Prawda i życie. Dlaczego prawda jest ważna - Michael Patrick Lynch - ebook

Prawda i życie. Dlaczego prawda jest ważna ebook

Michael Patrick Lynch

3,0
35,90 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Michael Patrick Lynch broni prawdy obiektywnej jako jednej z podstawowych wartości w życiu każdego człowieka. Konstruuje „cztery truizmy” o prawdzie, dzięki którym diagnozuje źródła naszego cynizmu w stosunku do jej wartości. Jednocześnie przekonuje, dlaczego właśnie teraz – w świecie, w którym media, politycy i biznesmeni zniekształcają rzeczywistość – prawda powinna być dla nas szczególnie ważna. Cynizm wobec wartości prawdy zawsze będzie w interesie możnych. Kiedy różnica między tym, co jest, a co nie jest prawdziwe, zaczyna wydawać się mniej istotna albo mniej uchwytna, narracja dyktatora, skrajnego nacjonalisty bądź tyrana, staje się bardziej uwodzicielska. Opowieści władzy, O czym wiedzieli Orwell, Arendt i Miłosz, są często przebrane za głos rozsądku. A teraz mogą być przebrane za głos waszego przyjaciela, którego echo dochodzi z portalu Facebook. W rzeczywistości nie są jednak żadnym z tych głosów. To dlatego zrozumienie filozoficznych korzeni prawdy i naszych błędnych mniemań o niej jest nadal ważne, ważniejsze niż kiedykolwiek. Fragment książki
Prawda i życie

Serię zapoczątkowało wydanie książki Kim jest człowiek? Abrahama J. Heschela (2014) w tłumaczeniu Katarzyny Wojtkowskiej, inicjatorki serii. W roku 2017 ukazały się Moje poszukiwania absolutów Paula Tillicha, Dlaczego kochamy? Harry’ego Frankfurta, W mroku uczonej niewiedzy Karola Tarnowskiego, Sens życia i jego znaczenie Susan Wolf, Lustereczko, powiedz przecie... Simona Blackburna, Status moralny. Obowiązki wobec osób i innych istot żywych Mary Anne Warren oraz Śmierć i życie po śmierci. Kiedy umrę, ludzkość będzie trwać Samuela Schefflera.

W przygotowaniu książka autorstwa Alasdaira MacIntyre’a.

„Seria Kim Jest Człowiek? Jest płaszczyzną rozmowy, do której zapraszamy uczonych i myślicieli, przedstawicieli różnych środowisk, a także wszystkich, dla których kluczowe jest pytanie o człowieka”.

Katarzyna Wojtkowska

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI
PDF

Liczba stron: 431

Oceny
3,0 (1 ocena)
0
0
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Wprowadzenie

Na początku 2003 roku prezydent Bush twierdził, że Irak usiłuje zakupić materiały niezbędne do produkcji broni jądrowej2. Choć przedstawiciele Białego Domu przyznali potem, iż nie posiadają wystarczających dowodów, które potwierdzałyby, że to prawda, różni członkowie rządu nie widzieli w tym problemu, zauważając, że bez względu na to, czy każde ze stwierdzeń prezydenta było precyzyjne, ważne jest, iż późniejsza inwazja na Irak zapewniła stabilność w regionie i przyniosła temu krajowi wyzwolenie3.

Najwyraźniej wielu obywateli Stanów Zjednoczonych z tym się zgadzało. Istniały w końcu inne powody, by pozbyć się reżimu Husajna. A przekonanie, że Irak stanowi nieuchronne zagrożenie nuklearne zjednoczyło nas i dostarczyło prostego usprawiedliwienia wątpiącym w szlachetność naszej sprawy. Cóż z tego, jeśli w rzeczywistości nie była to prawda? Przejmowanie się czymś tak abstrakcyjnym, jak prawdziwość albo fałszywość tych stwierdzeń wydawało się wielu naiwnością, skoro mogliśmy zająć się naprawdę ważnymi sprawami – takimi jak zabezpieczenie się przed terroryzmem oraz zapewnienie sobie dostępu do ropy. Parafrazując Nietzschego, można stwierdzić, że prawda może być dobra, dlaczego jednak nie przyjąć czasami nieprawdy, jeśli prowadzi do upragnionego celu? A w końcu – czy zawsze lepiej jest mówić prawdę i wierzyć w nią? Czy prawda sama w sobie rzeczywiście jest ważna? Jakkolwiek uogólnienia zawsze są niebezpieczne, powyższe reakcje na iracką aferę wskazują, że wiele osób spoglądałaby na te pytania uprzedzonym okiem. Jesteśmy raczej cyniczni co do wartości prawdy.

Na tego rodzaju sceptycyzm natknąć się można nie tylko w polityce. Podobna postawa jest nagminna wśród niektórych z naszych najbardziej prominentnych intelektualistów. W istocie, pod sztandarem postmodernizmu, cynizm wobec prawdy oraz powiązanych z nią pojęć, takich jak obiektywizm i wiedza, stał się półoficjalnym stanowiskiem filozoficznym wielu dyscyplin akademickich. Ogólnie mówiąc, nastawienie jest takie, że obiektywna prawda jest iluzją i że „prawda” to tylko inne słowo na określenie władzy. W konsekwencji, jeśli prawda jest w ogóle wartościowa, to – jak władza – jest wartościowa jedynie jako środek.

Stanley Fish, wiodący krytyk literacki oraz dziekan Uniwersytetu Illinois w Chicago, podkręcił nawet ostatnio tę antyprawdziwościową retorykę jeszcze bardziej4. Według Fisha, nie dość, że obiektywna prawda jest iluzją, to przede wszystkim już samo przejmowanie się naturą prawdy jest stratą czasu. Rozwodzenie się nad jakąś abstrakcyjną ideą, taką jak prawda, jest jak debatowanie nad tym, czy Ted Williams był lepszym pałkarzem niż Hank Aaron – zabawne, ale bez znaczenia dla dzisiejszych rozgrywek.

Paradoksalnie, racje, dla których Fish myśli w ten sposób, są konsekwencją jego szczególnej teorii prawdy. Jego zdaniem, filozoficzne dyskusje na temat prawdy są stratą czasu, ponieważ sądzi on, że prawda nie ma wartości. Co więcej, uważa, że już w to wierzymy. Jasne, możemy mówić, że chcemy wierzyć w prawdę, ale to, czego tak naprawdę pragniemy, twierdzi, to wierzyć w to, co jest użyteczne. Dobre przekonania to użyteczne przekonania – te, które dadzą nam to, czego chcemy, niezależnie, czy są to lepsze garnitury, większe ulgi podatkowe czy pewne źródło paliwa do naszego SUV-a. Ostatecznie, prawdziwość tego, w co wierzymy i tego, co mówimy nie ma nic do rzeczy. Ważne są konsekwencje.

Prymitywny pragmatyzm Fisha porusza jedną z naszych głębszych intelektualnych strun. Przemawia do zbiorowego autopostrzegania Stanów Zjednoczonych jako bohatera kina akcji o kwadratowej szczęce. Może też częściowo tłumaczyć, dlaczego głosy protestu przeciw wprowadzaniu [obywateli] przez Biały Dom w błąd co do wojny w Iraku były raczej stłumione. Nie dlatego, że po prostu wierzymy, iż „w jedności siła”, ale dlatego, że głęboko w środku wielu z nas skłonnych jest myśleć, iż tym, co się liczy, są skutki, a nie zasady. Podobnie jak Fish i Bush, wielu z nas uznaje przejmowanie się abstrakcyjnymi zasadami – takimi jak prawda, za nudne i nieistotne szukanie dziury w całym, które najlepiej pozostawić nerdom oglądającym C-Spanb i zamartwiającym się tym, czy kara śmierci jest „sprawiedliwa”.

Oczywiście, wielu innych intelektualistów skłonnych jest bronić idei, że prawda jest ważna. Jednak pewni obrońcy wartości prawdy kończą niestety jedynie na podkopywaniu tej wartości w inny sposób. Niektórzy wykazują na przykład tendencję, by wierzyć, że troska o prawdę oznacza troskę o „absolutnie pewne” stare prawdy. Na prawicy zawsze była to znajoma melodia, którą żarliwie pogwizdywali [liczni] autorzy – od Allana Blooma po Roberta Borka, ale po 11 września wydaje się ona coraz głośniejsza. Obywatele Stanów Zjednoczony stracili swój „moralny kompas” i potrzebują poprawy ostrości swego spojrzenia za pomocą „moralnej jasności”. Mówi się nam, że inspirowany liberalizmem relatywizm osłabia stanowczość narodu; aby zwyciężyć (z terroryzmem, z „atakiem” na wartości rodziny itp.), musimy ponownie odkryć nasz dany od Boga dostęp do prawdy. A prawdą tą jest, jak się wydaje, to, że mamy rację, a wszyscy inni się mylą. Oto słowa Williama Bennettac:

W tej czy innej formie, naszą powszechną mądrością jest dzisiaj wyluzowany – zarówno moralny, jak i kulturowy – relatywizm. Ale nie zawsze tak było. Kiedyś było tak, że dziecko wychowywano w tym kraju w taki sposób, by poważało jego instytucje i wartości, by utożsamiało się z jego zwyczajami i tradycjami, by czerpało dumę z jego niezwykłych osiągnięć, by otaczało czcią jego narodowe symbole... Wyższość amerykańskiego stylu życia, szeroko rozumianej amerykańskiej kultury, była jawnym i ukrytym przesłaniem tego nieustannego szkolenia w obywatelstwie. Jeśli czasami przesłanie to popadało w przesadę lub było polukrowane, potwierdzała je historia, a nawet świadectwo zmysłów dziecka5.

