65,00 zł
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 327
Rok wydania: 2024
Louis-Philippe Rochon, Sergio Rossi
Cel studiowania ekonomii jest dwojaki. Po pierwsze, jest nim możliwość proponowania polityk, które pomagają rozwiązać rozmaite problemy współczesności. Po drugie, jak ujęła to kiedyś żartobliwie brytyjska ekonomistka Joan Robinson (1980, s. 75), jest nim „nauka tego, jak nie dać się oszukać ekonomistom”. Jest to szczególnie prawdziwe dzisiaj, gdy ekonomia ugrzęzła w nadmiernie skomplikowanych modelach i matematyce, które często są oderwane od rzeczywistości, w której żyjemy, przez co zatraca się sztukę opowiadania historii. Ogólny cel tej książki jest zatem podwójny: po pierwsze, zapewnienie, by studentki i studenci ekonomii nauczyli się tego, jak nie dać się zwieść ekonomii głównego nurtu, a jednocześnie byli w stanie zaproponować realistyczne polityki gospodarcze. Po drugie, co jest być może ważniejsze, opowiedzenie innej, bardziej realistycznej historii o kapitalizmie: takiej, którą studentki i studenci, miejmy nadzieję, uznają za bliższą swoim doświadczeniom.
Jednak zanim ekonomistka lub ekonomista będzie w stanie zaproponować taką politykę, musi przezwyciężyć trzy ważne przeszkody. Ale bądźmy świadomi, że na każdym etapie będzie wiele okazji do popełnienia błędów i, co gorsza, kierowania się ideologicznymi uprzedzeniami.
Pierwsza przeszkoda polega na obserwacji realnego świata. W tym przypadku ekonomistka lub ekonomista musi obserwować swoje otoczenie i zadawać właściwe pytania. Według brytyjskiego ekonomisty Johna Maynarda Keynesa (1938, s. 296), wymagana jest „czujna obserwacja rzeczywistego działania naszego systemu”. Co właściwie dzieje się, gdy zmieniają się stopy procentowe? Czy zmiany te wynikają ze stóp procentowych, czy też w grę wchodzą inne czynniki? Co się stanie, gdy wzrosną płace nominalne?
Ten etap obarczony jest możliwymi błędami interpretacyjnymi i uprzedzeniami. Wyobraź sobie na przykład, że jedziesz drogą i widzisz pikietujących pracowników. Co dokładnie obserwujesz? Czy Twoją pierwszą reakcją będzie zatrąbienie w geście wsparcia dla pracowników, którzy domagają się podwyżki płac i lepszych warunków pracy? A może zaczniesz krzyczeć i oskarżać ich o chciwość? Nasze uwewnętrznione uprzedzenia ideologiczne i społeczne zniekształcają to, co widzimy. Dwóch różnych ekonomistów może bardzo odmiennie interpretować tę samą obserwację, dlatego też potrzebujemy „czujnej” obserwacji „rzeczywistego działania” naszej gospodarki.
W pierwszej kolejności, jeśli popierasz pracowników, to wierzysz, że wyższe płace mogą być dobre dla gospodarki, a na pewno są dobre z punktu widzenia sprawiedliwości społecznej. Jeśli jednak Twoja reakcja jest drugą z powyższych, możesz być skłonny twierdzić, że wyższe płace są czymś złym. Zatem przyjęte założenia dotyczące, powiedzmy, zmian w płacach będą miały kluczowe znaczenie dla Twojego ogólnego rozumienia procesu gospodarczego.
Drugi etap polega na umieszczeniu tych obserwacji w odpowiednich ramach analitycznych. Innymi słowy, te obserwacje muszą mieścić się w szerszej teorii. Jednak ponownie – nie jest to łatwe zadanie. Na przykład: dlaczego tak wielu ekonomistów nie było w stanie przewidzieć globalnego kryzysu finansowego, który wybuchł w latach 2007–2008? Łatwa i prosta odpowiedź jest taka, że zaistnienie takiego kryzysu nie mieści się w ramach teoretycznych ekonomii głównego nurtu, która nie bierze pod uwagę możliwości jego wystąpienia. Kiedy więc kryzys się pojawił, ekonomiści nie byli w stanie go właściwie rozpoznać. W rezultacie, choć dla wielu było jasne, że mamy do czynienia z kryzysem, jeszcze więcej osób zaprzeczało temu, a nawet uparcie twierdziło, że „wszystko jest w porządku”.
Ideologiczne uprzedzenie pojawia się tutaj, jeśli założymy, zgodnie z głównym nurtem ekonomii, że rynki powinny być pozostawione same sobie: wolne rynki zawsze prowadzą do możliwie najlepszych wyników i stąd nie mogą tworzyć niestabilności, która musi zatem brać się spoza rynków, ponieważ one same dążą do stabilności i konwergencji w pozycji równowagi. Z drugiej strony postkeynesiści postrzegają rynki jako z natury niestabilne i skłonne do destabilizacji. Faktycznie, jak powiedziałby amerykański ekonomista Hyman Minsky, „stabilność rodzi niestabilność”, co oznacza, że nawet gdy rynki są spokojne i stabilne, przedsiębiorcy będą dążyć do podejmowania coraz bardziej ryzykownych działań w celu osiągnięcia większych zysków, czyniąc cały system stopniowo coraz bardziej niestabilnym. To stanowi jaskrawe przeciwieństwo głównonurtowego poglądu, zgodnie z którym rola, jaką do odegrania ma państwo, jest niewielka, ponieważ zaangażowanie państwa uniemożliwia „oczyszczenie się” rynków1. Państwo w tym ujęciu jest źródłem niestabilności. Jednak według postkeynesistów jest odwrotnie: państwo jest konieczne, aby ograniczyć siłę czynników destabilizujących. Innymi słowy, państwo zapewnia stabilność.
Wracając do wcześniej wspomnianego przykładu, pojawia się pytanie o teorię rynku pracy. Czy powinniśmy założyć, że niższe płace prowadzą do wyższego popytu na pracowników, jak czyni to tradycja neoklasyczna – tj. główny nurt ekonomii – czy raczej wyższe płace mogą prowadzić do wyższego zatrudnienia ze względu na efekty związane z zagregowanym popytem, jak głosi teoria postkeynesowska – czyli heterodoksyjny nurt ekonomii? Mamy zatem dwie przeciwstawne teorie, w związku z czym czytelniczki i czytelnicy powinni docenić pomysł „dochodzenia do tej prawidłowej” teorii. Kiedy więc widzimy strajkujących pracowników żądających wyższych płac, możemy zrozumieć sens ich działania tylko wtedy, gdy posługujemy się właściwą teorią.
Trzeci etap ma charakter empiryczny. Ostatecznie wszystko w ekonomii można sprowadzić do pytań empirycznych. Jeżeli ktoś twierdzi na przykład, że obniżka płac realnych zmniejsza bezrobocie, to ekonomistka lub ekonomista musi być w stanie znaleźć odpowiednie dane i przetestować, czy takie twierdzenie jest prawdziwe (w rzeczywistości: nie jest). Jest wiele potencjalnych błędów, które na tym etapie można popełnić: czy korzystasz z właściwych danych, czy stosujesz odpowiedni test empiryczny, czy posługujesz się modelem realistycznym i reprezentatywnym dla rzeczywistego świata?
