani ptasią grypą.

Kiedy Ki-jeong skomentowała, że klienci poczują się gorzej od samego słuchania reklamy, siostra zmieniła slogan na: „Nie sprzedajemy szklanki wody, tylko wyższy prestiż”, co nie pasowało w ogóle do marki, która wzięła nazwę od jakiejś wioski w prowincji Gangwon. Niekiedy Ki-jeong uważała, że siostra powinna zachowywać się bardziej jak typowa studentka, obijać się i trochę wyluzować. Zamiast tego wydawała się nadrabiać stracony czas, ciągle zajmując się i rozpraszając rzeczami, które w mniemaniu Ki-jeong nie były warte zaangażowania siostry.