Zatem w starych, cudownych czasach, zanim relatywiści pokonali mur [naszego] ogródka, prawda była tak jasna, że „nawet zmysły dziecka” mogły ją uchwycić. Wydaje się, że właśnie taki rodzaj prawdy Bennett uważa za naprawdę ważny. Troska o obiektywną, nierelatywną prawdę, to troska o to, co jest proste i czemu towarzyszy uczucie pewności.

Jako obrona wartości prawdy takie stanowisko samo się obala. Po pierwsze, niezachwiane przywiązanie do tego, w co się wierzy, nie jest znakiem troski o prawdę. Jest znakiem dogmatyzmu. Troska o prawdę nie znaczy, że nigdy nie będziesz zmuszony przyznać, że się mylisz. Wręcz przeciwnie – troszczenie się o prawdę oznacza, że musisz być otwarty na możliwość, iż twoje własne przekonania są błędne. Po drugie, ta dogmatyczna postawa, to poczucie „wyższości”, do którego zachęca Bennett, myli troskę o prawdę z troską o to, co uważa się za pewne. W rezultacie wiedzie ona do podważenia raczej niż wspierania atencji dla prawdy. Jesteśmy bowiem dorośli i nasze wyobrażenie, w przeciwieństwie do wyobrażeń dziecka, jest bardziej podatne na to, by przybierać różne odcienie szarości. W konsekwencji większość z nas wie, że jest mało prawdopodobne, byśmy odnośnie do bardzo wielu spraw zyskali kiedyś absolutną pewność. Jeśli jednak pomylimy wówczas dążenie do prawdy z dążeniem do – niemożliwego do osiągnięcia – poczucia pewności, to wtedy także prawda wydaje się nagle nieosiągalna. Staje się zatem celem, do którego w pierwszej kolejności nie warto już mierzyć, bo nigdy nie dowiedzielibyśmy się, że go dosięgnęliśmy.

Cynizm wobec prawdy jest szeroko podzielany, ale nie nieunikniony. Jesteśmy podatni na cynizm nie dlatego, że uznajemy go za taki wspaniały, ale dlatego, że jesteśmy zdezorientowani co do tego, czym jest prawda i w jaki sposób może być wartościowa. A to z kolei powoduje, że przyjmujemy część tych samych wyświechtanych założeń na temat prawdy. Filozofowie tacy jak Fish mówią, że skoro wiara w stare, absolutne pewniki jest naiwna, to prawda jest pozbawiona wartości. Autorzy tacy jak Bennett dowodzą, że skoro prawda ma wartość, to byłoby lepiej gdybyśmy zajęli się wyuczeniem się tych absolutnych pewników na nowo. Ukrytym założeniem obu tych poglądów jest to, że mamy jedynie te dwie opcje: absolutnie pewna prawda przez duże „P” albo żadnej prawdy. Nic dziwnego, że wobec takiego wyboru załamujemy ręce.

Ta książka jest filozoficznym badaniem oraz obroną idei, że prawda jest ważna. Będę się starał przekonać Państwa, że jeśli zależy Państwu na prawdzie, to lepiej, żeby nie zależało wam na dogmatach; że wiele – choć nie wszystko – z tego, co występuje pod etykietą „relatywizm”, jest głupie; że mimo to, nie muszą Państwo wierzyć w jedną, jedynie słuszną narrację o świecie; że dochowanie samemu sobie wierności jest trudne, ale warto; że gotowość, by stanąć w obronie tego, w co się wierzy, jest istotna dla szczęścia; i że jeśli zależy wam na waszych prawach, to lepiej, żeby zależało wam też na prawdzie. Musimy wykroczyć myślą poza naszą dezorientację i porzucić nasz cynizm w stosunku do wartości prawdy. W przeciwnym razie nie będziemy w stanie działać w sposób prawy, żyć autentycznie i mówić prawdę władzy [prosto w oczy].

Książkę tę postrzegać można przede wszystkim jako obronę czterech twierdzeń: że prawda jest obiektywna; że dobrze jest wierzyć w to, co jest prawdziwe; że prawda jest wartościowym celem dociekań; oraz że prawdą warto się przejmować ze względu na nią samą. Wywód posuwać się będzie etapami. W pierwszej części spróbuję zdiagnozować oraz odrzucić najbardziej powszechne pomyłki i błędne założenia, które wiodą nas do cynizmu wobec prawdy. O niektórych z tych pomyłek już wspomniałem: prawda nie jest ważna, bo jest nieosiągalna; prawda nie jest ważna, ponieważ jest względna; prawda nie jest ważna, gdyż fałsz często jest bardziej użyteczny. Każda z tych koncepcji jest zrozumiała, ale każda z nich, jak dowodzę, jest błędna. Część druga mówi o pewnych teoriach prawdy. Cynizm co do prawdy nie jest tylko wynikiem dezorientacji i niezrozumienia. Jest również rezultatem dominacji pewnych filozoficznych teorii prawdy. Omawiam i krytykuję trzy najważniejsze. Trzecia część książki wyjaśnia to, dlaczego prawda jest ważna. W moim podejściu badam tę kwestię, by tak to ująć, od podszewki. Zaczynam od pewnych głęboko osobistych powodów, by przejmować się prawdą; argumentuję, że – co być może zaskakujące – jest to część prowadzenia szczęśliwego życia. Następnie rozważam o tym, dlaczego troska o prawdę jest ważna w naszych osobistych relacjach z innymi. Kończę zaś przebadaniem politycznej wartości prawdy, a zwłaszcza związku między troską o prawdę a troską o prawa człowieka.

Zastanowienie się nad tym, dlaczego nam na czymś zależy, może nam pomóc w lepszym zrozumieniu tego, czym to coś jest. Pomyślenie o tym, dlaczego powinno nam zależeć na prawdzie, mówi nam o niej dwie rzeczy: po pierwsze, że prawda jest, po części, dogłębnie normatywną własnością – jest wartością. A po drugie, że jest to fakt, który wyjaśnić musi każda zadowalająca teoria prawdy. W świetle tego faktu sugeruję, że tak, jak inne wartości, prawdę należy rozumieć jako zależną od własności niższego rzędu, ale niesprowadzalną do nich. To jednak, od których własności zależy prawda lub po których następuje, może się zmieniać w zależności od typu omawianego przekonania. Otwiera to drzwi przed pewnego rodzaju pluralizmem: prawda w etyce może być urzeczywistniana inaczej niż w fizyce.

Pytania, które są ważne, to pytania życiowe – takie, w obliczu których stajemy każdego dnia. „Po co przejmować się prawdą?” jest takim pytaniem. Pomimo bowiem naszej niechęci do złudy, nieczęsto przejmujemy się prawdą tak, jak powinniśmy: sięgamy po przemilczenia, chowamy się za niejednoznacznością, powstrzymujemy się od zabierania głosu, odwracamy wzrok, przestajemy zadawać pytania, ignorujemy uzasadnione obiekcje, manipulujemy danymi, zamykamy nasze umysły. Nieprzejmowanie się prawdą to rodzaj tchórzostwa. Zaś sam fakt, że ma ono miejsce, oznacza, że pytanie o to, dlaczego powinno nam zależeć na prawdzie, jest zarówno ważne, jak i niesamowicie osobiste.

Oznacza to również, że nasze odpowiedzi muszą być ludzkie. W konsekwencji, wartość prawdy, której bronię w tej książce, nie jest jakimś abstrakcyjnym, absolutnym ideałem. Nie interesuje mnie wyniesienie prawdy na piedestał. Prawda zasługuje na to, by się nią przejmować, ale nie jest warta kultu. To tylko jedna spośród wielu wartości i to nawet nie najważniejsza – jeśli taka w ogóle istnieje. Jeśli prawda jest ważna, to jest ważna dla nas, w pogmatwanym, pełnym konfliktów życiu rzeczywistych istot ludzkich. O ile poniższy wywód jest logiczny, o tyle możemy być pewni, że taka właśnie jest.

1 „Minimalism and the Value of Truth”, Philophical Quarterly, 2004, 54, s. 497–517.

Wszystkie przypisy cyfrowe pochodzą z oryginału, przypisy literowe znajdują się na końcu każdego rozdziału i pochodzą od tłumacza [przyp. redakcji].

2 Orędzie o stanie Unii w styczniu 2003 roku. Padło w nim między innymi stwierdzenie, że Irak próbował zakupić uran w Nigrze.

3 Zob. np. David E. Sanger, „A Shifting Spotlight on Uranium Sales”, New York Times, 15 lipca 2003. Już 25 kwietnia 2003 roku ABC News donosiło, że urzędnicy rządowi i zewnętrzni doradcy powiedzieli reporterowi ABC, Johnowi Cochranowi, iż rząd kładł nacisk na zagrożenie bronią Saddama w celu uzyskania od ONZ prawnego usankcjonowania wojny oraz dla podkreślenia niebezpieczeństwa w kraju. „Nie kłamaliśmy – powiedział jeden z urzędników – ale była to tylko kwestia rozłożenia akcentów”.

4Stanley Fish, „Truth But No Consequences: Why Philosophy Doesn’t Matter”, Critical Inquiry, 2003, 29, s. 389–417.