W końcu ostatnim etapem pracy ekonomistów jest faza formułowania polityk. Po dokonaniu obserwacji, po dopasowaniu ich do odpowiedniej ramy teoretycznej, po przetestowaniu ich z odpowiednimi danymi, ekonomiści mogą zacząć projektować polityki, które pomogą zaradzić ogromnej liczbie problemów, które pomogą zaradzić ogromnej liczbie problemów, takich jak niski wzrost gospodarczy, bezrobocie, nierówna dystrybucja dochodów i inne. To być może najtrudniejszy etap: polityka musi opierać się na właściwej teorii i prawidłowej lub „czujnej” obserwacji realnego świata, w przeciwnym razie zła polityka może przynieść szkodliwe skutki. Dwa przykłady takich polityk to stosowanie fiskalnej polityki zaciskania pasa (ang. fiscal austerity) w celu pobudzenia aktywności gospodarczej (co przynosi odwrotny skutek) oraz podnoszenie stóp procentowych, gdy gospodarka nadal przechodzi przez kryzys, co zdarza się zbyt często. Jak przypomina nam Keynes (1936/2003, s. 5) w swojej Ogólnej teorii, „gdy usiłujemy konfrontować ją [błędną politykę gospodarczą inspirowaną ekonomią głównego nurtu] z faktami wziętymi z doświadczenia, okazuje się zwodnicza i zgubna”.
To przywodzi na myśl inny trafny cytat z Keynesa, tym razem z pracy The great slump of 1930 [Wielki kryzys roku 1930]: „do dzisiaj jesteśmy wplątani w olbrzymie zamieszanie, popełniwszy błąd w sterowaniu delikatną maszyną, której działania nie rozumiemy. W rezultacie nasza szansa na dojście do bogactwa może na pewien czas być zaprzepaszczona – być może na długi czas” (Keynes, 1930/1978, s. 126). Rozdziały tej książki wyjaśnią, że to „olbrzymie zamieszanie” jest bezpośrednim wynikiem błędnej polityki, błędnych testów empirycznych, błędnej teorii i błędnej obserwacji rzeczywistego świata.
W rezultacie w makroekonomii głównego nurtu w XXI wieku panuje zamęt. Wiemy to co najmniej od czasu kryzysu finansowego, który wybuchł w latach 2007-2008, kiedy to głównonurtowi ekonomiści przestali się ze sobą zgadzać co do kwestii teoretycznych i, co ważniejsze, praktycznych, co doprowadziło do wojny domowej wewnątrz głównego nurtu. Stanowiło to wyraźne przeciwieństwo sytuacji, jaka panowała przed kryzysem, kiedy mieliśmy do czynienia z szerokim konsensusem. Kryzys faktycznie ujawnił fundamentalną słabość makroekonomii głównego nurtu oraz to, że makroekonomiczny król jest nagi: ekonomia rozpadła się, co ukazało, jak bardzo jest nieprzystająca do rzeczywistości. Na jaw wyszła również niezdolność makroekonomii głównego nurtu do proponowania właściwych polityk.
Kryzys zdrowotny związany z pandemią COVID-19 i będący jej konsekwencją kryzys gospodarczy w 2020 roku tylko zaostrzyły podziały, ujawniając w jeszcze większym stopniu hipokryzję wielu ekonomistów głównego nurtu, którzy dali wszystkim jasno do zrozumienia, że zaciskanie pasa pozostaje najlepszą polityką gospodarczą. Jednak wszyscy odczuliśmy skutki stosowania przez lata polityki austerity: nasze instytucje publiczne stały się zbyt słabe, aby adekwatnie reagować na szereg wyzwań pojawiających się podczas kryzysu pandemii COVID-19. Stojące przed nami wyzwania związane z odbudową naszych instytucji i gospodarek są ogromne, a obecny stan makroekonomii głównego nurtu nie daje nam żadnego wartościowego wglądu w teorię lub praktykę gospodarczą, co czyni przyszły dobrobyt ekonomiczny niepewnym.
Faktycznie musimy uznać całą makroekonomię głównego nurtu za nieadekwatną. Po latach polityki austerity, po dziesięcioleciach wmawiania nam, że „państwo nie ma pieniędzy”, przejrzeliśmy kłamstwa utrwalane przez ekonomiczną ortodoksję: na całym świecie widzimy, że „pieniądze” zawsze były, a rządy nie mają ograniczenia budżetowego. Rządy odmawiały wydawania pieniędzy zwyczajnie dlatego, że chciały uniknąć zadłużania się, co spowodowało, że podmioty sektora prywatnego, w szczególności konsumenci, musieli zwiększyć własne zadłużenie. To doprowadziło do wybuchu globalnego kryzysu finansowego w 2007 roku.
Jednak kryzys z 2007-2008 roku ujawnił także coś bardzo ważnego o samej ekonomii głównego nurtu. Nie tylko stosowane modele nie były w stanie przewidzieć kryzysu, ale także ekonomiści nie byli wtedy zdolni zaproponować adekwatnych polityk, żeby poradzić sobie z największym (wówczas) kryzysem od czasu wielkiej depresji, którą wywołał kryzys finansowy z 1929 roku. Rzeczywiście, poza krótkim okresem, w którym otarliśmy się o ekspansję fiskalną w 2009 roku, począwszy od 2010 roku środowisko ekonomiczne proponowało coraz głębsze cięcia budżetowe (politykę austerity) i obniżanie stóp procentowych, pomimo ograniczonego (jeśli w ogóle) sukcesu obu tych polityk. W makroekonomii istniała czarna dziura, a głównonurtowi ekonomiści pielęgnujący swoje cenne modele byli po prostu intelektualnie niezdolni do przeprowadzenia głębokiej rewizji własnego podejścia – co nadal pozostaje do zrobienia.
Ta sama intelektualna próżnia istnieje w odniesieniu do kryzysu związanego z pandemią COVID-19. Podczas gdy rządy na całym świecie generowały bardzo wysokie deficyty fiskalne, by poradzić sobie z trzema jednoczesnymi kryzysami (kryzysem zdrowotnym, kryzysem zerwanych łańcuchów dostaw i kryzysem zagregowanego popytu), zwolennicy polityki austerity,niezdolni do wyswobodzenia się z intelektualnego kaftana bezpieczeństwa, powtarzali jedyny znany im refren: gospodarki załamią się pod ciężarem długu publicznego i tylko wielkie cięcia wydatków publicznych przestawią je z powrotem na tory prowadzące do dobrobytu. Ekonomia w odsłonie „biznes jak zwykle” (ang. business as usual) powraca do gry.
Końcowym rezultatem jest ogólny zamęt. Jak ktokolwiek może proponować polityki w rodzaju „wszystko po staremu”, kiedy świat jest już całkiem inny? Jak wspomnieliśmy powyżej, ekonomiści głównego nurtu wydają się niezdolni do wyjścia poza swoje modele i zaproponowania odważnych i nowych sposobów myślenia o ekonomii.
Twierdzenie Keynesa dotyczące istnienia „olbrzymiego zamieszania” jest aktualne również obecnie. Jak przyznają Vines i Wills (2018, s. 2), „nie jest już jasne, jak powinna wyglądać makroekonomia”. Ostatnio nawet sam Paul Krugman zgodził się, że „nie możemy już używać istniejących standardowych modeli makro” (Smith, 2020, Internet).
