Portrety i sceny z „Wesela” - Michał Michalczyk - ebook

Portrety i sceny z „Wesela” ebook

Michał Michalczyk

0,0

Opis

Stanisław Wyspiański był świadkiem na ślubie Lucjana Rydla z Jadwigą Mikołajczyk, a potem jednym z wielu gości weselnych w dworku Tetmajera. Wydarzenia drugiego dnia, a właściwie podsłuchane dialogi ujął w dramacie literackim „Wesele”, w formie scenicznej. Po stu latach sceny zawarte w dramacie zostały przeniesione na płótna obrazów z zachowaniem autentyczności postaci.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 91

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Michał Michalczyk

Portrety i sceny z „Wesela”

© Michał Michalczyk, 2023

Stanisław Wyspiański był świadkiem na ślubie Lucjana Rydla z Jadwigą Mikołajczyk, a potem jednym z wielu gości weselnych w dworku Tetmajera. Wydarzenia drugiego dnia, a właściwie podsłuchane dialogi ujął w dramacie literackim „Wesele”, w formie scenicznej. Po stu latach sceny zawarte w dramacie zostały przeniesione na płótna obrazów z zachowaniem autentyczności postaci.

ISBN 978-83-8351-508-3

Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero

Wstęp — wydanie drugie

Książka ta nie jest kolejną rozprawką o „Weselu” Wyspiańskiego, nie jest też kolejną interpretacją przesłania zawartego w dramacie. Jeżeli zawiera opisy, cytaty to tylko dla pokazania tła wydarzeń i motywu utworzenia nowego przekazu w poprzednim kontekście. Wielość interpretacji scenicznych, wydawać się może, wyczerpała pomysłowość reżyserów na „Wesele”, skoro na 100-lecie nikt nie podjął się próby rocznicowej inscenizacji. Były już takie interpretacje w każdym niemal, nieraz rozbieżnym aspekcie, w pokaźniej liczbie przedstawień teatralnych, w odbiorze od euforii do skandalu. Była też interpretacja filmowa oceniona pobłażliwie przez krytyków i samych zainteresowanych, w tym też opiekunów Rydlówki, surowo skomentowana przez samego reżysera, Andrzeja Wajdę. Celem tej publikacji książkowej jest pokazanie „Wesela”, a w zasadzie ważnych na użytek dramatu weselników czterodniowej biesiady weselnej w Bronowicach z listopada 1900 roku, zastygłych na płótnach obrazów. Książki o „Weselu” będą leżały zżółkłe w bibliotekach, film Andrzeja Wajdy też trafi na archiwalne półki, natomiast obrazy pozostaną na ścianach przypominając postaci i sceny z tego wydarzenia. Zastygną w bezruchu na wieki tak jakby porażone złośliwymi psotami mitycznego chochoła. Nie człowiek to, nie ptak, nie krzak, a doczekał się traktowania go jako symbol Młodej Polski reprezentujący uczestników wesela. W domu weselnym, w Rydlówce, nie ma tradycji świętowania żadnego wątku z dramatu, choćby inscenizacji tamtych oczepin, a jest obyczaj osadzania chochoła pod muzeum, snopka otulającego różę jesienią, chociaż w dramacie takiej sceny nie było. Pojawił się ostatnio nowy opis przywracający rzeczywisty wizerunek głównej postaci z tamtego roku, Pannie Młodej — Jadwidze Mikołajczykównie. Przez 120 lat uchodziła za wiejską dziewuszkę z okrągłą buzią i ciemnymi włosami. Można odnieść wrażenie oglądając publikowane