5 William Bennett, Why We Fight: Moral Clarity and the War on Terrorism, Regnery Publishing, New York 2003, s. 56.

a Jeśli nie zaznaczono inaczej, wszystkie fragmenty w nawiasach kwadratowych pochodzą od tłumacza.

bC-Span (Cable-Satellite Public Affairs Network) – amerykańska sieć telewizyjna, utworzona w 1979 roku, która relacjonuje życie polityczne w Stanach Zjednoczonych oraz najważniejsze wydarzenia z całego świata. Telewizja transmituje m.in. wiele posiedzeń rządu Stanów Zjednoczonych oraz Kongresu, nie poddając tych relacji obróbce montażowej i nie opatrując ich żadnym komentarzem, co ma zapewnić odbiorcom dostęp do nieprzekłamanych i niezmanipulowanych treści [przyp. tłumacza].

cWilliam Bennett (ur. 1943) – amerykański konserwatywny ekspert i polityk. W latach 1985–1988 kierował resortem edukacji w administracji Ronalda Regana [przyp. tłumacza].

Część I.

Cyniczne mity

1.

Truizmy na temat prawdy

Ucinacz dyskusji

Zapytaj kogoś, czym jest prawda, a najpewniej powita cię albo pełne zakłopotania milczenie, albo nerwowy śmiech. Obie reakcje są zrozumiałe. Prawda to jedno z tych pojęć – innym jest szczęście – których używamy nieustannie, ale jesteśmy w rozterce, kiedy mamy je zdefiniować. To dlatego pytanie „Czym jest prawda?” często traktowane jest jako retoryczne.

Jednym z powodów, dla których prawda wydaje się tak trudna do scharakteryzowania jest to, że mamy sprzeczne przekonania na jej temat: czasami myślimy, że jest odkrywana, czasami, że jest stworzona, czasami, że jest poznawalna, czasami, że jest tajemnicą. Kiedy używamy tego pojęcia w życiu codziennym – jak wówczas, gdy zgadzamy się lub nie z czymś, co ktoś powiedział – sprawa wydaje się prosta. Im więcej jednak się nad nią zastanawiamy, tym bardziej się komplikuje.

Byłoby dobrze, gdybyśmy mogli raz na zawsze uporządkować wszystko, co myśleliśmy na temat prawdy – by poznać niejako całą prawdę i tylko prawdę o prawdzie. Pomysł ciekawy, ale praktycznie niewykonalny. Natomiast teza tej książki jest o wiele prostsza. Wśród wielu rzeczy na temat prawdy, w które mogliby Państwo wierzyć, jest przynajmniej jedna, w którą wierzyć powinniście: prawda jest ważna. Jak będę starał się was przekonać, jest ona sprawą najwyższej wagi – zarówno w waszym życiu osobistym, jak i społecznym.

Idea, że prawda jest ważna, podsumowuje w istocie cztery twierdzenia. Razem truizmy te, jak będę je nazywał, wyjaśniają, co rozumiem przez „prawdę” i jak pojmuję jej „ważność”. Zacznę zatem od przedstawienia tych truizmów na temat prawdy z zamiarem przekonania Państwa, że są one dokładnie tym, czym twierdzę – że są oczywistościami. Nie oznacza to, że każdy się z nimi zgadza. Jak już zauważyłem, niektórzy z nas są zdezorientowani co do prawdy – mamy na jej temat sprzeczne przekonania. Możemy więc wierzyć w te truizmy, ale też w coś innego, co podkopuje naszą wiarę w jeden z nich bądź we wszystkie. Co więcej, nie ma takiej oczywistości, której ktoś nie okrzyknąłby fałszywą, chybioną, naiwną, niespójną, niemożliwą lub demoralizującą młodzież. I, jak zobaczymy, wielu, wielu ludzi powtarza te rzeczy o wspomnianych czterech ideach.

Wittgenstein zauważył kiedyś, że „praca filozofa polega na gromadzeniu przypomnień”a – na wskazywaniu nam tego, co cały czas mieliśmy pod nosem. Choć nie jest to wszystko, czym zajmuje się filozof, jest w tej uwadze sporo sensu. Swojskość jakiejś rzeczy może sprawić, że zapomnimy, a nawet zaprzeczymy jej ważności. Gdy do tego dochodzi, trzeba nam przypomnieć o jej roli w naszym codziennym życiu. Tego właśnie potrzebujemy w przypadku prawdy.

Prawda jest obiektywna

Jeśli coś wiem, to nie wiem wszystkiego, i nikt inny tego nie wie. Są pewne rzeczy, których po prostu nigdy nie poznamy oraz takie, o których sądzimy, że je znamy, choć jest inaczej. Pogódź się z tym drobnym wyrokiem zdrowego rozsądku, a będziesz zobowiązany [uznać] pierwszy truizm na temat prawdy: prawda jest obiektywna.

W początkowych fragmentach najsłynniejszej sztuki Shakespeare’a, Hamletowi i jego oczytanemu przyjacielowi – Horacjowi, ukazuje się duch ojca Hamleta. Horacjo, co nie jest zaskakujące, z trudnością może sobie poradzić z faktem, że duński monarcha nawiedza zamkowe blanki. Hamlet reaguje na zaniepokojenie przyjaciela opryskliwie: „o, Horacy, więcej jest rzeczy na ziemi i w niebie, niż się ich śniło waszym filozofom”b. Hamletowi chodzi o to, by przypomnieć Horacjowi, że ten nie wie wszystkiego, bo wszechświat jest większy od nas.

Nie tylko jesteśmy czasami ignorantami, podobnie jak Hamlet, ale też mylimy się. Ludzie wierzyli kiedyś, że Ziemia jest płaska. Większość z nas uważa obecnie ten pomysł za raczej niemądry. Wyobraźmy sobie jednak przez chwilę życie w czasach przed [opracowaniem] zaawansowanej matematyki, przed czasami dalekomorskich podróży, samolotów bądź fotografii. Czy wierzyliby Państwo wówczas, że Ziemia jest płaska? Oczywiście, że tak. Spójrz tylko na to, mówilibyście wskazując na płaski horyzont.

Nawet dobrze ugruntowane teorie naukowe mogą być błędne. Siedemnastowieczni chemicy, na przykład, trafnie spostrzegli, że kiedy rdzewieje metal i płonie drewno, zachodzi coś podobnego. Obydwa procesy skutkują utratą masy. Zgodnie z najlepszą ówczesną wiedzą naukową, wspólną przyczyną było uwalnianie do atmosfery niewidzialnego gazu – „flogistonu”1. Ponieważ ów gaz zajmował przestrzeń, posiadał ciężar itd. jego utrata wyjaśniała, dlaczego zarówno metal, jak i drewno ulegają zmniejszeniu w efekcie rdzewienia i spalania się. Łatwo jest dziś parsknąć śmiechem na teorię flogistonu, albowiem choć w obu procesach udział bierze gaz, to tak naprawdę jest nim tlen, który jest pozyskiwany przez dany układ, a nie tracony. Flogiston nie istnieje. Mimo to, teoria flogistonu była w swoim czasie bardzo rozsądną hipotezą. Zdecydowanie potwierdzały ją ówczesne standardy. Wierzyli w nią najbardziej światli naukowcy. A jednak była błędna.

Zawsze obecne ryzyko niewiedzy i błędu podkreśla fakt, że prawda – czymkolwiek jeszcze miałaby się nie okazać – jest obiektywna. To, że w coś wierzymy, nie znaczy, że to coś jest prawdziwe, a to, że coś jest prawdziwe, nie oznacza, że w to uwierzymy. Jak mawiamy, wiara w coś nie czyni tego faktem. Przykładowo, prawdziwość tego, że Mount Everest jest najwyższą górą, nie ma nic wspólnego z tym, czy w to wierzę czy nie. Ważne jest, czy Mount Everest rzeczywiście jest najwyższą górą, a jeśli jest, to przypuszczalnie byłoby nią nawet wówczas, gdyby nikt nigdy jej nie zobaczył. Oczywiście, jeśli w jej pobliżu nie byłoby żadnych użytkowników języka, to Mount Everestu nie nazywano by Mount Everestem, ponieważ w ogóle by jej nie nazywano. Ale nadal stałaby na swoim miejscu, tak jak stałaby wówczas, gdybyśmy nazwali ją jakoś inaczej, na przykład „Zrywna Góra”.

Wolter zażartował kiedyś: „czekając na lepszą definicję, określmy prawdę jako stwierdzenie faktów, jakimi one są”2c. Była to w jego zamyśle kpina, ale jako robocza definicja jest całkiem dobra. A sam Wolter myślał prawdopodobnie o słynnej uwadze Arystotelesa: „powiedzieć o tym, co jest, że jest, a o tym, czego nie ma, że nie ma, jest prawdą”3d. Ta [definicja] jest jeszcze lepsza. Kiedy mówimy coś prawdziwego, świat jest taki, jaki mówimy, że jest. A kiedy wierzymy w coś prawdziwego, świat jest taki, jaki wierzymy, że jest. Dla prawdy istotny jest sposób w jaki świat istnieje, a nie to, w co na jego temat wierzymy.

W tym sensie obiektywność prawdy nie jest – czy też w żaden sposób nie powinna być – kontrowersyjna. Jak zasygnalizowałem, jest ona konsekwencją tego, na co i tak wszyscy już przystają (lub powinni przystać): nie wiemy wszystkiego i możemy się mylić.

Idea, że prawda jest obiektywna jest czasami wyrażana stwierdzeniem, że prawdziwe przekonania korespondują z rzeczywistością. Sformułowanie to jest o tyle trafne, o ile zdajemy sobie sprawę, że pozostawia ono możliwość różnicy zdań co do istoty i zakresu tego, do czego sprowadzają się „korespondencja” i „rzeczywistość”. Niektórzy utrzymują, że przekonania nie mogą być prawdziwe, jeśli nie korespondują z niezależnymi od umysłu obiektami fizycznymi, takimi jak góry, elektrony, okręty wojenne i fryzjerzy. Według tych teorii, prawda zawsze jest zasadniczo (radically) obiektywna, ponieważ tym, co w myśl takich koncepcji czyni nasze przekonania prawdziwymi, jest ich związek z rzeczywistymi, fizycznymi obiektami. To jednak jest oczywiście skomplikowany problem filozoficzny, a nie truizm. Nie trzeba w to wierzyć, aby być przekonanym, że prawda jest obiektywna w minimalnym sensie, który opisuję.