Mamy nadzieję, że czytelnicy i czytelniczki uznają rozdziały tej książki za inspirujące i przydatne w kwestionowaniu wcześniejszych wyobrażeń o realnym świecie. Nauki Keynesa są nadal aktualne, być może nawet bardziej niż kiedyś, ale muszą być postrzegane jedynie jako początek analizy.
Rozdziały zebrane w tej książce są napisane przez znanych heterodoksyjnych ekonomistów, których idee z pewnością pozostają pod wpływem Johna Maynarda Keynesa, ale także pod wpływem polskiego ekonomisty Michała Kaleckiego, urodzonego w 1899 roku i zmarłego w 1970 roku. Kalecki był prawie rówieśnikiem Keynesa, a jego idee były pod wieloma względami bliskie tym rozwijanym przez brytyjskiego ekonomistę. Niektórzy ekonomiści heterodoksyjni faktycznie twierdzą, że to Kalecki powinien być uznany za ojca ekonomii „postkeynesowskiej”, czy raczej ekonomii postkaleckiańskiej. Z pewnością jest w tym trochę prawdy i polscy czytelnicy dobrze zrobią, jeśli sięgną po artykuły lub książki Kaleckiego, który był zdecydowanie jednym z najważniejszych ekonomistów XX wieku. Wiele zawartych w tej książce idei ma rodowód kaleckiański i tak naprawdę należy je potraktować jako hołd dla Kaleckiego w 2024 roku, czyli w pięćdziesiątą czwartą rocznicę jego śmierci.
Keynes, J.M. (1930/1978). The great slump of 1930. W: E. Johnson & D. Moggridge (red.), The Collected Writings of John Maynard Keynes, Vol. IX: Essays in Persuasion (s. 126–134), London: Royal Economic Society.
Keynes, J.M. (1936/2003). Ogólna teoria zatrudnienia, procentu ipieniądza. Przeł.Michał Kalecki & Stanisław Rączkowski. Warszawa: Wydawnictwo Naukowe PWN.
Keynes, J.M. (1938). Letter 1267, 4 July 1938 W: E. Johnson & D. Moggridge (red.), The Collected Writings of John Maynard Keynes, Vol. XIV: The General Theory and After. Part II, Defense and Development. London: Royal Economic Society, s. 296–297.
Robinson, J. (1980). Collected Economic Papers. Volume 2. Cambridge: The MIT Press.
Smith, N. (2020). Paul Krugman is pretty upbeat about the economy, dostępne na https://www.bloomberg.com/opinion/articles/2020-05-27/paul-krugman-is-pretty-upbeat-about-coronavirus-economic-recovery, 27 maja 2020.
Vines, D. & S. Wills (2018).The Rebuilding Macroeconomic Theory project: an analytical assessment. Oxford Review of Economic Policy, 34: 1–42.
1 Oczyszczanie się rynków (ang. market clearing) ekonomiści rozumieją jako sytuację, w której istniejąca podaż danego dobra w całości zaspokaja zgłaszany popyt na to dobro po cenach rynkowych [przyp. tłum.].
Louis-Philippe Rochon, Sergio Rossi
W hołdzie złożonym w 1924 roku Alfredowi Marshallowi, swemu byłemu nauczycielowi, brytyjski ekonomista John Maynard Keynes zauważył, że:
wybitnego ekonomistę znamionować powinno rzadko spotykane połączenie rozmaitych talentów. Powinien być – w pewnym stopniu – matematykiem, historykiem, mężem stanu i filozofem. Potrafić powinien posługiwać się symbolami i słowami. Ujmować to, co szczególne, w kontekście tego, co ogólne, oraz myślą obejmować za jednym zamachem konkret i abstrakcję. Powinien badać teraźniejszość w świetle przeszłości, a z uwagi na przyszłość (Keyens, 1924, s. 322).
Wnikliwe spostrzeżenia Keynesa postawiły przed ekonomistami ogromne wyzwania poznawcze. Nic w tym nic dziwnego, bo stawka jest bardzo wysoka. Istnieje w końcu mnóstwo wymagających podjęcia i wyjaśnienia kwestii ekonomicznych, a w przedsięwzięciu tym rolę pierwszoplanową odgrywają ekonomiści. Poczynając od kwestii takich jak płace, praca, jaką wykonujemy lub jaką wielu z nas chciałoby podjąć, po problematykę oprocentowania naszych kart kredytowych, pożyczek bankowych czy kredytów hipotecznych, wysokości podatków oraz cen towarów i usług.
Równie ważną rolę odgrywa polityka gospodarcza. Czy rządy powinny angażować się w funkcjonowanie rynków, a jeśli tak, to na czym tego rodzaju zaangażowanie powinno polegać? Jaką rolę powinny odgrywać banki centralne? I podczas gdy ludzie mają powody do zadowolenia, gdy gospodarka rozwija się prawidłowo, wiele osób traci pracę, a nawet mieszkania, kiedy z gospodarką dzieje się coś nie tak. Ekonomia wywiera wpływ na nas wszystkich.
Ekonomista powinien zatem rozumieć otaczający go świat i umieć zaproponować rozwiązanie problemów, z jakimi się borykamy. A lista jest długa: bezrobocie, inflacja, nierówność dochodów między bogatymi i biednymi, zanieczyszczenie środowiska, wzrost gospodarczy i recesje, a także wiele innych.
Aby zrozumieć świat, ekonomista musi dysponować wiedzą, która wykracza dalece poza wąskie granice „ekonomii”. W przytoczonym powyżej fragmencie Keynes przekonuje nas, że ekonomia nie jest nauką, którą można studiować w oderwaniu od innych dziedzin, na tym samym poziomie co fizykę czy chemię, ale zapożycza wiele elementów z różnych dziedzin nauki, zwłaszcza z innych nauk społecznych. W gruncie rzeczy, aby być dobrym ekonomistą, co nigdy wcześniej nie wydawało się tak nieodzowne niż dzisiaj, należałoby przyjąć do wiadomości, że nauki polityczne, historia, psychologia, socjologia, matematyka, logika, ekologia i filozofia, by wymienić tylko parę z tych dziedzin, dostarczają niezbędnego wkładu w kształtowanie ekonomicznego umysłu. Innymi słowy, jeśli celem ekonomisty jest lepsze zrozumienie świata, w którym żyjemy, czyli tego, co nazywamy „światem rzeczywistym”, a nie jakiegoś świata hipotetycznego, trzeba mu zachowania otwartego umysłu i umiejętności budowania mostów łączących ekonomię z pozostałymi dyscyplinami wiedzy. Lekceważenie wpływu innych dziedzin wiedzy skutkuje złą ekonomią i prowadzi z konieczności do błędnej polityki gospodarczej.
Ale nie wszyscy zawodowi ekonomiści podzielają takie pluralistyczne podejście. W rzeczywistości większość z nich twierdzi, że nie ma potrzeby znać się na naukach politycznych czy na socjologii, a nawet studiować historii. Wielu z nich powie raczej, że nie ma potrzeby czytać niczego, co zostało opublikowane dawniej niż dekadę temu. Ich zdaniem ekonomia zajmuje się rynkami, którymi rządzą prawa naturalne, niezmienne w czasie i niezależne od warunków społecznych i instytucji. W takim ujęciu ekonomia oznacza badanie indywidualnych zachowań i znajdowanie optymalnych rozwiązań niezależnych od czasu i historii. W przeświadczeniu większości ekonomistów ta sama teoria ekonomiczna powinna wyjaśnić zarówno problemy występujące w Stanach Zjednoczonych w 2014 roku, jak i w Afryce Subsaharyjskiej w 1814 roku. Zgodnie z takim założeniem, prawa ekonomii są stałe i obowiązują wszędzie i zawsze.