fotografie datowane na rok 1900, że taki powinna mieć konterfekt w dniu swoich zaślubin z Lucjanem Rydlem. Te sugestie tak mocno utrwaliły się w przekazach, że w spektaklach teatralnych, w filmie Andrzeja Wajdy, zawsze jest o wiele starsza, zawsze niepodobna do opisu. Tymczasem ze wcześniejszego, studenckiego portretu Wojciecha Wejssa, z publikowanych opisów, również z relacji opiekunki Muzeum — Marii Rydlowej, wyłania się nieśmiała, ładna, krucha blondynka, która będzie najładniejszą i najsławniejszą Panną Młodą nie tylko w Bronowicach, ale w Krakowie i w całej Rzeczpospolitej. Ten opisowy wizerunek przywracamy jej na obrazach kolekcji „Wesele” w wersji malarskiej. Nie staramy się ugruntować autentyczności wizerunku, dotąd nikt nie jest pewny jej wyglądu. Być może pojawią się archiwalne fotografie — zamiarem było jedynie oddanie jej uroku jaki musiała mieć, skoro tak matrymonialnie zakochał się Lucjan Rydel, ten który będzie pisał poematy miłosne o jej urodzie. Pomimo braku oczekiwanego do pozycji męża wykształcenia, wierząc słuchowi Wyspiańskiego, była bystra w ripostach i inteligentna: — „trza być w butach na wesele”, a kaz tyz ta Polska, a kaz ta”( cyt. „Wesele” St. Wyspiański).Ostatecznie wizerunek uroczej blondynki potwierdził prof. Jan Lucjan Rydel, prawnuk Lucjana Rydla. W kolejnych trzech scenach weselnych malarka starała się uchwycić podobieństwo wykreowanej przez Wojciecha Wejssa postaci. Za każdym razem tworzyła jakby nowy, prawdopodobny wizerunek, być może korzystniej byłoby kopiować poprzedni konterfekt, to kwestia swobody twórczej malarki. Uwzględniając realia jest pewne, że mamy do czynienia z dwoma weselami, „Wesele” Stanisława Wyspiańskiego i wesele Lucjana Rydla. To samo wydarzenie, a było całkiem inaczej w obu przypadkach.. Nie bez powodu Jadwiga rozchorowała się po spektaklu w teatrze, a Rydel chciał Wyspiańskiemu „pyski zbić”. Wesele od założenia miało być dramatem scenicznym i takim pozostało. Wyspiański pozorną mowę wypowiadaną otwartym tekstem złożył w strofy wierszowane. W usta gości weselnych włożył swoje myśli oderwane od realiów tego bronowickiego wesela z listopada 1900 roku, utworzył inną, alternatywną fabułę. Na weselu był w listopadzie, w grudniu nasiliła się choroba, nie wychodził z domu. Zaczął pisać „Wesele” w pracowni przy Placu Mariackim, kończył w mieszkaniu przy Krowoderskiej, tam wraz z rodziną przeniósł się w połowie stycznia 1901 r. Skończył w połowie lutego, wkrótce tekst czytał dyrektorowi Teatru Miejskiego. Pierwszy akt jakby z nasłuchu weselników, podobnie połowa aktu trzeciego. W akcie drugim i od połowy trzeciego odleciał w świadomości. Nie bez znaczenia były okoliczności związane z pisaniem, na pewno był „pod wpływem”… silnych emocji. Można to tłumaczyć panującymi tęsknotami elit za niepodległością, ta przyjdzie sama dopiero za 18 lat, być może to efekt stosowanej terapii — rtęcią na jamę ustną, a dla otumanienia narastającego bólu zażywaniem, z polecenia lekarza, mocnych trunków, które dawały ulgę jak opium, miały wzmacniać jego słabnący organizm.