Nie musimy wiedzieć wszystkiego na jakiś temat, by móc o nim rozmawiać. Weźmy na przykład twardy dysk w moim komputerze, o którym (co przyznaję z rumieńcem) nic prawie nie wiem. Nie wiem, z czego jest zrobiony (prawdopodobnie z kawałeczków metalu i plastiku), nie wiem, gdzie się dokładnie znajduje, i naprawdę nie wiem też, w jaki sposób wykonuje swoje zadanie. Ale wiem, na czym to zadanie polega: na działaniu jako główne urządzenie magazynujące informacje w moim komputerze, gdzie przechowywane są rozmaite programy i pliki. W większości przypadków ten roboczy opis twardego dysku jest wystarczający. Ujmuje to, co generalnie mamy na myśli, kiedy mówimy o takich rzeczach. W istocie mnóstwo naszych zwykłych pojęć jest tego rodzaju i jest to korzystne. Dzięki temu możemy sensownie rozmawiać o czymś takim, jak grawitacja, zanim poznamy jej ukrytą, prawdziwą naturę, a nawet, jeśli nigdy jej nie poznamy. Wiemy, co grawitacja robi, zanim dowiemy się, czym jest.

Nasze elementarne przekonanie o obiektywności prawdy jest jak moje elementarne wyobrażenie o twardym dysku komputera. Wiemy, jakie jest zadanie prawdziwych przekonań, nawet, jeśli dokładnie nie rozumiemy, w jaki sposób to zadanie wykonują. Prawdziwe przekonania to te, które odmalowują świat, jakim on jest, a nie takim, jakim mamy nadzieję lub boimy się, że jest czy też jakim chcielibyśmy, by był.

Prawda jest dobra

Nikt nie lubi się mylić. Jeśli coś jest truizmem, to właśnie to. Ujawnia on coś innego, w co wierzymy w odniesieniu do prawdy – że jest ona dobra. Ściślej, dobrze jest wierzyć w to, co jest prawdziwe.

Dlaczego wydaje nam się to tak oczywiste, że dobrze jest wierzyć w to, co jest prawdziwe? Jeden z powodów ma związek z samą koncepcją prawdy jako takiej. Ludzie mają skłonność do spierania się: sprzeczamy się, kłócimy, formułujemy różne opinie i konstruujemy różne teorie. Ale sama możliwość niezgody co do opinii wymaga istnienia jakiejś różnicy między słusznością a błędem. Kiedy wygłaszam opinię na jakiś temat, stwierdzam, co w moim przekonaniu jest słuszne. Państwo robią to samo. I kiedy się nie zgadzamy, różnimy się oczywiście co do tego, czyja opinia jest słuszna. Jeśli zatem nie istniałaby [możliwość] dotarcia do jednej (lub też więcej niż jednej albo żadnej) słusznej odpowiedzi na dane pytanie, nie moglibyśmy nie zgadzać się w naszych opiniach.

Chcę powiedzieć, że rozróżniamy prawdę od fałszu, ponieważ potrzebujemy sposobu na oddzielenie słusznych przekonań, stwierdzeń itp., od niesłusznych. W szczególności jest nam potrzebna metoda odróżniania przekonań, na które mamy jakiś dowód albo które są lansowane przez Pentagon, dementowane przez prezydenta, czy też przynoszą nam pieniądze, zapewniają przyjaciół lub po prostu sprawiają, że czujemy się dobrze – od tych, które faktycznie są słuszne. Nie, żebyśmy nie mogli oceniać przekonań na inne sposoby – oczywiście, że możemy to robić. Możemy i powinniśmy krytykować przekonanie na przykład za to, że nie opiera się na przekonującym dowodzie. Ale siła tego typu ewaluacji zależy od bardziej podstawowego rodzaju oceny. Sądzimy, że dobrze jest mieć jakieś dowody na poparcie naszych przekonań, ponieważ uważamy, że przekonania oparte na dowodach są z większym prawdopodobieństwem prawdziwe. Krytykujemy osoby zajmujące się życzeniowym myśleniem, ponieważ myślenie życzeniowe prowadzi do fałszywych przekonań.

Podstawowym sensem posiadania koncepcji prawdy jest więc to, że potrzebujemy elementarnej metody sprawdzania i ewaluacji naszych przekonań na temat świata. Jest to w rzeczy samej wbudowane w nasz język: samo słowo „prawda” ma wymiar wartościujący. Część z tego, co Państwo robią, mówiąc, że coś jest prawdziwe, polega na rekomendowaniu, iż dobrze jest w to coś wierzyć. Tak, jak [kategorie] „dobre” i „złe” są najbardziej podstawowym sposobem oceny naszych działań jako słusznych lub niesłusznych, tak też [rozróżnienie na] „prawdziwe” i „fałszywe” to nasza najbardziej podstawowa metoda oceny naszych przekonań jako słusznych bądź niesłusznych.

W istocie powiązanie między wierzeniem [w coś] a prawdą jest tak ścisłe, że jeśli nie uważa się czegoś za prawdziwe, nie może być mowy o wierzeniu. Wierzyć to po prostu uznawać za prawdziwe. Jeśli nie obchodzi Państwa, czy coś jest prawdziwe, to tak naprawdę nie wierzą w to Państwo. William James wyraził to, mówiąc że „[p]rawda jest dobrem w zakresie wierzeń”4. Inni mówią czasem, że prawda jest celem wierzenia. Oczywiście nie w dosłownym sensie. Przekonania literalnie nie obierają czegoś za cel. Oba sformułowania prowadzą jednak do idei, że dobrze jest, kiedy przekonanie posiada taką własność, jak prawda. Skoro treścią przekonań są zdania i to treść przekonania jest prawdziwa, a nie bycie przekonanym, możemy również powiedzieć, że prawda jest właściwością, która sprawia, że zdanie zasługuje na to, by w nie wierzyć. Wierząc, działamy zgodnie z normą prawdy: o ile inne okoliczności się nie zmienią, dobrze jest wierzyć w zdanie wtedy i tylko wtedy, kiedy jest ono prawdziwe. Ponieważ to, co jest dobre lub słuszne, podlega stopniowaniu, możemy również wyrazić tę „normę” czy też regułę, mówiąc, że o ile inne okoliczności pozostaną bez zmian, lepiej jest wierzyć w coś wtedy i tylko wtedy, kiedy jest ono prawdziwe. Lub bardziej oględnie: lepiej jest wierzyć w to, co jest prawdziwe niż w to, co jest fałszywe. Nie mam tutaj na myśli tego, że jest to konieczniemoralnie lepsze. Rzeczy mogą być lepsze lub gorsze, dobre lub złe – na różne sposoby. Staranne pismo jest dobrem estetycznym; smaczny posiłek jest dobrem kulinarnym; zaś wiara w prawdziwe zdania jest, można powiedzieć, dobrem poznawczym czy też intelektualnym.

Prawda jest wartościowym celem dociekań

Wartości kierują działaniem. Wartość, [która mówi,] że o ile inne okoliczności pozostaną bez zmian, dotrzymywanie obietnic jest dobre, implikuje, iż powinienem, w niezmienionych okolicznościach, starać się dotrzymywać moich obietnic. Dobro, jakim jest dotrzymywanie obietnic, daje mi powód, by zachowywać się raczej w ten, a nie inny sposób. Podobnie jest z prawdą: nie tylko jest ona normą przekonania, prawdziwe przekonanie [także] jest wartością; o ile inne okoliczności pozostają niezmienione, dobrze jest wierzyć we wszystko i tylko w to, co jest prawdziwe, czyli w prawdę jako taką. Intuicyjnie daje mi to powód do pewnych działań; co najbardziej oczywiste, powinienem w niezmienionych okolicznościach dążyć do prawdy. Dobro wiary w to, co prawdziwe, oznacza że posiadanie prawdziwych przekonań – jak spłacenie długów i dotrzymanie obietnic – jest celem, do którego warto dążyć.

To, że prawdziwe przekonanie jest celem, do którego warto dążyć, nie oznacza, że dążymy do niego bezpośrednio. W rzeczywistości dążenie do prawdy jest zawsze pośrednie. A to dlatego, że nie mamy nad przekonaniem bezpośredniej kontroli. Nie możemy wierzyć na żądanie. Jeśli Państwo w to wątpią, proszę sobie w tej chwili rozkazać uwierzyć, że wyrasta wam z głowy niebieski kwiat. Oczywiście mogą się Państwo wyprostować, obniżyć głos i wyrecytować: „z mojej głowy wyrasta niebieski kwiat”, ale to nie sprawi, że w to uwierzycie, bo fakty są takie (a przynajmniej mam taką nadzieję), że żaden niebieski kwiat z głowy wam nie wyrasta.