My jednak przyjmiemy tutaj nieco inne założenie. Proponujemy bowiem odmienne podejście do ekonomii, a zatem również do polityki gospodarczej, biorące pod uwagę warunki społeczno-gospodarcze i instytucje, które ewoluują w czasie: problemy dzisiejszej Brazylii nie są takie same jak problemy Stanów Zjednoczonych, instytucje w Europie różnią się od tych w Ameryce Północnej. Przyjęcie odmiennych założeń okazuje się niebezpieczne, jeśli opartą na nich politykę wdrażać będziemy w realnym świecie. Zatem, w przeciwieństwie do tego, co powiedziała kiedyś Margaret Thatcher, że „nie ma alternatywy” (ang. there is no alternative, TINA), w książce tej prezentujemy alternatywę nie tylko wiarygodną, ale także pozwalającą zrozumieć, jak działa świat rzeczywisty.
Mantra TINA, której omówienie zostawimy na później, niesie niebezpieczne przesłanie, a ci, którzy wierzą w jej trafność, skazani są na powtarzanie błędów przeszłości. Niepowątpiewalnym świadectwem skutków przyjęcia takiej błędnej logiki jest kryzys gospodarczy i finansowy z 2007 roku, wykazujący wiele podobieństw do wielkiego kryzysu z 1929 roku – stąd też wielu nazwało go wielką recesją lub mniejszym kryzysem. Podobieństwa te okazują się uderzające nie tylko w statystykach, takich jak stopa bezrobocia czy tempo wzrostu gospodarczego, ale także w odpowiedzi na kryzys, jakiej wiele rządów udzieliło na jego początku. Podobnie jak w okresie wielkiego kryzysu, w 2009 roku rządy zareagowały początkowo zwiększeniem wydatków publicznych, co przyniosło natychmiastowy sukces w postaci zatrzymania spirali spadku gospodarczego. Problem w tym, że wielu decydentów i ekonomistów uznało to za koniec wielkiej recesji i ogłosiło, że tuż za rogiem czeka nas wzrost gospodarczy. Doradzili zatem rządom, by zaczęły ograniczać wydatki, w przeciwnym razie bowiem ich dotychczasowa polityka mogłaby doprowadzić do inflacji i zdestabilizowania gospodarki.
I rzeczywiście, gdy w 2010 roku gospodarka wydawała się już stabilizować, rządy wielu państw, naciskane, by ograniczyć wydatki, w krótkim czasie porzuciły ekspansywną politykę gospodarczą i zaczęły ciąć wydatki, w niektórych krajach wręcz drastycznie. Tak stało się w wielu europejskich krajach, m.in. w Grecji, we Włoszech, w Hiszpanii, Portugalii czy Irlandii, które opowiedziały się za tak zwaną „konsolidacją fiskalną” i zaczęły wprowadzać ją w życie.
Tak zwana „polityka zaciskania pasa”, znana również pod nazwą „polityki oszczędności”, opiera się na założeniu, że rozwój gospodarki możliwy jest dzięki cięciom wydatków publicznych. Niektórzy nazywają to podejście również „ekspansywnym zacieśnieniem fiskalnym”. Nadal jednak, nawet po oficjalnym wyjściu z kryzysu, znajdujemy się dopiero we wstępnej fazie ożywienia gospodarczego, a wiele państw ponownie popada w recesję. Europa boryka się z poważnymi trudnościami ekonomicznymi, a w Stanach Zjednoczonych i Kanadzie gospodarki rozwijają się w powolnym tempie, co skłania wielu do postawienia pytania, czy nie znajdujemy się w sytuacji „sekularnej stagnacji” (ang. secular stagnation), którą opisać by można jako stale niski wzrost gospodarczy. Po raz kolejny pojawiają się wątpliwości co do utartych przekonań na ten temat.
Istotnie, historia uczy nas wielu rzeczy, tak więc gdyby ekonomiści i rządy zajęli się analizą przyczyn wielkiego kryzysu i jego następstw, dziś, prawie dziesięć lat po krachu z 2007 roku, być może nie znajdowalibyśmy się w sytuacji, w której nadal osiągamy niezadowalające wyniki, dlatego że reakcje rządów w niedawnej przeszłości nie różnią się znacznie od reakcji rządów w następstwie wielkiego kryzysu z 1929 roku.
Przesłanie pluralizmu rozbrzmiewa jednak coraz mocniej, i choć przebija się z mozołem, wyznacza najwłaściwszą drogę – taką, którą dla wspólnego dobra należy podążać. Ekonomiści, którzy przyczynili się do powstania niniejszej książki, wnikliwie i bez pośpiechu badając otaczającą nas rzeczywistość, doszli do wniosku, że najwyższa pora przemyśleć nasze dotychczasowe metody działania. Amerykański ekonomista Alfred Eichner pisał niegdyś, że:
sytuacja, w której znaleźli się ekonomiści, nie różni się zatem od sytuacji wielu przyrodników, którzy w obliczu rosnącej liczby dowodów na poparcie najpierw kopernikańskiej teorii wszechświata, a później darwinowskiej teorii ewolucji, musieli zdecydować, czy podważenie objawieniowych podstaw etyki judeochrześcijańskiej nie jest zbyt wielką ceną, jaką trzeba zapłacić za szansę na ujawnienie prawdy (Eichner, 1983, s. 238).
A jednak ekonomia wydaje się trwać w zaprzeczeniu, odmawiając uznania ograniczeń konwencjonalnego myślenia.
Coraz większa liczba ekonomistów dostrzega jednak ograniczenia dotychczasowego sposobu myślenia – podobnie jak wielu obecnych studentów. Obecnie na całym świecie rozwija się bowiem ruch noszący nazwę „Pomyśleć ekonomię od nowa” (Rethinking Economics)1, którego celem jest właśnie wprowadzenie większej dozy pluralizmu w nauczanie ekonomii. We Francji z kolei zawiązała się grupa „Zatroskanych ekonomistów” (Les Economistes Atterrés), obejmująca wykładowców i studentów walczących o wprowadzenie większego pluralizmu w ekonomii. Podobne ruchy rodzą się również gdzie indziej. Na Uniwersytecie Harvarda w listopadzie 2011 roku studenci opuścili gremialnie zajęcia z ekonomii, prowadzone przez Gregory’ego Mankiwa z powodu „konserwatywnych uprzedzeń”, jakimi ich zdaniem podszyte jest jego myślenie o ekonomii. Wielu twierdzi, że teorie ekonomiczne i polityka gospodarcza, których orędownikiem jest m.in. profesor Mankiw, legły u podstaw kryzysu lat 2007-2008. Studenci z Uniwersytetu Harvarda byli tego w pełni świadomi i zrezygnowali z jego zajęć, ich zdaniem bowiem zmiany są nieodzowne.