Tradycja weselna

Wesele w tradycji jest formą zabawy, biesiadowania, świętowania, w której uczestniczą zaproszeni goście. Uczestnikiem wesela bywa osoba specjalnie na tę uroczystość zaproszona, zawsze uczestniczy rodzina pary młodej, a najważniejszych postaci, małżonków, uczestnictwo jest obowiązkowe, jeśli zaraz po ślubie nie wyjadą w podróż poślubną. W zwykłych okolicznościach wesele odbywa się uroczyście i kończy w rodzinnych albumach, coraz częściej rejestrowane jest w formie zapisu filmowego. Stanowi niecodzienną pamiątkę zakładania nowej rodziny. Takie miało być wesele w Bronowicach 20 listopada 1900 roku. Za sprawą jednego, niepozornego i mało docenianego wówczas gościa, przybrało nieoczekiwanie dla uczestników formę dramatu scenicznego i to wyróżniło je z nieskończonej liczby takich uroczystych przyjęć. Pierwszy dzień, a był to wtorek 20 listopada, zaślubiny, zgromadził na krakowskim Rynku barwną gromadę ludzi odzianych w stroje ludowe, we fraki i mieszczańskie cylindry. Zapanował zgiełk zaprzęgów konnych i drużbów wierzchem w czapkach z osadzonymi pawimi piórami. Wszystko jak przystało na wesele chłopsko — mieszczańskie schyłku dziewiętnastego wieku. Ten pierwszy weselny dzień w karczmie z całą pewnością zakończył się na tyle tradycyjnie, że nikt nie zechciał zachować wspomnień, a już na pewno nie relacjonować publicznie przyjęcia weselnego z tego dnia i nocy. Jedno co się przebiło w relacjach to powitanie nowożeńców, którzy zjechali tego samego dnia do Bronowic z Krakowa. Przebieg drugiego dnia weselnego zrelacjonował po swojemu jeden z dwóch świadków na ślubie Lucjana Rydla z Jadwigą Mikołajczyk, Stanisław Wyspiański. Sam przebieg zaślubin on również pominął w swoim dramacie, przemilczał też przyjęcie weselne w karczmie, gdzie biesiadowała niemal cała wieś Bronowice, bowiem do Bronowic przyjechał dopiero następnego dnia, w środę. Pisząc swoje „Wesele” skupił się na tym drugim dniu, kiedy przyjęcie weselne wraz z oczepinami przeniosło się do dworku Tetmajera, obecnie noszącego nazwę Rydlówka, tam gdzie sproszono gości z miasta. Po latach wydarzenia zapisane przez Wyspiańskiego w formie dialogów, na podstawie strzępów podsłuchanych rozmów, urosną do rangi fenomenu literackiego, proroctwa ciągłej niemożności, która ma nas trapić przez wieki, do czasu, aż „uda nam się odnaleźć zagubiony złoty róg — będzie to oznaczało wyrok na Wesele, odejdzie ono z wolna do lamusa narodowych, literackich pamiątek. Jeśli stanie się inaczej geniusz Wyspiańskiego będzie nadal triumfował” (cyt. 100-lecie prapremiery ‘Wesela” — Teatr im. J. Słowackiego w Krakowie)— przepowiadał prof. Krzysztof Orzechowski organizujący obchody na stulecie. Pomijając ton pompatyczny należy „Wesele” odczytywać w konwencji czysto literackiej jako jedną wielką plotkę, jak się okazało dramatyczną dla bohaterów tego weselnego spektaklu. Plotkę do tej weselnej plotki Wyspiańskiego dodał Boy — Żeleński i namieszało się w recenzjach mających zdiagnozować to nawarstwienie się plotek. Gdyby Wyspiański rejestrował rozmowy i je potem spisał byłaby historia jednego wesela, ale tak nie było. Cała fabuła została zbudowana w głowie poety, a weselnicy byli tylko kanwą, na której zręcznie wyhaftował swoje dzieło. Z całą pewnością każdy uczestnik zapamiętał ten dzień, a potem senną już noc