Niemniej jednak posiadamy z pewnością pośrednią kontrolę nad tym, w co wierzymy, i to wystarcza. Mogę wpływać na to, w co wierzę, starając się znaleźć w pewnych sytuacjach, a unikając innych. To znaczy, że mogę kontrolować to, w jaki sposób dążę do prawdy, zwracając szczególną uwagę na dowody, podając racje i pytając o nie, dokonując stosownego rozeznania, pozostając wolnym od uprzedzeń itd. W skrócie – mówiąc, że prawda jest wartościowym celem, sugerujemy, że powinni Państwo przyjąć w dociekaniach strategie, metody i nawyki, które są godne zaufania, czyli prawdopodobnie mogą skutkować prawdziwymi przekonaniami. Zazwyczaj sądzimy, że dobrze jest podawać racje i pytać o nie, dobrze jest być wolnym od uprzedzeń, dobrze jest mieć empiryczne dowody na potwierdzenie swoich naukowych konkluzji, ponieważ są to metody dociekań, które prowadzą nas do prawdy. Jeśli nie uznawalibyśmy prawdziwych przekonań za wartościowe, nie cenilibyśmy tego rodzaju aktywności; cenimy je, ponieważ uważamy, że najczęściej doprowadzą nas raczej do prawdziwych przekonań, a nie fałszywych.

Dążymy więc do prawdy, podejmując dociekania. Słowa „dociekania” używam tutaj w bardzo ogólnym sensie. Rozumiem przez to pojęcie nie tylko wspomniane przed momentem metody nabywania prawdziwych przekonań, ale wszystkie rozmaite procesy, praktyki i aktywności, w które angażujemy się zarówno wtedy, kiedy stawiamy interesujące nas pytania, jak i wówczas, gdy na nie odpowiadamy. Zaliczają się do nich oczywiście tak prace teoretyczne, jak i eksperymenty w różnych naukach, ale też bardziej prozaiczne działania w rodzaju przeglądu diagnostycznego waszego auta, który ma ujawnić źródło dziwnego, głuchego odgłosu, jaki ono wydaje, czy też zaglądanie pod łóżko w poszukiwaniu zgubionej skarpetki. Kiedy robimy te rzeczy, nie satysfakcjonuje nas żadna stara odpowiedź. Jakakolwiek sprawa by nas nie interesowała, chcemy poznać prawdę o niej. Zatem jedną z rzeczy, do której zmierzamy w dociekaniu, jest posiadanie prawdziwych przekonań, czyli – krótko mówiąc – prawdy.

Intuicyjnie [pojmujemy, że] drugi i trzeci truizm są ze sobą spójne: jeśli prawda sprawia, że przekonania są poznawczo dobre, to rzeczą naturalną jest myśleć, że prawdziwe przekonanie jest wartościowym celem dociekań, i na odwrót.

Prawdą warto się przejmować ze względu na nią samą

Przypuśćmy, że miałbym maszynę, pozwalającą Państwu przeżyć wszystko to, co tylko byście chcieli. Będąc już w środku, unosząc się w jakimś zbiorniku, żylibyście w wirtualnej rzeczywistości własnego pomysłu – wypełnionej serdecznymi przyjaciółmi, cudownymi przygodami, wystawnymi posiłkami, dobrym seksem i głębokimi rozmowami. Oczywiście nic z tego nie byłoby prawdziwe, choć takim by się wydawało. Można by to nawet zaaranżować w ten sposób, że po zajęciu miejsca w maszynie, zapominalibyście kompletnie, że jesteście wewnątrz niej. Jest tylko jeden haczyk – po wejściu do środka, już nigdy nie moglibyście wyjść. Czy zdecydowalibyście się na to?

Prawdopodobnie większość z nas odpowiedziałaby, że nie. Jakkolwiek nie mielibyśmy z pewnością nic przeciwko spędzeniu w takiej maszynie kilku godzin czy nawet tygodni, nie chcielibyśmy przeżyć reszty naszego życia w wirtualnym świecie. Ci, których życie wypełnia tragedia i bieda, mogliby być bardziej skorzy, by zdecydować się na długoterminowe [zamknięcie w takiej maszynie]. Ale nawet, jeśli tak by było, większość z nich wolałaby, żeby ich problemy naprawdę zniknęły, zamiast życia, w którym jedynie wydaje się, że ich nie ma. Maszyna wytwarza piękne iluzje, my jednak chcemy czegoś więcej niż iluzje. Chcemy prawdy, bez upiększeń.

Podobne scenariusze odnaleźć można w historii i w filozofii, nie wspominając o współczesnej kulturze. Przykładowo, w filmie Matrix główny bohater staje przed wyborem zażycia jednej z dwóch pigułek. Jeżeli wybierze pierwszą, nadal żył będzie w [świecie] doskonałej iluzji (ponownie wytwarzanej przez wszechobecny, wszechmocny komputer). Nie będzie nawet pamiętał, że dokonał takiego wyboru. Wszystko toczyło się będzie swoim dotychczasowym torem. Jeśli jednak wybierze drugą pigułkę, pozna prawdę o swoim życiu i rzeczywistości, prawdę, która – jak zostaje ostrzeżony – będzie nieprzyjemna. Zgodnie z oczekiwaniami publiczności, wybiera prawdę.

Popularność podobnych scenariuszy science fiction wynika po części z tego, że kiedy zastanawiamy się, jak zachowalibyśmy się w takich wyimaginowanych sytuacjach, orientujemy się, na czym nam zależy. Jak za chwilę pokażę to dokładniej, podejmowanie refleksji nad tego rodzaju sytuacjami sugeruje, że przynajmniej większości z nas zależy na prawdzie z powodu czegoś więcej, niż tylko korzyści jakie nam ona przynosi. Oczywiście, niekoniecznie potrzeba science fiction, byśmy się o tym dowiedzieli. Są w naszym życiu chwile, kiedy po prostu chcemy coś wiedzieć dla samego posiadania wiedzy. Ciekawość nie zawsze motywowana jest względami praktycznymi. Weźmy pod uwagę skrajnie abstrakcyjne hipotezy matematyczne. W odniesieniu do przynajmniej niektórych z tych hipotez, poznanie prawdy nie przybliży nas do żadnej innej, upragnionej przez nas rzeczy. Mimo to, gdyby zmuszono nas do wyboru między prawdziwym a fałszywym przekonaniem w tej kwestii, wolelibyśmy, przynajmniej w minimalnym stopniu, to pierwsze. Jeśli musimy zgadywać, wolimy trafnie odgadnąć. No i oczywiście zależy nam czasami na prawdzie pomimo skrajnie niepraktycznych konsekwencji. Ludzie często chcą znać prawdę o wierności małżonka nawet, jeśli jest duże prawdopodobieństwo, że nic produktywnego z tego nie wyniknie. Podobnie, wiele osób chce wiedzieć, że umierają na nieuleczalną chorobę, mimo że nie mogą nic zrobić, by temu zapobiec, oraz pomimo tego, że ta wiedza nie ma żadnej praktycznej wartości dla aktualnego stanu ich zdrowia.

To, że prawda ma dla nas wartość sama w sobie, nie oznacza, że nie ma dla nas wartości jako środek osiągania innych celów. W istocie, najbardziej oczywistym powodem dążenia do prawdziwych przekonań jest to, że wiara w prawdę może nam zapewnić wszelkiego rodzaju rzeczy, których pragniemy. Przynosi nam ona praktyczne korzyści. Wyobraźmy sobie przechodzenie przez ulicę – patrząc w obie strony, próbują Państwo oszacować prędkość ruchu zbliżających się pojazdów. Dokonując tej oceny i podejmując liczne inne decyzje, musicie przewidywać trafnie. W przeciwnym razie przydarzy wam się coś złego, np. wpadniecie pod autobus. Wiara w prawdę jest wartościowa, ponieważ jest środkiem do innych celów – solidnych mostów, leków na choroby oraz bezpieczeństwa. Możemy to podsumować, stwierdzając, że prawda jestinstrumentalnie dobra.

Wiele rzeczy, do których dążymy w życiu, od pieniędzy po czytelne pismo, są wyłącznieinstrumentalnie dobre. Zależy nam na nich nie ze względu na nie same, ale z uwagi na to, co mogą nam dać. Większość z nas wierzy, że banknoty dolarowe są właśnie takie. Posiadanie pieniędzy jest bez wątpienia dobre, ale tylko jako środek do zdobycia innych rzeczy – domu, jedzenia, ubrań itp. W samym papierowym banknocie nie ma nic wartościowego.

Jakaś rzecz jest normatywna, jeśli warto do niej dążyć, czyli jeżeli jest warta, by nam na niej zależało. Ale głęboko normatywna jest rzecz, lub jest ona wartością we właściwym sensie, kiedy jest warta, by zależało nam na niej ze względu na nią samą. Taka zapewne jest miłość. Bycie w kimś zakochanym nie jest dobre tylko jako środek do osiągnięcia innych rzeczy. Niewątpliwie może ona prowadzić do innych dóbr (seksu, zadowolenia, bogatszego życia itd.), ale jasne jest, że to nie wszystko. Ludzie cenią miłość nawet wtedy, kiedy jest wysoce niepraktyczna czy też szkodzi ich dążeniom do innych celów. Miłość jest warta tego, by nam na niej zależało ze względu na nią samą. W rzeczy samej, kochać kogoś tylko dlatego, że coś się dzięki temu zyskuje, oznacza najprawdopodobniej, że tak naprawdę nie kocha się wcale.

O naszym czwartym truizmie na temat prawdy można więc myśleć, że prawda jest bardziej jak miłość niż jak pieniądze. Przynajmniej większości z nas zależy na prawdzie – choćby tylko czasami – z powodów innych niż jedynie instrumentalne. Prawda jest głęboko normatywna – jest warta tego, by zależało nam na niej ze względu na nią samą.