Keynes ostrzegał nas przed taką błędną polityką. Jak pisał w jednoakapitowym pierwszym rozdziale swej najsłynniejszej pracy noszącej tytuł Ogólna teoria zatrudnienia, procentu ipieniądza, opublikowanej w 1936 roku, „[…] postulaty teorii [neo]klasycznej dają się zastosować nie w ogóle, lecz jedynie w przypadku szczególnym […] Ponadto teoria [neo]klasyczna wyposażyła ów przypadek w cechy obce ustrojowi gospodarczemu, w którym żyjemy, i w rezultacie, gdy usiłujemy konfrontować ją z faktami wziętymi z doświadczenia, okazuje się ona zwodnicza i zgubna” (Keynes, 2012, 5). Niniejsza książka w znacznej mierze wyrasta z tej przestrogi.
Zrozumienie otaczającego nas świata wymaga od nas zinterpretowania tego, co się w nim dzieje, a nie jest to łatwe zadanie, ponieważ zawsze perspektywę określa pewna ideologia. Co omówimy poniżej, istnieją dwie najbardziej ogólne wizje tego, jak działa gospodarka, czyli dwie jej ideologie, a to, do której z nich się przychylamy, zawsze kładzie się cieniem na sposobie, w jaki postrzegamy otaczający nas świat. Ideologie te pozostają wobec siebie w bezpośredniej opozycji, a niepodzielne panowanie jednej nad drugą starają się zapewnić stojące za nimi potężne siły społeczne i partykularne interesy.
Czy rynki lepiej funkcjonują pozostawione same sobie, bez żadnej ingerencji ze strony rządu? Tak uważa się na gruncie „leseferyzmu” bądź teorii (neo)klasycznej (do której Keynes odnosił się w zacytowanym wyżej fragmencie) domagających się pozostawienia rynków w spokoju, zminimalizowania, a wręcz wyeliminowania wszelkich prób „ingerencji” ze strony rządu, mogących tylko pogorszyć sytuację. Rynki mają rzekomo pewne wbudowane stabilizatory, gwarantujące im możliwość samoczynnego powrotu do stanu równowagi.
Możemy zilustrować ten pogląd, odwołując się do analogii miski i szklanej kulki. Jeśli wrzucić ją do miski i nią zakręcić, kulka krążyć będzie w kierunku dna miski, a następnie zatrzyma się i osiągnie pozycję spoczynkową, czyli stan równowagi na jej dnie. W tym sensie można uznać, że stan równowagi został osiągnięty dzięki sile ciążenia. Nie wolno nam zatem stawiać na drodze szklanej kulki żadnych przeszkód. Samodzielnie, bez jakiejkolwiek pomocy, w końcu znajdzie się w stanie równowagi.
I tak, zgodnie z powyższymi założeniami, rządy i ustawodawstwo często stają się przeszkodami uniemożliwiającymi rynkom osiągnięcie równowagi. Innymi słowy, to one stają się przyczyną recesji i kryzysów, gdy wprowadzają regulacje, nakładają wysokie podatki lub cła bądź decydują się na nadmierne wydatki. Winowajcami są również związki zawodowe, ponieważ żądają dla pracowników płac wyższych niż te dyktowane i wspierane przez rynki. W rezultacie dostępne zasoby zostają niewłaściwie alokowane lub są wykorzystywane w sposób niepożądany i marnotrawione, a to prowadzi do wzrostu bezrobocia, inflacji i spowolnienia wzrostu gospodarczego, a nawet recesji.
Z takiej filozofii wyrasta polityka gospodarcza mająca na celu pozbycie się deficytu budżetowego (np. ustawodawstwo o zrównoważonym budżecie), a także zmierzająca do obniżenia podatków i utrudniająca wstępowanie do związków zawodowych. Jej nadrzędnym celem jest ograniczenie wpływu wszelkich instytucji, w tym państwa, na działalność rynków.
Drugie podejście jest całkowicie odmienne, a pod wieloma względami wręcz przeciwstawne, uznaje, że rynki pozostawione same sobie łatwo się rozregulowują, tracą stabilność, podatne są na zakłócenia, a nawet kryzysy. Przy tym podejściu twierdzi się, że rynkom brakuje jakichkolwiek wewnętrznych sił, które umożliwiałyby gospodarkom samodzielny wzrost w perspektywie długofalowej albo pozwalałyby na przywrócenie ich do stanu „równowagi”.
Różnica między tymi dwoma podejściami sprowadza się w dużej mierze do tego, jak postrzegamy państwo i jego rolę – jako siłę dobra czy zła? Jak wspomniano powyżej, kiedy postrzega się rząd jako natręta, wówczas naturalnie każda próba zaangażowania sektora publicznego uchodzić będzie za atak na głęboką mądrość wolnych rynków. Inni postrzegają jednak rządy w bardziej pozytywnym świetle, jako narzędzie pomagające rynkom w przezwyciężaniu niektórych nieprawidłowości i wyzbywaniu się szkodliwych mechanizmów działania. Przy takim podejściu rola rządu okazuje się zasadnicza.
W rzeczywistości pozbawione kontroli ze strony rządów rynki podatne są na ogromne okresowe wahania. Jedną z przyczyn tego stanu rzeczy jest fakt, że żyjemy w świecie fundamentalnej niepewności, co stanowi główny problem podejmowany przez Johna Maynarda Keynesa – nie sposób przewidzieć przyszłości. Jak pisze, „po prostu nie znamy” przyszłości. Niepewność wywiera istotny wpływ na zachowania jednostek i przedsiębiorstw. Rzeczywiście, kondycja „skrajnej kruchości” naszej wiedzy o przyszłości, ale także naszego zrozumienia, jak działają rynki, nieść może niepożądane konsekwencje. Mimo to każdego dnia musimy jakoś podejmować decyzje. Keynes nazwał ten szepczący nam do ucha głos, jakimś sposobem kierujący nami w podejmowaniu decyzji w warunkach niepewności, „zwierzęcym instynktem”.
W klimacie niepewności pesymizm i optymizm dotyczące przyszłości okazują się kluczowe dla zrozumienia tego, co pobudza jednostki i przedsiębiorstwa do działania. Na przykład, gdy pojawia się nadmierny pesymizm w przewidywaniach, przedsiębiorstwa mogą nie być skłonne do inwestowania albo starać się źródeł finansowania szukać w bankach, które z kolei wstrzemięźliwie udzielać będą pożyczek. Konsumenci mogą nie chcieć wydawać pieniędzy, decydując się raczej na gromadzenie oszczędności. Wszystkie tego typu zachowania będą przyczyniać się do obniżenia na rynku całkowitego popytu na produkowane dobra i usługi.
Tu właśnie wkracza rząd. W czasach ogromnej niepewności, kiedy zagregowany popyt jest niski, rządy mogą wywierać na rynki wpływ stabilizujący. Kiedy panuje recesja i rośnie niepewność co do przyszłości gospodarki, rząd może zwiększyć aktywność gospodarczą przez ekspansywną politykę fiskalną, czyli zwiększenie wydatków publicznych. Nabywając dobra i usługi od sektora prywatnego lub przekazując pieniądze konsumentom, rządy przyczyniają się do zwiększenia całkowitego popytu na rynku produktów. To pomaga zbudować atmosferę zaufania i optymizmu (lub osłabić pesymistyczne nastawienie), co z kolei zachęcać będzie przedsiębiorstwa do zwiększenia poziomu inwestycji, a banki do udzielania z większą chęcią kredytów. Dlatego, jak powiada Keynes, podmioty gospodarcze działają w rytmie „nagłych wybuchów optymizmu albo pesymizmu”.