inaczej, na szczęście nikt nie snuł własnych wspomnień pozostawiając pole do interpretacji Wyspiańskiemu. Napisał jak chciał, by to weselisko miało przebieg i wymowę teatralną. Wpadła mu bowiem szalona myśl utworzenia szopki weselnej, a poniesiony fantazją stworzył dramat poetycki, jedyny taki oparty na realiach, chociaż zmiksowany z fantazją poety. Będzie interpretowany latami, aż rozrośnie się do narodowych rozmiarów, będzie krytykowany i chwalony na przemian, aż w końcu stanie się dziełem doskonałym na miarę wieszcza, tak jak dzieło Mickiewicza — Pan Tadeusz, chociaż Soplicowo było tylko wymysłem poety. Porównania dokona nawet Boy-Żeleński w swojej głośniej przez lata i dekady, a teraz już wiekowej satyry pisanej z przymrużeniem oka, lecz dla wielu przykrej. O fantazyjnej plotce w tekście Wesela najtrafniej zaświadczył jego uczestnik — Jan Mikołajczyk — pytany po spektaklu o wrażenia, odpowiedział: „Iii tam, takie wesele. Przecież to było całkiem inaczej…"(cyt. e-teatr.pl/najslynniejsze-polskie-wesele-za-kulisami-7546). Trzeba zadać sobie kolejny raz pytanie jakie więc mogło być to wesele, skoro było całkiem inaczej. Z całą pewnością, co wiemy, odbyło się na trzech różnych „scenach”, na każdej inaczej. Była też czwarta –kawalerka Rydla, gdzie zaraz po ślubie zaszło towarzystwo przyjaciół oraz drużbów i gości jadących na ślub w wozie pary młodej na poczęstunek, lecz tę scenę państwo młodzi opuścili za niedługo i udali się w asyście drużbów do Bronowic. Pierwszy i trzeci dzień powinny mieć przebieg tradycyjnie biesiadny. W karczmie, gdzie bawiła się wieś i w domu ojca Panny Młodej, tam biesiadowała wiejska starszyzna. Ten, kto choć raz był weselnikiem z łatwością może odtworzyć sobie to wydarzenie w swojej wyobraźni, a jeśli jej nie posiada wystarczająco rozwiniętej może poczytać opisy wesel wiejskich. Drugi dzień w domu Tetmajera musiał być inny za sprawą sproszonych gości z miasta. „Był to widok jedyny w swoim rodzaju i zupełnie niezwykły, kiedy u Tetmajera zasiedli przy stole panowie we frakach, a między nimi wiejskie kobiety w naszywanych gorsetach i w koralach u szyi, panie w sukniach wizytowych i chłopi w sukmanach” (cyt. „Krajobraz Wesela” — Stanisław Waltoś)). Z całą pewnością same oczepiny miały charakter tradycyjny, krakowski z obyczajem wiejskim i były pysznym widowiskiem dla dobrze ułożonych towarzysko mieszczuchów. Natomiast całokształt tego drugiego dnia weselnego musiał wychodzić z przyjętych ram, był ani miejski, ani wiejski. Zgaduję, że pompatyczność mieszczańska musiała powodować ponury, teatralny nastrój, a tym samym zachowania cechujące się dystansem salonowym zakłóconym skocznością skorych do tradycyjnego biesiadowania gości wiejskich. Doświadczy tego dystansu już po weselu Panna Młoda napotykając na opór hermetycznego obyczajowo Krakowa, tak przykrego, że z mężem wyprowadzą się na podkrakowską wieś Tonie, a później do Bronowic. Nie ona jedna, dotknie to nawet Sienkiewicza i wielu przybyłych tu wielkich nazwisk z prowincji. W tamtych realiach wykrochmalone stroje gości z miasta, noszone z francuska, pachnące naftaliną, na pewno nie ocierały się o barwne stroje ludowe, odświętne, narodowe, polskie. Tylko Pan Młody, mieszczuch bez gatek, wesele spędził w stroju ludowym w geście bratania się tych nieodległych kultur i