Z naszych czterech truizmów na temat prawdy, ten jest być może najbardziej kontrowersyjny. A jednak – jak zauważyłem wcześniej – przemyślenie pewnych hipotetycznych sytuacji może pomóc Państwu zorientować się, czy w niego wierzycie. Zastanówmy się więc z większą uwagą nad tego rodzaju wymyśloną sytuacją, o jakiej wspomniałem na początku tego rozdziału. W rozmyślaniu o naszych reakcjach w takich okolicznościach oraz o tym, co te reakcje pokazują, pomocne będzie posuwanie się etapami. Pierwszy krok polega na sprawdzeniu, czy posiadamy coś, co nazywam „podstawową preferencją prawdy”. Przez „podstawową preferencję” rozumiem taki jej rodzaj, którego nie można wyjaśnić preferowaniem przez nas innych rzeczy. Unikanie bólu jest przypuszczalnie preferencją podstawową, preferowanie pieniędzy – nie.

Jeśli prawda nie byłaby podstawową preferencją, to gdybym miał dwa przekonania P1 i P2 o identycznej wartości instrumentalnej, nie powinienem preferować raczej przekonania P1 niż P2. Jednakże, wcześniejsze rozważania wskazują już, że tak nie jest. W szczególności, jeśli prawda nie byłaby naszą podstawową preferencją, trudno byłoby wyjaśnić, dlaczego perspektywa pozostawania w niezauważony przez nas samych sposób w błędzie wydaje nam się tak niepokojąca. Pomyślcie o modyfikacji scenariusza z maszyną wytwarzającą przeżycia, od którego zaczęliśmy. Jakiś specjalista od neuronauki daje wam wybór między kontynuowaniem normalnego życia a podłączeniem waszego mózgu do superkomputera, który sprawi, iż będzie wam się wydawało, że nadal żyjecie normalnie (mimo że tak naprawdę będziecie tylko unosić się gdzieś wewnątrz jakiegoś naczyniae). Przebywając w tym pojemniku, będziecie mieli zupełnie takie same przeżycia, jak w rzeczywistym świecie. Z tego powodu będziecie przekonani, że czytacie książkę, że jesteście głodni itd. Krótko mówiąc, wasze przekonania i przeżycia będą takie same, ale większość z nich będzie fałszywa.

Gdybyśmy rzeczywiście nie preferowali prawdziwych przekonań zamiast fałszywych, mielibyśmy po prostu ambiwalentny stosunek do tego wyboru. W naczyniu czy nie, kogo to obchodzi? Nie mówimy tak jednak. Nie chcemy żyć w pojemniku, mimo że nie robiłoby to różnicy, jeśli chodzi o to, co przeżywamy i w co wierzymy. Sugeruje to, że prawda jest naszą podstawową preferencją.

Niektórzy mogą oponować, twierdząc, że chcemy od życia czegoś więcej niż tylko przeżyć i to ten fakt – a nie żadna preferencja prawdy – sprawia, że od życia w pojemniku wolimy rzeczywisty świat. Rozważmy więc inny scenariusz, wymyślony przez Bertranda Russella. Przypuśćmy, że bez naszej wiedzy świat powstał wczoraj – wydaje się starszy, ale taki nie jest. Gdybym naprawdę żył w świecie Russella, jak będę go nazywał, prawie wszystkie moje przekonania odnośnie do przeszłości byłyby fałszywe. Jednakże moje pragnienia byłyby zaspokajane w równym stopniu w obu światach5. A to dlatego, że w obu przyszłość rozwijałaby się dokładnie tak samo. Jeśli w rzeczywistym świecie mam prawdziwe przekonanie, że kiedy otworzę lodówkę, to znajdę w niej piwo, wówczas znajdę je, jeżeli ją otworzę. Ponieważ zdarzenia w świecie Russella od momentu jego powstania zachodzą dokładnie tak samo, jak w prawdziwej rzeczywistości, znajdę to piwo również w nim, kiedy otworzę lodówkę, mimo że mam (w świecie Russella) fałszywe przekonanie, iż wstawiłem je do niej wczoraj. Innymi słowy, dowolne zamierzenia, które realizuję teraz, zrealizowałbym również, gdyby świat zaczął się wczoraj, pomimo że w takim wypadku zamierzenia te opierałyby się na fałszywych przekonaniach co do przeszłości. A jednak, mając wybór między życiem w prawdziwym świecie a życiem w świecie Russella, zdecydowanie wolę to pierwsze. Oczywiście, będąc już „wewnątrz” tego świata, nie widziałbym żadnej różnicy między nim a drugim światem – w końcu w obu zdarzenia zachodziłyby w ten sam sposób. Ale to nie ma ostatecznie nic do rzeczy. Pozostaje bowiem faktem, że gdy rozważam te światy tylko pod względem ich identycznej wartości instrumentalnej, w tym momencie istnieje różnica między nimi, która jest dla mnie istotna. Nawet, jeśli nie ma to wpływu na moje preferencje, wolę – i przypuszczalnie Państwo także wolą – prawdziwe przekonania od fałszywych.

To, że nie chciałbym żyć ani w pojemniku, ani w świecie Russela, nie oznacza, że po prostu wolałbym, aby świat istniał w pewien określony sposób. W moje preferencje uwikłane są moje przekonania oraz, by tak powiedzieć, ich właściwe funkcjonowanie. Nie tylko bowiem nie chcę żyć w świecie, w którym byłbym mózgiem w naczyniu, ale też nie chcę żyć w świecie, w którym nie byłbym zwodzony w ten sposób, choć wierzyłbym, że jestem. To znaczy, jeśli sprawy mają się tak i tak, to chcę wierzyć, że tak właśnie się mają, i jeżeli wierzę, że tak się mają, to chcę, żeby tak właśnie się miały. Możemy to też ująć, mówiąc, że chcę, by moje przekonania i rzeczywistość miały się do siebie w określony sposób – chcę, by moje przekonania podążały w ślad za rzeczywistością, by „uzgadniały się z tym, jaki naprawdę jest świat” – co oznacza, że chcę, aby były prawdziwe.

Co więcej, przedkładanie prawdy nie jest tylko zwykłą preferencją, taką jak upodobanie do lodów czekoladowych. Sięga ono głębiej. Jest to widoczne, kiedy rozważam swoje postawy wobec moich preferencji. Jak wielu innych ludzi, nie tylko wolę prawdę ze względu na nią samą, ale też nie chcę być taką osobą, która tego nie robi – która wolałaby życie w iluzji. Chcę być człowiekiem, który na przykład jest intelektualnie uczciwy, który, o ile inne okoliczności pozostają niezmienne, gotowy jest dążyć do prawdy, nawet kiedy jest to niebezpieczne, niewygodne albo kosztowne. Nie tylko pragnę prawdy, ale pragnę pragnąć prawdy. Nie sięgnąłbym po pigułkę, która uczyniłaby mnie obojętnym wobec [perspektywy] życia jako mózg w naczyniu, tak jak nie zdecydowałbym się na takie życie. Sugeruje to, że moje pragnienie prawdy nie jest jedynie przelotnym kaprysem; jest ono ugruntowane w tym, co jest dla mnie ważne. Innymi słowy, nie tylko preferuję prawdę, ale zależy mi na niej. Zazwyczaj fakt, że na czymś nam zależy, jest dobrym dowodem, iż uznajemy, że taka rzecz warta jest tego, by nam na niej zależało6. Zgodnie z tym, jeśli zależy Państwu na prawdzie ze względu na nią samą, to prawdopodobnie wierzycie w nasz ostatni truizm, mianowicie że prawda warta jest tego, by zależało nam na niej w ten sposób.

To mam zatem na myśli, mówiąc, że z opowieści science fiction możemy się dowiedzieć, w co wierzymy: w przypadku wielu nas, nasze intuicyjne reakcje na nie sugerują, że prawda jest naszą podstawową preferencją; że ta preferencja jest dla nas ważna; i że wobec tego wierzymy, że prawda jest warta tego, by zależało nam na niej ze względu na nią samą. Skoro nie chcecie żyć w naczyniu albo w świecie Russella, to przyjmujecie niejawnie, że kiedy przekonanie, że p, oraz przekonanie, że nie p, mają tę samą wartość instrumentalną, lepiej jest – na podstawie samej prawdy – posiadać przekonanie prawdziwe aniżeli fałszywe.

Oczywiście nie dowodzi to, że każdy przyjmuje to założenie, ani że ci, którzy to robią, mają słuszność. O tym traktuje reszta tej książki. Jednakże argument ten pokazuje nam na czym stoimy.

Dobre i złe pomysły

Oto zatem nasze cztery truizmy na temat prawdy:

Prawda jest obiektywna.

Prawda jest dobra.

Prawda jest wartościowym celem dociekań.

Prawda jest warta tego, by zależało nam na niej ze względu na nią samą.