W większości uniwersytetów naucza się ekonomii zgodnie z pierwszym zaprezentowanym przez nas podejściem, a teorię wolnego rynku uznaje się za jedyne wiarygodne ujęcie ekonomii. Od studentów nie oczekuje się podawania go w wątpliwość. Wpaja się im to ujęcie, a następnie odpytuje z jego praw i założeń, by na koniec przyjęli je bez najmniejszych zastrzeżeń, jeśli zależy im na ukończeniu studiów, po których znajdą zatrudnienie jako ekonomiści i ekonomistki w sektorze prywatnym lub publicznym, i będą stosować to, co wynieśli z uczelni. Przy przyjęciu na studia magisterskie wymaga się od nich napisania pracy wykorzystującej takie właśnie światopoglądowe założenia, inaczej nie otrzymają dyplomu. A kiedy zostaną profesorami i profesorkami ekonomii, sami będą wykładać wyłącznie jedną teorię, ponieważ żadnej innej nie znają. W ten sposób krąg nieodwołalnie się zamyka. Jednak, jak pisał laureat Nagrody Nobla Joseph Stiglitz, ekonomia nauczana „w amerykańskich szkołach wyższych [...] stanowi świadectwo triumfu ideologii nad nauką” (Stiglitz, 2002).
Tak brzmi główna teza niniejszej książki. Zapoznamy się w niej z dwoma najogólniejszymi ujęciami ekonomii, które można określić mianem ortodoksyjnego (lub neoklasycznego albo głównonurtowego) i heterodoksyjnego. Każde z tych podejść opiera się na własnych założeniach i hipotezach, oba są zakorzenione w określonej ideologii i każde oferuje nie tylko całkowicie odmienną interpretację realnego świata, ale również skrajnie różne teorie i zestawy polityk, które należy przyjąć w celu rozwiązania szeregu problemów gospodarczych. Przy każdym z tych ujęć zadaje się całkiem różne pytania, dlatego dostarczają one również zgoła odmiennych odpowiedzi.
Zanim przejdziemy do szczegółowego rozpatrzenia tych dwóch odmiennych ujęć ekonomii, musimy sobie odpowiedzieć na zasadnicze pytanie: czy ekonomia jest nauką?
W naukach ścisłych wiedzę zdobywa się na drodze obserwacji i eksperymentów. Hipotezy można sprawdzać m.in. w laboratorium, w ściśle określonych, szczególnych warunkach. Możemy odtworzyć warunki panujące w kosmosie lub sprawdzić wpływ braku ciążenia na człowieka, który przygotowuje się do wyjścia w przestrzeń kosmiczną – bez opuszczania laboratorium. Możemy przeprowadzić symulacje komputerowe zachowań opracowanego przez nas nowego silnika samolotu i sprawdzić, jak zmiany w jego konstrukcji wpływają na jego osiągi.
Wiemy też, że istnieją niezmienne prawa przyrody: prawo ciążenia, trzy zasady dynamiki Newtona, prawa termodynamiki czy zasada względności Einsteina. I prawa te nie zmieniają się w czasie. Na przykład grawitacja tysiąc lat temu była taka sama jak dzisiaj. Ciążenie może być inne na Ziemi niż na Jowiszu, ale prawa, które nim rządzą, są ściśle określone. To samo dotyczy obrotów planet: poruszają się one w ten sam sposób jak miliardy lat temu. Światło porusza się z taką samą prędkością jak w odległej przeszłości. Co więcej, w świecie nauk ścisłych, jeśli rzeczywisty świat jest zbyt skomplikowany, zawsze można przyjąć określone stałe i dzięki temu oszacować wpływ jednej zmiennej na drugą. A jeśli dany eksperyment się nie powiedzie, można go powtarzać tyle razy, ile trzeba, póki nie uzyska się pożądanych wyników.
W ekonomii jednak na ogół nie sposób tego zrobić ani postępować wedle podobnej metody. Nie możemy np. odtworzyć w laboratorium warunków świata rzeczywistego, takich jak rynek pracy czy system bankowy, i przeprowadzić stosownych badań w celu potwierdzenia danej hipotezy; nie możemy też po prostu przyjąć określonych stałych w rzeczywistym świecie ani zmierzyć konkretnego wpływu pojedynczej zmiennej na gospodarkę – co ekonomiści nazywają warunkiem ceteris paribus, czyli „przy pozostałych czynnikach niezmienionych”. Świat rzeczywisty jest zbyt skomplikowany, jest bowiem miejscem, gdzie wszystko dzieje się jednocześnie.
Oczywiście nie oznacza to, że nie możemy przeprowadzać testów ani zastosować wcześniej opracowanych modeli, chcąc poszerzyć naszą wiedzę na temat funkcjonowania systemów gospodarczych, ale należy to robić właściwie i opierając się na szeregu jawnych (a nie w znacznej mierze ukrytych) hipotez. Ponadto hipotezy te muszą mieć zaczepienie w rzeczywistości, nie można przyjmować ich po prostu ad hoc, by pozostać w zgodzie z wnioskami wynikającymi z danego modelu.
W realnych gospodarkach bowiem społeczeństwa i rynki podlegają nieustannym zmianom. Metody montażu samochodów nie mają nic wspólnego z tymi, za pomocą których budowano je w czasach Henry’ego Forda; wydatki rządowe sto lat temu stanowiły zaledwie niewielką część ogólnego PKB, dzisiaj wynoszą znacznie więcej. Dzisiejsze instytucje – takie jak rządy, ale także związki zawodowe i korporacje – nie przypominają swych poprzedniczek. Dzisiejsze korporacje są organizacjami bardziej złożonymi i skomplikowanymi niż sto lat temu, a dzisiejszy bank działa zupełnie inaczej niż banki działające w przeszłości, nie wspominając już o istnieniu parabanków. W miarę jak zmieniają się instytucje, wpływają one na sposób funkcjonowania rynków i osiągane przez nie wyniki, dlatego polityka dogodna w czasach, gdy rolnictwo stanowiło istotny element gospodarki, z pewnością nie będzie skuteczna dzisiaj, gdy produkcja rolna stanowi stosunkowo niewielką część całkowitej produkcji gospodarczej.
Spostrzeżenia te są ważne przy podejmowaniu decyzji o stosowaniu modeli. Oczywiście, modele muszą odzwierciedlać ewolucję i zmiany zachodzące na rynkach z upływem czasu. Posiłkowanie się modelami wymaga dokładnego rozważenia przyjętych w tym celu założeń i hipotez: w jakim stopniu odzwierciedlają one świat rzeczywisty? I co kluczowe, na ile istotne są zmienne, których nie bierzemy pod uwagę? Czy ich pominięcie zmieniłoby wnioski, a jeśli tak, to w jaki sposób i dlaczego?
Jeśli chodzi o zmieniającą się naturę instytucji, pytanie, które wypada zadać, brzmi następująco: czy obecne instytucje są takie same jak w przeszłości, a jeśli nie, czy może stanowić to wystarczający powód, by pomyśleć ekonomię od nowa? W końcu, czy to, że instytucje się zmieniają, ma jakiekolwiek znaczenie? Czy nie moglibyśmy po prostu pominąć tych zmian i dalej analizować rynki tak, jakby wszystko inne pozostawało bez zmian?