obyczajów. Mogło to wyglądać tak, jakby barwne papużki ktoś zamknął w kurniku razem z kogutami wystrojonymi w pawie pióra, a w drugim akcie z wronami i krukami zza świata. To wszystko musiał złączyć w jedno widowisko Wyspiański, ptak jakże ponury na weselu, niemy — nawet w dramacie nie przypisał sobie swojej roli, blady, zasmucony, bo chory już bardzo, owinięty w szal, by zakryć ślady wstydliwej choroby. Autor jak reporter na delegacji nie uczestniczy w biesiadzie ani w zabawie, jest biernym obserwatorem. Nie było też wodzireja, który te trzy światy zlepiłby w jedno grono odizolowane obyczajowością kultywowaną inaczej w mieście, inaczej na wsi, a jeszcze inaczej wśród cyganerii artystycznej i twórczej. Można tę barierę dostrzec też w dramacie, gdzie dialogi są drętwe, sztuczne, wyreżyserowane, kurtuazyjne pozbawione tonu spontaniczności jaki powstaje po tradycyjnym przełamaniu barier weselną gorzałką.Jak było na weselu? — odpowiedź Jana Mikołajczyka po przedstawieniu w teatrze trafia w sedno — było inaczej. To stwierdzenie otworzyło wrota dla licznych reżyserów kreujących inscenizacje teatralne, tam każdy gra inaczej, a końca tej inności nie widać i to jest kluczem do nieśmiertelności „Wesela”. Wydaje się być zasadnym stwierdzenie, że trudno jest przyznawać rację innym, gdy ma się swoje zdanie odmienne. Ta cecha jest o tyle pozytywna, że rodzi coraz to nowe prawdy w odniesieniu do rzeczywistych historii, które kiedyś się zdarzyły, lecz ludzie zapamiętali je inaczej, każdy po swojemu. Podobnie jest z historią wesela w Bronowicach. Przez kilka miesięcy po zaślubinach trwała względna cisza w Krakowie, mało kto wiedział, że Wyspiański nie gada jak Rydel, a pisze. Zrobiło się natomiast głośno, gdy w miasto wyciekła wieść o prapremierze w teatrze tego rzeczywistego widowiska, zwłaszcza, że aktorzy mieli wcielić się w konkretne postaci powszechnie znane z imienia i nazwiska. Były to wtedy, w marcu 1901 roku, gorące towarzysko dni rozbudzające ciekawość i złość jednocześnie. Niewiele mniej emocji, a często też zdziwienia przyniósł sam spektakl teatralny. Relacje dla nas współczesnych ukazały się na stulecie prapremiery, w programie obchodów, w Teatrze Juliusza Słowackiego. Nakład był niewielki, więc zacytują na końcu ważniejsze wypowiedzi. Klimat po marcowej inscenizacji w 1901 roku przybliżą cytowane relacje Lucyny i Józefa Kotarbińskich, Włodzimierza Tetmajera, Rudolfa Starzewskiego, Kazimierza Przerwy-Tetmajera. Zabraknie słów Sienkiewicza, Boya-Żeleńskiego, pozostałych ważnych weselników, jak chociażby Axentowicza, ale też tych, którzy są bohaterami dramatu, lub uczestniczyli w weselisku, a była tam podobno cała wieś. Jest potencjał i pole do napisania kolejnych książek o kulisach i uczestnikach uroczystości weselnych. Przez kolejnych dwadzieścia lat po tym wydarzeniu rodziły się plotki i legendy, nawet wtedy, gdy uczestnicy tego weseliska zajęci troskami życia codziennego zdążyli już zapomnieć o tym, co tam miało się wydarzyć, wielu nawet pomarło bez świadomości, że ich legenda będzie nadal żyła i rodziła coraz to nowe relacje, dociekania i plotki. Jak wiele w takich ciągle mutujących legendach musiało zasiać się fantazji, przeinaczeń, a nawet oczywistych błędów trudno będzie zdiagnozować, bo pamięć zaciera się wraz z upływem czasu. Z tego konglomeratu