To mam na myśli, mówiąc, że prawda jest ważna. Chodzi mi o to, ze przekonania, które przedstawiają świat takim, jakim on jest, są dobre oraz warte tego, by nam na nich zależało nie tylko z uwagi na ich konsekwencje, ale ze względu na nie same. Każdy z tych truizmów przypomina nam o czymś istotnym na temat prawdy oraz o roli, jaką odgrywa ona w naszym życiu. Przypominają nam, że prawda, tak jak odwaga czy dotrzymywanie obietnicy, jest czymś, co filozofowie nazywają rodzajem gęstej wartości (thick sort of value), [tj.] posiadającej aspekty normatywne i nienormatywne. Kiedy poprawnie określamy jakiś czyn jako odważny, wówczas zarówno go opisujemy, jak i wartościujemy. Rekomendujemy jego naśladowanie, twierdząc, że jest dobry itd., oraz opisując go jako działanie, które zostało wykonane pomimo towarzyszącego mu niebezpieczeństwa. Oba te fakty są dla odwagi ważne i istotne. Podobnie, kiedy stwierdzamy, że przekonanie jest prawdziwe, wartościujemy je, mówiąc że jest słuszne, dobre, warte dociekania itd., oraz jednocześnie opisujemy je jako przedstawiające świat takim, jakim on jest7. Są to równie istotne i wzajemnie powiązane fakty dotyczące prawdy.7

Broniąc idei, że prawda jest ważna, bronił będę tych truizmów. Wiem z doświadczenia, że reakcje na nie są często tak od siebie odległe niczym brzegi rzeki Missisipi. Niektórzy z Państwa powiedzą „no ba”, inni zaś będą szydzić tak bardzo, aż rozboli ich głowa. Po prawdzie jednak, idee te nie są wcale ani takie proste, ani też beznadziejnie naiwne. Zasługują na poważne przemyślenie i sądzę, że warto o nie walczyć. Co jednak istotne, nie uważam, że oznacza to, iż musimy wierzyć w którąś z następujących idei, z którymi nasze truizmy są często łączone:

Istnieje tylko Jedna Prawda.

Dostęp do Prawdy ma tylko „czysty” rozum.

Prawda jest tajemnicza.

Prawdę znać mogą tylko niektórzy ludzie.

Powinniśmy dążyć do prawdy za wszelką cenę.

To bardzo złe pomysły. Okazuje się, że trzy najbardziej powszechne powody odrzucenia naszych truizmów – innymi słowy, powody cynizmu co do wartości prawdy – opierają się na mitach, które mylą jedną bądź więcej tych złych idei z naszymi truizmami. Ponieważ mity i pomyłki te są równie częste, co nasze truizmy, ważne jest, by zająć się nimi na początku. W drugiej części omówię kilka bardzo różnych powodów odrzucania niektórych z naszych truizmów. Powody te są mniej popularne, ale poważniejsze. Nie opierają się na konfuzji, lecz na błędnych teoriach na temat tego, czym jest prawda. Wtedy będziemy gotowi zmierzyć się z naprawdę trudnym pytaniem: w jaki sposób i dlaczego prawda jest ważna.

1 Flogiston – w alchemii: hipotetyczna substancja palna, której istnieniem tłumaczono procesy spalania i utleniania.

2Voltaire, Philosophical Dictionary, Herman Irwell Woolf (red. i tłum.), Alfred Knopf, New York 1929, s. 305.

3Arystoteles, Metafizyka, Γ (IV), 7, 1011b. Zob. też William Payne Alston, A Realist Conception of Truth, Cornell University Press, Ithaca 1996.

4William James, Pragmatyzm, Skład Główny Księgarni E. Wende i S-ka, Warszawa 1911, s. 43.

5Filozof nauki Tim Lewens zwrócił moją uwagę na to, że w świecie Russella nie byłbym w stanie zaspokoić wszystkich moich pragnień ukierunkowanych przeszłością (past directed), jak np. moje pragnienie, by pójść do sklepu, w którym byliśmy w zeszłym tygodniu. Moja odpowiedź jest następująca: rozważmy moje przekonania, kiedy nie mam ukierunkowanych przeszłością pragnień. W takich chwilach [oba] światy są identyczne pod względem wartości instrumentalnej, a mimo to z pewnością nie chciałbym żyć w świecie Russella. Ponadto, nawet kiedy rozważam sytuacje, w których posiadam ukierunkowane przeszłością pragnienia, istnieje z pewnością możliwość chwilowego wzięcia w nawias lub odizolowania niewielu takich pragnień jakie mam w danej sytuacji i po prostu rozważenia tych dwóch scenariuszy w odniesieniu do wszystkich moich pozostałych pragnień. Kiedy tak robię, oczywiście nadal wybieram prawdziwy świat, a nie świat Russella.

6 Oczywiście jest to dowód dobry, ale możliwy do obalenia. Może nam na jakiejś rzeczy zależeć bez przekonania, że jest ona warta tego, by nam na niej zależało.

7 Rozróżnienie na gęste (thick) i rozrzedzone (thin) wartości pochodzi od Bernarda Williamsa, zob. np. idem, Ethics and the Limits of Philosophy, Harvard University Press, Cambridge, Massachusetts 1985, s. 128. Jednakże stosuje on to rozróżnienie do pojęć, a nie, jak w niniejszym tekście, do własności. Adam Kovach twierdzi, że prawda jest pojęciem gęstej wartości (thick value concept) w swojej pracy „Truth as a Value Concept”, [w:] Circularity, Definition, and Truth, Andre Chapuis, Anil Gupta (red.), Indian Council of Philosophical Research, New Delhi 2000, s. 199–215. Ja sam zajmuję się tą ideą w moim tekście Truisms about Truth, [w:] Perspectives on the Philosophy of William P. Alston, Heather Battaly, Michael Patrick Lynch (red.), Rowman and Littlefield, Lanham, Maryland 2004.

aLudwig Wittgenstein, Dociekania filozoficzne, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 2000, §127, s. 76 [przyp. tłumacza].

bWilliam Shakespeare, Hamlet, przeł. Józef Paszkowski, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1973, s. 33 [przyp. tłumacza].

cW polskim wydaniu Słownika Filozoficznego (przeł. M. Skrzypek, Biblioteka Kwartalnika Kronos, Warszawa 2015) nie udało się zlokalizować cytowanej wypowiedzi Woltera [przyp. tłumacza].

dWydanie będące podstawą przekładu nieprecyzyjnie lokalizuje cytowany fragment Metafizyki, odsyłając do ks. IV, 5, 1001b [przyp. tłumacza].

eLynch nawiązuje tutaj luźno do eksperymentu myślowego zaproponowanego przez Hillarego Putnama w książce Reason, Truth, and History, Cambridge University Press, Cambridge 1981. W dalszej części tego rozdziału ukute przez Putnama dla opisu tego eksperymentu określenie „brain in the vat” (tłumaczone najczęściej jako mózg w naczyniu, ale też jako mózg w pojemniku) wykorzystywane jest w charakterze użytecznej metafory [przyp. tłumacza].

2.

Czy prawda jest nieosiągalna?

Koszmar

Starożytnemu chińskiemu filozofowi – Chuang Tzu – przyśniło się pewnego razu, że jest motylem. Obudziwszy się nagle, zaczął się zastanawiać: czy jest motylem, który śni, że jest człowiekiem, czy też jest człowiekiem śniącym, że jest motylem?1

Pytanie Chuang Tzu wzbudza niepokojącą obawę. A co, jeśli wszystko, czego dotychczas Państwo doświadczyli, jest tylko złudzeniem? Co, jeżeli życie jest w rzeczywistości tylko snem? Pomysł, że możemy się mylić co do, no cóż, wszystkiego, przewija się wszędzie – nie tylko w rozmaitych nurtach religijnych i filozoficznych tego świata, ale też w literaturze, wierszach oraz – jak zauważyłem wcześniej – w wielu hollywoodzkich filmach. W zachodniej tradycji intelektualnej najsłynniejszy wyraz nadał mu szesnastowieczny francuski matematyk i filozof – René Descartes. On także zastanawiał się, czy jest w stanie odróżnić sen od życia na jawie. Ale posunął się w scenariuszu „czy ja tylko śnię” o krok dalej. Z tego, co wiem, zauważył Descartes, że jakiś wszechpotężny i złośliwy umysł zwodzi mnie, abym myślał, że w ogóle istnieje jakiś fizyczny świat2. To bardziej przerażający koszmar. Choć sny mogą czasami bardzo przypominać jawę, wykazują ostatecznie charakterystyczny brak spójności. Ale wszechmocny żartowniś mógłby uczynić doświadczenia trzymania tej książki w waszych dłoniach, światła w pokoju, waszego oddechu, dotyku krzesła na waszych plecach, widoku za oknem itd., tak spójnymi, jak tylko chcecie, a wy nie mielibyście o tym pojęcia.

By wpaść na tę paranoiczną myśl, nie potrzeba kartezjańskiego demona zwodziciela. Współcześnie życie w większości zachodnich państw przesycone jest technologiami, których jedynym celem jest ucharakteryzowanie pozoru jako rzeczywistości. Pomyślcie Państwo o rzeczywistości wirtualnej, grach wideo, hologramach, kinach Imax itp. Zaabsorbowanie naszej kultury „ucieczką od rzeczywistości” czyni nas aż nazbyt zdolnymi i chętnymi, by podzielać niepokój Descartes’a i generować jego liczne wariacje, jak np. maszyna do wytwarzania przeżyć, którą rozważaliśmy pod koniec ostatniego rozdziału. Choć więc kontekst jest inny, podstawowy niepokój pozostaje taki sam, jak u Chuang Tzu czy Descartes’a: jak możemy być pewni, że wszystko, co według naszego przekonania jest prawdziwe, naprawdę takie jest?

Głównym źródłem tego dziwacznego, sceptycznego zaniepokojenia jest prosta oczywistość, że prawda jest obiektywna. Jak wskazałem wcześniej, przyjąć obiektywność prawdy, to po prostu zaakceptować oczywisty fakt, że możemy popełniać błędy. Jednakże to niewinne uznanie może dać początek radykalnej wątpliwości: jeśli możemy popełniać błędy, to skąd wiemy, że nie popełniamy ich zawsze? A skoro nigdy nie możemy mieć pewności, to, w pierwszej kolejności, jaki sens ma dążenie do prawdziwych przekonań? Ta racja podsumowuje bardzo powszechny powód, dla którego ludzie stają się cyniczni wobec prawdy oraz dążenia do niej: dowiedzieć się co jest prawdziwe jest tak trudno, że wydaje się, iż nie warto nawet próbować.