Zmiana jest bowiem cechą charakterystyczną naszych gospodarek, a zatem w dziedzinie ekonomii nie mogą obowiązywać uniwersalne prawa, takie jak prawo ciążenia czy zasady dynamiki. Z tego względu ekonomia nie może być nauką ścisłą. Biorąc pod uwagę owe zmiany, a także wiele innych czynników, nie możemy oczekiwać, że teorie ekonomiczne sprzed stu lat dziś nadal będą aktualne. Dlatego polityki gospodarcze, skuteczne w przeszłości, w dzisiejszych warunkach mogą okazać się całkowicie błędne.
Nie oznacza to jednak, że ekonomiści nie mogą postępować jak naukowcy w obserwacjach otaczającego ich świata. W tym sensie ekonomia ma charakter naukowy i opiera się, jak powiada Keynes, na „obserwowaniu z zapałem rzeczywistego świata”. Metoda naukowa przechodzi od obserwacji do teorii, sięgając głęboko pod powierzchnię zjawisk. Tak więc w dziedzinie ekonomii, podobnie jak w innych naukach społecznych, obowiązuje bez wątpienia podejście naukowe.
Choć większości z nas taka perspektywa może wydawać się sensowna, w rzeczywistości zainteresowanie nią podziela obecnie bardzo niewielki odsetek ekonomistów i politycznych decydentów. Jak stwierdzono wcześniej, w chwili pisania tej książki zdecydowana większość przedstawicieli i przedstawicielek tego zawodu przyjmuje znacznie zawężoną definicję ekonomii, której wady – mamy nadzieję – uda nam się wykazać w niniejszej książce. Ekonomiści hołdujący takiemu podejściu wierzą w prawa ekonomiczne, to znaczy w ideę, że teorie ekonomiczne są niezmienne – zastosować można je zawsze i wszędzie. Ale co się dzieje, gdy świat rzeczywisty nie zachowuje się tak, jak przewidują te teorie? Co jest nie tak? W fizyce, gdy świat rzeczywisty nie spełnia założeń teorii, odrzuca się ją jako błędną i z czasem zastępuje inną. Tak stało się np. z poglądem, że Ziemia jest płaska lub że Słońce obraca się wokół Ziemi.
W ekonomii głównego nurtu nie stosuje się jednak podejścia naukowego w powyższym znaczeniu: mimo niepowodzenia wielu należących do niej teorii i polityk, nadal wierzy się w to, że wyrastające na jej gruncie teorie są poprawne. Winą obarcza się raczej instytucje takie jak państwo i związki zawodowe, „ingerujące” w prawa rynku. Pomysł, że teorie te mogą być po prostu błędne, nie mieści się w głowie jej zwolennikom. Doskonale tę sytuację obrazują dwa znakomite cytaty z Keynesa. Po pierwsze, w Ogólnej teorii Keynes (1936/2012, s. 16) porównał to podejście do sposobu postępowania „matematyków wychowanych na geometrii euklidesowej obracających się w świecie nieeuklidesowym, którzy – po dokonaniu odkrycia, że zgodnie z doświadczeniem linie proste pozornie równoległe często się przecinają – udzielają tym liniom nagany za to, że nie biegną zupełnie prosto” (2012, s. 17). Tak właśnie zachowują się ekonomiści głównego nurtu: obwiniają rzeczywisty świat o to, że nie zachowuje się w sposób przewidywany przez ich teorie. A może powinni przypomnieć sobie słowa Keynesa: „Gdy zmieniają się fakty, ja zmieniam zdanie. A Pan?”.
Rozważmy jeszcze nieco głębiej rolę, jaką w ekonomii odgrywają modele.
Ekonomiści często posiłkują się tabelami i wykresami w celu zinterpretowania i wyjaśnienia otaczającego ich świata, stosują też matematykę wyższą i analizy statystyczne. To jedno z narzędzi z podstawowego przybornika ekonomisty. Nie podważa to jednak naszych wcześniejszych stwierdzeń. Jeśli chcemy właściwie wykorzystać te narzędzia, przy używaniu modeli i matematyki trzeba zachować należytą ostrożność. Ponadto niedostatek matematycznych narzędzi czy złożonych modeli nie przesądza o bezużyteczności danej teorii. Ekonomiści muszą najpierw być w stanie opowiedzieć daną historię i objaśnić rzeczywistość, zanim zaczną polegać na modelach i matematycznych obliczeniach w celu poparcia swoich wniosków, jeśli dany przypadek to uzasadnia.
Modele stanowią uproszczoną wersję rzeczywistości i jako takie nie muszą być skomplikowane, ale muszą być w dostatecznym stopniu realistyczne, gdyż stanowić mają uproszczenie rzeczywistego, a nie jakiegoś fikcyjnego świata. Modele wyrastają z pewnych założeń – i właśnie owe założenia muszą zadowalająco odzwierciedlać świat rzeczywisty. Jeśli założenia okazują się błędne, cały model staje się bezużyteczny. Wyobraźmy sobie próbę wyjaśnienia ruchu obrotowego Ziemi czy ruchu planet na podstawie hipotezy, że Ziemia jest płaska, a wszystkie ciała niebieskie obracają się wokół niej.
Przykładowo nasze gospodarki rozwijają się dzięki wzrostowi popytu na dobra i usługi. Jako taki, popyt odgrywa rolę zasadniczą. Żaden model, który takiej roli mu nie przypisuje, nie zasługuje na poważne traktowanie. Weźmy inny przykład: żyjemy w gospodarce opartej na pieniądzu, w której wynagrodzenia wypłacane są w postaci pieniężnej, podobnie jak pożyczki bankowe udzielane w tej samej formie, a pieniądz jest tym, czego używamy do zakupu towarów. W związku z tym pieniądz musi stanowić sedno naszych modeli ekonomicznych, a jeśli jest inaczej, dany model należy odrzucić na rzecz innego, uwzględniającego pieniądz w analizie.
Kolejne wspólne założenia, jakie znajdziemy w najpopularniejszych modelach, są następujące: pełne zatrudnienie zawsze bierze górę, bezrobocie jest tylko tymczasowe, pieniądz w ogóle nie istnieje, gospodarki wyewoluowały z wymiany barterowej, czas jest skończony w tym sensie, że modele działają tylko w pewnych okresach, nie dochodzi do akumulacji kapitału (a zatem również inwestycji), istnieje tylko jedno dobro i tak dalej. Czy na pewno są to realistyczne założenia? Ekonomista John Kay całkiem trafnie zauważył, że „tego rodzaju modele przypominają Śródziemie u Tolkiena albo grę komputerową w rodzaju Grand Theft Auto” (2011). Co zastanawiające, ekonomiści z głównego nurtu przyznają wprawdzie, że ich założenia nie są do końca realistyczne, ale nie ma to dla nich większego znaczenia, o ile ich modele są wewnętrznie spójne.
Doskonałym przykładem niebezpieczeństw wynikających z używania złych modeli ekonomicznych jest całkowita porażka ekonomii głównego nurtu w przewidywaniu kryzysu finansowego, który wybuchł w latach 2007-08. W istocie prawie żadnemu z ekonomistów głównego nurtu nie udało się go przewidzieć. Za to na kilka miesięcy przed nadejściem kryzysu, w sierpniu 2007 roku, ówczesny przewodniczący amerykańskiej Rezerwy Federalnej, Ben Bernanke (2007), stwierdził w swoim zeznaniu przed Kongresem w marcu 2007 roku, że „w tym momencie problemy na rynku kredytów typu subprime wydają się wpływać na całość gospodarki i rynki finansowe jedynie w ograniczonym zakresie”. Niecały rok później, 10 stycznia 2008 roku, śmiało stwierdził, że „w Rezerwie Federalnej nie przewiduje się obecnie recesji” (Bernanke, 2008).