można wysunąć tradycyjne trzy góralskie prawdy, dwie nadają się zawsze do publikacji. Z plotkami spróbował się zmierzyć, jak wspomniałem powyżej, Boy — Żeleński pisząc swoją „Plotkę o Weselu”. Czerpiąc z niej tylko ogólny przekaz odsyłam zaciekawionych do oryginału — cytuję go na końcu niemal w całości, by czytelnik lubiący zapach papieru nie musiał myszkować w internecie. Jest tam cała niezbędna wiedza zapamiętana przez ważnego weselnika i potwierdzenie przewidywań autora o mnogości przyszłych opracowań na temat dwóch, może trzech dni weselnych, być może nawet czterech jak później dopowie Maria Rydlowa za Lucjanem Rydlem. Składając wszystkie relacje w jeden plik, albo układając wszystkie napisane książki o Wyspiańskim i jego Weselu, powstałaby interesująca biblioteka, jakże ciekawa i zajmująca. Gdyby też wszystkie opisy i relacje były scenariuszem, to bronowickie wesele trwałoby przez kolejne tygodnie. Nawet teraz, gdy wydawało się, że wszystko zostało już wyświetlone piszą się kolejne książki, autorzy nowych pozycji kopiując „garściami” wcześniejsze publikacje starają się wyświetlić kolejny raz okoliczności i zdarzenia, których o sobie nie napisaliby bohaterowie tych plotek. W ten sposób tworzy się i utrwala legenda, której już nikomu nie zechce się zdementować, chyba, że nowe fakty wejdą w konflikt w mnożących się opisach, tak jak kłóci się opis wizerunku Panny Młodej. Po lekturze obszernej biblioteki poświęconej weselu w Bronowicach czytelnik nadal nie dowie się jak wyglądała Jadwiga w dniu swojego ślubu. Dając wiarę wtórnym źródłom opatrzonym mnogimi przypisami dowiemy się, że Jadwiga była „blondynką z okrągłą buzią i ciemnymi włosami”, na dodatek mało rozgarnięta. Była jednak całkiem inna. Doskonale radziła sobie na salonach, gdzie zabierał ją mąż, podołała w organizacji domu i utrzymaniu rodziny, nawet po śmierci Lucjana. Pomijając całą opublikowaną wiedzę, w odmiennym kontekście — to problem do rozstrzygnięcia przez muzealnych etnografów, skupię się na wykreowaniu „Wesela” w nowej formule, gdy poprzednia, teatralna, być może wyczerpała się jak dowodzili organizatorzy obchodów rocznicowych. Sto lat po wydarzeniach w Bronowicach o Wyspiańskim i jego „Weselu” zrobiło się głośno w Krakowie, chociaż obchody „obyły” się koncertem w kompozycji „Serce moje gram” oraz sesją naukową. Inscenizacji teatralnej dramatu nie było, „bo kto dzisiaj tańczy taniec chochoła” usprawiedliwiał Andrzej Wajda odmowę reżyserów na przygotowanie rocznicowego spektaklu. Chcąc wpleść się w wiekową rocznicę wybrałem się z rodziną i „prywatnym” malarzem w konną przejażdżkę na wiejskiej furze przez Bronowice, by poszukać klimatu do zaplanowanej koncepcji przeniesienia „Wesela” na płótna obrazów. Powoził Waldemar Kuźbiński ( 1957—2009), który wcześniej namalował dla mojej galerii setkę obrazów z postaciami i scenami na motywach literatury polskiej przeniesionej na ekrany kinowe. Na koniec „bronowickiej gościny” zawitaliśmy do Muzeum Młodej Polski, Rydlówki. Opiekunka, Maria Rydlowa, sprzedała nam bilety, oprowadziła, lecz niczego nie pozwoliła dotykać, fotografować. Początkowo zawiedzeni szybko opanowaliśmy własne nieufności, bowiem zbiory okazały się skromne jak na rozbudowaną nazwę Muzeum Młodej Polski. Było to typowe muzeum Rydla i jednego chochoła, nazywanego przez