Wydawać się może, że problem polega po części na tym, iż nasze truizmy stoją ze sobą w sprzeczności. Im bardziej obiektywna prawda, tym mniej wartościowa jako cel dążenia się wydaje. Jak mówi filozof i krytyk Richard Rorty, prawda obiektywna nie jest celem, ponieważ „nie można zmierzać do czegoś, nie można pracować, aby to zdobyć, jeśli można to rozpoznać dopiero kiedy się to zdobędzie”3. Filozof Donald Davidson dodaje: „Prawdy nie pojawiają się z oznaczeniem, jak data w rogu niektórych fotografii, które odróżnia je od fałszów. Najlepsze co możemy zrobić, to testować, eksperymentować, porównywać, i zachowywać otwarty umysł… Ponieważ prawda nie jest widzialna jako punkt docelowy, ani rozpoznawalna po dotarciu do niej, nie ma sensu nazywać ją celem”4.

Czy fakt, że trudno rozpoznać co jest prawdziwe, oznacza, iż nie jest to cel, do którego warto dążyć? Krótka odpowiedź brzmi: oczywiście nie. To, że ciężko jest prawdę przygwoździć, nie stanowi, że nie jest ona celem; znaczy to tylko, że poszukiwanie prawdy nie jest łatwe. Ale rozumowanie stojące za tą obawą warto zbadać, ponieważ spoczywa ono na mitach i błędach, od których nasza kultura intelektualna musi nas uwolnić.

Mapa świata

W 1507 roku niemiecki kartograf Martin Waldseemüller umieścił Amerykę na mapie – dosłownie5. Mapy świata były wówczas rzadkością, ale Cosmographie IntroductioWaldseemüllera była wyjątkowa niezależnie od tego, ponieważ jako pierwsza rejestrowała Nowy Świat właśnie jako nowy świat, a nie Azję, a także składał się on z dwóch olbrzymich lądów. Najbardziej na południe wysuniętą „wyspę” kartograf nazwał imieniem odkrywcy Amerigo Vespucciego.

Mapa Waldseemüllera jest niewątpliwie ważnym osiągnięciem. Jest jednak także niedokładna. Szczególnie rażące okazują się dwa błędy: po pierwsze – oba kontynenty Nowego Świata są nadzwyczaj wąskie, dalece bardziej od ich rzeczywistej szerokości. Po drugie – mapa błędnie pokazuje otwartą drogę do Azji wokół górnych krańców północnego lądu (szeroko rozciągające się morze oddzielające Amerykę Północną od bieguna północnego). Błędy te po części odzwierciedlają ograniczenia eksploracji w tamtym czasie. Ale ilustrują także coś całkiem innego – skłonność ludzkiego umysłu do ubarwiania postrzeżeń z góry powziętymi opiniami. W czasie, w którym powstała ta mapa, myśl europejska owładnięta była ideą, że z Europy do Azji istnieć musi mniej lub bardziej bezpośrednia droga morska. Odkrycie stojących na tej drodze kontynentów nie odwiodło szesnastowiecznych geografów – czy też szesnastowiecznych odkrywców – od takiego poglądu z tego prostego powodu, że opierając się na starszych, greckich obliczeniach, nie doszacowali rozmiarów Ziemi. Zamiast białych plam na mapie odzwierciedlających brak informacji, Waldseemüller dorysował po prostu kontynenty zgodnie ze swoim – oraz większości swych uczonych kolegów – wyobrażeniem o nich.

Kiedy zastanawiamy się nad obiektywną prawdziwością lub fałszywością przekonań, myślimy o nich jako podobnych pod pewnymi względami do map. Przekonania, tak jak mapy, przedstawiają świat w pewien sposób, i jak one, są dokładne czy prawdziwe, kiedy ukazują go takim, jakim on jest. Ale jak pokazuje przykład Waldseemüllera, nasze przekonania, jak mapy, nie są odizolowane od reszty naszych uprzedzeń i założeń.

To, że nasze podstawowe przeświadczenia (background beliefs) wpływają na zwykłe, codzienne wzrokowe postrzeganie fizycznego świata, jest na gruncie psychologii percepcji dobrze zbadanym fenomenem. Większość z nas, patrząc na słynne, niejednoznaczne ilustracje, jak „kaczka/zając” Wittgensteinaa, albo rysunek młodej/starej kobiety (zob. ryc. 2.1), doświadczyła „przestawienia gestalt” (gestalt switch)b. Z uwagi na nasze podstawowe przeświadczenia i skłonności postrzegamy początkowo obraz jako kaczkę albo jako zająca i możemy mieć bardzo duże trudności, by przestać postrzegać go w ten sposób, nawet po tym, kiedy już wskaże się nam tę drugą perspektywę. To, co zachodzi w tych „trywialnych” przypadkach jest oczywiście jeszcze bardziej ewidentne w sytuacjach wiążących się z bardziej złożonymi pojęciami. Mijając przykładowo na ulicy czarnego, młodego mężczyznę, niektóre białe osoby po prostu „widzą”, że jest on niebezpieczny, mimo że nie mają żadnego powodu, by wierzyć, iż ta konkretna osoba zagraża im w jakikolwiek sposób. Mieszkający na północy [Stanów Zjednoczonych] postrzegają czasami południowy akcent jako wyraz ignorancji, mężczyźni często postrzegają kobiety jako obiekty seksualne itd. Krótko mówiąc, wydaje się, że nasze przeżycia i przekonania na temat świata bardzo przypominają mapę Waldseemüllera: odzwierciedlają nasze powzięte z góry opinie i przekonania w tej samej mierze, w jakiej ukazują jaki naprawdę jest świat.

Ryc. 2.1. „Kaczka/zając”

Immanuel Kant był bodaj pierwszym filozofem, który poczynił uwagę, że normalne, w pełni uformowane, świadome doświadczenie nie jest nam po prostu „dane” od świata, lecz jest raczej częściowo kształtowane przez nasz umysł6. Zakładamy, że nasz umysł ujmuje świat mniej więcej takim, jakim jest. Faktycznie jednak nasze myślowe nawyki, pojęcia, którymi się posługujemy, zabarwiają nasze postrzeganie świata. Nasze przekonania są jakby zasłoną czy kurtyną, przez którą możemy w najlepszym razie dostrzec raczej zamglony [obraz]. Jednakże – w przeciwieństwie do Dorotki z Czarnoksiężnika z krainy Oz – nie możemy po prostu odsłonić tej kurtyny i zobaczyć rzeczywistość „samą w sobie”. Kant uważał, że najlepsze, co możemy zrobić, to doświadczać jej z naszej ludzkiej perspektywy. Nasze doświadczenie świata nigdy bowiem nie jest czyste i bezpośrednie. Jest modyfikowane przez struktury i nawyki naszego umysłu.

Jeden z konkretnych sposobów rozumienia argumentu Rorty’ego i Davidsona przeciwko truizmowi, że prawda jest celem dociekania, nawiązuje do uwagi Kanta i stosuje ją do przekonań. Przypuśćmy na przykład, że wytwarzam (form) [w sobie] przekonanie, iż stoi przede mną komputer. Jasne jest, że nie mogę stwierdzić, czy jest ono prawdziwe, wychodząc z siebie i sprawdzając, czy komputer rzeczywiście tam stoi. Zgodnie z powyższymi rozważaniami, jakakolwiek próba takiej weryfikacji obejmuje z mojej strony pewne podstawowe przeświadczenia i z góry powzięte założenia. Czy mi się to więc podoba czy nie, wydaje się, że najlepsze, co mogę zrobić, to polegać na innych moich przekonaniach – na temat światła w pokoju, biurka, mojego wzroku itd. – które potwierdzają moje początkowe przekonanie o komputerze znajdującym się [przede mną]. Dlatego też, ponieważ nigdy nie konfrontuję się z nagimi faktami, lecz tylko z innymi moimi przekonaniami, nie mogę stwierdzić, czy którekolwiek konkretne przekonanie, jakie mam, jest rzeczywiście prawdziwe czy tylko takim się wydaje.

Argument Rorty’ego i Davidsona sprowadza się w sumie do tego. Gdyby obiektywna prawda rzeczywiście była celem dociekania, wówczas powinniśmy być w stanie rozpoznać, że osiągnęliśmy ten cel, tj. rozpoznać, kiedy nasze przekonania są prawdziwe. Ale jedyny sposób, w jaki moglibyśmy to zrobić, to porównanie naszych przekonań i gołych faktów. To jednak jest niemożliwe. Stąd też prawda nie może być celem.

Siłą napędową tego argumentu jest założenie, że nie możemy rozpoznać, czy przekonanie jest prawdziwe lub fałszywe, o ile nie porównamy go z nagimi faktami. Czemu jednak mamy tak myśleć? Jednym z powodów mogłoby być przyjęcie staroświeckiego poglądu na prawdę i reprezentację, który możemy określić jako zwierciadło umysłu. Zgodnie z tą teorią, nasz umysł jest rodzajem lustra – nasze przekonania i idee są prawdziwe tylko wtedy, kiedy „odzwierciedlają” lub „przypominają” aspekty rzeczywistości. To stara koncepcja, sięgająca szesnastego stulecia, aprobowana przez rozmaitych filozofów, łącznie z Johnem Lockiem. Jej sedno najzwięźlej ujmuje Szekspir:

[…] człek, ten dumny

Człek, krótkotrwałą uzbrojon potęgą,

Zapominając – choć to rzecz tak jasna –