Kryzys był dowodem całkowitej porażki ekonomii głównego nurtu. Skłoniło to nawet królową Anglii 5 listopada 2008 roku do postawienia pytania: „Dlaczego nikt nie zauważył, jak się rozwija?” (Davidson, 2015, s. 1).
Odpowiedź wydaje się dość prosta: nikt nie zauważył kryzysu, ponieważ większość ekonomistów pracuje z modelami, które są zwyczajnie błędne i wykorzystują szereg wadliwych założeń. W rzeczywistości w głównonurtowych modelach nie ma miejsca na kryzysy, ponieważ uważa się, że rynki są efektywne. W modelach tych można wprawdzie dostrzec pewne problemy na tym czy innym rynku, ale nie równoczesną awarię całego systemu. Jednak, jak pokazał przełom 2007 i 2008 roku, może do niej dojść, i tak właśnie, od czasu do czasu, się zdarza.
Matematyka, podobnie jak modele, odgrywa rolę wyjątkowo ważną, rzecz jednak w tym, że należy podporządkować ją opowieści. Innymi słowy, w ekonomii chodzi o opowiedzenie historii o otaczającym nas świecie. Najpierw trzeba ją opowiedzieć, a dopiero potem, by ją uwiarygodnić, można się odwołać do matematyki.
Sęk w tym, że obecnie modele i matematyka dogłębnie zawładnęły ekonomią, a ekonomiści za bardzo na nich polegają. Po drodze gubi się gdzieś ekonomiczna opowieść. Przedmiotem badań stają się coraz bardziej wyrafinowane modele i techniki statystyczne, a nie gospodarka. Deirdre McCloskey (2005), w nawiązaniu do narastającej matematyzacji ekonomii, napisała: „jeśli się nie mylę w mojej krytyce ekonomii – a modlę się, żebym była w błędzie – to znaczna większość tego, czym zajmują się obecnie ekonomiści, to zwykła strata czasu”. Na to samo wskazywaliśmy wcześniej: przepadła gdzieś ekonomiczna opowieść zastąpiona matematycznym wyrafinowaniem. Trzeba zatem do niej powrócić, a zadanie to wypełnić zamierza właśnie niniejsza książka.
I nie jest to bynajmniej problem historii najnowszej. Już sam Keynes, uznając pomocniczą rolę matematyki, ostrzegał nas jednak przed niebezpieczeństwami wiążącymi się z pokładaniem w niej nazbyt wielkiej wiary. W Ogólnej teorii pisał zatem, że:
Zbyt wiele jest we współczesnej ekonomii „matematycznej” zwykłego ględzenia, równie nieścisłego jak początkowe założenia, które mu służą za podstawę. W tej gęstwinie pretensjonalnych i bezużytecznych symboli autor traci z oczu złożoność zjawisk i współzależności, jakie zachodzą w rzeczywistym świecie (Keynes, 1936/2012, s. 170).
Zauważmy, że Keynes odnosi się tutaj właśnie do faktu, że wielu ekonomistów jest w większym stopniu zainteresowanych opracowywaniem coraz bardziej wyrafinowanych modeli niż wyjaśnianiem rzeczywistego świata. Jeśli chodzi o modele, to, jak pisał Keynes (1973, s. 296) w 1938 roku w liście do swojego przyjaciela Roya Harroda:
ekonomia jest nauką myślenia w kategoriach modeli połączoną ze sztuką dobierania modeli istotnych dla współczesnego świata. I nie może być niczym innym, ponieważ w przeciwieństwie do typowych nauk przyrodniczych, materia, do której się ją stosuje, pod zbyt wieloma względami ulega zmianom wraz z upływem czasu.
Joan Robinson (1962, s. 21) z kolei, współpracowniczka Keynesa na Uniwersytecie Cambridge, wyjaśnia, że „zadaniem ekonomistów nie jest mówienie nam, co mamy robić, ale pokazywanie, dlaczego to, co i tak robimy, jest zgodne z właściwymi zasadami”.
Ekonomia jest w istocie sztuką dobierania modeli odpowiednich dla świata, w którym żyjemy, a który nieustannie się zmienia. Musi zatem przestrzegać „właściwych zasad”. Zadanie to nie jest oczywiście łatwe do wypełnienia, stanowi bowiem poważne wyzwanie dla ekonomistów, przez zbyt wielu z nich zwyczajnie lekceważone.
Dlatego doskonalsze modelowanie (czyli większe matematyczne wyrafinowanie) nie oznacza z konieczności doskonalszej ekonomii. Obecnie wiele energii poświęca się na tworzenie coraz doskonalszych i coraz bardziej wyrafinowanych modeli, o coraz większym stopniu złożoności, mających w jakiś sposób pomóc ekonomiście w ocenie gospodarki i przewidywaniu przyszłości, które stawia sobie za cel. Jednak złożoność modelu nie ma znaczenia, jeśli jego założenia są chybione czy błędne. Modele muszą bowiem przestrzegać tych „właściwych zasad”.
Gdzie zatem jest miejsce dla ekonomii? Jest ona, mówi Keynes (1973, s. 296), „u swych podstaw nauką moralną, a nie przyrodniczą”.
Zanim przyjrzymy się, w jaki sposób ekonomia jest faktycznie powiązana z innymi naukami społecznymi, musimy najpierw zrozumieć świat, który ekonomia pragnie badać. Innymi słowy, musimy odpowiedzieć sobie na pytanie, czym jest ten prawdziwy świat, w którym żyjemy? To z kolei powinno wyjaśnić, dlaczego miejsce ekonomii jest pośród innych nauk społecznych.
Takie podejście czy wizja ekonomii, jakie prezentujemy w niniejszej książce sięga korzeniami kilkaset lat wstecz, do okresu zwanego „klasycznym”. Była to epoka znamienitych ekonomistów takich jak Adam Smith, David Ricardo czy Karol Marks – epoka, w której rolnictwo było dominującym obszarem działalności gospodarczej. Choć zwykło się podkreślać ogromne różnice dzielące tych trzech ekonomistów, a niewątpliwie były one istotne, wszyscy trzej mieli podobne podejście do ekonomii – ujmowali społeczeństwo połowy XVIII wieku jako pole bitwy toczącej się między klasami społecznymi. Społeczeństwo to dzieliło się na kapitalistów, czyli właścicieli środków produkcji, a w szczególności narzędzi potrzebnych do uprawy ziemi i zbierania plonów, rentierów dzierżawiących ziemię kapitalistom oraz robotników pracujących na roli.
Taki sposób postrzegania społeczeństwa jako złożonego z klas społecznych lub makrogrup zakłada nieuchronność konfliktu – zatargu między klasami w kwestii podziału bogactwa. Jeśli wyhoduje się wystarczającą ilość zboża, by zapewnić sobie plony w następnym roku, co należy zrobić z tym, co zostanie, czyli z tym, co nazywamy nadwyżkami? Innymi słowy, co zrobić z nadwyżką zboża wykraczającą ponad to, co nieodzowne do zasiewu w kolejnym sezonie? Co komu przypadnie? Jak zostanie ona rozdzielona między kapitalistów, rentierów i robotników?