opiekunkę „chochółem”. Kilka zdjęć weselników w gablocie, wcześniej nam znanych z publikacji, zamknięty kufer, tak samo gablota z ludowymi strojami, na niby pary młodej, biurko, biała broń na ścianie, parę innych drobiazgów i portretów już z okresu późniejszego. Największe wrażenie na naszym malarzu wywarło wnętrze dworku, chociaż wiedział, że został przebudowany po pożarze w 1968 roku. Weselne aranżacje miał w pamięci po lekturze książki prof. Stanisława Waltosia „Krajobraz Wesela”. Gdy na koniec wizyty w muzeum wyjawiliśmy cel, Pani Maria Rydlowa zaprosiła nas ponownie do obejrzenia gablot i rekwizytów. Rozgadała się jak Lucjan Rydel. Opowiadała historię Rydlówki, swoje nostalgie i wspomnienia, a opowiadała pięknie, z pasją. Takiej opowieści w żadnej książce nie sposób przeczytać, pojawiło się później podobne w nagraniu. Po wizycie w muzeum do zmroku kręciliśmy się po Bronowicach, lecz poza starą kapliczką nie spotkaliśmy tam niczego, co przypominałoby tamte weselne czasy z listopada 1900 roku. Cel podróży był wcześniej sprecyzowany, miało powstać „Wesele” w wersji malarskiej. Nowy przebudowany dworek Rydlówki nie wpisywał się w koncepcję, ale na okładce książki prof. Waltosia była reprodukcja starej fotografii, w ogrodzie stało kilka róż owiniętych w słomę przed zimą, podobnie jak wtedy w 1900 roku. Potwierdziły się wizerunki weselników wiszące w gablocie alkierza, za wyjątkiem fotografii Jadwigi, która od razu wzbudziła nieufność. Na zdjęciu datowanym na rok 1900, nie wiadomo przez kogo i kiedy opisanym, widnieje kobieta bliżej wieku średniego, a nie nastolatka, na dodatek ma owalną buzię i wyraźnie ciemne włosy, inna niż w opisie, inna niż na wcześniejszym portrecie. Problemem do rozstrzygnięcia pozostał sam autor — Stanisław Wyspiański. Był gościem na weselu, a także świadkiem na ślubie lecz w dramacie, a potem w kolejnych inscenizacjach teatralnych, nawet w filmie Andrzeja Wajdy nie był obecny. Zdecydowaliśmy, że na obrazach musi być weselnikiem obserwującym te wydarzenia, inaczej być nie mogło. Nie pasował do koncepcji oświetlenia lampowego jego weselny, czarny surdut, więc został przebrany w cieplejsze barwy, usunęliśmy szal osłaniający szyję ze śladami choroby. Z relacji opisowych wiadomo było, że gościem na weselu był Axentowicz, autor obrazu „Kołomyjka”, chociaż Wyspiański tego zacnego gościa pominął w dramacie. W naszej koncepcji na płótnie weselnicy musieli symbolicznie zatańczyć Axentowiczowi jego „Kołomyjkę” z obrazu, bo całe to weselisko w wersji literackiej to była imitacja bronowickiej kołomyjki, szermierki na słowa i tańca gubiącego się w potoku słów. Argumentem było też przypisanie Jadwidze pozowania jako modelka do obrazu Leona Wyczółkowskiego, nazwanego nie wiadomo przez kogo Hucułką. Z wątkiem tym będziemy dyskutowali na zakończenie. Po latach obraz „Kołomyjka” pojawi się na okładkach książki „Wesele”. Problemem było też wiszące w gablocie dobre zdjęcie Jana Mikołajczyka w późnym wieku, nie sposób było go pominąć. Ostatecznie został wstawiony do orkiestry weselnej, a to jako kara za zgubienie w dramacie złotego rogu i czapki, — ”czapkę wicher niesie, róg huka po lesie”-, ( cyt. Wesele — Stanisław Wyspiański) a w życiu za to, że korzystając ze sklerozy nie dość dokładnie opisał zdjęcia uczestników wesela. Prawdopodobnie